Forum GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Matnia
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 13, 14, 15
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Nowości
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3270
Przeczytał: 1 temat

Pomógł: 76 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 21:36, 04 Lut 2025    Temat postu:

Było już zupełnie ciemno, a bateria w komórce pokazywała jakieś trzydzieści procent, toteż Junior starał się nie włączać jej często, a trzymać się raczej środka drogi, niezależnie od tego, czy jest twarda, czy ozdobiona malowniczą kałużą. Trzymanie się jednej strony okupił kilkoma upadkami, w tym jednym takim, po którym kostka bolała go aż do teraz. Popatrzył na zegarek i w pamięci obliczył czas. Zdawał sobie sprawę, że te obliczenia sprawdzały się raczej za dnia i w bardziej suchym terenie, ale z reguły był optymistą, nie tylko w szkole ale i poza nią. Niestety jego optymizm zaczął razem z nim grzęznąć w błocku, w które zmieniła się droga z przełęczy Szypka do wsi Kamieńsk. Stamtąd już porządnie, szosą do Jedliny. W głowie dudniło mu coraz bardziej, robiło mu się niedobrze, zaczynał mieć odruchy wymiotne. Jakoś udało mu się pokonać dość strome zbocze i po chwili osiągnął pierwsze zabudowania Kamieńska. Minął charakterystyczny biały kościół, gdy do jego uszu dobiegło wołanie.
– Marek! Marek!
Odwrócił się zanim jeszcze zlokalizował źródło tych krzyków. Krzyków niewątpliwie damskich, a nawet dziewczęcych. Głos zresztą wydawał mu się dziwnie znajomy. Dopiero wtedy zauważył młodą dziewczynę stojącą na rzęsiście oświetlonym ganku i machającą do niego ręką. Przecież to Anita, koleżanka z klasy i to taka, która z tego całego działającego mu na nerwy babińca lubił najbardziej. Zatrzymać się czy nie? jeszcze raz popatrzył na zegarek, pięć minut może stracić. Cofnął się kilkanaście kroków.
– Anita? A co ty tu robisz?
– Jestem u babci, nie widać? Marek, jak ty wyglądasz! Co ci jest?
– Nic mi nie jest, śpieszę się na pociąg. I nie krzycz tak, uszy bolą i wszystkie psy zaczynają szczekać...
Była to o tyle prawda, że faktycznie ujadanie było coraz głośniejsze.
– Marek, ty nigdzie nie możesz iść w tym stanie, choć do nas, babcia złego słowa nie powie. Zrobimy ci herbaty...
– Przynieś lepiej szklankę wody, zrobisz dobry uczynek...
Junior pocił się strasznie. Anita, wysoka blondynka w afro zginęła za drzwiami, by po chwilę wrócić z butelką jakiejś oranżady i białym ręcznikiem.
– Daj, wytrę ci twarz.
Że co? Czyżby się przesłyszał? Baba chce go myć? Nawet w sumie fajna, jak Anita? Był jednak zbyt słaby by zaprotestować. Anita tymczasem ocierała mu całą twarz, wolno, dokładnie, wypielęgnowanymi ruchami, patrząc mu w oczy. Junior, jak tylko mógł, odwracał swój wzrok, koncentrując go na najbliższej latarni. Jazgot psów jakby nieco ustał, stwierdził z zadowoleniem.
– Marku, naprawdę źle wyglądasz i masz gorączkę. Zostań na chwilę, ściągnie się taksówkę i wrócisz do domu.
Z przerażeniem zauważył, że ostatnie dotknięcia wykonała gołą ręką po jego twarzy, jakby go muskając. O cholera, nawet dotarła do jego uszu...
– Nie da rady... Muszę jechać do Zagórza. Dzięki za pomoc.
Anita westchnęła z rezygnacją, kiedy Junior dorwał się do butelki i duszkiem wypił co najmniej pół litra. Od razu poczuł się nieco lepiej, ustała suchość w gardle i dudnienie w skroniach. Znów czuł powiew wiatru i krople deszczu na policzkach.
– Koniecznie daj znać, kiedy zajedziesz. Masz mój numer?
Miał numery wszystkich osób w klasie, toteż kiwnął głową, wymamrotał pod nosem jakieś podziękowania i niemal wyrwał się z jej rąk. Zmarnował prawie dziesięć minut i jego zegar znów zaczynał biec pod prąd. Nie odwracał głowy do tyłu i nie widział, jak długo w jego znikającą sylwetkę wpatrywała się Anita. Tym razem szedł poboczem drogi wojewódzkiej i już po kilkudziesięciu metrach klął w żywe kamienie, że nie wybrał dalszego ciągu przez pola, rowy i doły, jak w piosence Elektrycznych Gitar, którą bardzo lubił. Auta, których akurat teraz jechało podejrzanie dużo, świeciły mu w oczy, oślepiały, ciężarówki straszyły silnym wiatrem, przez który o mało nie wylądował w rowie. Dobroczynny wpływ napoju powoli niknął, znów czaszkę od wewnątrz rozsadzał ból oskrzeli, a żołądek zaczął się buntować. Oby do stacji... Ile jeszcze, dziesięć piętnaście minut? Powinien zdążyć. Droga zaczęła się nieprzyjemnie piąć pod górę. Ciągle jeszcze czuł w nozdrzach intrygujący zapach jakichś perfum. Zaczynał już widzieć czerwone plamy przed oczyma, kiedy nareszcie pojawiła się długo oczekiwana barierka, wzdłuż której prowadziła droga na stację. Ostatnie metry pokonał niemal słaniając się na nogach. Zegarek informował, że do odjazdu pociągu zostało osiem minut i nieliczni pasażerowie zaczęli się zbierać na peronie. Stacja nie miała żadnych siedzeń, ławek, jedynie przeszkloną wiatę. Wszedł do niej i usiadł na ziemi opierając się o szklaną ścianę, przynajmniej tu nie padało. Przed oczyma widział Anitę, ocierającą jego twarz, głaszczącą go po niej... Po co ona to robiła? Musiał się przyznać przed sobą, że wcale nie było to nieprzyjemne. I jeszcze ten zapach perfum... Próbował sobie przypomnieć, jak ona wygląda, tu była w długim płaszczu po kolana, który przysłaniał wszystko. Wysoka, szczupła, o ładnej twarzy, z lekko rysującymi się piersiami. A może ona... W tym momencie jego myśli przerwał łoskot wtaczającego się na peron pociągu. Czując ból dokładnie w każdym zakamarku swego ciała wstał i niepewnym krokiem ruszył ku żółto-białemu pociągowi.

Pronobis rozejrzał się szukając optymalnego miejsca na rejteradę, jednak było już za późno. Uszatek stał oddalony o jakieś dwa metry od niego.
– Przepraszam, co pan tu robi w środku nocy? – zapytał Uszatek.
– W tej chwili palę papierosa – odparł nonszalancko Pronobis, zwlekając z ostateczną odpowiedzią. A może wydarzy się jakiś cud, walnie jakaś bomba albo rozpadnie się ziemia? Jego obecność tu była tylko teoretycznie legalna i z tego co rozumiał, został wysłany właśnie po to, by pozbawić życia człowieka, z którym właśnie rozmawia. Nic takiego jednak nie nastąpiło.
– Dostałem wezwanie, by przejąć pilnowanie chorego – odpowiedział siląc się na obojętność. Postanowił w ostatnim odruchu zdrowego rozsądku przynajmniej częściowo trzymać się prawdy.
– Przez oficera dyżurnego z komendy wałbrzyskiej.
– Przecież to nie leży w zakresie pana obowiązków – zdziwił się Uszatek i przyjrzał mu się uważnie.
– Ja tam nie wiem. Dostałem rozkaz od osoby dyżurującej na całym obszarze komendy, więc rozkaz spełniłem.
– Ciekawe... Nieważne, mój samochód już czeka. Do widzenia.
Pronobis kończył papierosa i patrzył z ogromną ulgą na oddalającego się w kierunku parkingu Uszatka. Oby tylko na tym się skończyło. Skończył palić, energicznie zdeptał niedopałek i ruszył w kierunku drzwi wejściowych szpitala. Zadzwonił do drzwi, buczenie oznajmiło, że może pchnąć drzwi, portier nawet nie zareagował, obrzucając go pogardliwym wzrokiem. Zupełnie obojętnie, jakby nigdy nic usiadł na swoim miejscu, wyjął z torby gazetę i zaczął czytać. W pewnym momencie z pokoju chorego zaczęły dochodzić elektroniczne dźwięki, coś jakby pikanie, które szybko nasiliło się. U szczytu długiego korytarza pojawiła się postać ubrana na niebiesko, szybko idąca w jego kierunku. Wydawało mu się, że postać, którą okazała się kobieta, pewnie pielęgniarka, obrzuciła go błyskawicznym acz pogardliwym spojrzeniem zanim wtargnęła do izolatki. Aparatura zaczynała wyć coraz bardziej i wkrótce pojawiły się inne osoby w niebieskich wdziankach i białych kitlach. Pronobis zaniepokoił się, zastanawiając się, czy ten tajemniczy pacjent żył w momencie, kiedy zjeżdżał na papierosa. Sądził, że podana przez niego trucizna działa natychmiastowo, a tu niespodzianka.
– Chyba pan już nie będzie tu potrzebny – wyrwał go z zamyślenia męski głos. – Pilnowany przez pana pacjent nie żyje. Zatrzymanie akcji serca, nieco dziwne, zważywszy, że nie na serce tu leżał. Pan nie wchodził do tej izolatki?
– Nie, skądże, po co? – zdziwił się Pronobis. Tylko wyszedłem na chwilę do toalety, licząc na to, że nic się nie stanie. Ale na oddziale była cisza, nic nie wskazywało na to, że ktoś tu się pojawi. – Mogę zobaczyć w środku?
– Czemu nie? – odpowiedział mężczyzna, jak wynikało z plakietki doktor Arnold Abramczyk. Pronobis wszedł do środka i starał się ukryć swoje zainteresowanie leżącym na łóżku nieboszczykiem, wokół którego krzątały się dwie pielęgniarki. W izolatce, wypełnionej różnym nieznanym mu sprzętem medycznym, częściowo ozdobionym serduszkami Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, nie było oczywiście nic podejrzanego, jednak musiał czynić pozory służbowego zainteresowania. Niby rozglądał się uważnie, a tak naprawdę szukał pozycji, by zobaczyć trupa. W końcu znalazł i lekceważąc fakt oglądania przez pielęgniarki genitaliów, spojrzał na twarz. Nogi się pod nim ugięły, gdy jedno spojrzenie wystarczyło, by zidentyfikować nieboszczyka. Przecież to ten człowiek za służb, który zrobił tę grandę w górach i który został postrzelony z kuli jego własnej broni. Ale jak to, dlaczego mieli go pilnować? Przecież pilnowany miał być Uszatek, tak zapewniał go Janik i jego poplecznicy. Janik przecież ma dostęp do najbardziej aktualnych informacji z komendy, powinien wiedzieć, kogo chronią? Jak do tego w ogóle mogło dojść?
– Doktorze Abramczyk! – szmer w izolatce przeszył ostry głos pielęgniarki. – Zdaje się, że coś znalazłyśmy – powiedziała, kiedy Abramczyk z progu pokoju wszedł do środka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3270
Przeczytał: 1 temat

Pomógł: 76 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 22:03, 06 Lut 2025    Temat postu:

Ordynator Waldemar Makaruk miał już serdecznie dość całego dnia, włącznie z wieczorem, kiedy to przez kilka godzin odwodził komendanta policji w Wałbrzychu od dobrowolnego udania się do domu po przebytym tego samego dnia zabiegu usunięcia pocisku z łopatki. Postrzał nie był co prawda groźny, operacja była krótka, ale pacjent powinien leżeć co najmniej trzy dni. Ponieważ policję leczy głównie szpital MSW we Wrocławiu, załatwił mu przeniesienie i w zasadzie trzeba było tylko czekać na karetkę. Ciekawe, jakie będą mieli miny gdy przyjadą i dowiedzą się, że pacjent dał nogę? – pomyślał. Z tego też powodu porozumiał się po komendanta im odwołali obserwację policyjną komendanta, została tylko jedna czata, przy izolatce drugiej ofiary tej strzelaniny. Tymczasem ważny pacjent buntował się, nalegał i w końcu ordynator nie miał innego wyjścia tylko podsunąć mu do podpisania cyrograf, jak gdzieniegdzie nazywa się oświadczenie pacjenta o wyjście ze szpitala na własną odpowiedzialność. Komendant nawet nie przeczytał tego dokumentu i podpisał go niemal automatycznie.
– Nie rzuci pan okiem? – zdziwił się ordynator. Jak na rangę policjanta było to działanie przynajmniej nierozsądne. Ludzie czytają, kwestionują nawet kropki i przecinki, a ten...
– Przecież to standardowy druk, nawet pan go nie wypisał tylko wydrukował z szablonu w MS Word. Poza trym doskonale sobie zdaję sprawę co mi grozi poza szpitalem i co w szpitalu...
Zabrzmiało to zarówno zagadkowo jak i groźnie, Makaruk chwilę podumał nad tym, ale w swym szpitalnym życiu tyle się nasłuchał na niską jakość usług oferowanych przez szpitale, że dalsze drążenie tematu nie miało sensu.
– Jak pan zamierza wrócić do domu? – zapytał tylko, zrezygnowany.
– Zamówiłem taksówkę. Usiłowałem się dodzwonić do syna, by przyjechał po mnie motorem, ale z jakichś powodów jego telefon jest głuchy.
– Może i lepiej, ta rana nie jest na transport motocyklem, dobre duchy nad panem czuwają, panie komendancie.
W końcu komendant odmeldował się i wyszedł, a komendant Makaruk mógł w końcu ogłosić mocno spóźniony fajrant i pojechać do domu. Kolację co prawda będzie musiał sobie odgrzać, a i żona niechętna będzie do wieczornych figli, ale to był akurat najmniejszy wymiar kary. Abstynencja seksualna bynajmniej mu nie groziła, pracował co najmniej z trzema pielęgniarkami, które z przyjemnością zgodziłyby się zastąpić mu żonę, a jedna, Magda, tak naprawdę była jego skrytą kochanką i tylko dlatego nie wyleciała jeszcze z pracy, bo merytorycznie była kiepska. O właśnie, przecież ma dyżur, może sobie zrobić jakąś przerwę na lunch. Brak łóżka nie był problemem, Łóżek w szpitalu jest wbrew temu co się mówi zawsze za dużo, a jedno nawet na tyłach jego gabinetu. Wstał, rozejrzał się po gabinecie, jakby planując w szczegółach to, co zapewne stanie się za chwilę. Bezmyślnie poprawił pęczniejący w spodniach członek i ruszył w stronę drzwi wyjściowych.

– Pan ordynator jeszcze na nogach? – spytała wysoka pielęgniarka stojąca przy łóżku właśnie zmarłego. – Myśleliśmy, że dawno w domu. Pacjent nam zmarł – dodała takim tonem, jakby informowała, że do kantyny dowieźli pączki.
– Dlaczego mnie nikt nie poinformował? – wściekł się Makaruk, zapominając, że mało kto wiedział o jego obecności w szpitalu o tak późnej porze.
Pielęgniarka zlekceważyła tę ostatnią uwagę.
– Jeśli pan szuka Magdy, poszła do zabiegowego. Ale zanim pan tam pójdzie, chciałam jeszcze panu coś pokazać.
Podeszła do łóżka, odsłoniła zielone prześcieradło, którym przykryty był zmarły. Trup jak trup, pomyślał ordynator Makaruk, który nieboszczyków naoglądał się w życiu do upojenia i widok musiałby być szokujący, by wywrzeć na nim wrażenie. Widok narządów płciowych denata przypomniał mu, że przyszedł tu po panienkę do ruchania, tymczasem pielęgniarka chwyciła nieboszczyka za łydkę.
– O tu, widzi pan, panie doktorze?
Makaruk przypatrywał się miejscu z uwagą.
– Niech mi pani przyniesie lupę, jest w moim gabinecie na biurku. Tu ma pani klucze.
Gdy pielęgniarka wzięła klucze i opuściła izolatkę przypomniał sobie, że na biurku leży czasopismo pornograficzne, ale istniała szansa, że ta piguła tego nie zauważy. W każdym razie lupę łatwiej było znaleźć. Pokazane przez pielęgniarkę miejsce wyglądało co najmniej niepokojąco. Samego ukłucia nie było za bardzo widać i właśnie po to potrzebował szkła powiększającego, natomiast kilka milimetrów od domniemanego ukłucia było okrągłe podbiegnięcie, lekko sine. Rigor mortis czyli stężenie pośmiertne jeszcze nie wystąpiło, natomiast na skórze było widać już charakterystyczne zbielenie pośmiertne, następujące kilka minut po śmierci. Na jego tle odczyn widoczny był jeszcze bardziej. Czyli czas śmierci od kilkunastu minut do mniej więcej dwóch godzin, ale to przecież da się ustalić z odczytu podłączonego EKG.
– Tu ma pan lupę...
Makaruk mógł być i kanalią, tak często nazywali go jego przeciwnicy, ale za to kanalią z idealnymi manierami. Podziękował, chwycił lupę i przysiadłszy na łóżku z uwagą oglądał krytyczne miejsce. Istotnie ślad po igle był widoczny. Czyli pacjent nie zmarł tak sam z siebie, ktoś mu w oczywisty sposób pomógł. Dopiero teraz sobie przypomniał, że przed pokojem siedzi policjant. Podszedł do niego i poprosił o chwilę rozmowy.
– Czy pan wchodził do izolatki?
– Nie – odpowiedział policjant. Makaruk przyjrzał mu się krytycznie i zwrócił uwagę, że jego męska górka wygląda tak, jakby zrobił kupę w majtki.
– Siedział pan tutaj cały czas?
– Rzecz w tym, że nie, na chwilę wyszedłem zapalić. Wróciłem jakieś piętnaście minut temu – powiedział, zerkając pro forma na zegarek.
– Nikogo pan nie widział w windzie czy po drodze? – nalegał Makaruk.
– Nie, jedynie komendanta na schodach – odparł.
Czy policjant zawalił swoją służbę? – pomyślał. Bzdura, szpital jest dobrze strzeżony, gdyby nawet ktoś miał wejść o tej godzinie, to zostałby przejęty przez portiernię albo ten policjant zobaczyłby go po drodze. Wychodzi na to, że zabójca, bo tu chyba można mówić o zabójstwie, musiał być ukryty na terytorium szpitala. Gorączkowo myślał, co zrobić w tej sytuacji. Przede wszystkim wydał pilną dyspozycję aby pielęgniarki zebrały materiał, krew, wymaz z rany i tak dalej, a następnie doszedł do wniosku, że jakoś musi powiadomić policję. Tylko jak? Przecież nie zadzwoni na 997. Zwykle miał swoje dojście do służb, ale przecież nie o tej godzinie. Wrócił do gabinetu, włączył czajnik bezprzewodowy i postanowił wypić kawę, bo oczy zamykały się mu już niemal samoczynnie, a następnie wyjął z kieszeni komórkę i zadzwonił do policjanta, o którym wiedział, że na pewno nie będzie spał.
– Pan zwariował, panie ordynatorze? – przywitał go Uszatek, którego widział jakieś dwadzieścia minut temu. – Mam teraz poważniejsze problemy, syn mi zginął, a pan mi zawraca głowę. Jak pan słyszy, żyję i na razie mi nic nie jest. Jest szansa, że będzie, jak pan zadzwoni raz jeszcze...
– Jak to zginął? W sensie że miał jakiś wypadek?
– Nie, w sensie że go nie ma we własnym łóżku w środku nocy. Różne już miał pomysły, ale takie to jeszcze nie. Niech pan szybko mówi, o co chodzi, bo mam naprawdę ważne sprawy na głowie.
W miarę gdy ordynator Makaruk opowiadał szczegóły ostatnich wydarzeń, Uszatek zapomniał, że ma niekompletny stan domu a powoli zamieniał się w przesłuchującego.
– Podobno nie ma pan czasu – ironicznie zauważył Makaruk.
– Dam sobie radę, spokojnie. To chyba ważniejsze.

Widok tak zwanej gołej baby był dla mnie mniejszym szokiem, niż się spodziewałem a pani Liisa w ogóle lekceważyła, że ma wokół siebie sześciu samców w różnym wieku, z których tylko dwóch znała nieco dłużej. Zresztą nie zauważyłem, by ktoś z pozostałej czwórki jakoś szczególnie się w nią wpatrywał. Bylem zmęczony i żadne widoki nie działały na mnie podniecająco, nawet Pawła czy Kurczaka. Wręcz przeciwnie, nieco mnie drażniły, choć sauna była tym, czego mi było naprawdę potrzeba. Powoli puszczało napięcie mięśni, było mi coraz lepiej i coraz bardziej błogo.
– Tylko mi tu nie zaśnij – usłyszałem głos ojca. Miał o tyle rację, że bylem już na dobrej drodze, by mnie zmorzyło. – Skocz pod prysznic.
– Pójdę z nim – zaoferowała Liisa. – Nie wygląda najlepiej.
I tak znalazłem się pod jednym prysznicem z nagą kobietą.
– Umyć ci plecy? – zapytała uśmiechając się do mnie, co mnie dodatkowo speszyło. Ze zwykłych nerwów i świadomości, że jestem obserwowany zaczęła mi napływać krew do członka. O cholera, i co teraz? Nie mogę być wiecznie odwrócony do niej tyłem? Jak tu teraz się zachować, by wyszło naturalnie? Tyle rzeczy nas uczą w szkole, a le o tym, jak uniknąć tak niezręcznych sytuacji, oczywiście nie. Zdenerwowanie powodowało, że fiut odrywał się od ciała i przyjmował coraz bardziej prostopadłą do ciała pozycję. Nawet jak wyjdę spod tego prysznica, to muszę wrócić do kabiny, bo zapomniałem stamtąd wziąć ręcznik. I co sobie inni pomyślą? Tymczasem Liisa myła mi plecy, a nawet pośladki, co wcale nie było obojętne dla mojego siusiaka.
– Gotowy? – zapytała. – To wypuść mnie – poprosiła. Jakoś udało mi się przycisnąć do ściany kabiny, gdy przechodziła ode mnie, zatem szczęśliwie minęła mnie pierwsza kompromitacja. Drugiej uniknąłem idąc do pokoju wypoczynkowego zamiast do kabiny sauny, po prostu miałem już dość. Wziąłem suche prześcieradło ze sterty czekającej na gości na niskim zydelku, pościeliłem nim leżankę i położyłem się. Nie minęła nawet minuta, kiedy drzwi pokoju się otworzyły i stanął w nich mój ojciec.
– Wszystko w porządku? – zapytał, a zobaczywszy, w jakim stanie znajduje się mój maluch, uśmiechnął się dziwnie.
– Co wy tam robiliście pod tym prysznicem? – zapytał tonem, który był gdzieś w połowie żartobliwego i jak najbardziej serio.
– Nic... – odpowiedziałem odwracając wzrok najdalej, jak tylko się da.
– Gdybym nie wiedział na sto procent, że wolisz chłopaków, to jeszcze bym pomyślał, że skorzystałeś z doskonałej okazji... – roześmiał się.
Nie od razu dotarł do mnie zasadniczy sens tych słów. Na razie sauna dobiegała końca, wypiliśmy piwo, młodzież oczywiście bezalkoholowe i po jakiejś pół godzinie byliśmy gotowi do wyjścia. Szwedzi pożegnawszy się wylewnie pojechali do Świdnicy, my ruszyliśmy powoli w stronę domu. Byliśmy już za spaloną chałupą, jakieś sto metrów od domu, w miejscu, które jest zupełnie nieoświetlone i trzeba tam iść zupełnie na pamięć, nawet Sokole Oko nie ujrzałby niczego na ziemi, zwłaszcza tej bezksiężycowej nocy. Wytrzymać, jeszcze kilkadziesiąt kroków... W tym momencie poczułem, że coś podcina mnie od przodu na wysokości kostek. Nie zdążyłem złapać równowagi i poleciałem do przodu, prosto na twarz.
– Pomóc ci? – usłyszałem z boku głos doktora Macieja.
– Jeśli byłbyś łaskaw...
Gdy już dzięki masywnym rękom stałem znów na nogach, postanowiłem sprawdzić, o co się potknąłem. Był to kształt, częściowo twardy, częściowo miękki. Dopiero po chwili zorientowałem się, że mam do czynienia z człowiekiem. Gdy już znalazłem jego głowę i popatrzyłem na twarz, prawie od razu rozpoznałem w niej Juniora.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3270
Przeczytał: 1 temat

Pomógł: 76 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 22:18, 08 Lut 2025    Temat postu:

– Tata, wujku, chodźcie tu – zakrzyknąłem histerycznie. Doktor Maciej znalazł się przy mnie w okamgnieniu, kucnął, popatrzył mu w oczy a następnie wziął jego rękę i z uwagą badał puls.
– Żyje, ma bardzo słabe tętno, ale regularne. Podejrzewam, że jest po prostu bardzo osłabiony. Po tym, co się dziś działo, nie jest to aż tak dziwne. Weźcie go ostrożnie i zanieście do domu. Podamy mu glukozę i miejmy nadzieję, że dojdzie do siebie. Tak nawiasem mówiąc, to, że się o niego potknąłeś to prawdziwy cud, który być może uratował mu nawet życie, a już na pewno porządne zapalenie płuc. Popatrz, jest przymrozek, w takiej sytuacji hipotermia jest bardzo możliwa.
Istotnie, rachityczna trawa zaczęła powoli przybierać biały kolor, po wyjściu z sauny, z rozregulowanym poczuciem temperatury dopiero widok szronu uświadomił mi, jak było zimno. Paweł niósł Juniora z przodu, trzymając go za ramiona, ja za nogi, a Kurczak ubezpieczał środek. Niby takie chucherko, a swoją wagę miał, jakieś trzydzieści metrów przed domem prawie całkiem straciłem siły i tylko samozaparciu mogę zawdzięczać to, że nie upadł na twardniejącą z powodu mrozu glebę. Wnieśliśmy Juniora do salonu i położyliśmy na kanapę. Patrzyłem na jego twarz z przerażeniem, była wręcz trupio blada, powieki sine.
– Daj mi na razie go przebadać – poprosił wujek Maciej i delikatnie odsunął mnie od kanapy. Narzędzia typu stetoskop czy urządzenie do mierzenia saturacji były szczęśliwie na miejscu, w domu lekarza takich rzeczy nigdy nie brakuje.
– Płuca czyste, oddech bardzo wolny, po prostu musi odpocząć, a ty, Michał, na wszelki wypadek mierz mu poziom glukozy. Nie podejrzewam niczego złego, ale...
Glukozę Junior miał na szczęście w normie, ale na ukłucie w palec nie zareagował. Zgodnie z poleceniem opatuliłem go w ciepły koc. Jeszcze nie widziałem człowieka w takim stanie i cały czas wydawało mi się, że umrze i nawet zacząłem już płakać patrząc na mizerną, bladą twarz. W tym momencie twarz ożyła, usta się otwarły a chory łypnął okiem.
– Pić...
– Ojciec, mogę mu dać coś do picia? – krzyknąłem, bo on i doktor Maciej w jakiś tajemniczy sposób zniknęli z salonu.
– Pewnie, tylko nie za gorące!
Junior łyknąwszy zdrowo herbaty zaczynał z każdą sekundą wyglądać coraz lepiej. Nie wiem, czy kiedykolwiek w życiu cieszyłem się bardziej. Chyba obydwaj dochodziliśmy do siebie w podobnym tempie. Junior wydudlał dodatkowo zabłąkaną na stole butelkę coca coli i jakieś dziesięć minut później poderwał się i usiadł.
– Leż...
– Nic mi nie jest – odparł, po czym wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy.
– O cholera, osiem nieodebranych telefonów od ojca...
– To zadzwoń do niego.
– Na razie nie, może za chwilę, to będzie ciężka rozmowa. Najpierw zadzwonię do Anity.
– Co to za Anita? – popatrzyłem na niego spode łba.
– Taka jedna... Spotkałem ją po drodze jak szedłem na pociąg do Jedliny – powiedział i przerwał. Mówienie jeszcze sprawiało mu trudność. – Widziała, że się źle czuję i prosiła, abym do niej zadzwonił, jak dojdę.
O cholera. Gdyby jakaś laska mnie poprosiła w podobnej sytuacji, po prostu bym ją olał a nawet pouczył łaskawie, by nie wtrącała się w nie swoje sprawy. Zresztą z większością chłopaków uczyniłbym dokładnie to samo. Na pewno zadzwoniłbym do Kurczaka, do Juniora...
– Cześć Anitko – słowa Juniora przywróciły mnie do rzeczywistości. Anitko, psia jego mać... Wiem, że teraz powinienem wyjść z pokoju i dać mu porozmawiać w zupełnej prywatności, zdecydowałem się jednak, że zostanę i ewentualnie będę się tłumaczył koniecznością pilnowania ciężko chorego.
– No nie, dziękuję, że się mną zajęłaś, to bardzo szlachetne z twojej strony...
Każde jego słowo raniło mnie coraz bardziej, a do oczu zaczęły napływać mi łzy. W największych koszmarach nie przewidywałem, że moje zainteresowanie Uszatkiem Juniorem skończy się tak nagle i tak brutalnie. Wstałem i już kierowałem się w stronę drzwi, ale Junior zatrzymał mnie skinieniem ręki.
– Już skończyłem – powiedział dziwnie wesoło.
– Co to za Anita? Podoba ci się? – natarłem na niego może trochę zbyt agresywnie, ale dalej bylem w szoku. Szlachetna...
– No bez przesady, raczej ja jej. Spotkałem ją przed domem jej babki we wsi na drodze do ciebie i nalegała, bym został u niej. Już wtedy źle się czułem, podała mi coś do picia, trzeba było podziękować, nie uważasz? A jeśli już o tym mówimy, laska ładna i miła, może nawet najładniejsza w klasie, jeśli ktoś lubi brunetki z Fryzurą afro.
– A ty lubisz? – zaryzykowałem. Jak iść, to na całość.
W tym momencie do salonu wpadli Kurczak i Paweł, zasapani, z potarganymi włosami.
– A wy skąd się urwaliście? – zapytałem dziwnie zaniepokojony.
– Graliśmy w pingla, teraz grają starsi panowie – odparł beztrosko Kurczak.
– Ja ci dam starszego pana – roześmiał się Paweł.

– Przepraszam, czy można? – usłyszeliśmy nagle głos od strony drzwi. Natychmiast rozpoznałem głos Uszatka Seniora. A ten co tu robi? Odruchowo odwróciłem się w stronę drzwi. Uszatek był po cywilnemu, w płaszczu, na jego twarzy od razu dostrzegłem ogromne zdenerwowanie. – Jest tu mój syn?
– No przecież tu leży – odparłem usuwając się tak, by ojciec mógł dostrzec swoją progeniturę.
– Czemu ciebie nie ma w domu?
– Bo jestem tutaj, logiczne – wolno odpowiedział Junior. – Tato, mam do was ogromny żal. Sam wiesz, co się działo rano, ja się po prostu boję sam być w tym domu, a jeszcze bardziej boję się o Michała. Sam wiesz, że ten człowiek żyje i sprawa się jeszcze nie skończyła. A po tej całej strzelaninie będzie się chciał zemścić również na mnie. Ja rozumiem, że leżałeś w szpitalu, ale mama mogła chociaż wziąć kilka dni urlopu, prawda? Przecież mojego pokoju nawet nie da się porządnie zamknąć, a nowy zamek obiecujesz już ponad dwa lata.
Uszatek Junior popatrzył teraz na syna nieco inaczej, w każdym razie poważna, pełna napięcia twarz zaczęła powoli się zmieniać.
– Człowiek, który chciał cię zastrzelić nie żyje, zmarł w szpitalu jakąś godzinę temu – powiedział siadając przy stole i nalewając sobie kawy. – Na razie ty jesteś względnie bezpieczny, czego nie da się powiedzieć o mnie. Ktoś mi bardzo źle życzy, ale na razie więcej wam nie powiem. Natomiast masz rację, nie powinniśmy ciebie zostawić tak samego i tu nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Rozumiem, że chciałeś być po prostu bezpieczny, dlatego tym razem opierdol cię ominie, ale jak coś zbroisz od teraz, to oberwiesz w dwójnasób, dobrze, łobuzie? – uśmiechnął się i to był pierwszy uśmiech tego wieczora.
– E tam, straszenie... A co ty teraz zamierzasz zrobić?
– Teraz to ja będę przez kilka dni bardzo zajęty, mimo że formalnie nie pracuję. Możesz na razie tu zostać, o ile oczywiście Maciora i Remi się zgodzą. Zastanawiam się, czy nie przywieźć ci tu Kingi, bo istotnie dom może nie być bezpieczny.
– Tę pyskatą cholerę? Bóg strzegł, zawieź ją do Marciszowa, wujek Roman i ciotka Marta ją uwielbiają i z chęcią się nią zajmą.
Uszatek senior kiwnął głową.
– Ej, zamilknijcie na chwilę – krzyknął Paweł i podkręcił potencjometr radia. Było, jak przez większą część dna ustawione na Radio Wrocław, podawali właśnie wiadomości.
– W strzelaninie, do której doszło dziś rano w okolicy Włodarza w Górach Sowich postrzelony został komendant wałbrzyskiej policji, nadinspektor... – czytał monotonnym głosem spiker. – Przeszedł ratującą życie operację usunięcia... Obecnie znajduje się w szpitalu w stanie ciężkim. Obowiązki komendanta przejął tymczasowo inspektor Artur Poniewierski. Prezydent Wrocławia Jacek Sutryk...
Wzrok wszystkich zatrzymał się na Uszatku seniorze.
– Ojciec, co ty tu w ogóle robisz? – odezwał się Junior. – Mnie opieprzasz a sam uciekłeś ze szpitala...
– Nie uciekłem, a wypisałem się na własne żądanie. Jak nie wierzysz, mam nawet pismo własnoręcznie podpisane.
– I tak wygląda pacjent w stanie ciężkim? – ironizował dalej Junior. – Masz natychmiast wrócić do szpitala.
– Synku, nie mogę... Uwierz mi. Mówiłem, że o pewnych rzeczach jeszcze za wcześnie mówić, ale uwierz mi choć na słowo. Tak, to prawda, że miałem ciężką operację ale prawdą również jest, że się udała. Ale szpital chwilowo też nie jest dla mnie bezpieczny. Zaufaj mnie, proszę, tak jak ja zaufałem tobie, że od razu nie wysłałem połowy wałbrzyskiej policji, by ciebie szukali.
– Przecież na razie nie pracujesz, nawet w radiu o tym mówili...
– Zniknięcie nastolatka zawsze jest dla policji alarmem i nie byłoby z tym żadnego problemu. A akurat Poniewierski jest po dobrej stronie, to nie Janiak...
Nie znałem co prawda ich sytuacji na komendzie, ale zrozumiałem, że dobrze się stało.

Wieczór dobiegał końca i domowa starszyzna zdecydowała, że tym razem będę spał z Juniorem, a Paweł i Kurczak na górze. Odkładałem ten moment w nieskończoność, bojąc się, co się stanie, jak już położymy się do łóżka. Ta cholerna Anita nie dawała mi spokoju. Jeśli zawróciła w głowie Juniorowi, po prostu odwróci się tyłkiem i będzie spał, zwłaszcza, że powiedzieć o tym dniu, że był męczący, to nic nie powiedzieć. W końcu stało się nieuniknione, leżeliśmy koło siebie, nieruchomo jak kukły. Balem się wykonać jakikolwiek gest, by nie poczuć goryczy odtrącenia. I tak leżelibyśmy w nieskończoność, gdyby ciszy pokoju nie przeszył szept.
– Przytul się do mnie, zimno mi...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3270
Przeczytał: 1 temat

Pomógł: 76 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 21:19, 10 Lut 2025    Temat postu:

Inspektor Edward Janik siedział na kanapie swojego salonu w willi w Szczawnie-Zdrój i popijał whisky. Czcił swoje największe zwycięstwo w życiu – Uszatek nie żyje, można się rozprężyć. Pięć minut temu dostał telefon od zaufanego człowieka, że misja została wykonana. Nie przewidywał problemów, substancja użyta do wykonania egzekucji nie działała od razu, a po mniej więcej pół godzinie, w momencie śmierci egzekutor zapewne sobie siedział na krześle naprzeciw izolatki i mógł być widziany przez cały oddział. Preparat dawał efekt podobny do zawału serca, więc lekarze nie będą szukać głęboko,. Wypiszą akt zgonu i wyślą do kostnicy. Trzeba by to uczcić czymś więcej niż tylko szklanką Laphroaiga. W zasadzie można by... Od jakiegoś czasu odczuwał syndrom ostrego niedorżnięcia. Żonę pożegnał, i to wcale nie uprzejmie, trzy lata tamu, może rozwiązało to problem wiecznych awantur w domu, ale na pewno nie likwidowało potrzeb seksualnych. A właśnie porządne zamoczenie z lekką dozą perwersji dało by mu odpowiedni relaks godny tak wspaniałego dnia. Bo dzień był zaiste wspaniały, zupełnie przez przypadek skończyło się jego napięcie i frustracja. Z lubością pogłaskał się po kroczu i z zadowoleniem skonstatował, że jego członek doskonale reaguje na dotyk nawet własnej ręki. Nic dziwnego, kiedy ostatnio ruchał? Zastanowił się i policzył, wypadało jakieś trzy tygodnie. Na walenie konia był już zdecydowanie za stary, zresztą niezbyt go bawiło coś, co było w jego mniemaniu dobre tylko dla nastoletnich chłopców, w jego świecie każdy mężczyzna powinien mieć kobietę, i to najlepiej posłuszną i niewydającą zbyt wiele na siebie. Polał sobie następny kieliszek whisky i wyjął komórkę. Wbity do książki telefonicznej numer miał opis "owoce", na wypadek gdyby ktoś dobrał się do jego telefonu, w pracy policjanta to wcale takie niemożliwe. Telefon odebrał znany mu głos.
– Cześć. Dałoby się coś na teraz?
– To znaczy ja którą?
– Zaraz, najlepiej do pół godziny. Przywieź i poczekaj w samochodzie. I weź taką, jakie lubię, ty już wiesz dobrze.
– Robi się szefie – odpowiedział głos, a Janik rozłączył rozmowę. Poszedł do kuchni, nastawił ekspres i po chwili wrócił do salonu z filiżanką parującej kawy. Rozejrzał się krytycznie po pokoju i trochę go uprzątnąć. Dziwka, nie dziwka, porządek musi być. Zmienił oświetlenie, z żyrandola na nastrojowe boczne lampki, nie cierpiał seksu po ciemku, najbardziej jarał go widok spółkującej kobiety. Był już gotowy na przyjęcie kobiety w każdy możliwy sposób. Jeszcze raz pociągnął ręką po rozporku i mruknął z zadowoleniem, usatysfakcjonowany sztywnością. Janik nie był w wieku, w którym staje na zawołanie, osiągnięcie wzwodu kosztowało go sporo zabiegów, a ilość wypijanego alkoholu nie sprzyjała potencji.

W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi i Janiak poszedł otworzyć. W drzwiach stała ponętna blondynka ubrana zdecydowanie za zimno na tę pogodę, zwłaszcza że kątem oka spostrzegł osadzający się na ogrodowej trawie szron.
– No wejdź malutka – gestem zaprosił ją do środka. – Pewnie ci zimno, nalać ci coś?
– Nie przyjechałam na popijawę – zgasiła go dziwka. Gdzie tu jest to łóżko?
Janik wprowadził ją do salonu, posadził na kanapie, rozpiął pas od spodni i ściągnął je do kostek. Z dziwkami trzeba krótko, żadnych gier wstępnych i pieszczot, tylko od razu przejść do rzeczy. Nabrzmiała pała wyskoczyła z majtek, Janik uważnie obserwował reakcję kobiety, nawet oczekiwał podziwu, ale ku swojemu rozczarowaniu nie doczekał się.
– Ssij! – rozkazał z sykiem i chwytem za włosy przybliżył twarz kobiety do swojego krocza, równocześnie brutalnie wsadzając jej rękę pod stanik. – Zdejmij to!
Chwilę później rozparty na kanapie rozkoszował się ssaniem. Nie, nie spuści się na razie, a w odpowiednim momencie przewróci ją na plecy i brutalnie w nią wejdzie aż po same jaja. Na razie było sielsko i anielsko, w radiu cicho śpiewali Carpenters...
– Tu radio Wrocław, nadajemy wiadomości. W strzelaninie, do której doszło dziś rano w okolicy Włodarza w Górach Sowich postrzelony został komendant wałbrzyskiej policji, nadinspektor... Przeszedł ratującą życie operację usunięcia naboju i jeszcze tego samego wieczoru opuścił szpital w dobrym stanie. Zmarła inna ofiara strzelaniny Mirosław R Prezydent Wrocławia Jacek Sutryk...
Janik gwałtownym ruchem wyrwał prącie z ust dziwki, nawet nie poczuł, jak przejechało ono przez dolne zęby tej prostytutki i pierwszych kapiących zeń kropli krwi.
– Wypierdzielaj stąd malutka, ale w podskokach. Liczę do dziesięciu...
Nie trzeba było jej tego dwa razy powtarzać, widząc, że ma do czynienia z szaleńcem, błyskawicznie naciągnęła na siebie odzież i, nie poprawiając jej nawet, chwyciła torebkę i wybiegła z pokoju. Janik z wściekłością naciągnął majtki, nie zauważając nawet śladu krwi na własnych palcach. Co tu się odpierdziela, do jasnej cholery? – myślał gorączkowo wyszukując odpowiedni numer w komórce. Niestety, tym razem nikt nie odpowiedział. Zadzwonił gdzie indziej, też bez rezultatu. Z rosnącą wściekłością wybierał jeszcze kilka innych numerów, z podobnym rezultatem. Wszystko wyglądało niestety coraz gorzej dla niego. Albo Uszatek wiedział, że coś się szykuje, albo ktoś go ostrzegł, komenda ciekła jak sito i jego poczynania mogły dotrzeć do niepowołanych uszu. Choć nie, był ostrożny, działał tylko przez sprawdzonych ludzi, którzy dotąd go nie zawiedli. Zatem co się stało? Jedno się zgadzało, miał mieć pizdę na wieczór i pizda wyszła. Teraz trzeba na gwałt kombinować inne rozwiązanie, bo Uszatek poza szpitalem jest jeszcze groźniejszy niż w szpitalu, a na pewno jego złapanie będzie przez jakiś czas niemożliwe. Chlapnął sobie jeszcze dwa kieliszki pod rząd, usiadł na tapczanie, na którym właśnie miał ujeżdżać seksowną blondynkę i zaczął kombinować.

– Anita, czemu ty tak późno ze dworu wróciwszy? – zapytała ze śpiewnym lwowskim akcentem babcia. – Nie za zimno? A ten kawaler to twój?
Anita nie miałaby nic przeciwko, ale tę odpowiedź zachowała dla siebie. Jeszcze dziesięć minut wpatrywała się w gąb drogi, którą odszedł Uszatek. Że też wcześniej nie zauważyła tego chłopaka, który siedział raptem rząd i dwie ławki dalej. Ale ona generalnie lekceważyła chłopaków z własnej klasy, uznając ich za smarkaczy, starała się znaleźć kogoś starszego, na razie bez powodzeniach. A tymczasem takie ciacho objawiło się przed chałupą jej babci. Taki przynajmniej pożytek z tego wyjazdu. Anita nie lubiła wsi, a zwłaszcza jeździć do babci, której musiała pomagać w gospodarstwie domowym. Babcia przekroczyła osiemdziesiątkę, trzymała się nieźle, ale, jak to mówią, starość nie radość.
– Szykuj się do mycia – upomniała ją babka, ale Anicie nie mycie było w głowie, przynajmniej na razie. W ręku trzymała ręcznik, którym przemywała twarz Uszatka i wcale nie zamierzała go odłożyć, wręcz przeciwnie, powąchała go i przyłożyła do policzka.
– Ząb cię boli, Anitko? – zaniepokoiła się babcia. – Weź sobie tabletkę z krzyżykiem, rychło przejdzie.
– Nic mi nie jest – mruknęła, z niechęcią odłożyła ręcznik i wyjęła komórkę. Sygnał tu, za górą oddzielającą wieś od Wałbrzycha, nie był nadzwyczajny, ale udało się jej połączyć z klasową stroną na Facebooku i zaczęła oglądać zdjęcia, wyszukując na niej Uszatka. O, tu są fotki z wyjazdu do Wrocławia do Aquaparku i Afrykarium. Z zoo zdjęcia były nijakie, a Uszatek był tylko na dwóch i to gdzieś w tle. O wiele lepsze były zdjęcia z pływalni, na jednym z nich byli Uszatek i Adam Zagrobelny, podobno znali się od dziecka, a obaj ich ojcowie pracowali razem w policji. Obaj dopiero co wyszli z wody, mieli rozwichrzone włosy, a na ich ciałach widniały krople wody. Co im tak wesoło? – zastanawiała się patrząc na ich rozanielone twarze i z wręcz macierzyńskim uczuciem kontemplowała dołki w jego policzkach. Przy smuklej sylwetce Uszatka figura Adama wyglądała niemal jak taran, nie lubiła masywnych chłopaków i ze wstrętem odwróciła oczy od niego, wracając do znacznie przyjemniejszego Uszatka. Dopiero tera zwróciła uwagę na coś, na co jeszcze tydzień temu nie zwróciłaby najmniejszej uwagi. Uszatek był ubrany w bokserki, ściśle opinające jego szczupły tyłek, a poniżej pępka rysowała się pokaźna górka. Woda ściekająca jeszcze po nogach a i specyficznie padająca światło ukształtowały ją w taki sposób, że widać było prawie w całości długi członek, napinający tkaninę wzdłuż grzbietu. Dopiero po kilku sekundach zdała sobie sprawę, w co się wpatruje. Ze wstydu oderwała oczy od tego miejsca na chwilę, by znów bezwiednie skierować tam swój wzrok. Poczuła nagłe gorąco i sensacje, które dotąd nie były jej dane. Bezwiednie odwróciła się od pola obserwacji babci, by nie być złapaną na nieodpowiednich myślach.
– Co się tak kręcisz, córciu? Może wilka złapałaś?
– Nic mi nie jest – mruknęła i na wszelki wypadek wyłączyła komórkę, choć zrobiła to z niejakim żalem. Tymczasem babcia wniosła na stół parujący talerz z jajecznicą z dwiema pajdami chleba i kubkiem gorącej herbaty.
– Jedz córciu, może ci przejdzie.
– Nie jestem głodna – odpowiedziała, ale wiedząc, że babcia nie znosi niejadków zmusiła się do posiłku. Co jakiś czas spoglądała na komórkę, oczekując obiecanego telefonu od Uszatka, który obiecał, że się odezwie, jak tylko przyjedzie na miejsce. Jechał do Zagórza Śląskiego, niedaleko, ale był w takim stanie, że Anita zaczęła się o niego poważnie obawiać. Im dłużej czekała, tym bardziej zaczęła się denerwować.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3270
Przeczytał: 1 temat

Pomógł: 76 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 21:20, 10 Lut 2025    Temat postu:

Dawno już nikt nic nie napisał Smile Czytacie?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
januma
Dyskutant



Dołączył: 22 Lip 2009
Posty: 96
Przeczytał: 33 tematy

Pomógł: 7 razy

PostWysłany: Wto 10:33, 11 Lut 2025    Temat postu:

Oczywiście, że czytamy. Czakam z niecierpliwością na kolejne odcinki, które niestety nie wyjaśniaja wszystkiego, raczej tworzą nowe wątki. Planowałem sobie że odczekam trochę aby było kilka odcinków do przeczytania ale nie wytrzymuje i sprawdzam co jakiś czas czy już jest kolejny odcinek.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3270
Przeczytał: 1 temat

Pomógł: 76 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 10:38, 11 Lut 2025    Temat postu:

Oczywiście nie wyjaśnią wszystkiego, choć powoli się kończy. Tak atrakcyjny chlopak jak Uszatek (choć zupełnie nie w moim typie) musiał w końcu trafić na laskę, która będzie chciała go usidlić...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3270
Przeczytał: 1 temat

Pomógł: 76 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 22:19, 12 Lut 2025    Temat postu:

– Zostaniesz na noc? – zapytał doktor Maciejewski, gdy chłopcy byli już rozlokowani po pokojach. – Jak na jeden dzień miałeś zdecydowanie za dużo wrażeń. Prześpisz się w kancelarii, mam nadzieję, że gospodarz domu nie będzie miał nic przeciw...
– Zostałbym z chęcią, ale potrzebuję mojego laptopa i telefonu służbowego, które zostawiłem w domu. Wam już nic nie grozi, tobie też nie, wbrew pozorom, przynajmniej na razie, nie potrzebujecie żandarmów.
– Uważaj na siebie, z tego co mówiłeś, tobie akurat coś grozi...
Uszatek nie zamierzał wtajemniczać Macieja w szczegóły tego, co się dzieje, poza najbardziej istotnymi rzeczami, które mogłyby jego dotyczyć. Również z tego powodu, że lepiej nie wiedzieć, ale szczególnie dlatego, że sam nie miał zielonego pojęcia. Na razie jest wystawiony jak kaczy kuper do strzału i był świadom, że Janik nie cofnie się przed największym łajdactwem, byle ostatecznie pogrzebać swoją cuchnącą przeszłość. Dopił kawę, nawet z prawdziwą przyjemnością, bo kawa serwowana w tym domu była zawsze wyborna, pożegnał się z przyjaciółmi i wyszedł na znów zalane deszczem podwórze. Oczy zamykały mu się ze zmęczenia, ramię, zwłaszcza po łopatką zaczynało rwać tak, że zaciskał zęby z bólu. Nacisnął dwa razy klakson, po chwili na ganek wyszedł Remigiusz.
– Macie jakiś voltaren, amitryptylinę, kodeinę albo chociaż naproxen? – zapytał Uszatek przez uchylone okno.
– Amitryptylina działa usypiająco a ty masz prowadzić auto, tak samo kodeina, Ale dam ci listek naproxenu, tylko bierz go na pusty żołądek – przestrzegł, po czym zniknął za drzwiami, a po niespełna minucie przyniósł dwa listki.
– Ty się nie nadajesz do auta – przestrzegł go Remigiusz, ale tabletki podał i zamachał na pożegnanie.

Gdy dojechał do domu, było już mocno po północy. Zaczął od obchodu, zgodnie z założeniem, że jeśli Janik, sam, albo przy pomocy swych popleczników będzie chciał go zaatakować, najlepiej będzie zacząć od domu, zwłaszcza że w domenie publicznej, a gdzie można lepiej dochodzić do siebie niż we własnym łóżku? A jego dom był nie tylko nieprzygotowany na obronę, ale do tego były w nim dwie kobiety, które mogły paść łatwym łupem. Znal Janika z każdej strony, był to człowiek bezwzględny, niebiorący jeńców i mający na sumieniu kilka istnień ludzkich w policyjnych akcjach. Za dwie z nich miał postępowanie dyscyplinarne, ale jakoś udało mu się wyłgać. Na szczęście tym razem nie zauważył niczego niepokojącego, dziecię, nieświadome tego, że jutro do południa zostanie wywiezione do Marciszowa, spało smacznie, mógł zatem usiąść przy kawie, chyba siódmej tego dnia i zacząć rozmyślać. Miał sporo dowodów przeciwko Janikowi, ale żaden z nich nie spowoduje postawienia zarzutów o zabójstwo Mieczysława Rudzkiego. Te najważniejsze zostały z powodzeniem zniszczone. Zeznania jednego świadka nie przekonają żadnego sądu na świecie, zwłaszcza takie sprzed kilkunastu lat. Uratowane szczątki dokumentów z prokuratury tym bardziej. Tu trzeba coś mocnego, co nie pozostawiłoby żadnych wątpliwości. Ba, ale co? Tym bardziej, że trzeba to zrobić szybko, aby nie dać Janikowi czasu na działanie. Jeszcze raz przeglądał akta, których kopie zdążył sobie sporządzić i w tym momencie zadzwonił telefon.
– Ordynator Makaruk – usłyszał zmęczony głos. Uszatek chwilę się zawahał, ale głos istotnie przypominał ordynatora, z którym ostatnio rozmawiał jakieś trzy godziny temu, zbyt wcześnie, by zapomnieć.
– Panie ordynatorze, naprawdę musi pan dzwonić o tak nieboskiej godzinie? Zapewniam pana, że czuję się wyśmienicie, wszystko w normie, ciśnienie też.
– Ja nie w tej sprawie – przerwał mu Makaruk. – Dzwonię z czymś, o czym powinien pan wiedzieć, a z czym sam nie wiem, co robić, tym bardziej, że nie mam kontaktu z Poniewierskim, pan wie, tym nowym komendantem, a nie zgłoszę sprawy na 112, to nie ten szczebel. Pan najlepiej będzie wiedział, co z tym zrobić.
– To proszę powiedzieć, ale w miarę możliwości krótko.
W miarę jak słuchał, był coraz bardziej zaniepokojony. Pacjent prawdopodobnie otruty, nikogo podejrzanego w budynku... Zaraz, ale czy to nie on sam miał być pilnowany przez policję? Co tu się w ogóle odjaniepawla? – użył ulubionego słówka swojego syna.
– Podobno pan chciał krótko – ironizował Makaruk.
– Sprawa jest poważniejsza, niż panu się wydaje, panie ordynatorze. I faktycznie zgłoszenie tego na sto dwanaście byłoby niewybaczalnym błędem. Nie wiadomo, kto tam dziś siedzi, niby wszystkie rozmowy są nagrywane, ale do tych nagrań sięga się w ostateczności, kiedy sprawa zaczyna już śmierdzieć albo potrzebne są dowody. Szansa, że to nie będzie nigdy odsłuchane, jest ogromna. I co zrobić teraz, kiedy formalnie jest na chorobowym i nie ma żadnych mocy?
– Panie ordynatorze, niech pan zachowuje się w stosunku do tego policjanta, jakby w ogóle nic się nie stało, ale broń Boże nie informuje go o waszych odkryciach. Ja to załatwię własnymi kanałami i postaram się panu powiedzieć, co robić dalej. A na razie dobranoc...
Ale noc nie była dobra. Stanął w miejscu a w sprawie tego tajemniczego zabójstwa może zadziałać dopiero rano, jeśli nie chce sobie narobić dodatkowych wrogów. Nie, to za dużo jak na jeden dzień. Wstał od kuchennego stołu, umył filiżankę, pogasił światła i dołozył do pieca. Będąc w pokoju przygotował swój służbowy pistolet, umieścił go w między materacem a stelażem łóżka i półprzytomny padł na pościel.

Obudziło go łomotanie w drzwi. Na dworze było już prawie jasno, ostatnie cienie nocy znikały za górą Niedźwiadek. Walenie w drzwi nie ustało. Wyjął z kryjówki pistolet, poprawił piżamę i ostrożnie zszedł na dół. Drzwi wejściowe były drewniane, nie było w nich nawet judasza, zwanego bardziej elegancko wizjerem. Postanowił, że nie będzie się bawił w żadną dyplomację i z impetem otworzył drzwi. Na progu, wśród kropel siekącego deszczu, stała dziewczyna w wieku mniej więcej Uszatka Juniora. Była ubrana w sportową kurtkę i dżinsy. Na głowie miała modną fryzurę afro, której Uszatek nie cierpiał, kiedy Jola zaproponowała, że tak się uczesze, powiedział, że woli kupić sobie pudla. Dziewczyna na widok broni przy nodze mężczyzny niemal natychmiast zbladła i cofnęła się.
– Pani sobie życzy? – zapytał Uszatek, któremu nagle żal się zrobiło dziewczyny.
– Dzie... Dzień dobry – odparła dziewczyna. Nazywam się Anita Chrobak, jestem koleżanką z klasy pana syna. Patrząc na pana jest dla mnie oczywiste, że przyszłam pod właściwy adres – uśmiechnęła się nieśmiało, dalej obserwując broń w ręku mężczyzny.
– Przepraszam panią za ten pistolet, ale spodziewałem się wizyty naprawdę złych ludzi – uśmiechnął się Uszatek. – Pani wejdzie, nie będziemy rozmawiać w progu.
Uszatek uważnie obserwował ją jak się rozbierała, z uznaniem ocenił jej biust i talię. Nagle poczuł się strasznie staro, jak chyba każdy rodzic, w momencie, kiedy do jego wydawałoby się małego dziecka zaczynają przychodzić amanci płci przeciwnej. Bo ta młoda na pewno nie przyszła w sprawie szkolnej, na pewno nie w sobotę o siódmej rano...
– Proszę – Uszatek podał jej filiżankę herbaty. – A teraz chciałbym poznać powód pani wizyty...
Słuchał uważnie o okolicznościach, w jakich jego syn spotkał się z nią poprzedniego wieczora, o których dotąd nie wiedział.
– Dlatego po prostu się o niego boję, wieczorem przysłał mi tylko jednego esemesa, z tekstem "żyję, nic mi nie jest", na następne nie zareagował.
– Niech się pani nie martwi, to dla niego typowe, pani myśli że w stosunku do własnych rodziców jest bardziej wylewny? Nic z tych rzeczy. Poza tym zapewniam panią, widziałem się z nim kilka godzin temu, jest bardzo zmęczony, ale ogólnie zdrowy.
– A może pan powiedzieć, gdzie w tej chwili jest?
Uszatek zastanowił się poważnie, zanim odpowiedział. Już wiedział, dlaczego twarz wydawała mu się znajoma, widział ją na zdjęciach swojego syna. Każdy mężczyzna, który nie jest gejem, zawsze zlustruje płeć piękną i zastanowi się, która podoba się własnemu synowi. A na tych fotografiach Anita była zdecydowanie najładniejsza. A niech jej będzie, skoro zdecydowała się przyjść o tak wczesnej godzinie, Junior nie jest obojętny, a dziewczyna była zbyt ładna, by choćby przez chwilę nie wyobrażać jej sobie jako własnej synowej.
– Marek jest w Zagórzu Śląskim, zaraz pani narysuję, bo to dość skomplikowane...
– Dzień dobry państwu – usłyszał od progu, nie musiał nawet patrzeć, słysząc zdumiony głos własnej żony. Ciekawe, co sobie pomyślała... Na wszelki wypadek postanowił rozładować awanturę jeszcze przed jej wybuchnięciem.
– To Anita, koleżanka Juniora z klasy.
– I przyprowadziłeś ją tu pod bronią? – zapytała, patrząc na leżący na stole pistolet. – To chyba nie są widoki godne oczu nastoletnich dziewcząt...
– Mój brat trenuje strzelectwo – uśmiechnęła się Anita. – Nie takie pukawki widziałam...
– Zostanie pani z nami na śniadaniu? – zaproponowała Jolanta, mając nadzieję, że pociągnie dziewczynę trochę za język i dowie się czegoś o synu. Junior do tej pory przyprowadzał tylko chłopców, a ci byli z definicji mało wylewni.
– Dziękuję, ale chciałabym teraz pojechać do Marka.
– W tej ulewie? – zdziwił się Uszatek. – To pani rower stoi na podwórku?
– Tak, trenuję kolarstwo górskie w Górniku, żadne ulewy mi nie straszne – roześmiała się szczerze Anita. Uszatek uśmiechnął się dyskretnie. Fajnie by było, gdyby to była jego dziewczyna.

Obudziło mnie delikatne smyranie po policzku. Chyba nikt nie budzi tak delikatnie jak Junior, z jakaś czułością, oddaniem... Za mało romansów przeczytałem, by mieć na to odpowiednie określenia.
– Cześć Grubciu – szepnął Uszatek i pocałował mnie w policzek. Jeszcze mnie bolał kutas po wieczornej zabawie, a on dobierał się do niego znów, tym razem o wiele łagodniej, a jednocześnie o wiele bardziej zmysłowo, co tylko potęgowało moje podniecenie. Szybko wymacałem co trzeba i zacząłem odwzajemniać pieszczoty. Było nam z sekundy na sekundę coraz lepiej, i kiedy zacząłem być coraz bliżej finału, nagle rozległo się pukanie do drzwi. Jakieś dziwne, to na pewno nie był ojciec ani doktor Maciej, już prędzej Paweł albo Kurczak, choć oni wchodzili najczęściej bez pukania. Może jednak nauczyli się dobrych manier?
– Wejść! – krzyknąłem, na chwilę zatrzymując rękę Juniora i uspokajając oddech. Rozległ się trzask drzwi i w progu stanęła dziewczyna z szopą ondulowanych włosów, zmoczonych przez deszcz. I patrzyłą się na nas jakby z niedowierzaniem...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3270
Przeczytał: 1 temat

Pomógł: 76 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 21:30, 15 Lut 2025    Temat postu:

– Po co przyszłaś? – zapytał po długiej chwili niezręcznego milczenia Uszatek. Byliśmy obaj pod kołdrą i osoba, która nie ma kosmatych myśli nie powinna być zaskoczona. Z jednym małym wyjątkiem – parówa mi sterczała i było to ewidentnie widać w postaci górki rysującej się na pościeli. Dyskretnie, jak tylko mogłem, jednak z pełną świadomością, że jestem obserwowany, położyłem jakoś malucha na brzuchu.
– Sprawdzić, jak się czujesz po wczorajszym. Bałam się o ciebie – odpowiedziała słabym głosem dziewczyna. – Wysłałam ci kilka esemesów, odpowiedziałeś na jeden i to niezbyt wylewnie.
– Nic mi nie jest – odpowiedział beztrosko Junior. – Owszem, miałem wczoraj mały kryzys.
– Dlaczego leżycie w jednym łóżku? – spytała, wpatrując się w śpiwór i karimatę leżące pod ścianą. Anita, błagam, czy ja się ciebie pytam z kim i jak śpisz? To chyba moja sprawa, nie uważasz? Dzięki za troskę, doceniam, ale to, jak żyję, jest wyłącznie moją sprawą. A teraz prośba – czy mogłabyś opuścić na moment? Chcemy się ubrać, to nie dla ciebie widoki.
Anita bez słowa wyszła z pokoju i po chwili usłyszeliśmy cuchnące kroki na drewnianych schodach.
– Ale wtopa – szepnąłem, jakbym bał się, że jeszcze z dołu może to usłyszeć.
– Jaka wtopa? – zdziwił się Junior. – Pomyśl trochę. Po pierwsze, nikogo nie informowałem, gdzie jestem i znalezienie mnie było trudne, trzeba było się naprawdę postarać. Po drugie – czy przychodzisz do kogoś niezapowiedziany? To już nie te lata, kiedy na wieś były dwa telefony, można zadzwonić i się umówić.
– Sprawdź telefon – zażądałem. Junior niechętnie wylazł a łóżka i, oczywiście z gołą dupą, poszedł gmerać we własnych rzeczach skąd, po kilkusekundowej szamotaninie wyciągnął komórkę i zaczął w niej grzebać.
– Miałeś nosa, kilka razy starała się do mnie dodzwonić. A ja zawsze wyłączam telefon na noc, miałem prawo nie słyszeć. No ale dobrze, poszedłbyś tak po prostu z zaskoczenia do kogoś?
Zastanowiłem się przez chwilę. Z reguły nie odwiedzałem nikogo, nawet nie wiedziałem, jak mieszkają moi koledzy, a niektórzy nawet gdzie mieszkają, choć akurat nie była to wiedza tajemna i szybko można było do tego dotrzeć. RODO srodo, adres da się znaleźć.
– Chyba tylko do Kurczaka i to kiedy naprawdę byłbym zaniepokojony, co się z nim dzieje. Choć ja jestem z natury leniwy, po prostu bym zadzwonił.
– No to chyba sam sobie odpowiedziałeś na to pytanie – powiedział Junior, a ja obserwowałem jak jego członek niknie w majtkach. – Ona po prostu leci na mnie, choć przyznam, że nie zauważyłem tego wcześniej, a słowo honoru, że nasze wczorajsze spotkanie w tej wsi było zupełnie przypadkowe. Nikomu nie mówiłem gdzie i którędy pójdę, zresztą gdyby nie to błocko szedłbym zupełnie inaczej, ale zależało mi by jak najwięcej iść asfaltem. Gorzej, że nie wiem, co będzie teraz, co widziała i co powie w klasie...
– A właśnie, nigdy nie opowiadałeś mi o swojej szkole...
– Naprawdę, Grubciu, są ciekawsze tematy. Tak pokrótce mogę powiedzieć, że tak niezgranej grupy jeszcze w życiu nie widziałem. Każdy sobie rzepkę skrobie, są grupy, podgrupy, które się nawzajem nie trawią. Właśnie dlatego boję się co zobaczyła i co powie swoim psiapsiółkom. Baby mają długie języki. Jeszcze zrobią ze mnie pedała... A już zupełna katastrofa będzie, kiedy to dojdzie do rodziców.
Cóż, wypadało tylko współczuć, ale co miałem na to poradzić, że jakaś suka się na niego uwzięła? Po prostu pech. Teraz trzeba tylko dbać o to, by szkody były jak najmniejsze, ale jak to zrobić? Nic konkretnego nie przychodziło mi do głowy, ba, nawet nie wiedziałem jak pocieszyć Juniora, na twarzy którego malowało się przerażenie.
– Na razie to my niewiele wiemy, bo przecież nam nic nie powiedziała, prawda? Nie martw się na zapas, są gorsze rzeczy. Ja na twoim miejscu martwiłbym się o ojca...
Wstałem, oczywiście nagi jak w dniu stworzenia i zacząłem się ubierać. W tym momencie Junior poszedł do mnie i mocno się przytulił, głaszcząc mi plecy i pośladki.
– Boję się...
– Głowa do góry, a na razie daj mi się ubrać, bo piździ jak za cara. Odbijemy sobie wieczorem... – pocałowałem go w odstające ucho i zacząłem się ubierać.

Gdy zeszliśmy na dół, zastaliśmy widok zgoła niecodzienny: Anita, Paweł i Kurczak siedzieli przy stole i rozmawiali o naszych wczorajszych przygodach. W kuchni doktor Maciej i ojciec trzaskali naczyniami, przygotowując śniadanie.
– Siadajcie z nami – powiedziała Anita. – Marek, czemu ty mi o tym wszystkim nie opowiedziałeś?
– A musiałem? – zaperzył się Junior. – Mnie nawet teraz ciężko o tym mówić. Poza ojcem, panem Remikiem i wujkiem Maciorą...
– Jaką Maciorą? – zdziwiła się Anita, a towarzystwo zgodnie ryknęło śmiechem.
– To pseudonim taty z lat młodzieńczych – pośpieszył z wyjaśnieniami Paweł. – No bo jak nazwać Macieja Maciejewskiego?
Towarzystwo rozkręcało się bardziej, a ja dyskretnie obserwowałem Anitę. Po jej zaskoczeniu a nawet zniesmaczeniu nie było już śladu, nie chciałem mówić co prawda Juniorowi, ale ona dokładnie odczytała tę scenę łóżkową, a wstrząs był poważny. Nawet nie chodzi o tę moją górkę na kołdrze, ale leżeliśmy zdecydowanie zbyt blisko siebie jak na dwie nawet lubiące się osoby, które jakimś cudem znalazły się w tym samym łóżku. Teraz zachowywała się zupełnie inaczej, była odprężona, śmiała się z innymi i wręcz promieniała.
– Dobra, młodzieży, trzeba zjeść jakieś śniadanie – powiedział wyłaniający się z kuchni ojciec. – Później możecie robić, co chcecie... To znaczy nie do końca. Któreś z was musi jechać do wioski na drobne zakupy, nie ma sensu, bym po butelkę śmietany jechał do Wałbrzycha.
– To ja się przejadę – zaoferował Paweł, prawie wpadając w głos ojcu. – Wujek, wezmę twój rower. Anita, pojedziesz ze mną?
– Pewnie – odpowiedziała Anita jakoś wdzięcznie, jakby Paweł podał jej właśnie bukiet róż. Zaraz, o co tu właściwie biega? Oni znają się zaledwie od pół godziny! Stanowczo za mało, by komuś proponować wspólny wypad, nawet jeśli jest to rowerowa wyprawa po kubek śmietany. Ale Anicie najwyraźniej się to spodobało, bo wkrótce po śniadaniu sama przejęła inicjatywę. To jakaś ostra dziewczyna musi być, skoro tak chętnie bierze sprawy w swoje ręce.

Gdy Paweł i Anita wyjechali, w domu zrobiło się jakoś luźniej, a z Juniora spłynęło ogromne napięcie i znów był w swoim żywiole, drocząc się z wujkiem Maciejem o każdy szczegół. Gorzej, że Anita i Paweł zniknęli na dobre, droga do sklepu i z powrotem, nawet po błocie to nie więcej niż pół godziny, a ich nie było już półtora. W sumie mi to wisi, Pawła lubiłem, a Anita była mi zupełnie obojętna, ale biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia, miałem prawo odczuwać niepokój.
– Co oni tam robią tyle czasu? – zapytałem, gdy siedzieliśmy w czwórkę przy stole i obgadywaliśmy plany na weekend. Maciej i Paweł wyjeżdżali jutro, po Kurczaka mama miała przyjechać w poniedziałek lub wtorek i to wszystko było do obgadania.
– Jak to co, kupują śmietanę – roześmiał się wujek Maciej. – Przecież po to pojechali.
– Przez ten czas przywiózłbym tu połowę mleczarni...
W tym momencie drzwi się otworzyły, a w progu stanęli Anita i Paweł, z roześmianymi twarzami.
– Sorki za spóźnienie, ale byliśmy jeszcze na cappuccino, bo tak dobrego jak w Zagórzu nie ma na całym Dolnym Śląsku. A później wybierzemy się na mały spacerek...
Aha, tak się rzeczy mają.

Uszatek senior, walcząc z morzącym go po na w pół przespanej nocy snem, popijał kawę i przygotowywał dokumenty na rozmowę z Poniewierskim. Jola i Kinga zostały wysłane na weekend do Marciszowa, aby przynajmniej na chałupa była pusta. Niebezpieczeństwo było realne i Uszatek o tym doskonale wiedział. Teraz trzeba jakoś przekonać Poniewierskiego, by doprowadził do zatrzymania Janika, co na pewno będzie trudnym zadaniem, bo Poniewierski, będąc w drogówce, w wielu sprawach po prostu się nie orientował i trzeba było zacząć od Adama i Ewy. Poza tym wiele rzeczy było tylko na twarz, bez żadnych konkretnych dowodów, bo skąd je wziąć, skoro najważniejsze dokumenty poznikały? Łatwo powiedzieć "aresztować!", trzeba mieć za co. Uszatek doskonale zdawał sobie sprawę, że nawet nocne wydarzenia w szpitalu to w gruncie rzeczy teoria, co prawda zrozumiała, ale niepoparta żelaznymi dowodami. Musi być przekonujący jak nudny dotąd, by z ciągu poszlak, fakt, że dość logicznego, zrobić sprawę kończącą się aresztowaniem. Sam zaś był daleko od idealnej formy i przekazanie tego w jasny sposób wydawało mu się poza zasięgiem. Cóż zrobić, spakował dokumenty do walizki, dopił kawę i z niejakim ociąganiem wyszedł przed dom. Była już dziesiąta i lepiej tego nie przeciągać w nieskończoność, bo Poniewierski dał mu tylko dwie godziny.

Czy ty wiesz, co to jest zatrzymać wysokiego rangą policjanta? – powiedział, kiedy zapoznał się z resztkami ocalałych dokumentów, protokołami przesłuchań i opowieścią o wydarzeniach w szpitalu. To wszystko nawet trzyma się kupy, jeśli założymy, że to zabójstwo prokuratora było istotnie dziełem Janiaka, ale brak czegoś, co by go przygwoździło. Prokurator na tak wątłych przesłankach nie podpisze nakazu aresztowania, zwłaszcza policyjnej szychy. On będzie chciał żyć i pracować.
– Na czterdzieści osiem godzin można go przyskrzynić, a nawet nie trzeba, wystarczy go przesłuchać.
– To musi zrobić jednostka nadrzędna – zgasił go Poniewierski – a ja muszę wystąpić o zgodę. Gdzie nie spojrzysz, dupa z tyłu. Bądźmy szczerzy, tak naprawdę nie mamy na niego nic.
– Przyciśnij Big Dicka – zaproponował Uszatek. – Ma zbyt wiele do stracenia, by zacząć śpiewać, jak to było z tym oddelegowaniem na noc.
– Pomysł nawet niezły, ale jeśli tej roboty nie nadał mu bezpośrednio Janik, leżymy i kwiczymy. A jeśli nam to nie wypali, Janik złoży na nas ordynarny donos i wtedy to my będziemy mieli problemy. Jedyne, co mogę zrobić to wezwać Big Dicka na przesłuchanie i wysłać patrol po Janika. Ale nie licz na zbyt wiele.
Jeśli Uszatek nie czuł się zdetonowany, to tylko dlatego, że sam wiedział, że to niewiele., Ale dobrze, że wywalczyl choć to, będzie się improwizować.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3270
Przeczytał: 1 temat

Pomógł: 76 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 22:38, 18 Lut 2025    Temat postu:

Uszatek wyszedł z gabinetu Poniewierskiego z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony udało się zmusić go do złożenia mu wizyty i zawiezienia do komendy celem, jak to się mawia w policyjnej gwarze, rozpytania, jednak pełniący obowiązki komendanta Poniewierski zdecydowanie sprzeciwił się bezpośredniemu udziałowi Uszatka w tej wizycie.
– Już pomijam to, że obecnie nie masz przydziału – zgasił go – ale robię to głównie dla twojego dobra. Jeśli prawdą jest to, co się stało w szpitalu, a nie mam powodów, by nie wierzyć, nie jest to dla ciebie bezpieczne miejsce.
Uszatek jeszcze próbował coś ugrać, ale raczej z wrodzonej przekory, sam na miejscu Poniewierskiego zachowałby się dokładnie tak samo. Teraz pozostało mu czekać, aż komendant skonsultuje zatrzymanie. Coś mu się w tym wszystkim nie podobało, ale nie bardzo wiedział co, po prostu miał złe przeczucia, które zwykle się spełniały. Nie były to tylko przeczucia, lubił angielskie sformułowanie, niemające polskiego odpowiednika "educated guess", oznaczające mieszankę przypadku i jakichś logicznych podstaw. Tutaj można by powiedzieć "educated hunch"... Tymczasem siedział w swoim gabinecie i czekał na początek akcji, porządkując papiery do przekazania tymczasowemu szefowi, niekoniecznie z uwagi na dobro firmy, bardziej na to, że tylko tak mógł usprawiedliwić swoją obecność w tym budynku. Po jakiejś godzinie usłyszał umówione pukanie do pokoju.
– Możemy jechać – Poniewierski był już ubrany w służbowy płaszcz. – Ty w ogóle jesteś w stanie jechać? Jakiś blady jesteś?
– A jaki byłbyś w dzień po operacji? – odciął się Uszatek. – Nic mi nie jest, wziąłem tabletkę przeciwbólową.
– Nie wiem, czy dobrze robię, zabierając cię ze sobą. Trochę to pogwałcenie przepisów... Z drugiej strony możesz być potrzebny na miejscu.
Zjechali windą no parter, podpisali księgę wyjść i w strumieniach znów zacinającego deszczu pobiegli do radiowozu. Uszatek czul momentami przeszywający ból pod łopatką, do którego nie przyznałby się za żadne skarby świata. To była jego sprawa i chciał ją doprowadzić od początku do końca.
– Są wszyscy? – zapytał kierowca.
– Są, jedź.
Piętnaście minut później przejechali granice Szczawna-Zdrój i wkrótce byli w pobliżu eleganckiej przedwojennej willi. Aby nie spłoszyć Janika, Poniewierski kazał zaparkować dwie ulice dalej i wysłał najpierw patrol, który miał rozpoznać sytuację i gdyby Janik zdecydował się powrócić w jego towarzystwie do radiowozu, było umówione, że dostaną sygnał przez radio i Uszatek ma zniknąć i wrócić do Wałbrzycha taksówką. Patrol znikł za zakrętem i nie dawał znać przez kilkanaście minut. W końcu zacharczało radio.
– Tu patrol wzywam bazę, wzywam bazę.
– Tu baza – odezwał się Poniewierski. – Jak tam? Coś długo was nie ma.
– No właśnie nie wiemy co robić. W domu nie ma żywego ducha, nikt nie reaguje na dzwonek. Co ciekawe, drzwi wejściowe są otwarte, tyle że nie mamy nakazu od prokuratora. Wejść?
Poniewierski wahał się chwilę obserwując uważnie ulicę. Domy były za żywopłotami, wyliniałymi trochę o tej porze roku, ale była szansa, że nikt nie widział radiowozu. A nawet jeśli widział, to co z tego? Policja nie musi ukrywać swych radiowozów, a przyjechać mogła do zupełnie kogo innego.
– Nigdzie nie wchodźcie, poczekajcie chwilę – zarządził. – Uszatek, co o tym myślisz?
– Ja bym wszedł – powiedział Uszatek po dłuższym namyśle. - Zawsze można się jakoś usprawiedliwić, że byliśmy zaniepokojeni i tym podobne bajki dla potłuczonych. Jak by nie było zaniepokojeni jesteśmy, tyle że nieobecnością...
– Dobra, idziemy, ale idziemy. Kierowca, ty zostajesz tutaj.
Uszatkowi nie było dane wiedzieć gdzie i jak mieszka Janik, który mocno strzegł swojej prywatności, a i jemu samemu nie śpieszyło się do złożenia wizyty koledze. Po chwili weszli na eleganckie podwórze z elegancko wystrzyżonym trawnikiem i ścieżką do domu wysypaną białym, kontrastującym z trawnikiem żwirkiem. Weszli na ganek, drzwi rzeczywiście nie były zamknięte. Poniewierski pchnął je mocno i weszli do środka. Przeszli przez elegancko urządzony hall i weszli do kuchni. Uszatek podszedł do kredensu i pomacał czajnik bezprzewodowy.
– Jeszcze ciepły – stwierdził. – Uważajcie.
Tymczasem dwóch policjantów weszło szerokimi, drewnianymi schodami na piętro. Ciekawe, ile go kosztowało urządzenie tej chaty i skąd miał na to pieniądze – zastanawiał się Uszatek. Janik żył na bogato, sprzęty były wyłącznie uznanych marek, nawet Thermomix, który musiał go kosztować majątek. Nie da rady tak urządzić mieszkania z policyjnej pensji, nawet komendanta wydziału. Tymczasem na klatce schodowej pojawili się dwaj policjanci.
– Pusto, w żadnym pomieszczeniu go nie ma. Ale jest ciekawostka, jeden pokój albo inne pomieszczenie zamknięte na klucz. Zamek typowy, yeti, zabezpieczenie wątpliwe. Mamy wejść?
– Wolałbym nie – odpowiedział Poniewierski, po czym dopiero po tej na wpół automatycznej odpowiedzi zaczął myśleć. Byle kogo ze sobą nie wziął, chłopcy mieli sprzęt i umiejętności. A właśnie yeti był najlepiej rozpracowany, dało się go zamknąć tak, że nikt nikomu nie byłby w stanie nic udowodnić. Nie wykorzystać takiej okazji to grzech. Zwłaszcza, że nie była to bynajmniej wizyta kurtuazyjna, zawsze można było powiedzieć, że szukają zaginionego policjanta o wysokiej randze.
– Idziemy – zdecydował. – Zajmijcie się tym zamkiem.

Nie trwało to dłużej niż minutę i jeden z policjantów po krótkim zmaganiu się z zamkiem pchnął drzwi. Był to pokój, długi, z zasłoniętym oknem, dopiero po włączeniu światła mogli
obejrzeć wnętrze. Pomieszczenie kontrastowało z innymi pokojami tej rezydencji, w porównaniu z nimi panował tu bałagan, a podłoga wręcz prosiła się o mopa i wiadro z gorącą wodę. Półki wypełniały książki i jakieś szpargały, przypominające policyjne akta. Uszatek wyjął jeden z tomów i zaczął wertować. I zdziwił się – były to prokuratorskie akta w sprawie śmierci prokuratora Mieczysława Rudzkiego i jego siostry. Gwizdnął z przejęcia.
– Znalazłeś coś ciekawego? – zainteresował się Poniewierski.
– Nawet... Coś widzi mi się, że trzeba uzyskać nakaz prokuratorski i zrobić tu porządną rewizję.
– Mówi się przeszukanie – niemal odruchowo powiedział Poniewierski, będący czasem trudnym do wytrzymania służbistą. A już broń Boże użyć przy nim nieformalnego języka. – Można się postarać, tylko jak to uzasadnisz prokuratorowi? Że przez przypadek włamałeś się do pokoju wysoko postawionego gminy? Przecież to się nie trzyma kupy. Tylko wystawisz się na śmieszność a nawet na zarzuty.
– Nazwisko Rudzkiego zmiękczy mu serce – Uszatek był z natury optymistą i widział świat z wysokości większej niż regulaminowe nakazy. – To akurat możesz zostawić mnie, do załatwienia tak prostej sprawy nie muszę być aktualnie urzędującym komendantem...
– Jak chcesz – mruknął Poniewierski. Nagle skrzywił się. i głośno zaczął wciągać powietrze.
– Czujecie?
– Co mamy czuć? – odezwał się policjant z patrolu.
– No ten zapach, przed chwilą go nie było. Jakieś migdały czy coś...
Uszatek, którego powonienie nieco stępił katar sienny i intubacja podczas operacji z poprzedniego dnia, poczuł również zapach.
– Panowie, nie oddychać i wychodzimy stąd natychmiast. Chłopcy, zamknijcie te drzwi bo jeszcze chwila...
Wyszli z domu, usiłując przez jakiś czas nie oddychać. Dopiero gdy znaleźli się na ganku, padło polecenie zaczerpnięcia powietrze.
– Kwas pruski? – zdziwił się jeden z policjantów. – Przecież na początku w ogóle go nie było czuć. A może jakaś zbiorowa halucynacja?
– Pokój był zabezpieczony, tylko trochę chujowo – stwierdził Uszatek. – Zmyślna robota. Prawdopodobnie otwarcie drzwi uruchomiło reakcję chemiczną, której efektem było wytworzenie cyjanowodoru. Zauważyliście, że w tym pokoju nie ma żadnej wentylacji? Działanie jak najbardziej celowe. Jak panowie wiecie, cyjankali działa na układ oddechowy i paraliżuje człowieka niemal natychmiast. Osoba, która odwiedzi taki upiorny pokój nie ma raczej szans na jego opuszczenie.
– Coś mi nie gra – powiedział jeden z policjantów, zapalając papierosa. Od wyjścia z willi męczyły go nudności i chciał zabić kręcący się jeszcze w nozdrzach lekki zapach gorzkich migdałów. – To jak on tam mógł wchodzić?
– Jest jakaś metoda wyłączenia tego ustrojstwa z zewnątrz – stwierdził Uszatek. Przeszedł kiedyś szkolenie chemiczne i wydawało mu się długo, że ta wiedza nigdy mu się nie przyda i że była to kosmiczna wręcz strata czasu, bo nikt do tej pory nie stosował tak wyrafinowanych metod. Jak się okazało, niestety nie miał racji.
– Dobra, to dlaczego jeszcze żyjemy?
– Może być kilka powodów, na przykład użyty do reakcji cyjanek sodu lub potasu był nieświeży. To jedna z tych substancji niedziałających wiecznie i w nieodpowiednich warunkach szybko wietrzeje. Na kursie kiedyś dyskutowaliśmy przypadek, w którym cyjanek nie zadziałał. Są znacznie pewniejsze trucizny, uwierzcie mi...

Kilkadziesiąt metrów dalej, z okna sąsiedniego domu, który należał do Janiaka, a kupiony został przez słupów i obecnie wynajmowany Ukraińcom, Janiak obserwował przez lornetkę, jak grupa sześciu policjantów opuściła dom, a przy bramie jeden z nich osunął się na ziemię. Tego nie przewidział i chwilowo powrót do domu okazał się niemożliwy. Grupa policjantów, w której rozpoznał Poniewierskiego i Uszatka nachyliła się nad kolegą, a jeden z nich oddalił się od grupy i perorował przez radio. W zasadzie nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – pomyślał i zadzwonił w tylko sobie znane miejsce.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Nowości Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 13, 14, 15
Strona 15 z 15

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin