Forum GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Matnia
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 13, 14, 15  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Nowości
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3270
Przeczytał: 1 temat

Pomógł: 76 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 13:52, 09 Sty 2025    Temat postu:

Coś się napisze tylko nie wiem, czy dziś. Na razie powoli planuję resztę.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
blask12345
Wyjadacz



Dołączył: 07 Cze 2015
Posty: 1008
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 18 razy
Skąd: zewsząd

PostWysłany: Czw 16:37, 09 Sty 2025    Temat postu:

spokojnie, spokojnie.
dla mnie super byłoby gdyby był jeden odcinek tygodniowo


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3270
Przeczytał: 1 temat

Pomógł: 76 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pią 22:24, 10 Sty 2025    Temat postu:

Uszatek obserwował polanę, która w jednej chwili zaroiła się od ludzi. Zaraz po helikopterze pojawiły się dwa wozy policyjne, wezwane przez aspiranta Zagajnika, z których wyskoczyło kilku umundurowanych policjantów.
– Kto tu rządzi? – zapytał dowódca Zagajnika, który, bardziej widoczny, stał na boku i palił papierosa.
– Uszatek – odpowiedział mechanicznie. Nie lubił tłumów, tak modnej obecnie pracy grupowej, wolał zdecydowanie pracę pod przykryciem i po cywilu i był w niej szalenie wydajny. W grupie czuł się źle, nie mógł znaleźć dla siebie miejsca i robił wszystko, by najszybciej się ulotnić. "Gdzie kucharek sześć, tam najwyżej jest co zaruchać" – to była jego dewiza. Niechętnie obserwował, jak cała sfora rzuciła się na Uszatka, właśnie opatrywanego, tym razem przy użyciu porządnych materiałów opatrunkowych. Bardziej niż na Uszatka, którego znał wieki całe, patrzył na biuściastą blondynę w zielonym, służbowym kitlu. Dlaczego ja z nią nie pracują? – pomyślał wbijając swój wzrok jeszcze mocniej w poruszające się pod chałatem zgrabne piersi. Gdyby on był operowany, na pewno przysunąłby się bliżej, oczywiście w taki sposób, że nikt nie miałby niczego do zarzucenia. Ostatnio była jakaś mania na punkcie unikania kontaktu fizycznego, nie tylko wobec dzieci, co było pokłosiem tak zwanej ustawy Kamilka, ale również kobiet. Facet mógł podczas interwencji dotknąć krocza drugiego faceta, i to całkowicie bezkarnie, ale niechby spróbował damskiego pośladka... Były konferencje, pogadanki, nawet jakaś rozmowa z psychologiem. Zagajnikowi to się zdecydowanie nie podobało i twierdził wszem wobec, że świat się kończy. I również z tego powodu wolał pracę solo, gdzie zawsze na końcu będzie tylko słowo przeciw słowu. Tak wtranżalające się wszędzie kamery rejestrujące pracę policjantów szczęśliwie go ominęły, widział kto tajniaka z kamerą? Z pogardą obserwował więc tłum nadskakujących szefowi policjantów i zajął się czym innym.

Męczył go ten ostatni strzał, zupełnie z boku, kilkadziesiąt metrów dalej. Na początku obszedł wszystkie krzaki. Badał je systematycznie, mimo deszczu, który zapewne zatarł ślady jakiejkolwiek ludzkiej bytności. Rozumował, że skoro strzał, który dosięgnął Jana Kowalskiego był precyzyjny, napastnik musiał znajdować się zaraz przy drodze, na granicy lasu. To co on tu robi w tych gęstych krzewach? Wyszedł na drogę i przyjrzał się linii lasu z drugiej strony. Wreszcie znalazł resztki wymiętej trawy, kontrastującej z otoczeniem. Rozglądał się za łuskami, ale nie znalazł żadnej, podejrzewał, ba, był pewny, że osoba strzelająca nie robiła tego po raz pierwszy, wręcz przeciwnie, była doskonale obeznana z fachem i takiej fuszerki by nie odstawiła. Pal go sześć, przynajmniej na razie, pomyślał i zaczął analizować możliwe tory lotu pocisku. W tył strzelać się nie dało, z tej pozycji strzał do kogoś na drodze był praktycznie nie możliwy, w każdym razie technicznie bardzo trudny, zatem trzeba było obejrzeć ją po drugiej stronie. Umysł Zagajnika działał pełną parą, a sam czuł się teraz naprawdę w swoim żywiole. Las po drugiej stronie był niejako pod górkę, prawdopodobnie było to sztuczne podwyższenie wybudowane po to, aby pokryć właz do tuneli. Otrząsnął kurtkę z reszty pożółkłych liści i nowych kropli deszczu i zanurzył się w gęstwinie. ale zrobił z wrażenia pół kroku do tyłu. Po rozgarnięciu gałęzi zarośli przed nim pojawiły się nosi w spodniach i porządnych traperskich butach, reszta korpusu znajdowała się za gęstwą krzaków. Rozgarnął i ją i oczom ukazał się trup płci męskiej, mężczyzna w średnim wieku, w kurtce, z głową odrzuconą do tyłu. Tu nie mogło być żadnych wątpliwości, na czole widać było czerwony ślad po pocisku.myślą zagajnika było, że oszczędzono mu tym razem widoku krwi, której nie lubił mimo że przez lata pracy w policji widział ją niezliczoną ilość razy. Wyciągnął komórkę z kieszeni, wykonał kilka podstawowych zdjęć i nagle krzaki się ugięły pod nagłym wiatrem, a nad sobą usłyszał charakterystyczny warkot. Popatrzył w górę i ujrzał powoli podnoszący się helikopter. Jeszcze chwilę przypatrywał się twarzy. Była znajoma, gdzieś ją już widział, ale chwilowo nie mógł skojarzyć gdzie. Pstryknął więc jeszcze kilka fotek zbliżenia twarzy i ostrożnie, patrząc pod nogi, wrócił na polanę.

– Gdzie Uszatek? – zapytał pierwszego z brzegu mundurowego policjanta.
– Helikopter go zabrał. Zemdlał podczas wydawania dyspozycji. Paramedycy powiedzieli, że to z powodu upływu krwi – usłyszał skondensowaną, suchą odpowiedź, która początkowo do niego nie dochodziła. Jak to zemdlał? Jeszcze piętnaście minut wyglądał zupełnie do rzeczy.
– Kto tu dowodzi?
– Aspirant Gromadny.
Zagajnik odnalazł Gromadnego, odciągnął go na bok i podzielił się ostatnim odkryciem, opisując również sposób, w jaki do niego doszedł.
– I co ja mam teraz zrobić? Nie mamy ludzi. Trzeba zamknąć szlak, zabezpieczyć teren, zrobić podstawowe pomiary. Nawet fotografa nie mamy ze sobą, trzeba będzie ściągnąć. Trup nie ucieknie – zakończył filozoficznie.
Zagajnik wyciągnął komórkę i usiłował dodzwonić się do Uszatka, jednak dopiero po kilku sekundach doszło do niego, że to, co robi, jest bezmyślne i bezsensowne. Nawet jeśli ma zasięg w helikopterze, i tak musiał wyłączyć telefon.
– A pan jeszcze tutaj? – usłyszał głos z boku. Obejrzał się i zobaczył stojącego obok mężczyznę niewielkiego wzrostu, szczupłego, w wieku tak pod pięćdziesiątce.
– Kim pan jest?
– Tym doktorem, którego szukaliście. Wszyscy pojechali, a ja nie załapałem się na żaden pojazd. Zimno mi i nie czuję się najlepiej... Nie dałoby się skombinować jakiejś podwózki? Bo jak nie, to zejdę jakoś do Głuszycy i podjadę pociągiem, jeśli ktoś mi da na bilet, bo chwilowo przy sobie nie mam nic...
Skończył tę długą perorę i otarł czoło. Aspirant Zagajnik obserwował go dyskretnie. Faktycznie nie wyglądał dobrze. Skórę miał ziemistą, był mokry nie tylko od deszczu, ale zapewne też i od potu, ręce lekko mu się trzęsły. przez moment zastanawiał się, ile tego pochodzi od długotrwałego więzienia, a ile od innych chorób. No tak, pomyślał, ktoś tu zawalił sprawę. Tylko zabraknie Uszatka i wszystko się wali...
– Wezmę pana do Zagórza – obiecał, Niewiele go to kosztowało, samochód, którym przyjechał z Uszatkiem dramatycznie dopominał się kierowcy. Zresztą i tak, gdyby go znaleźli, wracałby razem z nimi. – I przepraszam, że tak wyszło.
Gdyby doktor Remigiusz znał aspiranta Zagajnika, zorientowałby się, że jest świadkiem chwili wyjątkowej, aspirant Zagajnik nie miał w zwyczaju przepraszania kogokolwiek i za cokolwiek. Ale po prostu zrobiło mu się głupio i swoim zwyczajem, nieobcym policjantom, zaczął się zastanawiać, kto tu zawinił. Poza tym ten mężczyzna naprawdę nie wyglądał najlepiej i olać to wszystko, i od razu jechać do Zagórza a później do wałbrzyskiej komendy.
– Ja bym pana odwiózł do jakiegoś lekarza...
– Nic mi nie będzie. Przeżyłem te lochy, to i jakoś dojadę do domu...

Inspektor Edward Janik z uwagą, niejakim zdumieniem i narastającą wściekłością wysłuchiwał szczegółów akcji z polany na zboczach Włodarza. Taka okazja przeszła mu koło nosa... Pozbyłby się Uszatka, a i pewnie Maciejewskiego, którego obecność irytowała go coraz bardziej. Skoro Uszatek jest w szpitalu, to ktoś z ministerstwa będzie musiał na ten czas wyznaczyć pełniącego obowiązki. Janiak od zawsze był w tej komendzie drugi po Bogu i w zasadzie, jak to mówi ludowe powiedzenie, już witał się z gąską. No bo kogo wyznaczą? Poniewierskiego z drogówki? Wolne żarty. A w momencie, kiedy zostanie szefem będzie miał zdecydowanie większe pole manewru. Z niecierpliwością więc czekał na decyzję z góry. Przez pierwsze dwie godziny nie było nic, a czas ten spędził na siedzeniu we własnym gabinecie i grze na komputerze. I kto go za to ukarze? Pracować nie zamierzał. Dopiero koło trzeciej zadzwonił telefon i po krótkiej chwili usłyszał dyspozycję. Pełniącym obowiązki głównego komendanta na razie na pięć dni został Poniewierski. Słuchawkę odkładał w stanie skrajnego zdenerwowania. Zatem Poniewierski od jutra zajmie gabinet Uszatka. Trzeba więc działać szybko i zdecydowanie, zacząć od zorientowania się, jakie papiery ma i co wie Uszatek w s[rawie, która go interesowała. Ze wie, był pewny, bo dostał cynk od zaprzyjaźnionego prokuratora. Dowiedział się, że Uszatek odwiedził ich poprzedniego dnia rano i pytał o jakieś stare sprawy. Janik mógł się domyślać, jakie i nie były to dla niego dobre wiadomości. Gorączkowo rozmyślał, co zrobić, by dostać się do gabinetu szefa jeszcze dzisiaj. Po namyśle wybrał numer do sekretariatu szefa.
– Pani Krysiu? Janiak tutaj. Czy może pani na chwilę zejść do sekretariatu? Mamy sprawę.
Pani Krysia odmeldowała się, i zapowiedziała, że za trzy minuty tam się zjawi. Janik w myśli kalkulował czas. Cztery minuty na dół, łącznie z przebyciem długiego korytarza, tam około pięciu minut, zanim Krysia się zorientuje, że to lipa, później trzeba wrócić, co daje razem od dwunastu do piętnastu minut. Odczekał trzy minuty i po schodach, rzadko używanych w komendzie, ruszył do góry, była szansa, że nie zauważy go ktoś niepowołany. Gdy już znalazł się na samej górze, dyskretnie rozejrzał się; wszystkie korytarze labiryntu były puste. Gabinet był otwierany na szyfr, który znał i mniejsza o to jak wszedł w jego posiadanie. Minął gabinet sekretarki, pobieżnie go lustrując. Nie, tu na pewno nie znajdzie to, czego szuka. Wszedł do drugiego gabinetu, tym razem jaskini lwa, jak go nazywali policjanci. Ta teczka rzuciła mu się w oczy od razu. Zielona, z wielkim napisem AKTA. leżała na biurku i Janiak mógłby przysiąc, że wręcz wołała, by się nią zająć. Był zwolennikiem teorii, którą opracował znany amerykański poeta Edgar Allan Poe, a wykorzystał w opowiadaniu "Skradziony list", który uchodzi za pierwszą w historii powieść kryminalną. Teoria mówiła o tym, że jeśli chce się schować jakąś cenną rzecz, najlepiej nie chować jej w ogóle. Był starym policyjnym wygą i wiedział, że zasada ta działa doskonale aż do dziś. Ile rzeczy umknęło jego uwadze tylko dlatego, że bezczelnie rzucały się w oczy... Otworzył teczkę, popatrzył na zegarek, skonstatował, że jeszcze ma siedem minut i zaczął przeglądać dokumenty. Zatem trafił, bingo, pomyślał mściwie. Teraz trzeba tylko to schować i niepostrzeżenie wyjść...
– Przepraszam, a czego pan tu szuka? – usłyszał w momencie, kiedy wkładał teczkę pod koszulę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3270
Przeczytał: 1 temat

Pomógł: 76 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 20:43, 12 Sty 2025    Temat postu:

– Co pan robił w gabinecie komendanta? – zapytał Poniewierski przyglądając się uważnie Janikowi. Janik milczał, jakby nie uznawał za stosowne tłumaczyć się nikomu z niczego, śląc pojedyncze spojrzenia w kierunku zakratowanego okna.
– Słucham? – nie dawał za wygraną komendant Poniewierski. – Pan wie, że z tego zajścia będzie napisany raport?
– Przyszedłem tylko po dokumenty – sucho oświadczył komendant Janik. – Gdy dowiedziałem się, co się stało z Uszatkiem, zrozumiałem, że tych dokumentów nie dostanę, musiałem je jakoś odzyskać, prawda? Krystyna na pewno by mi ich nie wydała, ona jest w stu procentach lojalna wobec swojego szefa, więc trzeba było zadziałać inaczej.
– I przypadkowo są to dokumenty sprzed lat w pańskiej sprawie?
Janik znał Poniewierskiego na tyle dobrze, że mógł się spodziewać, że przejrzy te papiery, zanim go wezwie na dywanik, choć po cichu liczył jednak, że tak się nie stanie. Choć znał doskonale zakamarki tego ponurego gmachu, nie wiedział jednego: po czyjej stronie gra ten tłustawy pies. Drogówka to było zawsze coś odległego, żyli własnym życiem, a akurat on nie miał tam w tej chwili własnych wtyków, bo i po co? Co go interesują stłuczki i wypadki? Teraz powoli docierało do niego, że popełnił błąd. Poniewierski coś tam jeszcze plumkał, ale Janik nie słuchał go, desperacko myśląc, jak wyjść z tej sytuacji. Do tej pory o tamtych wydarzeniach wiedział tylko Uszatek, teraz ta sprawa ma szanse się roznieść. Trzeba działać pilnie i na sto procent. Maciejewski zaczął być po prostu groźny, mimo że sam pewnie nie miał o tym pojęcia, po prostu stawał się niewygodnym świadkiem, zwłaszcza teraz, kiedy wydarzenia spod Włodarza będą analizowane na wszelkie sposoby, ich uczestnicy i osoby choćby częściowo w nie zamieszane będą wzywane na komendę i do prokuratury. Jedno nieopatrzne słowo i wszystko dla niego się kończy. Na razie to wydaje się jakoś do uratowania – myślał gorączkowo.
– jaki pan ma grafik pracy? - zapytał Poniewierski.
– Normalny...
– W takim razie mam do pana taką propozycję, Weźmie pan urlop okolicznościowy na tydzień. Nie będę pana zawieszał w prawach i obowiązkach, przynajmniej na razie. Ale z różnych powodów uważam pańską obecność na terenie komendy za niezbyt pożądaną.
Janik wzruszył ramionami. Nie ma tego złego... – jak to mawiają. Z jednej strony dostęp o wszystkich informacji na komendzie będzie dość utrudniony, co nie znaczy że zupełnie niemożliwy, z drugiej zaś będzie miał nieograniczony wręcz czas na zorganizowanie akcji pozbycia się Maciejewskiego. Wstał i pewnym krokiem skierował się w stronę drzwi, nie dając po sobie poznać, jak zareagował na tę wiadomość.
– I niech pan naprawdę uważa na siebie, nie żartuję – dobiegł go głos Poniewierskiego w momencie, kiedy zamykał drzwi do jego gabinetu.

Tak prawdę mówiąc nie miałem nic innego w głowie, jak tylko położyć się i spać. A już najmniej miałem ochotę na rozmowę z chłopakami, a zwłaszcza Juniorem i Kurczakiem. Wjechaliśmy na podwórze i pierwsze, co zauważyłem, to brak żółtego malucha i to pogorszyło mój nastrój jeszcze bardziej. Oczywiście bałem się o doktora Macieja, zwłaszcza że ta sprawa była daleka od zakończenia. Natomiast miałem nadzieję, że usiądę kolo niego, przytulę się i całe napięcie ze mnie zejdzie. Na razie czułem się co najmniej niestabilnie, obrazy z polany, szpitala i inne atakowały mnie natarczywie, nie bylem w stanie się skupić na czymkolwiek innym. Na dodatek bolał mnie brzuch i chciało mi się wymiotować. A ojciec jeszcze nie będzie się do niczego nadawał. Właśnie, co z ojcem?
– Ojciec został na polanie? – zadałem pytanie po polsku, po czym zorientowałem się, że mógł odpowiedzieć na nie wyłącznie Paweł, toteż powtórzyłem je po angielsku.
– Został na polanie, pewnie ktoś go przywiezie, na razie się tym nie martw – odpowiedziała Liisa.
– Nie wiem, czy nie poleciał helikopterem – dodał Paweł. – Pewnie zaraz się wyjaśni...
– Zostawić wam Kallego? – zapytał Sven. – I tak zostajemy jeszcze na kilka dni. Możemy po niego przyjechać później albo jutro.
– Musiałbym spytać ojca, w końcu technicznie to jego dom, ale nie przewiduję większych problemów.
Kalle, zadowolony z obrotu sprawy, wyskoczył wręcz z auta i poszedł szybko w kierunku domu, rzucając tylko w kierunku rodziców krótkie "bye", jakby obawiając się, że jeszcze się rozmyślą. Rozejrzałem się po podwórzu, nigdzie nie było śladu motoru Juniora. Może to i lepiej, im później wrócą, tym lepiej. Wszedłem do domu, o wiele zimniejszego niż kiedy z niego wychodziłem i od razu skierowałem się do salonu.
– Zrobić ci coś do jedzenia? – zatroszczył się Paweł. – Wyglądasz naprawdę koszmarnie i jak na złość nie ma ani jednego z naszych doktorów.
– Najpierw to muszę sobie wstrzelić insulinę – powiedziałem i przysunąłem sobie saszetkę, którą zostawiłem na stole. Nie szło mi, ręce się trzęsły i miałem kłopot nawet z wsadzeniem paska do miernika, nie mówiąc o całej reszcie. Paweł obserwował to zaniepokojony.
– Kalle, potrzymaj mu rękę, bo on zaraz zemdleje – poprosił, a Kalle od razu przysiadł się koło mnie i spełnił polecenie. Paweł zbliżył do ręki nakłuwacz, poczułem silny ból, silniejszy niż zwykle, rozrywający mi rękę i w tym momencie straciłem kontakt z rzeczywistością.

Gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem pochylone nade mną cztery twarze. Chyba dwoi mi się w oczach, pomyślałem, starając się zidentyfikować wszystkie po kolei. Gdzie w ogóle jestem? Dobrą chwilę trwało, za nim doszedłem jako tako do siebie, dopiero później zrozumiałem, co się ze mną dzieje.
– Połóż się teraz i nie ruszaj. Pomóc ci? – odezwał się Kurczak.
– Ty się do mnie w ogóle nie zbliżaj – warknąłem. – Idź sobie stąd.
Popatrzyłem na jego twarz w poszukiwaniu reakcji. Czy dotarło do niego, o co mi chodzi? Nie przeliczyłem się, w pierwszym odruchu Kurczak odskoczył ode mnie jak oparzony. Natomiast podszedł do mnie Uszatek Junior.
– Ty też odejdź. Najlepiej wsiądźcie na motor i idźcie sobie gdzieś pojeździć. I szybko nie wracajcie. Paweł, pomóż mi.
– Mogę wiedzieć, co cię ugryzło? – zapytał zdziwiony Kurczak.
Insulina zadziałała jak trzeba, poczułem się o wiele bardziej świeży, krew zagrała mi w żyłach a zadra tkwiła bardzo głęboko.
– A owszem możesz. Kombinujecie za moimi plecami, nawet nie byliście łaskawi mnie poinformować, że znaleźliście mojego własnego ojca, jedziecie do niego bez słowa, a ja się martwię nie tylko o niego ale i o was. Gdybyście mi tylko powiedzieli... A potem, po tym wszystkim Junior bierze ciebie na motor.
Spodziewałem się wszystkiego tylko nie tego, że obaj popatrzą na siebie i wybuchną śmiechem, co też istotnie nastąpiło.
– Wiesz co, Gruby? Myślałem, że jesteś mądrzejszy – odpowiedział Kurczak, kiedy już się uspokoili. – Po pierwsze, nie mogliśmy ci powiedzieć, bo mógłbyś choćby niechcący się z tym zdradzić i skutki byłyby naprawdę opłakane. Myśl logicznie. Poza tym to Junior rzucił się na tę polanę i był gotów oddać życie za ciebie, nie? My wszystko widzieliśmy z tamtej polanki przy włazie. Twój ojciec mało nie dostał drugiego ataku serca...
– Jak to drugiego? – zaniepokoiłem się.
– Bo pierwszego doznał podczas naszej akcji ewakuacyjnej – wyjaśnił spokojnie Kurczak. – Musieliśmy go ratować. I naprawdę było ciężko. Masz duży dług wdzięczności w stosunku do Pawła, który jako jedyny z nas wiedział, jak się przeprowadza masaż serca.
– No i do ciebie, Kurczak, też – przerwał Paweł – bo to Ty na nim leżałeś i go ogrzewałeś, żeby w tym zimnie nie doznał hipotermii...
Słuchałem tego w szoku, oczywiście nie miałem pojęcia o tym, co działo się od momentu, kiedy wyjechali z Marciszowa.
– Może chcesz zobaczyć zdjęcia? Mam trochę – powiedział Kalle, pogrzebał w telefonie i mi go podał. Kiedy zobaczyłem trupio bladą twarz ojca, doszło do mnie, że zachowałem się po prostu podle. Zdjęcia z celi, w której przetrzymywano mojego ojca przeraziły mnie jeszcze bardziej, bo prawdopodobnie sam bym tam wylądował. Miałem naprawdę dość, nawet nie obejrzałem wszystkich do końca, tylko wyłączyłem ekran i zwróciłem telefon Kallemu.
– A jak miałem cię wieźć motorem po czymś takim? – tłumaczył się Junior. – Wiesz, jak ty wyglądałeś? Spadłbyś wcześniej czy później. A poza tym jazda na tym błocku wytrzęsłaby ciebie tak, że moglibyśmy tu nawet nie dojechać. A Kurczak waży o wiele mniej niż ty...
– Jeździsz jak wariat – wtrącił się Kurczak. – Na drugi raz dwa razy się zastanowię, zanim wsiądę z tobą na motor... I mało swoją jaśnie szanowną nie zmiażdżyłeś mi jajek. Jeszcze do tej pory mnie bolą...
Jeszcze sobie przycinali, zaśmiewając się do rozpuku, ale jakoś wyłączyłem się z tej rozmowy. Ojciec miał zawał serca... Oznaczało to dla mnie ni mniej ni więcej to, że będę musiał tu zostać, przynajmniej na jakiś czas. Kurczak pewnie wróci do domu, Paweł z ojcem do Wrocławia, jeśli nie teraz, to za kilka dni, a ja zostanę sam, bo przecież Junior mieszka w Wałbrzychu i siłą rzeczy będzie tam mieszkał.
– Kurczak, czy twoja matka wie, co tu się stało? – zapytałem po krótkim biciu się z myślami. Wcześniej czy później trzeba będzie o tym porozmawiać.
– Wie, informowałem ją na bieżąco, oszczędzając jej co bardziej pikantnych kawałków. Poza tym doktor Maciej dzwonił do niej kilka razy, również dzisiaj. Za trzy dni wracamy do domu.
– Wracasz – poprawiłem go. – Ja tu zostaję. Po tym, co stało się z ojcem, wolę jednak być tu. Poza tym z matką jest jeszcze większa kosa, ona mnie obarcza o to, że jej fagas został zabity.
– Tego nie wiemy – przerwał Paweł.
– Będę do ciebie przyjeżdżał – obiecał Kurczak z wyraźnie posmutniałą twarzą, którą paradoksalnie obserwowałem z przyjemnością. Mimo wszystko zostaniemy dalej przyjaciółmi.
– Jak ci matka pozwoli po tym wszystkim – byłem dalej sceptyczny. – Gdybym miał dziecko, to po czymś takim chyba przywiązałbym je do kaloryfera...
Kurczak usiadł koło mnie i zaczął mnie głaskać po twarzy. Musiałem mu strząsnąć rękę, bo na to wszystko patrzył Junior, a jego też nie chciałem stracić.

Janik wybrał znany sobie numer i czekał na połączenie. jeden sygnał, drugi, trzeci...
– Nie dzwoń do mnie – usłyszał zanim jeszcze zdążył się przedstawić. – Pomyśl, co zrobić.
Rozmowa się natychmiast rozłączyła. Janiak zrozumiał, że wewnątrz komendy musiał być wydany jakiś zakaz kontaktu z nim i trzeba szukać kontaktu inaczej. Cóż, tego nie przewidział i komplikowało mu to sprawę o wiele mocniej niż z początku zakładał.
– Za pół godziny będę – powiedział i rozłączył się.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3270
Przeczytał: 1 temat

Pomógł: 76 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 21:05, 15 Sty 2025    Temat postu:

Chwila przerwy zdrowotnej. Ciąg dalszy jutro lub pojutrze

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3270
Przeczytał: 1 temat

Pomógł: 76 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 22:05, 16 Sty 2025    Temat postu:

Uszatek otworzył oczy i ze zdumieniem przyglądał się biuściastej pielęgniarce, która krzątała się żwawo przy jego łóżku. Powoli dochodziły do niego wspomnienia z kilku ostatnich godzin, strzelanina, helikopter LPR... Dalej nie pamiętał. Próbował poprawić swoją pozycję na łóżku, ale przeszył go spazm bólu. Dopiero drugi przeszywający dreszcz pozwolił mu się zorientować, gdzie tak naprawdę go boli.
– Niech pan się nie rusza! – prawie krzyknęła pielęgniarka dźwięcznym, metalicznym głosem.
– Pić...
– Na razie zwilżę panu usta. Będzie mógł się pan napić za mniej więcej dwie godziny.
– Za dwie godziny to ja chcę być w domu – Uszatek powiedział to już pewniejszym głosem.
Pielęgniarkę rozbawiły te słowa, zaskoczona zuchwałością pacjenta – lokalnego celebryty, odpowiedziała dopiero po chwili.
– Obawiam się, że to chwilowo niemożliwe – odpowiedziała. – za mniej więcej dwie godziny zostanie pan przetransportowany do szpitala MSW i tam będzie pan dalej leczony.
– Przepraszam, kto wydał taką decyzję? Oczywiście nie pojadę do żadnego szpitala MSW, nawet mowy nie ma i nikt nie ma prawa mnie do tego zmusić – przerwał zmęczony tą perorą, opadł na posłanie, a na jego czole pojawiły się krople potu. Co się dzieje?
– Niech pan się nie unosi, bo widać, że panu to nie służy – uśmiechnęła się. Uszatek zauważył, że z tym czarującym uśmiechem wygląda co najmniej trzy razy bardziej atrakcyjnie. Eh, pofiglowałoby się, cycuszki warte grzechu – pomyślał wlepiając wzrok w kształtną sylwetkę i jeszcze bardziej kształtny biust. Może i Uszatek był wierny jak pies Jolancie, ale przede wszystkim był mężczyzną z całym dobrodziejstwem inwentarza i czasem kosmate myśli przychodziły mu do głowy. Kiedyś Sebastian, opiekun Maciory z czasów młodości, skandynawista i specjalista od języka fińskiego, powiedział mu, że, tłumacząc fińskie nazwiska na polski na chłopski rozum, to kobiety dzielą się na trzy rodzaje: Virtanen – z łaciny cnotliwa, Ruhanen – normalna i Kurvinen – to już taka lżejszych obyczajów. Ta to mogłaby być Kurvinen – pomyślał i uśmiechnął się zbereźnie, patrząc na rysujące się pod wypiętym tyłeczkiem majtki pielęgniarki poprawiającej jego pościel.
– To kto wydał tę cholerną decyzję o przeniesieniu mnie do szpitala MSW?
– A o to musi pan pytać ordynatora, skąd na mam o tym wiedzieć? – wzruszyła ramionami pielęgniarka.
– To niech pani go przyprowadzi, z łaski swojej.
Pielęgniarka nie opierała się zbyt długo, mruknęła coś pod nosem i po jakichś pięciu minutach, podczas których Uszatek głównie walczył z nudnościami, przyprowadziła wysokiego kostycznego mężczyznę z kozią bródką. Uszatek mógłby się założyć, że już go gdzieś widział i to kilka razy, ale w tym zawodzie i zwłaszcza na jego pozycji widuje się sporo osób.
– Pan chciał ze mną rozmawiać, komendancie?
– Raczej chciałbym wiedzieć co za kutafon zdecydował wysłać mnie do Wrocławia. Znał to ponure czerwone pruskie gmaszysko na Ołbińskiej, wielokrotnie tam bywał u chorych kolegów i w sprawach służbowych i było to ostatnie miejsce, w którym chciałby się znaleźć.
– Dzwonił tu inspektor Poniewierski i przedstawił się jako pełniący pańskie obowiązki na czas pana choroby. Powiedział, że załatwił panu miejsce na Ołbińskiej. Wie pan, my jesteśmy służbą cywilną i wasze wewnętrzne przepisy nie mają tu większego zastosowania, ale niech pan to potraktuje jako koleżeńską przysługę, a i miejsce się panu należy jak psu kość. No i mają o wiele lepszy sprzęt. Ja bym na pana miejscu nie narzekał.
– Panie ordynatorze – zaperzył się Uszatek – mam kilka naprawdę pilnych spraw, dosłownie niecierpiących zwłoki, zna pan łacinę? Takich "periculum in mora". W zasadzie powinienem nad tym pracować już...
– A o tym to już niech pan rozmawia z komisarzem Poniewierskim – odparł ordynator. – Jak podejmie inną decyzję, to niech do mnie zadzwoni...
– Jak mi pan przyniesie telefon z moich chuchów – jęknął desperacko Uszatek. Przy całej swej służbistości Poniewierski był rozsądnym człowiekiem i wiele dało się z nim załatwić. W każdym razie Uszatek ucieszył się, że komendantem został on a nie Janik. A jak Poniewierski będzie się upierał, to zawsze znajdzie się jakieś wyjście awaryjne.

– Mama!!! – jęknął rozpaczliwie Junior i wykonał ruch ręką jakby chciał rozbić telefon o ścianę. Obserwowałem go kątem, stojącego przy oknie i gorączkowo rozmawiającego z matką. Chyba nic nie wskórał, bo na końcu wściekłym gestem wyłączył telefon.
– Muszę jechać do domu – powiedział zrezygnowany. – Matka histeryzuje, mówi, że ojciec leży w stanie ciężkim, siostra chora i w ogóle armageddon.
– Dobrze zrobisz – poparł go mój ojciec. – Oczywiście jesteśmy ci ogromnie wdzięczni za to, co zrobiłeś, ale teraz twoje miejsce jest z rodziną. A kiedy będziesz mógł, to przyjedź.
– Chodź na chwilę – mruknął przechodząc koło mnie. Prawdę mówiąc nie chciało mi się, bolały mnie wszystkie kości i szumiało mi w uszach, ale z bólem ruszyłem się zza stołu.
– Zaraz będę...– mruknąłem. Czułem na plecach, jak odprowadza mnie wzrok Kurczaka. Ciekawe, co sobie myśli? Wyszedłem na podwórze, skonstatowałem, że dalej padało i, idąc kilka metrów za Juniorem wszedłem do warsztatu, w którym trzymał swoją maszynę piekielną. W warsztacie panował półmrok, oświetlało go tylko rachityczne okienko mdłym światłem z pochmurnego, deszczowego podwórza. Staliśmy jakiś czas w milczeniu, słysząc własne oddechy. Junior ruszył się pierwszy, podszedł do mnie i przytulił mnie mocno do siebie.
– Cieszę się, że żyjesz – szepnął. Jak na chłopaka, który na co dzień jest żywym srebrem, było to dość niezwykłe. Zrobiło mi się jakoś miękko w nogach, przywarłem do jego ciała i chciałem, by to się skończyło jak najpóźniej. Ustami szczypałem odstające uszy Juniora, później jego szyję, ściskając go coraz mocniej zdrową ręką.
– Chyba tylko dzięki tobie...
Pewnie chcieliśmy obaj powiedzieć wiele rzeczy naraz, ale atmosfera raczej nie sprzyjała nadmiernej gadatliwości. O czym tu mówić? Chyba jeszcze z żadnego z nas nie zeszło napięcie z tamtych chwil na polanę. I pewnie długo nie będzie można się od niego uwolnić. W głowie szumiało mi coraz bardziej, czułem przeraźliwą pustkę. Czekałem na jakikolwiek gest Uszatka juniora, na ruch ręką, cokolwiek, bo do uczuć czysto emocjonalnych powoli zaczęły się dołączać te fizyczne, które czuje się w tych miejscach, o których nigdy nie mówi się publicznie. A on nic, widać tak musi być, sam też bałem się zburzyć tę atmosferę. Było mi dobrze, jak nigdy w ciągu ostatnich dni. I chyba nie ma co niszczyć tego jakimiś macankami, pomyślałem z pewnym rozczarowaniem, bo apetyt na to rósł mi z każdą chwilą. I może w końcu bym to zrobił, gdyby podwórze nie wypełniło się nagle warkotem malucha.
– Maciora przyjechał – stwierdził fakt Junior – a ja i tak muszę już jechać. Matka wypruje mi flaki jak przyjadę późno. Podobno z ojcem coś nie tak.
Pomogłem mu wyprowadzić motor i pożegnaliśmy się zwykłym podaniem ręki. Nawet nie miałem odwagi popatrzyć mu w oczy.
– Co tam robiłeś tyle czasu? – zapytał Kurczak, gdy stanąłem w drzwiach salonu. Dlaczego o to pyta i dlaczego muszę się przed nim tłumaczyć? Przyjaźń przyjaźnią, ale po co mu ta wiedza? Znał przecież Juniora tyle samo czasu co ja, no może razem nie bawili się swoimi wackami, choć akurat o to nie dałbym sobie uciąć ręki ani niczego innego.
– W sumie nic, pogadaliśmy chwilę, a później pomogłem wujkowi zanieść zakupy do domu.
Kurczak nie skomentował, zajmując się kanapkami, które właśnie Paweł z ojcem przynieśli z kuchni. Na widok jedzenia zrobiło mi się niedobrze i zacząłem mieć odruchy wymiotne. Doktor Maciej przyglądał mi się z niepokojem.
– Nie podobasz mi się – oświadczył. – Kacper, weź go na górę, pomóż mu się przebrać i niech sobie trochę pośpi. A najlepiej zostań z nim na górze dopóki zaśnie. Za dużo dzisiaj przeżyliście. Aha, i jeszcze weź to – powiedział i podał mi jakąś tabletkę, którą wyciągnął ze stojącego na stole pudełka z lekami.
– Co to jest? – zapytałem z lekkim niepokojem.
– Łagodna tabletka usypiająca, amitryptilina. Żeby ci się lepiej spało. Po takich emocjach możesz mieć z tym niejakie kłopoty.
łyknąłem to cholerstwo i w towarzystwie Kurczaka udałem się na górę. Ledwie wszedłem po schodach, musiał mnie czasami podpierać, aż w końcu z czołem zroszonym potem dotarłem do upragnionych drzwi. Kurczak prawie natychmiast zaczął mnie rozbierać i gdy już doszło do tego, że byłem nagi jakim mnie stworzono, ścisnął mnie lekko za dydka.
– Kurczak, nie teraz, błagam...
– Co ci się stało? – zdziwił się. – Zawsze byłeś do tego pierwszy. Aha, rozumiem, Junior...
Jeśli tabletka zaczęła powoli działać i robiłem się coraz bardziej senny, nagle to wszystko trafił nagły szlag.
– Od Juniora to ty się odwal, dobrze? – wybuchnąłem na tyle energicznie, na tyle ile jeszcze mogłem. I jeśli chodzi o to, nic z nim nie robiłem... Po prostu chciał trochę ze mną pobyć...
– I wcale mi się to nie podoba – wypalił Kurczak. – Też chciałbym cię uratować...
On jest zazdrosny? O to, że tam na te polanie z wycelowanym we mnie pistoletem stał obok mnie Junior, a nie on? Co on takiego wygaduje?
– Kurczak, przestań, ty uratowałeś mojego ojca, prawda?
– Ale ty wolisz jego niż mnie, przecież to widzę...
Masz babo placek. I co ja teraz mam zrobić? Tym bardziej, że mógł mieć rację? Sam tego nie obejmowałem. Na jednym i na drugim zależało mi wręcz cholernie i bałem się, że któryś z nich odejdzie. Po minie Kurczaka sądząc, on był tego chyba bliższy.
– Rozbierz się, ale do gaci i połóż się koło mnie – powiedziałem nieznoszącym sprzeciwu głosem. Kurczak zareagował z dużym opóźnieniem, jakby chciał mi pokazać, kto tu rządzi, ale w końcu wykonał to, o co go prosiłem. Gdy zdjął spodnie, rzuciłem okiem na jego pępek i okolice. Był neutralny, co mnie ucieszyło, bo tabletka działała coraz mocniej.
– Połóż się koło mnie.
To go widać spacyfikowało i już nie rzucał się jak kogut w zagrodzie z kurami. Wręcz przeciwnie, widziałem, fakt, że coraz wyraźniej, że leżenie koło mnie sprawia mu przyjemność. No i dobrze, przynajmniej na jakiś czas będzie spokój, a później się pomyśli. nawet nie wiem, kiedy zasnąłem.

Komisarz Edward Janik był człowiekiem czynu i nigdy nie zasypiał gruszek w popiele. Gdy zorientował się, że w komendzie jest persona non grata, postanowił sprawę załatwić inaczej. Policjant, z którym chciał obgadać sprawę mieszkał na szczęście niedaleko, w Świebodzicach. Jednego, czego Janik naprawdę się bał, to tego, że Uszatek zacznie go śledzić. Dlatego objechał Wałbrzych dokoła, zanim, upewniwszy się, że nikt za nim nie jedzie, skręcił w jedną z ulic Podgórza, stanął na kilka minut na poboczu i dopiero wtedy wjechał w ulicę, na której nie chciałby, by go ktoś zobaczył. Udało się, pomyślał i zatrzymał się przed stojącym na uboczu domu, po czym wyszedl i nacisnął guzik dzwonka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
januma
Dyskutant



Dołączył: 22 Lip 2009
Posty: 96
Przeczytał: 36 tematów

Pomógł: 7 razy

PostWysłany: Pon 11:24, 20 Sty 2025    Temat postu:

W oczekiwaniu na kolejne odcinki przeczytałem wszystko jeszcze raz od początku, wciąga jeszcze bardziej niż za pierwszym razem, zresztą tak jak pozostałe Twoje opowiadania, do których bardzo chętnie wracam. Lubię powiązania między opowiadaniami, kontynuacja losów bohaterów. Świetnie się czyta Twoje teksty, zwłaszcza że klimaty dolnośląskie też są mi bliskie.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3270
Przeczytał: 1 temat

Pomógł: 76 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 19:46, 20 Sty 2025    Temat postu:

Dziękuję za mile uwagi. Mam teraz trochę roboty, ale postaram się niedługo coś wrzucić

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3270
Przeczytał: 1 temat

Pomógł: 76 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 23:24, 26 Sty 2025    Temat postu:

– Dobrze, ale jak to chcesz zrobić? Likwidacja człowieka nie jest wbrew pozorom prosta, zwłaszcza kogoś takiego jak ten Maciejewski. I nie wszędzie jesteś kryty, podejrzewam, że teraz jeszcze mniej. Uszatek to paskudne bydlę i do tego mściwe. Właściwie to należałoby zacząć od niego...
– Ponosi cię fantazja – przerwał policjantowi Janiak. – Owszem, z dziką przyjemnością pozbyłbym się tego gada, ale to jest praktycznie niemożliwe. Co zrobisz? Podłożysz mu bombę pod samochód? Otrujesz go schabowym w stołówce? Wyślesz jakichś zakapiorów? Facet nosi przy sobie co najmniej dwie komórki, jest ślad elektroniczny. To już nie te czasy, kiedy mogłeś kogoś sprzątnąć bez większych konsekwencji, zwłaszcza tak eksponowanego jak Uszatek. Nie zapominaj, że on wie całkiem sporo i na pewno się zabezpieczył. Nie, to odpada – machnął ręką z rezygnacją.
– A ty dodatkowo dałeś dupy i dałeś się złapać na kradzieży akt. Eh – policjant sięgnął po szklaneczkę wódki. – On jest teraz w szpitalu, prawda?
Janik spojrzał na kolegę niewidzącym wzrokiem. I co z tego, że jest w szpitalu?
– No jest. I jak znam życie, ktoś go pilnuje. Siedzi pod salą i czeka na takich jak ny.
– Takich można odwołać – rzucił policjant. – Oczywiście nie ty, na razie jesteś spalony. Ale mnie mogłoby się udać to zorganizować. Wejdzie się normalnie przez portiernię, w mundurze, powie się, że zmiana warty, przecież mundurowego nie sprawdzą, niby z jakiej racji? Zwłaszcza że ten poprzedni będzie odwołany telefonem z komendy. Możecie nawet minąć się na dole, będzie to mniej podejrzane. Ot po prostu, jeden przyjechał, drugi odjeżdża...
– No i co później? – Janik dalej nie był przekonany. Pociągnął spory łyk wódki, mimo że wiedział, że będzie wracał z autem. Na terenie Wałbrzycha wszyscy policjanci się znali i nikt go nie będzie kontrolował, zwłaszcza przy takiej randze.
– Pawulon. I dalej siedzisz na warcie, jakby się nic nie stało. jak odkryją zgon, robisz niewinną minę i wszczynasz całą tę procedurę.
– A jak na sali będzie kamera? – policjant zaczynał wkurzać Janika coraz bardziej. – Odpuśćmy to sobie.
– Po tym jak spierdzieliłeś sprawę? – policjant był równie wkurzony. – Ty w ogóle nie myślisz racjonalnie. Jeśli coś się stanie temu Maciejewskiemu, to będziesz pierwszym podejrzanym, bo Uszatek wie, co było w teczce.
– Niedawno nasi spierdzielili sprawę w szpitalu – przypomniał mu Janik. – Piętnastolatek wyruchał starego policyjnego wygę. Teraz będą nam dosłownie patrzeć na ręce.
– Obawiam się, że nie masz innego wyjścia. I to trzeba załatwić dzisiaj, a najpóźniej jutro. Zostaw to mnie, a o Maciejewskim pomyślimy później. Bez Uszatka to on sobie wiele nie pofika.
– Tylko informuj mnie na bieżąco o tym, co się dzieje. Kogo chcesz wysłać na tę akcję?
– Im mniej wiesz, tym lepiej – policjant nie był skory do dzielenia się tym pomysłem. – I załatw sobie jakieś stuprocentowe alibi.
– Ty zwariowałeś... – Janikowi zakręciło się w głowie, częściowo ze zmęczenia, częściowo z wrażenia a jeszcze częściowo z nadmiaru alkoholu. Wstał na chwilę, po czym znów zwalił się na fotel.
– I ty chcesz w tym stanie jechać autem?
– O mnie się nie martw, jakoś to będzie.
Janik pomacał kieszeń, stwierdził, że kluczyki od samochodu są na właściwym miejscu, nalazł sobie szklankę wody mineralnej i wypił ją duszkiem.

Pronobis siedział w swojej kawalerce w nowym budownictwie na obrzeżach Głuszycy i, popijając piwo, przeżywał wydarzenia z poranka. Ale ten chłopak miał parówę... A on głupi, że nie skorzystał więcej. Przypominał sobie każdy skrawek ciała, włosy łonowe, masywny tyłek i ciśnienie rosło mu coraz bardziej. Z chęcią obejrzałby go jeszcze raz... Po długim okresie abstynencji seksualnej krew zaczynała znów buzować mu w żyłach, a co gorsza, nadbiegać do członka. Pomacał się lubieżnie i poczuł rozchodzące się z podbrzusza fale. Popieścił trochę główkę. Trzeba będzie jakoś skonsumować ten poranek... Mniej myślał o broni, z której rano strzelał. Oczywiście była rejestrowana, ale nie zostawił żadnych łusek. Było niebezpieczeństwo, że znajdą pocisk, zrobią analizę balistyczną, ale zawsze to trudniej i takie wyniki bywają często niejednoznaczne. Chyba że poproszą o broń do badania... Trzeba będzie coś z nią zrobić, pomyślał, ale nie od razu, bo może się to wydać podejrzane. Nie może jej ot tak zgubić, tu trzeba wymyślić coś innego. Ale co? Postanowił pomyśleć o tym później i wrócił myślami do kontemplacji kształtnych jąder i ładnej żołędzi. Włączył komputer i wszedł na stronę, na której ostatnio bywał najczęściej, częściej nawet niż na służbowej stronie komendy. Wszystkie filmiki znał na pamięć, a co ciekawsze adresy miał zachowane w komputerowych zakładkach. Wstał, rozpiął pas i ściągnął spodnie i majtki do kolan. Gdy już wykonał kilka dobroczynnych ruchów, zadzwonił telefon. Kogo cholera niesie? – pomyślał. Gdy zobaczył numer, cały nastrój prysł w ułamek sekundy, a członek opadł niewiele później. Wściekły odebrał połączenie, nie zdążył powiedzieć wiele więcej niż imię i nazwisko, Później słuchał suchych poleceń i zaczynał się denerwować coraz bardziej.
– Kiedy? – zapytał sucho.
– Teraz – odpowiedział znany mu głos. – I chyba wiesz co się stanie, jeśli zawiedziesz. Obawiam się, że nie masz wyjścia.
W tym momencie połączenie padło. Pronobis chwycił butelkę piwa i z nerwów opróżnił ją do dna. Polecenie było dziwne, miał ubrać się w mundur i pojechać pod nieznany sobie adres, gdzie dostanie paczkę. Z nią w okolicy północy miał podjechać pod szpital miejski i czekać na dalsze polecenia. Brzmiało to dziwnie, niby po co? I dlaczego z paczką trzeba podjechać pod szpital? Nawet gdyby zadał te pytania, nie uzyskałby na nie odpowiedzi. Cała robota była ze wszech miar podejrzana i nie wyglądała na formalną mimo tego, że miała być wykonana w mundurze. Popatrzył na zegarek i rozplanował czas.

Aspirant Adrian Zagrobelny miał dyżur w dziupli – tak nazywano jeden z ośrodków dowodzenia bezpośredniego, odpowiedzialnego za patrole policji i pracujących na tak zwanym mieście. Pilnował patroli, przyjmował zgłoszenia, służył też jako kontakt z szefostwem. Ten dyżur był w miarę spokojny, jeden wypadek, do którego posłał patrol drogówki i jakaś awanturująca się rodzina, która wymagała patrolu prewencji. Siedział więc ze znudzoną miną przy telefonie i rozwiązywał krzyżówkę modląc się w duchu, by taki spokój utrzymywał się do końca dyżuru, który kończył się o północy. Doleśny wilkociąg – przeczytał kolejne hasło z krzyżówki z przymrużeniem oka, ten typ preferował najbardziej. Policzył litery, było ich sześć. Wilkociąg? Co za kretyn to wymyślił? Rozejrzał się wokół po dyżurce i w stronę drzwi i nie widząc nikogo wyjął elektronicznego papierosa i wypuścił białą chmurkę. W tym momencie zadzwonił telefon. Wilkociąg będzie musiał poczekać... W telefonie usłyszal niewyraźny głos, jakby ktoś dzwonił z Afryki. Przedstawił się, ale Adrian ledwie zrozumiał jego imię i nazwisko. Poprosił o powtórzenie, ale usłyszał niewiele więcej.
– O co chodzi?
– Mam dyżur w szpitalu, pilnuję chorego. Czy mogę prosić o podmianę za godzinę? Mam biegunkę i w głowie mi się kręci, zbiera mi się na wymioty. Pewnie czymś się podtrułem – Adrian wyławiał poszczególne wyrazy, ale sens generalnie rozumiał. Dyżur w szpitalu? Wygrzebał w komputerze rozpiskę służby. Faktycznie jest jeden dyżur w szpitalu miejskim. W zasadzie droga służbowa była nieco dłuższa, ale skoro nalega... Tylko skąd weźmie zastępstwo? Ale i na to szybko znalazła się odpowiedź.
– Dzwoniłem do Pronobisa, zgodził się mnie zastąpić, nie trzeba będzie szukać nikogo innego.
Adrianowi się to nie podobało, zwykle to dowódca decyduje, kogo wysłać, ale dzisiejszy wieczór był wyjątkowo słabo obłożony. Po porannej interwencji w Górach Sowich większość miała wolne i nijak nie dało się nikogo zmusić do pracy. Na mieście brakowało nawet jednego patrolu i tylko prosić Boga, by nie był potrzebny...
– Ale i tak muszę mu wydać odpowiedni rozkaz – powiedział – znasz chyba procedury.
Wyglądało na to, że policjant je znał i dłużej nie dyskutował, podziękował i się rozłączył.

Motocykl podskakiwał na wybojach leśnej drogi, puszczając od czasu do czasu szpryce błota spod kół. Jeszcze tylko ostatni podjazd i będę się nareszcie mógł walnąć do łóżka – pomyślał Junior i dodał gazu. Po chwili był już przed domem, zaparkował motocykl i raźno ruszył do domu. Jeszcze do tej pory w uszach szumiało mu pożegnanie od Grubego, a na policzkach czuł jego pocałunek. Wyśpi się i postara się choćby na godzinę pojechać do Zagórza, zwłaszcza że matka też będzie pracowała na noc.
– Gdzie się podziewasz tyle czasu? – usłyszał dokładnie w momencie, gdy zamykał drzwi. – Ojciec prawie nie żyje a ten jeździ gdzieś, nie wiadomo gdzie.
– Jak to prawie nie żyje? jak można prawie nie żyć? – zainteresował się. – Ludzie to nie koty Schrödingera.
– Jesteś bez serca! – krzyknęła Jolanta. – Była jakaś akcja gdzieś w górach i tatę postrzelili. Teraz leży w szpitalu i walczą o jego życie.
– Wiem, że była akcja, bo przypadkiem ją widziałem – odpowiedział niewzruszony Uszatek Junior. – I nie mów mi że prawie nie żyje bo rozmawiałem z nim chwilę przed tym, zanim go zabrali helikopterem do szpitala.
Jolanta usiadła z wrażenia.
– Jak to byłeś na akcji? Jakim prawem w ogóle? Tu mi usiądź i opowiadaj wszystko od początku do końca.
– Jak mi zrobisz kawę, bo jestem potwornie zmęczony. I to z dwóch łyżeczek.
Jolanta niechętnie, ale zgodziła się na ten warunek, zrobiła najlepszego szatana, jakiego mogła, ciągle mając w pamięci to, że część produktów spożywczych mogła być zatruta. Na szczęście po kilku łapczywych łykach gorącej kawy Junior wyglądał lepiej a nie gorzej.
– No mów już!
Junior krok po kroku opowiadał, co się stało ostatniego dnia, starannie omijając tylko to, co łączyło go z Michałem i całkowicie pomijając jakiekolwiek wyjaśnienia w tym zakresie. Jolanta słuchała z rosnącym przerażeniem.
– Jak to? Strzelali do ciebie? – wykrzyknęła przerażona.
– No nie, ktoś strzelał, ale nie do mnie, na szczęście...
– Ty w ogóle lekceważysz to, co mogło by się stać. Całkowity brak rozumu. Co cię Michał obchodzi? Rozumiem, że jest twym bardzo dobrym kolegą, ale ty wiesz, że mogłeś zginąć zamiast niego? Naprawdę to do ciebie nie dociera? Życie to nie film kryminalny.
– Wiem, nie truj – odpowiedział z prawie niedostrzegalnym uśmiechem, Jednak Jolanta zauważyła i to. I zadałaby następujące pytanie, wyjątkowo niewygodne, gdyby w tym momencie nie zadzwonił telefon.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3270
Przeczytał: 1 temat

Pomógł: 76 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 23:34, 26 Sty 2025    Temat postu:

Jeszcze raz przepraszam za długie milczenie, zwalilo się kilka nieprzyjemnych rzeczy, choroba, nadmiar pracy, egzaminy zawodowe, poważna choroba bliskiego przyjaciela (nie mojego chłopaka), itp. Jeszcze nie wszystko załatwione, (egzamin został tylko jeden, z terminologii medycznej, przyjaciel ma się już o wiele lepiej) ale już mam na tyle czasu, by trochę pisac Smile

Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Nie 23:40, 26 Sty 2025, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3270
Przeczytał: 1 temat

Pomógł: 76 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 22:39, 29 Sty 2025    Temat postu:

Stałem na brzegu rwącej rzeki, która roztrzaskiwała swe fale o zdruzgotany drewniany most. Choć cała okolica była spowita gęstą mleczną mgłą, wyraźnie dostrzegałem sylwetkę chłopaka na drugim brzegu. Jak do niego dojść? Chłopak, oparty o swój motor machał do mnie i wyciągał ręce. Nie widziałem oczywiście jego wyrazu twarzy, ale emanowała z niego jakaś pozytywna energia, tak dobrze mi znana. Przez moment z niechęcią oderwałem swe oczy od chłopaka i popatrzyłem na wzburzoną rzekę. Gdyby nie te szalejące fale po prawie dwutygodniowej ulewie, można by to przejść w bród. Dlaczego nie spróbować? Zanurzyłem nogę w rwącym nurcie, o dziwo, nie był taki zimny, jakiego się spodziewałem. Gdy już poczyniłem kilka następnych kroków, poczułem opór, coś nie pozwoliło mi iść dalej, trzymało za kurtkę. Obejrzałem się – na brzegu stał Kurczak i robił wszystko, bym nie posunął się dalej. Próbowałem się wyrwać szarpnięciem, noga pośliznęła się na mulistym dnie i wpadłem twarzą do wody. Jakimś cudem udało mi się wstać, jednak Kurczak dalej trzymał mnie mocno.
– Idź w cholerę – powiedziałem stanowczo.
– Kazali mi ciebie obudzić – odpowiedział Kurczak. Obudzić? W wodzie?
– Odczep się, mówiłem, zrobię dokładnie to, na co będę miał ochotę.
– Najpierw zejdziesz na dół, policja chciała z tobą rozmawiać.
Jaka policja? Przecież tu nie ma żadnej. I jak zejść na dół? Tymczasem coś muskało mnie po twarzy, delikatnie, prawie zmysłowo.
– Obudzisz się czy nie?
Aha. Otworzyłem z trudem oczy, rzeka i stojący na jej drugim brzegu Uszatek Junior znikli w gęstej mgle, a bezpośrednio nade mną zauważyłem twarz Kurczaka.
– Mówiłem coś? – zapytałem. Cholera, mogłem się przez sen z czymś wygadać., Zwłaszcza że śnił mi się Junior. Kochany Junior, który dałby się za mnie zabić. Cóż, wracamy do twardej rzeczywistości...
– Coś tam bełkotałeś bez ładu i składu. Przyjechał policjant i chce z tobą rozmawiać. Mówiłem mu, że to w tej chwili raczej niemożliwe, ale on nalega, że to ważne. Obrzuciłem Kurczaka mętnym, nierozumiejącym spojrzeniem i zacząłem się ubierać. Kurczak, zamiast mi pomóc, wykazywał jakąś nerwowość.
– Pośpiesz się, daj, potrzymam ci rękaw.
Niechętnie zszedłem na dół, jednak byłem jeszcze zaspany i mało nie potknąłem się na schodach. Przeszedłem przez zimny korytarz, co mnie jeszcze bardziej otrzeźwiło i wszedłem do salonu. Przy stole siedział ojciec, doktor Maciej i młody umundurowany policjant.
– Ty jesteś Michał?
– Tak, ja – potwierdziłem.
– Nazywam się aspirant Kamiński z komendy w Świdnicy. Dostaliśmy informację, że jesteś tu nielegalnie przetrzymywany, zmuszany do nieodpowiednich zachowań, ciężkiej pracy fizycznej i jeszcze kilku innych rzeczy. Ponieważ jesteś małoletni, musimy sprawdzić.
– Kto gada takie bzdury? – zdziwiłem się.
– Nie mogę powiedzieć. W każdym razie informacja przyszła z komendy policji w innym mieście, a osoba informująca została uznana za na tyle wiarygodną i mającą podstawy martwić się o ciebie, że postanowiliśmy to sprawdzić.
– Nie musi się pan wysilać i pleść tych kalamitów, rzygać się chce, jak się tego słucha – odpowiedziałem, notując kątem oka pewne rozbawienie ojca, które starał się ze wszystkich sił powstrzymywać. – Przecież wiadomo, że to matka, a ta tajemnicza komenda znajduje się we Wrocławiu na Ślężnej.
– Mniejsza o to. Więc jak to jest? Nie zmuszają cię tu do niczego ci panowie? Nie głodzą?
– Cipę niech pan zostawi w spokoju, to jest mój ojciec i jego przyjaciel – odpowiedziałem. Zdaje się, że wszedł we mnie ten sam diabeł, który opętał mnie jak Big Dick wiózł mnie na miejsce egzekucji. Demonstracyjnie podszedłem do ojca, usiadłem mu na kolanach, a ręką objąłem jego szyję. Policjant wydawał się skonsternowany, gwałtownie odwrócił wzrok i nagle zaczął nerwowo coś pisać w notesie.
– Paweł, możesz zrobić mi kawy? – zwróciłem się do chłopaka grzebiącego w głębi pokoju w płytach stojących na półce. – Tylko z jednej łyżeczki i bez cukru, bo jak ojciec zobaczy to mnie zabije... I przynieś mi herbatnika, tak, by nie widział...
Całe towarzystwo gruchnęło głośnym rechotem a gliniarz zrobił się buraczany na twarzy. Chyba się zorientował, że został przez kogoś wystrychnięty na dudka.
– Ja was bardzo przepraszam, wszystko rozumiem, zresztą twój tato mi już zdążył wiele wytłumaczyć, ale my naprawdę musimy sprawdzać takie informacje, zwłaszcza gdy dotyczą osób małoletnich. Jesteś co prawda chłop jak dąb, ale dalej niepełnoletni.
– Niech się pan nie tłumaczy – powiedziałem, bo zrobiło mi się go żal, choć tylko trochę, Na dawaniu wiary mojej matce rzadko ktoś dobrze wychodzi, tu zaś źródło tych bredni było aż za bardzo oczywiste.
Policjant zwinął swój majdan, schował notes i się pożegnał. Czyli matka dalej robi dym. Ciekawe, co wymyśli jutro, bo zdaje się nie zamierzała na tym poprzestać. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby tu przyjechała, mimo że była ostatnią osobą, którą chciałbym zobaczyć. Aż się wzdrygnąłem, kiedy wyobraziłem ją sobie stojącą na progu tego domu.
– Paweł, ja nie żartowałem z tą kawą – przypomniałem mu.

Andrzej Pronobis kluczył swym autem po słabo oświetlonych ulicach wałbrzyskiego Podgórza, śledząc ekran tom toma. Miasto co prawda znał nieźle, choć po ciemku te peryferyjne ulice mieszały mu się, na pewno nie mógł poruszać się po nich na pamięć. Jeszcze nie mógł otrząsnąć się po tym telefonie znienacka, sądził, że po tym porannym zadaniu, które wykonał z nawiązką, dadzą mu święty spokój. A tu taka niespodzianka. Wydarzenia tego poranka wracały do niego w postaci flashbacków, zdekoncentrował się i mało nie wjechał na chodnik. Otrząsnął się dopiero, gdy podwozie zaczęło trzeć o wysoki krawężnik. Zahamował i rzucił jeszcze raz okiem na mapę z tom toma. Przecież już jest prawie na miejscu... Aha, prosili go, by zaparkował neutralnie i ostatni kawałek podszedł piechotą. Zamknął auto, poprawił mundur i swój członek tak, by nie był zbyt widoczny, co było u niego prawie odruchem, i mijając metalową bramkę wszedł na teren willi. Zadzwonił. Chwilę poczekał i już zaczął myśleć, że to jakieś nieporozumienie, kiedy usłyszał chrzęst łańcucha i drzwi się otworzyły. W słabo oświetlonym korytarzu stał mężczyzna w średnim wieku o twarzy, która mu co prawda coś mówiła, ale miał trudność z przypięciem do niej konkretnego nazwiska.
– Wejdź – powiedział mężczyzna półgłosem i wprowadził go do pokoju, do którego prowadziły pierwsze drzwi na lewo w korytarzu.
– Usiądź i słuchaj mnie uważnie – mówił mężczyzna dalej półgłosem. – I nie przerywaj. Za pół godziny pojedziesz do szpitala miejskiego, zaparkujesz na głównym parkingu. Następnie pójdziesz na portiernię, zameldujesz się i powiesz, że przyszedłeś na zapowiedzianą zmianę. Sprawdzą ci dokumenty i wpuszczą na górę, tam zmienisz się z dyżurującym policjantem. Będzie siedział na korytarzu. Usiądziesz na jego miejscu i tak jak on, będziesz zatrzymywał wszystkie osoby, które tam będą chciały wejść, oczywiście oprócz personelu z identyfikatorami. Będziesz czekał, aż zrobi się cicho, a pielęgniarki odpuszczą sobie chodzenie po oddziale. Wtedy... – w tym momencie wstał, podszedł do regału, jedynego w tym pokoju i wyjął jakieś zawiniątko, które położył na stole.
– Tu jest strzykawka, właściwie to jest taki dozownik, jakiego się używa przy wstrzykiwaniu insuliny. W niej jest substancja, którą wstrzykniesz leżącemu w dowolną część ciała, tak jak będzie ci wygodnie. Następnie wrócisz na swoje krzesło i będziesz siedział jakby nigdy nic. O siódmej rano przyjedzie ktoś cię zwolnić, do tego czasu czekaj.
– Kto to jest? – zapytał Pronobis słabym głosem. Tego się nie spodziewał w najgorszych snach.
– A tego już powinieneś się domyślić, ode mnie tego nazwiska nie usłyszysz, licho nie śpi. I uważaj, żeby tego nie spieprzyć. I zmykaj już, żeby cię tu nikt nie widział.
Cholera, nawet herbatą nie poczęstował – zżymał się Pronobis, któremu zasychało w gardle. Na pewno chodziło o kogoś z porannej awantury, no bo o kogo innego? – myślał gorączkowo, wracając do auta. Ten człowiek ze służb nie żyje,,, Aż przystanął, kiedy doszło do niego, kogo ma wyprawić na tamten świat. Siadając za kierownicą zastanawiał się, jak się z tego wycofać, zrobić coś nie tak, z drugiej strony brzmiały mu w uszach wysłuchane przestrogi. Oni są bezwzględni i wcale nie wykluczał, że następna strzykawka może przypaść mu w udziale, tym razem jako klientowi.

Junior grzebał widelcem w jajecznicy i usiłował jeść, mimo że nie miał specjalnie apetytu. Gdy tylko pomyślał sobie, że przy Michale jest Paweł i Kurczak, wpadał w wściekłość. To nie oni powinni być przy nim, spać z nim, rozmawiać z nim... Cholera wie, co oni z nim robią. Młody założyłby się o duże pieniądze, że Michał robi z nimi rzeczy, które powinien robić tylko z nim. Z Kurczakiem na pewno, z Pawłem być może, nie było to wcale takie niemożliwe. Przypatrzył mu się dokładnie, na takiego fiuta nie jest tak trudno polecieć. A co on ma? Sikawkę, która nawet za bardzo się nie podnosi. Nawet Kurczak ma pewnie lepszego, choć na pewno krótszego. Zresztą tu nie tylko o fiuta chodzi... Michał był dla Juniora kimś, kogo się chce mieć przy sobie cały czas, patrzyć, cieszyć się obecnością... A jemu, Juniorowi, nie wydawało się, że to, co dla niego zrobił dziś rano, przeciągnęło go na jego stronę. Jedyna nadzieja w tym, że Kurczak wyjedzie do Wrocławia, bo kiedyś musi, a wtedy zabierze się na dobre za Michała. Trzeba tylko poczekać, a Junior z natury był niecierpliwy, jedna z nielicznych rzeczy, jakich nie odziedziczył po ojcu to cierpliwość. Zatem trzeba coś wymyślić...
– Tomek! – usłyszał wołanie z dołu. Pewnie matka czegoś chce. Zwlókł się z łóżka, niechętnie oderwał się od myślenia i z dużym oporem zszedł na dół. Jolanta siedziała przy stole, odłożona komórka świadczyła, że właśnie prowadziła jakąś rozmowę.
– Tomek, proszę cię o coś – powiedziała bez wstępów. – Na razie jest niebezpiecznie, więc chciałabym, byś nie wychodził bez zezwolenia.
– Nie będę, mamo...
– I daj mi klucze od komórki z motocyklem.
– Ale, mamo...
– Nie dyskutuj i zrób, o co cię prosiłam – słowa matki nie pozostawiały zbyt wiele miejsca na dyskusję, jak zawsze zresztą. Czerwony z wściekłości rzucił kluczyki na stół.
– Uwierz mi, po tym co się stało...
– Dobrz<e już dobrze – bąknął. Nie to nie. A Michal i tak będzie jego, pomyślał ze złością.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
rubik206
Dyskutant



Dołączył: 26 Lut 2012
Posty: 93
Przeczytał: 5 tematów

Pomógł: 1 raz

PostWysłany: Pią 23:10, 31 Sty 2025    Temat postu:

HEJ jest szansa na kontynuację tego opowiadania?
Ciekawy styl, ciekawa akcja, wiele otwartych wątków - wiele możliwości. Trzymam kciuki jestem za shipem juniora Uszatka czyli Tomka z Grubciem czyli Michałem. Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3270
Przeczytał: 1 temat

Pomógł: 76 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 10:42, 01 Lut 2025    Temat postu:

Jest cały czas kontynuowane, tyle że mam mniej czasu na pisanie. Koniec roku podatkowego, choroba przyjaciela, konieczność odnowienia egzaminow zawodowych, wszystko to kosztuje czas i nerwy, Po prostu pod koniec dnia jestem totalnie wyczerpany, a i wiek robi swoje. Co prawda językowy zdałem na C2, ale w poniedzialek mam trudny egzamin z terminologii medycznej i systemu tzw. welfare, a tego jest masa do powtórzenia mimo że w tym pracuję na co dzień. Niewykluczone jednak, że dziś albo najpóźniej jutro coś napiszę. Dziękuję za mile słowa.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Sob 10:44, 01 Lut 2025, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
januma
Dyskutant



Dołączył: 22 Lip 2009
Posty: 96
Przeczytał: 36 tematów

Pomógł: 7 razy

PostWysłany: Sob 11:37, 01 Lut 2025    Temat postu:

Mówią, że wiek to tylko liczba ale podziwiam Twoją aktywność, mimo tylu obowiązków potrafisz znaleźć czas na tworzenie wspaniałych opowiadań - osadzone w autentycznych miejscach i czasie, ciekawe postacie, dowcipne dialogi. Dzięki za już proszę o kolejne - zdrowia życzę.

Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3270
Przeczytał: 1 temat

Pomógł: 76 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 22:48, 01 Lut 2025    Temat postu:

Cholerna matka... Junior trzasnął drzwiami nieco głośniej niż wypadało i rzucił się na łóżko. Bez motoru był uziemiony, ciężko było nawet wyjść na miasto, Podgórze dzielnica górska, właściwie izolowana od miasta. Rower odpadał, po tych deszczach droga była praktycznie nieprzejezdna, koła zapadały się w piach i błoto. Rzucił okiem na zegarek, było piętnaście po piątej. Matka wyjedzie do pracy za jakieś piętnaście minut. Gorączkowo zastanawiał się, co robić. Drogę do Zagórza Śląskiego znał na pamięć, trzy godziny przez góry i lasy, w nocy i po tych wszystkich deszczach będzie ciężko, trzeba spokojnie liczyć cztery godziny. Rozglądał się dość bezradnie po pokoju i jego wzrok padł na stolik, na którym beztrosko leżał dolnośląski rozkład jazdy. Krócej byłoby podejść do Jedliny Centrum i te dwie stacje przejechać pociągiem. Dwudziesta dwadzieścia cztery do Jaworzyny. Trzeba by iść szybkim krokiem by zdążyć, a po nieprzespanej nocy zaczęły go łapać kurcze w łydkach. Z drugiej strony świadomość, że Michał położy się obok Kurczaka i nawet przytuli się do niego, że chłopaki będą leżeli jeden koło drugiego, może dotykali się tu i ówdzie, podziałała na niego na tyle mobilizująco, że zerwał się z łóżka i podszedł, a nawet podbiegł do szafy i zaczął szukać odzieży, która wytrzymałaby wędrówkę w deszczu. Gdy usłyszał dochodzący zza okna warkot samochodu matki, był już przygotowany.
– Gdzie idziesz? – zapytała go siostra, kiedy był już na dole w hallu.
– Kinga, tyle razy ci mówiłem, że nie mówi się "gdzie" tylko "dokąd". Poza tym nie zamierzam ci się tłumaczyć.
– Powiem wszystko mamie, zobaczysz. Miałeś siedzieć ze mną i mi pomóc w matematyce.
– Jutro – odpowiedział machinalnie, wściekły na siostrę. To nie był czczy szantaż, ona rzeczywiście to powie.
– Kinga, kochanie moje, idę tylko do Artura, znasz go przecież. Ja też mam lekcje i też muszę się przygotować. Kilka dni nie chodziłem do szkoły, muszę uzupełnić notatki i tak dalej.
Była to święta prawda, tyle że do Artura pójdzie sobie jutro albo w weekend. Na razie wyszedł przed dom i z miejsca stawił czoła siekącemu deszczowi i chłodnemu wiatrowi prosto w twarz. Na dodatek pierwszy etap tej drogi to ostry marsz pod Niedźwiadka później podejście na Przełęcz Szypka i dopiero później w miarę po płaskim. Zmęczenie dawało znać coraz bardziej, skurcze targały jego uda i łydki, jednak starał się nie zwracać na to uwagi. Na szczycie Niedźwiadka skontrolował czas, nie było tak źle, tyle że było mu dziwnie zimno i gorąco zarazem. Dotknął czoła, było gorące. Wsadził rękę pod koszulę, był spocony. Las szumiał złowrogo i inaczej niż zwykle, Olać to – pomyślał. Strach to nie było coś, co potrafiło go odwieść od dowolnego pomysłu. Zatrzymał się na chwilę, odetchnął i poszedł dalej, na wpół brodząc po zalanej kałużami leśnej drodze.

– Kogo tu niesie? – zapytał ojciec, gdy ciemność za oknem ustąpiła feerii ostrego, prawie białego światła. – Michał, idź zobacz.
Ojciec nie czuł się najlepiej i ostatnie piętnaście minut sprzeczał się z doktorem Maciejem, który odsyłał go do szpitala. Doktor natomiast miał przykazane uważanie na siebie i bez powodu wolał nie wychodzić z domu. Ja również miałem szczerze dość tego dnia, ale czego nie robi się dla ukochanych mężczyzn... Na podwórzu stał samochód, z którego wysiadali właśnie Kalle, Sven i Liisa. Jeszcze tego brakowało...
– Nareszcie naprawili nam auto – oświadczył radośnie Sven – a jutro wyjeżdżamy i przyjechaliśmy się pożegnać. Mam nadzieję, że możemy...
– No pewnie – zgodziłem się, w końcu ja teraz bylem współdecydującym o tym, co będzie się działo w tym domu i z ochotą przejąłem obowiązki gospodarza. Patrząc na miny ojca i wujka Macieja było dla mnie oczywiste, że ta wizyta trochę nie była im w smak, ale zrobili dobrą minę do złej gry. Z reguły dzieje się tak, kiedy nie ma poczęstować gości, jednak Liisa i Sven wręczyli ojcu wielki tort i butelkę czegoś, czego na pewno nie pozwolą mi skosztować, niestety. W oczach ojca zauważyłem widoczny wyraz ulgi. Trochę to rozumiem, ostatnio zakupy były robione po łebkach i na ostatnią chwilę, większość produktów była zamrożona i przygotowanie jakiejś kolacji trwałoby w nieskończoność.
– A co byście powiedzieli na wieczór w saunie? – zapytał ojciec.
– Macie tu saunę? – zdziwiła się Liisa. – Pewnie, w tym hotelu w Świdnicy nawet sauny nie ma. Przed wyjazdem dobrze nam zrobi. A daleko?
– Dziesięć minut spacerkiem – odpowiedział doktor Maciej.
– To ja zamówię saunę, miejmy nadzieję, że jest wolna – zaoferował ojciec.
Sauna była wolna, tyle że dopiero od dwudziestej trzydzieści, mieliśmy jeszcze jakieś półtorej godziny, które spędziliśmy przy mini koncercie doktora Macieja, którego naszło na granie standardów boogie woogie i ragtime'ów, ku zachwycie gości i nawet moim. Nie była to moja muzyka, doktor Maciej grał tak, że uczy wręcz otwierały się do słuchania. Czas leciał szybko, a ja się zastanawiałem, jak to będzie wyglądać w saunie z kobietą. Czy trzeba będzie się rozbierać? Przed babą trochę wstyd, choćby tak fajną jak Liisa, a może właśnie dlatego. Poza tym nigdy w życiu nie widziałem nagiej kobiety. Oglądanie tak zwanych gołych bab było co prawda na porządku dziennym wśród moich kolegów, okazywali sobie wzajemnie różne obrazki na ekranach swoich telefonów komórkowych, tylko jakoś mnie to omijało. Z wiadomych względów pikantnych zdjęć nie pokazywał mi Kurczak. Z tego powodu zacząłem się trochę bać. A jak mi tam stanie lufa? Przed kobietą to kompromitacja. I jak ja będę się czuł jak zobaczę cipę? Zaczęło mnie to wszystko coraz bardziej nakręcać i dobry nastrój z początku tej imprezy zorganizowanej ad hoc szlag trafił.
– Michał, ty dobrze się czujesz? – zapytał z troską doktor Maciej, a do mnie dopiero po kilku sekundach dotarło, że mówi po polsku. – Coś mętnie wyglądasz.
– Nic mi nie jest – odparłem bez przekonania. – Jestem po prostu zmęczony, a poza tym matka mnie dobiła. Jak ona tu nasłała policję, to nie wiem, co ona jeszcze wywinie.
– Tym się nie martw, zostaw to mnie – powiedział ojciec ładując sobie na talerz kolejny kawałek tortu – niepotrzebnie przejmujesz się tym wszystkim, a kąpiel dobrze ci zrobi. No, powoli przygotowuj się do wyjścia.

Pronobis zaparkował na skąpo oświetlonym parkingu przed szpitalem. Gdy wyszedł z auta czuł, że nogi mu się uginają. Do tej pory wszystko, co słyszał wydawało mu się jakieś odległe, nierealne, teraz przyszedł czas realizacji. Z reguły był twardy, jak większość policjantów i niewiele rzeczy robiło na nim wrażenie, może pominąwszy widok jednego nagiego chłopaka w lesie. A teraz czuł, że serce rozrywa mu klatkę piersiową od wewnątrz. Na chwiejnych nogach, jakby wcześniej wypił pięć piw a nie tylko trzy, podszedł schodami do wejścia i stanął przy portierni.
– Dobry wieczór, przyszedłem podmienić policjanta, który się źle czuje.
– A, to pan – portier zmierzył go wzrokiem. Poproszę jakiś dokument.
Portier wziął do ręki kolorową kartę dowodu, coś sprawdził w komputerze i oddał mu do.
– Proszę. Drugie piętro, sala dwieście sześćdziesiąt trzy, pooperacyjna. Przypominam panu, że palenie na terenie szpitala jest zabronione również w toaletach, a jeden z pańskich poprzedników zlekceważył ten zakaz.
Gdy dotarł na drugie piętro, poprzedni policjant, którego widział po raz pierwszy w życiu stanął i odmeldował się i nie powiedział nic ponadto, choć Pronobis zorientował się, że jest tą podmianką zdziwiony. Pronobis ucieszył się nawet, bo co miałby mu niby odpowiedzieć? Policjant oddalił się w kierunku wyjścia nie oglądając się za siebie, Pronobis przyzwyczajał się powoli do nowych warunków, ciepła, charakterystycznego chemicznego, szpitalnego zapachu. Oddział był praktycznie martwy, przez pierwszych piętnaście minut nie zauważył ani jednej pielęgniarki lub innej osoby z obsługi. Siedział obok przeszklonych drzwi, za którymi na szpitalnym łóżku leżał pacjent z głową odwróconą tak, że niemożliwe było zauważyć jego twarz. A co mnie to obchodzi – pomyślał i pomacał instynktownie kieszeń, w której trzymał strzykawkę. Ciekawe, czy są kamery – pomyślał i podszedł do drzwi. Na kilku szkoleniach pokazywali im różne ukryte kamery i uczyli jak je identyfikować. Udało mu się namierzyć jedną, ale dało się obejść ją bezpiecznie, by dostać się do chorego. Wstał i spróbował otworzyć drzwi, na szczęście nie były zamknięte na żaden zamek. Dostęp do izolatki był idealny. Popatrzył na zegarek, zbliżała się godzina, którą wyznaczyli mu na wykonanie egzekucji. Na korytarzu nadal panowała idealna cisza, Pronobis rozpoznał teren na tyle, że był pewny, że gdy wejdzie do izolatki gdy nikogo z personelu nie ma w pobliżu, będzie mógł wykonać zadanie od razu i jeszcze zdąży się wycofać. Teraz – pomyślał i przy maksymalnej oszczędności ruchów wszedł do izolatki i obszedł łóżko tak, by stanąć u nóg chorego. Wyciągnął dozownik i, po znalezieniu łydki, wstrzyknął jego zawartość a następnie, rozglądając się uważnie, wycofał się na korytarz.

Usiadł, ale nie mógł się uspokoić. Chciało mu się palić i to do tego stopnia, że pomyślał, że zwariuje, jeśli zaraz nie da sobie sztacha w płuca. Wszedł do toalety, liczył na to, że będzie można choćby zapalić przy oknie, ale okna nie dawały się otworzyć, a wszystko załatwiała klimatyzacja. Cholerny postęp techniczny, zaklął w duchu. Trudno, będzie się musiał narazić portierowi, ale bez papierosa nie da rady.
– Ja tylko na papierosa – powiedział przy okienku. Metaliczny zgrzyt urządzenia kontrolującego otworzył mu drzwi na zewnątrz. Gdy tylko opuścił budynek szpitala, sięgnął po paczkę mocnych, wyjął jednego i zapalił zapalniczkę. Płomień skakał mu przed oczyma, dalej nie mógł opanować drżenia.
– Pan aspirant Pronobis? – usłyszał za sobą. Odruchowo odwrócił się. przed nim stał komendant Uszatek, w cywilnym płaszczu. Zrobiło mu się słabo. To kogo on tam na tym oddziale zamordowal?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Nowości Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 13, 14, 15  Następny
Strona 14 z 15

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin