|
GAYLAND Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3187
Przeczytał: 71 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Pon 10:21, 14 Paź 2024 Temat postu: |
|
|
W pokoju panowała ciemność, nie licząc niewielkiej smugi światła zza niestarannie zasuniętej zasłony. Pokój nie był zbyt duży, pan Maciej leżał w odległości jakichś dwóch metrów od nas, może bliższej, było widać tylko zwalistą sylwetkę przykrytą kołdrą, i to nawet niezbyt wyraźnie. Jakimś cudem sen mi odszedł, choć byłem zdecydowanie bardziej wypoczęty niż wcześniej. Atakowały mnie niedawne wydarzenia. I pomyśleć, że moje przygody w Bastionie przydarzyły się wczoraj. Teraz wydawało mi się, że to cała wieczność. Jakoś przyblakły w świetle tego, co zaszło między mną i Kurczakiem wczoraj i dziś. Owszem, to było coś nowego, byłem podniecony jak młody źrebak. Jednak gdyby miało się to stać dzisiaj, po tych dwóch epizodach, odmówiłbym. Poza tym to by już podchodziło pod zdradę. Czy rzeczywiście? W tym "normalnym" świecie rzeczy mają swój porządek, dziewczyna podoba się chłopakowi, w drugą stronę też to działa, wyznają sobie miłość i dopiero później idą do łóżka, przynajmniej tak według mnie być powinno.Wtedy wiadomo, że każdy chłopak czy dziewczyna na boku to zdrada. Ale tutaj? Nikt nikomu nic nie wyznawał. Bo chyba nie było czego? O cholera. Czy ja mam jakieś uczucia do Kurczaka? Chyba jednak tak. Dotykanie jego ciała sprawia mi przyjemność, jak teraz, gdy głaszczą mu barki. Inaczej bym tego nie robił, prawda? Czy pogłaskałbym tak kogoś innego? Może pana Macieja, on wywierał na mnie takie wrażenie i każdy jego dotyk dawał mi przyjemność. Ale to chyba co innego. Przywołałem sobie w pamięci kilku kolegów. Nic, zero. Tak, jakbym macał ścianę. Nie wiem, czy z którymś położyłbym się do jednego łóżka. No chyba, że byłoby bardzo zimno, jak wtedy, w górach... Taki był chyba jedyny powód, dla którego legliśmy wtedy koło siebie. Czyżby? Sam nie wiedziałem. Tomek Rawicki? Czemu nie, on jest taki milutki, ma sympatyczną twarz. No dobrze, pociąg fizyczny to jedno, ale czy ja coś czuję do Kurczaka więcej, niż potrzebę pogłaskania po plecach i lubię, jak jego oddech owiewa moją twarz? Przypomniałem sobie wydarzenia sprzed kilku godzin, kiedy denerwowałem się, że Kurczak nie wraca. No dobrze, dzieje się ostatnio wiele niepokojących rzeczy i mam prawo się bać. Tylko czy aż tak? Już od jakiegoś czasu przebywanie w towarzystwie Kurczaka dawało mi przyjemność, a jak trafiłem tu, byłem niemal wniebowzięty. Ale o czym to świadczy? Nie chciałem na razie używać wielkiego słowa, ale teraz widziałem wyraźnie, że coś było na rzeczy. Ciekawe, jak to działa w drugą stronę. Druga strona pewnie już zasnęła, bo głaskanie ustało.
Byłem tak zatopiony we własnych myślach, że początkowo nie usłyszałem szelestu dochodzącego z przeciwnej, choć nie tak dalekiej strony pokoju.Pewnie pan Maciej odwrócił się na drugi bok... Wytężyłem oczy. Nie mogłem się mylić, pan Maciej ściągnął kołdrę ze swego ciała, tak na wysokość kolan. Następnie uniósł się nieco i bardziej słyszałem niż widziałem, że ściąga sobie spodnie od piżamy. O cholera, co on kombinuje? Później rozległo się pacnięcie, coś jakby jego członek uderzył w jego wydatny brzuch. I pewnie tak było, bo po pokoju rozszedł się zapach, który już dobrze znałem i spotkałem się z nim w ściśle określonych okolicznościach. Pan Maciej chwycił swojego członka w ręce i zaczął go miętosić. Cóż, chyba to robią wszyscy mężczyźni na świecie. Szturchnąłem Kurczaka tak, żeby nic nie było słychać i od razu położyłem mu palec na ustach, aby nie przyszło mu do głowy coś mówić. Było to ryzykowne, bo on był z reguły gadatliwy.Ale nie zawiodłem się. Kurczak lekko podniósł głowę i pokazałem mu palcem łóżko pana Macieja. Kurczak to inteligentny chłopak i tym razem się nie zawiodłem. Cicho podniósł się i przywarł do moich pleców tak, by moja głowa mu nie przeszkadzała w obserwowaniu. Wyczułem jego twardniejący członek na moich pośladkach. Tymczasem pan Maciej delikatnie, bardzo powoli przesuwał dłoń po swoim członku. Znałem ten ruch, przyjemny i powodujący napływ chyba wszystkich płynów do podbrzusza. Nie widzieliśmy szczegółów, ale dało się wyodrębnić z tej gry cieni kształt dłoni i główkę członka, którą drażnił. Zaczął powoli sapać. Tymczasem Kurczak wsunął mi rękę pod brzuch i głaskał pachwiny. Owszem, podobało mi się, ale wolałbym nie zacząć sapać, bo to niechybnie spłoszyłoby pana Macieja i z wielu względów było niewskazane. Nagle ruchy ręki stały się jakoś bardziej zamaszyste, a oddech głośniejszy.
– Aaa....
Później doktor pogmerał w bluzie od piżamy, wyciągnął chyba chusteczkę, którą starł nasienie z brzucha, po czym odwrócił się w kierunku ściany. Po kilku minutach już na pewno spał. Kurczak dalej macał mi brzuch, ale już do niczego nie doszło. Nawet nie pamiętam, kiedy zasnąłem, a co on dalej robił, zostanie dla mnie tajemnicą.
Gdy otworzyłem oczy, było jasno. Pana Macieja nie było już na łóżku polowym, które było idealnie posłane, niczym w wojsku. Kurczaka też nie było koło mnie. Pęcherz mnie cisnął, leniwie zwlokłem się z łóżka i poszedłem do łazienki, tylko po to, by pocałować klamkę.
– Zaraz wyjdę – krzyknął Kurczak. Z kuchni dochodził brzęk talerzy i męski śpiew na melodię dochodzącego z radia bluesa.
Pani Beger miała kurwiki w oczach
Pani Beger miała w oczach kurwiki
Lubiła seks jak koń owies
A europoseł Samoobrony
zgwałcił euro-prostytutkę...
Ciekawa pieśń i nie dało rady, by się nie roześmiać. Gdy wszedłem do kuchni, pan Maciej smażył jajecznicę.
– A powitać szanownych państwa – uśmiechnął się. Po wieczornym ponuractwie wyglądał zupełnie inaczej, radosny i wesoły. Może ten dziwny seks go tak odprężył? Dopiero teraz przyszło mi do głowy, że on wcale nie spał, kiedy z Kurczakiem na własnych członkach testowaliśmy żel. Czyżby tak się podniecił słuchaniem tego, że musiał sobie zrobić dobrze? Całkiem możliwe.
– Śniadanie na stole – oznajmił. – Poproś Kacpra.
Po chwili siedzieliśmy przy stole i jedliśmy śniadanie. Pan Maciej dalej promieniał, podsuwał nam coraz to coś nowego...
– Jedzcie chłopcy, bo siusiaki wam nie urosną.
– Mówiłem ci żebyś jadł więcej – zwróciłem się uprzejmie do Kurczaka i zostałem natychmiast poczęstowany kuksańcem w bok. Postanowiłem podrążyć sprawę tej tajemniczej piosenki.
– Kto to jest ta pani Beger? – zapytałem, bo od kilku minut mnie to gryzło.
– A była taka posłanka, z Samoobrony, która w jednym wywiadzie wypaliła, że ma kurwiki w oczach i lubi seks jak koń owies.
– Co to są kurwiki? – nie rozumiał Kurczak.
– Do końca nie wiadomo, pewnie jakieś dzikie błyski w oczach. Podobno w taki sposób poznała męża, ściągnęła go wzrokiem.
– A ta euro-prostytutka? – dociekałem dalej. Ale nie dane mi było się dowiedzieć, bo w tym momencie zadzwonił telefon pana Macieja i zniknął na czas jakiś.
– Co dziś robimy? – zapytałem.
– Ja dalej będę kleił ten zielnik, mam jeszcze ponad setkę roślin do opisania – zadeklarował Kurczak. – Nareszcie mam na to czas, druga taka okazja może się nie pojawić. Poza tym Przemek podesłał mi notatki z wczoraj, uzupełnię trochę zeszytów. Jak mamy wyjechać, to tych zaległości zrobi się jeszcze więcej.
– To ja sobie pośpię – oświadczyłem. – Ostatnio mam problemy, by się porządnie wyspać.
Niestety, wkrótce okazało się, że te plany nie mają szans na realizację. Ledwie to powiedziałem, do kuchni wrócił doktor Maciej, już nie tak szczęśliwy, a bardziej zaaferowany.
– Słuchajcie chłopaki, właśnie padła ostatnia przeszkoda uniemożliwiająca wasz wyjazd – oświadczył głosem trochę zbyt spokojnym jak na taką bombę.
– To znaczy? – zapytałem.
Pan Maciej raczej nie był skory do podawania szczegółów.
– Im mniej wiecie tym lepiej. I to nie ma żadnego związku z zaufaniem do was, powiedziałem wam to łuż wczoraj. Zresztą zrozumiecie więcej już niebawem. Teraz jest inny problem. Michał nie ma żadnych ciuchów na taki wyjazd, a musicie być spakowani co najmniej na tydzień. Nie może jechać jak gołodupiec.
– Dobrze, ale kto za to zapłaci? – powiedziałem z powątpiewaniem.
– Ja – odpowiedział doktor. – Grosza na tym nie stracisz. Teraz trzeba opracować, jak te zakupy zrobić. Nie wyślę was samych do miasta, nie ma mowy. Co prawda ten facet zniknął na razie z horyzontu, może istotnie jest za granicą, ale wątpię, by działał sam. Sam też nie pojadę, bo trzeba przygotować wyjazd a poza tym ja pracuję. Jedyne, co przychodzi mi do głowy to wysłać Pawła.
– Kto to jest Paweł? – zapytał Kurczak.
– Mój syn, ten najmłodszy, jedyny, którego mam w tej chwili do dyspozycji.
– Ile ma lat?
– Siedemnaście. Ubiera się sensownie, więc sądzę, że jakoś zna się na ciuchach. Może to nie jest jakiś ekspert, ale nie ubieramy cię na konkurs Mister Universum, a na wyjazd na kilka tygodni, góra trzy.
Aha, z kilku dni zrobiły się nagle trzy tygodnie. Też ładnie. No ale niech mu będzie. Nie da się takiego czasu przeżyć w jednych skarpetkach i jednej koszuli. A inne przeczy? Plecak? Przecież to trzeba jakoś spakować. Wyraziłem swoje wątpliwości.
– Mam plecak górski, dawno go nie używałem. Pojemność siedemdziesiąt litrów – uspokoił mnie doktor Maciej. – Kurtkę też dostaniesz od któregoś z moich chłopaków. Mógłbyś nawet dostać więcej, ale to trzeba by było przymierzyć, a sam rozumiesz, że raczej nie ma sensu dla paru szmat dostać ogon. Im się nawet nie podoba, że od niedzieli siedzisz w domu.
– To jak pan nas wywiezie? – zapytał logiczny jak zawsze Kurczak.
– Normalnie, będę liczył na łut szczęścia. Jak będziemy mieli ogon, to się go zgubi, to proste. A jest jakieś inne wyjście? Zresztą nieistotne, Skupmy się teraz na tych szmatach. Trzeba cię teraz pomierzyć.
– Ja mu mogę zmierzyć siusiaka. Tylko do tego będzie potrzebny mikrometr... – zaproponował Kurczak z diabolicznym błyskiem w oczach. Jak to było? Kurwiki?
– Bo jak ja ci zaraz zmierzę... – odciąłem się.
– Oj chłopaki, jest między wami jakaś tajemnicza chemia. Ale akurat ten pomiar nie będzie potrzebny, o ile fujara nie jest dłuższa niż dwadzieścia pięć centymetrów.
– Jak pan pominie to dwadzieścia...
– Spokój chłopaki, bo zaraz się pobijecie. Każdy facet jest czuły na punkcie swego fiuta. Ile ja mam pytań w gabinecie: czy za krótki, czy za gruby, czy za bardzo odchylony w lewo... Jeden facet raz przyszedł z kątomierzem... Podejrzewam, że gdybym kazał mu podać wynik w radianach, przeliczyłby, tak był zdeterminowany. Tymczasem do odbycia normalnego stosunku, nieważne kogo z kim, wystarczą cztery centymetry, i one są odczuwalne najbardziej. Jeśli ktoś chce się dopchać do samej macicy, jego sprawa, choć ani partnerka ani partner tego nie odczują.
– A może być tak gruby, że po prostu nie wejdzie? – zainteresował się Kurczak.
– Bywa, ale częściej u kobiet, które jeszcze nie współżyły. Te po porodzie nie mają w zasadzie ograniczeń. Kolega ginekolog opowiadał, że musiał wyciągać z pochwy butelkę. W ogóle gdyby zebrać wszystkie przedmioty wyciągnięte z cipy, wyszłoby całkiem ciekawe muzeum...
– Andrzejewska – powiedział Kurczak z dziwną mściwością w głosie. – Mamy takie jedno kurwidło w klasie. Co tydzień inny chłopak, siedzi w parku i maca się z facetami.
– Na przyszłość nie używaj nazwisk – uśmiechnął się doktor Maciej. – A co do takich panienek, to nie mam najmniejszej wątpliwości, że istnieją. No dobrze, mamy mało czasu. Kacper, jest u was w domu jakaś miara krawiecka?
– Tak, ale ona ma tylko sto pięćdziesiąt centymetrów, dla takiego grubasa może być za mało...
Jeszcze nie tak dawno taka uwaga spowodowałaby u mnie co najmniej trzydniową depresję. Ale teraz... Kurczak po prostu się droczył, nie starając się mnie w jakiś sposób obrazić.
– Przynieś, damy radę.
Po czym nastąpiło mierzenie wszystkiego co się da. Kurczak przy pomocy internetu przeliczał to wszystko na te wszystkie L-ki, M-ki i podobne.
– Jakie majtki nosisz? – zapytał doktor Maciej. – Bokserki czy slipy?
– A żebym to wiedział – odparłem. – A czym się niby różnią?
– Gruby nosi slipki – wyręczył mnie Kurczak. – Ja zresztą też. Bokserki mi przeszkadzają w udach.
Nikt mnie nigdy nie pytał co wolę nosić. Zakupy odzieżowe były domeną matki i miała ona władzę wręcz autorytarną. Jeszcze nigdy nie zapytała mnie co chcę nosić, miała o tyle szczęście, że było mi wszystko jedno. Po prostu szła do sklepu i kupowała, nawet rzadko jeździliśmy na zakupy odzieżowe razem. W efekcie miałem całą szafkę rzeczy niebieskich we wszystkich odcieniach i praktycznie nic innego. Majtki też były niebieskie, podkoszulki białe, T-shirty białe, szare lub niebieskie. rzadko sam wybierałem, co chcę danego dnia nałożyć. A teraz mnie pytają o wybór... Jakieś dziesięć lat za późno. Teraz nie mam nic do powiedzenia.
– Oj chłopcy, dbajcie o jajka – odezwał się doktor Maciej. – Slipki uciskają jądra od dołu i często wciskają je do wnętrza ciała, gdzie mają za gorąco. Moszna jest luźna i przyjmuje różne rozmiary właśnie dlatego, by zapewnić odpowiednią temperaturę jądrom. Jak wy sobie je celowo wciskacie, to organizm nie ma się przed tym jak bronić. A producenci slipek na wasz wiek nie biorą pod uwagę, że jajka wam rosną i robią takie same jak dla dziewcząt. Dlatego lepiej jest nosić bokserki, które są zwykle luźniejsze w kroku.
– A co się stanie, jak jajka mają za gorąco? – dociekał Kurczak.
– W skrajnych przypadkach może dojść do bezpłodności, jest jeszcze kilka innych powikłań, ale one są mniej istotne.
Coś chciałem powiedzieć, ale odpuściłem. Może jeszcze za wcześnie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3187
Przeczytał: 71 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Pon 10:21, 14 Paź 2024 Temat postu: |
|
|
Tymczasem rozległ się dzwonek do drzwi i pan Maciej poszedł otworzyć. Po chwili do pokoju wszedł chłopak, rzeczywiście mogący mieć szesnaście-siedemnaście lat i będący pod względem sylwetki wierną kopią pana Macieja – tu nie mogło być żadnych wątpliwości w sprawie ewentualnego ojcostwa. Pawłowi towarzyszyła dziewczyna, nieco od niego niższa, brunetka z warkoczem.
– Mam na imię Kinga – przedstawiła się.
– Wziąłem Kingę, bo ona ma lepsze oko i zawsze to dziewczyna, na szmatach zna się o wiele lepiej.
– W zasadzie kurtki, swetry i koszule na Pawła byłyby w sam raz dla Michała – powiedziała przyjrzawszy się mi krytycznie.
– Ale spodnie już nie, może najwyżej dresy, bo one są regulowane w pasie i na dole nogawek. No i jestem nieco wyższy, trzeba by skracać, a z tego co słyszałem, nie ma na to zbyt wiele czasu.
– Dobra, kupisz pięć par bokserek L-ki, siedem par skarpetek na chłopców 14-16 lat, pięć podkoszulek, rozmiar L, tak na twoją dłoń...
– Dłoń? – zdziwił się Kurczak. – Sądziłem, że skarpetki nosi się na nogach...
Pan Maciej zażyczył sobie od Kurczaka pary skarpetek, a kiedy już były, pokazał, jak się mierzy skarpetki pięścią. Tyle rzeczy jeszcze nie wiedzieliśmy...
– Coś jeszcze?
Tak, było coś jeszcze, mianowicie chusteczki higieniczne na te moje wytryski. Były coraz bardziej obfite. Tutaj jakoś dawaliśmy sobie radę, ale co będzie, jeśli dostaniemy odrębne łóżka? Jakoś nie wypadało zostawiać białych sztywnych plam na pościeli, cholera wie, kto to będzie zmieniał i prał. Pewnie jakaś kobieta, tym bardziej trzeba uważać. No ale chusteczki higieniczne wydawały się towarem bezpiecznym i mogłem o nich powiedzieć głośno. Choć kiedy pan Maciej puścił do mnie oko, zrozumiałem, że doskonale wiedział,do czego mi to będzie potrzebne. Ale jakoś nie zmartwiło mnie to specjalnie, pan Maciej o pewnych rzeczach wie, innych się domyśla i zupełnie mi to nie przeszkadzało.
– Michał, czy jak masz na imię – zwrócił się do mnie Paweł – przymierz moją kurtkę.
Zdjął z siebie okrycie i pomógł mi je założyć. Miał miękkie ruchy i ciepłe ręce. Miałem poczucie, jakby mi lekko dotknął ręką siusiaka, gdy mi grzebał przy zamku błyskawicznym, który, zgodnie z wielowiekową tradycją źle się zapinał na samym dole. Popatrzyłem na niego uważnie, gdy już się wyprostował i poprawiał kurtkę na mnie. Misiowaty, z sympatyczną, okrągłą twarzą, brunet o krótko przyciętych włosach, jak swój ojciec. Mógł się podobać i w duchu zazdrościłem Kindze, która musiała być jego dziewczyną. Być ruchaną przez takiego apetycznego samca... Na samą myśl poczułem podniecenie.
– Przyjrzyj się w lustrze – usłyszałem jakby za mgłą.
– Faktycznie pasuje – odpowiedziałem. Kurtka podobała mi się głównie dlatego, że należała do Pawła, faktycznie była ciepła, a jesień atakowała coraz bardziej.
– Jak wrócę, możesz ją sobie wziąć – powiedział wspaniałomyślnie Paweł. – Ja i tak jej nie noszę, założyłem wyjątkowo dzisiaj, bo była bliżej na wieszaku.
Pan Maciej uśmiechnął się.
– Paweł mógłby być międzynarodowym wzorcem lenistwa. Nie zrobi nic, co wymagałoby jakiegoś większego wysiłku – objaśnił. – A już na pewno nie napisze wypracowania z polskiego...
Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, Paweł śmiał się również. Podobał mi się coraz bardziej...
– Zamiast pisać te brednie, wolę posiedzieć nad matematyką albo pograć na perkusji – powiedział. – Wypracowania z polskiego to czysta strata czasu. Pisać umiem, jeśli o to chodzi.
– No dobra, państwo,zbierajcie się, bo jeszcze jest sporo do zrobienia. I nie marudźcie za bardzo na mieście. Kinga, i uważaj na niego, żadnych pączków po drodze, rurek z kremem i tym podobnych. Inaczej wrócicie wieczorem...
Schowali notatki, Paweł założył kurtkę i kierowali się już do wyjścia.
– Poczekajcie – odezwał się nagle Kurczak. – Nie wychodźcie na razie. Ten dom nie jest prosty, to łamaniec. Tak cały czas myślę, że jeśli ktoś obserwuje naszą bramę, to jest niemożliwe, by zobaczył drugi koniec łamańca.
– I co w związku z tym? – zapytał Paweł.
– Kacper dobrze mówi – przyszedł mi w sukurs pan Maciej. – Paweł i Kinga nie znają wszystkich szczegółów tej historii, częściowo dla bezpieczeństwa, częściowo, bo nie było czasu im tego powiedzieć.
– Dam wam klucz, wjedziecie windą na dziesiąte piętro, otworzycie kluczem drzwi naprzeciw, zamkniecie z drugiej strony, później wejdziecie na podstryszek. Skręcicie w prawo, pójdziecie prosto, potem są dwa załomy, w lewo i jeszcze raz w lewo. Zejdziecie, użyjecie tego samego klucza, do windy i na dół. I od razu stamtąd na przystanek tramwajowy. I wrócicie tą samą drogą.
– Brzmi sensownie – pochwalił pan Maciej. – Szkoda, że wcześniej nie wpadłeś na ten pomysł. – No zmykajcie już, i żadnych skoków w bok – uśmiechnął się, mrużąc szelmowsko oczy.
– Kinga to dziewczyna Pawła? – zapytałem, kiedy oboje już opuścili mieszkanie.
– Paweł i dziewczyna? – zdziwił się pan Maciej. – On nie jest zainteresowany. Mówi, że ma jeszcze na to czas. A Kinga to jego najlepsza przyjaciółka, prawie od kołyski. Kiedyś się nie cierpieli, później jakoś im przeszło.
– To tak jak Gruby i ja – wpadł mu w słowo Kurczak.
– A Kinga ma chłopaka? – zapytałem.
– Z tego co wiem, to z kimś się spotyka, ale głowy nie dam sobie uciąć – uśmiechnął się pan Maciej. – Był ktoś, kto się nią interesował, ale to jakiś czas temu. Zastanawiałem się, co zrobi Paweł, ale on nic, nawet nie zareagował. "Niech sobie chodzi" – powiedział. Przecież nie będę ich na siłę pchał do łóżka. A pasują do siebie, byłaby z nich świetna para. Poza tym co nagle to po diable.
Też byłem tego samego zdania i coś smutno mi się zrobiło, nawet nie wiedziałem dokładnie, dlaczego. A z drugiej strony cieszyłem się, że Paweł jeszcze wróci. Na razie była cała masa rzeczy do zrobienia. Chciałem zadzwonić do matki, zapytałem nawet pana Macieja, czy mogę, ale dość zdecydowanie odradził mi ten pomysł.
– Jeszcze nie, skontaktujesz się w odpowiednim czasie. Na razie niech będzie jak jest. Nawet jak matka zadzwoni, nie rozmawiaj z nią.
– Pan coś ukrywa... – natarłem na niego. Nic mi się tu nie podobało, to po prostu nie trzymało się kupy.
– Zrozum, z tego co już wiemy, grozi ci jakieś niebezpieczeństwo, to jest chyba oczywiste – pan Maciej usiadł na fotelu i zapalił elektronicznego papierosa. – Czy myślisz, że tak bez powodu by cię namierzali, podsłuchiwali, starali się dostać do mieszkania, nawet starali się ciebie uprowadzić? Jesteś dużym chłopakiem, wąs ci się sypie, a nie myślisz logicznie. Zwróć uwagę na jeszcze co innego: matka w ogóle cię nie broni przed tym, co się dzieje. Jest po prostu omotana swym nowym facetem, czemu zresztą trudno się dziwić. Zrobi wszystko, czego on chce. My nie wiemy, czego on chce, bo cały czas zakładamy, że to o niego chodzi. Nie wiemy, czy działa sam, czy z kimś. Dlatego poruszamy się po bardzo cienkim lodzie. Chcemy obronić ciebie przed czymś niebezpiecznym i mamy dość ograniczone możliwości, choć nie zerowe.
– Ale przecież matka...
Ale pan Maciej nie dał mi dokończyć.
– Powiedziałem, wszystko jest pod kontrolą i będziecie tam jak najbardziej legalnie. Już niedługo poznacie więcej szczegółów i wtedy przestaniecie się dziwić. Cierpliwości...
Paweł zjawił się po drugiej, tym razem już bez Kingi, z plecakiem wypchanym po brzegi.
– to jest ten plecak, o którym ci mówiłem – powiedział pan Maciej. – Możesz go wziąć, oddasz jak wrócisz. A ja nie pomyślałem o jednej ważnej rzeczy, leki. Na ile masz leków?
– Na jakieś dwa tygodnie, bo później ma być kontrola, tak mi przynajmniej powiedział lekarz. Insuliny jest na miesiąc.
– Powinno starczyć, natomiast tabletek trzeba dokupić, tak na wszelki wypadek. Jakie masz?
– Metforminę, jakąś perfidię czy coś podobnego i dapagliflozin czy coś podobnego.
– Jaką perfidię? – zdziwił się pan Maciej. – Pokaż.
Niechętnie ruszyłem się do pokoju i wygrzebałem tabletki. Lek nazywał się Vipidia, ale nie to zaniepokoiło pana Macieja.
– Czy ktoś ci opisywał skutki uboczne tych leków?
– A gdzie tam – zaprzeczyłem może trochę zbyt gwałtownie. – Nawet słowem się nie odezwał. Masz brać i tyle. Jedynie powiedziano mi o insulinie.
– No tak, pewnych ludzi się nie nauczy, choćby i za sto lat – wściekał się pan Maciej. – To posłuchaj teraz. I ty Kacper też, taka wiedza wam się przyda. Metformina może powodować puchnięcie nóg, kostek, także chudnięcie. Dorszy jest dapagliflozin. To nowoczesny lek, który łączy cukier z wodą i wydala przez nerki i mocz. Jest również dobroczynny dla serca. Niestety, ma kilka wad. Najgorszą jest pojawienie się różnych kultur drożdży. Rozwijają się one głównie pod napletkiem...
Nie byłem obeznany ze skomplikowanym słownictwem anatomicznym. Wiedza o człowieku będzie na biologii dopiero za rok, a, prawdę mówiąc, biologia w ogóle mnie nie interesowała. Toteż nie wiedziałem, co to jest napletek.
– To co to jest ten napletek? – zapytałem z głupia frant.
– Nie wiesz? – zdziwił się Paweł – to ta skórka na siusiaku. Syn urologa takie rzeczy wie – uśmiechnął się.
Ale wtopa – pomyślałem i zrobiłem się czerwony. Pan Maciej i Kurczak byli mi w tym momencie obojętni, ale przy Pawle... Ten wydał się zupełnie nie zauważać ani nie rozumieć mojego zmieszania. Nie rozumiem, oni takie rzeczy omawiają w domu, może jeszcze przy obiedzie? Świat się kończy.
– I te drożdżaki tam się rozwijają i siusiak zaczyna bardzo swędzieć. Musisz codziennie myć siusiaka, a ja ci jeszcze kupię maść, którą będziesz smarował główkę członka na wieczór, jeśli problem wystąpi. Tylko koniecznie umyj ręce, bo maść jest trująca i raczej zrób to jako ostatnią rzecz przed zaśnięciem, jeśli wiesz, o czym mówię – uśmiechnął się.
– Masz sobie wcześniej zwalić konika – pouczył mnie Paweł, również z tym dobrotliwym, życzliwym uśmiechem. Znów się oblałem rumieńcem.
– Paweł, nie pesz mi pacjenta – doktor Maciej zauważył moje zmieszanie. – Nie wszyscy są tak otwarci na te tematy, zwłaszcza w większym towarzystwie. Weź pod uwagę, że Michał wychowywał się w domu rządzonym przez matkę. Mało jest matek, które otwarcie rozmawiają z synami. Z córkami o wiele lepiej.
– No dobrze – Paweł nie dawał za wygraną, dalej rozkładając rzeczy na wersalce – załóżmy, że tego nie wiesz, i siusiak zacznie cię swędzieć. Co robisz wtedy?
Zaczynał sobie pozwalać na coraz więcej, choć robił to w sposób możliwy do zaakceptowania. Na dodatek Kurczak też się na mnie patrzył z ciekawością.
– To proste, wysyłam maila do pana doktora Macieja, bo mam do niego zaufanie, jest specjalistą i na pewno mi pomoże.
– A załóżmy, że go nie znasz. I co wtedy? Na internecie nie doczytasz, bo nawet nie wiesz, co to jest napletek. Do lekarza możesz iść tylko z mamą, a wątpię, czy byś się odważył jej powiedzieć. No i co dalej? Pewnie poszedłbym z tym do pani Honoraty. A jeszcze bardziej prawdopodobne jest to, że powiedziałbym Kurczakowi, a ten by zapytał matki. Jakoś dałoby się to rozwiązać... Akurat przed Kurczakiem nie mam żadnych tajemnic.
Może mi się wydawało, ale twarz Pawła przeszył cień jakiegoś smutku.
– Dobra, chłopcy, koniec tych dyskusji, będziecie mieli czas pogadać sobie później. Teraz pakujcie się.
– Kiedy jedziemy? – zapytał Kurczak.
– Zaraz przyjdzie Honorata, nakarmi was i później wszystkiego się dowiecie. A teraz śmigam do apteki, czasu zostało naprawdę niewiele.
Pani Honorata pojawiła się prawie natychmiast i zajęła się przygotowaniem szybkiego obiadu dla nas.
– A gdzie szkodniki? – zapytał Kurczak znad swojego plecaka, do którego nie chciały mu się zmieścić jakieś tajemnicze urządzenia, pewnie do zbierania roślin. Mój plecak dał się spakować znacznie łatwiej, choć na oko nie był ani mniejszy ani większy od mojego. Ciężko to nam szło, ale po dobrych dwudziestu minutach plecaki zostały w końcu spakowane i czekały w pokoju na decydujący moment.
– Chłopcy, do stołu, Paweł też – zawołała z kuchni pani Honorata. – Obiad na szybko, ale inaczej się nie dało. Najwyżej zjecie coś na miejscu.
Wbrew obawom pani Honoraty obiad składający się z zupy szczawiowej i kotletów schabowych okazał się bardzo smaczny. Moja matka co prawda gotuje nieźle, ale daleko jej do umiejętności matki Kurczaka.
– Dobra, teraz słuchajcie – odezwał się pan Maciej. – Zawiozę was na stację kolejową i stamtąd pojedziecie pociągiem. Pojedzie z wami Paweł, który doskonale wie, dokąd jedziecie i dostarczy was na miejsce. Wróci w niedzielę, na początku będzie was trochę pilnował – tu uśmiechnął się. – A raczej dotrzymywał towarzystwa, bo możecie poczuć się trochę nieswojo.
To była wiadomość z gatunku tych lepszych, bo do Pawła zdążyłem się przyzwyczaić, a i Kurczak nie miał chyba nic przeciwko.
– To my będziemy tam sami? – zaniepokoiłem się.
– Bynajmniej, ale o tym dowiecie się później. Ściany mają uszy i tak dalej. Jak pewnie zauważyliście, nie padają tu żadne nazwiska ani inne nazwy. Wątpię, by tu był jakiś podsłuch, ale strzeżonego Pan Bóg strzyże...
Cholera, akurat teraz zupełnie nie miałem ochoty na poznawanie nowych ludzi i przyzwyczajanie się do nich. Wystarczył Paweł, którego co prawda już lubiłem, ale nie miałem pojęcia, jak to działa w drugą stronę. Mam ogólny kłopot z poznawaniem nowych ludzi i to się wlecze za mną przez całe życie. Nie chodzi o takie rzeczy, jak zapytanie kogoś o godzinę, z tym raczej nie mam problemu. Bardziej chodzi o przyjaźnie i takie różne. Nie licząc Kurczaka, tak naprawdę nie mam dobrych znajomych, nie angażuję się w tak zwane życie społeczne. Na wycieczce zwykle chodzę sam, a nie w grupie, nie angażuję się w dyskusje z kolegami. Dlaczego? Ciężko powiedzieć. Może to sprawa wychowania? Charakteru? Nigdy się nad tym się nie zastanawiałem. Po prostu dobrze mi było samemu. Gdybym tęsknił za towarzystwem, nie byłoby tych dwóch lat milczenia z Kurczakiem...
– A dlaczego Paweł ma nas pilnować? – nie rozumiał Kurczak. – Przecież nic nie zmalujemy. Przynajmniej ja, a Gruby tym bardziej.
– A to nie tobie rozkwasili wczoraj głowę? To nie Michał mdlał i tracił przytomność? To nie Michał jest tu na obserwacji?
– No niby tak, ale... To jest daleko stąd? Bo jeśli to jest gdzieś na peryferiach miasta, to chyba nie ma sensu? – dociekał Kurczak.
– Na peryferia miasta nie jeździ się pociągiem – przypomniałem mu.
– Na pewno nie pojedziecie do Przemyśla ani Suwałk – roześmiał się pan Maciej. – Ale powoli trzeba się zbierać – dodał, popatrzywszy na zegarek. – I głowa do góry, wszystko będzie dobrze.
Dobrze, nie dobrze... Nigdy w życiu nie byłem tak zdenerwowany. Nie wiem, co będzie za godzinę, za dwie... Jedyne dobre to to, że jedzie ze mną Kurczak. No i Paweł oczywiście, wierzyłem, że wie, dokąd jedziemy. Pani Honorata pożegnała nas w drzwiach i obcałowała obu.
– Kacper, tylko mi się tam zachowuj! W razie czego informujcie mnie i pana doktora, ale nie przewiduję żadnych, najmniejszych problemów.
– Pani wie, dokąd jedziemy? – zapytałem.
– Oczywiście – uśmiechnęła się. – Spokojnej i bezpiecznej podróży!
Drzwi zamknęły się, a my wsiedliśmy do windy. Serce waliło mi jak oszalałe. Dokąd oni mnie wiozą? Choć i do doktora Macieja i do pani Honoraty miałem stuprocentowe zaufanie, cała ta sprawa gnębiła mnie mocno.
– Uważaj na schodki – krzyknął Kurczak, kiedy mało nie wywaliłem się na wysokim progu. Nie znałem tej drogi, dodatkowo plecak ciążył mi na plecach. W ostatniej chwili podtrzymał mnie Paweł.
Wyszliśmy na dwór przy ostatnich promieniach jesiennego słońca. Dwa dni bez wyjścia na zewnątrz i byle powiew powietrza mnie zatykał. Pan Maciej podszedł do auta, kilkuletniego volvo i dokładnie go zlustrował, zanim otworzył drzwi. W tej chwili sobie uświadomiłem, że przecież mogli podłożyć bombę. Tylko po co? Jaka pewność, że pojadę tym autem? Wzdrygnąłem się. Nie uszło to jednak uwadze pana Macieja.
– Spokojnie, nie wybuchnie, ładujcie się. Plecaki do bagażnika. Paweł na miejsce dla samobójcy. Wy z tyłu będziecie mniej widoczni.
– Miejsce dla samobójcy? – zapytał z lekkim przerażeniem w głosie Kurczak.
– Tak się nazywa miejsce koło kierowcy. Ze statystyk wynika, że najmniej bezpieczne.
Ruszyliśmy. Pan Maciej włączył radio i wyszukał stację grającą muzykę rockową. Na Gądowiance pan Maciej nagle wykręcił w prawo w Klecińską. Już miałem coś powiedzieć, ale postanowiłem uparcie siedzieć cicho. Mieliśmy jechać na dworzec, tymczasem pchaliśmy się w południowe rejony miasta. Można było stamtąd dojechać na Główny, ale to mocno naokoło. Postanowiłem konsekwentnie nie odzywać się, obserwowałem tępym, nierozumiejącym wzrokiem przesuwający się krajobraz. Działki na Klecińskiej spowite naziemnymi drutami elektrycznymi, później ponurą, ciemnoszarą zabudowę Grabiszyna, willowe Krzyki.
– Na razie czysto – poinformował pan Maciej – ale na wszelki wypadek sprawdzę, czy mamy ogon.
Skręcił w jedną z ulic o willowej zabudowie, po czym kluczył jakiś czas po uliczkach, skąpo oświetlonych właśnie włączającymi się latarniami. Leżące na ziemi brunatne opadające liście stały się bardziej żółte.
– Nie ma nic. Ale w pociągu uważajcie.
Pociąg pociągiem, ale gdzie tu stacja? Południowy Wrocław znałem głównie z mapy, ale szybko zrozumiałem przebiegły plan doktora. No jasne, wsiadanie na Głównym to proszenie się o kłopoty. Na największym dworcu w Polsce zawsze można było być zauważonym przez kogoś nieodpowiedniego, Sam bym tam ustawił jakiegoś szpiega, gdybym potrzebował. I tak spokojnie dojechaliśmy do stacji Wrocław Partynice.
– W dobrym czasie, do odjazdu pociągu macie jakieś dwadzieścia minut.
– Dobrze, a bilety? – upomniałem się.
– Paweł kupił w aplikacji. Na wszelki wypadek normalne, abyście nie musieli pokazywać legitymacji.
Jak w szpiegowskim filmie... Podziwiałem głowę pana Macieja. Wszystko zaplanowane w najmniejszych szczegółach. Kimkolwiek ten człowiek jest i czegokolwiek ode mnie chce, ma w panu Macieju bardzo groźnego przeciwnika. W ogóle zauważyłem, że on nie wykonywał żadnych zbędnych ruchów, wszystko było przemyślane do ostatniego drobiazgu. Ciekawe, co jeszcze było częścią jego dalekosiężnych planów? Momentami zaczynałem wątpić, czy spotkaliśmy się przez przypadek. No może tak, trudno przewidzieć, że pojawi się jakiś napalony młodziak, aby podglądać dorodne samce. Ale widać znajomość z nim musiała być elementem jakiegoś większego planu. Coś mi zaświtało w głowie, ale zaraz zgasło. Mogło być coś takiego i pewnie było, ale na razie byłem zbyt zmęczony i zdenerwowany, by logicznie myśleć. Sam młodziak, jakkolwiek by był ponętny to za mało. Nawet jeśli doktor był homoseksualny, w co wątpiłem. Gdyby był, wykorzystałby mnie już dawno. Na razie to ja wykorzystałem jego, przy jego zgodzie, a to nie jest to samo. Musiał coś planować, ulegając mojej prośbie i pieszcząc mi kutasa podczas tamtego dziwnego badania. Na samą myśl zrobiło mi się przyjemnie...
– Halo, tu Ziemia – przywołał mnie do porządku Kurczak. – Jeszcze chwila, a wszedłbyś w drzewo.
Weszliśmy na peron i zdjęliśmy plecaki. Obok nas na pociąg czekały cztery kobiety i kilku młodziaków, niewiele starszych od nas, może w wieku Pawła. Wrocławski węzeł znałem dość dobrze i wiedziałem, że pociągi z Partynic jeżdżą w stronę Świdnicy, tam mogą wykręcić w lewo, na Dzierżoniów, i w prawo na Jaworzynę Śląską. Zatem, jakby nie patrzył, nie będzie to daleko. Na dziewięćdziesiąt procent Dolny Śląsk, no chyba że przesiądziemy się w coś na wschód... Ale to by było zbytnie komplikowanie, chyba pan Maciej nie wpadł na tak diaboliczny pomysł. Dalej jednak mi to nic nie mówiło.
– Tu macie pieniądze – wręczył mnie i Kurczakowi po banknocie dwustuzłotowym. – Nigdy nie wiadomo, kiedy mogą być potrzebne. Lepiej ich nie wydawajcie od razu. Chcecie jeszcze stówę na jedzenie?
– Mamy kanapki i inne rzeczy, które przygotowała mama – zaprotestował Kurczak.
– W razie czego Paweł wam kupi, później mu oddam.
– Nie ma sprawy – odpowiedział Paweł mocując się z plecakiem. – Najwyżej wezmę coś z konta.
Na peron przybyło kilka osób, kobiety i mężczyźni w różnym wieku, ale żadna nie wyglądała jakoś specjalnie podejrzanie. Staliśmy na boku, nikt na nas nie patrzył, wszyscy zachowywali się jak najbardziej naturalnie pod słońcem, a raczej księżycem, bo zrobiło się prawie ciemno.
Z dala pojawiły się trzy światła, wyraźniejące z każdą sekundą i po chwili wielki kolos w biało-żółtych barwach Kolei Dolnośląskich wtoczył się na peron. Serce łopotało mi mocno. To ten moment, kiedy już wiesz, że nie ma odwrotu. Drzwi pociągu otworzyły się z sykiem.
– No to powodzenia chłopaki – powiedział pan Maciej starając się być wesoły, choć słyszałem w jego głosie napięcie. Weszliśmy z ciemnego peronu do jasno oświetlonego wnętrza. Pociąg może nie był przepełniony, ale jechało nim sporo ludzi. Przeszliśmy pół jednostki,zanim znaleźliśmy wolne miejsce dla trzech osób. Pociąg tymczasem ruszył i zaczął nabierać prędkości. Zależało mi, żeby siedzieć po lewej stronie, pewnie będzie widać Ślężę. Było już prawie ciemno i nie nastawiałem się na jakieś ekstra widoki, ale może coś uda mi się zobaczyć.
– Proszę bilety do kontroli – usłyszałem wkrótce nad sobą. Paweł pogrzebał w komórce i pokazał ją konduktorowi, który czetnikiem przejechał po ekranie.
– Tak sami na wieczór? – zapytał przyglądając się uważnie komórce Pawła.
– Tak, sami – odparł Paweł. – Mam poświadczenie od rodziców, jeśli to konieczne.
– Nie, dlaczego? – uśmiechnął się konduktor. – Macie jechać to jedźcie. Na uciekinierów z domu nie wyglądacie, zresztą to nie moja sprawa.
Oddał komórkę Pawłowi i poszedł sprawdzać bilety dalej. Ciekawe, kto mi podpisał tę zgodę. Matka? Z tego co rozumiałem, matka była od tego całego planu trzymana jak najdalej. Choć kto ich wie? Trzymałem ich za słowo, więcej dowiemy się może jeszcze dzisiaj. Choć nie byłem nastrojony pozytywnie. Bałem się choćby tego, że ten ktoś będzie nas trzymał z łaski, za jakieś wysokie pieniądze. Nawet jeśli to był dobry znajomy pana Macieja, nikt takich rzeczy nie robi za darmo, zwłaszcza jeśli są związane z ryzykiem. To na razie wyglądało na tak dobrze przygotowane, że nasz przyszły gospodarz musiał wiedzieć, na co się pisze.
– Nad czym tak myślisz? – zapytał Kurczak znad swojego telefonu.
– Tak ogólnie to nad wszystkim. Boję się...
Mina Kurczaka wskazywała, że boję się nie tylko ja, choć pewnie po nim mniej było to widać. Siedzieliśmy w tak zwanej "czwórce", naprzeciw mnie, tyłem do kierunku jazdy, Paweł. Był zanurzony w jakiejś lekturze. Nie bardzo mogłem dostrzec tytuł. Natomiast zwróciłem uwagę na to, na co nie patrzyłem wcześniej, był nieźle zbudowany w tym miejscu, które od kilku dni budziło moją uwagę. Nawet było widać, w którym miejscu zaczynają mu się jądra, i na pewno nie były małe. Pewnie odziedziczył po ojcu, który też był nieźle zbudowany, co niejednokrotnie miałem okazję zobaczyć. No właśnie, od dłuższego czasu zastanawiało mnie, dlaczego doktor Maciej tak się mną interesuje i na tak wiele pozwala. Który dorosły normalny facet da się chwycić za siusiaka? A ja przecież zrobiłem to kilka razy. I nie zauważyłam, by mu to sprawiało jakąś przykrość. W tym wszystkim była jakaś zagadka, coś, co wymykało się jakimś konkretnym wyjaśnieniom. Może się we mnie zakochał? Możliwe, ale gdyby tak było, to wykazywałby więcej własnej inicjatywy. Tymczasem to wszystko było zapoczątkowane – chcący lub niechcący – przeze mnie. Pewnie też dążyłby do innego rodzaju kontaktu cielesnego, typu uściski, nawet pocałunek w policzek. Tymczasem tego tu nie było. To znaczy było, ale znów działało tylko w jedną stronę, to znaczy ode mnie.
– Chłopaki, tylko mi się tu nie rozpłaczcie – uśmiechnął się Paweł i odłożył książkę na stolik przy oknie. – Wyglądacie, jakbyście jechali na pogrzeb.
– Nie wiem, z czego tu się cieszyć – powiedziałem gorzko. Wyjrzałem przez okno. Ciężki, ponury profil Ślęży zaczynał być widoczny mimo świateł odbijających się od szyby. Na szczycie pulsowały czerwone światła wieży nadawczej. Na Ślęży oczywiście byłem i to niejednokrotnie, ale jej widok zawsze jakoś radował moje serce, jak powiedziałby poeta-amator. Tymczasem pociąg wtaczał się właśnie na jedyny tor stacji w Sobótce.
– Nigdzie się nie ruszajcie. Zaraz wracam – Paweł wstał z miejsca i poszedł w kierunku drzwi. Kilkoro pasażerów wysiadało, kilkoro innych wsiadło. Przeważali ludzie starsi i nie było nikogo, kto wzbudziłby moje podejrzenie. Wychyliłem się z miejsca i popatrzyłem do tyłu; Paweł wyglądał na zewnątrz przez otwarte drzwi. Pewnie boi się tak jak my... Albo ojciec kazał mu uważać. Tymczasem drzwi syknęły, Paweł odskoczył w ostatniej chwili, a pociąg wolno ruszył, mijając charakterystyczną drewnianą wiatę i dość zaniedbany budynek dworca.
Mijały sekundy, potem minuty, a Paweł nie wracał. Cholera, co się z nim stało? Nie to, żebym się nim specjalnie przejął, ale to on miał nas dostarczyć na miejsce. Jeszcze tego brakowało.
– Gdzie jest Paweł? – zapytałem Kurczaka.
– A cholera go wie – odpowiedział. – Wróci. Nie masz się czym przejmować?
– Wolałbym, aby nas zawiózł na miejsce. Nie mam zamiaru spać w krzakach.
– Nie będziesz – uspokoił mnie Kurczak. – Pewnie poszedł do kibla albo co...
Za oknem przewijały się kolejne stacje, Marcinowice, Pszenno, a Pawła nie było. Po kilku kolejnych minutach pociąg wtoczył się na rzęsiście oświetloną stację z długą drewnianą wiatą po drugiej stronie. odwróciłem się, by przeczytać nazwę. Świdnica Przedmieście. No ładnie, Pawła dalej nie ma...
Ledwie pociąg ruszył, a Paweł w końcu pojawił się. Wyglądał na lekko zaczerwienionego. Popatrzyłem na jego brzuch. Jego górka była większa, z charakterystycznym obłym i prostym garbem skierowanym w prawo. No jasne, to dlatego go nie było, on tam sobie walił konika, a my tu umieramy ze strachu.
– Przepraszam – powiedział nieprzytomnie.
Nie musiał przepraszać, cała ta sytuacja nawet mi się podobała, szkoda tylko, że na kilka minut przed naszym wyjazdem. Poczułem lekkie ssanie w kroku i najchętniej poszedłbym do kibla w wiadomym celu, ale pociąg nieubłaganie, bezwzględnie wjeżdżał na stację Świdnica Miasto.
– Plecaki – zarządził Paweł.
Ruszyłem się z miejsca i ściągnąłem plecak ze stelaża nad siedzeniem. Sięgający swojego plecaka Paweł stał blisko, tak blisko, że w pewnym momencie nasze ciała zetknęły się, a moja ręka dotykała czegoś twardego, o wiele twardszego, niż miękki brzuch. Niewiele myśląc zbadałem tę okolicę wierzchem dłoni. Jego członek był jeszcze twardy. Przez moje ciało przeszła gorąca fala. Niestety plecak prawie leciał na moją głowę i musiałem cofnąć rękę. Paweł pozornie nie reagował, ale biodrami natarł na moje ciało. Musiał? Chciał? Na pewno to nie było aż tak niewinne, jak wyglądało z zewnątrz, nawet uważny obserwator nie zobaczyłby nic zdrożnego.
– Uważaj bo stracisz równowagę – prawie szepnął mi do ucha. Jego wargi musnęły mi policzek i zostawiły na nim ciepłą, lekką smugę.
Perony stacji były jakby wyjęte z poprzedniej epoki, brukowana platforma, stare, drewniane wiaty, niechlujnie odmalowane, pachnące moczem przejście podziemne. Szokiem był budynek dworca, jakby z innej bajki, elegancko odremontowany i odmalowany.
– Pójdziemy coś zjeść? – zaproponował Paweł. – Mamy czterdzieści pięć minut do następnego pociągu.
– Czemu nie? – zgodziłem się. – Byle centrum było blisko, bo nie mam ochoty wlec się z tym plecakiem.
– Centrum jest sto metrów dalej – uspokoił mnie Paweł. Z doświadczenia wiedziałem, że w takich miastach dworce kolejowe lubią być daleko od centrum, co nie poprawiłoby dziś nastroju.
– Tu jest jakaś knajpka – wskazał Kurczak, pokazując jakąś pizzerię w rynku. Nikt nie protestował, toteż weszliśmy. Miła pani obiecała nam pizzę za dziesięć minut i istotnie nie czekaliśmy dłużej. Wkrótce trzy apetyczne, parujące koła pojawiły się na naszym stoliku.
Byliśmy zajęci likwidowaniem pizzy, kiedy do lokalu wszedł facet, na oko czterdziestoletni, szczupły, wysoki, o pociągłej twarzy, starannie wygolonej, w prochowcu i z reklamówką w ręce. Na początku nikt z nas nie zwrócił na niego uwagi. Zamówił coś, usiadł przy stoliku w głębi knajpki i patrzył się cały czas na nas. Po chwili barmanka przyniosła mu jakąś potrawę na talerzu i filiżankę kawy albo herbaty. Miałem jakieś dziwne wrażenie, że gdzieś już tego faceta widziałem, ale gdzie, nie byłem w stanie sobie przypomnieć.
– Nie podoba mi się tamten facet – powiedział Kurczak z pełnymi ustami.
– Mnie też nie – poparłem go.
– Nie patrzcie się na niego– poprosił Paweł. – Zachowujcie się, jakby tu go w ogóle nie było.
– Może po prostu lubi młodych ładnych chłopców – uśmiechnął się Paweł.
– Nie widzę tu ładnych chłopców – odparowałem. – Młodych być może...
– Ludzie mają różne gusta – stwierdził Kurczak. – Kończmy i idziemy. Jeszcze tylko dwadzieścia pięć minut do odjazdu.
Nałożyliśmy plecaki i w spokoju opuściliśmy knajpkę i prześliczny, odrestaurowany rynek. Gdyby nie pociąg, z chęcią bym go obejrzał. Zerkając na oddalającą się bryłę ratusza zauważyłem, że facet wyszedł z lokalu i ruszył w naszą stronę.
– On za nami idzie – poinformowałem resztę.
– Mówiłem, spokojnie, niech sobie robi, co chce. Na razie nie robi nam nic złego. Nie przyszło wam do głowy, że gdyby nas śledził, widzielibyśmy go wcześniej? Jestem na sto procent pewny, że w tamtym pociągu go nie było. I jest jasnowidzem i zgadł, że będziemy jeść pizzę w rynku?
– Mógł dostać cynk od kogoś, kto widział nas wcześniej – rzuciłem ironicznie. Czy można było zgadnąć, że jedziemy właśnie do Świdnicy? Liczyłem, że odpowiedź na to uzyskam jeszcze dziś. No, najdalej jutro.
– Od kogo?
Pytanie zawisło w próżni, bo powoli zbliżaliśmy się do stacji. Facet dalej szedł jakieś pięćdziesiąt metrów za nami. Szliśmy już przejściem podziemnym, kiedy za nami zadudniły jego kroki.
– Pociąg osobowy Kolei Dolnośląskich do stacji Głuszyca odjedzie z peronu drugiego – zapowiedział beznamiętny, chropowaty damski głos. Istotnie, gdy weszliśmy na peron, stał na nim charakterystyczny żółto-biały pociąg. Wsiedliśmy i rozgościliśmy się.
– Nie zdejmuj kurtki, to już niedaleko – poprosił Paweł.
Cholera, akurat nie znałem stacji na tej trasie. Wiedziałem, że linia została otwarta stosunkowo niedawno, po długim remoncie, ale nigdy nie zastanawiałem się nad jej przebiegiem. Właściwie mógłbym sprawdzić na internecie, ale kupiłem zasady tej gry, że do ostatniej chwili mam nie wiedzieć, dokąd jadę. No i konsekwentnie nie wiedziałem.
– Słuchaj, Michał, chciałem cię o coś zapytać i chciałbym poznać tę odpowiedź możliwie jeszcze teraz – zagaił Paweł.
– Pytaj – zgodziłem się łaskawie, patrząc na niemrawy ruch na słabo oświetlonym peronie.
– Skąd ty znasz mojego ojca?
O cholera, wchodzimy na niezbyt bezpieczny teren. Nie wiem, ile Paweł wie, ile nie wie. Stosunki z ojcem ma poprawne, przynajmniej na takie mi wyglądały. Jednak postanowiłem mówić prawdę, na ile było to możliwe.
– A spotkałem go na plaży tego lata... – powiedziałem nieśmiało.
– Pewnie na Bajkale?
– Tak.
– Był nagi? – pytał dalej Paweł spokojnym, neutralnym głosem.
– No jak by powiedzieć...
– Nie musisz. Był bo on zawsze opala się nago, ze mną też. I z matką i w ogóle. I nie bałeś się, że ci coś zrobi?
– Nie, dlaczego?
– Jeśli nie, to znaczy, że szukałeś tam gołych bab albo gołych facetów. Z reguły ludzie na widok golizny odwracają się i idą w długą.
– Może tak, może nie – odpowiedziałem nieco niecierpliwie. – To w końcu moja sprawa, prawda? A on po prostu budził moje zaufanie i to od samego początku. A ja nie mam nic przeciwko nudyzmowi, jeśli o to chodzi. Nie wiem, skąd to się bierze, ale dla mnie opalanie się w stroju topless i dupless jest czymś naturalnym.
– Bo jest i nie mam do ciebie o to pretensji. I nie zastanowiło cię, że dalej utrzymywaliście znajomość? Ja rozumiem iść szukać gołych bab czy facetów, obejrzeć sobie trochę cycków albo fiutów, może później w krzakach wytrzepać sobie konika, ale...
– Ale to ja kontynuowałem tę znajomość i robiłem to celowo – zapewniłem go. – Powiem tak, że twój ojciec poniekąd spadł mi z nieba, bo mógł odpowiedzieć na pytania, które mnie wtedy gnębiły. Częściowo gnębią również teraz. Poza tym... ale ty tego nie zrozumiesz. Jak widać, bardzo się przydał.
– To jeszcze niewiele wiesz...
– Ty wiesz więcej, prawda? – powiedziałem głosem, w którym na pewno była wyczuwalna jakaś zazdrość.
– Tak, wiem, bo ojciec przed nami nie ma żadnych tajemnic i wiem, jak cię poznał, wszystko mi opowiedział, mniej więcej tak jak ty. Łącznie z tym, że dydek ci sterczał. Podobno zemdlałeś i ojciec musiał się cucić. Strasznie się wystraszył... Tyle, że to nie koniec tej historii. Przypadek, który przypadkiem był tylko na samym początku...
Zastanawiałem się, jak kontynuować temat, kiedy pociąg ruszył. Płynnie, bez szarpnięcia. Nie był pełny, tak mniej więcej w połowie. Za oknem było już ciemno, gdzieś w oddali migotały światła wiosek. Było mi gorąco w tej kurtce, nawet zaczynałem się pocić. Pociąg był ogrzewany, mimo że na dworze nie było wcale tak zimno. Na szybie pojawiły się pierwsze krople deszczu.
– O, pada – odkrywczo zauważył Kurczak.
– Mie mamy zbyt dużo do przejścia – zapewnił Paweł.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3187
Przeczytał: 71 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Pią 13:10, 18 Paź 2024 Temat postu: |
|
|
– Nie mamy zbyt dużo do przejścia – zapewnił Paweł. – Nie zmokniecie za bardzo. W razie czego mam składany parasol, problem, że na samym dnie plecaka, nie chce mi się teraz tego wszystkiego rozgrzebywać, wysiadamy za jakieś piętnaście minut.
Patrzyłem przez okno i starałem się na wszelki wypadek zapamiętać nazwy kolejnych stacji, nie wiadomo czy i kiedy mogą się przydać. Burkatów, Bystrzyca Górna... Zaczęły się góry, a pociąg coraz bardziej kluczył.
– Lubachów! Przygotowujemy się, chłopaki. Na następnej wysiadamy.
Postanowiłem zrobić mały eksperyment. Wykorzystałem moment, kiedy plecak już prawie spoczywał na moich plecach i przysunąłem się do Pawła tam, gdzie miał rękę. Nie cofną jej. Miałem wrażenia, że nacisnął na moją górkę jeszcze bardziej. Może nie wiedział, gdzie trzyma łapę? Przesunąłem się tak, by w naturalny sposób przesunąć ją do pachwiny. Dalej żadnej reakcji, może tylko lekkie sapnięcie. teraz delikatnie się odsunąłem. Ręka przez moment spoczywała na moich genitaliach, ale w tym momencie pociąg zaczął hamować, co nas skutecznie od siebie rozdzieliło.
Wysiedliśmy na nieoświetlony peron, spowity mżawką. Odczytałem nazwę stacji. Zagórze Śląskie i nie spotkałem się z tą nazwą po raz pierwszy. Mam jakieś pojęcie o Sudetach, wiedziałem, że jesteśmy gdzieś w Górach Sowich i że w pobliżu jest duży zalew. Gdy już wszyscy znaleźliśmy się na peronie, zauważyłem, że mężczyzna, który towarzyszył nam od Świdnicy, wysiadł z przedniej części pociągu. Stanął na peronie i zaczął rozglądać się wokół siebie.
– O kurwa – szepnął Kurczak.
– Co się... – zaczął Paweł i też zauważył. – Na razie nigdzie się nie ruszajcie.
To powiedziawszy zdjął plecak i zaczął w nim gmerać, wyciągając coraz to inne rzeczy.
– Ja poszukam parasolki, a wy dyskretnie obserwujcie tego dziada – nakazał.
Deszcz zacinał coraz bardziej, więc poszukiwanie parasolki było czymś zupełnie naturalnym i nie powinno budzić podejrzeń w nawet najbardziej nieufnym obserwatorze.
– Szklana pogoda, szyby niebieskie od telewizorów... – wydarł się Kurczak.
– Szklana pogoda, szklanka nadciąga bez humoru – odpowiedział natychmiast Paweł. – Gdzie ta kur... jest?
Paweł podawał mi jakieś rzeczy do przytrzymania, więc miałem niezłą okazję, by obserwować peron. Pociąg z sykiem drzwi ruszył z miejsca, tymczasem facet postał chwilę i ruszył w kierunku wyjścia.
– Poszedł – poinformowałem zwięźle.
– To poczekajmy jeszcze chwilę, jest szansa, że poszedł na wieś.
– To my gdzie idziemy? – zaniepokoiłem się.
– Na osiedle, które jest z drugiej strony torów. Ale trochę się idzie i to pod górę. Dobra, panowie, musimy się ruszać, by nie wzbudzić niczyich podejrzeń. Parasolka znaleziona – powiedział wywijając znaleziskiem – szable w dłoń!
W Pawła jakby wstąpił nowy duch. Spokojny, małomówny, mógłbym powiedzieć, że prawie niewidoczny, gdyby nie dość wydatna tusza, nagle poczuł przysłowiowy wiatr w żagle. Komenderował, dowcipkował, klął gdy tylko miał okazję... No prawdziwy doktor Jekyll and mister Hyde. Nie podejrzewałem go aż o taką metamorfozę. Jakby dopiero teraz poczuł się u siebie. Tymczasem ulicą Kolejową doszliśmy do przejazdu zielonym szlakiem i szliśmy pod górę, mijając hotelik o zielonym dachu i wzruszającej nazwie Chata za Górami i kilkanaście innych domów.
– To jest tutaj – stwierdził Paweł.
Weszliśmy na elegancko wybrukowany podjazd dla samochodów i stanęliśmy przed niewielkim piętrowym domem. Jego właściciel zadbał o każdy szczegół, nic tu nie robiło wrażenia przypadkowego. Światło w zasłoniętym oknie wskazywało, że raczej zastaliśmy właściciela. Paweł zapukał do drzwi. Po kilkudziesięciu sekundach usłyszeliśmy kroki, a po nich szczęk zasuwy. Naszym oczom ukazał się niewysoki, tęgawy mężczyzna o łagodnych rysach twarzy i wielkiej ciekawości w oczach.
– Dobry wieczór, wujku. Przywiozłem ci syna...
Zaraz, zaraz, co...
– Cześć Michale – przywitał się mężczyzna. – I cześć Pawle i cześć Kacprze.
O bogowie najświętsi... Nogi się pode mną ugięły, w ustach poczułem ogromną suchość, a później nie wiem co się działo.
Siedziałem na fotelu, nade mną ojciec, Kurczak i Paweł.
– Wypij to – ojciec podał mi kieliszek z jakąś podejrzaną miksturą. O ja głupi, że też nie wpadłem na najprostsze rozwiązanie... Przecież ojcu nikt nie odebrał praw rodzicielskich, mógł podpisać, co chce, stąd te zgody na wszystko. Racja, przecież pan Maciej wspominał mi, że dobrze zna mojego ojca. Okazało się to prawdą... Co jeszcze wyjdzie? Na razie wypiłem to świństwo.
– Na razie posiedzisz tu z dziesięć minut a Paweł i Kacper wniosą plecaki na górę, bo tam macie przygotowany pokój. Paweł, z tego co rozumiem, jest tu do niedzieli, trochę będzie wam ciasno. Jak wyjedzie, to będzie wam się wygodnie mieszkać. Na razie będziecie się gnieździć. I jest jeszcze jeden problem. Nawaliło mi auto i do pracy jeżdżę pociągami. Trochę to trwa, może naprawią do soboty. Wychodzi na to, że będziecie dni spędzać sami. Masz jakieś pytania?
– Tak, tato. Dlaczego o mnie zapomniałeś?
Ojciec popatrzył na mnie z jakąś bezradnością. Następnie zniknął na chwilę i wrócił z pękata kopertą.
– Obejrzyj to.
W kopercie były zdjęcia i kolorowe wydruki zdjęć. Było tam wszystko, zdjęcia z dzieciństwa, a także wydruki z fotografii z mojej tablicy na Facebooku. Także ze strony naszej klasy. Nawet było zdjęcie z Dusznik, moje pierwsze zdjęcie z Kurczakiem. Ze zgrozą odkryłem, że jest nawet fotka z wczoraj, którą robił Paweł...
– To dlaczego się nie odzywałeś?
– Pogadamy o tym później, dobrze? Bo to pytanie wcale nie jest takie proste, jakby się mogło wydawać na początku. Pomieszkajmy razem, przyzwyczajmy się do siebie, a później odpowiem...
Nie wiem, co się stało ze mną, ale zacząłem płakać. Trzymałem plik zdjęć w ręce patrząc na nie szklistymi oczyma. Dla mnie usprawiedliwiało to ojca całkowicie. Tylko dlaczego nie chciał się ze mną zobaczyć? Matka zawsze mówiła, że ojciec nie chciał mieć ze mną nic do czynienia. Wychodzi na to, że kłamała, ale nie zamierzałem w to wnikać. Cały czas nie znałem powodów, dla których rodzice się rozeszli, ale przecież o to teraz nie zapytam. Może będzie okazja porozmawiać o tym później. Na razie postanowiłem mu się zrewanżować.
– Tato, kto to jest Tatiana Będzińska?
Ojciec popatrzył się na mnie w osłupieniu.
– Skąd ją znasz?
– Nie znam jej – odpowiedziałem szczerze. – Pisze o tobie złe rzeczy na forach medycznych na internecie.
Ojciec odetchnął z ulgą.
– Widzę, że nie tylko ja się tobą interesowałem. Tatiana Będzińska to pacjentka, która po operacji nie skorzystała z zaleceń i przestróg, ale robiła po swojemu. I się doigrała, tylko że za cholerę to do niej nie dochodzi. Pisze skargi, odwołania, była już na policji, w prokuraturze, w izbie lekarskiej. Oczywiście wszyscy ją odsyłają w diabli, bo mam wiążącą opinie izby. Ale ona się mści, podobnie jak Ziobro na lekarzach. Za kilka wpisów podałem ją do sądu i czekam na rozprawę. Naprawdę paskudne babsko. Nie żeń się z takim. A najlepiej w ogóle się nie żeń...
– Nie chciał byś mieć wnuków, tato? – prowokowałem go.
– Wystarczy mi, że mam kochanego syna, którego mogę gościć po dwunastu latach. Szkoda, że w takich okolicznościach...
– Nie rozmawiajmy o tym, przynajmniej na razie – poprosiłem. – Jestem zmęczony tą całą awanturą. Nie wiem, o co w tym chodzi, gdyby nie pan doktor i pani Honorata, to byłoby ze mną kiepsko...
– To zostaw dorosłym. Na razie usiłujemy się czegoś z Maciejem dowiedzieć i może trochę już wiemy, ale to cholernie ciężka sprawa i trudno o jakieś informacje. Zwłaszcza, że w grę prawdopodobnie wchodzi osoba związana ze służbami. A wiesz, że w tym kraju służby są właściwie nietykalne. Maciej ma jakieś kontakty, liczę na to, że coś znajdzie.
Nagle rozległ się tupot z korytarza i do pokoju wbiegli Kurczak i Paweł, rozanieleni jakby wygrali milion w totka.
– Co tam robiliście tyle czasu? – zapytałem podejrzliwie.
– Graliśmy w pingponga – odpowiedzieli prawie jednocześnie.
– Na strychu jest stół pingpongowy – objaśnił ojciec. – Paweł uwielbia grać w pingponga, nie chwalił się?
– Tata, my się znamy od dziś rana. Nie było żadnych szans się poznać.
– Na razie musicie coś zjeść i nie szalejcie już, musicie się wykąpać i wyspać. Jutro zostaniecie sami. Ale nie martwcie się, Paweł zna ten dom doskonale i świetnie się gospodarzy. Paweł, pomóż mi w kolacji a ty idź z Kacprem na górę, niech ci wszystko pokaże.
Weszliśmy po stromych schodach na górę. Pokój był ciemny, z charakterystycznie opadającym dachem. Pod ścianą stało ogromne łóżko, tylko jedno.
– Będziemy na nim spać we trójkę? – zapytałem zdziwiony.
– Pewnie tak, ale tu jest tyle miejsca, że się pomieścimy. A Paweł jakoś nie wywołuje we mnie wstrętu, nie mam nic przeciwko.
– Wiesz, że we mnie też nie? Tyle że nie będzie można sobie zwalić konia przed snem.
– To może teraz? – zaproponował Kurczak.
– Lepiej nie. Nie wiadomo, ile będą przygotowywać tę kolację. Przyjdzie Paweł, albo jeszcze lepiej mój ojciec nas zawołać i będzie pipa.
– Raczej dwa kutasy – zaśmiał się Kurczak. – Masz rację. Trzeba będzie przeczekać, aż Paweł zaśnie. Ale nie wal sobie pod prysznicem, razem zawsze fajniej. Ja już twardy jestem...
Pomacałem go. Faktycznie był twardy, nawet główkę miał twardą, choć zawsze ma taką miękkawą. Ostatnim wysiłkiem opanowałem chęć włożenia mu ręki w gacie, bo to mogłoby się różnie skończyć, zwłaszcza, że jego zapach działa na mnie wyjątkowo podniecająco. Poczekajmy na wieczór... Kurczak zrobił to samo i efekt był dokładnie taki sam. Trzeba było to zrobić wcześniej, choćby w pociągu. Tyle że się bałem odejść choćby na chwilę. Miałem uważać, to uważałem.
– A jak Pawłowi też będzie się chciało zwalić? – zapytałem i opowiedziałem mu moje wrażenia z pociągu. Kurczak wcale nie był zaskoczony.
– Niech sobie wali, posłuchamy sobie. On taki fajny byczek jest, będzie przyjemnie. Chciałbyś zobaczyć jego parówę?
Pewnie, żebym chciał, od pociągu rzadko myślę o czym innym. Mam się przyznać czy nie? Ta rozmowa szła już trochę za daleko.
– A czemu nie?
– Może się uda. Najwyżej się go podejrzy przy prysznicu. Tu kabina prysznicowa jest nieosłonięta, bo w sumie po co?
– Zboczeniec – rzuciłem złośliwie.
– Dziewica orleańska się odezwała... Najpierw maca starszego faceta w jakichś krzakach, później wali sobie konia z jakimś gościem w lochach w centrum Wrocławia... Że też nikt ci nie rozkwasił czachy.
– Nie przypominaj mi tego – prosiłem. – Jeszcze teraz jest mi słabo, jak sobie o tym pomyślę, Gdyby to stało się dwie minuty wcześniej...
– Nie rób sobie wyrzutów sumienia, sam dałbym sobie zwalić, choć w przeciwieństwie do ciebie nie przepadam za starszymi facetami. Ale na przyszłość uważaj, a jak cię będzie za bardzo ciągnęło, to zawsze mogę ci wytrzepać. Boję się o ciebie.
No nie, na razie nie miałem takich zamiarów. Raz zachowałem się skrajnie nieodpowiedzialnie i wystarczy. Może jak będę starszy...
– Nie musisz mi mówić... Na razie mamy inny problem i bardziej się boję tego, co może się stać jutro albo pojutrze...
W tej chwili rozległo się wołanie ojca.
– Chłopaki, kolacja gotowa!
Oj, będzie trudno w tym domu o chwilę rozmowy na osobności, już to przeczuwałem. Na razie zwlekliśmy się i po wąskich schodach zeszliśmy na dół. Kolacja już była przygotowana a Paweł nakładał na talerze. Zauważyłem, że porusza się po domu z dużą pewnością siebie, widać spędził tu sporo czasu. Siedliśmy przy stole.
– Czym chata bogata. Rzadko gotuję, jak nie będzie smakować, zawsze mogę przygotować jakieś kanapki.
Nie jestem wybredny, jem wszystko byle dużo. Na kolację było świetnie doprawione leczo i grzana kiełbasa, bezpieczna opcja, która prawie zawsze się sprawdza. Gdy zabieraliśmy się do jedzenia, przez uchylone drzwi wpełzły dwa koty, jeden czarny z białym krawatem pod szyją, drugi w jakiejś zwariowanej mieszaninie bieli, czerni i rudego. Koty szybko ogarnęły pokój, a tan kolorowy szybko wskoczył mi na kolana. Drugi zaatakował Kurczaka. Kot powąchał mnie i od razu ułożył się na kolanach. Trochę się przestraszyłem na początku, bo temat zwierząt nie istniał w moim życiu. Kiedyś chciałem psa, ale matka szybko wybiła mi z głowy ten pomysł.
– Spokojnie, nie zagryzą – uśmiechnął się ojciec. – Nie są groźne, a przy tym straszne pieszczochy. Jest jeszcze trzeci, ale on nie lubi przychodzić do domu, woli buszować po okolicy, a śpi w garażu.
– Jak się nazywają? – zapytał Kurczak.
– Prosto, kot numer jeden, numer dwa i numer trzy. I tak reagują głównie na kici kici, więc po co nazywać je jakoś inaczej?
Ustaliliśmy szybko, który kot jest który i atmosfera przy stole zmieniła się z drętwej na nawet przyjemną.
– Chcę was chłopaki uprzedzić, że w tym domu nie ma telewizora. Sam nie oglądam, wystarczą mi informacje w radio i podcasty. Zresztą sygnał telewizyjny jest tu dość kiepski, wiadomo, góry. Jest internet, wi-fi, korzystajcie, Paweł zna kody. Tu macie radio, płyty – pokazał na wieżę stereo na regale i sporą kolekcję płyt winylowych i kompaktowych na półce. – Odbiera kilkanaście stacji na UKF. Macie jeszcze jakieś pytania?
– Kilka by się znalazło, śmieci, łazienka i tym podobne. I czy jest jakiś sklep w tej metropolii – uśmiechnął się Kurczak,
– W centrum jest mały sklepik, ale słabo zaopatrzony, w sobotę pojedziemy do Świdnicy, jeśli do tego czasu nie odzyskam auta, to pociągiem, to się kupi co trzeba. A czegoś potrzeba?
– Do soboty się poczeka – odpowiedział Kurczak – nic pilnego.
– Jest jakaś toaleta na górze? – zapytałem. – Czasem w nocy chce mi się siku i czarno widzę schodzenie po tych stromych schodach. Ja jestem totalnie nieprzytomny...
– Niestety nie – rozczarował mnie ojciec. – Nie pomyślałem o tym, jak rozbudowywałem tę chałupę. Jak ci się zachce, obudź Pawła albo Kacpra, raczej Pawła, bo on dobrze zna dom. Sprowadzi cię na dół i pomoże wrócić na górę. Jak będzie trzeba, to przytrzyma za siusiaka...
Wszyscy ryknęli śmiechem.
– Tylko nie urwij – dusił się od śmiechu Kurczak.
– Oj chłopcy... Przynajmniej Paweł powinien znać realia pracy lekarza. Nie takie rzeczy dzieją się na oddziale. Zwykle takie rzeczy robią pielęgniarki i salowe, ale lekarze też. Jeszcze ktoś głodny?
Popatrzyliśmy na siebie. Chyba każdy czuł się najedzony, bo odpowiedziała głucha cisza i kręcenie głowami.
– Kawy? Herbaty?
– Przypominam ci, że nie zmierzyłeś cukru i nie wziąłeś insuliny – wypomniał Kurczak.
– Weźmie przed snem – uspokoił ojciec. Co bierzesz? Levomere? Novorapid?
– Jedno i drugie – odpowiedziałem.
W tym momencie rozległo się głośne pukanie do drzwi. Ojciec oderwał się od rozmowy i poszedł otworzyć drzwi. Rozmawiał z kimś o tubalnym głosie, ale nie dane nam było usłyszeć treści rozmowy. Na pewno się kłócili. Popatrzyłem pytająco na Pawła, ale ten tylko pokręcił głową. Tymczasem kot zaczął wydawać siebie różne dźwięki, nie mając z tymi zwierzętami do czynienia, myślałem, że mu się coś stało.
– Nic się nie stało, mruczy po prostu. Nie wiesz, jak jest zbudowany kot? Z futra, kota właściwego i modułu mruczącego. To moduł mruczący zadziałał...
– Przepraszam was, to sąsiad. Gdzieś musi być błąd w moim adresie, bo listy do mnie są kierowane do sąsiada. I on się zawsze wścieka, bo musi przychodzić do mnie, a ma dość daleko. Jak rewir obsługuje zwykły listonosz, to nie ma problemu, rzecz w tym, że czasem jest ktoś zupełnie inny, nieznający naszych zagórskich niuansów. Ostatnio od kilku dni listy roznosi jakiś chłystek, na oczy go nie widziałem, bo przecież pracuję.
Kolacja zbliżała się ku końcowi. Kotu znudziło się siedzenie na kolanach i się zdematerializował, ja zaś postanowiłem zrobić obchód. Nie cierpię przebywać w miejscu, którego nie znam i z którego nie wiem, jak się wydostać. Tu znałem tylko drogę do furtki i nic więcej. Poinformowałem więc ojca, że idę rozprostować kości i wyszedłem na zewnątrz. Nie chciałem obecności Kurczaka ani Pawła, tylko przeszkadzaliby mi skupić się na badaniu terenu, a byłem już mocno zmęczony, była ciemna, bezksiężycowa noc, aczkolwiek już nie padało. Dobre i to... Obejście na szczęście nie było duże. Z tyłu domu znajdował się garaż, jakaś szopa i niewielki ogródek warzywny, wszystko otoczone płotem, który w lepszych warunkach możliwy był do przejścia. Na obrzeżach rosło kilka jabłonek, których ojciec pewnie nie zdążył jeszcze oberwać. Całość lekko pochyła kończyła się strumykiem górskim. Jakieś sto metrów dalej znajdowała się granica lasu. Nawet logiczne to wszystko. Gdyby trzeba było nagle uciekać, wiedziałbym z grubsza, gdzie się znajduję.
– Gruby! Michał! Hop hop! – usłyszałem nagle głosy z oddali. Cholera, niechcący i bezmyślnie zacząłem się wspinać w górę strumyka.
– Gruby, nie rób sobie jaj – opieprzył mnie Kurczak, – My tu prawie dostajemy zawału serca...
– Przecież wiedzieliście, że wyszedłem – odburknąłem.
– Czy naprawdę nie widzisz, co się wokół ciebie dzieje? – natarł na mnie Paweł. – Ciebie nie można odpuścić nawet na sekundę. Twój tato widać nie bardzo zdaje sobie sprawę z zagrożenia...
Nie chciałem się z nimi kłócić, zwłaszcza że mieli rację. Na razie Zagórze Śląskie wydawało się bezpieczne, ale na jak długo? Nie podobał mi się ten facet spotkany w Świdnicy, później w pociągu a następnie zachowujący się dziwnie na stacji. Jakie jest prawdopodobieństwo spotkania w dużym mieście człowieka, który pojedzie z nami pociągiem i wysiądzie na tej samej stacji?
– No dobra, młodzieży męska – powiedział ojciec, kiedy już zameldowaliśmy się w pokoju – spać, bo ja rano wcześnie wstaję. Mam pociąg o 6:09, a jeszcze trzeba wam przygotować kanapki...
– Wujku, bez przesady, śniadanie możemy sobie zrobić sami. Kiedy wracasz?
– Tym 15:18 ze Świdnicy. Doktor Dąbrowa mnie podrzuci, sam mieszka w Dzierżoniowie. O obiad się nie martwcie, pójdziemy zjeść do hotelu. Mam zamówione na tydzień, przecież nikt nie będzie gotował...
Nawet i to było przygotowane. Ojciec poszedł się myć, a my weszliśmy na górę.
– Jak śpimy? – zapytał Paweł. – To znaczy kto gdzie?
– Ja pod ścianą – zadeklarował Kurczak. – Trochę rzucam się w nocy i wolałbym uszkodzić jak najmniej osób...
Fakt, śpi dość niespokojnie i dynamicznie, ale bez przesady. Tylko raz zaliczyłem w nocy kopa w jądra z kolana, o czym nie omieszkałem powiedzieć głośno.
– To Michał wskakuje do środka, bo ja też wolałbym ocalić moje klejnoty – zaproponował Paweł. W tym samym momencie ojciec zawołał z dołu, że prysznic wolny. Poszedłem się kąpać pierwszy. Woda nie parzyła, mówiąc delikatnie, ale i nie była przesadnie zimna. No i była cudownie miękka, a głowę spłukiwałem kilka dobrych minut, zanim przestała się pienić. Tak samo zresztą było z włosami poniżej pępka. Wysuszyłem się, wróciłem do pokoju. Na drugi ogień poszedł Paweł. Gdy tylko wyszedł, zaatakowałem Kurczaka.
– Co chciałeś kupić w sklepie? Wydawało się, że wszystko już mamy?
– Prezerwatywy – wyznał beznamiętnym tonem.
– Zgłupiałeś? Przecież nie będziemy uprawiać seksu analnego. Przynajmniej teraz, zupełnie nie jestem na to gotowy – zaoponowałem. Nie interesowało mnie to, z tego co widziałem na internetowych pornosach, to było wstrętne i powodowało u mnie mdłości. Miałbym kłopoty nawet, gdyby chciał to zrobić Kurczak...
– Zwariowałeś? Jaki seks analny? Czytałem na internecie, że walenie konia w prezerwatywie jest o wiele przyjemniejsze niż normalnie. Chcę tylko przetestować.
A, to takie buty... Naczytał się głupot na necie i teraz to próbuje...
– Gdzieś to wyczytał?
– A na jakimś forum dla koniobijców – oświadczył beztrosko. – Tam jest od groma takich porad. Można nawet...
– Daj spokój – zaprotestowałem. – I jak to wywalisz? Do kosza? Przecież ktoś zauważy. Pół biedy, jak to zobaczy Paweł, gorzej, jak ojciec... I co mu powiemy?
– Przypominam ci, że miałeś sobie wysmarować siusiaka, tak przynajmniej polecił doktor Maciej. Co prawda miało to być przed snem, ale teraz jest najbardziej odpowiedni moment.
Miał rację, na śmierć o tym zapomniałem. Sięgnąłem do plecaka i wyciągnąłem pierwszą tubkę, która mi wpadła w ręce. Gdy już ją wyciągnąłem, popatrzyłem w zdumieniu. To nie była żadna maść tylko żel KY do higieny intymnej, ten sam, którym pocieraliśmy sobie wczoraj siusiaki...
– Co to... – Kurczak patrzył zaskoczony na tubkę. – Zabrałeś? Matka się kapnie...
– Rzecz w tym, że wcale jej nie zabierałem, po cholerę?
– To co to robi w twoim plecaku? – głośno zastanawiał się Kurczak.
Żebym to ja wiedział... Obejrzałem dokładnie tubkę. To nie była ta sama, której używaliśmy wczoraj, ta była pełna, a po odkręceniu nakrętki zauważyłem, że wlot do tubki zamknięty był aluminiową plombą.
– O cholera, doktor Maciej. On słyszał wszystko, co wczoraj robiliśmy... – przeraziłem się.
– Matce nie powie, a żel mamy. A co się nasłuchał, to jego. Sprawdź, czy nie kupił tej maści na siusiaka. Tej leczniczej – dodał złośliwie.
Maść na szczęście się znalazła i po chwili trzymałem członka, a Kurczak odsłaniał napletek. W tej chwili do pokoju wszedł Paweł okręcony dużym kąpielowym ręcznikiem. Rzucił wzrokiem na to, co robimy.
– Nie tak się nakłada maść na fiuta – powiedział zdegustowany, patrząc na wyczyny Kurczaka. – Pokażę, jak. Chcesz?
Zgodziliśmy się. Mój członek był w półwzwodzie. Paweł chwycił go całą ręką, ciepłą i miękką i delikatnie ściągnął mi napletek.
– Potrzymaj – podał Kurczakowi nakrętkę, po czym wycisnął nieco białej maści na główkę członka i zaczął ją rozsmarowywać oboma palcami. Przechodziły przeze mnie ciarki, pragnąłem, by nie kończył. Ale niestety nic nie trwa wiecznie. Po zabiegu wyciągnął perfumowaną chusteczkę jednorazową, nasyconą jakimś świństwem i wytarł w nią palce. Po czym rozwinął ręcznik i stanął zupełnie nagi. Odwróciłem się instynktownie.
– Popatrz sobie, przynajmniej nie będziesz musiał latać po krzakach i szukać gołych facetów.
Odwróciłem głowę z powrotem i przypatrywałem się jego lekko zesztywniałemu członkowi i dużych jak na takiego młodziaka jądrach.
– Ale parówa – westchnął z zazdrością Kurczak. – Możesz pokazać łepek?
– Czemu nie? – odpowiedział obojętnie i wolno odsłonił napletek. Jego żołądź była ciemna, o wiele ciemniejsza niż Kurczaka i moja, no i oczywiście większa.
– Mój nigdy taki nie będzie – westchnął Kurczak. – Ciekawe, czy wszedłby Andrzejewskiej.
– Nigdy się nie dowiemy, bo nie będę ruchał żadnej Andrzejewskiej – odpowiedział spokojnie Paweł. – Kurczak, idź się kąpać, bo będziesz miał zimną wodę... Ale zapewniam cię, w cipę wchodzi gładko.
– Naprawdę ruchałeś już laskę? – zdziwiłem się. – Opowiesz?
– Jak będziemy w łóżku – odpowiedział i zaczął zakładać spodnie od piżamy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3187
Przeczytał: 71 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Pią 13:11, 18 Paź 2024 Temat postu: |
|
|
– Dlaczego mi nie powiedziałeś, dokąd jedziemy? – zaatakowałem Pawła, ledwie za Kurczakiem zamknęły się drzwi. – Rozumiem, że wcześniej było to niebezpieczne, ale później, kiedy byliśmy już w pociągu?
– Spokojnie dzióbku – powiedział Paweł i objął mnie ramieniem. – Nie wrzeszcz tak, naprawdę szkoda nerwów. A jakby cię uprowadzili w pociągu? A jakby zadzwoniła matka i byś się nawet przypadkiem zdradził, dokąd jedziesz? Cała operacja była utrzymywana w największej tajemnicy tylko i wyłącznie dla twojego dobra. Wszyscy wokoło ciebie wiedzieli, nawet Kurczak – na wszelki wypadek. I tak jeszcze wszystkiego nie wiesz... Ale powoli, powoli.
Coś dziwnego mi przyszło do głowy. Powiedzieć, nie powiedzieć?
– Paweł, chciałbym ci podziękować, że tak się angażujesz. Na samym początku nie podobało mi się, że pan Maciej dopuszcza do sprawy inne osoby, ale tu nastąpiła miła niespodzianka.
Paweł nie wydawał się bynajmniej zaskoczony.
– Nie chcę się chwalić, ale z wszystkich czterech synów ojciec ma największe zaufanie do mnie. A miałem zostać wyskrobany...
– Cooo?
– Pogadamy później, bo jak zaczniemy, to do rana nie skończymy. A jeszcze mam wam opowiedzieć pornola na dobranoc...
– Jakiego pornola? – odezwał się od drzwi Kurczak, na wpół suchy.
– No obiecałem wam, już nie pamiętasz? Sam chciałeś. A na razie się wytrzyj bo nie mam zamiaru spać w mokrym łóżku.
Parsknąłem śmiechem. Akurat Kurczak zapomniałby o pornolu. Na razie wycierał się w ciemnym kącie pokoju, choć i tak wszystko było widać. I nie wiem, kto ma seksowniejsze ciało – Paweł czy Kurczak...
– Ja przy ścianie! – wykrzyknął Kurczak, kiedy kładliśmy się do ogromnego łoża i natychmiast ulokował się w wybranym miejscu.
– Ja z brzegu – zażyczył sobie Paweł. – Nie chcę być atakowany z obu stron.
Wychodziło na to, że będę spał w środku, co mnie nawet ucieszyło. Dwóch fajnych chłopaków z obu stron, będzie więc ciepło, a może nawet coś więcej. Lekko robaczywe myśli zaczęły mi chodzić po głowie.
– Tylko jak ktoś mnie skopie, to oddam – zagroziłem. Kurczak strasznie się wierci w nocy i to już z nim przerabiałem, więc groźba była kierowana do Pawła.
– Ja śpię jak zabity i nic ci nie grozi – zapewnił. – Do tej pory spałem tylko z ojcem pod namiotem, a on jakoś nigdy się nie skarżył.
Po chwili przekomarzania się i walki na poduszki legliśmy wszyscy. Światło było zgaszone, a w pokoju planowała prawie całkowita ciemność. Łóżko było przepastne, udało mi się tak ułożyć, by nie dotykać nikogo z żadnej strony. Na koniec podzieliliśmy kołdry. Ponieważ Kurczak spał pod ścianą i mógł zablokować brzeg kołdry, spał pod ta mniejszą, my z Pawłem pod tą większą, w kwiatki.
– Miałeś nam opowiedzieć, jak ruchałeś laskę – przypomniał Kurczak. No pewno, on takich okazji nigdy nie marnuje.
– Rozumiem, że potrzebujesz pocieracza – ironicznie zauważył Paweł.
– Pocieracza? – zdziwił się Kurczak.
– No coś pod walenie...
– Może – uśmiechnął się Kurczak. – Jak będzie ciekawe...
– Jak dla kogo. Dla mnie było takie trochę dziwne, jak to się mówi, creepy. To było teraz, na tych wakacjach. Pojechaliśmy z kumplami nad Bajkał, jakże by inaczej. Czterech chłopaków, trzy dziewczyny, przynajmniej tak było planowane. Później okazało się, że laski były cztery, w tym Aśka, taka jedna, która na mnie leciała. Wiesz, liściki, dziwne miny, jakieś propozycje. Mnie to było obojętne, wcale jej nie kochałem, ale ponieważ wszyscy kumple mieli dziewczyny, to ja też chciałem. Wiecie, żeby nie podpaść, żeby sobie ze mnie nie robili jaj. No i pojechaliśmy na tę plażę. Aśka nie dość, że była odstrzelona jak diabeł na Zielone Świątki, to kostium kąpielowy miała taki, że ledwie cipę jej zasłaniał i końce cycków.
– Stringi? – domyślił się Kurczak.
– A skąd ja mam wiedzieć, ja nawet sukienki od spódniczki nie rozróżniam, a co dopiero jaki baba ma napizdnik...
– Ładnie się nazywa – skwitował Kurczak.
Później smarowała mi plecy kremem. Trochę się piło, chyba trzy piwa na łebka, a słońce dawało niemożebnie. Nie wiem jak to się stało, ale ptaszek mi się powiększył. Nie, żeby stanął, ale było go widać wyraźnie. Ona spytała czy mi się podoba. Brzydka nie jest więc powiedziałem, że tak. W międzyczasie pozostali kumple gdzieś zniknęli ze swoimi laskami, byliśmy zupełnie sami. Aśka nacierała mi brzuch olejkiem i niby przypadkiem wsunęła rękę pod majtki. Najpierw raz, później kolejny, tym razem już dotykając podstawy mojego wacka. A kutas jak to kutas, zaczął mi pęcznieć. I wiecie, co zrobiła? Położyła się na mnie. Przez jakiś czas byłem w szoku. O co jej chodzi? Zaczęła mnie całować, gdzie się dało. Nie podobało mi się, ale co miałem zrobić? Nagle poczułem, że manipuluje mi ręką przy siusiaku. Byłem bardziej wystraszony niż podniecony. Co innego jak się ogląda pornole a co innego... Niemniej jednak kutas stanął mi na baczność.
Delikatne wibracje po lewej stronie sugerowały, że Kurczak wciągnął się w tę historię i bawi się swoim członkiem. Sprawdziłem ręką, rzeczywiście, wyjął siusiaka z rozporkiem i pieścił mu główkę. Po chwili zmienił nieco pozycję i dobrał się do mojego skarbu. Na szczęście łóżko było nowoczesne, obyło się bez skrzypienia sprężyn i podobnych dźwięków.
– Waliła ci? – szeptem zapytał Kurczak.
– Gorzej. Nagle zaczęła go szarpać jakoś mocniej i poczułem, że jest uwięziony. Bolało jak cholera, bo ja mam ten łepek duży, jak widzieliście, a jeszcze większy, jak mi stanie. Ręką wymacałem okolicę i potwierdziły się moje najgorsze przypuszczenia. Byłem w cipie. Rozumiesz? Bez prezerwatywy. Szepnąłem jej, że nie jesteśmy zabezpieczeni. "To nie są moje dni" – odpowiedziała. Nie było mi przyjemnie, gacie cisnęły mnie w jaja, a ona zaczęła się poruszać. Nie powiem, było mi przyjemnie, ale... ona była bardzo drapieżna, jej paznokcie wbijały mi się w szyję, mam ślady do dzisiaj. No i zaczęła jęczeć, jakby ją zarzynali. "Ciszej, bo ktoś usłyszy" – poprosiłem ją. Ale do niej nie docierało. Nacierała na mnie dupskiem tak, że bałem się, że zmiażdży mi jądra. Chwyciłem ją mocno za barki i przetoczyłem tak, że znalazłem się na niej.
– Wyszedł ci? – zainteresował się Kurczak.
– Wiesz, że nie? I mogłem przynajmniej ściągnąć gacie tak, żeby nie kaleczyły mi jąder. I mogłem ją zacząć porządnie ruchać. Była wilgotna, a jej cipa tak się rozciągnęła, że poczułem się o wiele lepiej. Niby fajnie, a mnie zbierało się na mdłości, od jej zapachu, od tego wszystkiego. No i prawie zaczęła mnie gryźć. "Przestań bo go wyjmę" – zagroziłem i rzeczywiście przestała. Na moment. Ona była jakaś dzika, jaka jakaś nimfomanka...
– Co to jest nimfomanka? – zapytał Kurczak.
– A taka baba, co może się ruchać kilkanaście godzin na dzień – objaśnił Paweł.
– Gdzie taką spotkać?
– Najlepiej w ogóle. Zajeździłaby cię na śmierć...
Ruchy spod kołdry świadczyły, że Kurczak dochodzi. On sam lubił ostrzejszą jazdę, jego ręka prawie uderzała we mnie. Jego oddech był coraz głośniejszy i Paweł musiał go słyszeć. Sądzę jednak, że zdawał sobie sprawę, co się dzieje.
– I nagle jej cipa zaczęła mnie ssać, to jest takie dziwne uczucie, jakbyś miał całego fiuta pokrytego dziwną substancją i miał go w jakiejś elastycznej rurze, która się rusza, tak od góry na dół i na odwrót. I wtedy prawie cała krew odpłynęła mi z głowy. Nawet nie wiem, kiedy się spuściłem...
Silne ruchy ręki Kurczaka dały mi do zrozumienia, że Kurczak jest już bardzo blisko. Moja główka była wilgotna, jego palce ślizgały się, doprowadzając mnie do wystrzału. Na szczęście udało mi się w ostatnim momencie stłumić oddech i nie doprowadzić, by nasienie rozlało się na kołdrę czy pościel. Paweł musiał rozumieć, co się dzieje, bo przez dłuższy czas milczał. Ton, w jakim opowiadał, daleki był od radosnego.
– I co dalej? – zapytał cicho Kurczak.
– Ja wiem? Poczułem się strasznie brudny, tak w środku. Poszedłem się wykąpać, ale to nic nie dało, w głowie mi szumiało strasznie, nie tylko piwo. Chyba zwymiotowałem w krzakach. Wszystko mnie bolało. Wiesz, Bajkał nie jest daleko od nas, my mieszkamy na Wojnowie, ale nie dało się iść, zwłaszcza że słońce parzyło. , musiałem podjechać kolejką te dwa przystanki. W domu walnąłem się na łóżko i spałem nawet nie wiem, jak długo. Obudził mnie ojciec i pyta, co się dzieje. Usiłowałem go zbyć, ale on wycisnął za mnie całą prawdę jak cytrynę. I nie, wcale mnie nie opieprzył. Przeraził się tylko, że robiliśmy to bez zabezpieczenia. Kupił pigułkę dzień po i musiałem dać ją Aśce. Dla świętego spokoju wzięła. Ale to mi dalej nic nie dało.
– Dobra, ja śpię – poinformował Kurczak.
Obudziłem się w środku nocy z ogromnym parciem na pęcherz. Tak, cukrzyca nie boli... O cholera, jeszcze tego brakowało, bym się zlał... Kompromitacja do końca życia. No i co dalej z łóżkiem? Cisnęło mnie tak mocno, że odczuwałem fizyczny ból. Dopiero teraz przypomniałem sobie, że to od tych leków. Ostrzegano mnie przed nimi. Takich rzeczy jednak nie da się wziąć na przeczekanie, będzie tylko gorzej. Tylko jak się stąd wydostać? Paweł leży na plecach, jest dość masywny, ale obejście go nie będzie stanowiło większego problemu. Może nie obchodzić go od korpusu, a bardziej nogi, jak by nie było, o mniejszej masie i objętości. Nacisk zwiększał się z każdą sekundą, trzeba było działać i to od razu. Podczołgałem się mniej więcej do środka łóżka, stanąłem i podniosłem nogę, by wykonać krok w przód. Liczyłem na to, że między nogą Pawła a kantem łózka będzie jakieś dziesięć centymetrów, które będę mógł wykorzystać. Wystawiłem nogę do przodu i w tym momencie Paweł zmienił pozycję, przewracając się na bok. Podcięty poleciałem prosto do przodu, lądując na podłodze i wchodząc z kolizję z krzesłem. Paweł się obudził natychmiast i usiadł na łóżku, pewnie też go coś zabolało, bo kolizja była spora. Rumor był ogromny, ale w nie obudził Kurczaka, który po prostu przewrócił się na drugi bok i spał dalej. Dodatkowo w obu rękach pojawił się silny, przenikliwy ból.
– Co ty wyprawiasz? – zapytał półprzytomny Paweł.
– Idę do toalety – oznajmiłem z godnością i zaraz potem syknąłem z bólu.
– Zejdę z tobą – zaofiarował się Paweł.
Musiałem się zgodzić, nie miałem innego wyjścia. Jeszcze te cholerne pochyłe schody... Szedłem z tyłu, żeby nie paść na pysk i jakoś z wysiłkiem dotarłem na dół. Weszliśmy do łazienki i wtedy zobaczyłem ręce. Były całe pokryte krwią no i oczywiście bolały jak diabli. Mało nie zemdlałem.
– Stań przy muszli – zarządził Paweł. Podszedł do mnie wymacał mi siusiaka, następnie go wyjął i skierował w odpowiednią stronę. – Sikaj.
– Nie brzydzi cię ro? – zapytałem?
– Dlaczego? Szybciej, trzeba umyć te ręce.
Skończyłem, otrząsnął, może zbyt długo, schował bardzo delikatnymi ruchami i sprawdził położenie. Może w innej sytuacji byłoby to przyjemne, ale teraz... Bolało wściekle, puchło. Podłożyłem ręce pod kran, Paweł go odkręcił i po chwili prawie wszystko było czerwone. Jednak zimna woda zadziałała jak trzeba i ból nieco osłabł, choć nie na długo, odezwał się, jak tylko weszliśmy na górę.
– Poczekaj, mam paracetamol i ibuprofen, zaraz znajdę.
Po chwili połknąłem tabletki, Paweł opatrzył mi ranę na ręce jakimś plastrem i położyłem się na boku, Paweł za mną. Minęło trochę czasu, te cholerne łapska dalej mnie bolały... Tabletki chyba jeszcze nie zadziałały, cicho kwiliłem z bólu.
– Zwal sobie konika, to zawsze pomaga na ból – szepnął.
– Tak, a możesz mi powiedzieć czym?
Paweł zachichotał cicho.
– No tak, mogą być niejakie trudności... – szepnął mi wprost do ucha. Poczułem, jak przywiera całym ciałem do moich pleców, jego ciepło powoli rozlewało się po całym moim ciele. Na pośladkach czułem jego rosnącą sztywność. Wszystko wskazywało na to, że będzie jakiś ciąg dalszy. Po kilkunastu sekundach objął mnie tak, że jego ciepła ręka znalazła się na moim brzuchu. Posapując lekko zaczął go pieścić lekkimi muśnięciami, od piersi, stopniowo schodząc niżej. Odrywałem się od bólu, koncentrując się na doznaniach, a te były coraz przyjemniejsze.
– Lepiej? – szepnął Paweł.
– Yhy – potwierdziłem. Może nie było lepiej, ale zaczęło mi się to podobać i byłem ciekaw, czy na tym skończy.
– Podnieś biodra...
Wsparłem się lekko na łokciu i zrobiłem, o co prosił. Z trudem ściągał mi spodnie od piżamy, które tarły niemiłosiernie o skórę powodując dodatkowy ból, na szczęście krótkotrwały. Spodnie zawiesiły się na moim sztywnym członku, ale i to nie była przeszkoda nie do pokonania. Zatrzymał się na udach.
– Więcej nie będzie potrzebne... – szepnął, po czym nastąpiły jakieś ruchy odczuwalne na moich plecach i wzmożone sapanie, pewnie też ściągał spodnie. Spojrzałem na Kurczaka, dalej spał, odwrócony do ściany. Tymczasem Paweł ujął delikatnie w rękę mój sterczący członek. Czekałem, aż zacznie go drażnić, ale jego ręka dalej trzymała go nieruchomo od podstawy po sam czubek. Czułem każde drgnienie jego mięśni i wzrastające ciepło. Tymczasem z tyłu jego członek zaczął się poruszać po moich plecach. Z nieznanych mi powodów tarcie przeszło w ślizganie, a jego twarda dzida znalazła się między moimi pośladkami. O nie, na to nie pozwoliłbym nawet Kurczakowi. Chciałem nawet jakiś zaprotestować, ale mogłem tylko wykonać dość nieskoordynowany ruch ciałem.
– Spokojnie – szepnął mi do ucha, prawie je liżąc. – Nic złego ci nie zrobię.
Tymczasem ożyła jego ręka, jednak zamiast spodziewanego ruchu posuwistego poczułem delikatny, pulsujący ucisk. Równolegle jego gorący członek poruszał się wolno miedzy moimi pośladkami, zaczepiając o to miejsce, o którym wolałem nie myśleć. Nie wiedziałem wcześniej, że to może być przyjemne. A może by tak... Dziwne rzeczy przychodziły mi do głowy, ale bylem skrępowany tak, że żaden ruch nie był możliwy. To, co we wszystkich pornosach doprowadzało mnie do mdłości, tym razem wyglądało zupełnie inaczej. Paweł dyszał i drżał coraz bardziej, jego ruchy stawały się mocniejsze, a palce skupiły się na mojej główce, dostarczając mi coraz większych wstrząsów. Teraz będzie tylko z górki – pomyślałem. Nagle zaczął coś gmerać przy swoim członku, po czym poczułem lekki napór na odbyt, później nieco większy... A później tylko głębokie westchnienie i strużki gorącego nasienia spływające po moich pośladkach. Mój nagły wytrysk rozbił się o jego dłoń, ale nie cofnął jej. Pocałował mnie w policzek poniżej ucha. Nasze oddechy uspokajaliśmy oddechy, aż zrównały się z oddechem Kurczaka.
– Boli dalej?
– Nie...
– Podobało się?
I jak odpowiedzieć na takie pytanie? Nie miałem skali porównawczej. To nie było zwykłe tarmoszenie siusiaków, a coś o wiele głębszego, bardziej zmysłowego, a zarazem delikatniejszego,
– Było wspaniale. – tyle tylko mogłem powiedzieć.
– Było – potwierdził Paweł. – Na pewno lepsze od tego, co zrobiła mi ta dziwka. No i w ciążę raczej nie zajdziesz...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3187
Przeczytał: 71 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Wto 19:02, 22 Paź 2024 Temat postu: |
|
|
Nawet nie wiem, kiedy zasnęliśmy. Obudził mnie tępy ból, a może i jakiś hałas, bo Kurczak właśnie wstawał z łóżka, a Paweł się właśnie ubierał. Popatrzyłem na elektroniczny radiobudzik, było w pół do ósmej. Ojciec pewnie już w robocie. Popatrzyłem na moją lewą rękę. Była napuchnięta w nadgarstku i gorąca. Prawa miała dalej plamy zaschłej krwi.
– Coś ty sobie zrobił – przeraził się Kurczak.
– Nie słyszałeś? Usiłowałem wstać do toalety i Paweł niechcący podciął mnie nogami.
– A później płacz i zgrzytanie zębów... – dokończył złośliwie Paweł. – Idź go wysikaj, bo już nogami przebiera, a ja muszę wam zrobić śniadanie. On z tych schodów bez pomocy spadnie i wybije sobie zęby... I nie wchodźcie już na górę, bo się jeszcze coś stanie...
– Jakby do tej pory się nic nie stało – złośliwie zauważył Kurczak.
– Aha, o jednym zapomniałem – te słowa Pawła były skierowane do mnie. – Daj swój telefon.
– Po co?
– Żeby nie można było ciebie namierzyć. Wsadzę nową SIM kartę, jest naładowana, możesz dzwonić gdzie chcesz, tylko do ciebie nie będzie można się dodzwonić. Jest opłacona z internetem, możesz robić co chcesz.
– Ale matka nie będzie mogła do mnie zadzwonić. Ona chyba niewiele wie... – zmartwiłem się.
– Wie tyle ile trzeba i więcej nie musi.
– A nie zgłosi zaginięcia na policję? – wyraziłem wątpliwość.
– Nie zgłosi, jest tak załatwione, że nie powinna. Zresztą pani Honorata jest z nią w stałym kontakcie.
Jakoś udało mi się zejść po tych koszmarnych schodach, choć dwa razy mało nie upadłem, Kurczak powstrzymał mnie w ostatniej chwili. Już w łazience podłożyłem tę opuchniętą dłoń pod strumień zimnej wody. Trochę pomogło, ale apetytu nie miałem dalej.
– Po śniadaniu postaram się złapać wujka i powiem, co się stało. Zobaczymy czy coś wymyśli – powiedział Paweł widząc moją obolałą minę. – Ta rana na prawej jest niegroźna, ale to na lewej wygląda mi na złamanie. Na razie staraj się tą ręką nic nie robić a później się zobaczy.
Na śniadanie była jajecznica na kiełbasie, ale nie byłem w stanie jej zjeść własnoręcznie. Lewą ręką jeść nie umiem, wszystko wyślizgiwało mi się z widelca i spadało na podłogę, z czego cieszyły się wyłącznie koty, które od samego rana były niezwykle aktywne.
– Trzeba będzie go nakarmić – zauważył Kurczak. – Inaczej zejdzie nam z głodu.
Zauważyłem, że Kurczak z Pawłem doskonale się rozumieją, w pół słowa albo zgoła bez słów. Już po chwili dosiedli się do mnie z obu stron, jeden podawał mi jedzenie, drugi picie. Czułem się źle i bardzo dobrze zarazem, tak naprawdę nigdy w życiu nikt aż tak o mnie nie dał, przynajmniej ja sobie tego nie przypominam.
– Śliniaczek by się przydał – stwierdził Paweł. – Dobry maluszek, dobry – powiedział, gładząc mnie po głowie. – Pieluszkę zmienimy...
Błaznowaliby tak dalej, gdyby nie pukanie do drzwi. Otworzył Paweł, który w sposób naturalny był gospodarzem, mimo że większe prawa miałem jednak ja. No ale nie będę się kłócił. Tym razem wizyta była neutralna, trzeba było podpisać jakiś list polecony do ojca. Mimo wszystko każda wizyta powodowała u mnie gęsią skórkę, bo mój status tutaj był dość podejrzany. Po wizycie listonosza Paweł zadzwonił do ojca i długo z nim konferował. Oczywiście chodziło o tę nieszczęsną rękę, która wcale nie przestawała boleć. Nie słyszałem, o czym rozmawiali, jednak rozmowa trwała całe piętnaście minut.
– Cóż, twój ojciec chce, abyśmy pojechali do szpitala do Świdnicy. Z kim chcesz jechać, ze mną czy z Kurczakiem? Przecież ty nawet sam nie wejdziesz do pociągu.
Było mi to doskonale obojętne, choć z Kurczakiem miałem sporo do pogadania. Jednak Paweł lepiej znał miasto i szpital, poza tym ojciec miał załatwić tam jakiegoś lekarza.
– Kurczak zostaniesz w domu. Możesz iść sobie do miasta albo przejść się na zamek Chojnik, albo zostaniesz w domu. Tylko nikomu nie otwieraj, i tak by nikogo nie było, gdybyśmy nie przyjechali. W komórce masz rower z dobrymi przerzutkami, możesz pojechać, nie musisz łazić taki kawał. W ogóle rób co chcesz, jakby co to dzwoń i my też będziemy dzwonić.
Kurczak nie protestował, choć po jego oczach mogłem się zorientować, że wolałby jechać. Paweł wolał jednak kogoś zostawić w domu. Było w pół do dziewiątej, najbliższy pociąg do Świdnicy był dwadzieścia po dziewiątej. Na stację szło się z górki, koło kilometra, trzeba było liczyć piętnaście minut.
– Ciekawe, jak ludzie stąd dojeżdżali, kiedy jeszcze nie było pociągu? – zastanawiałem się głośno.
– Samochodem, a czym? Są też jakieś autobusy.
– Tak, do którego nawet bym nie wszedł z tymi rękami...
Po wczorajszych deszczach droga była jeszcze śliska i trzeba było uważać, zwłaszcza że prowadziła w dół. Kilka razy niebezpiecznie zachwiałem się na nogach, jednak Pawłowi udało się zatrzymać mnie niemal w ostatniej chwili.
– Daleko ten szpital jest od stacji? – zapytałem, gdy już zbliżaliśmy się do stacji.
– Latawiec? Jakieś dwa kilometry od Świdnicy Miasto, ale nie w stronę miasta, z drugiej strony torów, na południe, Wałbrzyską. Za dużo to ty sobie dziś nie pooglądasz... – zauważył Paweł z przekąsem.
– Jaki znowu latawiec?
– No tak się nazywa szpital. Nowoczesny, elegancki. Wujek miał w nim pracować, ale coś tam nie styknęło. Ale zdaje się przenosiny dalej są aktualne. Ale się nie martw, pojedziemy taksówką.
– I kto za to zapłaci? – zmartwiłem się. – Mam niby dwieście złotych...
– Wujek zapłaci albo mój ojciec... Czy to ważne? Tam jest też jakiś autobus, jak naciskasz...
Autobusów szczerze nie cierpiałem i wolałem taksówkę. Tak sobie gadaliśmy czekając na pociąg. O tej porze nie było wielu pasażerów, jakichś siedmiu czy ośmiu. Co ciekawe, był też ten sam facet, który nas śledził wczoraj, miał też tę samą reklamówkę jednej z dużych sieci handlowych, łatwą do zidentyfikowania. Wyjąłem komórkę i, odpowiednio nią manipulując, zrobiłem mu zdjęcie w dużym przybliżeniu. Co za dziwny zbieg okoliczności.
– Co robisz? – zainteresował się Paweł.
– Uwieczniam zbiór fauny na tle zamku – odpowiedziałem skleconym naprędce koalangiem, licząc, że się domyśli. Nie znalem go za długo, raptem dwadzieścia cztery godziny, ale już wiedziałem, że jest inteligentny i wiele rozumie. Jak jego ojciec zresztą... Niedaleko pada jabłko od jabłoni. I tak samo przystojny, może bardziej.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
– O ile napieprzający ból jest w porządku to tak...Tymczasem na lśniący nowością peron w Zagórzu Śląskim wjechał pociąg. Paweł podszedł do konduktorki i poprosił ją o wniesienie mnie do pociągu. Byłem ciekaw, jak zareaguje, o dziwo, nie było większych problemów, wzięli mnie z dwóch stron pod pachy i jakoś się wgramoliłem. Pociąg wbrew pozorom nie był pusty, ale dało się znaleźć miejsce do siedzenia bez niepotrzebnego towarzystwa. Mimo że środek jesieni, grzali dość mocno i musiałem ścierpieć zdjęcie kurtki. Ból zaczął mi pulsować tak, że przed oczyma miałem mgłę.
– Kiepsko wyglądasz, Miśku – Paweł popatrzył się na mnie uważnie. – Naprawdę nic ci nie jest?
Ta, wiem, że chłopaki nie płaczą, ale ból był tak nieznośny, że łzy same zaczęły mi ciec z oczu. Paweł wyjął chusteczkę i obtarł mi oczy. Obejrzałem się dyskretnie, czy ktoś to widział. Chyba nikt, ale pewnym być nie mogłem. Dodatkowo było mi gorąco i byłem bliski zemdlenia. Ten pociąg był chyba zbyt komfortowy dla mnie.
– Wytrzymaj jeszcze tylko dwanaście minut... Chcesz coś do picia?
I tu mnie zaskoczył, przygotowany jak na wojnę. Nawet nie wiedziałem, kiedy on zdążył to spakować. Puszka coli, która jeszcze nie zdążyła się w tym gorącu ogrzać, zadziałała jak zbawienie. Paweł widocznie zauważył poprawę, bo uśmiechnął się do mnie. To był dziwny uśmiech, było w nim coś z troski, nawet lęku, ale też czegoś innego, sympatii, ale może czegoś więcej. A może mi tylko się zdawało? Tymczasem pociąg wykręcił ostro w lewo i powoli zbliżał się do stacji Świdnica Miasto. Popatrzyłem na niego, siedział wygodnie, na czarnych dresowych spodniach wyraźnie rysowała mu się górka, ta sama, która dała mi tyle przyjemności w nocy. I jakby większa. Ejże, czy ja sobie przypadkiem nie za dużo wyobrażam?
– Zaraz Świdnica, trzeba cię ubrać.
Paweł ruszył się i moje przypuszczenia się potwierdziły. Wyglądało na to, że mu się jednak podobałem, a może przypomniał sobie tylko ostatnią noc? Ciężko mi było oderwać od niego wzrok. Od gładkich, niemal dziecięcych rysów twarzy, prawie niezauważalny meszek nad górną wargą, ciemne brązowe oczy, krótko przystrzyżonego jeżyka, lekko odstające uszy. Dopiero teraz zauważałem rzeczy, których nie dostrzegałem jeszcze kilka godzin temu. Nawet ból wydawał mi się nieco mniejszy. I to wszystko przy tak mało romantycznej czynności, jak wysiadanie z pociągu. Wkrótce byliśmy przed dworcem, powiew zimnego wiatru podziałał na mnie orzeźwiająco.
– Jest autobus dziewiątka, ale on zazwyczaj jest zatłoczony – odezwał się Paweł. – Jednak trzeba wziąć tę taryfę...
Nie protestowałem, w końcu jak nie ja za to płacę... Jeszcze przed wejściem do taksówki mignął mi mężczyzna z reklamówką stojący tak trochę bez sensu, bo nie na przystanku, tylko trochę obok, i rozglądał się ze zmartwioną miną.
Budynek Latawca był szokiem w tym zabytkowym mieście. Nowoczesny, odważny, nie powstydziłby się go Wrocław a nawet Warszawa. Na szczęście było tak załatwione, że nie musieliśmy chodzić, Paweł poinformował mojego ojca esemesem i już po chwili wyszedł na nasze spotkanie starszy prawie siwy doktor. Okazał się sympatycznym gawędziarzem, może to dlatego, że miał leczyć syna swojego kolegi... Najpierw, jak to się elegancko mówi, wciągnął mnie w system, czyli zarejestrował.
– Musimy cię prześwietlić. Tę ranę opatrzy pielęgniarka, ale ta druga ręka wygląda naprawdę źle.
No i zaczęło się lawirowanie po gabinetach, piętrach, budynkach. Rana została mi opatrzona, mimo że myślałem, że zemdleję z bólu.
– Po godzinie przestanie – pocieszyła mnie pielęgniarka, długonoga blondynka. Ładne mi pocieszenie... – Mogę podać coś na ból. No i dodatkowo będziesz miał zastrzyk na tężec, to jest otwarta rana, nie wiadomo, czym jest zakażona. Sam zastrzyk nie boli, ale później może być różnie.
Opuściliśmy pachnący sterylną czystością gabinet i, klucząc i błądząc, wróciliśmy do gabinetu chirurgicznego. Usiedliśmy w gustownie, nowocześnie urządzonej poczekalni i wkrótce doktor poprosił nas do środka.
– No, kawaler, ale się urządziłeś – powiedział na przywitanie. Flaki podeszły mi do góry. Już na dzień dobry nie wyglądało to ciekawie.
– Masz trzy złamania, z czego jedno większe. Są położone tak, że na szczęście nie trzeba cię gipsować, wystarczy opatrunek termoplastyczny, to się orteza nazywa. Jest na rzepach, można zdjąć do kąpieli. Ale przez dwa dni staraj się za bardzo nie ruszać palcami.
– Dobra, to jak ma jeść, sikać i w ogóle? – zdenerwował się Paweł.
– Na upartego możemy go położyć w szpitalu, ale to nie ma większego sensu. No niestety, trzeba będzie mu pomóc w jedzeniu i kilku innych czynnościach, jak rozbieranie, oddawanie moczu i tak dalej. Ojciec mu pomoże...
– Na razie to robimy ja i kolega. Trzeba mu nawet trzymać przy siusianiu.
Ja go zaraz zabiję tą ortezą. Ale Paweł powiedział to tak naturalnie i z taką sympatią, że bez problemu mu to wybaczyłem.
– Brawo, młodzieńcze, to się nazywa prawdziwa przyjaźń. Nic co ludzkie...
– Akurat to nie jest większy problem, mnie to nie przeszkadza. Gorzej z ubieraniem, już teraz ciężko go ubrać czy rozebrać, a z ortezą będzie jeszcze gorzej...
Doktor się uśmiechnął.
– Bywa gorzej, uwierzcie mi. A ty, kawalerze, uważaj na siebie.
Jakimś cudem zdążyliśmy na pociąg po trzynastej, o dziwo autobusem, który znalazł się jak na zawołanie i tym razem nie było dziwnego mężczyzny z reklamówką, do którego powoli zaczynałem się przyzwyczajać. Na peronie byli jacyś inni mętni mężczyźni, ale nie zamierzałem się nimi przejmować. Cholera, niedługo zachoruję na manię prześladowczą. Na szczęście żaden nie wyglądał na zainteresowanego moją skromną osobą.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3187
Przeczytał: 71 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Wto 19:05, 22 Paź 2024 Temat postu: |
|
|
Gdy w końcu weszliśmy do domu, okazało się, że Kurczaka nie ma. Zostawił kartkę, że idzie się przejść i postara się szybko wrócić. Co to znaczy szybko? Postanowiłem do niego zadzwonić, po czym okazało się, że nie mam jego numeru telefonu, został na karcie SIM, której pod żadnym pozorem nie należało wkładać do telefonu. No to pięknie. Zapytałem Pawła, co zrobić, czy nie da się włożyć tej cholernej karty choćby na dwie minuty, ale on stwierdził, że nie ma sensu, a Kurczak wcześniej czy później się odnajdzie.
– Zakochałeś się w nim? – zapytał może trochę za bardzo zaczepnie.
– Nie, to nie to... Jest moim wiernym przyjacielem i dałbym się za niego pokroić, ale ja się jeszcze w nikim nie zakochałem i niech tak będzie jak najdłużej. Ja nawet nie wiem, co to znaczy być zakochanym.
– Byłem w kimś zakochany, albo tak mi się przynajmniej wydaje – powiedział Paweł. Po co on mi to mówi? – Miałem może trzynaście, czternaście lat, byłem w siódmej klasie. Ale szybko mi przeszło, kiedy okazało się, że ta osoba nie jest godna zaufania.
– Mówisz tak jakoś bezpłciowo, osoba. To był on czy ona?
– Ona, ale wolałbym o tym zapomnieć. Zresztą na początku nic między nami nie było, takie lekkie przytulanki, całusy w policzek i podobne. Później raz pojechałem do niej odrabiać lekcje. Dokładnie to mieliśmy razem przygotować prezentację na geografię. To było bardzo dziwne. Jej rodziców i siostry nie było w domu. Zrobiliśmy tę prezentację i siedliśmy na kanapie przed telewizorem. Były przytulanki i takie różne. I wtedy ona mnie zapytała, czy może mi dotknąć. Wstydziłem się, bo mi stał, poza tym wtedy jeszcze nie był zbyt duży, wiesz, taki bardziej chłopięcy, jeszcze mi nawet skórka nie schodziła do końca, dopiero zacząłem tryskać i to na przezroczysto. Ona wsadziła mi rękę między spodnie i majtki, a ja macałem jej cycki. Wiesz, szczenięca miłość. A później ona zaczęła to wszystko rozpowiadać w klasie. Cud że to nie doszło do nauczycieli, bo wtedy miałbym przegwizdane. Ale co się nasłuchałem, to moje. to wyleczyło mnie z miłości na bardzo długo. Zrobić ci herbatę?
– Możesz... Nie boisz się, kiedy mi to wszystko mówisz?
– Nie, dlaczego? – zdziwił się Paweł. – Uważam, że chcę ci to powiedzieć. Tego akurat nie powiedziałem nawet ojcu, to znaczy coś tam wie, że jakieś tam pierwsze amory... Ale szczegółów nie zna.
– Oczekujesz czegoś w zamian? – zapytałem wprost.
– Tak, że mi dziś nie dasz w łeb tą ortezą – uśmiechnął się. – Ja rozumiem, że musisz się zrewanżować, ale może delikatnie?
Paweł ostudził herbatę i podał ją do stołu. Odruchowo wyciągnąłem rękę po filiżankę, ale on zmroził mnie wzrokiem.
– Chcesz kolejnego pobojowiska? Poczekaj, pomogę ci. Ale poczekaj, włączę coś na ucho.
Paweł podszedł do półki, wyciągnął płytę gramofonową na talerz. Obserwowałem ten ceremoniał z uwagą. Tak, to był ceremoniał, Paweł celebrował to długo i z namaszczeniem. Nie miałem pojęcia o płytach z poprzedniej epoki, widziałem kilka razy w jakichś filmach i to wszystko. Zresztą do tej pory muzyka jakoś mnie jeszcze nie dotyczyła, znalem współczesne gwiazdy typu Taylor Swift, Dawid Podsiadło i niewiele więcej. Tymczasem z nowoczesnego sprzętu popłynęła jakaś historia.
– Co to za zespół? – zapytałem podejrzliwie.
– No jak to, nie rozpoznajesz? – zdziwił się Paweł. – Przecież to Bitlesi.
Nazwa mi coś mówiła, jakiś wielki zespół angielski z lat sześćdziesiątych, Chyba z Johnem Lennonem, ale nie dałbym się pokroić, że znam choćby jedną ich piosenkę. Szybko okazało się, że jednak nie jest tak źle...
– Ty słuchasz takiej muzyki? – zdziwiłem się. – Myślałem, że to odpowiednie dla pięćdziesięciolatków. Nikt z moich kolegów tego nie słucha...
– Kiedyś zaczną. W ogóle słucham lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, Rolling Stonesów, Pink Floyd, Mike'a Oldfielda... – wymieniał nazwy, które były mi zupełnie nieznane.
Tymczasem Bitlesi śpiewali, a Paweł mnie poił herbatą i karmił herbatnikami. Kilka razy mój język wszedł w kolizję z jego palcami. O dziwo, nie zareagował z obrzydzeniem, nie odsunął palców, nic z tych rzeczy. Eksperymentalnie liznąłem go jeszcze ze dwa razy, za każdym odczuwając charakterystyczne ssanie w dołku, bez zmian. Ciekawe, czy się domyślił, że zrobiłem to celowo?
– Czekaj, trzeba zmienić stronę – powiedział Paweł odrywając się od stołu. Poznałem kolejną tajemnicę czarnych płyt, że są nagrywane po obu stronach. Cóż, człowiek uczy się całe życie.
– Ile jest na jednej stronie takiej płyty? – zapytałem.
– Tak piętnaście do dwudziestu minut, rzadko więcej. O wiele mniej niż na płycie kompaktowej, tam może wejść do siedemdziesięciu minut.
Moja wiedza na temat gramofonów chwilowo się nie powiększyła, bo wkrótce usłyszeliśmy dźwięk jakiegoś samochodu, następnie pod okno podjechał czerwony maluch, z którego wysiadł mój ojciec.
– Wujku, czym ty przyjechałeś – załamał ręce Paweł, kiedy ojciec wszedł już do domu.
– Maluchem. Musiałem pożyczyć auto, teraz kiedy mam tu jeszcze trzy osoby. Trzeba pojechać do Świdnicy i zrobić zakupy, przecież nie będziemy tego nieść na pociąg i później przez te górki.
– Nie widziałeś tam Kurczaka po drodze? – zapytałem.
– Jeśli o to chodzi, żadnych kurczaków nie widziałem...
– O Kacpra mi chodzi – poprawiłem go. – Wyszedł i do tej pory go nie ma. Zaczynam się bać, czy mu się coś nie stało.
Ojciec Kacpra niestety nie widział. Natomiast musieliśmy dokładnie opowiedzieć mu o szpitalu, badaniach i tym podobnych, choć i tak wszystko już wiedział od tego swojego znajomego lekarza.
– Najgorzej będzie z kąpielą – zmartwił się ojciec. – Ta kabina prysznicowa jest za mala nawet na jedną osobę, a co dopiero jak trzeba kogoś wykąpać. Zamówię dziś saunę w hotelu na ósmą, jeśli się da.
– Saunę? – zdziwiłem się. – Nigdy w czymś takim nie byłem. Słyszałem, że tam jest strasznie gorąco...
– No tak do dziewięćdziesięciu stopni – pocieszył mnie ojciec.
– Nie, dziękuję...
– Spokojnie, nie ugotujesz się. Nawet nie sparzysz, a porządnie wypocisz. Mają też basen, choć z tymi rękami raczej sobie nie popływasz.
– Ale jak tam mam pójść? Sam? Z tobą?
– Wszyscy pójdziemy, chyba że Kurczak nie będzie chciał. Bo ty, Paweł, reflektujesz?
– Czemu nie. Byłem kilka razy w Finlandii i mi się nawet podobało. Tyle że tam sauna była nad jeziorem, w specjalnym domku.
No tak, ale w saunie, z tego co wiedziałem, trzeba być nago. Czterech nagich chłopów... Z jednej strony zobaczyć Pawła czy nawet Kurczaka nago to zawsze wygrany los na loterii, a i ojciec był niczego sobie. Natomiast w takiej sytuacji kompromitacja w postaci sterczącego malucha była nieunikniona. Mówi się trudno, jakoś to będzie. Na razie większym problemem była nieobecność Kurczaka. Czas rwał do przodu, była już prawie piąta, ojciec z Pawłem gotował nam obiad, ja drzemałem na kanapie w niewygodnej pozycji, odsypiając trudy ciężkiej nocy i jeszcze cięższego dnia. Gdzieś w tle grała przedpotopowa muzyka.
Było już po siódmej i ojciec poważnie zastanawiał się, czy nie zawiadomić policji, kiedy do domu przyszedł Kacper. Był mokry, zziębnięty, brudny, zmęczony i ogólnie wściekły.
– Gdzieś ty był? – zapytaliśmy prawie wszyscy naraz. Kurczak popatrzył w dal ze wściekłością w oczach.
– Długa historia – odparł. – I dość nieprzyjemna.
– Tego się domyślamy – uśmiechnął się ojciec. – Poczekaj, zrobię ci herbaty, zjesz kolację i odpowiesz. Ale idź najpierw doprowadź się do porządku, bo zaraz jak skończysz jeść to wychodzimy.
– Dokąd?
– Do sauny. Musimy jakoś wykąpać Michała, widzisz, że on mocno unieruchomiony. Pod tym prysznicem przecież nie da rady.
Wiadomość nie zrobiła na Kurczaku większego wrażenia. Poszedł się przebrać i umyć i po jakichś pięciu minutach wrócił już w o wiele lepszym stanie i bardziej skory do wynurzeń.
– Poszedłem na zamek Grodno, bo przecież nie będę się nudził w domu. Trochę padało, ale przecież z cukru nie jestem. Na Grodno dotarłem szybko, nie ma większych problemów. Dopiero przy zejściu okazało się, że jestem obserwowany...
– Jak to? – zdziwiłem się. – Czy jesteś tego absolutnie pewien? – spytałem głosem Huberta Urbańskiego z Milionerów.
– Tak, wykonałem kilka testów. Ten facet szedł jakieś pięćdziesiąt metrów ode mnie. na początku myślałem, że to zwykły turysta. Przystanąłem na chwilę poprawić sznurowadło, on też się zatrzymał. Tak ze trzy razy. Schodziłem żółtym i niebieskim, żadnej możliwości manewru. Skorzystałem z tego, że nie byłem widoczny na jakimś zakręcie i dałem nura w las pod górę. Później się zaplątałem, pogubiłem kierunki, GPS przestał działać albo zwariował. W końcu dotarłem do jeziora i przynajmniej wiedział≥em gdzie jestem. I cały czas padało, a ja miałem już dość przedzierania się przez krzaczory. Jeszcze teraz jestem podrapany i poobcierany. Ledwie doszedłem...
– To nie problem, w saunie się wypocisz, posmarujemy czymś. Pamiętasz tego faceta – zapytał ojciec.
– Tak, już go gdzieś widziałem, tylko nie pamiętam, gdzie. Prawdopodobnie we Wrocławiu, tylko gdzie? Właśnie dlatego się wystraszyłem. On ma taką charakterystyczną głowę, można powiedzieć, że to człowiek z twarzą konia.
Coś mi to mówiło... Podłużna, pociągła twarz. Widziałem kilka osób z charakterystycznymi twarzami, ale wszystko mi się mieszało, poza tym byłem jeszcze za bardzo osłabiony, by myśleć.
Kurczak wstał i poszedł w stronę drzwi. Poruszał się z trudnością.
– No to jest problem, bo oni prawdopodobnie już tu są – westchnął ojciec.
– Jacy oni?
– No ci, co coś ścigają. Coraz bardziej podejrzewam, że nie tylko ciebie ale... to są na razie moje domysły. Mam jakieś niejasne przeczucie, że ta znajomość twojej matki z tym kochankiem wcale nie jest przypadkowa – słowo "kochankiem" wymówił z dziwnym przekąsem. Problem, że nie możemy zdobyć jego prawdziwych danych. Jak wiecie jest ze służb, pracuje pod jakąś przykrywką. Poza tym nie mamy jego zdjęcia.
– Nie można po prostu zawiadomić policji?
– Przecież tata ci powiedział, że ze służbami to nie jest takie proste, oni nie ruszą sprawy, jeśli będą wiedzieć, że za tym stoi ABW albo jakaś inna służba. A służby jako takie są dobrze zabezpieczone w terenie – wyjaśnił Paweł.
– Ojciec, domyślasz się, o co tu w tym wszystkim chodzi? – zapytałem wprost.
– Mam swoją teorię, ale na razie nie chciałbym o niej mówić.
– Ale że też oni nie zaatakowali nas tutaj, tylko bawią się w śledzenie nas – zastanawiałem głośno.
– Prawdopodobnie są w trakcie zbierania informacji i robią to nieudolnie, i to na skutek własnego błędu. Gdyby ten cham nie uderzył cię w twarz i był odrobinę bardziej ostrożny, dotychczas nie wiedzielibyśmy, że się wokół nas kręcą. W każdym razie plan był prawdopodobnie taki, by zamieszkać u twojej mamy i mieć cię na oku. Jeden błąd wszystko zepsuł. No i twoja cukrzyca. Podejrzewam, że to, że podczas śledzenia ciebie odkrył, że jechałeś z Maciejem, też miało jakiś wpływ.
– Mój ojciec też jest w to zamieszany? – zaniepokoił się Paweł.
– Można tak powiedzieć. Jakiś totalny melanż się zrobił. Żebym jeszcze wiedział, o co tak naprawdę w tym chodzi...
– Czy my tu jesteśmy bezpieczni? – zapytał Kurczak, który właśnie ze zbolałą miną wrócił, pewnie z toalety.
– Bardziej niż we Wrocławiu – zapewnił ojciec. – Na razie nikt tu się nie włamywał... I nie sądzę, że oni do końca wiedzą, że tu jesteście. Tam mieli was na widelcu i wcześniej czy później coś by się stało. Nie mówię, że tu nic się nie stanie... Tak naprawdę nie jesteśmy bezpieczni nigdzie. Cholerna sprawa...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3187
Przeczytał: 71 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Wto 19:05, 22 Paź 2024 Temat postu: |
|
|
Rozpadało się na dobre i do hotelu dotarliśmy brodząc w błocie. Potok, wzdłuż którego prowadzi droga, był pełny prawie po brzegi. Mówili co prawda o podtopieniach, ale nie sądziłem, że dotyczy to tych okolic. Brodziliśmy więc dobrych pięćset metrów do samego hotelu.
– Tylko chłopaki, zachowywać mi się. Na szczęście dobrze znam właściciela, ale ogólnie by nas nie wpuścił ze względu na ustawę Kamilka. Jakieś durne przepisy i tak dalej. Lepiej nie podpadać.
– Nie mam siły na żadne wygłupy – stwierdził Kurczak. – Wykąpać się i spać, jedyne, o czym marzę. No i żeby Grubcio nie kopał...
– To może rozłożyć ci łóżko polowe? – zaoferował ojciec. Ale Kurczak odmówił.
– Michał jest ciepły, a w tym pokoju jest chłodno, zwłaszcza wieczorem. Niech będzie jak jest, jak mnie kopnie, to oddam – zagroził.
– Nie jest wam za ciasno w tym łóżku?
Głośne, jednobrzmiące Nie! i salwa śmiechu były chyba najlepszą odpowiedzią. Powoli docieraliśmy do hotelu. Będąc zupełnie szczerym, im bliżej do hotelu, tym bardziej niewyraźnie mi się robiło. Dziewięćdziesiąt stopni... Kiedyś przez głupotę usiłowałem wyjąć ziemniaka z wrzątku aby sprawdzić, czy się już ugotował. Nieźle się poparzyłem, a to tylko dziesięć stopni więcej. Poza tym jak wytrzyma to moja ręka? Nie mogłem jednak za bardzo protestować, bo po tym dniu kąpiel była nader wskazana, a już na pewno Kurczakowi, który wlókł się z niewyraźną miną. Tymczasem światła hotelu były coraz bliżej... Weszliśmy, ojciec krótko konferował z recepcjonistką i weszliśmy do gustownie urządzonej, wyłożonej w starym stylu przebieralni. Zapach drewna wypełniał pomieszczenie od samych drzwi.
– No chłopaki, rozbierać się, ale do rosołu! – zarządził ojciec. – Nikomu nic nie odpadnie.
Przeraziłem się, gdy zobaczyłem Kurczaka bez koszuli i spodni. Gdzie on się tak doprawił? Na nogach i rękach miał krwawe zarysy od jakichś kolczastych roślin, uda od wewnątrz koloru od różowego aż po purpurowy.
– Teraz wszyscy pod prysznic, tylko Michał, ściągnij tę ortezę, bo później sparzysz skórę, tylko się nie myj. Paweł, umyj go.
Paweł zabrał się do roboty z animuszem. Trochę się bałem, że ojciec się wścieknie, kiedy Paweł będzie mi dotykał kutasa, ale nic takiego nie nastąpiło, wręcz przeciwnie.
– Ale jak myjesz mu siusiaka, to całego, ściągnij mu tę skórkę – pouczył ojciec. – Tym bardziej że on jest na leku wywołującym drożdżaki. Synowi urologa mam to mówić? – uśmiechnął się. Pawłowi nie trzeba było dwa razy powtarzać.
– Puść go już – szepnąłem mu do ucha, bo ptaszek zaczął mi się wyraźnie powiększać. Jednak obecność i Pawła i Kurczaka robiła swoje, a nie chciałem w oczach ojca wyjść na zboczeńca. A Paweł trącał mnie swoim członkiem w pośladki i nie tylko, co nie było wcale neutralne.
– No to wchodzimy. Weźcie ręczniki – poprosił ojciec. Gdy już znaleźliśmy się w środku, ojciec wytłumaczył, od czego są poszczególne półki. Na razie usiedliśmy na najniższej i zaczęliśmy się pocić. Wbrew moim obawom było to nawet przyjemne, ale wejść na najwyższą półkę się nie odważyłem, w przeciwieństwie do ojca i Pawła.
– Osiemdziesiąt siedem stopni – odczytał Kurczak z wiszącego na ścianie termometru. – Nie za dużo?
– Nie – roześmiał się ojciec. – do stu stopni jest bezpiecznie. – Dobra, teraz punkt kulminacyjny. Kacper, wyjdź. Ty, Michał też
– Dlaczego? – zaprotestowaliśmy obaj naraz.
– Macie otwarte rany na ciele, może was zaboleć.
W końcu stanęło na tym, że jak nas zaboli, to wyjdziemy. Ojciec wstał, podszedł do piecyka i chlusnął nań wodę ze stojącego w pobliżu drewnianego wiaderka. Miałem wrażenie, że temperatura skoczyła nagle i zacząłem się bardzo obficie pocić. Popatrzyłem na termometr, było nieznacznie więcej.
– Złudzenie – odgadł moje myśli ojciec. – Para parzy, sama temperatura nie. No dobra, dość tego dobrego – powiedział i poszliśmy pod prysznice. Cały czas obserwowałem ojca i jego siusiaka. Porządny kawal mięsa, raczej niewiele po nim odziedziczyłem, choć mój bardzo powiększał się przy wzwodzie. Jądra też mógłbym mieć większe, choć mieściłem się w przeciętnej, bo Kurczak miał mniejsze. Kątem oka obserwowałem, jak Paweł myje Kurczaka i trochę chwyciła mnie zazdrość, kiedy mył jego obtarcia między nogami, teraz jakby o wiele mniejsze. Cóż, taki jest los kaleki, zrobiłbym to chętnie, bo dotykanie Kurczaka sprawiało mi przyjemność. Jak to mówią, nie dla psa kiełbasa. Mina Kurczaka wskazywała, że za bardzo to on nie cierpi, wręcz przeciwnie. Czekaj no – pomyślałem. Nawet mnie wiem, czego zazdrościłem bardziej, czy tego, że Paweł myje Kurczaka zamiast mnie czy tego, że Kurczak odczuwa jego dotyk. Tymczasem ojciec zaczął myć mi plecy. Ciekawe, że bardziej odbierałem go jako przyjemnego faceta niż własnego rodziciela. Było mi po prostu przyjemnie w taki inny, nieznany dotychczas sposób.
Później siedzieliśmy, a właściwie leżeliśmy w pokoju wypoczynkowym. Tylu gołych chłopów wokół mnie, a ja w ogóle nie myślałem o seksie... Paweł siedział tak, że jego jądra i parówa zwisały apetycznie z leżaka i nic... Ojciec leżał na kozetce, z członkiem spoczywającym na jego pachwinie, tylko Kurczak leżał na brzuchu i widać było jego kształtne pośladki, zdecydowanie najlepsze z nas wszystkich. Było po prostu miło i sympatycznie, choć żaden z nas się nie odzywał.
– Wchodzimy jeszcze raz? – zaproponował ojciec i nikt nie miał nic przeciw.
Wykąpani, wypoceni, umyci opuściliśmy hotel. Ciągle padało, a mimo że chłodny wiatr docierał w każdy zakamarek ciała, wcale nie czułem zimna. Wręcz przeciwnie, czułem się wypoczęty i zrelaksowany. Ból ręki ustał, mięśnie pracowały idealnie. Przed oczyma przesuwały mi się obrazy z sauny, gołe ciała, zlewające się w bezkształtną masę z rękami i nogami.
– Następnym razem narwę gałązek brzozowych – obiecał ojciec.
– Po co? – zdziwiłem się.
– W prawdziwej fińskiej saunie chłoszcze się ciało gałązkami z brzeziny, co jeszcze bardziej poprawia krążenie. Tylko że będziecie musieli po tym posprzątać.
– O nie, nigdy nie pozwolę się bić – zaprotestowałem gwałtownie.
Ojciec roześmiał się.
– Tu nie chodzi o to, by komu dać wpieprz, a by tylko pobudzić skórę. Nie trzeba bić, tylko lekko uderzać. To tak jak z samą sauną, ugotowałeś się?
– Nie – potwierdziłem. – A skąd ty to wszystko wiesz?
– Byłem na półrocznym stypendium w takiej fińskiej miejscowości Kuopio. Tam do sauny wychodzi się co weekend, ale to nie to samo, zupełnie inaczej. Wynajmuje się domek z sauną nad jeziorem, to się po fińsku nazywa kesämökki, sauna jest nieco inna, opalana drewnem, a po saunie kąpie się w jeziorze.
Byliśmy coraz bliżej domu. Zauważyłem, że potok zaczął wylewać, a strużki wody rozlały się po całej drodze. Od spaceru do sauny minęło może półtorej godziny, a woda przybrała znacznie.
– Może nas zalać? – zapytałem.
– Nie sądzę, choć wszystko może się zdarzyć... – odpowiedział ojciec, nie do końca pewny. – Jesteśmy trochę wyżej niż ten potok.
– Jak on w ogóle się nazywa? – zapytałem. Moja miłość do geografii nakazywała bezwzględnie, by wszystko było nazwane.
– Miejscowi nazywają go po prostu potok, na mapie występuje jako Dopływ spod góry Palczyk i w Lubachowie wpływa do Bystrzycy. Takich potoków jest w pobliżu wiele, Mydlana Woda, kilka bezimiennych.
Już w domu ojciec przygotował szybka kolację, jajecznicę na boczku i kanapki z pomidorem i cebulką. Oczywiście znów trzeba było mnie karmić, doszło nawet do lekkiego spięcia między Kurczakiem i Pawłem.
– Chłopaki, wprowadźcie dyżury – poprosił ojciec, rozbawiony ta sytuacją. Zauważyłem ciekawą rzecz, o ile w moim rodzinnym domu panowała zawsze poważna atmosfera, często kwaśna, pełna drylu, poleceń i rozliczeń, tu było zupełnie inaczej. Mój ojciec był prawdopodobnie z natury pogodnym człowiekiem, podobnie jak pan Maciej. Wiecznie uśmiechnięty, nigdzie niewidzący problemów. Gdy trzeba było zwrócić uwagę, robił to spokojnie, wyjaśniając co i dlaczego. Prawdopodobnie nigdy nie podnosił głosu. Gdzieżby matka mi coś tłumaczyła. Nie i już. Zrób to bo będzie kara. Ale dlaczego, już nie mówiła. Jak policja. Może to dlatego znalazła sobie kogoś ze służb? Ciągnie swój do swego. Gdy szła na wywiadówkę, to po powrocie do domu obwiniała mnie o zbrodnie całej klasy. "Wybiliście szybę". No i owszem, szyba została wybita. Tyle że nie przeze mnie, bo akurat byłem w szkolnej bibliotece po jakąś lekturę. I tak ze wszystkim. Nigdy nie interesowało ją to, jak się czułem. A ojciec zapytał o to już chyba pięć razy. Jak taki facet mógł ożenić się z taką antypatyczną kobietą? Na pewno go o to zapytam, ale nie teraz.
– To co, mlodzieży, są jeszcze jakieś pytania? Prośby specjalne?
– Tak, ja mam. Słuchaliśmy dzisiaj płyty Bitlesów i jest jedna piosenka, której chciałbym teraz posłuchać, jeśli można. Oczywiście tytułu nie znam...
– Jakie płyty graliście? – zapytał ojciec.
– With the Beatles, Hard Day's Night i Help – odpowiedział Paweł. – To ponad trzydzieści utworów. A pamiętasz coś z tej piosenki?
– Tak, na koniec śpiewali "wait a minute" "wait a minute"...
– Ach, Please, Mr. Postman – zgadł Paweł. "O yes, wait a minute mister postman"... – zaczął śpiewać, a ojciec natychmiast do niego dołączył. "Mister postman, look and see..."
– O właśnie – ucieszyłem się. – Możesz mi to puścić?
Słuchałem tego utworu z mokrymi oczami, patrząc na nich wszystkich, a zwłaszcza na Pawła. jakby to napisał jakiś literat, każdą nutą dostawałem w głowę. Przypomniała mi się ostatnia noc u boku Pawła, jego oddech, każde dotknięcie mojego ciała... Co się ze mną dzieje? Jego uśmiech, wilgotne wargi na moim uchu... Łzy podpłynęły mi do oczu. Żeby tylko nikt tego nie zauwazył.
– Ale to nie jest utwór Bitlesów, to cover – poinformował mnie Paweł.
– Co to takiego? – spytałem. Tematyka muzyczna była mi zupełnie obca.
– To utwór, który napisał i zaśpiewał już ktoś inny, w tym przypadku zespół The Marvelettes – objaśnil ojciec. I to też nie jest najlepsze wykonanie.
– A jaki jest największy przebój Bitlesów? – zapytałem. Coś mi się przypominało. Z ogólnego brzmienia Bitlesów wynikało, że jest jedna piosenka, którą najpewniej wykonywali bardzo mi się podobała. Nie wiedziałem tylko, jak jej szukać.
– Chyba Yesterday – powiedział Paweł. – Słyszałeś ją dziś, jest na płycie Help!
– Nie, to nie ta – odpowiedziałem. Akurat wiedziałem, o której mówi, tyle że oczywiście tez nie wiedziałem wcześniej, że to Bitlesów.
– Może She Loves You? – zapytał ojciec.
– Nie wiem.
Paweł podszedł do gramofonu, zdjął dużą płytę i nałożył mniejszą, która nie budziła mojego zaufania. Ale już po pierwszych taktach wiedziałem, że jestem w domu.
– O tak, to ta – uśmiechnąłem się. Słyszałem ją może dwa razy w jakimś radiu i od razu mi się spodobała. Ale coś dalej było nie tak...
– Ale tam były jakieś efekty, jak na jakimś koncercie.
Paweł zmienił jeszcze raz, tym razem na płytę wyjętą z niebieskiej okładki i ustawił utwór.
– O właśnie tę – potwierdziłem z radością. Piosenka wybrzmiała, zaczęła się następna. I wtedy stało się coś, co mnie absolutnie zaszokowało. Paweł chwycił nóż i widelec i zaczął rytmicznie bębnić w talerz, szklankę i cukierniczkę, a ojciec zaczął śpiewać.
"Klasę naszła złości fala, Leokadia napierdala, bo wielką kurwą jest..."
Popatrzyliśmy z Kurczakiem na siebie i ledwo powstrzymywaliśmy się od śmiechu. Utwór opowiadał o jakiejś nauczycielce o nazwisku Nycz, która, według marzeń uczniów, powinna jak najszybciej opuścić ziemski padół.
"Przyjechało pogotowie i Nycz nigdy się nie dowie, jak wielką kurwą była..."
Kurczak wręcz leżał na stole, by jakoś ukryć swoją reakcję, ale tego się po prostu nie dało.
"A ty uczniu tylko rycz i kwicz, kiedy uczy cię pani Nycz, bo kiepskim belfrem jest..."
Utwór dalej ściągał wszystkie klęski tego świata na pewnie Bogu ducha winną nauczycielkę i wieszał na niej wszystkie psy.
"Co za kurwa! Jaka kurwa!"
– Ojciec, czego uczyła cię pani Nycz? – zapytałem, krztusząc się od śmiechu.
– Historii – odparł ze stoickim spokojem ojciec. – Nie daj Boże by uczyła cię nauczycielka jej pokroju. Tak, wiem, co teraz powiesz, że to niesprawiedliwe, szarganie świętości i tak dalej. I od razu pozwolę się z tobą nie zgodzić. Każdy człowiek powinien ponosić konsekwencje tego, co robi. Nawet, jeśli jest to zaszargana opinia i wieloletnia niechęć. O Hitlerze, Quislingu czy Stalinie nikt o zdrowych zmysłach nie powie inaczej, prawda? Ale są też szuje działające na o wiele mniejszą skalę, a ich łajdactwa powinniśmy nosić ze sobą we wdzięcznej pamięci.
– Szkoda, że o Szymanderskiej nikt nie napisał takiej piosenki – odezwał się milczący dotąd Kurczak.
– Spokojnie, napisze się – zapewniłem go.
– Tyle że nie należy przesadzać – pouczył nas ojciec. – Teraz sytuacja w szkole jest jednak inna, niż była za moich czasów. Macie rzecznika praw ucznia, jakieś komitety szkolne i inne. Nycz była nie do ruszenia, bo była żoną wysoko postawionego funkcjonariusza milicji. Mogla zostawić na drugi rok pół klasy, nikt by nawet okiem nie mrugnął. Na szczęście do tego nie doszło, choć było blisko. Ale kilku uczniów musiało pożegnać się ze szkołą, bo postawiła im warunek. No i jako nauczycielka była beznadziejna, całą lekcję potrafiła czytać podręcznik, zresztą fatalnie napisany. W kilku uczniach zabiła miłość do historii po wsze czasy. A ta wasza Szymanowska?
– Szymanderska – poprawiłem go. – O wdzięcznym imieniu Lutosława. Uczy nas fizyki i przy okazji jest katechetką...
– O kurwa – wyrwało się ojcu. – Mieszanina piorunująca.
– Terrorystka. Nie możesz nawet obrócić się do kolegi na lekcji, a już nie mówiąc, byś mu coś powiedział. Musisz umieć wszystkie definicje i wzory z podręcznika na pamięć i nie wolno zmienić nawet słowa, bo inaczej jedynka.
– I nikt z tym nic nie zrobił? – zdziwił się ojciec.
– Nie ma nauczycieli – objaśnił Kurczak. – Moja matka była już u dyrektorki, ale ta nie może nic zrobić, bo nie ma kto uczyć. Ja nie chodzę na religię, ale Grubcio musi.
– To akurat nie problem, napiszę ci zwolnienie z religii – pocieszył mnie ojciec.
– Ale matka...
– Nie ma nic do gadania. Jesteś tak samo jej synem jak i moim – uciął ojciec. – A jak będzie coś gadała, powiedz mi. A na razie się nie chwal, tylko zanieś kartkę do dyrekcji.
– A dlaczego ty o Michale mówisz Grubcio? – zapytał ojciec. – Tak go wszyscy nazywają?
Chcąc nie chcąc musieliśmy opowiedzieć całą historie naszej znajomości. Ojciec panią Honoratę znal tylko ze słyszenia, więc sporo dodatkowych rzeczy musiało być dopowiedzianych.
– Tak rodzą się przyjaźnie na całe życie – powiedział po wysłuchaniu całej Historii. Gdzieś w tle grał zespół The Shadows. – Widzę, że tworzycie świetny duet, a nawet tercet.
– Z Pawłem znamy się dopiero dwa dni – sprostowałem.
– Ale widać, że się lubicie, cała trójka. Poza tym Paweł nie pojawił się znikąd, przecież znaliście i lubiliście jego ojca. A Maciej i Paweł są jak dwie krople wody... Każdy z czerech braci jest inny i Tylko Paweł przypomina ojca i to we wszystkim. Piotrek jest zupełnie inny, o Marku i Tomku nie mówiąc.
Popatrzyłem kątem oka na zegar z charakterystycznymi białymi cyframi. Już w pół do jedenastej... Nie pozostało to niezauważone.
– Spokojnie, mam jutro krótki dyżur w przychodni w Boguszowie, od jedenastej do drugiej. Kacper, wezmę cię ze sobą, trzeba będzie opatrzyć te rany, obejrzeć i tak dalej. Co prawda jazda tym rzęchem nie należy do jakichś wyszukanych przyjemności, ale ważne, że jedzie. Możesz sobie w wolnej chwili pooglądać Boguszów albo wrócić pociągiem. Chociaż nie, pojedziemy razem, trzeba zrobić zakupy.
Na stół wjechało bezalkoholowe piwo, mające ponoć zrównoważyć bilans wodny po wypoceniu w saunie. Coraz ciekawszy jest ten ojciec. Coś we mnie pękło, coś się skończyło. Teraz to widziałem, sącząc piwo, śmiejąc się, w towarzystwie, gdzie nikt się nie wywyższa, wszyscy się lubią i szanują. I to w sytuacji, gdzie, komu jak komu ale mnie nie powinno być wesoło. Niby tak zwyczajnie, a tak inaczej, niezwykle. Jak żyję, nigdy nie było mi aż tak dobrze. Może wtedy w górach, kiedy odkrywałem, że z Kurczakiem łączy mnie spóźniona przyjaźń. Czy tylko przyjaźń? Tego nie wiedziałem, pojawienie się Pawła bardzo skomplikowało sytuację. Bynajmniej nie osłabiło zainteresowania Kurczakiem, to była stała. Ale niewątpliwie Paweł zadziałał mi na zmysły. Ciekawe, co stanie się w łóżku? Albo jutro, kiedy Kacper pojedzie do Boguszowa? Z przestrachem patrzyłem na własne libido. Dałem sobie zwalić konia jakiemuś facetowi, którego widziałem może pięć minut, później władowałem się do łóżka Kurczakowi, obmacywałem doktora, teraz Paweł... Czterech partnerów w nieco ponad tydzień i sześć obejrzanych fiutów, nie licząc własnego. Ba, patrzyłem lubieżnie na własnego ojca. Zbieg okoliczności? Może, ale przecież nikomu nie powiedziałem "nie".
– Nad czym tak dumasz? – zapytał mnie ojciec, pijąc piwo bynajmniej nie bezalkoholowe.
– Nad tym, co się dzieje kolo mnie – powiedziałem prawie szczerze. Na razie nie zamierzałem ojca wtajemniczać. Może przyjdzie na to czas, ale nie teraz.
– Na razie nic nie wymyślisz. Dopijcie to piwo i chyba czas do łóżka. Jeden już i tak padł.
Wszystkie oczy zwróciły się na Kurczaka, który spał na stole, podłożywszy rękę pod głowę.
– Paweł, zaprowadź go na górę, pomóż mu się rozebrać i przebierz go w piżamę.
– Jest coś, o czym muszę wiedzieć a chłopaki nie powinny? – zapytał ojciec gdy Paweł i Kurczak po nieśmiałych protestach poszli na górę.
– Nie, dlaczego? Raczej jest masa rzeczy, o których wy możecie wiedzieć a matka niekoniecznie.
– Wiem, że to niepedagogiczne krytykować drugiego rodzica – powiedział ojciec po namyśle – ale jestem bardzo niezadowolony z tego, co matka z ciebie zrobiła. Dobre stopnie to nie wszystko, synu. Ty przeszedłeś tresurę a nie wychowanie. Tego nie wolno, tamtego nie można. A co wolno? Ty masz wychowywać się metodą prób i błędów, a nie być prowadzony za rękę i bicia po łapach, jak coś zrobisz nie tak. Efektem jest to, że wszystkiego się boisz, zwłaszcza że coś spieprzysz. Spieprzysz to spieprzysz, większość da się naprawić. A jak nie da, trudno. Obserwuję cię od samego początku. Matka wytresowała cię na perfekcjonistę, ty nawet nuty w przedpokoju poprawisz kilka razy, żeby stały prosto. Po co? Ułóż tak, by nikt się o nie nie przewrócił i to starczy. Mydło i szczoteczka do zębów to nie elementy artystyczne, nie muszą leżeć prosto. Stresujesz się wykonaniem każdej czynności, którą można zepsuć czy zrobić brzydko. Obaj wiemy dlaczego. Oczywiście wszystko ma swoje granice, ale nie sądzę, byś je mógł przekroczyć. A nawet jeśli, nie powinno stać się nic złego.
– Tak, tylko co powiedziałaby matka? Za nieułożone buty zakaz używania komórki przez dwa dni...
– Eh – westchnął ojciec. – To dlatego siedzi w biurze i wpisuje cyferki do arkuszy a nie wykonuje żadnej sensownej pracy... Cóż, kiedyś była młoda i ambitna. A później...
Ale nie dane i było się dowiedzieć, co było później, bo z góry zszedł Paweł.
– Jeszcze nie zdążył się dobrze położyć, a już zasnął. Musi być bardzo zmęczony... I bardzo ładnie zeszło mu to zaczerwienienie przy oparciu.
– Nie szalejcie i nie budźcie go. Jutro muszę wyjechać o dziesiątej, więc dobrze by było, gdybyście o dziewiątej wstali. Poza tym jutro wieczorem ma przyjechać twój ojciec.
Zamiast się ucieszyć, Paweł nieco zmarkotniał.
– Przyjedź na przyszły weekend, Michał i Kacper jeszcze tu chyba będą, a jak nie to przyjedźcie wszyscy. No a teraz do łóżka. I nie szalejcie za bardzo – powtórzył.
Przed snem zaliczyliśmy jeszcze krótki epizod w łazience.
– Waliłeś dzisiaj? – zapytał Paweł trzymając mój członek do wiadomej czynności, której chwilowo nie mogłem wykonać własnoręcznie.
– No co ty, nie dało rady, bo kiedy i jak? Nawet Kurczak był nieosiągalny. I dalej nie będzie...
– Ten fąfel wali konia? – zdziwił się Paweł. – Fajny, sympatyczny chłopak, ale trochę dziecinny...
– No przecież włoski ma. Tak, wali. Bardziej szarpie niż wali, ale da się wytrzymać.
– Cieknie już na kremowo czy jeszcze przeźroczyście? – zainteresował się Paweł.
– Na biało.
– Spokojnie, coś się wymyśli. Niech śpi, nie budź go, nie zostawię przyjaciela w potrzebie – oderwał się na chwilę od chowania szybko grubnącego członka i szczypnął mnie w policzek. – Mnie też ssie i inaczej nie zasnę.
Gdy dotarliśmy na górę, Kurczak leżał w swoim kącie i spał smacznie, posapując. Nawet go rozumiałem, sam po takich przygodach też bym ledwie chodził. Cicho położyliśmy się do łóżka, Kurczak ani drgnął. Położyłem się na plecach, w jedynej możliwej pozycji, biorąc pod uwagę stan obu moich rąk. Paweł legl na boku, twarzą w moją stronę. Jego oddech owiewał mi twarz. Leżeliśmy w tym bezruchu dobrą chwilę, aż zwątpiłem, czy cokolwiek się stanie. Ale na Pawła można było liczyć, wkrótce swą ciepłą ręką rozmasowywał mi brzuch, a jego wargi i język drażniły mi ucho.
– Ciepły jesteś – szepnął mi do ucha, a ręką sprawdził, czy już zacząłem pęcznieć. Stwierdziwszy, że już jest nieźle, ściągnął mi spodnie Chwilę pobawił się moim członkiem, ściągnął napletek tak delikatnie, że poczułem to dopiero, kiedy główka była już prawie całkowicie odsłonięta. Nagle odwrócił się i jedynie domyśliłem się, że grzebie w pleczku ustawionego zaraz za wezgłowiem łóżka. Czego tam szuka? Gmerał w nim dość dlugo i chyba to znalazł bo z ruchów podłoża łóżka i jego ciała wywnioskowałem, że zajął się czymś zupełnie innym, czego z powodu ciemności nie mogłem dostrzec. Po jakimś czasie chwycił mnie znowu, tym razem jego ręka była śliska i doprowadzała mnie o dreszcze. Tymczasem Paweł smarował moją główkę wolno i z namaszczeniem.
– Leż spokojnie i się nie ruszaj – szepnął mi do ucha.
– Co chcesz zrobić? – zaniepokoiłem się.
– Nic złego... – odpowiedział, a po ruchach w okolicy biodra zorientowałem, że gmera coś przy swoim kutasie.
– Połóż się wygodnie...
Po czym Paweł uniósł się i, wspierając się na rękach i szorując swym członkiem i jądrami położył się na mnie. Przez moment zatkało mi oddech, a jego ciężar wręcz wgniótł mnie w materac. O cholera, tego w żadnym kinie nie grali... Jakiś czas tak leżeliśmy, a jego ciężar rozpływał się po moim ciele i trochę topniał. Już było mi prawie wygodnie, a oddech wrócił do stanu poprzedniego. Nasze wacki były skrzyżowane, trzeba było poprawić, po czym znów zamarliśmy w bezruchu. Po jakichś dwóch minutach Paweł uniósł biodra i nastąpiła seria manipulacji członkami, podczas których mój giął się jak struna i ślizgał się między jego udami, również ja poczułem jego śliski i gorący drąg gdzieś pod jądrami.
– Zaciśnij! – wyszeptał. Po czym nastąpiło coś podobnego do ruchania, jeśli mam odpowiednie wyobrażenie tej czynności. Oba ptaszki były odpowiednio uwięzione, oba ślizgały się w pułapkach, dając obu nam coraz bardziej intensywne dreszcze rozkoszy. Wibrowania Pawła stawało się coraz mocniejsze i dość szybko znalazłem się w punkcie, w którym nie ma już odwrotu. Głowa Pawła leżała trochę ponad moim barkiem, a jego gorący język lizał mi twarz. Byłem już na etapie, na którym ciało Pawła odbierałem jednoznacznie pozytywnie. Co ciekawe, przyjemność odczuwałem nie tylko w siusiaku, który wytrwale podróżował między udami Pawła, ale również pod jądrami, gdzie ślizgał się kutas Pawła, zwłaszcza w tym szwie w miejscu, gdzie kobieta ma pochwę. Może to dziwne, ale marzyłem, żeby posunął się jeszcze dalej, między pośladki, ale przecież w tej pozycji nie zrobi tego żaden fiut na świecie. Co prawda obie ręce bolały, ale udało mi się tę zranioną a niezłamaną położyć na plecach Pawła i głaskać jego pośladki. Musiało mu się to podobać, bo jego sapanie stało się niemal natychmiast głośniejsze, a oddech rozbryzgiwał się na mojej twarzy. Nie wiem jak i kiedy doszliśmy, ale stało się to niemal jednocześnie; jeszcze byłem w ekstazie, kiedy strugi nasienia zaczęły ściekać mi po pośladkach. Dopiero teraz zorientowałem się, że podczas najwyższego uniesienia mój palec prawie wbił się w jego odbyt.
– Przepraszam – szepnąłem wycofując go. W odpowiedzi moje ucho zostało wchłonięte przez jego usta.
Długo dochodziłem do siebie, a w głowie miałem prawdziwą karuzelę myśli. Niewątpliwie było to najsilniejsze doznanie, jakiego doświadczyłem w dotychczasowym, dość krótkim życiu erotycznym. Po krótkim wytchnieniu moje myśli zaczęły krążyć w kierunku penetracji. Od wczoraj, po nieśmiałych próbach Pawła, nie był to już dla mnie temat zakazany, jednak dalej wzbudzający pewien niesmak. No i obawę, bo narzędzie Pawła jednak miało swoje rozmiary. A jak mi coś rozwali w środku? Poza tym na pornosach to wszystko jest takie niesmaczne. O innych aspektach, typu jak się do tego przygotować, wolałem na razie nie myśleć.
– Śpisz już? – szepnął Paweł.
– Tak – odpowiedziałem odzywką, którą zapożyczyłem od Kurczaka. Przecież na to pytanie nie można odpowiedzieć przecząco.
– Gniewasz się na mnie?
– A niby za co? – zdziwiłem się.
– Za to, że cię prawie nie zmiażdżyłem. Ale bardzo chciałem to zrobić.
– Co ty, było fantastycznie – odpowiedziałem. – Co prawda jeszcze siusiak mnie boli, mało mi go nie złamałeś, ale jakoś wytrzymałem. Na początku byłeś trochę ciężki, ale później o tym zapomniałem. Szkoda, że w niedzielę wyjeżdżasz...
– Przecież nie na zawsze, głuptasie. Przyjadę w piątek, ojciec na pewno mnie puści. Oczywiście o ile nie wrócicie do Wrocławia.
– Na to się na razie nie zanosi – przypomniałem mu. – Od poniedziałku uczymy się zdalnie, matka Kurczaka załatwiła. Kiedy twój ojciec przyjedzie do ciebie?
– Jutro wieczorem albo w niedzielę. Oczywiście, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem. Lubisz mnie choć trochę?
Dziwne pytanie, chyba dwóch ludzi robiąc takie rzeczy musi się lubić? A przynajmniej powinni. Z drugiej strony tych dwóch facetów w tamtym lochu... Widziałem ich po raz pierwszy w życiu. Im bardziej myślałem o tamtym, tym bardziej byłem przerażony. Owszem, wiedziałem, o co im chodzi, było to aż nadto widoczne. Ale jaką miałem gwarancję, że mi nic nie zrobią? Żadnych. Może tylko taką, że weszli oddzielnie i prawdopodobnie się nie znali. Przecież jeśli spotykasz znajomego, czy znajomą, nie zaczynasz od chwytania go za fiuta czy cipę. Tu akurat płeć miała o tyle znaczenie, że mężczyźni są uważani za bardziej niebezpiecznych. Ale czułem podświadomie, że trzeźwe myślenie to jedno, ale niejednokrotnie w takich sytuacjach mógłbym stracić zdrowy rozsądek.
– Śpij już misiek – Paweł szczypnął mnie w policzek.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3187
Przeczytał: 71 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Wto 20:35, 22 Paź 2024 Temat postu: |
|
|
Jeśli ktoś to czyta, proszę o komentarz. Podoba się, nie podoba się? Można dodawać komentarze nie będąc zalogowanym.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
perthro
Debiutant
Dołączył: 13 Kwi 2016
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Śro 0:11, 23 Paź 2024 Temat postu: |
|
|
Właśnie skończyłem czytać dotychczasowe publikacje. Dla mnie petarda. I ten wątek kryminalny! Pisz dalej i więcej!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3187
Przeczytał: 71 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Śro 15:19, 23 Paź 2024 Temat postu: |
|
|
Dziękuję za milę słowa. Następny odcinek będzie jeszcze dziś. Może jest jeszcze jakiś ratunek dla dla tego miejsca...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Śro 19:16, 23 Paź 2024 Temat postu: |
|
|
Ja mam takie okresy, że zapominam o tym forum, a później nagle mnie oświeca, że jednak jest
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3187
Przeczytał: 71 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Śro 20:08, 23 Paź 2024 Temat postu: |
|
|
Gdy dotarliśmy na górę, Kurczak leżał w swoim kącie i spał smacznie, posapując. Nawet go rozumiałem, sam po takich przygodach też bym ledwie chodził. Cicho położyliśmy się do łóżka, Kurczak ani drgnął. Położyłem się na plecach, w jedynej możliwej pozycji, biorąc pod uwagę stan obu moich rąk. Paweł legł na boku, twarzą w moją stronę. Jego oddech owiewał mi twarz. Leżeliśmy w tym bezruchu dobrą chwilę, aż zwątpiłem, czy cokolwiek się stanie. Ale na Pawła można było liczyć, wkrótce swą ciepłą ręką rozmasowywał mi brzuch, a jego wargi i język drażniły mi ucho.
– Ciepły jesteś – szepnął mi do ucha, a ręką sprawdził, czy już zacząłem pęcznieć. Stwierdziwszy, że już jest nieźle, ściągnął mi spodnie Chwilę pobawił się moim członkiem, ściągnął napletek tak delikatnie, że poczułem to dopiero, kiedy główka była już prawie całkowicie odsłonięta. Nagle odwrócił się i jedynie domyśliłem się, że grzebie w plecaku ustawionego zaraz za wezgłowiem łóżka. Czego tam szuka? Gmerał w nim dość długo i chyba to znalazł bo z ruchów podłoża łóżka i jego ciała wywnioskowałem, że zajął się czymś zupełnie innym, czego z powodu ciemności nie mogłem dostrzec. Po jakimś czasie chwycił mnie znowu, tym razem jego ręka była śliska i doprowadzała mnie o dreszcze. Tymczasem Paweł smarował moją główkę wolno i z namaszczeniem.
– Leż spokojnie i się nie ruszaj – szepnął mi do ucha.
– Co chcesz zrobić? – zaniepokoiłem się.
– Nic złego... – odpowiedział, a po ruchach w okolicy biodra zorientowałem, że gmera coś przy swoim kutasie.
– Połóż się wygodnie...
Po czym Paweł uniósł się i, wspierając się na rękach i szorując swym członkiem i jądrami położył się na mnie. Przez moment zatkało mi oddech, a jego ciężar wręcz wgniótł mnie w materac. O cholera, tego w żadnym kinie nie grali... Jakiś czas tak leżeliśmy, a jego ciężar rozpływał się po moim ciele i trochę topniał. Już było mi prawie wygodnie, a oddech wrócił do stanu poprzedniego. Nasze wacki były skrzyżowane, trzeba było poprawić, po czym znów zamarliśmy w bezruchu. Po jakichś dwóch minutach Paweł uniósł biodra i nastąpiła seria manipulacji członkami, podczas których mój giął się jak struna i ślizgał się między jego udami, również ja poczułem jego śliski i gorący drąg gdzieś pod jądrami.
– Zaciśnij! – wyszeptał. Po czym nastąpiło coś podobnego do ruchania, jeśli mam odpowiednie wyobrażenie tej czynności. Oba ptaszki były odpowiednio uwięzione, oba ślizgały się w pułapkach, dając obu nam coraz bardziej intensywne dreszcze rozkoszy. Wibrowania Pawła stawało się coraz mocniejsze i dość szybko znalazłem się w punkcie, w którym nie ma już odwrotu. Głowa Pawła leżała trochę ponad moim barkiem, a jego gorący język lizał mi twarz. Byłem już na etapie, na którym ciało Pawła odbierałem jednoznacznie pozytywnie. Co ciekawe, przyjemność odczuwałem nie tylko w siusiaku, który wytrwale podróżował między udami Pawła, ale również pod jądrami, gdzie ślizgał się kutas Pawła, zwłaszcza w tym szwie w miejscu, gdzie kobieta ma pochwę. Może to dziwne, ale marzyłem, żeby posunął się jeszcze dalej, między pośladki, ale przecież w tej pozycji nie zrobi tego żaden fiut na świecie. Co prawda obie ręce bolały, ale udało mi się tę zranioną a niezłamaną położyć na plecach Pawła i głaskać jego pośladki. Musiało mu się to podobać, bo jego sapanie stało się niemal natychmiast głośniejsze, a oddech rozbryzgiwał się na mojej twarzy. Nie wiem jak i kiedy doszliśmy, ale stało się to niemal jednocześnie; jeszcze byłem w ekstazie, kiedy strugi nasienia zaczęły ściekać mi po pośladkach. Dopiero teraz zorientowałem się, że podczas najwyższego uniesienia mój palec prawie wbił się w jego odbyt.
– Przepraszam – szepnąłem wycofując go. W odpowiedzi moje ucho zostało wchłonięte przez jego usta.
Długo dochodziłem do siebie, a w głowie miałem prawdziwą karuzelę myśli. Niewątpliwie było to najsilniejsze doznanie, jakiego doświadczyłem w dotychczasowym, dość krótkim życiu erotycznym. Po krótkim wytchnieniu moje myśli zaczęły krążyć w kierunku penetracji. Od wczoraj, po nieśmiałych próbach Pawła, nie był to już dla mnie temat zakazany, jednak dalej wzbudzający pewien niesmak. No i obawę, bo narzędzie Pawła jednak miało swoje rozmiary. A jak mi coś rozwali w środku? Poza tym na pornosach to wszystko jest takie niesmaczne. O innych aspektach, typu jak się do tego przygotować, wolałem na razie nie myśleć.
– Śpisz już? – szepnął Paweł.
– Tak – odpowiedziałem odzywką, którą zapożyczyłem od Kurczaka. Przecież na to pytanie nie można odpowiedzieć przecząco.
– Gniewasz się na mnie?
– A niby za co? – zdziwiłem się.
– Za to, że cię prawie nie zmiażdżyłem. Ale bardzo chciałem to zrobić.
– Co ty, było fantastycznie – odpowiedziałem. – Co prawda jeszcze siusiak mnie boli, mało mi go nie złamałeś, ale jakoś wytrzymałem. Na początku byłeś trochę ciężki, ale później o tym zapomniałem. Szkoda, że w niedzielę wyjeżdżasz...
– Przecież nie na zawsze, głuptasie. Przyjadę w piątek, ojciec na pewno mnie puści. Oczywiście o ile nie wrócicie do Wrocławia.
– Na to się na razie nie zanosi – przypomniałem mu. – Od poniedziałku uczymy się zdalnie, matka Kurczaka załatwiła. Kiedy twój ojciec przyjedzie do ciebie?
– Jutro wieczorem albo w niedzielę. Oczywiście, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem. Lubisz mnie choć trochę?
Dziwne pytanie, chyba dwóch ludzi robiąc takie rzeczy musi się lubić? A przynajmniej powinni. Z drugiej strony tych dwóch facetów w tamtym lochu... Widziałem ich po raz pierwszy w życiu. Im bardziej myślałem o tamtym, tym bardziej byłem przerażony. Owszem, wiedziałem, o co im chodzi, było to aż nadto widoczne. Ale jaką miałem gwarancję, że mi nic nie zrobią? Żadnych. Może tylko taką, że weszli oddzielnie i prawdopodobnie się nie znali. Przecież jeśli spotykasz znajomego, czy znajomą, nie zaczynasz od chwytania go za fiuta czy cipę. Tu akurat płeć miała o tyle znaczenie, że mężczyźni są uważani za bardziej niebezpiecznych. Ale czułem podświadomie, że trzeźwe myślenie to jedno, ale niejednokrotnie w takich sytuacjach mógłbym stracić zdrowy rozsądek.
– Śpij już misiek – Paweł szczypnął mnie w policzek.
Obudziło mnie natarczywe pukanie w drzwi pokoju.
– Kacper, wstawaj na śniadanie. Za czterdzieści pięć minut wyjeżdżamy. Umyj się i przyjdź na śniadanie. A wy chłopaki też wstańcie. Wyśpicie się na starość.
– Trzeba jeszcze jej dożyć – odpowiedział głośno Paweł, który właśnie łypnął okiem.
Kurczak zerwał się, jakby ktoś chlusnął na niego kubeł zimnej wody, zrzucił piżamę i ze sterczącym członkiem grzebał energicznie w plecaku, usiłując znaleźć majtki.
– Na nas nie licz – powiedziałem złośliwie. – Spadną ci zanim zejdziesz na dół.
– Cholera, czy ja je rzeczywiście zabrałem? – zastanawiał się głośno.
– Wczoraj chyba je miałeś w ręku, kiedy brałeś świeżą bieliznę do sauny – przypomniałem mu, jednym okiem kontemplując jego białe przyrodzenie. Krew lekko uderzyła mi go głowy. Co się ze mną dzieje? Szybko przeniosłem wzrok na jego nogi. Nie wyglądały aż tak źle jak wczoraj, ale dalej miały ciemnoczerwone pręgi.
– Ach, faktycznie – przypomniał sobie. – Położyłem je na krzesło.
Ubrani zeszliśmy na dół. Śniadanie przygotowane przez ojca było z gatunku tych modnych i nowoczesnych – musli z jogurtem, kilka smaków do wyboru, ciemne bułki z masą rozmaitych ziarenek na chrupkiej skórce z humusem w kilku smakach, posmarowanych awokado. Ewentualnie masło orzechowe. W życiu czegoś takiego nie jadłem we własnym domu, kiedy proponowałem musli, które jadłem na jakiejś wycieczce, stwierdziła, że nie jestem koniem i potrzebuję mięsa, no i wciskała mi chleb z kiełbasą, oczywiście tą tańszą i parówki, których powoli miałem dość. Śniadanie ojca było ciekawe i zwyczajnie smaczne, choć wcale nie tanie. W okamgnieniu wymiotłem cały talerz musli i z ciekawości spróbowałem masła orzechowego. Kurczaka polubiłem po prawie trzech latach, Pawła po kilku godzinach, a masło orzechowe po kilkunastu sekundach, pierwszy kęs. Dotychczas znalem je z jakichś anglosaskich powieści i zawsze zastanawiałem się, jak to może smakować.
– Smakuje? – zapytał ojciec z satysfakcją w głosie, widząc nasze trzęsące się, i to dosłownie, uszy.
– Śniadanie królów – odpowiedziałem, smarując sobie drugą część bułki masłem orzechowym. – W życiu takiego nie jadłem.
– A co zwykle jesz na śniadanie? – zapytał.
Odpowiedziałem i liczyłem na jakiś komentarz ojca, ale on nic nie powiedział, udając, że jest skupiony na przygotowaniu kanapki. Może nie chciał tego mówić przy chłopcach. Jakkolwiek byśmy się lubili, sprawy rodzinne lepiej załatwiać na boku.
– Macie jakieś plany na dziś? – zapytał, gdy już z Kurczakiem przygotowywali się do wyjścia.
– Niespecjalnie – odpowiedziałem.
– Pójdziemy na zamek – odpowiedział prawie równocześnie Paweł. – Jutro nie będzie czasu, bo przecież przyjeżdża ojciec.
– Pada – przypomniałem mu.
– Przecież w tej kurtce, która masz ode mnie, jest kaptur. ja też mam. Nic nam się nie stanie.
– Tylko uważajcie na siebie – przestrzegł nas ojciec. – Właściwie nie wiem, czy Michał powinien iść z tymi rękami. Potknie się i nieszczęście gotowe. Kolejne zresztą. – Będę na niego uważał – obiecał Paweł. Chyba nikomu z nas nie zależy, by Misiek nam się rozsypał. Kto będzie mnie w nocy kopał?
– I mnie? – złośliwie wpadł mu w słowo Kurczak. O dziwo, przekonało to ojca, który udzielił nam jeszcze kilku tak zwanych dobrych rad i pożegnawszy się poszli do auta, to znaczy do malucha. Po chwili charakterystyczny warkot oznajmił światu, że odjechali. Zwróciłem jeszcze uwagę na to, że pojechali w stronę Dziećmorowic, a nie, jakby było według mnie logiczniej, Zagórza.
– Chce ci się iść na ten zamek? – zapytałem podejrzliwie. Prawdę mówiąc po wczorajszym czuję się mocno zmęczony.
– Zawsze to lepiej niż siedzieć w domu – odparł Paweł. A ja głupi liczyłem na małe co nieco... Ale jak wprost zaproponować seks? – Rozprostujesz kości i zgubisz brzuszek. Zrobię jakieś kanapki i wyjdziemy. Na ten zamek nie jest daleko, nawet nie pół godziny, wrócimy przed dwunastą.
– Gotowy? – zapytał Paweł wchodząc do kuchni w pełnym rynsztunku, z plecakiem typu horolezka na plecach. Było to raczej pytanie retoryczne, sam mi zakładał buty i płaszcz.
Po zwyczajnych w takich sytuacjach przygotowaniach, robieniu kanapek. ubieraniu wyszliśmy na zalane deszczem podwórze. Opady nie ustępowały i, zgodnie z internetową prognozą, miały potrwać jeszcze kilka dni. Popatrzyłem na moje buty, były co prawda porządne, kupione niecały rok temu po wielkim wypominaniu przez matkę, ile kosztują i że kupuje mi te buty warunkowo, ale czy wytrzymają taką pogodę? Trzeba będzie poprosić ojca o nowe, on nie poskąpi grosza, ale przecież nie teraz. Poza tym nie mogę być żurem, mimo że tatusiek ewidentnie jest przy forsie.
– Obawiam się, że im dalej będziemy brnąć, tym będzie gorzej – wyraziłem powątpiewanie.
– Zdaje się, że będzie coraz gorzej, więc korzystajmy, póki czas – odparł niczym niewzruszony Paweł i zaśpiewał: "Ciągle pada, asfalt ulic jest dziś śliski jak brzuch ryby..."
Asfalt był mocno porowaty, nieco dziurawy i w niczym brzucha ryby nie przypominał, ale niech mu będzie. Jak to mówiła polonistka? "Licencia poetica". Deszcz nawet nie siąpił, a wręcz ciął nam prosto w twarz i po jakichś dziesięciu minutach pożałowałem swojej zgody. No ale jak się powiedziało A... Cieszyłem się na obecność Pawła przy mnie od rana i nawet deszcz tego nie zmienił. Tymczasem potok już całkiem otwarcie występował z koryta i zalewał drogę. Szczęściem niedługo droga odbijała w prawo i nasz koszmar się chwilowo skończył.
– Niech pada, niech pada, niech zaleje świat, zaleje – darł się dalej Paweł. Miał ładny głos, taki aksamitny, i to bardziej treść tej piosenki wprowadzała mnie w lekkie zdenerwowanie. Ale Paweł, podobnie jak Kurczak, to były zwierzęcia przekorne. I tak dość niepewnym krokiem, w towarzystwie różnych dźwięków, dochodziliśmy do centrum Zagórza.
Zagórze Śląskie to niewielka, senna miejscowość, nawet nie miasteczko, położona w dolinie rzeki Bystrzycy, która przebiega przez jej południową część. Jeden sklep, punkt apteczny, kilka hotelików i kawiarenka, to wszystko, co oferowało. O tym że jest to również wioska turystyczna, świadczyły grupki w pelerynach i kapturach, przewijające się przez wieś. Ciekawe, czemu ojciec wybrał takie odludzie, peryferia wioski. Z jego pieniędzmi i pozycją dostałby na pewno jakieś mieszkanie w Wałbrzychu lub Świdnicy.
– Wypijemy małą kawę? – zapytał Paweł, gdy przechodziliśmy koło kawiarenki. Może to dziwne, jeszcze piętnaście minut temu byliśmy w domu, ale ulewa tak dala mi się we znaki, że nie odmówiłem.
– Bylebyśmy nie siedzieli Bóg wie ile – zastrzegłem.
Przy filiżance gorącego cappuccino świat jest zazwyczaj piękniejszy. W knajpce było jeszcze kilka osób, pewnie tez rozgrzewali się i próbowali przeczekać deszcz. Dwa stoliki obok siedział ojciec, matka i chłopiec mniej więcej w moim wieku. Spodobał mi się od razu, byl szczupły, niewysoki, miał sympatyczny pyszczek, odstające uszy i krótko przystrzyżone blond włosy i lekki prawie biały meszek pod nosem. Pomyślałem, że nie miałbym nic przeciwko, aby go poznać. Coraz bardziej nie poznawałem samego siebie. Chłopak siedział tak, że widziałem jego delikatną górkę na podbrzuszu z lekko zarysowującym się niewielkim członkiem na jasnopopielatych dresowych spodniach. Obserwował z lekkim rozbawieniem, jak Paweł usiłuje mnie napoić kawą. Powiedział coś do swojej matki, ta popatrzyła krótko na nas, uśmiechnęła się i pokiwała głową. Po chwili przysiadł się do nas.
– Do you speak English? – zapytał. Potwierdziliśmy. Dalsza rozmowa toczyła się po angielsku na tyle, na ile mogliśmy się dogadać. Okazało się że chłopak był szwedzkim Finem, miał na imię Kalle, mieszkał w Helsinkach i był z rodzicami na tygodniowej wycieczce w Polsce, a dokładniej na Dolnym Śląsku. Mieszkali w Świdnicy w jakimś hotelu.
– Mogę cię wyręczyć? – zapytał Pawła, kiedy ten chwycił kubek abym mógł upić następnego łyka.
– Czemu nie? – odpowiedział Paweł rozbawiony. – A ja mogę wam zrobić zdjęcie?
– Javisst – odpowiedział z kolei Kalle.
Cokolwiek to znaczyło, najbliższe minuty były pełne śmiechu i przekomarzania się. Kątem oka spoglądałem na rodziców Kallego. Niby się uśmiechali, ale na ich twarzach odczytałem raczej zdumienie. Opowiedzieliśmy Kallemu co się stało i dlaczego mam obie ręce niesprawne.
– Ja nawet nie mam czucia w palcach w obu rękach.
– No dobrze, ale jak trzeba robić siusiu to co wtedy? – indagował Kalle.
Była to zapewne jedna z tak zwanych różnić kulturowych, o których opowiadała nam Lady Madonna, nasza nieoceniona anglistka. Przestrzegała, że w rozmowach z obcokrajowcami możemy napotkać na tematy, które dla jednej ze stron będą trudne w rozmowie. Finowie, niezależnie od tego czy szwedzcy czy fińscy, spędzają masę czasu w saunie i do gołych tematów zapewne przywykli. Popatrzyliśmy na siebie z Pawłem, który jednak wydawał się niewzruszony.
– No cóż, trzeba mu wyjąć – odpowiedział, próbując powiedzieć to w taki sposób, by zabrzmiało to lekko. – Niespecjalnie to się różni od wyjmowania glizdy z woreczka z przynętami dla ryb.
– Jak ja ci zaraz wyjmę glizdę... – powiedziałem to po polsku, ale takim tonem, że wszyscy gruchnęli śmiechem. W tym momencie podszedł do naszego stolika ojciec Kallego, mężczyzna o wyglądzie Wikinga.
– Chłopaki, jest późno i zaraz ucieknie nam pociąg. Wymieńcie się telefonami, może jeszcze uda się wam spotkać – powiedział to po szwedzku, ale jakimś cudem zrozumieliśmy to wszyscy. – Tu macie na jeszcze jedną kawę, którą będziecie mogli wypić w spokoju, tym razem już bez głupich uwag Kallego – uśmiechnął się i podał nam banknot dwudziestozłotowy.
– Ależ nam było bardzo przyjemnie go poznać – zaprotestowałem, ale to nic nie zmieniło. Kalle z rodzicami wyszli, a Paweł poszedł po dwie następne kawy.
– Jak ci się podoba ten chłopak? – zapytałem natychmiast, gdy następne cappuccino wylądowało przede mną.
– Sympatyczny, ale on ma chyba jakiś problem – odparł Paweł. – Ale czy ty nie za bardzo rozglądasz się za chłopakami? Kurczak, moja skromna osoba...
– Twoja skromna osoba wyłoniła się nagle i znam ją od trzech dni – przypomniałem mu.
– A mój ojciec? Z tego co mówiłeś poznałeś go dość mętnych i niejasnych okolicznościach... Rozglądałeś się za facetami?
– Można tak powiedzieć. Chciałem zobaczyć, jak wygląda taki dorosły facet, co w tym złego?
– Masz ogromne szczęście, tyle ci powiem. I jeszcze jedno, wiesz, że ojciec od razu cię rozpoznał? Przecież wy jesteście z wujkiem jak dwie krople wody. Może nie tyle rozpoznał, co miał poważne podejrzenia, dlatego od razu cię nie spławił, a obserwował. A i tak był zaskoczony jak diabli...
Popatrzyłem na zegarek. W tej knajpce zmarnowaliśmy prawie czterdzieści minut. Jeśli chcemy szybko wrócić do domu, powinniśmy natychmiast wyjść. Powiedziałem Pawłowi, że dobrze by było, by mi wytarł twarz i przy okazji wysikał. Gdy wchodziliśmy do łazienki, odezwała się bufetowa.
– Do toalety tylko pojedynczo.
– Może pani powiedzieć, jak on ma się umyć? – zaprotestował Paweł.
– Nieistotne – odpowiedziała chłodno barmanka z miną śpiącej królewny. – Nie wolno wchodzić więcej niż jednej osobie. Cholera wie, co wy tam będziecie robić. Nikt nie będzie po was naprawiał.
Paweł chciał jeszcze się handryczyć, ale mnie się nagle wszystkiego odechciało.
– Idziemy stąd, łaski bez – powiedziałem na głos.
I w tym momencie stało się coś w rodzaju cudu.
– Jadźka, czy ciebie doszczętnie popierdoliło? – powiedział tubalnym głosem jakiś klient spod ściany. – Daj chłopakowi się umyć. Ślepa jesteś?
Trochę głupio korzystać z toalety w takich okolicznościach. ale prawie mi rozrywało pęcherz. A i usta się kleiły od tych wspólnych wygłupów z cappuccino. Dość powiedzieć, że załatwiłem wszystkie potrzeby przy wydatnej pomocy Pawła i spokojnie opuściliśmy kafejkę.
Deszcz dalej wesoło zacinał, kiedy weszliśmy w las i wspinając się lekko pod górę szliśmy na zamek Grodno. O dziwo, wcale nie byliśmy sami, mijaliśmy grupki schodzących i ledwie trzymających równowagę na śliskiej, błotnej drodze turystów. O dziwo, większość reagowała na nasze "dzień dobry", choć czytałem gdzieś, że ten zwyczaj zanika. Środkiem drogi spływał utworzony ad hoc strumyk, gdzieniegdzie rozlewając się na całą szerokość drogi. Gdy byliśmy już prawie pod zamkiem, droga zrobiła się nieco bardziej sucha, ale deszcz nie przestawał, a moje buty wesoło chlupały w środku.
– Ciężko będzie zejść – popatrzyłem na ludzi idących w dół niepewnym krokiem.
– E tam – zlekceważył zagrożenie Paweł. – Damy radę.
Urodzony optymista, który szklankę zawsze widzi do połowy pełną. Trochę mu zazdrościłem tego optymizmu, no ale jak się wychowuje w miłującej rodzinie... Gdyby nie to, że go bardzo polubiłem, mógłbym z właśnie tego powodu go znienawidzić.
Tak rozmyślając dotarliśmy na zamek. 30 złotych za wstęp! Odmówiłem wejścia za względu na zdzierstwo, ale Paweł nawet nie chciał słyszeć, bym zapłacił za siebie. Sam zamek miał jedną podstawową zaletę: był suchy. Zwiedzanie po takim prysznicu nie należało do najprzyjemniejszych, ale przynajmniej nie lała się na mnie woda, co rzecz jasna doceniłem. Nie miałem głowy koncentrować się na szczegółach, przewidywałem, zresztą jak się później okazało, słusznie, że będę oglądał ten zamek jeszcze wiele razy.
– Złazimy? – zapytał Paweł, kiedy zobaczyliśmy wszystko, z kościotrupem księżniczki włącznie.
– Jak trzeba...
– Trzeba – upierał się Paweł. – Bo skończy się tak, że dostaniesz zapalenia płuc i dupa zimna.
– Wtedy raczej będzie gorąca – zapewniłem go.
Okazało się, że wspinanie się po tym skrzyżowaniu błota, wody i kamieni było niczym w porównaniu ze schodzeniem. Parę razy zachwiałem się i w ostatniej chwili chwyciła mnie silna ręka Pawła. raz nie zdążył i upadłem na tyłek, zjechałem ponad metr w dół, a lodowata woda dostała mi się do spodni i do majtek. Bezradnie siedziałem kilkanaście sekund, czekając aż Paweł się cofnie i mnie podniesie.
– Wstawaj – podszedł i pomógł mi wstać, co w przypadku, kiedy masz unieruchomione ręce, graniczy z cudem. Mało nie wywaliłem się po raz kolejny.
– Tak dalej nie pójdziesz – oświadczył stanowczo.
– To co, mam tu zostać na wieki wieków? – zadrwiłem, choć było mi wybitnie nie do śmiechu.
– Nie, musimy wejść do lasu i jakoś cię osuszyć – upierał się.
– Można wiedzieć czym?
– Mam kilka paczek chusteczek higienicznych.
– I co, będę tak świecił gołą dupą i robił za atrakcję turystyczną? – zdenerwowałem się. – Żebym choć był gołą babą...
– No nie aż tak, wejdziemy do lasu, mam nadzieję, że nikt tego nie będzie widział. Na pewno z drogi nikt nie zobaczy.
Troskliwy starszy brat się znalazł. Doszedłbym do domu i częściowo by ta woda zleciała, nawet bym się rozgrzał. Ale Pawła nie dało się przekonać. Doktorskie dziecko, psiakrew... I dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że też jestem doktorskim dzieckiem, może jeszcze niezindoktrynowanym.
Post został pochwalony 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3187
Przeczytał: 71 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Czw 20:11, 24 Paź 2024 Temat postu: |
|
|
Leźliśmy więc pod górę, las był mieszany, sosnowy i bukowy, woda się lała na nas nie tylko z nieba, ale też z nisko położonych gałęzi, które dodatkowo strzelały nam w twarz, a strugi zimnej wody leciały nam za kołnierz.
– Daleko jeszcze? – zapytałem, mocno zmęczony.
– Zaraz za tymi krzaczorami – odpowiedział Paweł, nie przerywając wspinania się. W końcu, prawie zapadając się w podmokły grunt, stanęliśmy za gęstymi krzakami. Paweł rozpiął mi kurtkę, pasek od spodni, a następnie zaczął mnie obmacywać po wszystkim, po czym tylko się dało.
– Rozszerz nogi – zażądał, a ja zrobiłem to z bólem.
– Przecież tam jest sama woda – westchnął z przerażeniem. Następnie położył plecak na ziemię i zaczął się rozbierać. Byłem ciekawy, do jakiego stopnia będzie trwał ten niezwykły striptiz. Na razie Paweł ściągnął T-shirt, zwinął go i wsadził do plecaka. Ubrawszy z powrotem górę zaczął ściągać spodnie.
– Porąbało cię? – zapytałem uprzejmie.
– Zaraz ci tez ściągnę – usłyszałem w odpowiedzi. Nie będę się z nim kłócił... Tymczasem Paweł ściągnął majtki i wrzucił je do plecaka. Bez gaci, z marnie zwisającym fiutem wyglądał dziwnie. A i tak mi się podobał, poczułem, jak powoli zaczyna we mnie krążyć krew.
– O kurwa – zakląłem nagle.
– Co się dzieje? – zapytał Paweł, zapinając rozporek.
– Patrz tam – pokazałem na górę. W szczytowej partii góry widać było dwie osoby, które spokojnie sobie szły, oddalone od nas o jakieś pięćdziesiąt metrów, ich sylwetki w kolorowych ubraniach co jakiś czas migały zza drzew. Cholera, jeśli oni zobaczą... Nieźle wpadniemy. Może zadzwonią na policję, przyjadą, zwiną nas, wsadzą do ciupy. Zacząłem się bać i zdecydowanie odmówiłem Pawłowi, który już manipulował przy mojej klamrze pasa.
– Przecież oni stamtąd nic nie widzą, przestań się wygłupiać...
Po ogromie wysiłków związanych ze ściągnięciem bytów, spodni i skarpetek Paweł ściągnął mi majtki i nagle poczułem, jak moje pośladki zmaga deszcz.
– Zimno mi... – jęknąłem.
Paweł chwycił mój prawie siny z zimna członek i potrzymał chwilę w ciepłej dłoni.
– Rozgrzejemy malucha, ale jak wrócimy do domu... – powiedział, po czym wyjął paczkę chusteczek higienicznych i zaczął wycierać mnie w kroku. Nawet nie wiem, czy mi było bardziej przyjemnie czy głupio... Kuśka zaczęła mi się powoli powiększać i Paweł to zauważył, ściskając ją znów w przelocie. W tym momencie zadzwonił telefon Pawła. Ten, niezrażony, wyciągnął telefon i ubierając mnie jedną ręką, żywo konferował, sądząc po treści rozmowy, z moim ojcem. Ciągle rozmawiając owinął mi krocze swym podkoszulkiem, po czym jedną ręką, naciągnął mi majtki. Jeszcze tylko wcisnąć to w spodnie... Na szczęście były dość luźne i operacja striptease zakończyła się powodzeniem a Paweł po rozłączeniu rozmowy schował telefon.
– I jak? – zapytał, kiedy postawiłem pierwsze kroki?
Nie mogłem narzekać, poczułem się z miejsca o wiele lepiej. Było mi trochę niewygodnie, ale przecież sucho. Doszliśmy do drogi sporadycznie zachwaszczonej turystami i, tym razem podwójnie uważając, stopniowo schodziliśmy.
– Jak to piszą w kodeksie drogowym, należy zachować szczególną ostrożność – stwierdził kwaśno Paweł.
– Czego chciał mój ojciec? – zapytałem i ta chwila nieuwagi mało nie kosztowała mnie następnego poślizgu.
– Mamy załatwić coś po drodze – odpowiedział. Spokojnie, zajmę się tym. Chcesz kolejne cappuccino czy wracamy od razu do domu?
Popatrzyłem na zegarek, była pierwsza. Zdaje się, że mieliśmy o trzeciej obrać ziemniaki. Zdążymy, ale wolałem być szybciej w domu. Zawsze perspektywa wyrwania się z ciepła na siąpiący deszcz działała przygnębiająco. Tymczasem wyszliśmy już z lasu i po chwili byliśmy już w centralnym punkcie Zagórza. Na środku jezdni ulicy Głównej stał policjant ubrany w żółtą kamizelkę odblaskową na mundurze. O cholera, a ten co tutaj robi? Czyżby... Policjant odwrócił się i zamachał lizakiem do najbliższego auta. Samochód przystanął, kierowca otworzył boczną szybę i krótko dyskutował z funkcjonariuszem, po czym zawrócił. A tu o co chodzi? Paweł podszedł bliżej funkcjonariusza.
– Co tu się dzieje? – zapytał.
– Bystrzyca wylała – powiedział gliniarz. – Ta droga – machnął lizakiem – jest nieprzejezdna, przy moście woda przykrywa most na prawie metr. Trzeba objeżdżać przez Niedźwiedzicę i Podlesie, ewentualnie na Wałbrzych to do Drzymały i przez Dziećmorowice i Niesłuchów, inaczej się nie da – to powiedziawszy zamachał w stronę następnego auta. Paweł podziękował i wolno ruszyliśmy pod górę. Co jakiś czas mijały nas pojedyncze auta, zapewne skierowane tu przez przedstawiciela władzy. Oglądałem się w tył i zauważyłem coś intrygującego. W odległości jakichś stu metrów za nami jechało czarne auto z prędkością mniej więcej równą naszemu marszowi. Inne samochody wyprzedzały je, niektóre trąbiły, bo droga była wąska, wyboista i nierówna, ale tamten kierowca nic sobie z tego nie robił.
– Ruch tu jak na Świdnickiej – zauważył kwasno Paweł. – I co drugi na mnie chlapie.
– Mam wrażenie, że jesteśmy śledzeni – powiedziałem, kiedy kolejne auto wyprzedziło naszych prześladowców, częstując ich szprycą spod swych kół.
– Co, jak? – zapytał zaskoczony Paweł. Opowiedziałem mu o swoich obserwacjach. Rozejrzał się dyskretnie.
– Możesz mieć rację – zgodził się. – Nic nie rób, zachowuj się, jak gdyby nic się nie stało – pouczył mnie. – I nie oglądaj już się, wiemy, co mamy wiedzieć, po co oni mają wiedzieć, że my wiemy.
Brzmiało to nieco mętnie, ale załapałem, o co mu chodzi.
– Tu skręcamy – powiedział nagle i skręcił w boczną dróżkę prowadzącą do dość oddalonego domu schowanego częściowo za jeszcze zielonymi krzakami. Obejrzałem się dyskretnie za siebie. Czarne auto przystanęło tak, że miało nas idealnie na widelcu. naprawdę przeraziłem się, że zaczną strzelać... Weszliśmy na podwórze, następnie skierowaliśmy się do drzwi wejściowych. Usłyszałem znany z przedwczoraj głos.
– No dobrze chłopaki, że już jesteście, my za trzy godziny wyjeżdżamy na tydzień, a znów przyszły listy do pana doktora. Ale jak wy wyglądanie! – wykrzyknął, kiedy zobaczył nas bliżej. – Bez herbaty nie wyjdziecie stąd. Kaśka, zrób herbaty kawalerom!
W normalnych okolicznościach odmówilibyśmy grzecznie, wzięli listy i wrócili do domu, do którego zostało nie więcej niż trzysta metrów. Ale my byliśmy niemal zgrabiali od potoków zimnej wody, która bynajmniej nie skończyła lać się z nieba. No i oczywiście pragnęliśmy się odczepić od tego czarnego wozu, który ciągle jechał za nami. Może to był nawet powód numer jeden... Skoro nas śledzą, to znaczy że chcą wiedzieć, gdzie mieszkamy. Ale nie niemożliwe, żeby nie wiedzieli...
– Kawalerowie tu na jak długo? – Indagował starszy pan.
– Tak około dwa tygodnie – odpowiedziałem. Prawdę mówiąc cholera wie, a z nikim nie uzgadnialiśmy odpowiedzi.
– Piękne tu ziemie, choć biedne – powiedział starszy pan. – No i Zagórze wam się znudzi. Pójdźcie do Walimia, to niedaleko, pojedziecie pociągiem do Jugowic, dalej pieszo. Tam są lochy, wybudowane przez hitlerowców ciągnące się, jak powiadają, aż po Zamek Książ...
Paweł kiwnął głową,że zna temat, mnie zaś zainteresował niemal od razu i słuchałem z rozdziawioną gębą.
– Pojedziemy tam, spokojnie – odgadł moje myśli Paweł. Ale nawet najprzyjemniejsza wizyta musi dobiec końca.
– Będziemy się zbierać – wymówił się Paweł. – I dziękujemy za herbatę.
– Cała przyjemność po naszej stronie – odpowiedziała pani Katarzyna. – Nawet nie wiedziałam, że pan doktor ma syna, i to takiego mądrego...
Gdy wyszliśmy z domu, oczywiście w sam środek ulewy, tajemniczego auta już nie było. Nie powiem, jak to mówią, kamień spadł mi z serca. Jakoś doczołgaliśmy się do domu, opluskiwani przez przejeżdżające samochody.
– Na górę przebrać się – zakomenderował Paweł, kiedy tylko znaleźliśmy się w dużym pokoju na dole. – Jeszcze tego brakowało, żeby któryś z nas złapał zapalenie płuc. A ja tylko nastawię wodę na herbatę.
Nie wiem po co, właśnie jedną wypiliśmy, ale niech mu będzie. Poszliśmy na górę, Paweł uwolnił mnie od mokrej odzieży, rzucając ją w kąt, po czym sam się rozebrał.
– No to zobaczymy, czy masz łaskotki – rzucił się na mnie, bezbronnego z powodu obu niesprawnych rąk. Nie mogłem się bronić, toteż po chwili kwiczałem ze śmiechu, leżąc bezwładnie na plecach. Śmiech śmiechem, ale obecność ciała zadziałała na mnie podniecająco i wkrótce obaj mieliśmy sterczące ptaszki. Nagle Paweł przybrał taką pozycję, że jego członek znalazł się na moich wargach. Jeśli zrobiło mi się mdło, to tylko przez nader krótką chwilę. Zapach był pociągający, dotyk jakiś taki delikatny, aksamitny. Przez chwilę zupełnie przypadkowo spoczywał na moim języku. Przesunąłem jęzor aż pod główkę, wilgotną i śliską. Wbrew wcześniejszym obawą, nie wywołało to we mnie żadnego wstrętu. Lizałem mu łepek i wyczułem, że Paweł tak samo odwzajemniał się na mojej kuśce, która nagle znalazła się w gorącej i mokrej pułapce. Chyba pierwszy raz dziś ta wilgoć mi się spodobała... Jego członek jeździł mi po twarzy i wciąż usiłowałem go złapać wargami, a podniecenie wzrastało we mnie w tempie wykładniczym, w miarę coraz intensywniejszych ruchów mojego siusiaka w gorącej otchłani. Ledwie się spostrzegłem, a cała moja twarz była pokryta gorącą, kleistą cieczą. Chyba też trysnąłem, choć wolałam się chwilowo nie zastanawiać, gdzie i co oblałem... Padliśmy na siebie w bezruchu. I w tym momencie rozległo się głośne pukanie do drzwi wejściowych.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3187
Przeczytał: 71 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Pią 16:17, 25 Paź 2024 Temat postu: |
|
|
Paweł drgnął, ale nie zrobił najmniejszego ruchu by zejść na dół i otworzyć drzwi.
– Nie otworzysz? – zapytałem go przytłumionym głosem.
– A p co? – zdziwił się. – nie ma nas i już. Najwyżej zaczną się włamywać, a wtedy zadzwoni się po policję. Albo zrobimy im "Paweł sam w domu" – uśmiechnął się złośliwie. – Ciebie ani myślę narażać. Na pewno nie po tym, jak nas śledzili.
Niby można i tak. Ja bym otworzył, choćby odruchowo, chociaż na pewno nie z gołą dupą i sterczącym fiutem na wierzchu. Paweł tymczasem spokojnie osuszał mi twarz po niedawnych ekscesach a następnie przetarł chusteczką kosmetyczną. Pukanie powtórzyło się.
– A niech walą do końca świata – wściekł się. – Jeśli ktoś mnie zna, to niech wyśle mi esemesa i poprosi, bym otworzył drzwi, jak nie znam, niech sobie odpuści. Dwójka nieletnich dzieci w domu...
Obserwowałem jego ciało i akurat tę jego część, która dobitnie świadczyła, że dzieckiem już nie jest. Leżeliśmy teraz naprzeciw siebie, ja oczywiście na plecach, Paweł gładził mi barki i brzuch, tak delikatnie, jak tylko mógł, niestety z wiadomych powodów nie mogłem się zrewanżować. Było mi dobrze, mimo że nieznajomy intruz jeszcze kilka razy załomotał w drzwi. Była to chyba pierwsza taka chwila w życiu, która mogła trwać wiecznie, mino że leżeliśmy zupełnie nago a w pokoju wcale nie było ciepło. Dopiero teraz, z perspektywy czasu widziałem, jaki troskliwy był Paweł, jak bardzo o mnie dbał. Zaczęły mi krążyć strasznie głupie myśli.
– Paweł, możesz się położyć na plecach? – poprosiłem go. Gdy już się ułożył, przyłożyłem moje ucho do jej klatki piersiowej. Zafascynowany słuchałem jego bicia serca, gdy dłoń Pawła buszowała w moich krótko przyciętych włosach. Do oczu napływały mi łzy, zupełnie niechcący. Zupełnie nie zdając sobie sprawy, co robię, zacząłem ssać jego sutek, bez jakichkolwiek protestów ze strony Pawła.
– Fajnie – szepnął. Jego siusiak znów zaczął się powiększać. We mnie wszystko się kotłowało. Paweł odwrócił głowę i popatrzył na zegarek i zerwał się jak oparzony.
– Cholera, już w pół do trzeciej. Oni mają wrócić za około godzinę. Sorry, musimy zabrać się za przygotowanie obiadu, jak było umówione. Wujek nie cierpi niepunktualności. Wszystko ma być zrobione na czas.
– A jak nie jest to co? – zapytałem zaskoczony, to dziwne, kiedy o zwyczajach własnego ojca dowiadujesz się od osób trzecich, a nawet czwartych.
– Jest zły. Nie powie ci złego słowa, co to to nie, ale widać w jego zachowaniu, że idzie nie tak, jak trzeba. Twój ojciec to mężczyzna z ogromną klasą, nie skrzywdzi muchy, ale jest na tyle asertywny by w białych rękawiczkach wyegzekwować wszystko, co chce.
– E tam – machnąłem ręką. – Moja matka jest pewnie dwa razy bardziej asertywna, zdążyłem się przyzwyczaić.
Z żalem patrzyłem, jak Paweł się ubiera i chowa swoją maczugę do majtek. Jeśli on jutro wyjedzie... zaczęło mi się robić smutno. Bo przecież Paweł to nie tylko nasze grzeszne zabawy dla dorosłych, to przede wszystkim bliskość, bezpieczeństwo, pełne obustronne zaufanie i pomoc.
– Cóż, książęta na zamku zajmą się chwilowo obieraniem ziemniaków – przerwał moje myśli. Zwlekliśmy się na dół z ogromną niechęcią. Paweł wytargał skądś siatkę z ziemniakami, przyniósł nóż i włączywszy radio zabrał się za obieranie. Bardzo chciałem mu pomóc, ale jedyna rzecz, którą mogłem w tej chwili zrobić to nie przeszkadzać. W pewnym momencie do moich uszu doszła nazwa Srebrna Góra, wypowiedziana przez spikerkę i zacząłem się wsłuchiwać. Opowiadała o powodzi, zagrażającej Bystrzycy, a także zaporze, która powoli się przelewała. Później głos zabrał jakiś fachowiec, który mówił o możliwości zalania miasta, kiedy ta zapora pęknie. Nie brzmiało to ciekawie.
– Ciekawe, jak dojadą wujek z Kurczakiem, jak to pierdyknie – zastanawiał się Paweł, tak jak ja skupiony na wiadomościach. – Pewnie od Dziećmorowic, bo jak inaczej? Tylko w tym maluchu będzie im ciężko i szanse, że się zabuksują na amen są większe, niż gdyby mieli przyjechać normalnie...
Radio Wrocław nawijało dalej, siejąc perspektywę zgliszczy i armagedonu, Paweł ze stoickim spokojem obierał ziemniaki, a koty buszowały gdzie tylko się dało.
– Musimy tego słuchać? – zapytałem go. – To wszystko jest wkurzające. Będzie co będzie. Nastaw mi tę piosenkę o listonoszu.
– Sam nie możesz? odpowiedział pytaniem na pytanie. – W końcu to sprzęt twojego ojca, czyli praktycznie też twój.
– Żebym ja wiedział, jak to się obsługuje...
– Daj mi dwie minuty, już kończę obierać te pyry.
– Pyry? – zdziwiłem się. – Tak się mówi podobno w Poznaniu.
– Bo przecież cala nasza rodzina to poznaniacy – objaśnił. – U mnie nikt inaczej nie powie. A już na pewno nie kartofle, tak mówią warszawiacy. Na czym ja siedzę?
– No na stołku – odparłem zdziwiony pytaniem.
– A widzisz – roześmiał się. – Na żadnym stołku, a na ryczce. Poznaniak nie powie inaczej. A to nie jest worek, tylko tytka...
Masz, kolejna niespodzianka. To Paweł jest poznaniakiem... Śmieszne były te słowa, jakieś zupełnie nie z tej planety, a w ustach Pawła brzmiały wyjątkowo tajemniczo. Tymczasem Paweł wstał z ryczki, wypłukał pyry, tytkę schował do szafy, po czym umył i starannie wysuszył ręce.
– Chodź, pokażę ci, jak się obsługuje gramofon.
Tłumaczył spokojnie, cierpliwie, choć prawdę mówiąc bardziej bylem zafascynowany jego tonem głosu, obecnością o krok ode mnie.
– Musisz sprawdzić na płycie czy jest na trzydzieści trzy czy czterdzieści pięć. Z reguły duże, longplaye albo longi są na szybsze obroty, ale bywają niespodzianki. Te mniejsze nazywają się single, a jeśli są na nim cztery piosenki, to epki.
Po krótkim kursie umiałem już włączyć płytę i ustawić utwór. Nie było to może skomplikowane ale strasznie staroświeckie, zupełnie niepasujące do czasów, w których żyjemy, jak tez do nowoczesnego mieszkania ojca. Gdy już Beatlesi przestali znęcać się nad listonoszem, nastawiłem jakąś składankę z lat sześćdziesiątych. Paweł stal przy stole i obierał cebulę. I nagle zwróciłem uwagę na jedną piosenkę...
– When the night has come and the land is dark, and the moon is only light we see.. – śpiewał wykonawca, a mnie w kilka sekund zrobiło się jakoś niewyraźnie na duszy, a łzy lały się bez mojego udziału. Podszedłem do Pawła i przywarłem do jego boku, wargami skubiąc jego ucho. On odwrócił się popatrzył na mnie ciekawie, po czym przerwał romantyczną czynność obierania cebuli i przytulił mnie mocno do siebie. Nasze usta były coraz bliżej... Co ja robię? – odezwały się we mnie resztki zdrowego rozsądku. Po chwili nasze języki zetknęły się i zrobiło mi się strasznie przyjemnie... Czy pozwoliłbym na to Kurczakowi? Może tak, może nie, raczej nie. A komukolwiek innemu? Na pewno nie.
Nie wiem ile byśmy tak stali, gdy by nie nagłe hałasy dobiegające od drzwi i głos ojca.
– No jak tam chłopaki? Żyjecie?
– Nie – odpowiedziałem. – Po tej wyprawie na Grodno mamy zupełnie dość.
– No w takiej pogodzie... – powiedział ojciec kładąc torby z zakupami na stół. Po chwili wszedł Kurczak objuczony następnymi torbami.
– Sądzisz, że my to wszystko zjemy? – zapytałem z powątpiewaniem.
– Nie wiem, czy Maciej dziś przyjedzie po Pawła – odpowiedział ojciec. – Warunki są jakie są, Świdnica ledwie się trzyma, może być ciężko. A nawet jak przyjedzie, może mieć kłopoty z wysiadaniem. W radiu już coś mówili o odwołanych pociągach, na razie w Kłodzku, ale sprawa jest rozwojowa i nie wiadomo, jak będzie dalej. Nic się nie zepsuje, jest lodówka, zamrażarka... A co w domu?
Paweł opowiedział o naszej wycieczce na Grodno, nie pominął nawet co bardziej pikantnych szczegółów, łącznie ze zmianą gaci. Pominął spotkanie z Finami, opowiedział o listach i tajemniczym aucie, które nas śledziło, jak też i o łomotaniu w drzwi.
– A to łomotanie to możecie sobie odpuścić – uśmiechnął się. – To była policja.
– Skąd wiesz?
– A bo dzwonili do mnie. Jest taka sytuacja, że w zasadzie ciężko będzie dojechać i wyjechać z tej dziury i pytali, czy mogę w razie czego zająć się chorymi. Mieli jeszcze jakieś dokumenty, więc nie dzwonili, a przyjechali je przywieźć przy okazji. Natomiast o tym czarnym samochodzie nie wiem zupełnie nic i jest to niepokojące... Dobrze, że po czymś takim nie otworzyliście tych drzwi. Myślałem, że was po prostu nie ma.
– Przyszliśmy pół godziny wcześniej i usiłowaliśmy się osuszyć – powiedziałem nie precyzując na czym na tym to osuszanie miałoby polegać. Ale kuśka mi piknęła na samo wspomnienie.
Siadaliśmy właśnie do obiadu, kiedy zadzwonił mój telefon. Pierwsze co zrobiłem to wystraszyłem się porządnie, bo przecież nikt nie znal mojego numeru poza ojcem, Pawłem i Kurczakiem, a wszyscy byli przy stole.
– No wyjmij i odbierz – powiedział Kurczak. Popatrzyłem pytająco na ojca, ten kiwnął głową. To była kobieta. Przedstawiła się i zapytała po angielsku, czy może rozmawiać z ojcem. Odetchnąłem z ulgą, bo już wiedziałem, od kogo ta rozmowa, z drugiej strony po co dzwonią? Szybko powiedziałem ojcu, że dzwoni osoba, którą poznałem dzisiaj i że rozmowa będzie w języku angielskim. Ojciec wziął telefon i rozmawiał z nią, ale po szwedzku! Nic się nie dało z tego rozumieć. Skąd on zna szwedzki? Ach, wspominał, że był na jakimś długim stypendium w Finlandii. A jak już przekonałem się wcześniej, oni tam mówią po szwedzku i po fińsku.
– Ni kan komma till oss klockan sex, sju eller åtta – wydawało mi się, że to zrozumiałem. Aha, czyli zdaje się, że będziemy mieli gości. Tymczasem ojciec coś długo się naradzał z tymi Finami. Co się stało, że chcą się z nami spotkać jeszcze dziś? Ojciec w pewnym momencie słuchał, powtarzając tylko ja ja, czy javisst. Spojrzałem na zegarek, rozmowa trwała już ponad dziesięć minut. Pokazałem na zupę, by poinformować go, że wystygnie.
– Bra, vi väntar på er, farväl! – zakończył i oddał mi telefon.
– Dlaczego rozmawialiście o biustonoszu? – zapytałem, kiedy tylko mogłem dorwać się do głosu.
– O jakim biustonoszu?
– No bra to jest biustonosz, nie? – kontynuowałem.
– Ach o to chodzi – roześmiał się. – Bra to po szwedzku coś jak nasze "dobra". Z cyckami nie ma nic wspólnego. Waam tylko cycki w głowie.
Chciałem powiedzieć, że niezupełnie, ale w porę wyhamowałem.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Pią 20:58, 25 Paź 2024 Temat postu: |
|
|
Czytam i jestem ciekaw w jakie jeszcze tarapaty wpakuje Szanowny Autor naszych bohaterów.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|