|
GAYLAND Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
wyra
Debiutant
Dołączył: 13 Paź 2006
Posty: 5
Przeczytał: 16 tematów
|
Wysłany: Śro 20:52, 13 Lis 2024 Temat postu: |
|
|
lekcje odrobione w dwa wieczory, doskonałe również dziękuję i czekam na kolejny odcinek.....
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3183
Przeczytał: 85 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Czw 13:02, 14 Lis 2024 Temat postu: |
|
|
Dziękuję za miłe sowa. Kiedy pisałem "Innych" nie pracowałem, więc odcinki mogły się ukazywać codziennie. Niestety teraz mam trudną i wymagającą pracę, a po robocie jestem po prostu padnięt, więc odcinki pojawiają się o wiele rzadziej. Ale dziś wieczoram postaram się skrobnąć następny odcinek.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3183
Przeczytał: 85 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Czw 19:30, 14 Lis 2024 Temat postu: |
|
|
Co mogło być w tej kopercie? Wszystko i nic. Nie będę wiedział, zanim otworzę, a na wszelki wypadek nie zamierzałem robić tego w obecności doktora Macieja ani Pawła, Kurczak był z nich wszystkich najbardziej bezpieczny.
– Koperta adresowana jest do mnie, więc pozwólcie, że zobaczę sam, co tam jest. Sorry, ale jeśli to będą tak jak to się mówi w telewizji "wrażliwe dane", być może się nie dowiecie.
– Każdy ma prawo do prywatności – zgodził się doktor Maciej – tylko nie zapominaj, w jakiej sytuacji jesteś. Jeśli będziesz chciał powiedzieć to tylko mnie, nie ma sprawy.
Koperta wręcz parzyła mnie, kiedy szedłem na górę. Serce mi łomotało, ręce latały we wszystkie strony. Wolałem się nie domyślać, po co, skoro i tak za kilkanaście sekund będę wiedział? Tymczasem jeszcze kilka metrów i usiadłem na łóżku. Chwilę przyglądałem się tej kopercie. Biała, zaadresowana do mnie drukowanymi literami. Trochę zbyt gruba, by mogła pomieścić tylko kartkę, musiała zawierać coś jeszcze. Niewprawnym ze zdenerwowania ruchem rozerwałem ją. Z postrzępionego otworu wypadły na łózko zdjęcia, a raczej wydruki komputerowe fotografii. Wszystkie były ciemne, w tonacji szaro-czarnej, jednak na wszystkich widoczna była moja niebieska kurtka. Przedstawiały dobrze mi znaną scenę z bunkra na Wzgórzu Polskim. Niższy, tęższy facet trzymający mojego fiuta i onanizujący mnie. Na którymś innym widać było, jak trzymam go za członka. Zaschło mi w gardle ze wstydu i emocji. Zatem te bydlaki śledziły mnie mając dane z lokalizatora. Nietrudno było odgadnąć miejsce, z którego ten wyższy robił te fotki, musiało być to przez jeden z tych otworów wywietrznika na ścianie od strony Akademii Sztuk Pięknych. Momentalnie zaschło mi w gardle i czułem się jak sparaliżowany. Tępym wzrokiem wpatrywałem się w zdjęcia. Co jeszcze oni o mnie wiedzą? I co zamierzają zrobić z tymi fotami? Jasne że mają ich dużo, mogą zanieść je na policję, pokazać ojcu, cokolwiek, a wszystko to mnie kompromituje. Mogą mnie nawet wywalić ze szkoły za to, że się kurwię. Po kilkunastu minutach ten ostry stupor przerwało pukanie do drzwi. Łagodne, miękkie. To nie Kurczak, pomyślałem półprzytomnie, ten zawsze łomoce jakby się paliło.
– Tak, proszę – powiedziałem, gorączkowo chowając zdjęcia. Do pokoju wszedł pan Maciej. Nie odzywając się podszedł do łóżka i usiadł przy mnie. Widząc, w jakim stanie się znajduję, przez dłuższą chwilę nic nie mówił, tylko objął mnie ca bark i przycisnął do siebie.
– Wujku, chyba będziemy musieli poważnie porozmawiać – powiedziałem łamiącym się głosem.
– Zamieniam się w słuch – powiedział swym pogodnym, prawie wesołym głosem, mocno kontrastującym z moim aktualnym nastrojem. Nieco uspokojony, opowiedziałem mu dokładnie, co się stało, nie pomijając żadnych szczegółów. Starałem się ze zwykłego wstydu nie patrzeć na twarz pana Macieja i skupiłem się na jakimś punkcie na ścianie.
– To wszystko? – zapytał nieco zaskoczony.
– No...
– Też kiedyś podglądałem facetów, to było w Poznaniu na dworcu – roześmiał się doktor. – Mój ówczesny przyjaciel, Mietek, mało mnie za to nie zabił. Masz nauczkę, nie zamierzam cię tu strofować, sam wiesz, co źle zrobiłeś. Poza tym tylu masz koniobijców w swym otoczeniu, że nie musisz szukać dodatkowych rąk do pomocy – roześmiał się. – Tak, wiem, że w tym wieku ciśnie... Na razie jesteś z losem jeden – jeden, raz trafiłeś na mnie, raz na przestępców...
– Boję się, co oni zrobią z tymi zdjęciami...
– Mogą sobie wsadzić w d... – urwał pan Maciej. Faktycznie, nigdy nie wyrażał się brzydko przy nas, mojemu ojcu czasem się zdarzało. – Przecież na żadnym z tych zdjęć nie widać wyraźnie twojej twarzy, jesteś nie do rozpoznania. Gdybym zobaczył te fotki, nigdy w życiu nie zgadłbym, że to o ciebie chodzi. Poza tym, to nawet na porno się nie nadaje...
– To po co oni to przysłali?
– Żeby cię zastraszyć, to chyba oczywiste. Chcą, byś myślał, że mają nad tobą całkowitą kontrolę, byś się bał i robił wszystko, co powiedzą. Tylko skąd wiedzieli, że wolisz facetów?
Dobre pytanie. Moja seksualność wybuchnęła całkiem niedawno, wcześniej nawet ja nie miałem pojęcia, co czeka mnie w najbliższej przyszłości. Co mogli widzieć? Jak sobie walimy konika z Kurczakiem? A może podsłuchiwali nas na plaży nad Bajkałem? Wystarczy, że miałem podsłuch, o którym nie wiedziałem, a który mógł być później zniszczony lub zdjęty. A może... Mam wrażenie,l że ktoś nam się intensywnie przypatrywał na basenie. Tę samą twarz widziałem wtedy w pociągu... Opowiedziałem to panu Maciejowi. Nie był zachwycony.
– Dajcie mi teraz popracować, muszę zadzwonić w kilka miejsc i załatwić wam coś bezpiecznego.
Z tego co zdążyłem się dowiedzieć od Pawła, pan Maciej częściowo wychowywał się na Dolnym Śląsku, tyle że gdzieś z drugiej strony Wałbrzycha, zatem sytuacja nie wyglądała beznadziejnie.
Pan Maciej poszedł dzwonić, na górę wpadli Kurczak i Paweł i od razu rzucili się na zdjęcia, których zresztą nie zamierzałem przed nimi ukrywać, i tak wiedzieli o tej sytuacji.
– Jak chcieli ciebie skompromitować, to muszą się na przyszłość nieco bardziej postarać – skwitował Paweł, odkładając fotografie na bok. – Przecież przy tych fotach nikomu nawet nie stanie. Ale dobra, nie o to chodzi. Musimy teraz zastanowić się, jak pomóc wujkowi Adamowi.
– Co masz na myśli? – zapytał Kurczak i popatrzył na niego podejrzliwie.
– To jest chyba oczywiste, że trzeba znaleźć ojca w tym Niesłuchowie choćby po to, by dostarczyć mu telefon. Nawet jak będzie skrępowany, to włączy mu się GPS tracking i przynajmniej przez jakiś czas będziemy wiedzieli, co się z nim dzieje.
– Skąd weźmiesz telefon? – zapytał Kurczak.
– Michał może poświęcić swój, nie? – odparł Paweł. – Jest czysty jak łza, jak zginie, to oddamy ci pieniądze.
– I kiedy to chcesz zrobić? – zapytałem. Był już wieczór i trochę za późno na wyprawę.
– Dziś w nocy. Ojciec będzie spał, nic nie zauważy. Wrócimy nad ranem – Paweł był pewny swego.
– Dobrze, ale jak go znaleźć? Jak trzymają go w piwnicy, nie znajdziesz do końca świata.
– Te domy mają marne podpiwniczenie, a nie które nie mają praktycznie w ogóle, tylko są osadzone na głębokich fundamentach. Raczej bym liczył na jakąś komórkę, stodołę czy coś podobnego. Jak nie znajdziemy, to nie, trudno.
Rozpoczęła się tajna narada produkcyjna. Z map OSM wytypowaliśmy budynki do sprawdzenia, analizowaliśmy każdy szczegół. Kurczak nawet zaproponował użycie malucha, ale na to nie chciał się zgodzić Paweł. Rowery były dwa, ja miałem jechać na wysokim bagażniku roweru ojca. Co prawda drogi są w fatalnym stanie po tej kilkudniowej ulewie, ale nie mieliśmy innego wyjścia. Dogrywaliśmy właśnie ostatnie szczegóły wyprawy, kiedy do pokoju zapukał pan Maciej.
– Chłopaki, kolacja.
Na kolację była smażona kiełbasa i sałatka, niezbyt wyszukane jedzenie zwłaszcza w tym miejscu, ale nikt z nas nie miał głowy do kuchni, a nawet szczególnego apetytu.
– Słuchajcie, gentlemani, muszę was o czymś poinformował pan Maciej. – W tym domu jest naprawdę niebezpiecznie, a ten ostatni list świadczy, że mamy do czynienia z szaleńcem, który obwinia wszystko i wszystkich za własne nieszczęścia. I to na dodatek szaleńca, który ma dobre plecy i przynajmniej teoretycznie jest nie do ruszenia. Nie wiecie, jakie problemy miałem, by się z tymi informacjami przebić wyżej. Mało kto mi wierzył, a nawet jeśli wierzył, to rozkładał ręce, że nic nie da się zrobić. Mam wrażenie, że wszyscy czekają, aż będzie pierwszy trup i dopiero wtedy zaczną działać. "nie mamy dowodów", "to tylko słowa", ech, rzygać się chce. Coś tam ruszyłem, ale nie wiem co i na ile. Dlatego uważam, że nie powinniście mieszkać w tym domu przynajmniej na razie i musicie zniknąć na trzy, góra cztery dni. Później tu wrócicie.
– Dokąd? – spytał Paweł.
– Wybaczcie, ale na razie wam nie powiem. Nie dlatego, że nie chcę, ale trzeba zachować maksymalną ostrożność. Dowiecie się, jak będziecie na miejscu.
– Kiedy wyjeżdżamy? – zapytałem.
– Jutro przed południem, dziś jesteście za bardzo zmęczeni. Najlepiej będzie, jak zaraz pójdziecie spać i nie będziecie szaleli w nocy, tak żeby wyjechać jutro rano, najpóźniej o ósmej.
Akurat... Uśmiechnąłem się dyskretnie, zauważył to natychmiast Kurczak i odwzajemnił uśmiech. Popatrzyłem na zegarek, była ósma. Właściwie czemu nie przespać się kilka godzin przed akcją? Szczerze mówiąc czułem się bardzo zmęczony i mogłem zasnąć prawie natychmiast.
– To ja już idę na górę – zadeklarowałem.
– Wolałbym, żebyś się wykąpał przed pójściem do łóżka – powiedział pan Maciej. – Kiedy ostatnio się kąpałeś?
– Trzy dni temu, jak wszyscy.
Pan Maciej ma taką cechę, że jest łagodny jak baranek, ale lepiej, by wszystko, co powie, było wykonane i nie ma większego sensu się z nim sprzeczać, bo zawsze znajdzie jakieś logiczne argumenty. Problem z kąpielą polegał na tym, że łazienka była zbyt mała, by się kąpać we dwójkę. Po prostu dwie osoby, niezależnie od ich rozmiarów, nie wejdą pod prysznic. Oczywiście natychmiast zgłosiłem swoje wątpliwości.
– Tak nie pojedziesz – zaprotestował pan Maciej, – poza tym osoba kąpiąca nie musi stać pod samym prysznicem. I też nie trzeba stać pod nim pół godziny, po prostu umyć wrażliwe miejsca. Kurczak, ty jesteś mniejszy, lepiej dasz sobie radę.
Letnia woda lała mi się na głowę i plecy, później będzie cieplejsza, ale nie chciałem czekać jeszcze godziny, oczy prawie mi się zamykały. Kurczak myl mnie konsekwentnie od góry do dołu, w końcu doszedł do mojego miękkiego dydka.
– Ty nie masz walić mi konia a mnie umyć – przypomniałem mu, widząc jak zabiera się za mój ulubiony narząd.
– Przecież go myję... Nie moja wina, że ci sztywnieje.
– Poczekaj, nie uda ci się go postawić...
– O ile zakład?
Gdybym się założył, przegrałbym już za niecałe dwie minuty. Kurczak wylał na główkę szampon, skubany, wie, że lubię.
– Już jest czysty, możesz go w końcu zostawić?
Ale to było zwykłe droczenie się, już na tym etapie było mi bardzo przyjemnie, a później coraz bardziej, zwłaszcza że Kurczak robił to tym razem zupełnie inaczej, wolno, co powodowało skurcze i dreszcze na całym ciele. Nawet nie zauważyłem, jak letnia woda lecąca na moje plecy zamieniła się najpierw w chłodną a później zimną. Dopiero gdy obficie strzeliłem białym mleczkiem i ochlapałem Kurczaka, poczułem ten chłód.
– Lubię patrzeć jak strzykasz – szepnął mi do ucha.
W tym momencie do drzwi rozległo się charakterystyczne pukanie. Kto jak kto, ale pan Michał dobrze wiedział co jest grane i zaprezentowanie się w stanie gotowym do walki nie było dla mnie problemem.
– – Siusiaka trzeba mu nasmarować – powiedział, gdy w przelocie ocenił sytuację i uśmiechnął się. – Ale ja to zrobię, bo to trzeba umieć. ta maść nieodpowiednio stosowana może być niebezpieczna.
Kurczak na początku przestraszył się nieco, ale widząc, że na panu Macieju mój stan nie robi wrażenia, obserwował zabieg medyczny.
Nie wiem, co działo się później. Ktoś coś mówił, ktoś usiłował mnie przesunąć, chyba nawet ktoś mnie głaskał, może nawet obmacywał, wszystko to działo się obok mojej percepcji. Było mi ciepło, błogo i mógłbym tak spać całe wieki. Tak naprawdę dotarł do mnie dopiero silny dźwięk budzika. Obaj śpiący ode mnie chłopcy poderwali się jak na komendę.
– Zgaś tego wariata, jeszcze ojciec usłyszy – wymamrotał Paweł.
To już zaraz... Jesnak sama świadomość wyprawy spowodowała, że natychmiast otrzeźwiałem.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3183
Przeczytał: 85 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Czw 22:17, 14 Lis 2024 Temat postu: |
|
|
Uwaga. O młodości doktora Macieja można przeczytać w powieści "Inni, tacy sami", któ©a jest dostępna na tym forum w dziale "Same przysmaki". Jednocześnie proszę nie traktować Matni jako ciągu dalszego Innych – a jakimś sensie nim jest, ale w nieco inny sposób.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
waginosceptyk
Adept
Dołączył: 27 Sty 2015
Posty: 29
Przeczytał: 5 tematów
|
Wysłany: Pią 18:00, 15 Lis 2024 Temat postu: |
|
|
Ile jeszcze zostało odcinków?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3183
Przeczytał: 85 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Pią 19:30, 15 Lis 2024 Temat postu: |
|
|
Trudno powiedzieć, bo mam to rozbite na sekwencje, a nie odcinki (tradycyjnie każdy na 10 tys. znaków). W każdym razie powoli się kończy. Następny w sobotę lub niedzielę.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pią 19:31, 15 Lis 2024, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3183
Przeczytał: 85 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Sob 22:04, 16 Lis 2024 Temat postu: |
|
|
Cicho, przenikając przez hall, udało nam się wyjść z domu wprost na deszcz, który chwilowo padał nieco słabiej. Zerknąłem na chwilę do salonu, panował półmrok od mdłego światła lampki nocnej. Pan Maciej leżał na kanapie, w ubraniu, przykryty kocem. Zasnął przy rozmyślaniu? Nie było czasu się nad tym zastanawiać. Nie była mi w smak ta wyprawa, z drugiej strony bałem się o ojca strasznie. Deszcz siąpił prosto na nasze twarze, gdy cichaczem opuściliśmy podwórze i skierowaliśmy się na ścieżkę w kierunku lasu. Ciemna, bezksiężycowa noc spowodowała, że ledwie widzieliśmy drogę, a przed wejściem deo lasu woleliśmy nie używać latarek. Dodatkowo nie było wcale cicho, świst wiatru uniemożliwiał idealną słyszalność, łatwo było nas zaskoczyć. A najgorsze, że rowery odmówiły poruszanie się po rozmytej, błotnistej drodze, Kurczak mało nie wpadł do rowu a mnie z tyłu roweru Pawła było wyjątkowo niewygodnie. Po kilkunastu minutach weszliśmy do lasu, gdzie droga co prawda nie była tak szeroka, ale o wiele mniej rozmyta i płaska i jakoś można było jechać. Po kolejnych kilkunastu minutach mokrzy od lejącej się z drzew wody dotarliśmy do Niesłuchowa.
– Zostawiamy rowery – rzucił Paweł i wskazał miejsce na polanie. – Gdybyśmy musieli uciekać, lepiej dać nura w las, tyle nas znajdą...
Las w tym miejscu był stosunkowo gęsty, ale miejsce charakterystyczne i dostępne z drogi. Tak, tyle że jak się ucieka, to się nie myśli... Ale już nie było czasu na dyskusję, trzeba było improwizować. Zaczęliśmy od samego skraju. Gdzieniegdzie odzywały się szczekające psy, ale nie na tyle, by ktoś zorientował się, że przybyły jakieś osoby podejrzane. Opukiwaliśmy wszystkie stodoły i zabudowania gospodarcze, bezpiecznie oddalone od domów, do niektórych zaglądaliśmy. Stukaliśmy w umówiony sposób, w rytm zawołania kibiców "ce ce ce wu ka, ce wu ka es Legia", żeby było oczywiste, że to żaden przypadek. Wszystko to brodząc w ciemności i nie świecąc latarkami. Jedno zabudowanie okazało się chlewem. Któryś z nas potrącił niewidoczne wiadro i świnie zaczęły kwiczeć. Stanęliśmy jak wryci, nasłuchując, czy ktoś nie przyjdzie do chlewu. Mieliśmy szczęście.
– Na przyszłość patrz pod nogi – strofował Paweł Kurczaka.
– Chłopaki ciszej, jeszcze tylko brakowało, by psy weszły w reakcję łańcuchową – poprosiłem.
Obeszliśmy już większość zabudowań i byliśmy zmęczeni, mokrzy i wściekli.
– Coś źle robimy – stwierdził Kurczak – albo pana Remika trzymają w domu. Chyba nic tu po nas – stwierdził zrezygnowany.
– Poczekajcie chwilkę – poprosił Paweł – a najlepiej schowajcie się za tym drzewem, żeby was nie było tak widać z ulicy. Ciemność ciemnością, ale jak ktoś zapali latarkę...
Po chwili zniknął, a my stanęliśmy pod drzewem. Wtem z dala zaczęły się pojawiać jasne błyski, coraz wyraźniej słychać było warkot silnika samochodowego. O cholera, tego jeszcze brakowało... Kurczak przytulił mnie mocno, tak że byliśmy prawie jedną całością. Auto pojawiło się i w niezbyt szybkim tempie przejechało jakieś pół metra od nas. Czerwone, nie wzbudziło to w nas podejrzeń, najwyżej lęk. Ciekawe, czy zauważy Pawła? Tymczasem światła zmieniły się na czerwone, tylne.
– Gdzie ten Paweł? – zdenerwowałem się.
– Cholera go wie... Chyba zrobiliśmy błąd z tą wyprawą – narzekał Kurczak, choć pierwszy się do niej zapalił. Nie chciałem mu wytykać niekonsekwencji. Też byłem zmęczony, chciało mi się spać. A jutro rano mamy gdzieś wyjechać... A właściwie dzisiaj rano.
– Ej chłopaki, Victoria – rozległo się za nami od strony potoku. – Przy przedostatnim zabudowaniu tego Niesłuchowa stoi to samo auto, które nas śledziło kiedy szliśmy do domu a później stało przy pożarze.
– Jesteś tego absolutnie pewny? – zapytałem tonem Huberta Urbańskiego z Milionerów.
– Na sto procent, numer wrocławski, DW i dwie ósemki na końcu. No i czarny volkswagen.
O ile do tej pory oczy mi się kleiły i był moment, że zaraz bym zasnął na stojąco, nagle dostałem potężnego kopa energii.
– To idziemy tam?
– Nie tak prędko – odpowiedział Paweł. – Najpierw wam powiem, jak tam się dostać. Dom jest nieoświetlony, jeśli chcemy się dostać na tyły, trzeba będzie obejść ostatnią zagrodę. Natomiast na tyłach tego domu jest coś, co wygląda po ciemku jak stodoła. Musimy spróbować tam.
Sapiąc z emocji okrążyliśmy ostatnie zabudowanie. Łatwo powiedzieć "obejść". Zaraz za nim do zagród przylegały drapiące krzaki jeżyn albo innego świństwa. Przeciskaliśmy się między nimi a płotem, aż doszliśmy do stodoły. Szedłem w środku, drogę torował Paweł, więc nie było tak źle. Zaczęliśmy stukać. To znaczy nie ja, bo miałem nieczynne ręce. Po pierwszym stukaniu nic. Po trzecim spotkaniu z wnętrze stodoły rozległo się coś w rodzaju jęku, a po następnym męski głos. Serce zaczęło mi walić jak oszalałe. Tylko jak się tam dostać? Długo badaliśmy ścianę stodoły. Była co prawda drewniana, pachnąca zbutwiałym drewnem, ale solidna.
– Trzeba będzie spróbować jakoś tam wejść – powiedział Kurczak. – Tylko kto?
– Ja – powiedziałem twardo. – To mój ojciec. Może będę go widział ostatni raz w życiu.
– Ty? Bez rąk? – zaprotestował Kurczak. – Przecież ty nawet nie otworzysz bramy.
Miał rację, ale nie zamierzałem odpuścić. Mało się nie pobiliśmy... W końcu stanęło na tym, że Kurczak będzie czekał pod tym drzewem, a pójdziemy Paweł i ja.
– Jak nie będzie nas za godzinę, to dzwonisz po pomoc – instruował do Paweł. – Do wujka Macieja. Nie wiem jak mu to wytłumaczysz, ale jakoś będziesz musiał.
jeszcze raz przeciskając się przez chaszcze wróciliśmy na drogę. Już będąc na terenie zabudowania, które nas interesowało, miałem przez chwilę ochotę zawrócić. Na szczęście między zabudowaniami był niezbyt wysoki żywopłot i udało nam się idealnie wtopić w tło. Jeszcze moment i byliśmy pod samą bramą. Na tyle dokładnie jak się dało, zbadaliśmy ją i okazało się, że nie ma kłódki, zamka, nic. Paweł podszedł do wrót, macał je trochę na oślep i pociągnął. Wrota skrzypnęły lekko i otworzyły się do środka. Chyba w tym momencie nie pomyślałem sobie nic...
– Wujku jesteś tu? – zapytał Paweł zupełnie na głos.
– Tak – usłyszeliśmy spod ściany – a ty do ciężkiej cholery co tu robisz?
– Przyszliśmy cię odwiedzić – powiedział Paweł i zabrzmiało to irracjonalnie. – Przecież dałeś nam znak, gdzie jesteś.
Ojciec nie wyglądał na zadowolonego, a jeszcze mniej podobało mu się, że ja też jestem.
– Wy chyba oszaleliście. Maciora wie?
– Nie, skądże, śpi jak zabi... – przerwałem, bo ta przenośnia nagle wydala mi się nieodpowiednia.
– Chłopcy, to jest bez sensu, przecież nie weźmiecie mnie do domu. Nawet jak weźmiecie, to mnie przecież znajdą... Zwłaszcza, że tu nie o mnie chodzi, a o ciebie, Michał. Chcą mnie wymienić na ciebie. Na razie jest to nie możliwe, bo ten jego wspólnik gdzieś pojechał, ale zrobią to na pewno.
– To dlaczego mnie od razu nie zwinęli? – zastanawiałem się głośno.
– Próbowali, ale jakoś im się nie udało.
– Później ci opowiem, dlaczego. Faktycznie próbowali, raz nawet zwinęli, ale Kurczaka. Kiedy spostrzegli swój błąd, zostawili go w rowie na Nowym Dworze...
– Bydlaki... Ten psychol ubzdurał sobie, że musi być życie za życie. Jest niesamowicie pewny siebie...
– A ty nie możesz stąd uciec?
– Skrępowali mi nogi, od kostek do kolan i ręce w łokciach i to w taki sposób, że rękami nic nie zrobię. Mogę się wysikać, mogę coś zjeść i to wszystko...
Nagle od podwórza dały się słyszeć zbliżające się kroki.
– Za tę komodę! – szepnął ojciec. Nie wiem, jak to się stało, że zdążyliśmy się schować w szczelinę między komodę a ścianę i to nie robiąc hałasu zanim on wszedł do stodoły. Po chwili stodoła pojaśniała od światła latarki.
– Jesteś? – zapytał znany mi głos.
– Jestem, jestem – odpowiedział ojciec.
– Zdawało mi się, że ktoś kręcił się po podwórzu – powiedziało to bydlę. – Ktoś tu wchodził?
– Nie, skądże – odpowiedział spokojnie ojciec. Bydlę zaczęło świecić na oślep, lustrując całą stodołę. Widać nic go nie zaniepokoiło, bo zredukował światło latarki.
– Nie będzie żadnej wymiany, mamy już twojego syna – powiedział – jęczy i skamla o litość. Zacznę od ucięcia mu chuja, tak, jak ty potraktowałeś syna. Będzie się wykrwawiał kropla po kropli, później wprowadzę bakterię by zżerały go tak, jak mojego Arnoldka...
Arnoldek, psia jego mać. Mało nie zacząłem się śmiać słysząc, jak to jestem uprowadzony i tną mi siusiaka. Mało nie parsknąłem na głos.
– Coś jeszcze? – zapytał znudzonym głosem ojciec.
– Śmiej się śmiej, kurwo, jeszcze będziesz jęczał i błagał o litość. Plany się zmieniły, ciebie też wykończę. Tyle że nie dzisiaj, bój się, zdychaj ze strachu... I co? jeszcze do żadnej komendy policji nie wpłynęło zawiadomienie o twoim zaginięciu – powiedział bydlak z ewidentną satysfakcją w głosie i nieśpiesznie wyszedł ze stodoły.
Teraz trzeba było odczekać swoje. Daliśmy ojcu komórkę, dłużej niż trzy dni nie podziała, ale dobre i to. Na początku protestował, ale w końcu zgodził się, że to dla jego dobra.
– Wychodzimy – zarządził Paweł. Przywarłem do ojca i przytuliłem się, na ile pozwoliły mi moje ręce. Łzy ciekły mi same po policzkach.
Podwórze wydawało się puste. Przywierając do czarnej ściany stodoły dotarliśmy do żywopłotu i wzdłuż niego na kolanach doszliśmy do drogi. Gdy dotarliśmy przed budynek, w jednym z okien świeciło się i było widać kogoś krzątającego się głębi pokoju. Jak na złość prawie przestało padać i widoki były wręcz panoramiczne. Kiedy facet zaczął zbliżać się do okna, puściliśmy się biegiem i zatrzymaliśmy się przy drzewie, przy którym stal Kurczak.
– No i teraz wsiądzie w samochód i będzie po nas – powiedziałem. – Ech, prawie się udało...
– Nie wsiądzie – odpowiedział Kurczak. – Przeciąłem mu wszystkie cztery opony.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3183
Przeczytał: 85 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Nie 20:22, 17 Lis 2024 Temat postu: |
|
|
– Oszalałeś? – zdenerwowałem się. Jeśli go ktoś przy tym widział... Co prawda wątpiłem, że nasz przeciwnik ma kamerę na podczerwień, ale jak mawia nasz pan od matematyki, są rzeczy, które nie śniły się filozofom i zdarzają się i cuda i dziwki.
– Nikt mnie nie widział – zapewnił Kurczak. – Mógł oczywiście mieć kamerę, ale to by się ruszył.
– Może wtedy był w stodole, kto wie. Wszystkie cztery? Czym to zrobiłeś? – zainteresował się Paweł.
– Przezorny zawsze ubezpieczony – odpowiedział Kurczak pokazując szwajcarski scyzoryk, ten słynny z czerwoną rękojeścią i szwajcarskim krzyżem. No i oczywiście wieloma ostrzami, narzędziami i cholera wie, czym jeszcze.
– Ojciec dostał go w prezencie od ambasadora Szwajcarii – oświadczył z dumą.
Nareszcie i ja mogę być dumny z własnego ojca, przyszło mi do głowy. Zawsze cierpiałem jak koleżanki i koledzy w szkole opowiadali o swoich ojcach, ja dzięki staraniom matki nie wiedziałem nic, poza tym że ma na imię Remigiusz. Nawet zawodu, nie widziałem żadnego zdjęcia. A teraz... Poznałem go w momencie, kiedy on najbardziej potrzebował mnie, a ja jego. I niech tak zostanie, mimo że ojciec został w tej stodole, byłem na swój sposób szczęśliwy.
Gdy przybyliśmy na miejsce, rowerów nie było.
– Jesteś pewny, że to tutaj? Tam jakoś inaczej wyglądało – stwierdził Kurczak.
– No trzecia przecinka od tego lekkiego zakrętu, sami przecież liczyliście.
– No ale ich nie ma... Ktoś ukradł?
– Rozum ci ukradł – odciął się Paweł. – To by były jakieś ślady, a tu nie ma nic, widzisz? – gorączkował się świecąc latarką.
– No i co teraz? Pójdziemy pieszo?
Rowery odnaleźliśmy właściwie przez przypadek i dosłownie wyrosły nam przed nogami, kiedy przedzieraliśmy się głębiej w las. Oczywiście były nietknięte. Natomiast my byliśmy wychłodzeni, zmęczeni i śpiący.
– To, co, jedziemy do domu?
Na samą myśl o tym, że znów miałbym siedzieć na bagażniku, który kaleczył mi tyłek, zrobiło mi się niedobrze.
– To tylko dwadzieścia minut – przekonywał mnie Paweł. – Będę jechał wolno.
Niewiele to dało, ale bez przygód i w strugach lejącego znów deszczu dotarliśmy do domu. Było w pół do czwartej. Byłem tak mokry, że pode mną utworzyła się niewielka kałuża. Pragnąłem tylko gorącej herbaty.
– Błąd w Matrixie – zakomunikował Paweł. – Nie przygotowaliśmy sobie termosu z herbatą ani kawą. W kuchni nie da się raczej zrobić, ojciec zaraz się obudzi. On od młodości ma taki płytki sen, kiedy zniknął ktoś, kto się nim opiekował... Nic się nie da zrobić.
Gotowy byłem nawet zaryzykować, ale groziło to dodatkowymi komplikacjami, postanowiłem zatem jakoś przemęczyć się do rana. W plecaku miałem żelazną rezerwę cukrzyka, kilka puszek coca coli i jakieś mniej słodzone napoje, niestety zimne. W domu było dość chłodno, zacząłem cały trząść się z zimna.
– Co ci jest? – zapytał Kurczak.
– Zimno – powiedziałem. Poza tym może mam coś z cukrem, nie wiem.
– Rozgrzejemy cię – szepnął Paweł wieszając kurtki na wieszaku tak, żeby te najbardziej przemęczone nie rzucały się w oczy. – Teraz na górę, ale pojedynczo.
Mierzenie cukru dało wynik trzy i osiem dziesiątych milimola, czyli miałem hipoglikemię, na co zresztą wskazywało moje samopoczucie, słabość, zawroty głowy i mdłości. No tak, wziąłem insulinę a z emocji zjadłem o wiele mniej. Wypita puszka zimnej coli pomogła na tyle, że mogłem położyć się do łóżka, dalej dygocząc z zimna.
– Ty jesteś jak sopel lodu – stwierdził Paweł, kiedy byliśmy już pod jednym cienkim kocem, który wcale nie dawał ciepła. – Połóż się na plecach.
Zrobiłem jak kazał. Wkrótce poczułem charakterystyczne ugięcie łóżka oznaczające, że obok położył się Kurczak.
– Połóż się na nim z drugiej strony – powiedział Paweł do Kurczaka. Wkrótce leżały na mnie dwa chyba nagie, ciepłe ciała. Ich ręce zaczęły rozgrzewać moje barki, ramiona, brzuch, nogi... Trochę potrwało, zanim przestałem drżeć i zaczęło mi się robić ciepło. Coś twardego żgało mnie z lewej strony w pachwinę, dość szybko domyśliłem się, co to jest. Ciepła fala rozlała się po całym moim ciele. Kurczak ma co prawda krótszego, ale i on był wyczuwalny. Cóż, było mi przyjemnie, jak się ma blisko, a nawet bardzo blisko tych, których lubi się najbardziej. Byłem już na tyle rozgrzany, że mój członek najpierw drgnął, a później zaczął konsekwentnie pęcznieć. Nie wiem, kto dotknął go pierwszy, ale sądząc po stylu był to Paweł, bo dotyk był miękki, aksamitny, napletek zsuwany ostrożnie i z namaszczeniem. To nie Kurczak, on zawsze tak szarpie, jakby dzwonił dzwonem w kościele. On mi raczej masował wnętrze ud i łydki. Chyba przejął pracę nad moim małym, bo ruchy stały się bardziej chropowate, drapieżne. A później to już w ogóle zgłupiałem, bo nagle zrobiło się coraz bardziej ślisko. A w sumie czy to takie ważne, kto wali mi konia? – pomyślałem – i tak jest mi dobrze. Faktycznie, pod naporem obu ciał było mi już prawie gorąco, ale było to przyjemne ciepło, dające ukojenie po taj leśnej mokrej odysei.
– Już... już... – szepnąłem wyczuwając nadciągające konwulsje i ten charakterystyczny skurcz w pachwinach. Jeśli coś ze mnie poleciało, zostało przejęte jakoś przez któregoś z nich, bo nie poczułem charakterystycznych kropli na brzuchu. Później w obu uszach słyszałem coraz głośniejsze sapanie, niemal jak efekt stereo na słuchawkach, a dodatkowo wibracje w okolicy pachwin, oczywisty znak, że resztę Kurczak i Paweł załatwiają we własnym zakresie. Byłoby to może bardziej podniecające, gdyby stało się pół minuty wcześniej.
– Musieliśmy ci zwalić konia – usprawiedliwiał się Paweł, kiedy już uspokoił oddech – żeby poprawić ci krążenie. Potraktuj to jako zabieg terapeutyczny. Wiesz że prawie nie miałeś pulsu?
– Ratownicy medyczni mieliby na ten temat inne zdanie – zachichotał Kurczak. – Ale już jesteś ciepły.
Ktoś, pewnie Paweł przejechał mi ręką od szyi aż po kolana, oczywiście nie mogąc sobie darować przelotnego chwycenia za członek.
– Możemy już spać, prawie czwarta – zarządził Paweł. – Ojciec będzie nas budził za jakieś trzy, cztery godziny. Będzie kaplica...
Oj była. Wujek Maciej wyciągnął nas z łóżka piętnaście po siódmej. Pierwszy wstał Paweł, który nawet nie kryl się ze swoim silnym wzwodem przed Kurczakiem.
– Cholera, nawet gacie są mokre... – powiedział grzebiąc w stercie rzeczy.
Jakoś nikt poprzednio nie pomyślał o praniu, większość rzeczy była brudna albo mokra. Dzieląc się resztkami czystej odzieży zdołaliśmy się jakoś ubrać, choć efekt był zgoła komiczny; Kurczak w za dużych spodniach Pawła, ja w swetrze Kurczaka, w który z trudem wszedłem i cisnął mnie w gardło. Kolorystycznie też była padaczka, ale to już mniejszy problem. Z bolącymi kończynami, zupełnie rozbici zeszliśmy na śniadanie, przytomnie wrzucając nasze rzeczy do pralki automatycznej, tylko czy to coś da?
– Wyglądacie, jakbyście szaleli przez pół nocy – pan Maciej popatrzył na nas krytycznym wzrokiem – Zjedzcie coś, zaraz wyjeżdżamy.
Poranna kawa może nas obudziła, lecz nie zlikwidowała do końca bólu mięśni. Na dodatek rozbolała mnie głowa i chwyciły mnie mdłości. Zapowiadał się bardzo ciężki dzień.
– Na ile jedziemy? – zapytałem kończąc ostatnią kanapkę.
– Nie wiadomo – odpowiedział pan Maciej. – Co najmniej trzy, cztery dni, przy czym ja jeszcze dziś albo najpóźniej jutro rano muszę tu wrócić.
– To gdzie będziemy? – zaniepokoiłem się. Ale pan Maciej był zupełnie spokojny.
– Będziecie stuprocentowo bezpieczni i zaopiekowani. U dobrych ludzi, uwierz mi.
Jeszcze nie wyruszyliśmy sprzed domu, przypomniałem sobie, że nie wziąłem swoich urządzeń do mierzenia insuliny i w ogóle leków, przez co wyjazd rozpoczął się z niewielkim opóźnieniem. Trochę się bałem, gdy przejeżdżaliśmy przez Dziećmorowice, a nuż spotkamy tu naszego prześladowcę? Z uwagi na opatrunki i gips siedziałem obok kierowcy i mimowolnie się wbiłem w siedzenie.
– Niewygodnie? – zapytał wujek Maciej.
– Nie, skądże...
– Dokąd my w ogóle jedziemy? – zapytałem, choć wątpiłem, bym dostał odpowiedź.
– Najpierw do centrum handlowego, trzeba wam jeszcze kupić kilka rzeczy, czy to nie wy dziś rano jęczeliście, że wszystko mokre?
– My – potwierdziłem.
– No to zrobimy te zakupy, a później pojedziemy na Szczęść Boże.
– Że co? – zdziwiłem się. Nie słyszałem o takiej miejscowości, a odpowiedź brzmiała jak jakiegoś wariata, tymczasem pan Maciej był zupełnie normalny.
– Tak się nazywa dzielnica w Wałbrzychu – objaśnił – bardzo ciekawa, na wzgórzu, z charakterystycznie, kaskadowo położonymi zabudowaniami. Też pierwszy raz myślałem, że ktoś sobie ze mnie drwi, jak usłyszałem tę nazwę. Stare osiedle, wybudowane przez Niemców przed samą wojną. Jak wyjedziemy z centrum handlowego zobaczycie, a jest na co patrzeć.
– Do wujka Uszatka jedziemy? – zapytał Paweł.
– W rzeczy samej – odpowiedział pan Maciej. – Tylko nie podoba mi się ten niebieski opel, który jedzie za nami. Widzę go dziś już trzeci raz...
– Nie da się go jakoś zgubić?
– Zobaczę – odpowiedział pan Maciej z widoczną koncentracją na twarzy i dosłownie dwie sekundy później skręcił w jakąś boczną uliczkę, później w następną. Opel nie pojechał za nami.
– Żebym teraz wiedział, gdzie jestem... Poczekajcie, sprawdzę lokalizację na telefonie.
Wyjął telefon, trochę w nim grzebał, molestował mapę na ekranie, to zwiększając ją to zmniejszając.
– Jest dobrze – powiedział. – Ale Michał, dlaczego ty do mnie wydzwaniasz? Mam dwa nieodebrane połączenia od ciebie, przed dziesięcioma i piętnastoma minutami. Z kieszeni dzwonisz? Celowo wyłączyłem dzwonienie, ale nie poczułem wibratora w kieszeni. Na razie muszę was dowieźć, telefony będę załatwiał później, jak już się uspokoi.
Początkowo nie zrozumiałem o co mu chodzi. Jaki telefon? Matko jedyna, to ojciec wydzwania z mojego telefonu, który zostawiłem mu w nocy. I co ja mam teraz powiedzieć panu Maciejowi? Faktycznie nie powiedziałem mu, żeby z niego nie dzwonił, ale przecież jest pioruńsko inteligentny i mógł się domyślić? Albo musiał zadzwonić albo jego telefon został przejęty, inaczej być nie mogło.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
waginosceptyk
Adept
Dołączył: 27 Sty 2015
Posty: 29
Przeczytał: 5 tematów
|
Wysłany: Nie 23:27, 17 Lis 2024 Temat postu: |
|
|
Chyba najprzyjemniejsza metoda poprawy krżąenia I bez efektów ubocznych.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3183
Przeczytał: 85 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Pon 17:12, 18 Lis 2024 Temat postu: |
|
|
– Zostawiłeś telefon w domu? To by bardzo komplikowało sprawę... Zresztą to niemożliwe, jak by się ktoś dostał do funkcji?
– Nie...
– Czy jest coś, czego nie wiem? – zapytał pan Maciej patrząc na mnie uważnie.
– No... trochę – odpowiedziałem. Takiej wpadki nie planowałem, zresztą częściowo niezawinionej. Ale trzeba było się z tym liczyć... Krótki, naprędce wykonany rachunek zysków i strat wskazywał, że lepiej jest się przyznać. Nie patrząc mu w oczy opowiedziałem, co się stało w nocy, chłopcy dopowiadali, kiedy coś trzeba było dodać. Nastąpiła długa chwila milczenia, podczas której słychać było tylko oddechy.
– Mogłem to przewidzieć – odezwał się pan Maciej z nieprzeniknioną miną. – Nie mam wam za złe, tyle że mogliście to skonsultować ze mną.
– To byś nam zabronił – odparował Paweł.
– Niekoniecznie – uśmiechnął się doktor. – Może udałoby się to przygotować lepiej, zdobyć jakiś lokalizator czy inną zabawkę. Teraz rozumiem, stąd te sterty mokrych rzeczy w łazience – uśmiechnął się. – Ale powiem szczerze, że choć nie pochwalam robienia tak niebezpiecznych rzeczy, jestem z was dumny. Tyle, że teraz mamy problem. Nie mogę oddzwonić z prostej przyczyny – mógłbym pogorszyć sprawę. Podejrzewam, że w dzień pilnują go bardziej i gdybym zadzwonił, mogłoby to wywołać to poważne i trudne do przewidzenia konsekwencje. Nawet esemesa nie mogę wysłać.
– Wrzuciłem ten telefon na GPS. Możemy śledzić jego ruchy przez dwa, trzy dni – przypomniał Paweł, wyjął swój telefon i sprawdził lokalizację. – Jest dalej w Niesłuchowie, to znaczy jego komórka.
– Widzę, że i o tym pomyśleliście.
– Się myśli – stwierdził Paweł rozglądając się dokoła. – Czy to nie ten pieprzony opel?
– Paweł, wyrażaj się – upomniał go odruchowo ojciec. – Nie, to nie ten. Tamten miał rejestrację wrocławską, ten ma wałbrzyską, DB. Poza tym tam był tylko kierowca, tu masz trzy osoby w środku. My powoli dostajemy jakiejś obsesji...
Ruszyliśmy, a mnie zaczęło być niedobrze, zbierało mi się na wymioty. Czyżby to od tej nocnej wyprawy? W głowie mi się kręciło coraz bardziej, a gdy auto ruszyło, obrazy zza szyby zaczęły mi się rozmazywać. To było zupełnie inne niż dotychczasowe ataki cukrzycowe, zresztą rano brałem co trzeba i wszystko powinno być jak należy.
– Źle się czujesz? Jesteś blady jak ściana – zauważył doktor Maciej.
– No coś niespecjalnie – odpowiedziałem ze ściśniętym gardłem, powstrzymując odruch wymiotny. Jeszcze tego brakowało, bym zwymiotował w eleganckim i wzorowo utrzymanym samochodzie pana Macieja. Na szczęście do centrum handlowego Victoria, ogromnego acz nudnego budynku, nie było dalej niż pięć minut i gdy auto wreszcie zaparkowało na ogromnym parkingu. mogłem spokojnie odetchnąć.
– Nigdzie się nie ruszam – oświadczyłem. – Kręci mi się w głowie. Kupcie mi jakąś wodę mineralną, dużą paczkę chusteczek higienicznych, jakieś czipsy i Wyborczą.
– Po co ci gazeta? – zdumiał się Paweł. – Przecież wszystkie newsy masz w komórce.
– Tylko nie mam komórki, zapomniałeś? A papier zawsze się przyda.
Gdy już sobie poszli, położyłem się na obu przednich siedzeniach, oczywiście po zdjęciu butów, w tej pozycji było mi o wiele lepiej. W godzinach przedpołudniowych centra handlowe nie są raczej zatłoczone, parkingi też nie i tego dnia od tej żelaznej reguły nie było żadnych wyjątków. Na tym ogromnym parkingu stało zaledwie ze dwadzieścia aut raczej dość daleko ode mnie. Z mojej pozycji widziałem lusterko wsteczne, wyjątkowo niezachlapane deszczem, mogłem zatem obserwować, co się dzieje. Jakiś samochód zatrzymał się w dalszej części parkingu, ciemny ale nie przysiągłbym jakiego koloru. Wysiadł z niego mężczyzna, szczupły i wysoki. Chwilę pokręcił się prze własnym samochodzie, po czym ruszył po przekątnej parkingu w moją stronę. Koło nas stały jeszcze inne auta, mężczyzna obszedł je i widać było wyraźnie, że zbliża się w moją stronę. Był już jakieś dwa metry ode mnie, rozejrzał się uważnie dokoła i kucnął przy tylnej oponie od strony kierowcy. Trwało to nie dłużej niż pięć sekund, był to zupełnie naturalny ruch, mógł poprawiać sznurowadło lub nogawkę, po czym wstał i nieśpiesznie, klucząc między innymi autami ruszył w tę stronę, z której przyszedł. Niestety nie dane mi było zobaczyć więcej, bo w tym momencie na parking wjechały trzy spore samochody dostawcze i stanęły dosłownie na środku parkingu, jak by nie było innych miejsc. Mógłbym wyjść z auta i zobaczyć, dokąd idzie, ale nagle zaświtało mi w głowie, że to może być niebezpieczne i powstrzymałem się niemal siłą. Czyżby coś podłożył? Pewnie znów jakiś lokalizator, ale nie miałem odwagi sprawdzić. Nagle objawy choroby minęły, a mózg zaczął działać na podwyższonych obrotach i produkował masę pytań, na które nie znalazłem na razie odpowiedzi. Popatrzyłem na zegarek, minęło już pół godziny, odkąd wujek Maciej poszedł z chłopakami do domu handlowego. Powinni zaraz przyjść...
Rzeczywiście, wkrótce pojawili się, a ich objuczone torbami sylwetki rosły z każdą sekundą. Ledwie weszli do auta, szczęśliwi, roześmiani, uznałem za stosowne poinformować ich o tym, co się zdarzyło.
– Nie przywidziało ci się? – powątpiewał Paweł.
– Skądże, jestem pewny, jak tu siedzę – zapewniłem.
– Dobra, to weźmy te torby i schowajmy do bagażnika, a ja się zorientuję, co się dzieje. Pod prawym błotnikiem, mówisz?
Kiwnąłem głową. Cała trójka wyszła z samochodu, wujek otworzył bagażnik i nawet nie zauważyłem, kto badał podejrzane miejsce. Trochę to trwało, później zauważyłem zamaszysty ruch ręką wuja Macieja, był niewinny, tak jakby prostował kości, tyle że o wiele bardziej zamaszysty.
– Co to było? – zapytałem, kiedy wsiedli z powrotem do auta.
– Mi to wyglądało na bombę – odpowiedział Kurczak i pokazał mi zdjęcie w telefonie. Urządzenie było dziwne, jakieś puszki połączone kabelkami, do tego jakaś elektronika, kondensatory, oporniki czy inny czort, nie znam się na tym, i do tego dwa magnesy, zapewne silne, by to jakoś mogło się przytrzymać blachówy.
– Ale nie ma zegarka – zauważyłem, bo na wszystkich filmach tego typu bomby, nawet podobne, miały zegarek.
– Po co? – zdziwił się Kurczak. – Teraz modne są bomby zdalnie sterowane, na przykład radiem. Mają wmontowany prosty odbiornik UKF, antenę, którą może być jeden z drucików i wystarczy impuls ze zwykłej krótkofalówki ustawionej na odpowiednią częstotliwość i dup!
– A ty skąd to wiesz? – zapytałem podejrzliwie.
– Takie rzeczy się wie – uśmiechnął się Kurczak. – Wystarczy pokręcić się po necie...
– Piroman...
– Chłopaki, ruszamy, bo już mi Uszatek śle esemesy.
Ruszyliśmy. Z centrum handlowego wyjeżdża się szerokim łukiem przy wale, gdzie wylądował tajemniczy pakunek. Gdy minęliśmy trzy dostawczaki na środku parkingu, Kątem oka spojrzałem na miejsce na parkingu, gdzie stało auto, z którego wysiadł ten, który nam podrzucił ten niechciany prezent. Stało tam dalej. Minęliśmy rząd aut i wjeżdżaliśmy już na ślimaka prowadzącego na drogę krajową, kiedy rozległa się głośna eksplozja, a na wale pojawił się słup dymu i ognia.
– Chyba uratowałeś nam wszystkim życie – powiedział wujek Maciej. – Tylko dalej mi się coś nie zgadza. Przecież powinno im zależeć na życiu Michała, przynajmniej na razie.
Miałem na ten temat własną teorię, ale jeszcze siedziałem cicho. Porozmawiam, jak będzie odpowiednia okazja. Na razie wszyscy byli rozemocjonowani, jeden mówił przez drugiego atmosfera w samochodzie eksplodowała niczym ta bomba.
– Chciałbym zobaczyć minę tego bombardiera, jak się okaże, że wysadził kępę krzaczorów...
– Ligustru – poprawił Pawła Kurczak od zawsze nurzający się we wszelakim zielsku.
– Jak zwał, tak zwał...
Przed nami ukazało się wzgórze z tarasowo wybudowanymi domkami, budowanymi na tę samą modłę, otoczone ze wszystkich stron zielenią. Wyglądało niezwykle malowniczo i nawet mnie, mało czułego na uroki krajobrazu, bardzo się spodobało.
– To jest właśnie Szczęść Boże – powiedział wujek Maciek. – Tu właśnie mieszka Uszatek, być może spędzicie tu pierwszą noc.
Czemu nie mieszkam w czymś takim a na durnym blokowisku na Nowym Dworze? Niektórzy to mają szczęście. W miarę jak podjeżdżaliśmy pod górę, podobało mi się coraz bardziej. Niektóre domki były przerabiane, niektóre pomalowane na inny kolor, było w tym trochę pstrokacizny, ale ogólne wrażenie pozostało takie samo. Ciekawe ile kosztuje taki domek i czy w moim przyszłym życiu będzie mnie na taki stać? Tymczasem wjechaliśmy na najwyższy taras, oznaczony jako ulica Siemiradzkiego. Mimo deszczu przed nami rozciągała się bardzo szeroka panorama z górami w tle. Wujek Maciej jechał bardzo ostrożnie po wąskiej drodze, w końcu zatrzymał się przed ostatnim domkiem, przed którym stał policyjny radiowóz.
– Wiejemy – szepnął Kurczak, na co wujek i Paweł ryknęli śmiechem.
– Wujek Uszatek jest policjantem – wyjaśnił cierpliwie Paweł,
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3183
Przeczytał: 85 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Pon 17:13, 18 Lis 2024 Temat postu: |
|
|
Jeśli ktoś chciałby zobaczyć, jak wygląda osiedle Szczęść Boże, tu jest zdjęcie:
[link widoczny dla zalogowanych]
Wyjątkowo urocza lokalizacja.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3183
Przeczytał: 85 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Wto 19:50, 19 Lis 2024 Temat postu: |
|
|
Planuję zakończenie. Wolicie by bylo krócej czy dłużej?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Śro 8:10, 20 Lis 2024 Temat postu: |
|
|
Ja - zdecydowanie żeby było dłużej
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Śro 8:19, 20 Lis 2024 Temat postu: |
|
|
...i przypomniała mi się piosenka Natalii Kukulskiej:
"Im więcej ciebie tym mniej
Bardziej to czuje niż wiem
Naprawdę im więcej ciebie tym mniej
Jak to jest możliwe
Dlaczego im więcej ciebie tym mniej
Czy nie wiesz że
Ja nawet kiedy jesteś tak blisko mnie
Tęsknie już za tobą"
...bo już wiem, że będę tęsknił za chłopakami [i Tobą] jak już ukończysz ostatni odcinek.
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3183
Przeczytał: 85 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Śro 15:34, 20 Lis 2024 Temat postu: |
|
|
A dzięki No to dzisiaj dojdzie jeszcze następny I miła pani.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|