Forum GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Przypadki Krzysia czyli opowieść PRAWIE hetero
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Nowości
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3169
Przeczytał: 87 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 21:53, 08 Sty 2023    Temat postu: Przypadki Krzysia czyli opowieść PRAWIE hetero

Jak zwykle we wczesnej młodości, człowiek musi przejść przez typowy rytuał inicjacyjny, rozmowy o seksie ze swoimi kolegami. Ze mną nie było inaczej. Gadało się sporo, głównie pod trzepaniem, bo jeszcze wtedy można było je spotkać na co drugim wrocławskim podwórku. Oczywiście były to rozmowy w ściśle męskim gronie, a jakże.
– Ja widziałem parkę, jak się ruchała, nad Bajkałem – powiedział Wacek, najbardziej z nas doświadczony z tego grona.
– Jak to się ruchali? przy wszystkich? – nie dowierzał Jacek.
– E, nie... Na Bajkale jest całkiem pusto, jeśli znajdziesz odpowiednie miejsce. Masa krzaczorów, są miejsca, gdzie musisz się przedzierać, tam nikt nie przyjdzie, nawet nad samą wodę.
– Opowiedz więcej – zażądał najmłodszy Marcin, brat Jacka, który był tu tylko dlatego, bo rodzice kazali starszemu bratu zaopiekować się nim.
– E co tam opowiadać. Pojechałem się wykąpać, bo nie lubię takich tłumów jak na Morskim Oku. Szedłem przez las i usłyszałem jęczenie, ale takie dziwne. Myślę sobie, zarżnęli jakąś babę i ona teraz umiera. No to bezszelestnie poszedłem w kierunku tych jęków. No i widzę, ona leży na plecach, on na niej i ją ujeżdża.
– Już mi stoi – powiedział Marcin i pogmrerał się po kroku.
– Długiego miał? – zapytał dokładny jak zawsze Romek.
– Mało widziałem, tylko jak jej wyciągnął i później wstawał. Mógł mieć góra trzynaście, czternaście centymetrów.
– A ona? Jakie miała cycki? – dopytywał Jacek. – Ja nie lubię jak baba ma duże, obwisłe cycki, jak Andrzejewska z naszej klasy.
– A skąd mam wiedzieć? – zaperzył się Wacek. – Jak on ją ruchał to ona była w bluzce, tylko majtki miała ściągnięte. Pewnie normalne. Tylko miała strasznie owłosioną cipę, to widziałem. Chciałem zobaczyć więcej, ale, rozumiecie, nie bardzo mogłem podejść.
Nie tylko młodemu stanął, ja też uczułem charakterystyczne piknięcie w kroku i byłem sztywny. Ale dalsze dopytywanie nie miało sensu.

Ta rozmowa była w pewnym sensie przełomowa w moim młodzieńczym życiu. Jeszcze nigdy nie usłyszałem tak wielu detali naraz i strasznie kłębiły mi się w głowie. Rozmowa odbyła się w marcu i trzeba było czekać co najmniej trzy miesiące, by zacząć się rozglądać. Bo że tam pojadę i będę szukał, to było dla mnie oczywiste. Już po tej rozmowie nie doszedłem do domu, musiałem sobie ulżyć na śmietniku, na szczęście nikt tego nie widział. Później wiele razy jeszcze indagowałem Wacka o szczegóły, ale nie dowiedziałem się wiele więcej. Mimo że to był ostatni rok w starej szkole i była masa nauki, czas dłużył mi się strasznie. W maju, korzystając z pięknej pogody w weekend, pojechałem rozpoznać teren. Sama świadomość, że tu można zobaczyć takie akcje, działała na mnie podniecająco. Co prawda nie zobaczyłem oczywiście nic poza starszymi panami z pieskami, ale wybrałem tereny, które warto mieć na oku.

No i nadszedł ten dzień, kiedy wróciłem do domu ze świadectwem, fakt że mogłoby być lepsze, ale przecież miałem głowę pełną zupełnie innych myśli. Jako że na obóz jechałem dopiero w sierpniu, miałem cały lipiec na szukanie. Matka za dnia pracowała i na szczęście nie bardzo interesowało ją, co porabiam. Lipiec był ładny, by nie powiedzieć upalny i większość tego czasu spędziłem włócząc się po zaroślach starorzecza Odry. Na początku szło kiepsko, jedynym moim łupem był starszy, opalający się bez gaci facet. Wolałbym kobietę, oczywiście, ale trzeba było brać co dają. Nagiego mężczyzny też nie widziałem. I to jeszcze ta cholera tak się rozłożyła, że ciężko mi było go obserwować, byłem schowany w krzakach, które drapały mnie w plecy i musiałem się opanować, by za bardzo nie szeleściły. I stwierdziłem ze zdziwieniem, że wcale to mnie nie zniesmacza i popatrzyłbym na jego parówę z chęcią bliżej...

I kiedy wydawało mi się, że do końca wakacji już nic nie zobaczę, bo termin mojego wyjazdu nadciągał wielkimi krokami, nagle pojawiło się tych dwoje. Było widać, że coś jest na rzeczy, bo szli objęci, a on jej macał tyłek, i to nie z wierzchu, a po prostu wsadził łapsko w gacie. Zaschło mi w gardle z podniecenia i mało ich nie zgubiłem, bo skręcili w jedną z mniej oczywistych ścieżek. Krok po kroku, rozglądając się na boki, doszedłem do miejsca, które kończyło się trawiastą polaną. Dziwne, ale po miesiącu łażenia i buszowania, tego konkretnego miejsca nie znałem. Serce zaczęło mi łomotać jeszcze bardziej, kiedy oboje zatrzymali się na tej polanie a on wyjął z plecaka wielki, kraciasty koc i rozłożył na trawie. Polana była niewielka i otoczona dość zbitymi krzakami, więc nawet nie musiałem zbyt długo szukać dobrego punktu obserwacyjnego. Miałem ich teraz jak na widelcu. On mógł być pod pięćdziesiątkę, może nie gruby ale bardzo masywny, z lekkim brzuszkiem, grubymi udami i ramionami, mocno opalonymi. Ona nie miała więcej niż trzydzieści lat i była ładną kobietą, z tych, które mi się zawsze podobały: szczupła, z niewielkimi kształtnymi piersiami i włosami zaczesanymi w koński ogon. Byłem ciekaw, co ich łączy, na małżeństwo mi nie wyglądali, to znaczy na pewno on jest mężem a ona żoną, tyle że nie w tej konfiguracji. Oni chyba nie przyjechali tutaj patrzeć sobie głęboko w oczy – oceniłem.

Długą chwilę leżeli na kocu i wydawało się, że nic z tego nie będzie. Owszem, były delikatne macanki, ale takie to widziałem nawet na plaży, nic ciekawego. Nagle zakotłowało się na polanie, oboje jak na komendę zaczęli się rozbierać i nie wiedziałem, na kim zatrzymać wzrok. On ściągnął polo, szorty, stał w samych majtkach, z włochatym torsem i widać było że jego fiut rozrywa mu gacie. Teraz stał nad nią, a główka ogromnego jak na moje uprzednie wyobrażenia członka pobłyskiwała mu w słońcu. Musiał być nieźle podniecony, mnie się też tak ślini. Mimowolnie przejechałem ręką po kroczu, wyczuwając niewielką mokrą plamkę. Ona tymczasem uwalniała się od stanika i już po chwili mogłem obserwować jej niewielkie, jędrne piersi ze zgrabnymi sutkami, a po kilkunastu sekundach kształtny tyłek. Nawet nie poczułem początkowo, że robi mi się mokro między nogami... Wtedy on coś mruknął, a ona uklękła, wypinając tyłek. Nie bardzo widziałem szczegóły, bo facet klęknął i mocnym ruchem w nią wszedł. Jęknięcie i cisza. Wtedy zaczął ją ujeżdżać. Mocnymi, wolnymi ruchami, wraz z upływem czasu coraz szybszymi. Ona oddychała głęboko, niemal dźwięcznie, aż wibrowało mi w uszach. Początkowo nieruchoma, zaczęła dostosowywać ruchy tyłka do niego. Nie tak sobie wyobrażałem ruchanie, zgodnie z moimi poprzednimi teoriami on powinien leżeć na niej i jej wsadzać. Cóż, widać można to robić inaczej, też fajnie. Nagle ich oddechy przeszły prawie w krzyk, ruchy stały się łapczywe, chyba nawet na granicy bólu i po chwili osunęli się na trawę.

Nie wiem, co mnie naszło, ale w tej chwili kichnąłem. To stało się tak nagle, że nie zdążyłem zareagować. I nic, cisza. Tylko on poruszył się, wstał, ciągle ze stojącym kutasem i rozglądał się dokoła.
– Wyjdź z tych krzaków – powiedział głośno ale spokojnie.
To było rzecz jasna do mnie, ale... Rozglądałem się za możliwością ucieczki. To jest to, czego nie rozważyłem, wybierając sobie miejsce obserwacji, że może trzeba będzie nagle spieprzać. I niechybnie bym to uczynił, bo przecież z gołą dupą nie będzie mnie gonił, tyle że w tym momencie było to absolutnie niemożliwe, a plecy oplatały szczelnie jakieś kłujące krzaczory. Posłusznie wyszedłem z krzaków, z trzęsącymi się ze zdenerwowania rękami, i stanąłem na polance przed nimi. Facet przypatrywał mi się z zaciekawieniem.
– Podobało się? – zapytał i nie był to głos agresywny, jemu naprawdę chodziło o moje wrażenia...
– No – kiwnąłem niewyraźnie głową.
– Gdybym ja nie zaczynał od podglądania na plaży, to bym cię sprał na kwaśne jabłko – roześmiał się. – Jola, to co, masz ochotę na jeszcze?
Kobieta, szatynka, której twarz z bliska była jeszcze piękniejsza, uśmiechnęła się i kiwnęła głową.
– To zdejmij majtki – powiedział mężczyzna i było to skierowane niechybnie do mnie, bo Jola jeszcze nie zdążyła nałożyć swoich. Mówi poważnie czy sobie ze mnie kpi? Nie myślałem zbyt wiele jednak, a podniecony byłem tak, że przydałoby się mojemu wackowi trochę wolności. Niech się dzieje, co chce... Kobieta o imieniu Jola kiwnęła na mnie, bym podszedł, a następnie chwyciła mojego malucha. No nie takiego aż malucha, ale przy tym mężczyźnie miałbym powody do kompleksów.
– On już gotowy jest, jeszcze chwila a się zleje – powiedziała do mężczyzny, gdy na niemal skamlałem z rozkoszy przy ruchach jej palców. Jola przyjęła poprzednią pozycję. Klęczałem przed jej wypiętym tyłkiem ze stojącą dzidą, ale co dalej?
– No wejdź w nią – szepnął facet. A ja dalej byłem sparaliżowany. On żartuje czy mówi poważnie? Miesiące marzeń, a ja nie wiem, co zrobić w takim momencie. Widząc moją zupełną niemoc facet chwycił mnie za małego, odciągnął napletek, wycisnął od korzenia i rozsmarował sączącą się śliskość, dając mi dodatkowe ciarki na całych plecach i ręką pomógł mi zaistnieć w jej wnętrzu.
– No przyj! – powiedział wycofując rękę i ściskając mnie lekko za jądra.
– A teraz chwyć mnie za kutasa – zażądał podchodząc tak blisko, że swą parówą prawie dotykał mi czoła. Z ociąganiem zrobiłem, co kazał. Gorąc i lepkość rozlały się po mojej ręce. A później znalazłem się miedzy dwoma wibrującymi ciałami, jego i jej. Jedną ręką ścisnąłem jego tańczącego wacka, drugą obejmowałem jej piersi. Jego jądra obijały mi się o rękę, co podniecało mnie jeszcze bardziej. Byłem w totalnej ekstazie... Prądy i fale rozrywały mnie od wewnątrz i z zewnątrz, jej ciało wręcz zassało mnie, wydawało mi się, że za chwilę eksploduję...

– Nic ci nie jest? – usłyszałem nad sobą miły głos pani Joli.
– Nie... – odpowiedziałem. Nawet nie wiem, co było przed chwilą. Czułem mokrość w kroku i w ręce.
– Masz, wypij – mężczyzna podał mi butelkę chłodnej coli. – To był twój pierwszy raz?
'– Tak – wyszeptałem.
– Zmysłowa bestia z ciebie, dawno nie mieliśmy tak fajnego seksu – powiedział. Jak chcesz, przyjdź jutro... – powiedział, kiedy już ubrany byłem gotowy do powrotu. Na pożegnanie pani Jola pocałowała mnie w policzek, a mężczyzna, którego imię było mi nieznane, zmierzwił mi czuprynę i puścił perskie oko.
– Nie podwieziemy, bo my też musimy uważać...

Ale nie było żadnego jutra. Ołowiane chmury, które towarzyszyły mi już podczas powrotu z Bajkału, rozpruły się i następny dzień spędziłem w domu wściekły waląc konia i wspominając wydarzenia z krzaków. A następnego dnia jechałem na obóz...

Nowa szkoła, pierwsze wrażenia nawet pozytywne, było kilka osób z mojej podstawówki, czułem się nie tak samotny, jak przypuszczałem. Chciałem opowiedzieć Wackowi, temu, który mnie opętał tym Bajkałem, ale zdecydowałem się siedzieć cicho. Może kiedyś... Na razie to było wszystko bardzo świeże. Na razie weszliśmy do sali i czekaliśmy na nową historyczkę. Po chwili drzwi się otworzyły i na progu klasy stanęła ona, moja pani z krzaków. O cholera... Zawróciło mi się w głowie. I co teraz? Pani otworzyła dziennik i zaczęła czytać listę obecności, przyglądając się każdemu z nas uważnie. Gdy doszła do mnie, popatrzyła na mnie i rzuciła mi uśmiech. Pierwszy, od kiedy przekroczyła próg klasy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Nie 1:47, 19 Mar 2023, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3169
Przeczytał: 87 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 23:43, 12 Sty 2023    Temat postu:

Jeśli marzyłem, że będzie ciąg dalszy z panią Jolą, a tak naprawdę z panią profesor Dębowy, czekało mnie spore rozczarowanie. Na początku patrzyłem na nią tęsknym wzrokiem, ile razy przechodziła szkolnym korytarzem, ale ona zdawała się nie zauważać moich powłóczystych spojrzeń. Raz mało bym zrobił skrajną głupotę i się o nią otarł na korytarzu, na szczęście instynkt samozachowawczy podpowiedział mi, żeby tego nie robić. Pozostało mi tylko męczenie gruchy tego wieczoru. Pani Jola była asystentem naszej wychowawczyni, co miało również ten skutek, że pojechała z nami na wycieczkę zapoznawczą do Karpacza. Może teraz? Luźna atmosfera i brak szkolnego drylu mogły mieć dobroczynny skutek dla moich pragnień. Pani Jola działała na mnie jak magnes: byłem zawsze przy niej, obojętnie czy łaziliśmy po górach czy jedliśmy obiad na głównej sali schroniska i musiała to w końcu zauważyć.
Niestety zauważyła. Byliśmy po wyczerpującym marszu na Śnieżkę i z powrotem, w ścianie deszczu i z marnymi humorami tłoczyliśmy się przed stołówką. Nagle pojawiła się Jola i podeszła do mnie, rozsiewając delikatną woń perfum.
– Ubierz się po kolacji, pójdziemy na mały spacer.
Było w tonie jej głosu coś zniechęcającego, czego nie wyczułem albo byłem po prostu zbyt zmęczony, by to zrozumieć. Obiad przestał nagle być ważny, choć w środku aż mnie skręcało z głowy i prawdę mówiąc nawet nie wiedziałem co jadłem. Pani Jola zaprosiła mnie na spacer i tylko to się liczyło. Mogliby nawet podać znienawidzoną kaszankę, nawet bym nie zauważył. Po obiedzie szybko się ubrałem i jak strzała wyskoczyłem ze schroniska. Dopiero tam zauważyłem, że nie jestem w swym naturalnym stanie, a sztywność wręcz rozrywała mi majtki. Pani Jola dała na siebie czekać kilkanaście minut i kiedy myślałem, że już nie przyjdzie, pojawiła się w swej zielonej kangurce z kapturem.
– Przejdziemy się do Samotni, to nie tak daleko stąd.
Było mi wszystko jedno i mogła mnie zaprosić nawet na Łysą Górę. Droga ze Strzechy Akademickiej była żwirowa i wyboista i na każdym wystającym kamieniu mój wacek powodował dreszcze. Byłem już mocno nagrzany, gdy przed nami pojawiła się tafla górskiego stawu. Jola skręciła w jedną z bocznych ścieżek.
– Usiądźmy tutaj – wskazała na kamienie. Posłusznie usiadłem. Nauczycielka długo się zbierała w sobie, zanim zaczęła.
– Widzisz, Krzysiek, wszystko nie idzie tak, jak powinno.
Zaschło mi w ustach. Nie tego się spodziewałem...
– Cały czas się we mnie wpatrujesz, raz czy dwa otarłeś się o mnie na korytarzu i było to celowe. Na mojej lekcji jesteś nieprzytomny i wpatrujesz mi się w biust. Myślisz, że tego nie widać?
Nie, w zasadzie myślałem z gruntu coś innego. Że ona to zauważy i jakoś zareaguje. Tyle że nie tak, jak zrobiła to w tej chwili. Tego bym się nie spodziewał... W swojej naiwności myślałem, że teraz do jej serca prowadzi szeroka autostrada. Gówno, nawet nie ścieżka tej jakości, co na Samotnię. Raczej taka, którą przedzierałem się gdy szedłem ją podglądać.
– Zapomnijmy o tym, co się stało i nie roztrząsajmy, czyja to wina. Ale tak dalej być nie może. Najlepiej będzie, jak zmienisz klasę – dotarło do mnie jak zza ściany. Wpatrywałem się tępo w szalejące na wietrze fale jeziora. – Chyba że zmienisz szkołę... Mogłabym ci w tym pomóc.
Byłem najzwyczajniej przerażony. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Co powie matka? Jak to w ogóle przedstawić światu? Propozycja była z tych nie do odrzucenia.

Ostatecznie stanęło na zmianie klasy na podobny profil, tyle że z niemieckim. Cóż, nawet szkopskiego jestem w stanie się nauczyć, byle załatwić tę sytuację. Matce oczywiście nic nie powiedziałem. Jeszcze nie była na wywiadówce, więc się nie kapnie... Dobre i to.
Konsekwencją zmiany klasy było to, że siedziałem w jednej ławce z Tomkiem. W każdej klasie jest ktoś taki, koło kogo nikt nie chce siedzieć i jest samotnikiem. Tomek był nieco większy niż reszta, z dość wydatnym brzuszkiem, z nikim się nie przyjaźnił, mógł przyjść do szkoły, nie odezwać się ani razu i wrócić do domu. Żenić się z nim nie zamierzałem, niech robi co chce. Mieszkał na Wojnowie, zupełnie w innej dzielnicy. W zasadzie nie było punktów stycznych, poza tą nieszczęsną ławką. Jego problemem była matematyka, która dla odmiany mi szła wyśmienicie.

– Pomożesz mi? – zapytał kiedyś w grudniu, kiedy potężna jedynka wisiała nad jego głową. – Przecież stary mnie zabije. Cena nie gra roli.
W to nie wątpiłem. Ojciec Tomka miał prężny prywatny biznes, matka była wziętym adwokatem. Z zazdrością patrzyłem na kanapki, które wsuwał na przerwie. Nas nie było stać na połowę tego. Ubierał się też drogo, choć bardzo skromnie. Ale jeśli dżinsy, to najlepsze, jeśli koszula to droga i markowa. Dlaczego go trochę nie oskubać, jeśli nadarza się okazja? Cokolwiek bym robił w weekend, a najczęściej roznosiłem gazetki z supermarketu, tyle nie zarobię. Stanęło więc na tym, że przyjadę do niego na sobotę i niedzielę.

W konsekwencji stanąłem przed bogatą willą na wrocławskim Wojnowie. Ze zdziwieniem zauważyłem, że jest elegancko, ale bez przepychu. Żadnych łuków, czerwonych dywanów, pomieszczenia eleganckie ale nie przeładowane.
– Gdzie będę spać? – to było jedno z moich pierwszych pytań.
– U mnie w pokoju, na górze. Chyba nie masz nic przeciw?
Miałem, jeszcze nie spałem z nikim w jednym pokoju i prawdę mówiąc miałem lekką tremę. A jak przyjdzie sobie zwalić konia na przykład? Od czasu tamtej pamiętnej przygody na plaży piliło mnie bardzo i często nie zadowalałem się jednym razem. Ale jak to zrobić przy kumplu?
– Wybacz, miałeś mieć sam pokój, ale przyjechała Gizela i zajęła jedyny wolny. Będziemy musieli pomęczyć się razem.
– Kto to jest Gizela?
– Moja daleka kuzynka z Opola. Studiuje coś zaocznie, jakieś zarządzanie czy coś podobnego i właśnie ma sesję. Miała przyjechać za tydzień, ale zdaje jakieś przedterminy. Też mi ona nie w smak, ale przecież nie wypędzę...
Dzień spędziliśmy na matematyce i z niejakim zadowoleniem stwierdziłem, że Tomek robi postępy. Poza tym w domu zachowywał się zupełnie inaczej niż w szkole, był bardziej rozluźniony, nawet zdarzało mu się rzucić dowcip. No no... Właśnie byliśmy w trakcie obiadu, kiedy w drzwiach kuchni stanęło dziewczę w wieku około dwudziestu lat, w czerwonej kurtce i dżinsach. Prawdę mówiąc widziałem tuziny ładniejszych, ale było w niej coś, co pozwalało zatrzymać wzrok na dłużej, mianowicie jej piersi, szokująco zgrabne.
– Witam młodzież uczącą się – powiedziała ze śmiechem i roziskrzonymi oczyma. Ktoś kiedyś mówił coś o kurwikach w oczach, tu miałem tego żywy przykład.
– Gizela nie wygłupiaj się – zgasił ją Tomek. – To nie ty masz kanał z matmy.
– Spokojnie, zdasz, co masz nie zdać? Nie z takich opresji wychodziłeś cało. Już dwa razy byłeś prawie na tamtym świecie...
Widać poruszyła jakieś czułe miejsce w duszy Tomka, bo ten zgasł od razu a i Gizela nie odzyskała swojego humoru, jak się okazało, tylko chwilowo.

– Chyba coś się nam należy od życia po tylu godzinach stukania? – powiedział Tomek stawiając na stole butelkę wina. Jego rodzice wyjechali na cały wieczór, więc mogliśmy sobie pozwolić. – A później będzie sauna, już włączyłem nagrzewanie.
Nigdy w życiu nie byłem w saunie, wiedziałem z grubsza, że polega to na przebywaniu w gorącej temperaturze i poceniu się, może dwa razy widziałem w telewizji. Przeraziłem się trochę – to ja przed Tomkiem będę w samych gaciach? Bo przecież w saunie siedzi się prawie nago. Zacząłem się powoli bać. A jak się przydarzy jakaś katastrofa? Co on sobie wtedy pomyśli? Na razie jednak we trójkę piliśmy wino i od niechcenia oglądaliśmy jakiś film na monitorze na pół ściany. We trójkę, bo Gizela dołączyła również, a usta jej się nie zamykały. Po godzinie wiedziałem już wszystko o jaj szkole, rodzicach, a nawet chłopaku, którego rzuciła kilka dni temu.
– Przecież to była sierota, jakby wyjęty z dziewiętnastowiecznej powieści. Czasem myślę, że on był po prostu pedałem... Nie, nie i nie.
– To co ty z nim robiłaś? – zainteresował się Tomek.
– Niewiele, bądź pewny. Liczę, że następny będzie choć odrobinę bardziej rozgarnięty.

– To co, szanowni państwo, zapraszam do sauny – oznajmił Tomek, którego głowa pojawiła się w drzwiach po kilkuminutowej nieobecności. Jak to zaprasza? Gizelę też? I co dalej? Na coś takiego nie byłem w ogóle przygotowany. Ruszyłem się niechętnie i we trójkę zeszliśmy do piwnicy, która nie przypominała żadnej z tych piwnic, w których byłem dotychczas. Wyglądała raczej jak klub nocny, z mdłym światłem sączącym się z kątów.
– To co? Rozbieramy się – zakomenderował Tomek. – Ręczniki są w tej szafie – pokazał ręką przed siebie. – Już jest jakieś osiemdziesiąt stopni, w sam raz.
To mówiąc zdjął bluzkę i spokojnie ściągał wszystko po kolei. Obok rozbierała się Gizela. Wstrzymałem oddech, gdy zdejmowała bluzkę i bardzo pilnowałem się, by nie wgapiać się w jej piersi. Mój mały przyjaciel zareagował natychmiast i utworzył malowniczy namiocik pod pępkiem.
– W gaciach do sauny? – zdziwiła się Gizela, kiedy otworzyłem drzwi. Popatrzyłem na Tomka, stał jak go Bozia stworzyła. Gizela była przykryta tylko ręcznikiem. Jeszcze szumiało mi wino w głowie, co dodało mi odrobinę małpiej odwagi i zdjąłem gacie. Tylko jak stanąć by nie widzieli tego wzwodu? Na pozbycie się go nie miałem żadnych szans. Jakoś bokami dotarłem do magicznej szafy i wyciągnąłem losowo ręcznik. Mały ale musi starczyć...
Gizela weszła na najwyższą półkę, ściągnęła z siebie ręcznik i podłożyła pod tyłek. Trzy żywioły we mnie buzowały: krew, alkohol i gorąca para, bo Krzysiek właśnie polał kamienie wodą. Następnie zajął dolną półkę, mnie pozostało miejsce przy Gizeli.
Nie wiem, ile tak siedziałem bez ruchu. Sauna była niewielka, dzieliło nas może trzydzieści centymetrów. Mój wzrok ciągle wracał do piersi Gizeli. Jak bardzo chciałbym ich dotknąć... Ale przecież nie wyciągnę ot tak ręki, poza tym siedziałem bokiem, by Tomek ani Gizela nie widzieli mojego wzwodu.
– Teraz pod prysznic – zarządził Tomek. Wstałem i w tym momencie tak misternie wiązany ręcznik zsunął mi się z bioder. Na dodatek przechodząca koło mnie Gizela otarła się o moją bolącą wręcz męskość. No to koniec...
Zatrzymała się, jakby rażona iskrą. Chwilę później, jakby dotarło już do niej, co się stało, chwyciła mnie za kutasa. Po pierwszym wstrząsie stanąłem tak, że jej piersi opierały się o moje ramię. Czułem jej ciało na sobie, delikatnie muskające mnie od szyi aż po kolana. Już uwolniłem się z pierwszego szoku i sięgnąłem jej między nogi. Jej jedyną reakcją było rozszerzenie i głębokie westchnięcie prosto do mojego ucha.
– Nie teraz – szepnęła, kiedy przybliżyłem się, a mój członek spoczywał na jej porośniętym blond włosami wzgórku łonowym. Nie przewidzieliśmy tylko, że właśnie w tym momencie do sauny zajrzy Tomek.
– No idziecie czy nie? Pomigdalicie się później – dorzucił, gdy już rozpoznał sytuację. Nie wyglądał na jakiegoś specjalnie zdziwionego. Popatrzyłem na niego. Jego członek nie wykazał żadnego zainteresowania zaistniałą sytuacją. Nic, zero. Ten człowiek musi być z kamienia... Gdybym ja coś takiego zobaczył, prawie bym eksplodował, zresztą nie byłem daleki od tego. Stałem pod prysznicem i chłonąłem ciepłą wodę, kiedy Tomek i Gizela naradzali się na boku.
– Spokojnie, załatwię – usłyszałem Tomka i po chwili zobaczyłem jego niknący tyłek.
– Chodź tu – mruknął, kiedy wrócił. Wcisnął mi do ręki jakieś dwa przedmioty. Trochę musiałem to pomacać, by dowiedzieć się, co to jest. Pierwszy raz miałem z nimi do czynienia. Wiedziałem, że są, że się ich używa i tylko tyle. Gizela w tym czasie stała pod prysznicem i się myła, widziałem tylko zarys jej sylwetki, który podziałał na mnie dodatkowo. Zatem to znowu się stanie... Tylko teraz zupełnie inaczej. Oddarłem bok opakowania, wyciągnąłem prezerwatywę i rozwinąłem ją. Jak ją teraz nałożyć? Z boku usłyszałem śmiech Tomka.
– Nie tak, baranie – powiedział krztusząc się od śmiechu. Daj mi tę drugą i obróć się do mnie.
Zrobiłem co kazał, Tomek wysupłał kondoma i wprawnie założył mi na kuśkę.
– To teraz idź, zanim ona sobie nie wymydli psiochy... Ja na razie znikam.
Ciekawe, drugi raz w życiu facet trzymał mnie za człona i drugi raz jakoś mnie to nie zniesmaczyło, a nawet wręcz przeciwnie. Czyżbym był bi? Nieistotne w tym momencie. uzbrojony wszedłem do kabiny, gdzie Gizela stała odwrócona przodem do szklanej ściany prysznica. Wyczuwszy moją obecność sięgnęła ręką do tyłu i naprowadziła moja maczugę do jej wnętrza. Tym razem nikt nie musiał mi mówić, że mam przeć, działo się to tak naturalnie jakbym był starym ruchaczem. Rozpocząłem równo, rytmicznie, starając się cały impet kierować do góry. Czegoś mi jednak brakowało, tych wibracji, ściskania, które czułem wtedy, na tamtej polanie. Mimo że to dopiero mój drugi seks w życiu, wiedziałem już, że jest mniej zmysłowy, bardziej mechaniczny, Gizela po prostu potrzebowała być zerżnięta, mniej interesując się moimi potrzebami. Lepsze to niż nic, tarłem i napierałem prawie jak górnik w kopalni, aż w końcu wymusiłem współpracę, Drągowate, klocowate ciało nagle zaczęło mi być posłuszne. Ręką kontrolowałem nasz styk, co dodawało mi dodatkowego podniecenia. Jej chłodne pośladki na moich pachwinach dodawały mi dodatkowych wrażeń. Gizela chwyciła rytm i powoli ale konsekwentnie jak taran zagłębiała się w ekstazie. Jeszcze kilka ruchów, dwa, jeden...

Dopiero z niej wyszedłem, a w łazience pojawił się Tomek, z tak samo niewzruszoną miną jak dotąd.
– I jak było? – zapytał jakby udawał zainteresowanie.
– Gut – odpowiedziałem. – Tego mi było potrzeba.
Tomek zsunął mi prezerwatywę.
- Umyj wacka, bo zaraz będziemy spali, a ja nie lubię tego zapachu...

Już w pokoju Tomek przyznał się, że tak naprawdę to cała sprawa była ukartowana, a Gizela poprosiła go, aby znalazł kogoś na szalony wieczór. Jakoś mnie to specjalnie nie zdziwiło.
– Żeby to ona zrobiła pierwszy raz... Ta sauna już sporo widziała.
– Dobra, a ty? Prawie ci nie drgnął. Może wolisz chłopaków? Jak chcesz, mogę ci zwalić konika – powiedziałem wdzięczny za ten wieczór. Już jednemu waliłem i jakoś mu nie odpadł a i mnie podnieciło.
– E nie... Jak byś się naprawdę uparł to możesz ale co to da? Mnie to w ogóle nie bierze, mam całkowity brak zainteresowania seksem, aseksualizm to się nazywa. I to chyba od początku. Jakie porno bym nie oglądał, na co bym patrzył, nie rusza to mnie w żaden sposób.
– To nie walisz sobie? – zdziwiłem się.
– Bardzo rzadko i jakoś tak bez przekonania. Czuję, że mnie ciśnie, nawet rozrywa jaja, fiut stoi na kość, ale nic sobie przy tym nie wyobrażam, ani kobiet, ani facetów, ani par. Po prostu czekam na wytrysk, który nawet nie jest przyjemny. Poleje się i koniec.
Ciekawe... Co to musi być za życie? Nie mieć żadnej przyjemności? To po co walić? Aha, pozbyć się spermy.
– A próbowałeś chociaż?
– Tak, z kobietą, z facetem, wszystko na nic. Wiesz, to już bym wolał być pedałem, naprawdę, i mieć z tego jakąś przyjemność, zresztą widziałeś, myłem ci fiuta, mogę chwycić babsko za kapsko, co zresztą robiłem. Nic, jakbym trzymał w ręce ośmiornicę. Galareta i tyle...
– Spokojnie, coś się wymyśli – powiedziałem beztrosko i przyjacielsko klepnąłem go w ramię. – A teraz spać. Dobranoc...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3169
Przeczytał: 87 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 22:06, 15 Sty 2023    Temat postu:

Problem Marka tkwił mi w głowie głęboko, choć im głębiej myślałem, tym mniejsze miał szanse na rozwiązanie. Było mi go po prostu żal, bo tamten wieczór zbliżył nas na tyle, że zaczynałem uważać go za swojego przyjaciela, chyba tak naprawdę pierwszego w życiu. Był pierwszym, któremu opowiedziałem o moim problemie z panią profesor. Nie tylko uwierzył, ale nie wyglądał na specjalnie zdziwionego.
– Moim zdaniem sprawa wcale nie jest zakończona – powiedział – choć nie spodziewaj się szybkiego rozwiązania. Po prostu poczekaj, pewnego pięknego dnia tak czy owak wróci. Ty coś do niej czujesz czy tylko miałeś z nią dobry seks?
– Raczej to pierwsze – przyznałem. – Wiesz, jak ruchałem Gizelę u ciebie w saunie, cały czas myślałem o niej. I nie tylko wtedy. To jest jakby silniejsze ode mnie, ja jej cały czas szukam wzrokiem, jak przechodzi koło mnie robi mi się gorąco, nie mówiąc o tym, co mi się dzieje między nogami... – byliśmy już na tym etapie, że mogłem sobie pozwolić na tego typu uwagi, bo jeśli nie z Markiem, to z kim?
– Daj sobie siana. Na razie. Zajmij się czym innym, a może nawet kim innym, nie będziesz się tak dręczył.
Ba, łatwo powiedzieć. Ta pamiętna rozmowa toczyła się u niego w pokoju. Podczas tej samej wizyty zauważyłem na stoliku nocnym Marka jakieś opakowania z tabletkami. Ciekawe, co to jest i na co to bierze? Mogłem oczywiście zapytać wprost, ale jakoś nie wypadało. Zawsze wydawało mi się, że choroby to coś jeszcze bardziej intymnego od seksu. Korzystając z momentu, kiedy Marek wyszedł z pokoju na dłużej, spisałem nazwy leków do notesu. Miałem szczęście, kiedy odstawiłem ostatnie pudełko, wszedł do pokoju z jakąś herbatą czy czymś podobnym.

Już w domu przeprowadziłem odpowiednią kwerendę. Wśród leków Marka były jakieś witaminy, tabletki na ciśnienie – ciekawe, nie wiedziałem, że on ma takie problemy... Ale to nie to, to łyka pół świata, a jakoś ludzie się rozmnażają. W końcu trafiłem na coś innego. Lek antydepresyjny, jak się później okazało, citalopram. Wychwytuje inhibitory serotoniny, cokolwiek miałoby to znaczyć. Zacząłem czytać wszystko, co było na jego temat osiągalne na internecie. Z trudnością przedzierałem się przez masę pojęć, których nie znałem. Jedna uwaga mnie zastanowiła – jako niepożądane efekty wymienione były częściowa lub całkowita utrata libido, bolesne wytryski. Aż mi się ręce spociły z podniecenia – czyżby to było to? Nie znałem słowa libido, ale wkrótce poznałem, to po prostu pociąg seksualny. Faktycznie, Marek mówił coś, że kiedy tryska, odczuwa ból. Brak libido też by się zgadzał. Zatem pytanie – czy mamy do czynienia z efektem ubocznym leku? A jeśli tak, czemu nikt na to nie wpadł wcześniej? Tu akurat odpowiedź była prostsza – przecież nie musiał nikomu się zwierzyć ze swoich problemów. Ja na pewno bym tego nie zrobił. Lekarz nie zapyta, bo raczej założy, że taki szczawik nie będzie chciał prowadzić życia seksualnego. Zwłaszcza jeśli lekarz był z tych nawiedzonych, co nawet pigułki antykoncepcyjnej nie sprzedadzą. Matce to jakoś głupio. Dziewczyna by powiedziała, ale nie chłopak. No to komu? Trochę już znałem jego rodzinę i wiedziałem, że z ojcem raczej łączą go chłodne stosunki i o seksie na pewno nie rozmawiają. I jeszcze jedno – wyraźnie było napisane, żeby nie stosować do dwunastego roku życia. Zatem załóżmy, że Marek wszedł w dojrzewanie w wieku trzynastu lat, jak my wszyscy, mógł ten lek brać już od samego początku i po prostu nie zaznał rozkoszy podniecenia, orgazmu i podobnych. Wzwody i wytryski miał, czysta fizjologia. Wszystko zaczęło się układać w jedną logiczną całość. Dobrze, ale co z tego? Co dalej? Porozmawiać i powiedzieć: odstaw citalopram? Nie, może po prostu nie posłuchać, przekabacony przez lekarzy, ba, mogę go nawet stracić, a tego nie chciałem, wystarczył mi coraz bardziej odczuwalny brak Joli, a ręka prawie mi odpadała od walenia konia i myślenia o niej. Utrata Marka to katastrofa. Tu trzeba czegoś innego. Coś zaczęło mi świtać w głowie...

Tymczasem powoli zbliżały się święta, do szkoły przyplątał się jakaś wirus i nauczyciele zaczęli chorować. Zaczęły się zastępstwa, szybsze zakończenia lekcji i podobne. I właśnie podczas tej epidemii, pewnego dnia drzwi klasy otworzyły się i stanęła w nich Jola. Przez moment nie mogłem nawet zaczerpnąć oddechu. Całe ciało pokryło mi się gorącym potem. O cholera... Na dodatek była ubrana w białą szczelnie opinającą tors bluzkę, która tylko podkreślała jej kształtne piersi.
– Macie mieć wychowanie seksualne teraz, prawda? – zapytała tym swoim dźwięcznym, zdecydowanym głosem. – Jeśli tak, to zrealizujemy po prostu następny temat – zapłodnienie.
Mogłaby mówić o wszystkim innym, nawet o fińskich jeziorach czy pantofelkach, było mi obojętne. Byle nie zwracała na mnie uwagi, bo będę się z tym czuł jeszcze gorzej niż wtedy w Karkonoszach... Niestety, nie dane mi było.
– Krzysiu, czy możesz nam powiedzieć, jak dochodzi do zapłodnienia? – zapytała i popatrzyła na mnie. Ciekawe czemu, przecież powinna mnie unikać, sama tego chciała... Ale czy zrozumiesz kobietę?
Wstałem dość niechlujnie i oparłem się o stół tak, by nikt nie widział mojej rewolucji pod pępkiem.
– No więc tego, do zapłodnienia dochodzi w wyniku znanej wszystkim sytuacji, która nazywa się stosunkiem płciowym... – dukałem jak jakiś dwunastolatek.
– Możesz dokładniej? Na czym on polega?
Dokładniej to miałaś nad jeziorem – odpowiedziałem w myślach. Cóż za sadyzm... – No, męski narząd wchodzi w żeński i zostawia tam spermę.
– Jak się te narządy nazywają?
– No, członek i pochwa – wydukałem, zupełnie czerwony na twarzy. Jednak łatwiej mi było to zrobić, niż o tym mówić...
– Nie pochwa. To miejsce nazywa się srom, a jeśli komuś nie podoba się ta nazwa, bo istotnie piękna nie jest i brzmi prawie jak "sram" choć to tak naprawdę oznacza wstyd, można mówić z łaciny wulwa.
– O, wulwa – rzucił ktoś z klasy, wywołując ledwie tłumione śmiechy. Mnie jednak do śmiechu nie było. Niech kończy albo ja wyjdę. Dlaczego ona to mi robi? Bierze odwet za tamto? A może chce mi dać coś do zrozumienia? Ale co? Same pytania, zero odpowiedzi. Kiedy siadałem na krzesło, byłem bliski zemdlenia. Czułem się zgnębiony, poniżony, ośmieszony. I jeszcze to impertynenckie patrzenie się w moje oczy. Gdyby wiedziała, co do niej czuję to czy zachowałaby się podobnie?
– Trochę więcej teorii by się przydało – zakończyła – i koniecznie dowiedz się, co to są ruchy frykcyjne. Oczywiście też teoretycznie – zakończyła zjadliwie.
Co miała na myśli?

Pozostałe lekcje były o wiele bardziej ulgowe i jakoś dotrwałem doi końca dnia. Jeszcze przy wyjściu z tamtej feralnej klasy poczułem charakterystyczną woń jej perfum. Mógłbym to wąchać w nieskończoność. Nawet na moment zatrzymałem się jak wryty.
– No idziesz? – popędził mnie Marek, który od pewnego czasu nie odstępował mnie nawet na krok. – Coś kiepsko wyglądasz...
– Daj mi spokój – uciąłem. Nie czas i nie miejsce na dyskutowanie tego, co się właśnie stało. Zwłaszcza że z tyłu napierał na mnie tłum. Wyszliśmy z klasy, ale Marek nie ustępował, jego zwalista sylwetka znów pojawiła się koło mnie.
– To o nią chodzi? Wyglądasz, jakby ci ktoś pieprznął cegłą w potylicę.
– Yhy – mruknąłem, starając się nie podejmować tematu.
– Całkiem fajna była ta wasza rozmowa – powiedział czyniąc wszelkie wysiłki, by się nie uśmiechać obleśnie, jednak niezbyt mu to wychodziło. – Wieszczę ciąg dalszy...
– A weź do ciężkiej cholery odczep się ode mnie – zażądałem tak głośno, że kilka osób odwróciło się i popatrzyło w naszą stronę.
– Easy – odpowiedział Marek. – Dojdź najpierw do siebie. Nie myśl, idź do domu, zjedz obiad. Jeszcze dwa razy się spotkacie i się wykończysz.
No tak, gdzie Marek to jedzenie. Widać to go odstresowywało, mnie niezupełnie. W zasadzie nie wiedziałem co zrobić, jeszcze nie byłem w takiej sytuacji.

Tyle mi zostało, po ostatniej matmie spakować teczkę i pojechać do domu. nawet matematyk, który mnie generalnie lubi, zauważył, że coś jest nie tak. Na szczęście to porządny człowiek, jakby wyczuł, że tego dnia lepiej mnie zostawić w spokoju. Powlokłem się więc na przystanek, zupełnie bez czucia, jak wyciągnięty z pralki. Pierwszy tramwaj nie przyjechał, drugi też, przeklinając w myślach wrocławską komunikację czekałem na następny. No i wreszcie pojawiła się niebieska dziesiątka, jeszcze nie wjechała na przystanek, a już widziałem, że jest naładowana do oporu. Wcisnę się, choćby mnie mieli zgnieść – postanowiłem i istotnie wepchnąłem się, moja szczupła zbyt sylwetka, która nieraz mnie martwiła, tym razem pomogła. Stałem w niebotycznym ścisku, kiwałem się wraz z innymi i odliczałem minuty do końca. Nagle dotarł do mnie znajomy zapach. O cholera... Czyżby ona tu była? Na logikę raczej nie, już zdążyłem się zorientować, że mieszka w zupełnie innej dzielnicy miasta. Ktoś musi więc używać podobnych albo wręcz tych samych perfum. Na ile pozwolił mi ścisk, rozejrzałem się dokoła. Bokiem obok mnie stała kobieta. Mogła być studentką albo po studiach z twarzy sądząc, poza tym, że była brunetką o to dość silnie wymalowaną. Znane pikniecie poinformowało mnie, że coś się ze mną dzieje. Ściślej, sytuacja z dnia nie została rozwiązana i wracają koszmary. Moja maczuga zareagowała od razu, sama się pozbyła skórki i moja żołądź nieprzyjemnie ocierała się o bieliznę. Działałem teraz mechanicznie. Korzystając ze sprzyjającego falowania tłumu i tego, że tramwaj jechał po niezbyt prostych szynach, udało mi się ułożyć tak, że stałem za nią, wciśnięty między jej pośladki. Tego mi było trzeba. To wszystko zadziałało na mnie tak mocno, że miałem sucho w ustach, a na twarz wystąpiły mi krople potu. Tramwaj dalej zachowywał się niestabilnie, więc korzystając z tej huśtawki zacząłem delikatnie ją ujeżdżać. Udało mi się poprawić kutasa na tyle, że wyszedł z majtek i dzieliła mnie od niej jedna warstwa tkaniny. Od jej szyi biło ciepło i znany już aż za dobrze zapach perfum; niewiele myśląc pochylił…em się nad nią tak, że musiała poczuć mój oddech. Rękę ustawiłem tak, by czuć jej tyłek. Było mi dobrze i wszystko zmierzało do ostrego końca...
Jakaś ręka chwyciła mnie za kołnierz i pociągnęła do tyłu tak mocno, że gdyby nie tłoczący się ludzie, upadłbym.
– Teraz wysiadasz – syknął mi ktoś do ucha – i ciesz się, zboku, że nie zawiadomię policji. No wypierdalaj – pchnął mnie w przeciwnym kierunku. Na szczęście przystanek był blisko, przy dużym centrum handlowym, więc sporo osób wysiadło, a ja wręcz w biegu, by zgubić tego faceta, który mnie napastował. Zatrzymałem się w środku galerii i wybadałem sytuację. Nie zauważyłem nikogo podejrzanego. Ręce mi dygotały, w głowie mi szumiało. Gdzieś tam na końcu powinny być toalety a ja potrzebowałem jednak prawie na gwałt. Tym razem na gwałt na moim siusiaku... Jądra mnie bolały tak, że prawie nie mogłem chodzić. Dopadłem kabiny i chyba dopiero po czwartym spuszczeniu się poczułem się lepiej. Ile tego ze mnie wyleciało?

– No dotknij mej wulwy, nie bój się. A teraz dokonamy immisji – pouczała profesorskim tonem. – Połóż się na plecach, a ty, Marek, wprowadź go.
Nawet nie zauważyłem, że on jest tutaj. Ale co on tu robi? Stoi z wyciągniętym fiutem. Jak to, przecież sam mówił, że nie może? Umięśniona ręka Marka chwyciła mój narząd, rozsmarowała na nim jakąś substancję, lepiej za bardzo nie wnikać co, i po chwili byliśmy już połączeni. Falowała na mnie tam i z powrotem, a Marek ją trzymał za piersi, drażniąc sterczące sutki. Jeszcze, szybciej... Jej wnętrza dusiły mnie powodowały dobroczynne skurcze dokładnie tam, gdzie potrzeba. Jej soki wręcz zalewały mi łono. Już, już...
– Nie! Ty się za dużo na mnie patrzysz! Wczoraj też całą lekcję patrzyłeś mi w cycki. No więc masz czego chciałeś! – siarczysty policzek spowodował silny ból... Wtedy otworzyłem oczy. O wulwa, uderzyłem się w policzek boczną deską łóżka. Długo nie mogłem zasnąć.

Następnego dnia była sobota. Pojechałem do miasta. Kupiłem kilka paczek małej aspiryny, łudząco podobnej do tabletek citalopramu i w wymiarach listka tegoż leku. Nie ma co czekać na zmiłowanie, należy zacząć wprowadzać mój plan ratowania przyjaciela.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3169
Przeczytał: 87 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 21:49, 24 Sty 2023    Temat postu:

Misja podmiany leku na niewinną aspirynę prawie spaliła na panewce. Gdy byłem u Marka pierwszy raz, okazało się, że nie tylko listek z pastylkami nie wchodzi do oryginalnego pudełka, ale że ma on końcówkę leku i zamiana może dotyczyć tylko pięciu tabletek, zdecydowanie za mało, by mogła się udać. Poza tym zaraz będą święta, Marek wyjeżdża z rodzicami do jakiegoś snobistycznego kurortu w Szwajcarii i wróci dopiero po Sylwestrze. Szkoda, ale nic nie dało się zrobić. Już niemal odrzuciłem myśl, że to kiedykolwiek przeprowadzę, kiedy na trzy dni przed wigilią Marek niespodziewanie zadzwonił.
– Cześć – zdziwiłem się. – Ty jeszcze nie łamiesz nóg i innych członków w Alpach?
– Co do innych członków, zwłaszcza tego jednego, to lepiej bój się o siebie. Jola, Gizela, ta baba z tramwaju, o której mi opowiadałeś, teraz Paulina...
Paulina to koleżanka z klasy. Nie żeby coś między nami było, to taka piczka zasadniczka, owszem, można z nią pogadać, pożartować, ale na nic innego liczyć nie można. przynajmniej na razie. Nieśmiało sugerowałem jej chodzenie, ale mnie wyśmiała.
– Nieistotne – przerwałem mu. – Mam cholernie mało czasu, zaraz przyjdzie matka i zacznie zrzędzić. O co chodzi.
To akurat była prawda, mamusia nakazała mi świąteczne mycie podłóg, a ja jeszcze nie zrobiłem nawet metra kwadratowego. Jak zrobi teraz awanturę, to skończy w wigilię. Jej zdaniem jestem śmierdzącym leniem i z mojego powodu dom się chyli ku upadkowi. Trudno z czymś takim polemizować, częściowo pewnie miała rację.
– My wyjeżdżamy dopiero pojutrze po południu. Moi rodzice prosili, byś przyjechał jutro na wieczór, chcą ci się odwdzięczyć. No wiesz, za tę matmę.
Prawdę mówiąc, na początku chciałem stanowczo odmówić. Już mi zapłacili, i to bardzo dobrze jak na moje wymagania i potrzeby i podejrzewałem, że to ciąg dalszy popisywania się ich forsą i możliwościami. Nie chciałem jednak wyrządzać krzywdy Markowi, poza tym nadarzyła się idealna okazja, by w końcu mu podmienić te tabletki. Lepszej nie będzie. Zatem wieczorem, kiedy matka już poszła spać, w spokoju przystosowywałem listek aspiryny tak, by wszedł w opakowanie po citalopramie, obcinając mu brzegi żyletką. Marek nie powinien zauważyć różnicy, kto czyta napisy na listku? Na jednym i drugim były czarne i niewidoczne na pierwszy rzut oka. Wszystko wyglądało tak samo, trzeba było naprawdę dużego samozaparcia, zwłaszcza w ciemnym pokoju, by wypatrzeć różnicę.

Całą drogę kolejką miejską na Wojnów denerwowałem się, czy uda się ta podmianka. Zwykle siadałem tak, by mieć widok na ładne laski i obserwować je w trakcie jazdy. Byłem zdania, że te mieszkające na przedmieściach są nawet ładniejsze od tych z centrum. Tego dnia nawet o tym nie pomyślałem, zastanawiając się, czy misja się powiedzie. Rodzice rezydują na dole, Marek na górze, tym razem zaproszenie wyszło od nich, cholera wie, czy zdołam się tam dostać? Moje obawy nie były wcale takie bezpodstawne. Istotnie kolacja była na dole i Marek nie kwapił się, by przenieść się na górę.
– Daj Boże by Marek w tym roku znalazł jakąś dziewczynę – perorowała przy stole jego matka. – Jak czasem patrzę, jaki to odludek, wątpię, czy zdoła którąś sobą zainteresować.
– Nie truj matka – przerwał niezbyt grzecznie Marek, oczywiście z pełnymi ustami. Jeśli patrząc na niego przychodzi mi na myśl jakakolwiek postać literacka, to tylko Alcesta, wiecznego żarłoka z serii Sempego o Mikołajku. Kiedyś mu to nawet powiedziałem, ale potraktował to jako komplement i się roześmiał.
– Jestem wdzięczna, że tu przychodzisz – ciągnęła nie zważając na protesty syna. – Już myślałam, że nigdy z nikim się nie zaprzyjaźni...
Okazało się, że te "dowody wdzięczności" mają być również za przyjaźń z Markiem. Zrobiło mi się naprawdę głupio. Przecież nie robię tego dla pieniędzy, Marka bardzo polubiłem chyba z wzajemnością, do tego stopnia, że nie mieliśmy przed sobą wiele tajemnic. A tu się nagle okazuje, że należą mi się z tego powodu jakieś fanty w postaci profesjonalnego plecaka i puchowej kurtki. Nie powiem, bardzo fajnej i w każdych innych okolicznościach byłbym ogromnie wdzięczny, bo nam w domu naprawdę się nie przelewało i moje ciuchy pozostawiały wiele do życzenia. Ale nie w takich... W ogóle nie wiedziałem co mówić i jak odpowiadać tym ludziom. Na szczęście ojciec Marka, chłop podobnej postury jak jego syn, przy stole był całkowicie zdominowany przez żonę. Odzywał się tylko półsłówkami i tylko wtedy, kiedy naprawdę było trzeba. Zniecierpliwiony spoglądałem na zegarek. Ostatnia kolejka miejska odjeżdżała przed dziesiątą i czas kurczył się niemiłosiernie. Chyba nic z tego. Trudno.
– A ty masz już jakąś dziewczynę? – nacierała mama Marka lekko rozbawionym tonem. – Bo to już chyba ten czas, nie?
– Matka, jest ten czas, że Krzyśkowi ucieknie ostatni pociąg do miasta – wtrącił się Marek. – Jeszcze zdążycie pogadać... O dziewczyny Krzyśka się nie martw. Krzysiek, ostatnio zostawiłeś u mnie w pokoju swoją książkę od matmy. Skocz na górę i ją weź, nie chce mi się łazić... Jest na półce.
A jednak cuda się zdarzają. Opakowania tabletek miałem w kieszeniach, teraz już wystarczy szybko je podmienić. Nie miałem zbyt wiele czasu. Ku mojej uldze tabletki leżały na stoliku, całe dwa pełne opakowania. Sprawdziłem je, z jednego listka zniknęła już jedna tabletka, trzeba było zabrać jedną aspirynę.
– Nie możesz znaleźć? – krzyknął od schodów Marek. – Jest na samym wierzchu! Przyjść i ci pomóc?
– Nie, źle szukałem – odkrzyknąłem, zamieniając listki w pudełkach. – Nie na tej półce. Już schodzę.
Uff... Jeszcze w drodze na stację ręce mi się pociły i drżały z emocji.
– Coś dziwny jesteś – zauważył Marek.
– Nie, jest mi po prostu zimno i jestem zmęczony – skłamałem. O cholera, jak on to zapamiętał... Przekonałem się, że pamięć Marka jest podobna do pamięci słonia, to mu bardzo pomogło w uczeniu się matmy. Niektórych przekształceń musiałem go nauczyć na pamięć. Miałem jakieś dziwne przeczucie, że ta sprawa z tabletkami się wcześniej czy później wyda. No ale już było za późno. Wyłaniający się zza krzaków żółto-biały pociąg Kolei Dolnośląskich był jak kropka nad i. Już siedząc w rzęsiście oświetlonym wnętrzu patrzyłem z rosnącym lękiem na niknącą sylwetkę przyjaciela.

– Masz jakieś plany na Sylwestra? – zapytał Romek, mój kumpel jeszcze z podstawówki, ten sam, od którego dowiedziałem się o zabawie w krzakach na Bajkale. Nasze więzy już nie były tak silne jak dawniej, ale dalej spotykaliśmy się na podwórku.
– Nic takiego, pewnie będę siedział przed kompem i grał w jakieś gry, a co?
– U mnie będzie mały melanżyk. Trochę osób znasz, trochę nie znasz. Jak się bardzo nudzisz, wpadaj. Przynieś jakąś flaszkę albo piwo, bufet będzie na miejscu.
– A rodzice? – zapytałem. Jakoś nie przepadałem za jego starymi, oni za mną pewnie też nie. Nie wiem, czy zamieniłem z nimi więcej niż kilka zdań.
– Zagospodarowani, będą u znajomych i wrócą dopiero nad ranem, o ile uda im się znaleźć taksówkę. Trzeźwi na pewno nie będą... – uspokoił mnie Romek.
Brzmiało zachęcająco. Zawsze to co innego niż siedzieć ze szklanką coli nad kompem. Matka to małe piwo, akurat do Romka mnie puści, oczywiście po odprawieniu całego nabożeństwa, co mam robić, co nie, jak się zachowywać i tak dalej. Przywykłem. Flaszkę jakąś się skołuje, nie wyglądam co prawda na osiemnaście lat, ale od czego ma się sąsiadów? Na pewno pomogą w potrzebie.

Sylwestrowa impreza trwała w najlepsze, było nas coś z dwanaście osób, sześciu samców, sześć samiczek. Jeszcze nie było dziesiątej, a już nieźle mi szumiało w głowie. Mało jadłem, więcej piłem, bo cały czas ktoś polewał.
– My zamierzamy tu tak siedzieć i chlać? – zapytała Gośka, dziewczyna, która cudem opuściła podstawówkę. Głowy do nauki to ona nie miała, ale na wszystkich imprezach była duszą towarzystwa. – Roman, nastaw jakąś muzykę.
– Chcesz tu tańczyć? – zdziwił się Romek. – Nie pomieścimy się.
– Jak wyniesiesz część krzeseł, będzie parkiet jak w Monopolu.
Istotnie, może było trochę tłoku, ale tańczyć się dało. Nogi mi się trochę plątały, tancerzem nigdy dobrym nie byłem, ale jak trzeba, to mogę się poświęcić. O dziwo, najczęściej tańczyłem właśnie z Gośką. Chyba po raz pierwszy popatrzyłem na nią jak nie na uczennicę, a jak na kobietę. Była elegancko ubrana, w bluzce uwydatniającej jej spore lekko sterczące piersi, oczywiście odpowiednio wypindrzona i uczesana. Nie powiem, działała na mnie, lubiłem koło niej przebywać i z nią tańczyć.
– Przytul mnie – szepnęła mi do ucha podczas jakiegoś wolnego tańca, prawie liżąc mi ucho. Nasze ciała złączyły się jeszcze bardziej, swymi biodrami nacierała na moje. Czyżby dawała mi jakieś znaki? Mimo ruchania się już z dwoma laskami, moje doświadczenia w tej dziedzinie były raczej mikre. Zresztą wszyscy się przytulali i raczej nikogo to nie zniesmaczało.
– Gośka na ciebie leci – szepnął mi do ucha Romek, nalewając mi kolejną pięćdziesiątkę. Możliwe, że tej wódki, którą przyniosłem.
– E tam, zalewasz.
– Nie, to potwierdzona wiadomość – zapewnił mnie Romek. – Jak będzie się kroiło coś więcej, to wiesz, gdzie jest pokój rodziców. Tylko nie naróbcie syfu, bo stara mnie zabije...
Istotnie coś było na rzeczy bo podczas następnego tańca Gośka już bez skrępowania obejmowała mi tyłek. Niby powinienem powiedzieć dość, ale wypity alkohol sprawiał, że zaczynałam być coraz bardziej podniecony i wolną ręką obejmowałem jej pachwinę. Cudowne podniecenie rozlało mi się po całym ciele. Gdy Gośka niby przypadkiem przejechała swoją ręką po kroku i musiała wyczuć moją sztywność, bo zatrzymała się na chwilę, szepnąłem jej do ucha "chodź". W pokoju panował półmrok, więc raczej mało kto zauważył, że posuwaliśmy się w stronę drzwi, a następnie zniknęliśmy.

W pokoju rodziców Romana zaczęło się od macanek, tym razem już nie tak zawoalowanych. Gośka z pasją całowała mi usta, ręką grzebiąc w kroku.
– Ale sztywny – szeptała mi do ucha, ręką rozpinając rozporek. Gdy maluch wystrzelił w powietrze, właśnie przedzierałem się przez jej majtki, które ściągnąłem do kolan. Już byłem gotowy, by w nią wejść, kiedy złapała mnie kurczowo za rękę.
– Nie, teraz nie mogę. Będę ci ssała... – powiedziała rozkładając się na kanapie. – A ty mi zrób palcówkę...
Pierwsze słyszałem takie słowo, choć wydawało mi się, że tej materii wiem już wszystko. Gośka przysunęła moją rękę do jej, jak to Jola mnie uczyła? Wulwy. Na początku gładziłem jej szparkę, co było przyjemne, ale ja wolałem przecież być w środku. Tymczasem Gośka łapczywie ssała mi fiuta, jakby to był największy przysmak. Może nawet gryza, ale w tamtej chwili było mi wszystko jedno.
– No głębiej! – szepnęła. To co, ja tam mam jej wsadzić palec? Skoro to się nazywa palcówka, to chyba o to chodzi, domyśliłem się. Nie, ta zabawa mi się nie podobała. Nie ten członek powinien być tam w środku. W ogóle tam było jakoś dziwnie, ciepło i obco. Zacząłem się rozglądać po tych czeluściach. Wymacałem coś, co według mojej wiedzy powinno być łechtaczką. I chyba nią było, bo jak ją chwyciłem we dwa palce, to Gośka na chwilę straciła kontakt z moim fiutem, a przez jej ciało przebiegł nawet dla mnie odczuwalny dreszcz.
– Szybciej i głębiej – zażądała. Spełniłem jej życzenie, zmieniłem pozycję i w tej chwili pierwsza fala nudności przetoczyła mi się przez żołądek. Matko, nie w takim momencie... Niech to się szybko skończy, tego tylko pragnąłem. Gośka lizała mi kutasa od spodu, przy samej główce i wędzidełku. To oszałamiające doznanie szybko zostało skontrowane przez drugą falę rewolucji w żołądku.
– Będę tryskał – ostrzegłem ją i podczas wytrysku z ulga wycofałem swe palce z potrzasku. Powąchałem je. Pachniały dziwnie i wywołały kolejny kurcz w żołądku. Z trudem opanowałem kolejną falę, naciągnąłem spodnie i w ostatniej chwili urwałem się do kibla. Udało się, nie narobiłem syfu i to tylko liczyło się dla mnie w tamtej chwili.

Ten sylwester spowodował u mnie chwilowe obrzydzenie seksem, zwłaszcza, że Gośka mi truła, że jej nie zaspokoiłem i zachowałem się jak samiec, który wytrysnął i poszedł w długą. Możliwe, ale mnie ta zabawa nie przypadła do gustu. Może gdybym mniej wypił... Gdyby babcia miała kółka, to by był autobus. Traf chciał, że wkrótce ze Szwajcarii wrócił Marek. Obawiałem się spotkania z nim, ciekawe jak on daje sobie radę bez tego leku? Na razie zaprosił mnie na weekend, bo nie chciał zostać sam w domu. Rejterada nie wchodziła w grę. Trzeba wypić to nawarzone piwo...

Gdy otworzył mi drzwi, zauważyłem, że wyglądał jakoś dziwnie, blady, z podkrążonymi oczyma.
– Nie czuję się najlepiej, ta Szwajcaria mi jakoś nie przysłużyła – stwierdził. – Może żarcie było dobre, śnieg w górach też, ale cały czas jakby mi czegoś brakowało. No i nagle zaczęły mi się kłopoty żołądkowe, a żołądek to ja mam strusia. I nawet apetytu nie miałem. Nie wiem, co się dzieje, nawet wczoraj do lekarza poszedłem, ale wszystko było normalnie, ciśnienie, wszystko inne.
Mogłem się domyślać, co mu jest, widocznie jego organizmowi brakuje tego leku, ale przecież mu tego nie powiem. Nie lubię ludziom mówić przykrych rzeczy, ale musiałem go poinformować, że wygląda jak śmierć na urlopie. Nawet się nie zdziwił.
– A ty jak się bawiłeś? – zapytał udając zainteresowanie.
– Chyba straciłem na jakiś czas zainteresowanie seksem – powiedziałem i opisałem mu moją przygodę z sylwestra.
– Krzysiek, ja ci nie chciałem tego wcześniej mówić, ale ty jak widzisz kawałek spódniczki to dostajesz małpiego rozumu. Ty się jeszcze kiedyś władujesz przez to w poważne kłopoty.
– Nie bój żaby – zapewniłem go. – Po prostu okazuje się, że są rzeczy, za którymi nie przepadam. Może w przyszłości...

Leżeliśmy w łóżku. Zawsze śpię u niego w pokoju, mimo że znalazłby się jakiś dla mnie zupełnie solo. Na jego tapczan weszłoby nawet troje, gdyby było trzeba. Byliśmy na tyle zżyci, że spanie w jednym łóżku nam nie przeszkadzało. Marek już chyba spał. Mój wstręt do seksu trwał jakieś trzy dni, a później stwierdziłem, że pobawiłbym się z Gośką jeszcze raz, choć bardziej trzeźwy. Nie bałem się, że go obudzę, nawet jeśli, to już raz mnie złapał na waleniu konia i tylko przypomniał, żebym użył chusteczki. Nagość i seks nie stanowiły między nami tematów tabu. Na podnietę odpaliłem sobie w mojej komórce taki filmik, co to jedna pani drugiej pani... i tak dalej. Postanowiłem sobie, że nauczę się tej cholernej palcówy i przy następnej okazji się nie wygłupię. Zapomniałem wziąć słuchawek, więc nastawiłem głośnik tak cicho jak tylko możliwe i zacząłem zabawę. Z początku mi nie szło, ale szybko złapałem rytm i w kilka minut dałem sobie radę, pamiętając oczywiście, by nie zostawić na pościeli żadnej niespodzianki. Zasnąłem...

Obudziły mnie jakieś jęki i sapania, a także jakiś bliżej nieokreślony dyskomfort gdzieś poniżej pasa. Przyzwyczaiwszy wzrok do ciemności odkryłem ze zdziwieniem, że Marek leży na plecach i wali sobie konia, jakieś pół metra ode mnie. I to jakiego, może niezbyt długi ale gruby na więcej niż dwa palce i ze zgrabną główką. No no... Jakoś dziwnie to robił, nie tam i z powrotem, jak nakazywałby niepisany kodeks koniobijcy, a jednokierunkowymi silnymi pociągnięciami w górę. Pal sześć, jego koń, jego zabawa. Dopiero teraz poczułem że ten dyskomfort na moim udzie zaczął się poruszać. To druga ręka Marka obejmowała moje udo i parła w dół. Cholera... Czy zacznie mnie doić? Bardzo tego nie chciałem. Nie w tej chwili i nie w tym miejscu. Ale jego intencje były inne, jego ręka zagłębiała się bardziej, minęła jadra ledwie je trącając i zatrzymała się na tym miejscu, gdzie jądra już się skończyły. Dokładnie w tym miejscu, gdzie kobieta ma swój skarb. Aha, takie buty. Jego delikatne ruchy wprawiły mnie w takie podniecenie, jakbym tego nie robił od kilku tygodni, a członek obudził się ponownie. Ułatwiłem Markowi robotę i rozszerzyłem nogi. Ale przyjemnie... Robił to delikatnie, zmysłowo, wywołując silne dreszcze w podbrzuszu. O dziwo, jakiekolwiek obawy z powodu niewłaściwej płci minęły, to był ten sam Marek, co nakładał mi prezerwatywę i mył fiuta. W tym momencie powietrze przeszył jakby bezgłośny ryk, zaszumiała pościel, Marek wygiął nagle biodra do góry i dyszał głośno. Zabłąkane krople trafiły mi na rękę a w powietrzu rozniósł się silny, orzechowy zapach, o dziwo, nieczyniący rewolucji w moim nosie. Nie było sensu udawać, że śpię.
– Wszystko OK? – zapytałem szeptem, jak już oklapnął i padł na łóżko tam mocno, że aż się ugięło.
– To było takie.... takie... Nigdy czegoś takiego nie odczuwałem. Coś dziwnego się ze mną dzieje i to od pewnego czasu. Mam nadzieję, że się na mnie nie gniewasz?
Wiedziałem, o co pyta i że tego na głos powiedzieć nie wolno.
– A niby dlaczego? Ważne, że ci się podobało... Ja też za bardzo nie cierpiałem – roześmiałem się i po przyjacielsku pacnąłem go w ucho.
– Jakbyś ściszył mordy tym panienkom z pornola i nie walił swojego wała to by mnie nie wzięło... – wyszeptał. – A teraz chcę spać...
Wygląda na to, że mój pomysł zaczął działać. Do tej pory Marak nie reagował na żadne podniety, na żadne bodźce. To już było widać wtedy w saunie, później też był obojętny jak papierek lakmusowy w czystej wodzie. Dopiero dziś... Teraz trzeba Markowi załatwić kobietę, by skosztował prawdziwego seksu. Samo walenie gruchy nawet z pomocą innych okoliczności to zdecydowanie zły pomysł.

W poniedziałek szkoła. Marek nie wyglądał najlepiej, ale w obliczu dwóch klasówek nie miałem jakoś ochoty go męczyć. Na przedostatniej lekcji wyszedł na chwilę do toalety. Coś długo go nie było i zacząłem się niepokoić. Coś ostatnio narzekał na żołądek.
– Panie profesorze, martwi mnie, że Marek jeszcze nie wrócił z toalety. Od rana się źle czuł. Mogę pójść zobaczyć co się stało?
– Pewnie – nie zgłosił obiekcji profesor. – Tylko się pośpiesz...
Wpadłem do męskiego kibla cuchnącego fajkami. Przy pisuarach go nie było. Sprawdziłem kabiny. Były trzy, jedna zamknięta na haczyk od wewnątrz. Zapukałem. Cisza. Przyłożyłem ucho, też cisza. Przecież normalny człowiek się rusza, wydaje jakieś dźwięki... W końcu, porządnie zdenerwowany, zajrzałem w szczelinę pod drzwi. Marek leżał na podłodze...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3169
Przeczytał: 87 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 21:50, 24 Sty 2023    Temat postu:

Tępym wzrokiem wpatrywałem się z okna korytarza szkolnego, jak wynoszą Marka na noszach. Dwóch rosłych sanitariuszy robiło to z widocznym wysiłkiem, malującym się na ich twarzy, No pewnie, Marek miał swoją wagę. Zatrzymali się kolo karetki. Zerwałem się i popędziłem w jej kierunku. Jak mogłem być taki tępy?
– Panowie, do którego szpitala go bierzecie? – wydusiłem z siebie prawie na bezdechu.
– Niestety nie możemy udzielić takiej informacji – odparł jeden z sanitariuszy nieznoszącym sprzeciwu głosem. – Ochrona danych osobowych. Pan jest kim dla pacjenta?
O wulwa, tego nie przewidziałem. Oczywiście mógłbym już po wszystkim zadzwonić do rodziców Marka i dostać odpowiedź, ale właśnie tego nie wolno mi było zrobić. Jak wykryją te tabletki, rozpęta się prawdziwe piekło. Wariacki pomysł przyszedł mi do głowy, widać że jeszcze nie do końca otępiałem. Trzeba wyższe wartości na chwilkę schować do kieszeni.
– Jestem jego chłopakiem – powiedziałem prawie zamykając oczy ze wstydu. Sanitariusz popatrzył na mnie uważnie i wydawało mi się, że nawet uśmiechnął się kącikiem ust.
– To by trochę zmieniało postać rzeczy, w zasadzie nie powinienem, ale powiem – rozejrzał się uważnie dokoła. – Będzie w szpitalu na Kamieńskiego – powiedział prawie szeptem. – A teraz zmykaj stąd i nic nie wiesz...
Dwa razy nie musiał mi powtarzać, zrobiłem dokładnie, jak kazał, posłusznie wróciłem do szkoły. Właśnie trwały lekcje, ale nie miałem siły na główkowanie. Stanąłem przy tym samym oknie co poprzednio i niewidzącym wzrokiem patrzyłem w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał ambulans. Z każdą minutą coraz bardziej docierało do mnie co zrobiłem, bo nie miałem najmniejszych wątpliwości, że to efekt odstawienia tych przeklętych tabletek. W najgorszym przypadku zabiłem człowieka. I to nie byle kogo bo kogoś, kto wydawał się moim przyjacielem. Jakie mogą być konsekwencje? Więzienie, to oczywiste, o ile mi to udowodnią, choć z tym nie będą mieli większego problemu. Niewiele wiedziałem o metodach kryminalistyki, ale na pewno zostawiłem jakieś odciski palców czy coś, z czego będą mogli zidentyfikować moje DNA i dupa zimna. Oczyma wyobraźni ujrzałem rosłego strażnika więziennego, który prowadzi mnie, skutego kajdankami, do celi. Brrr... Jego rodzice też mi nigdy nie wybaczą. Mimo moich niewątpliwie dobrych intencji będę dla nich mordercą ich syna. Choć zawsze uważałem się za twardziela, zacząłem płakać. Beznadziejność sytuacji, możliwe odejście przyjaciela... Jakie będzie życie bez Marka? Ciekawe, co mu teraz robią. Pewnie usiłują go reanimować, splątanego wenflonami i innym dziadostwem, którego nazwy nie znałem.

Nie do końca do mnie dotarło, że wokół mnie robi się ciepło i ktoś kładzie rękę na moim ramieniu. Tak dobrze znajomy zapach ekskluzywnych perfum zaświdrował mi w nosie.
– Co się stało, Krzysiu? Chodzi o Marka?
To był głos Joli. A co ona tu robi? Choć pragnąłem jej bardzo i była ona elementem każdej mojej fantazji erotycznej, jej obecność przy mnie w takiej chwili była zupełnie nie na miejscu. Chciałem być po prostu sam. Z drugiej strony jej ręka na ramieniu to może być nasz ostatni kontakt cielesny do końca życia. Trzeba brać jak dają.
– Tak – odpowiedziałem prawie bezgłośnie.
– Wiem, że się przyjaźniliście – powiedziała. Chyba nawet przybliżyła się do mnie jeszcze bardziej, bo jej ciepło było już prawie namacalne. – Bądź mężczyzną. Jeszcze wiele takich sytuacji spotka cię w życiu. Są ludzie, którzy tracą własne dzieci i innych najbliższych. Poza tym Marek jeszcze żyje...
– Skąd pani to wie? – zapytałem nieufnie.
– Uwierz mi po prostu – oderwała rękę z ramienia i pogłaskała mnie po głowie. To nie był gest, jaki nauczyciele wykonują w stosunku do swych uczniów. No, może w pierwszych klasach podstawówki. No i dystans między nami nie był bezpieczny, jej piersi prawie mnie dotykały. Bałem się, że zaraz pojawi się któryś z nauczycieli i skończy się to wielką grandą.
– Dobrze, Krzysiu, ja muszę lecieć na lekcję. Jak przez kilka dni ci nie przejdzie, znajdź mnie gdzieś w szkole, porozmawiamy – powiedziała cicho i pogłaskała mnie za uchem. Czyżby nie wszystko umarło? Nagłe głośne kroki z drugiej strony korytarza spowodowały, że Jola wręcz rozpłynęła się w czasoprzestrzeni, ciągnąc za sobą nieśmiertelny zapach. Nie jestem żadnym Mickiewiczem, by go opisać, ale był dla mnie najpiękniejszym afrodyzjakiem na świecie. A mną targały dwa zupełnie sprzeczne uczucia, lęk o sytuację z Markiem i ciągle jeszcze gorący dotyk ciała Joli. Co zaniepokoiło mnie najbardziej, to fakt, że to wydarzenie nie odbywało się na płaszczyźnie seksualnej, jeśli mój mały zareagował, to tylko odrobinę, nawet nie zesztywniał, no może trochę. Wszystko odbywało się nieco wyżej, ciepłe fale zalewały moje ciało z niespodziewanej strony. Tego jeszcze nie znałem... Do tej pory czułem dotyk jej włosów ocierających się o mój policzek.

Ostatnią lekcję odpuściłem sobie, usprawiedliwiłem się u wychowawcy, który na szczęście rozumiał sytuację i wolnym krokiem powlokłem się w stronę przystanku, brodząc w śnieżnej brei. Możliwe, że potrącałem jakichś ludzi, zdaje się, że ktoś krzyknął "jak idziesz baranie", ale dotarło to do mnie jak przez mgłę. Myśli o Joli zostały zastąpione powoli przez myśli o Marku i były bardzo dziwne. Nasze ostatnie spotkanie u niego w domu kotłowało mi się w głowie, jakby zdarzyło się przed chwilą. To niezwykłe wydarzenie w łóżku, kiedy wręcz obmacywał mnie, a ja mu na to pozwalałem, ba pragnąłem więcej i dłużej. Jego wstrząs i fascynacja, z jaką na to patrzyłem w półmroku. Czyżby...? W tym momencie zapikał telefon. Wszystkie wnętrzności podskoczyły mi do gardła. Trzęsącymi się rękami wyjąłem komórkę i odczytałem wiadomość. To tylko matka z informacją, że mam sobie odgrzać obiad. Jeśli mam tak reagować na każdy dźwięk, to się wykończę. Wyłączyłem to cholerstwo. Jak będą czegoś ode mnie chcieli, to i tak mnie znajdą.

– Krzysiek, nie pędź tak! – usłyszałem za sobą na przystanku na placu Dominikańskim, kiedy przesiadałem się w tramwaj jadący na Krzyki. Bez odwracania się usłyszałem za sobą głos Pauliny, koleżanki z równoległej klasy. Podobała mi się, nie powiem. Nawet jej zaproponowałem chodzenie, ale ona zbyła to klasycznym "zostańmy po prostu przyjaciółmi", co odebrałem jako pierwszą porażkę w moim męsko-damskim życiu i zadra jeszcze piekła. Poza tym teraz chciałem być sam. Odwrócić się czy nie? Ciekawość jednak wzięła górę.
– No? – zapytałem, jak już dobiła do mnie.
– To był chłopak z waszej klasy, ten, którego zabrało pogotowie?
– Tak.
– Nie wiesz, co mu się stało? Chodzą plotki, że miał zawał serca.
No pewnie, niedługo będą mówić, że ma raka macicy. Skąd się tacy ludzie biorą? Choć Paulina interesowała mnie jako dziewczyna, w tej chwili zaczęła mi po prostu działać na nerwy. Nie kopie się leżącego...
– Nic nie wiadomo – odparłem sucho. – Profesor Dębowy powiedziała mi, że żyje i nic więcej.
Nie skomentowała, zwłaszcza że w tej chwili na przystanek wtoczyła się załadowana po brzegi siedemnastka. Paulina nacierała dalej, ale jej głos mijał moje uszy i rozpływał się gdzieś w nieskończoności. Paulina byłą ładną dziewczyną, blondynką z małymi, kształtnymi piersiami i mogła się podobać. Z przyjemnością powitałbym ją leżącą koło mnie w łóżku. Ale jej wysoki, piskliwy głosik kontrastował z całą resztą i nieprzyjemnie kaleczył uszy. Jak ja bym miał tego wysłuchiwać cały czas...
– To przyjdziesz czy nie? – dotarło do mnie. O czym ona mówi?
– Przyjdę, przyjdę – odparłem na odczepnego. Nawet nie do końca wiedziałem, o co jej chodziło.
– To pamiętaj, bądź w sobotę przed Teatrem Polskim, o w pół do ósmej wieczorem. I ubierz się jak do teatru, dżinsy nie przejdą. Najlepiej jakiś garnitur i pod krawatem.
O matko Boska, w co ja się wpakowałem? Ale już nie czas na rozstrzyganie, tramwaj bezlitośnie zbliżał się do mojego przystanku.
– Tylko nie zawiedź – uśmiechnęła się tak, jak to kobiety potrafią najlepiej. Pogrzebałem w pamięci, w sobotę, czyli już za dwa dni mogę jak najbardziej, w domu nie widziałem przeszkód, matka nawet da mi na bilet, bo zawsze narzeka, że albo gram na komputerze albo siedzę u Marka zamiast się odchamiać. Czyżby Paulina jednak coś do mnie czuła? Cóż, sprawdzimy... Na razie tylko uśmiechnęła się na pożegnanie.

W domu dorwałem się do komputera i maglowałem jeszcze raz ten nieszczęsny lek. A więc jednak... Tego kurewstwa nie da się odstawić tak z dnia na dzień. Należy sukcesywnie zmniejszać dawki, najlepiej co miesiąc, aż organizm zredukuje wychwyt zwrotny serotoniny i uwolni się od tego na dobre. Niestety nie mogłem znaleźć niczego o możliwych efektach nagłego odstawienia. Niedobrze... Postanowiłem zostawić tę całą sprawę do momentu, gdy będzie wiadome coś więcej. Na razie zaaferowany byłem sprawą wyjścia do teatru. Garnitur musiałem pożyczyć od Romana, bo sam nie miałem, później uczyłem się wiązać krawat, też czynność będąca dla mnie terra incognita. A mimo że nie liczyłem na nic więcej z Pauliną, zależało mi, aby zrobić dobre wrażenie, bo a nuż...

Byłem pod Teatrem Polskim o umówionej godzinie, Pauliny jeszcze nie było. Był mroźny styczniowy wieczór, ręce mi marzły, bo nie wziąłem rękawiczek. Czyżby wystawiła mnie do wiatru? Popatrzyłem za zegarek na komórce, powinna już być dziesięć minut temu. Czyli albo ja coś pochrzaniłem, albo zwyczajnie zabawiła się moim kosztem. Zdaje się, że zacząłem poznawać kobiety w złej kolejności, zacząłem od zawartości waginy, teraz czas na całą resztę.
– No, wreszcie cię znalazłam – usłyszałem za sobą. To była Paulina, a ton jej głosu nie wróżył niczego dobrego. – Mówiłam ci, byś czekał obok teatru, a ty stoisz przed. Ojciec mnie przywiózł i chciał na ciebie rzucić okiem, czy nie jesteś troglodytą. Chodź szybko, bo spóźnimy się na sztukę...
Gdy rozbierała się w szatni zauważyłem, że jest wystrojona i wypindrzona na bóstwo, nigdy jej takiej nie widziałem w szkole. To chyba fajnie spędzić dwie godziny w obecności takiej damy, pomyślałem. Gdy weszliśmy na widownię, rozbrzmiał gong. W ostatniej chwili znaleźliśmy swoje miejsca, daleko od sceny, z boku, Trzeba będzie dobrze wytężać wzrok...
– Siadaj i nie wierć się – syknęła mi do ucha.

Sztuka, o dziwo, wciągnęła mnie, choć nie miałem za wielkiego obycia z teatrem, ot, raz byłem na Zemście Fredry granej specjalnie dla podstawówek i to wszystko. Tym razem była to sztuka współczesna i trzeba było dobrze nagłówkować się, by nie wypaść z fabuły. W najmniej oczekiwanym momencie trzeciego, ostatniego aktu poczułem delikatny, ciepły uścisk za nadgarstek. A więc to tak... O pomyłce nie mogło być mowy, bo Paulina konsekwentnie dążyła do moich palców. Zrobiło mi się ciepło. Z ukosa, tak, żeby nie widziała, popatrzyłem na nią, była tępo wpatrzona w scenę. Dobra aktorka, szkoda, że nie na scenie... Uczułem tak znaną już sensację w miejscu, które zawsze reaguje najbardziej. Po kilku minutach zrobiłem eksperyment, położyłem nasze splecione ręce na mojej nodze, daleko to nie było. Jeśli oczekiwałem jakiejś bardziej gwałtownej reakcji, to byłem w błędzie. Nawet w momencie, kiedy przysunąłem przegub mojej dłoni w stronę rozporka. Paulina musiała poczuć mojego drąga, inaczej się nie dało. Delikatnymi ruchami jej dłoni masowałem moją sztywność. Po chwili zaczęła współpracować a jej palce niespodziewanie znalazły się przy główce mojego kutasa. Niestety garnitur pożyczony od Romka był zbyt ciasny i przyjemne doznania coraz częściej były zakłócone przez ból żołędzi, która już opuściła majtki i wpijała się w szorstką tkaninę wykończenia przy pasie. Rozluźniłem nieco zapięcie rozporka i wprowadziłem jej jeden palec wewnątrz. Prąd przeszedł mój kręgosłup, gdy weszła w bezpośredni kontakt z naślinioną główką. Żądza zaczynała mi niszczyć ciało. Szybko dokonałem małej podmiany, chwyciłem jej dłoń drugą ręką, a właśnie uwolnioną chwyciłem za jej kolano, opatulone w szorstkie rajstopy. Tego mi było potrzeba i ból w kroku nie był już straszny. Byłem już w połowie uda, kiedy usłyszałem syknięcie i przenikliwy ból jej paznokci wpijających się w moją rękę.
– Zwariowałeś?
No dobra, może zwariowałem, ale gdzie tu równouprawnienie? To jej wolno było prawie doprowadzić mnie do orgazmu a ja? Ale nie czas był na rozstrzyganie, co komu wolno. Sztuka się kończyła, a ja ze sterczącym dydkiem, niezaspokojony wstałem z miejsca. Członek niemołosiernie tarł o spodnie, sprawiając ból. Trzask zamykającego się krzesła definitywnie kończył ten rozdział. Może więc czas na następny?
– Ja się śpieszę, bo tata pewnie już stoi przed teatrem, marznie i niepokoi się – zaszczebiotała, ale widziałem, że w głębi jest na mnie zła. – Dziękuję za ten wieczór i spotkamy się w szkole.
Nawet pocałowała mnie w policzek, czyli jednak nie jest aż tak źle. Byłem niepocieszony, bo liczyłem na jakiś ciąg dalszy, ale musiałem obejść się smakiem. Pognałem czym prędzej do kibla, by zrzucić targające mną napięcie. Po wyjściu z teatru dość szybko zapomniałem o całej sprawie, bo przyszło mi uważać, by nie wywalić się na oblodzonym chodniku. I znów wróciły czarne myśli odnośnie Marka. On leży, nie wiadomo, co się z nim dzieje, a ja macam jakieś laski i udaję, że problem w ogóle nie istnieje. Poczułem odrazę do samego siebie. Na przystanku, czekając na ostatni tramwaj, przemogłem się i włączyłem telefon. Trochę nieudanych prób dodzwonienia się do mnie z jakiegoś nieznanego numeru telefonu, kilka esemesów. Zrobiło mi się gorąco. Cześć łosiu. Jak długo będę czekał, aż mnie odwiedzisz? To taki jesteś przyjaciel? Jak będziesz do mnie szedł, weź coś do żarcia, bo karmią tu wyjątkowo parszywie. Przyjdź koniecznie. I dalej adres szpitala, oddział i podobne. Kochany Marek, a więc nie tylko żyje ale jeszcze chce się ze mną zobaczyć... Trzeba będzie wziąć jakąś wałówę i zlądować na Kamieńskiego. Matka, która już była wprowadzona w temat, na pewno nie poskąpi sernika, który właśnie zrobiła, a matka była specjalistką od sernika i szanowana przez wszystkich, którzy mieli szczęście go skosztować.

Targany skrajnymi emocjami wszedłem do małego pokoju, w którym na poczesnym miejscu, przy oknie leżał Marek i z rozbawionym wyrazem twarzy czytał książkę o intrygującym tytule "Cuda i dziwki". Ciekawe zainteresowania... Drugie łóżko było puste, a na trzecim spał jakiś starszy dziadek podłączony do jakiejś skomplikowanej aparatury z kolorowymi światełkami.
– Już myślałem, że umarłeś – powiedział Marek, gdy odpracowaliśmy przywitanie. Ciekawe, każdy jego dotyk, nawet cmoknięcie w policzek sprawiały mi przyjemność, choć dalej odczuwałem drżenie rąk. W końcu musi coś powiedzieć...
– Widzisz – perorował, kiedy już siedziałem na krześle przy jego łóżku. – Po pierwsze spadł mi cukier i dostałem czegoś w rodzaju hipoglikemii, zapaści po prostu. Już jest dobrze. Po drugie, lekarze twierdzą, że to wszystko zostało pogłębione przez skutek nagłego odstawienia leku antydepresyjnego...
A wiec jednak. Moja elegancka koszula w jednym momencie stała się mokra, a ręce zaczęły drżeć jeszcze bardziej. Stało się. Chciałem uciekać, wiać stąd, byle dalej.
– Wiesz, pakując się do Szwajcarii gdzieś zgubiłem oba nowe opakowania citalopramu. Pewnie gdzieś leżą, ale na razie nie można ich znaleźć. Ojciec powiedział, że załatwi nowe pudełka i jak wrócę do domu, zacznę brać. Na razie lekarze nie chcą, bo będę musiał przejść badania, później brać dawkę początkową i tak dalej, tego nie można zacząć tak od razu...
Mówił rzeczy, które już były mi znajome. O święci pańscy... No tak, głupi ma zawsze szczęście. Tylko co dalej? Czy całą polkę trzeba będzie zaczynać od nowa? Już nie będzie tak ulgowo, jak ostatnim razem...
– To co, przywiozłeś mi coś do zjedzenia? – dotarło do mnie jak przez mgłę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3169
Przeczytał: 87 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 21:51, 24 Sty 2023    Temat postu:

– Możesz poprosić mamusię, by zrobiła całą blachę tego sernika? Z chęcią zapłacę nawet najcięższą forsę – Marek ze smutkiem patrzył na ostatnie okruszki smętnie leżące na talerzu. Że jest łasuchem, to widać po misiowatej sylwetce, ale że aż takim...
– Zostaw tę forsę, jakoś mamusię przekabacę. Zaraz zaraz, ty nie leżysz tutaj na problemy okołocukrzycowe? – zapytałem złośliwie. – Jako dobry przyjaciel dbam o twoje zdrowie, a tym serniczkiem ci się nie przysłużę...
Tak, dobry przyjaciel, który wysyła bliźniego na tamten świat. Nawet jeśli los go jakoś ratuje, dalej czułem się winny tej całej sytuacji. Może gdybym wtedy nie ruszał tamtych leków...
– Coś cię gryzie – Marek popatrzył na mnie uważnie. – Co się dzieje? Może nie masz pieniędzy? Czy może dalej ta biologiczka?
– Pieniędzy nie mam, ale to u mnie stan naturalny, więc trudno się martwić, zaś jeśli chodzi o Jolę to... – urwałem. Nie chciałem mu opowiadać za wiele, bo musiałbym przyznać, jak dotknęła mnie to jego choroba. – w sumie żadnych nowości.
Rozmowa nam się nie kleiła, bo i Marek był jakiś dziwny, a co gorsza, nie wszystko dało się zwalić na jego chorobę. Moją odpowiedź też przyjął dość nieufnie, z kamienną twarzą. Patrzyłem na to ze smutkiem. Czyżbym tracił przyjaciela? Coś go gryzło, to wręcz rzucało się w oczy. Mam ubrać się i wyjść? Byłem blisko podjęcia tej decyzji i już się przygotowałem, by założyć kurtkę.
– A ta książka to o czym? Tytuł, przyznam, dość niezwykły – zapytałem, pokazując na Cuda i dziwki.
– A, to – wydawało mi się, że Marek się rozchmurzył. – Zbiór opowiadań angielskiego pisarza, Roalda Dahla, takich bardziej zbereźnych. Najlepsze było na koniec, jak dwóch facetów zamieniło się żonami na jedną noc. No wiesz, do ruchania. Tak, żeby one nie wiedziały. Zrobili masę przygotowań, nie tylko pomierzyli sobie fiuty by nie wpaść, ale nawet celowo się skaleczyli, by w razie czego ich żony nie miały żadnych wątpliwości. I później wieczorem zamienili się sypialniami...
– Czyste wariactwo – stwierdziłem, aczkolwiek pomysł wydał się bardzo podniecający. – I co, udało się?
– I tak i nie – roześmiał się Marek. Nareszcie widzę go w lepszym stanie. Oby tak dalej... – Niby się udało, ale komplikacje wystąpiły dopiero potem...
– Jakie?
– A tego już ci nie powiem, mogę ci pożyczyć książkę, już właściwie ją przeczytałem, tylko przelatuję przez najlepsze momenty...
– Zbereźnik – zaśmiałem się. – Za lektury się weź, zdaje się, że nasza polonistka nie ułatwia nam życia...
Marek znów posmutniał. W tym momencie do sali weszła pielęgniarka, drobna blondyna z kępą blond włosów pod czepkiem. Nawet nie przywitawszy się podeszła do pierwszego łóżka, na którym leżał staruszek, nachyliła się nad chorym, wypinając swój kształtny tyłeczek. Z miejsca straciłem zainteresowanie Markiem i śledziłem jej kształty. Wyobraźnia pracowała mocno. Podchodzę do niej, podwijam jej nieskazitelnie biały fartuszek... Kiedy w myślach opuściłem już spodnie i wprowadzałem w nią swą męskość, a może późną chłopięcość, seksowna pielęgniarka wyprostowała się i wyszła.
– I kto tu jest zbereźnik – zżymał się Marek z rozanielonym wyrazem twarzy, pewnie dlatego, że mi mógł przyłożyć. Ale wiesz co? – ściszył wyraźnie głos. – Mnie też ciśnie i to zdrowo. Czasem muszę sobie ulżyć dwa razy dziennie... Z chęcią przespałbym się z jakąś, ale przy mojej urodzie to jest praktycznie niemożliwe. Wiesz, ja wyglądam jak niedźwiedź... Która się mną zainteresuje? Ja w ogóle wątpię, że kogoś znajdę. Oczywiście będę chodził do agencji towarzyskich, ale to jeszcze ponad dwa lata. Ja się wykończę...
Odstawienie tabletek antydepresyjnych wyrządziło jednak więcej szkód niż pożytku. Kto by przypuszczał, że stanie się z niego takim ogier. Zrobiło mi się go żal.
– Nie martw się stary koniu, coś się wymyśli, już moja w tym głowa – pocieszyłem go. – Jeszcze będziesz się śmiał ze swoich problemów. A tego tu... – pacnąłem żartobliwie w wyraźną górkę rysującą się na białej kołdrze. Ciało Marka skurczyło się na krótki moment, jakby go przeszedł nagły dreszcz. Miał sztywnego jakby z wyjętego prosto z zamrażarki. – ...zawiąż na razie na supełek, ja postaram się coś zrobić.
Marek uśmiechnął się blado, jakby nie wierzył w moje zapewnienia. Ja też porwałem się z motyką na słońce. Załatwić komuś dziewczynę, zwłaszcza w tak młodym wieku... Wkrótce pożegnaliśmy się, a ja w ostatniej chwili przypomniałem sobie o książce, którą wsadziłem do plecaka. Marek pożegnał mnie wzrokiem, w którym zauważyłem jakąś nadzieję...

Problem gryzł mnie od momentu, w którym opuściłem mury szpitala. Łatwo powiedzieć "załatwię ci dziewczynę", gorzej to zrobić. Poza tym w jakim celu? Chyba nie do patrzenia sobie głęboko w oczy. Marek dostał popędu, jakby go ktoś kopnął w dupę, tu chodziło tylko o jedno. Najlepiej chyba zacząć od agencji towarzyskich. Co prawda w środku nic nie załatwię, po mnie widać, że jestem niepełnoletni, ale może uda się pogadać z jakąś dziwką na zewnątrz? Gdy tylko przyszedłem do domu, dorwałem się do komputera i wypisywałem adresy lokalnych burdeli. Wybrałem jeden, na Zaciszu, w willowej dzielnicy. Mało osób tam się kręci, będzie można załatwić rzecz bez świadków. Zaczęliśmy właśnie ferie, więc czasu będzie aż zanadto.

– Przepraszam panią – zaczepiłem niewysoką brunetkę, która wyszła z wiadomego budynku i zmierzała w kierunku zaparkowanych samochodów.
– Spływaj gówniarzu – rzuciła przez ramię i nie zatrzymując się podeszła do srebrnej toyoty. Po jakiejś chwili wyszła jeszcze bardziej elegancka brunetka, z rozwianymi włosami, w jeszcze piękniejszym płaszczu i kozaczkach.
– Przepraszam panią, chciałbym zapytać...
– Z dzieciakami nie rozmawiam. Ile ty masz lat, piętnaście, szesnaście? Spadaj do kibla marszczyć swą paróweczkę...
Robiło się ciemno, dziwki raczej przyjeżdżały niż wyjeżdżały i postanowiłem zwinąć biznes, nic tu po mnie. Oddaliłem się na kilka metrów i nagle z bocznej uliczki wyjechał radiowóz i zatrzymał się tuż koło mnie.
– Dzień dobry, dokumenty prosimy – powiedział policjant po wyjściu z wozu. Jasna cholera... Miałem przy sobie legitymację szkolną, nawet jeśli powiem, że nie mam, mogą mnie przeszukać. Na taką ewentualność nie byłem przygotowany. Posłusznie podałem legitymację.
– Co tu robisz? – zapytał drugi policjant bardziej agresywnie. I jak tu im wytłumaczyć?
– Jestem na razie wolnym człowiekiem, robię na co mam ochotę i nie muszę się wszystkim z tego spowiadać. A tak w ogóle to zwiedzam okolicę.
– Stojąc dwie godziny koło burdelu i zaczepiając panienki? – zapytał ironicznie tren pierwszy. – Mieliśmy skargę. Sprawdzimy cię i zjeżdżaj stąd, byśmy cię już tu więcej nie widzieli. No chyba że chcesz się władować w kłopoty.
Nie chciałem i, gdy już oddali mi legitymację, cały rozdygotany opuściłem to miejsce. Zdaje się, że mamy klasyczny przypadek mission impossible. Tego wieczora nie miałem nawet ochoty zadzwonić do Marka, choć ten zapewne czekał na telefon.

Następnego dnia dostałem esemesa do Romana, który upominał się o garnitur, bo sam wybierał się na jakąś imprezę. Bądź punktualnie o siódmej – napisał. Faktycznie zapomniałem o tym cholernym garniturze... Trudno, dostanę po uszach, bo powiedziałem, że zwrócę go jeszcze w niedzielę. Można mi różne rzeczy zarzucić, ale jestem słowny i lubię dotrzymywać obietnic. Tej danej Markowi też dotrzymam, choćby nie wiem co. Na razie więc zapakowałem garnitur w reklamówkę i niechętnie poszedłem do niego.
– Coś ty robił w tym garniturze? – zapytał Roman, oglądając pod światło spodnie. – Pokazał mi z wyrzutem białą plamę po wewnętrznej stronie rozporka. O wulwa...
– Byłem z dziewczyną w teatrze – odparłem z godnością.
– Taaaa... już ci wierzę. Na drugi raz uważaj na takie rzeczy, bo inaczej nic ci nie pożyczę. Chyba nie spuściłeś się w moje spodnie?
– Nie, były lekkie macanki, nic więcej.
Przecież nie będę mu tłumaczył, że kiedy jestem podniecony, mój mały strasznie się ślini. To bym powiedział tylko... Markowi? Przypomniałem sobie tamtą scenę nad jeziorem, kiedy starzy facet rozsmarowywał moją śliskość po całej główce.
– To na przyszły raz uważaj i nie macajcie się w moich spodniach...

Kilka dni minęło podczas których dalej nie wymyśliłem, co dalej z Markiem. Unikałem go, choć były ferie i właśnie teraz mogliśmy mieć dla siebie więcej czasu, bo wyszedł już ze szpitala i siedział cały czas w domu. Tymczasem uaktywniła się Paulina, wysyłając mi esemesy kilka razy dziennie i dzwoniąc co wieczór. Biorąc pod uwagę, że rozstaliśmy się ostatnio w nie najlepszych nastrojach, nastąpił pewien postęp. Paulina szczebiotała jak nawiedzona, mówiła mi "kotku" czy "misiu", jakbyśmy chodzili kilka lat...
– Chciałabym, byśmy wyjechali razem na dwa dni, są ferie, nie? Co ty myślisz o tym? Ja ze swoimi starszymi nie przewiduję problemu, zawsze mogę powiedzieć, że jadę do swojej starszej siostry, z którą oni są na wojennej stopie, bo zaszła w ciążę przed ślubem i uważają ją za dziwkę. Wiesz, oni są bardzo staroświeccy i im się nie mieści w głowie, że można przed ślubem...
– A można? – zapytałem prowokacyjnie śmiejąc się – Patrz nie wiedziałem.
– Pewnie że można...
Zapytała to takim tonem, jakby chciała dodać "a chcesz się przekonać?". Dalsza rozmowa była bardzo rokująca... I w tym momencie przyszedł mi do głowy zupełnie szalony plan. Plan, który rozpoczął Marek, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Pożegnałem się z Pauliną i zasiadłem do biurka wypisując szczegół po szczególe, zastanawiając się, gdzie mogą być słabe strony i jak je zminimalizować. Oczywiście zawsze była możliwość wpadki, ale według tej zasady to auto może cię przejechać, kiedy przechodzisz na zielonym świetle. Potrzebne były tylko sprzyjające okoliczności, które mógł mi zapewnić Marek. po dwóch godzinach ciężkiej pracy umysłowej byłem gotowy. Wysłałem Markowi pilnego esemesa Pilnie chcę z tobą pogadać.

Siedzieliśmy w pokoju Marka i skończyłem mu przedstawiać mój plan. Uważnie obserwowałem jego twarz. Malowało się na niej wszystko, odm rozbawienia po skrajne przerażenie.
– Ty Krzysiek jesteś niebezpieczny wariat, takich trzeba izolować i zabierać im wszystkie książki. Przecież to nie ma prawa się udać...
– Wszystko przeanalizowane w najdrobniejszych szczegółach. Wiesz, że mam umysł ścisły, prawda?
Marek nie był przekonany.
– Dobra, sobota i niedziela u mnie wolna, jak zwykle. Ale, przecież my mamy różne wacki. Ty masz długiego ale cienkiego a ja... sam widziałeś. Kapnie się.
– Przecież ona nie widziała mojego małego, tylko jeździła mi palcem po wewnętrznej stronie główki – streściłem mu pokrótce nasze macanki w teatrze.
– Nie dość że wariat to jeszcze zbok – stwierdził smętnie Marek, ale on był chyba jedyną osobą na świecie, która mogła mi to powiedzieć bez narażania własnej szczęki. – A jak się obróci? Albo jak zacznie cię głaskać po włosach?
– Oj młotku, powiedziałem ci, że obcinamy się na jeża, to znaczy ja się obcinam, bo ty nie musisz. I każdy będzie miał na głowie opaskę z froty jako dodatkowy znak informacyjny. Tylko pamiętaj przestaw w tym drugim pokoju obok łóżko pod ścianę. Światło będzie co prawda zgaszone ale strzeżonego pan Bóg strzeże, rozumiesz.

Kolejka miejska zatrzymała się na stacji Wrocław Wojnów Wschodni i jak nakazywały zwyczaje, szarmancko pomogłem Paulinie wyjść z wagonu. W środku cały się gotowałem, a właśnie teraz powinienem zachowywać się jak najbardziej spokojnie. Siliłem się na jakieś głupkowate teksty, czekając z napięciem na pierwszy sygnał. Może to dziecinada, ale takie rzeczy działają. W oknie na piętrze po prawej stronie spoczywał sobie misiek zabawka, znak od Marka, że wszystko idzie zgodnie z planem. Uff, lekka ulga. Na razie nie powinno być źle.
– Ale chata – zdziwiła się Paulina. – I naprawdę jest pusta?
– Opiekuję się nią, kiedy moi znajomi wyjechali na narty, mówiłem ci. – Nikogo tam nie ma, to znaczy są dwa koty, ale one na pewno nie zrobią ci krzywdy...
Kolacja była przygotowana, całe przedpołudnie pichciliśmy z Markiem, miało być skromnie sale elegancko. Było jak trzeba, łącznie z odpowiednią ilością wina, na tyle, by wprowadzić ją w dobry nastrój, i na tyle mało by nie przesadzić.

Później sauna, którą Marek włączył o odpowiedniej godzinie. I tu sprawa mało się rypła, bo Paulina zaczęła mnie prowokować.
– Jakoś w teatrze lepiej ci szło – zauważyła z przekąsem, kiedy odsunąłem jej rękę z mojego brzucha.
– Sauna jest od kąpieli – pouczyłem ją. – Reszta na górze...
Pilnowałem się jak nigdy w życiu, choć okazji na coś większego było sporo. Poza tym nie mogła zobaczyć mnie nagiego... Z drugiej strony celebrowałem tę saunę bojąc się tego, co będzie na górze. Kiedyś jednak to dobre musiało się skończyć. Gdy wychodziliśmy, Paulina uczepiła się mojego barku.
– No już kiciu, teraz na górę.
Każdy krok po schodach był prawie tak głośny jak uderzenia mojego serca. Weszliśmy do pokoju. Zgodnie z umową okna były szczelnie zasłonięte. Już wspominałem, że łóżka u Marka są nieprzyzwoicie szerokie, co było podstawowym elementem mojego planu. Położyłem ja przy krawędzi, sam wśliznąłem się za nią. Pomacałem ręką za mnie – Marek był w odpowiednim miejscu. Zaczęliśmy się namiętnie całować. Paulina odwzajemniała każdy pocałunek, każdą pieszczotę, po kilku minutach mogłem z nią zrobić wszystko. Nagle zamarła.
– Nie masz wrażenia, że w tm pokoju ktoś jest? zapytała.
– E tam, bzdura – odpowiedziałem. Marek oddychał bezgłośnie, jak poinstruowałem go wcześniej, sam zachowywałem się na tyle głośno, by wszystko zagłuszyć. – Zresztą sama zobacz.
Paulina była odwrócona w stronę pokoju, Marek był przy samej ścianie, zasłonięty mną i nie miała prawa go zauważyć, więc zaświeciłem na chwilę lampkę nocną.
– No sama widzisz...
– Faktycznie, zdawało mi się.
No i cały nastrój trzeba budować od nowa... Na szczęście Paulina była na tyle podniecona, że mogłem już zadziałać.
– Ale tylko jak się położysz tyłem, to najfajniejsze – szepnąłem. na szczęście nie protestowała i obróciła się posłusznie. To była kluczowa faza, brałem pod uwagę różna pozycje, nieźle się zresztą przy tym dokształciłem, ale ta była jedyna stuprocentowo bezpieczna. Zaraz nadejdzie inny kluczowy moment...
– Poczekaj, daj mi chwilę, ubiorę swojego żołnierza – pocałowałem ją w ramię i nie czekając na protesty wyskoczyłem z łóżka i poszedłem wyjąć prezerwatywę. Oczywiście markowałem tylko, chodziło by zamienić się z Markiem miejscami. Gdy wróciłem, Marek był już na umówionym miejscu. Położyłem się za nim i ręką namacałem, czy zgodnie z umową zabezpieczył swoją grubą dzidę. Co trzeba było na miejscu. Marek znieruchomiał. O cholera, co dalej? Czyżby się wycofał? Pchnąłem go w plecy. Prawie bez reakcji. Wysunąłem znowu rękę i na tyle bezszelestnie na ile mogłem, nadstawiłem jego członka w jej wrota. Jeszcze w ostatniej chwili zdołałem go nawilżyć. Marek nareszcie pchnął i po ruchach jego bioder mogłem się zorientować, że już jest w środku. Robił co trzeba metodycznie, nawet nie sapał. na szczęście mieliśmy dość podobne głosy, co również było ujęte w planie. Jego ruchy były coraz bardziej rytmiczne, Moja parówa stała na baczność i jeździła mu po plecach, a nawet nieco niżej. Czułem, że jestem coraz bliżej, dodatkowo podniecały mnie kwilenia Pauliny.
– Mocniej! – szepnęła. Marek zastosował się do jej polecenia. Paulina wiła się, oddychała głęboko, wpadała w ogromną ekstazę i po chwili wręcz podskakiwała z rozkoszy. Marek zwolnił rytm, zaspokajał ją teraz bardzo wolnymi pchnięciami, prawie czułymi. Skąd on się tak nauczył? To przecież jego pierwszy raz... Mną również wstrząsnęło, zupełnie nie hamując się bryzgałem na plecy Marka... Mało nie zapomniałem o następnym punkcie planu.
– Chodź, pójdziemy się wykąpać – powiedziałem, gdy wydostałem się z łóżka i stanąłem przed nią.
Paulina jeszcze łapała oddech, ale jej oszołomienie było mi na rękę. Założyłem slipki przygotowane uprzednio i gdy już doszła do siebie, wyprowadziłem ją na korytarz.

Kąpałem się oczywiście w slipkach, ona nago ale już nie miałem siły, by się podniecać. Zdaje się, że mój plan wypalił i teraz będzie z górki, teraz będziemy spali w pokoju obok, gdzie nie ma Marka a rano po śniadaniu odwiozę ją do miasta.

– Byłeś wspaniały – wyszeptała mi do ucha. – Ale masz fajnego, grubego, nawet nie podejrzewałam, że jesteś taki ogier. I jaki czuły... Myślałam, że będzie zupełnie inaczej, znam cię trochę, wyobrażałam sobie to zupełnie inaczej i prawdę mówiąc, chciałam nawet zrezygnować. A tu proszę... Powtórzymy to rano? – zaszczebiotała, jak to ma w zwyczaju.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3169
Przeczytał: 87 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pią 18:36, 27 Sty 2023    Temat postu:

Początkowo ciężko mi było zorientować się, co się dzieje. Aha, Paulina leży przede mną. Poszczególne wydarzenia poprzedniego wieczora dochodziły do mnie fragmentami, dopiero po kilku minutach byłem w stanie złożyć z tego konkretną całość. Teraz trzeba z tego jakoś wyjść. Nasłuchiwałem odgłosów domu. Paulina leżała na boku, tyłem do mnie i oddychała miarowo. Dobrze. Poza tym głucha cisza, na dworze jednak było jasno i chwilę obserwowałem grę półcieni na ścianie. Obawiałem się, że Marek się zapomni i zacznie buszować na górze, ale chyba wziął sobie do serca moje rady i napomnienia, a żeby być całkowicie pewnym, w wiadomym celu zostawiłem mu dużą butelkę. Miał siedzieć na górze i czekać na sygnał zakończenia akcji. Pochyliłem się nad Pauliną i pocałowałem ją w policzek. Poruszyła się i rozciągnęła się jak kotka, moim zdaniem zbyt rozkosznie, co zaczęło pobudzać moje zmysły. O matko, nie teraz, przeraziłem się. A jak zobaczy?
– Byłeś cudowny – Paulina pogłaskała z czułością mój podbródek. – Piękny wieczór – powiedziała i objęła mnie za plecy, przyciskając mnie do siebie. – Ranek też może być piękny – powiedziała już nieco ciszej, na pograniczu szeptu i pocałowała mnie w policzek, prawie przy ustach. No pięknie. Czyżby mój misterny plan szedł właśnie się gwizdać? Tymczasem Paulina poczynała sobie coraz śmielej, jej ręka muskała mi kręgosłup, konsekwentnie posuwając się w dół. Dotarła do pośladków i po momencie gładziła mi pachwiny. Trzeba coś robić tylko co? Za chwilę chwyci mnie za dydka...
– No to popatrzmy, co mi wczoraj dało tyle przyjemności – szepnęła zmysłowo, tyle, że na mnie zadziałało to dokładnie odwrotnie mimo że jej oddech mile pieścił mi twarz. Trzeba jakoś grać na zwłokę, tylko jak? Ale gips... Z drugiej strony Paulina rozbudziła mnie okrutnie, a ja cały czas czułem niedosyt z poprzedniego wieczora. Niedosyt i coś jeszcze, ale w tej chwili nie miałem czasu o tym myśleć.
– No pokaż to słodziutkie maleństwo – kusiła dalej Paulina, nacierając w dół moich pachwin. Już dotarła do mojej kępy włosów, obecnie przyciętej, dokładnie tak, jak miał Marek. Moje były jasne, jego ciemne, ale skąd ona może o tym wiedzieć?

Już łapała nasadę mej naprężonej dzidy, kiedy pokój przeszył przenikliwy dźwięk dzwonka telefonu komórkowego. Paulina wzdrygnęła się, zrzuciła mnie z siebie, wychyliła się z łóżka i zaczęła gmerać w torebce. Złapałem ją za kształtny, właśnie odsłonięty pośladek, ale ruchem bioder zasygnalizowała, żebym wziął tę łapę.
– Tak? Nieważne, nic mi nie jest... Nie, ale po co... Że co? Powtórz... Nie, nie będę się tłumaczyć...
Widać jej rozmówca polecił jej się zamknąć, bo chwilę milczała, a ja słyszałem okruchy jakiegoś damskiego głosu dochodzącego ze słuchawki.
– O Boże! – prawie krzyknęła. – Że co? Już jadę, od razu... Potem pogadamy... Ale co jej jest? Za pół godziny będę, pa.
Zamaszystym gestem wyłączyła telefon i cisnęła go z powrotem do torebki. Następnie zerwała się.
– Krzysiek, gdzie są moje ciuchy? – rozglądała się bezradnie po pokoju. Na złodzieju czapka gore. Czyżby były w pokoju Marka? Używając ostatków zdrowego rozsądku przypomniałem sobie, że są na dole. Uff.
– W saunie – oświadczyłem zimno. – Trafisz sama, prawda? – byłem bez majtek i potrzebowałem trochę czasu, by się ogarnąć. Poza tym nie może widzieć mnie nagiego.
– Trafię, a ty zamów mi taksówkę, pilnie.
– Stało się coś? – zapytałem z niepokojem.
– Tak, i to sporo złego – oświadczyła złym głosem. Dorota, moja siostra poroniła i jest w szpitalu. Matka zorientowała się, że mnie u niej nie ma. Przegwizdane. Ale to opowiem ci później – rzuciła od drzwi.

Taksówka przyjechała prawie od razu, obserwowałem, jak biały volkswagen brodząc w śniegu usiłuje się wydostać z wąskiej uliczki. Byłem niewyspany, zmęczony i wściekły. Może to wszystko przebiegło zgodnie z planem, ale kosztowało mnie masę nerwów. No i najgorsze, że nie będę mógł dokładnie powtórzyć tego, co Marek wyprawiał z Pauliną. Robił to inaczej, po swojemu, a na dodatek nie wszystko pamiętałem. Nie to, że na niej mi jakoś szczególnie zależało, w moim życiu była tylko jedna kobieta, choćby nawet nieosiągalna, ale obawiałem się raczej skandalu, że wszystko się wyda, a ona rozgada wszystko koleżankom. To cośmy zrobili, było tak niewyobrażalnie głupie, że łatwo mogło stać się sensacją. Wszedłem na ganek, zamknąłem drzwi i dopiero teraz zorientowałem się, że stałem w piżamie i rannych pantoflach Marka przed willą. Po drodze na górę wszedłem do kuchni, otworzyłem lodówkę i urwałem sobie dwie parówki z dużego kłębu. Oczywiście w ramach czucia się jak u siebie w domu, do czego Marek usilnie namawiał.

Gdy wszedłem do pokoju, Marek leżał na łóżku i dłubał w swoim telefonie. Od samego początku coś nie grało. Popatrzyłem na niego uważnie, miał czerwone, podkrążone oczy, jakby płakał.
– No i jak było? – zapytałem neutralnym głosem.
– Eh, sam nie wiem – odpowiedział Marek po chwili zawahania. – Niby fajnie, ale... – urwał gwałtownie.
– Ale co? – podchwyciłem.
– Nie, nic... Idź sobie zrób śniadanie, ja jakoś nie mam apetytu.
Koniec świata, Marek nie ma apetytu. Było to coś tak niezwykłego, że zaniemówiłem na chwilę. Marek jedzenia nie odmawiał ani sobie ani od nikogo, a zjadał w okamgnieniu wszystko, co było w zasięgu jego wzroku, niczym odkurzacz.
– Ja muszę cię przeprosić, za to, że cię ochlapałem. No wiesz, wtedy. Było za mało miejsca...
Krótki, przelotny uśmiech zagościł na ułamek sekundy na jego twarzy.
– E tam, nie przejmuj się i najlepiej nie zawracaj na to uwagi – powiedział lekceważąco. - Ale to wszystko było takie jakieś... Chyba czego innego oczekiwałem.
– To znaczy czego? – nie rozumiałem.
– Sam nie wiem... Słuchaj, co ty tak manipulowałeś przy moim siusiaku? – zapytał i popatrzył się na mnie uważnie.
– Sprawdzałem, czy masz płaszczyk. Bałem się, że zapomnisz. Wiesz, było strasznie nerwowo.
– Nie o to mi chodzi, później.
– Ach, to... Trzeba było cię nawilżyć trochę. Te prezerwatywy niby mają jakiś lubrykant, ale mało, w ostatniej chwili sobie o tym przypomniałem.
– I czym to zrobiłeś? – indagował dalej Marek.
– Nie chciałbyś wiedzieć – roześmiałem się. – Ważne, że wszedłeś i to całkiem gładko. Ale wcześniej czekałem chyba sto lat, zanim się zdecydujesz.
– Ty mi tu nie mąć – przerwał mało przyjemnie. – Co to było?
– No pożyczyłem ci trochę ode mnie – przyznałem ze wstydem i spuściłem oczy. – Wiesz, ja mam tego aż zanadto, jak się podniecę. I doszedłem do wniosku...
W Marka jakby strzelił piorun. Takim go jeszcze nie wiedziałem i przestraszyłem się.
– Krzysiek, ty naprawdę jesteś kretynem – powiedział twardo. – Czy ty wiesz, co zrobiłeś? Nie chodzi nawet, że to było twoje, spuściłeś mi się na tyłek i nie mam o to pretensji. Ale ten płyn, on się nazywa fachowo preejakulat, może zawierać plemniki. Ja też się przygotowałem, jak słyszysz. Całe zabezpieczenie, wszystko na nic, szlag bombki trafił, choinki nie będzie – popatrzył smętnie na miniaturowe bożonarodzeniowe drzewko, które cierpliwie czekało na rozebranie.
Marek to był typ człowieka, który się nie denerwował, albo jeśli się wściekł, nie dawał tego po sobie poznać. Teraz jego twarz przybrała prawie buraczkowy kolor, oddychał głośno i niemiarowo. I co ja mam w takim przypadku powiedzieć? dałem dupy, oczywiście.
– Przecież to ja będę miał problem a nie ty, młotku – tłumaczyłem mu. – Po pierwsze formalnie ruchałem ją ja, tobie nic nie da się udowodnić. Poza tym to moje plemniki. Dlaczego martwisz się za mnie? To ja mam problem, a nie ty.
Mimo takiego postawienia sprawy Marek był daleki od odzyskania swojej dotychczasowej formy. Rozmawialiśmy półsłówkami, nasze spojrzenia uciekały w bok. Coraz ciężej znosiłem jego obecność. Z ciężkim sercem zdecydowałem się skończyć nasze spotkanie.
– To kiedy się widzimy? – zapytałem przy drzwiach.
– Daj mi odpocząć od tego wszystkiego, dobra? Na razie nie przychodź. Odezwę się, jak będę cię potrzebował.
Ostatnia rzecz, którą chciałem usłyszeć. Nawet własny przyjaciel daje mi kosza. Bo zabrzmiało to tak, jakby nie chciał mieć ze mną nic do czynienia. Chociaż nie, on zawsze mówił wszystko wprost... Różne myśli kłębiły mi się w głowie, gdy powłóczystym krokiem, brodząc w śniegu szedłem na stację kolejki miejskiej. Nawet nie zauważyłem, że w pociągu było znacznie cieplej, nie zauważałem ładnych dziewczyn, które zwykle jechały na tej linii. W ogóle zapomniałbym o wszystkich dziewczynach na świecie i ruchaniu jako takim. Bezmyślnie kontemplowałem białe pejzaże za oknem, tu i owdzie przybrudzone kołami aut. Coś trzeba było zrobić, tylko co? Nie miałem żadnego pomysłu. Co ja najlepszego nawywijałem?

Kilka ostatnich dni ferii poświęciłem na bezmyślne włóczenie się po mieście. Telefon milczał, na telefon od Marka co prawda nie liczyłem, ale może od Pauliny? Tak jej pilno było do tego łóżka a teraz? Rozumiem komplikacje rodzinne, ale przecież jest tyle metod, by je obejść... Tego dnia wracałem do domu przez ponure okolice na Grabiszynku, w okolicach tak zwanej górki Pafawagu. Fabryka dawno została przejęta przez Bombardiera, ale nazwa została. Było późne popołudnie, na samej górce roiło się od dzieciaków z sankami, nartami i innym sprzętem ślizgającym, do worków foliowych, na których zjeżdża się na dupie włącznie. Prawie u podnóża górki minąłem jakąś kobietę, która wraz z dzieciakiem nieokreślonej płci, w wieku przedszkolnym i w czerwonej kurtce stała pochylona nad sankami. Coś w niej mnie zaniepokoiło, ale byłem tak zatopiony we własnych myślach, że nie zwróciłem na to uwagi. Właśnie sobie siebie pchającego dziecięcy wózek z wrzeszczącym bachorem, a Paulina odmówiła jakiejkolwiek pomocy i polazła do fryzjera.
– Krzysiek?
Ten głos poznałbym zawsze i w każdych okolicznościach.
– Pani profesor? – zapytałem zdziwiony.
– Tak – roześmiała się. – Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha. Pomożesz nam z tą liną? Urwała się i ciężko to zawiązać.
– Pewnie, dlaczego nie?
Pochyliłem się nad sankami. Lina była naruszona w kilku miejscach, poszczególne włókna były skłębione i ciężko było je przeciągnąć przez otwór mocujący. Chwilę szarpaliśmy się z tym.
– No ciągnij! Nie w tę stronę!
W tym momencie zderzyliśmy się głowami i to mocno, aż mi na chwile pociemniało w oczach. Popatrzyliśmy na siebie i wybuchnęliśmy równocześnie śmiechem. Zrobiło się jakoś miło i przytulnie.
– Mama, co to jest za pan? – zapytało dziecko chyba dziewczęcym głosem.
– Spokojnie, Iga, ten pan nie zrobi ci nic złego, on chyba woli duże dziewczynki – odpowiedziała wesoło. – To mój uczeń ze szkoły. No chodź córuniu...
Zatem sensacja, Jola ma dziecko. Ciekawe, kto jest ojcem i czy jest nim ten bysio z długim członkiem, z którym ruchała się nad Bajkałem. Ale jakie to ma teraz znaczenie?
– Pan pójdzie z nami zjeżdżać na górkę? – indagowała dalej mała. Popatrzyłem pytająco na Jolę.
– Damie się nie odmawia, nawet jeśli ma tylko pięć lat – dalej nie mogła ukryć rozbawienia. – To co, pójdziesz?
Teraz już nie mogłem odmówić dwóm damom i udając lekki opór zgodziłem się.
– Ale tylko jak pozwolisz mi raz zjechać z twoją mamusią, dobrze?
– Dobrze, ale nie zepsujcie sanek.
Popatrzyłem na Jolę. Na górce było już dość ciemno, ale dalej widziałem iskry w jej oczach. Skinęła głową. No i fajnie, wszystkie ponure obrazy odleciały w nieskończoność. Będę koło Joli a to było ważne jak nic innego. Nawet potencjalnie zachodząca w ciążę Paulina. Kilka pierwszych zjazdów należało jednak do Joli i Igi, a ja, marznąc na górce, czekałem na swoją kolej.
– To teraz my, nie? – zapytała Jola. Usadowiliśmy się, ona z przodu, ja z tyłu. Na moment przed odepchnięciem chwyciłem ją w pas. Bałem się, że zaprotestuje, ale to na szczęście nie nastąpiło. Przycisnąłem ją więc jeszcze mocniej. Wybraliśmy najdłuższy zjazd, miejscami stromy, który wybierali tylko doświadczeni. Mniej myślałem o zjeździe, a bardziej o kobiecie, którą przytulam. Nachyliłem się w stronę jej głowy i wąchałem woń jej włosów. Zupełnie zapomniałem o sterowaniu i przechylaniu się w odpowiednią stronę. To oczywiście musiało się skończyć katastrofą i się nią skończyło. Leżeliśmy w śniegu śmiejąc się.
– Nic pani nie jest? – zapytałem, pochylając się nad nią.
– Nie, dlaczego? Mało to razy już się wywracałam? – zapytała chyba zbyt zadziornie jak na zwykłą nauczycielkę. Katem oka dostrzegłem, że jej córka stojąca na górze klaszcze i podskakuje uciechy. Znaczy, że zrobiłem dobry uczynek. Czyżby jednak coś do mnie czuła? – zastanawiałem się, gdy pożegnawszy się wracałem nieoświetlonymi uliczkami na Partynice. Mój nastrój zmienił się diametralnie, byłem w stanie wręcz przenosić góry. Jak to piszą? Byłem rozanielony, kiedy żegnał…em się z nimi.
– Ale musi pan koniecznie do nas przyjść – upierała się mała.

Łosiu, co tak siedzisz cicho? Wpadaj na weekend – odczytałem esemesa w piątkowy wieczór, ostatni dzień ferii, nie licząc weekendu. Musiało to być coś pilnego, przecież mieliśmy się widzieć za trzy dni, w poniedziałek. Ucieszyłem się bardziej, niż zwykle. Już się o niego martwiłem.
– Ty gdzieś wychodzisz? – zapytała matka widząc, że pakuję plecak.
– No do Marka przecież, jak zwykle na weekend.
– Przecież ci powiedziałam, że w sobotę pojedziemy na zakupy. Jak zwykle masz moje zdanie za nic! – prawie wykrzyknęła. Tak, u mojej mamusi nastrój może się zmienić podczas wypowiadania jednego zdania. Nie, nie zrezygnuję ze spotkania z Markiem. Nie dlatego, że nabroiłem i było mi go żal, po prostu chciałem go zobaczyć, ucieszony, że chce mnie jednak zobaczyć, a powoli o nim zapominałem. Jednak zakupy są mniejszą atrakcją, a od kiedy dostałem tę śliczną kurtkę od jego rodziców, nie musiałem wychodzić ze wstydem.
– Nie mama, przełóżmy to. I nie złość się tak, pamiętaj, że on jest chory, po prostu chcę pomóc koledze.
– Od kiedy się zrobiłeś taki dobry dla ludzi? – zdziwiła się, ale widziałem, że już jest udobruchana. – Zawsze myślałam, że jesteś bez serca i dbasz wyłącznie o własny interes.
– No widzisz, nawet własnego syna nie znasz – roześmiałem się. Coś ostatnio mam za często dobry nastrój...

Z twarzy Marka najczęściej niewiele da się wyczytać, ale tym razem był jakiś dziwny, poszarzały. Nie, nie miał do mnie żadnej pilnej sprawy, po prostu chciał ze mną pobyć, jak mi oświadczył.
– Coś jest z tobą nie tak. Może zrobimy saunę? – zaproponowałem, byle zmusić go do jakiegoś działania. Marek był dziś jakiś bardziej słoniowaty niż zazwyczaj i nieco mniej przytomny. Marek ma bzika na punkcie kolei, lokomotyw i w ogóle wszystkiego co jeździ po szynach, jednak dzisiaj nie ruszył go nawet najnowszy film jego ulubionego maszynisty na Youtube.
– Wiesz, cały czas nie mogę przegryźć tamtej nocy. Zastanawiam się, czy dobrze zrobiłem – wyznał, kiedy już późnym wieczorem leżeliśmy na jego łóżku.
– Kiedyś i tak musiało to nastąpić. Chyba lepiej zrobić to w cywilizowanych warunkach niż na plaży nad jeziorem? Za dużo się przejmujesz.
Marek dłubał coś przy stoliku nocnym, z mojej pozycji było trudno dostrzec, co robi, zresztą co mnie to obchodzi? Nagle położył się na plecach, ściągnął majtki a jego gruby maluch w stanie gotowości pacnął o podbrzusze.
– Potrzymaj mi siusiaka – poprosił.
– Mam ci zwalić konia? W ostateczności mogę, ale czy...
– Nie pieprz, tylko rób, co ci każę – powiedział z irytacją, głosem bardzo dalekim od jakichkolwiek zalotów. Byłem już zupełnie skołowany. Nie wyobrażałem sobie innej sytuacji poza gejowskimi zalotami, albo w trójkącie, kiedy facet może poprosić drugiego o potrzymanie człona. Zrobiłem co kazał, a jego ciepły wałek aż parzył mnie w ręce a śliska główka błyskała złowrogo odbitym światłem. Marek długo macał swój wzgórek, dusząc, ściskając i robiąc jeszcze jakieś inne czynności. Co to ma wszystko znaczyć? W pewnym momencie wziął ze stolika jakiś zielony podłużny przedmiot i przystawił go do podbrzusza. Za chwilę syknął z bólu.
– Możesz już go puścić.
– Co to były za cyrki? – zapytałem.
– Insulina – wyjaśnił spokojnie Marek.  – Długo działająca, tak zwana baza. Muszę robić zastrzyk w to miejsce, normalnie insulinę bazową stosuje się trochę poniżej pępka, ale podobno mam za dużo tłuszczu i źle się rozchodzi. Ta doraźna, Novorapid, może być wstrzykiwana w ramiona. Ja mam mało miejsca na wstrzykiwanie. Poza tym mam już różne guzki i zgrubienia, ciężko jest wybrać odpowiednie miejsce... Dzięki, stary. Wiem, że na ciebie można liczyć – pacnął mnie lekko w ucho.
– To znaczy, że ty... robiłeś sobie zastrzyk? - wykrztusiłem z siebie.
– Ni mniej ni więcej.
Zawróciło mi się w głowie. Chyba oprócz mojej matki nikt nie wie, że mam uczulenie na zastrzyki. Wiele razy mdlałem u lekarza jako dziecko, kiedy mi pobierano krew. Już widok strzykawki powodował zawroty głowy a nawet wymioty. Od siódmego roku życia konsekwentnie odmawiałem wszystkich szczepionek, jeśli nie były w płynie. Również teraz, uprzytomniwszy sobie, że byłem świadkiem zastrzyku, zrobiło mi się niedobrze i nie pamiętam, co było dalej. Gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem nad sobą Marka, równie gołego co przed chwilą, przykładającego mi mokry kompres do głowy.
– O, żyje – uśmiechnął się. – Na drugi raz uprzedź mnie, jak będziesz mdlał.

Kilka minut później, gdy byłem już bardziej odprężony, zadzwonił telefon. Paulina.
– Wiem, że jesteś na Wojnowie w tej willi, twoja matka mi powiedziała. Mogę do ciebie teraz przyjechać?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3169
Przeczytał: 87 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 22:08, 06 Lut 2023    Temat postu:

C9iąg dalszy na moim chomiku. Nazywa się Przypadki Krzysia.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3169
Przeczytał: 87 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 12:48, 13 Mar 2023    Temat postu:

8.

– Paulina, nie żartuj – odpowiedziałem przerażony. – Gospodarze wrócili, to jest absolutnie wykluczone. I raczej nie mogę się spotkać z tobą dziś wieczorem, mam zobowiązania wobec innych też.
– To jacyś tam ludzie są ważniejsi niż ja? – piekliła się. Co ona sobie myśli, że się w niej zakochałem? O niedoczekanie. Coś, co zapowiadało się jak przyjemny romans zaczęło mi nagle ciążyć. Oczywiście swoje zrobiła tu tamta pamiętna noc, ale tego nie powiedziałbym nikomu i za żadne skarby. Zresztą umówiliśmy się w tej kwestii z Markiem, że będziemy milczeć. Czas może i leczy rany, ale przede wszystkim zaciera pamięć. Paulina będzie jeszcze na mnie nastawać, ale będę się starał to ogarnąć. Na moją korzyść działało również to, że ferie się skończyły i czas na rozrywki również. Nie wyciągnie mnie nigdzie, choćby stawała na uszach.
– Paulina, muszę już kończyć. Zadzwoń jutro wieczorem, kiedy będę już w domu, dobra?
– Szkoda. Chciałbym, byś był teraz ze mną. Siedzę sama w zimnym pokoju, mam na sobie lekką bluzkę, nawet nie założyłam stanika, w samych majtkach... – mówiła prawie szeptem.
O nie, trzeba przerwać ten seks telefon.
– To do ciężkiej cholery ubierz się porządnie, bo się przeziębisz i wtedy nie spotkamy się na pewno – powiedziałem chłodno. – I daj mi nareszcie skończyć tę rozmowę.
– Jesteś potworem – przerwała mi.
Dotychczas nie spotkałem się z czymś takim jak damska logika, nawet pomijając siedzenie w majtkach w przeraźliwie zimnym pokoju. O co jej chodzi? I to popadanie ze skrajności w skrajność. Jak tak dalej będzie, to dowiem się, że byłem kapo w Auschwitz.
– Paulinko, kochanie, ja tylko dbam o ciebie – zapewniłem ją. – Pomigdalimy się, jak będziemy razem i nikt nie będzie słuchał naszej rozmowy, dobra? Bo na razie to RMF ma mniejszą słuchalność niż my...
– Kto to słyszy? – zapytała zaniepokojona.
– No ci ludzie, u których jestem.
– To pa, misiaczku – wyszeptała, zmieniając się nagle w potulną kotkę – Będę o tobie myślała cały wieczór, jak gładzisz moje piersi, pociągasz za sutek... Umiesz to robić, jesteś prawie ekspertem.
O cholera. Ona zwariowała? Przecież ja jej w życiu nie trzymałem za piersi, no trochę rano ale to raczej ona mnie miętosiła, no i nie ciągnąłem za sutek. Miałem już serdecznie dość tej rozmowy.
– Paula, błagam cię, już muszę kończyć, zaraz mnie będą wołać na kolację.
Tak naprawdę należało to rozłączyć w cholerę i nie przejmować się tym, ale dalej mimo wszystko chciałem ją mieć po swojej stronie.
– Pa, do usłyszenia – powiedziałem, rozłączyłem rozmowę i wyłączyłem komórkę.

– Jakieś kłopoty? – Marek oderwał się na chwilę od modelu lokomotywy EP06, który zajmował sporą część jego biurka. Modelarstwo kolejowe to było kolejne jego hobby, któremu oddawał się z umiłowaniem, czasem, podczas naszych wspólnych weekendów potrafił nie odzywać się do mnie ponad godzinę, bo coś wymagało szczególnej uwagi. Na wszelkie komentarze był głuchy jak rząd na postulaty strajkujących. Tak, ja, trzpiot i świszczypała, uczyłem się przy nim spokoju i pokory.
– Zdaje się, że z Pauliną za dobrze ci wyszło – zauważyłem z przekąsem. – Dostała wścieklizny. I obawiam się, że będzie mnie tak długo ciągnęła do łóżka, aż mnie w końcu zaciągnie. I wtedy wszystko się wyda.
– Co ma się wydać? – nie rozumiał Marek. – Ruchanie to ruchanie.
– No nie do końca, robisz to zupełnie inaczej niż ja. Wątpię, by udało mi się to powtórzyć. Ty byłeś bardzo opanowany, aż do końca. Ja, gdy mam dojść, zamieniam się w wiertarkę udarową, działam na podwójnych obrotach. A ty zwalniasz ale nacierasz z większą siłą.
– No co to za problem robić właśnie tak? – Marek zupełnie nie rozumiał moich obaw. – Spokojnie, powoli przechodzić do własnego rytmu. Nie kapnie się.
– Ehh – westchnąłem. – Łatwo powiedzieć, trudno zrobić. A ona nie odpuści, będzie drążyć i drążyć aż w końcu dopnie swego. Wiesz, jaki ja jestem...
– Wiem, maniak seksualny – roześmiał się Marek – i to cię kiedyś zgubi, zobaczysz.
– Powiedział to ktoś, komu wacek sterczy cały wieczór – odpłaciłem się pięknym za nadobne. – A właśnie, Paulina mówiła coś o łapaniu jej za cycki. Podobno tak wspaniale łapałem – przedrzeźniałem ją. – Możesz to opisać?
– No łapałem – Marek wreszcie oderwał się od lokomotywy i popatrzył na mnie. – A co miałem nie łapać? – Jeśli cokolwiek mnie w tym seksie podniecało, to właśnie to. Cycki to coś, co u kobiety lubię najbardziej.
No nie, ja pod tym względem mam zupełnie inne preferencje, to może dobre na początek, ale później jestem zajęty prawie wyłącznie pulsowaniem i z tego czerpię największą przyjemność. No i z dźwięków, westchnień, szepnięć... Na mnie to działa jak najpiękniejsza muzyka. Coraz bardziej wychodziły na jaw minusy mojego genialnego zdawałoby się pomysłu.
– To chociaż opisz, ja tego nie widziałem, przecież leżałeś odwrócony do mnie tyłem.
– No jak ci mam opisać? Wyciągnąłem rękę, chwyciłem za cycek i go ściskałem na różne sposoby. Nic więcej nie da się powiedzieć. Może ci pokazać?
Zabrzmiało to może lekko drwiąco, ale, jak mawiają, w tym szaleństwie jest metoda. Do Marka byłem przyzwyczajony, jego ciało nie wywoływało u mnie już wstrętu, tak jak na początku, kiedy po raz pierwszy siadałem obok niego, odsuwając krzesło najdalej, jak to było możliwe. Uśmiechnąłem się, zdając sobie sprawę, że to było tak niedawno.
– Pokaż – zażądałem. Zrzuciłem koszulkę i położyłem się na tym jego szerokim łóżku. Marek z lekkim ociąganiem wstał od biurka i położył się za mną. Objął mnie od szyi i zaczął ugniatać sutki. Wiedziałem, że ta prezentacja będzie bardzo przybliżona, może i mam spore cyce jak na faceta, ale dalej to nie damskie. Tymczasem Marek przywarł do mnie silniej i chyba nawilżył palce, bo nagle zacząłem to odczuwać o wiele delikatniej, a po kręgosłupie zaczęły mi przechodzić mrówki. Faktycznie, nigdy bym nie wpadł na to, że tak można. I co gorsza, że to nawet u faceta może być takie przyjemne. Tych metod było kilka i usiłowałem je wszystkie zapamiętać, by to wszystko później powtórzyć podczas miłosnych igraszek z Pauliną, a może nie tylko nią, z drugiej strony sam czerpałem z tego przyjemność. Ale co za dużo to niezdrowo, mój mały zaczynał już dawać niepokojące znaki...
– Puść już – poprosiłem, a Marek zrobił to po jeszcze kilku ruchach dłoni, jego ręka z wolna wycofywała się z tego placu boju. – Gdzieś ty się tego wszystkiego nauczył?
– Sam nie wiem – przyznał.
Powoli zaczynałem rozumieć, że seks jest dla Marka zupełnie czym innym niż dla mnie. Mnie chodziło głównie o zaspokojenie, zrzucenie z siebie napięcia, powalający wytrysk i skurcz w lędźwiach, który na moment zabierał mnie na drugi koniec. Marek wręcz przeciwnie, korzystał z każdej chwili, bawił się tym ale jednocześnie kontrolował cały proces i usiłował z tego zatrzymać coś dla siebie. Może to te leki tak sprawiły?

Gdy obudziłem się, czułem, że jestem zablokowany z tyłu i nie była to ściana. Za mną spał Marek, wtulony we mnie i oddychał miarowo. Czy coś się stało takiego, co nie powinno? Chyba nie... Przypomniałem sobie naszą wieczorną lekcję ugniatania piersi. Może on... bzdura, sam tego chciałem. Dziwne, niepokojące myśli zaczęły mi przychodzić do głowy. Ponieważ jednak pęcherz mi ostro parł, szybko o nich zapomniałem i jak oparzony wyskoczyłem z łóżka i popędziłem do kibla, całe szczęście, że był na tym samym piętrze. Gdy wróciłem, Marek siedział na łóżku i nakładał skarpetki.
– Cześć łosiu – uśmiechnął się na mój widok. – Jak byłeś sikać, dzwoniła do mnie Paulina i pytała, co się z tobą dzieje, bo nie może się do ciebie dodzwonić.
– Paulina? – zdziwiłem się. – A skąd ona ma twój numer?
– Nie wiem, pewnie od Andżeliki, one się przyjaźnią.
Andżelika chodzi do naszej klasy i faktycznie, na przerwach czy przed szkołą widywałem je często razem. Z tego co wiem, chodziły do tej samej podstawówki. Nawet ładna, ale zimna i niedostępna. często przychodził po nią starszy chłopak, taki, że za samą mordę dwa lata bez zawieszenia, więc już na wstępie wykreśliłem ją ze swojej listy obiektów godnych zainteresowania.
– Mówiła coś?
– Tak, powiedziała, że masz przestać się wygłupiać i włączyć ten jebany, tak dokładnie powiedziała, telefon.
Ta grzeczna Paulina, no popatrzcie no. A niedoczekanie. Może po południu, jak będę miał dobry humor i litość dla ludzi. Na razie czekało mnie śniadanie i to liczyło się przede wszystkim.

Zwykle wracając miejską kolejką z Wojnowa obserwuję pasażerów ze szczególnym uwzględnieniem płci pięknej i dokonuję przeglądu tego, co mnie czeka w najbliższym czasie. Ponieważ zwykle jest to niedziela, myślę o klasówkach, odpytywaniu i całym tym szkolnym kieracie. Tym razem było inaczej. Niewidzialne ciepłe łapsko jeździło mi po klatce piersiowej i wykonywało dziwne akrobacje na moich sutkach. Zrobiło mi się gorąco, Wrażenie było tak przepełniające mnie od wewnątrz, że niemożliwe było tak po prostu je strząsnąć. Co się ze mną dzieje, do cholery? To było jak flashback, nie wspomnienie a prawie realne doznanie, które wciąga dokładnie tak jak w rzeczywistości.
– Następna stacja Wrocław Główny – beznamiętnie oznajmił głośnik. Z trudnością powróciłem do tego, co tu i teraz.

A później zachorowałem, na szczęście nie na koronawirusa, ale na jedno z tych paskudztw, które szczególnie właśnie tej zimy krążą i atakują Bogu ducha winnych ludzi. Trzy dni spędziłem w łóżku z wysoką gorączką, oczywiście wyjazd do Marka był niemożliwy, natomiast on codziennie z poświęceniem naprawdę godnym lepszej sprawy wysyłał mi wszystkie skany zeszytów, notatki i ogólnie dbał, by choroba nie wyrządziła mi za dużo szkód, przynajmniej tak mi się wydawało. Mnie coś takiego nie przyszłoby nawet do głowy, a skan zeszytu przysłałbym po wyraźnym żądaniu i dwukrotnym przypomnieniu. Uaktywniła się też Paulina i już podczas pierwszej rozmowy stwierdziła, że jest zaszczepiona na wszystko co się da, wirusy grypy jej niestraszne i jest gotowa przyjść choćby teraz. Z najwyższym trudem wytłumaczyłem jej, że to absolutnie niemożliwe.
– Paulinko, litości, ja ledwie żyję. Wiesz co to jest mieć trzydzieści dziewięć stopni gorączki? Śpisz, wymiotujesz a w głowie ci się kręci jak na diabelskim młynie.
Chyba te wymioty jej się nie do końca spodobały, bo w końcu odpuściła, choć codziennie wydzwaniała i moje tłumaczenia przyjmowała z coraz większą nieufnością.

Leżałem właśnie w łóżku i usiłowałem rozczytać Markowe bazgroły, które miały być sporządzanymi naprędce notatkami z polskiego, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Otworzyła matka, coś tłumaczyła przybyszowi, w końcu zawołała.
– Krzysiek, chodź, to na pewno do ciebie.
Narzuciłem na siebie szlafrok, jeszcze jeden prezent od Marka i jego starych i wszedłem do przedpokoju. Przy drzwiach stał facet z bukietem elegancko zapakowanych róż,
– Poczta kwiatowa, pan łaskawie podpisze.
Podpisałem, doręczyciel zniknął, a ja dopiero teraz patrząc na serduszko dołączone w charakterze laurki uprzytomniłem sobie, że dziś walentynki. Nawet nie musiałem długo się zastanawiać, od kogo są te kwiatki. Tylko Paulinę stać na coś takiego.
– Od której panny? – zapytała rozbawiona matka.
– Nie wiem, dostarczone anonimowo, ale ja się domyślam. I tak nie znasz. Po co ci to wiedzieć? Wstaw je lepiej do wody – powiedziałem beznamiętnie i zniknąłem w pokoju.
Wróciłem do nauki, a sprawa bukietu nie dawała mi wiele do myślenia. I tak dobrze, że nie wysłała tu połowy kwiaciarni. Paulina była z tak zwanego dobrego domu, co prawda nie tak majętnego jak Marek, ale jej rodzice byli cenionymi pracownikami naukowymi i stać ich było na wiele. Jeszcze nie otrząsnąłem się z tych myśli, kiedy dzwonek w drzwiach zabrzmiał ponownie.
– Krzysiek! – to znów mama.
Ciekawe, kto mógł do mnie przyjść? Ku mojemu zdziwieniu w drzwiach stał ten sam doręczyciel.
– Coś pan jest dziś bardzo popularny – zauważył, kiedy podpisywałem odbiór.
– A to od kogo? – zapytała podejrzliwie matka.
– Oj mama, cała przyjemność w walentynkach polega na tym, żeby wysyłać kartki i kwiaty anonimowo. Skąd mam wiedzieć?
Znów Paulina? Chyba nie, już mi truła, że dla niej liczą się tylko róże, a to były storczyki. Jola? Nikt inny mi nie chciał przyjść do głowy. Co prawda Jola ostatnio zrobiła się bardzo miła, a jej córka była mną wręcz zachwycona, ale czy to upoważnia ją do wysłania mi kwiatów? Bycie miłym dla kogoś to nie od razu miłość, za rżnięcie w krzakach też się kwiatków nie daje. Coś mi tu mocno nie grało.

Podczas kolacji matka mi cały czas dogryzała.
– Jak to nie wiesz, kto ci przysłał kwiatki, nie masz oczu? Poza tym to musi być ktoś, kto zna twój adres, chyba nie ogłosiłeś go na internecie?
– Nie – odpowiedziałem przełykając gorącą herbatę. Jeszcze nie bardzo czułem temperaturę jedzenia, i nagle zapiekło mnie w migdałkach. W tym samym momencie po raz kolejny zabrzmiał dzwonek. Było już mocno po ósmej. Zwykle o tej porze do matki wpadała sąsiadka na ploty.
– Nie mam ochoty – gderała idąc do hallu. – Jak przyjdzie Wójcikowa, to skończ jeść i idź od razu do pokoju, ja pomyję. Wiesz, że ona cię nie lubi.
To nie była Wójcikowa, znów słyszałem jakiś męski głos.
– Krzysiek! Ja nie będę robiła za portiera w tym domu. Znów do ciebie.
Ten sam doręczyciel stał u progu, tym razem z bukietem przepięknych, delikatnych frezji. Skąd ofiarodawczyni wie, że właśnie te kwiaty lubię najbardziej?
– Dużo pan ma jeszcze tych wielbicielek? – zapytał doręczyciel.
– Młode to, musi się wyszumieć – odpowiedziała za mnie matka. – To ja nie wiedziałem, że masz aż takie powodzenie.
– Mówiłem, mama jeszcze nic o mnie nie wie – przypomniałem jej.
– Tylko mi nie przyprowadź żadnej z brzuchem – powiedziała, kiedy tylko za doręczycielem zamknęły się drzwi. – One tak za darmo ci tych kwiatków nie przysyłają, nie łudź się. Też byłam młoda, tylko za naszych czasów jeszcze się tego wariactwa nie obchodziło. I też miałabym do kogo wysłać – powiedziała z widocznym rozmarzeniem na twarzy.
Jeden bukiet od Pauliny to jasne, rozmyślałem już później w łóżku. I jest raczej niemożliwe, by wysłała wszystkie trzy. Jola? Prawdopodobne, tak powiedzmy fifty fifty. Ale ten trzeci? Gośka? Ta, której robiłem palcówkę na sylwestra? Nie, to zupełnie nie w jej stylu. Poza tym od czasu tamtego pamiętnego melanżu nie miałem z nią żadnego kontaktu. Któraś z klasy? Zdobyć adres nie problem, wystarczy zajrzeć do dziennika. Trudne ale nie niemożliwe. Pewnie już nic nie wymyślę. Trzeba obserwować i uważać.

Po powrocie do szkoły zauważyłem, że Marek jest zupełnie oklapnięty. Próbowałem go rozpytywać, ale bezskutecznie. Coś tam wymamrotał i powracał do milczenia. Próbowałem kilka razy go rozśmieszyć, też psu na budę.
– Rozumiecie to? – zapytała anglistka. – Są jakieś pytania? Krzysiek?
– Może coś by się znalazło, pani profesor – odpowiedziałem. – Pani powiedziała, że końcówka -able oznacza coś podobnego do polskiego -alny, prawda?
– Tak, chodzi o rzeczy możliwe do zrobienia.
– No właśnie – zgodziłem się. – To znaczy pochwalny oznacza możliwy do wykonania pochwą? Na przykład takie pieśni pochwalne są śpiewane...
– Siadaj – powiedziała nauczycielka z trudem opanowując wesołość. – Ta reguła dotyczy tylko czasowników. Zobaczymy, czy będziesz równie kreatywny na najbliższym sprawdzianie.
Klasa gruchnęła głośnym śmiechem, choć podstawowy adresat tej błazenady miał kamienną twarz, choć jakieś tam poczucie humoru tez miał. Chyba coś idzie bardzo nie tak, tylko jak to zbadać? Zwykle miałem sporo pomysłów, na zasadzie dziś pytanie – dziś odpowiedź, ale tym razem nic konstruktywnego nie przychodziło mi do głowy.

– Krzysiek, zaczekaj! – usłyszałem za sobą na szkolnym korytarzu. Wyskoczyłem na chwilę do kibla, śpieszyło mi się na lekcję. No ale ten głos usprawiedliwiał wszystko.
– Tak, pani profesor? – odpowiedziałem uprzejmie acz nieco chłodno.
– Iga się wciąż o ciebie dopomina. Kiedy przyjdzie pan Krzysiu? Wczoraj mi nawet nie chciała zjeść kolacji. Dziś powiedziała, że jak nie przyjdziesz to ucieknie z domu. Od czasu tych sanek na górce jest niemożliwa. Mówiłam jej, że jesteś chory, ale stwierdziła, że tak długo ludzie nie chorują i musisz przyjść.
– Szantażystka...
– Tak, ale ja mam problem. Wpadniesz do nas? Na chwilę, żeby się uspokoiła – mówiła cicho, rozglądając się uważnie dokoła.
– Ja wiem? – zastanowiłem się. Oczywiście chciałem przyjść i to bardzo. Samo przebywanie w jej sąsiedztwie dawało mi przyjemność. A co dopiero w jej domu. A może w tym jest jakaś pułapka? – zastanawiałem się gorączkowo wspominając, jak mnie ośmieszyła na lekcji wychowania seksualnego. W ten weekend powinienem co prawda być u Marka ale jak on tak...
– Może w piątek wieczorem? Jakoś się wyłgam w domu – skłamałem.
Przytaknęła milcząco, lekkim skinieniem głowy, nawet jej włosy nie poruszyły się zanadto.

Marka nie zamierzałem o niczym informować, a on się nie pytał, więc uznałem sprawę za załatwioną. Późnym piątkowym popołudniem przedzierałem się przez alejki Krzyków bijąc się z myślami. Jak mam się zachować? Moje doświadczenie z kobietami nie było na tyle duże by jednoznacznie odczytać, czy nie jestem prowokowany. Paulina to inna sprawa, to było czytelne aż na dłoni i wcale nie delikatne, wręcz przeciwne, namolne a nawet nachalne. Ale pani profesor? Wreszcie stanąłem przy skromnej willi i drżącą ręką nacisnąłem na dzwonek. Otworzyła mi Jola i w pierwszej chwili nie poznałem jej, zmieniona fryzura, elegancka sukienka no i oczywiście nieśmiertelny zapach jej ulubionych perfum.
– O pan Krzysiu, pan Krzysiu – rozległo się zza jej placów. Hurraaaaaa!

Nawet nie wiedziałem, że umiem się bawić z małymi dziećmi. Mała była zachwycona, kiedy z klocków i tego, co było dostępne pod ręką budowaliśmy domek dla lalek. Jola wpadała tylko co jakiś czas, obserwując, co robimy. No tak, tyle się mówi o pedofilii. Ludzie zupełnie powariowali na ten temat, do tego dochodzi, że moi sąsiedzi nie wypuszczają z domu swojej dwunastoletniej córki, a do szkoły i ze szkoły wożą jej autem, a jak nie mogą to dają na taksówkę. Jakby nie pomyśleli, że taksówkarz też może być pedofilem. Ale nie, jeśli Jola prowadziła taką kontrolę, to robiła to inteligentnie, to przyniosła jakieś herbatniki, to przyszła zasłonić okno, bo już robiło się ciemno.
– Wypijesz ze mną kawę? – zapytała, kiedy tylko położyła małą do łóżka, oczywiście nie bez protestów i tłumaczenia, że pan Krzysiu koniecznie musi już iść do domu.
– Ja wiem? Czemu nie? – odpowiedziałem. Nie pijam co prawda kawy, jeśli już muszę, to wolę energetyki, ale w tym momencie wypiłbym nawet kwas solny, byle być przy niej. Jola poszła do kuchni zaparzyć kawę, a ja rozglądałem się ciekawie po salonie. Był urządzony z gustem, choć nie wpakowano w to tyle pieniędzy, co u Marka. Natomiast salon przepełniony był kwiatami doniczkowymi i półkami z książkami, co dodawało mu uroku. Ciekawe, czy ona to wszystko przeczytała? Podszedłem do pierwszej półki przy sofie. Oprócz literatury fachowej było tu sporo powieści, zwłaszcza współczesnych. Stasiuk, Tokarczuk i Witkowski mieszały się z Grocholą, Szwają i Krajewskim. Nie wszystkie tytuły były dla mnie do odczytania w półmroku salonu.
– Nie wiedziałam, że interesuje cię literatura – usłyszałem za sobą. Nie to, żeby mnie interesowała ale od czasu przyjaźni z Markiem czytam więcej. – Swoją drogą będziesz świetnym ojcem – dodała, kładąc kawę na ławie.
Nie podchwyciłem tematu, na razie udałem skoncentrowanie na piciu kawy i gorączkowo zastanawiałem się, co dalej. Nieco odważniej wpatrywałem się w jej twarz i włosy. Niedbałym ruchem odsunąłem jej kosmyk, który zabłądził zbyt blisko oczu, po czym położyłem rękę tak, by dotykała jej uda. Nie zareagowała. jak również na początku nie zareagowała, gdy już całkiem oficjalnie przesunąłem tę rękę wyżej i wyżej. Po chwili przysunęła się bliżej, co uznałem za zachętę do dalszych badań. Powoli eksplorowałem jej ciało, brzuch. Ucieszyłem się, kiedy odkryłem, że była bez stanika. Delikatnie masowałem jej małe acz jędrne piersi. Dokładnie tak, jak robił mi to Marek, kreśląc delikatne kółka wokół sutków, ściskając je, wduszając. Nawilżyłem palce i wróciłem do podniecających igraszek. Jola oddychała coraz głębiej, a ja znowu czułem, jakby Marek za mną leżał i robił mi to samo. Co jest, do cholery? Zabrałem się za jej drugą pierś, kładąc jej rękę na moim udzie. Jola była inteligentna, w lot pojęła, co miałem na myśli i, rozpiąwszy mi koszulę i rozporek, włożyła rękę w majtki. Tego mi było trzeba. Gdy jej palce dawały jej sutkom coraz większych przyjemności, a delikatne spazmy przechodziły powoli przez jej ciało, ona drażniła mojego małego u samej nasady, a ciepło jej oddechu owiewało moją twarz. Już miała go uwolnić, kiedy zapikała moja komórka.
– Pieprzyć to – mruknąłem, spodziewając się jakiegoś nieważnego esemesa od Pauliny. jednak cała reszta nie była już tak podniecająca, przynajmniej z mojej strony. Jednak kiedy zjeżdżałem ręką na dół i wyczułem pierwsze włoski, zatrzymała mnie.
– Nie, proszę – wyszeptała.
Nie wiedziałem, czy to prawda, czy tylko droczenie się i już miałem powrócić do eksplorowania, kiedy na schodach usłyszeliśmy drobne kroczki Igi. Mieliśmy sekundy na ogarnięcie się.

Czemu nie przyjechałeś, łosiu. To że mam nowe leki na depresję i jestem od nich nieprzytomny, wcale nie upoważnia cię, żebyś zapomniał. Przyjeżdżaj. – pisał Marek. Powoli ogarniałem własną wściekłość. Ta cholerna Iga zeszłaby na dół tak czy owak, ale on mi przeszkodził pierwszy. Ale przynajmniej jedna rzecz się wyjaśniła.
– Coś ważnego? – spytała Jola głosem tak niewinnym, jakby przed nami nic nie zaszło.
– Marek, wie pani, ten wielkolud z mojej ławki, wścieka się, że nie przyjechałem do niego. Zapomniałem mu powiedzieć, że jestem umówiony z pewną panią...
– Która ma na imię Iga – zakończyła ze śmiechem. A więc nie jest aż tak źle.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3169
Przeczytał: 87 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 12:49, 13 Mar 2023    Temat postu:

9.

Powoli dochodziłem do siebie po tym nieudanym rendez-vous, a pocałunek Joli parzył mi jeszcze policzek, kiedy pojawiłem się na przystanku kolei podmiejskiej na Partynicach. Wysłałem esemesa przypominającego matce, że dziś piątek, więc śpię u Marka i czekałem na pociąg. Ciekawe jak ludzie dostawali się z Partynic na taki na przykład Wojnów, gdy nie było kolei aglomeracyjnej, czyli jeszcze niedawno. Przecież autobusami to zajęłoby trzy godziny, a w nocy byłoby praktycznie niemożliwe. Z lubością rozsiadłem się w rzęsiście oświetlonym pociągu i jeszcze nie zdążyłem się przyzwyczaić do otoczenia, gdy dotarłem na dworzec główny. Tam miałem pół godziny czekania na kolejkę na Wojnów. I wtedy zauważyłem ją. Stała na peronie i nerwowo dreptała w miejscu. Była ubrana w lekki brązowy płaszczyk z finezyjnie przewiązanym żółtym szalem. Na jej głowie szalała burza blond włosów. Brak czapki przeszkadzał jej chyba mniej niż mnie. Było w jej twarzy coś pociągającego, coś, czego nie miała nawet Jola. Smukła, pociągła, jak u arystokratki ze starych zdjęć, trochę jak Beata Tyszkiewicz. Przez moment nie mogłem oderwać wzroku. Było dla mnie oczywiste, że czeka na ten sam pociąg i już zacząłem planować, co zrobić dalej. Takich okazji się nie puszcza.

Gdy żółtobiały elf wjechał na peron, nie pchałem się do środka z tłumem pasażerów, wręcz przeciwnie, przyczaiłem się na peronie, uważnie obserwując moją ofiarę. Podreptała do jednego z ostatnich członów żółto-białego pociągu, bo elfy nie mają wagonów tylko człony, i zniknęła w drzwiach. By wyglądało to naturalnie, dopiero po jakiejś minucie podążyłem w tym kierunku. Nie było trudno jej znaleźć, siedziała przy samych drzwiach, jakby nie chciało się jej szukać innego miejsca. Z wyrachowaniem usiadłem po drugiej stronie, tak, byśmy mogli się wzajemnie widzieć. Pierwszy uśmiech przesłałem jej jeszcze przed Mikołajowem. Drgnięcie kącików jej ust świadczył, że odpowiedziała. Drugi, równie przelotny uśmiech posłałem zaraz za stacją na Szczepinie. Jak tu do niej zagadać? W tych sprawach byłem zupełnie zielony, w szkolnych sytuacjach takie rzeczy załatwiało się w sposób mało skomplikowany, typu "czy nie widziałaś profesor Kowalskiej?" czy "czy przypadkiem ci nic nie wypadło?" czy nawet niby przypadkiem potrącając dziewczę w korytarzu. Tutaj wszystkie te końskie zaloty odpadały w przedbiegach. "Zdaje się, że panią gdzieś widziałem" nie przejdzie, nawet my szesnastolatkowie wiemy, że ten drętwy tekst jest spalony. Im pociąg dalej jechał, tym bardziej byłem bezradny. Na Kowalach tajemnicza dziewczyna wysiadła, zerwała się zaraz przy samej stacji, jakby dopiero przypomniała sobie, gdzie wysiada, gdy przechodziła koło mnie, uśmiechnęła się. Czy to pasmo porażek się nie skończy? Najpierw Jola, teraz ona...

Przesiadłem się na jej miejsce, by choćby na moment poczuć jej ciepło, zapach. To niedaleko, tylko pięć przystanków, ale zawsze coś. Dziewczyna używała delikatnych, stonowanych perfum, których ledwie wyczuwalny zapach mile łaskotał nos. Przywoływałem w myślach jej twarz, piękny, kształtny nos. Szkoda... Pociąg już minął pierwszą stację na Wojnowie, wstałem i w tym momencie zauważyłem czarny przedmiot leżący miedzy siedzeniem a ścianą pociągu. A jeśli to...? Serce zabiło mi mocniej. Podniosłem, był to czarny portfel. Przystawiłem do nosa i poczułem ten sam zapach co poprzednio. W tym momencie pociąg rozpoczął hamowanie przed moją stacją. Niewiele myśląc wrzuciłem portfel do plecaka i poszedłem w stronę wyjścia.

Wbrew agresywnym esemesom Marek przywitał mnie spokojnie, toteż odpuściłem sobie awanturę na dzień dobry i oskarżanie go o przerwanie rozkosznego tete-a-tete z Jolą.
– O której to się przychodzi, łosiu? – powiedział z lekkim wyrzutem.
– Naprawdę nie dało się wcześniej, miałem spotkanie z Jolą, o którym miałem cię poinformować, ale jak zacząłeś mnie unikać... Sam rozumiesz.
– No popatrz. Mówiłem, że kiedyś to się wyjaśni. A ty wszystko chcesz teraz, zaraz, na gwałt. Czasem mi się wydaje, że ty po prostu nie potrafisz czekać.
Może miał rację, ale ja nie bardzo lubię, jak mi się mówi jaki mam być i co mam robić. Wolę sam uczyć się na własnych błędach, choć to bywa bolesne, niż mieć to podane na talerzu. Marek był wyjątkiem, ale jemu też nie pozwalałem na wszystko, zazdrośnie strzegąc dostępu do mojego wnętrza.
– Może masz rację. Ale ja już tego nie zmienię.
– To co robimy? – zapytał Marek robiąc mi herbatę. – Mieliśmy zacząć historię, przypominam ci, że jutro jedziemy do Jelcza na oglądanie nowych wagonów i będzie mało czasu. Wrócimy o czwartej, zmęczeni.
– Teraz? – zdziwiłem się. – Już w pół do jedenastej i jestem padnięty. Zrobimy jutro jak wrócimy, nauka nie zając. Kto siedzi w piątek po nocy i się uczy?
Poszliśmy na górę. Leżeliśmy na tym legendarnym łóżku-lotniskowcu, Marek czytał najnowszy numer Rynku Kolejowego, ja przeglądałem nowe twarze na tinderze. Nic ciekawego, same trzydziestolatki i to jeszcze mało atrakcyjne ze zdjęcia, a jeśli brać pod uwagę, że to wszystko było poprawiane w photoshopie, w rzeczywistości wyglądają jeszcze gorzej. W tym momencie Marek zerwał się z miejsca.
– O cholera, zapomniałem tej cholernej pigułki. Pomożesz mi z insuliną? Przynajmniej raz zrobię to dobrze. Mam nadzieję, że tym razem nie zemdlejesz – uśmiechnął się.
Był pewien temat, o którym chciałem pogadać z nim od dawna, przymierzałem się niczym pies do jeża, a teraz Marek wystawił mi go wręcz na tacy. Jak nie teraz to kiedy?
– Marek...
– Tak? – zapytał znad swojego stolika, na którym były te wszystkie przedmioty do rzgania i inne, na myśl o których robiło mi się słabo.
– Może odpuściłbyś sobie te leki antydepresyjne? Przecież widzisz, co one z ciebie robią. Chłopie, w tym tygodniu byłeś nie do poznania. A przecież jeszcze dwa tygodnie temu byłeś zupełnie innym człowiekiem, nawet czasem się uśmiechałeś.
Marek westchnął głęboko.
– To nie takie proste, jak ci się wydaje.
Nastąpiła długa chwila milczenia. Marek przerwał te wszystkie tajemnicze czynności i położył się koło mnie.
– Powiem ci to, dobra? Chyba już czas. Ale jak komuś wygadasz... Jesteś pierwszą osobą, której to mówię. Nawet kilku psychologów i jeden psychiatra mnie nie złamali. Nie byłbym w stanie... – urwał. Na jego twarzy pojawił się wyraz całkowitej bezsilności.
– Widzisz łosiu – ciągnął – te leki pomagają mi zapomnieć, one są po to, by nie dopuszczać do mnie pewnych myśli i wydarzeń. Prawda, nie poprawiają nastroju, choć w założeniu powinny i mają sporo skutków ubocznych.
– Wiem – przerwałem mu. – Zadałem sobie trud sprawdzenia tego co brałeś poprzednio, citalopramu. Poza tym sam mówiłeś o tym, że w ogóle nie masz popędu, że masz bolesne wytryski i kilka innych rzeczy.
– Tak, to prawda. Ale to dalej jest lepsze od...
Nie popędzałem go. Powie, kiedy i ile będzie chciał, to oczywiste. Tylko pytanie, czy ja chcę tego wysłuchać? Przecież decyzja też należy do mnie, jeśli coś się dzieje między dwoma ludźmi, wymaga to zgody każdego z nich. Inaczej to jest przymus, wyzysk bądź masochizm.
– Byliśmy na weselu na wsi. Wiesz, mój ojciec ma brata w kieleckim i jego córka wychodziła za mąż. Mieszkają na wsi nad samą Nidą, więc była wiejska chata, tancbuda, oczywiście, orkiestra, masa jedzenia i jeszcze więcej wódki. Jakoś po jedenastej znudziła mi się ta zabawa, tańczyć nie lubiłem, towarzystwa w moim wieku jak na lekarstwo i to jeszcze takie zupełnie nierozgarnięte. Usiłowałem z nimi rozmawiać, ale nie dało rady. Część stołów była na wolnym powietrzu, część w domu, więc nie mogłem tak sobie iść spać. Na uboczu, pod lasem stała stodoła ze świeżym sianem, które wcześniej pomagałem tam zwozić. Poszedłem więc do tej stodoły, wybudowałem norę w sianie, ale spać się nie dało, wszystko mnie gryzło, chodziły jakieś robale. Za jakiś czas drzwi do stodoły otworzyły się. Było na tyle ciemno, że nie mogłem rozpoznać konturów.
– Puść mnie – błagał jakiś młody damski głos, do tej pory mi nieznany. – Jesteś pijany.
Męski, zduszony głos coś jej odpowiedział, nie słyszałem co, byli dość daleko. Później on ją, z tego co słyszałem, pociągnął na siano. Ona piszczała, opierała się.
– Jak kobieta mówi "nie" to znaczy, że chce – powiedział na głos ten mężczyzna i w tym momencie rozpoznałem ten głos. To był mój ojciec! W jednym momencie zamarłem, wydawało mi się, że zaraz usłyszą bicie mojego serca. Ojciec krzepę ma, wziął tę dziewczynę i po prostu rzucił na siano, jakieś pół metra obok mojego posłania, po czym wgramolił się sam.
– Puszczaj, spaślaku! Nie chcę! – darła się dziewczyna.
– Chcesz, chcesz... Spokojnie, ściągaj majtki.
Znałem ten ton, wolny i ściszony. Tak mówi ojciec zawsze, kiedy nie znosi żadnego sprzeciwu i chce, by jego polecenie było wykonane natychmiast. Sam klęknął i zsunął spodnie. Byłem tak blisko, że czułem zapach i jej i jego. Zrobiło mi się niedobrze, w ostatniej chwili opanowałem wymioty. W półmroku widziałem jego sylwetkę. Do tej pory nie wiedziałem, jak potężnie jest uzbrojony. Plunął na rękę, nawilżył koniec i rzucił się na nią.
– Nie!!! Nie!!!
– Spokojnie, teraz jest za późno – wysyczał. Ona się wiła i jęczała, a on wchodził w nią coraz głębiej, coraz zapalczywiej. Wymachiwała rękami i nogami na ile mogła, nawet raz kopnęła mnie w głowę. Nawet gdybym syknął z bólu, nikt by tego nie usłyszał, orkiestra dudniła wyjątkowo głośno. Wiesz, ja wtedy nie wiedziałem nic o seksie, tylko tyle że jest i z grubsza na czym to polega. Teraz miałem to koło siebie w najbardziej ordynarnym wydaniu. Gdy on kończył, ona nie miała już siły mu się sprzeciwiać i tylko jęczała i chrypiała. Ojciec zaczął głęboko sapać, po czym zwalił się na nią całym ciężarem. Wiesz, ja sobie chyba wtedy nic nie myślałem, bałem się tylko, że on ją zabije. Jaka była moja ulga, kiedy poleżeli jeszcze trochę i wyszli ze stodoły. Nie mogłem nic mówić i zacząłem się strasznie bać, zwłaszcza że do tej stodoły zaczęli przychodzić inni ludzie w tym samym celu, tyle że akurat ci wiedzieli, na co się piszą i nikt nikogo do niczego nie zmuszał. Opuściłem więc tę stodołę i poszedłem siedzieć wśród ludzi. W głowie kręciło mi się od tego smrodu. Ojciec musiał chyba widzieć, jak stamtąd wychodziłem, bo skorzystał z sytuacji, kiedy byłem sam i podszedł do mnie. Waliło od niego wódą, ledwie się kołysał na nogach.
– Widziałeś?
– A co miałem widzieć? – udałem głupiego.
– Ty już wiesz co. Jak komuś coś powiesz, to... – pokazał wymowny gest pod gardłem i natychmiast się oddalił, jakby się bał, że ktoś go złapie na gorącym uczynku. A ja natychmiast pobiegłem w krzaki zwymiotować.
To powiedziawszy rzucił się na poduszkę i zaczął płakać. Początkowo bezgłośnie, później już zupełnie jawnie. Nie wiedziałem, jak się zachować. Powiedzieć coś? Dobrze, ale co? W takich sytuacjach ciężko jest coś wymyślić. Już trzeci raz dziś łapię się na kompletnej bezradności. Gdzieś z tyłu grało radio, wokalista zapewniał "za ostatni grosz kupię ci chociaż cień tamtych dni..." Jak na ironię. Marek sprzedałby nawet ten cień za każdą cenę. Położyłem mu rękę na karku. Nie zareagował. Chcąc go uspokoić, delikatnie głaskałem mu twarz i uszy. Chyba trafiłem w jego zapotrzebowanie, bo płakał coraz ciszej. Ja też odkrywałem nieznany mi wymiar, czegoś takiego w życiu jeszcze nie doświadczyłem. Było mi podle i dobrze zarazem. Cieszyłem się, że Marek powiedział mi coś takiego i jednocześnie martwiłem. Jak mam się teraz wobec niego zachowywać? Co mam robić a czego nie?

– I co dalej? – zapytałem, kiedy już doszedł do siebie.
– A nic, zamknąłem się w sobie. Były dni, kiedy nie byłem w stanie nic powiedzieć. Zaczęły się wyjazdy do psychologów, psychiatrów, Poznań, Warszawa, Białystok. Mógłbym być przewodnikiem po tamtejszych hotelach. Oczywiście jeździła matka, ojca w ogóle to nie interesowało. Kiedyś, kiedy byliśmy sami, powiedział że on wie, że widziałem, ale jeśli chcę zniszczyć rodzinę i iść do domu dziecka to oczywiście mogę to opowiedzieć. A jeden psychiatra był naprawdę blisko, ten z Białegostoku, powiedział, że to wpływ traumatycznych, tak właśnie powiedział, wydarzeń, których byłem świadkiem w niedalekiej przeszłości. Ale nie udało się nic ode mnie wyciągnąć. Nawet nie dlatego, że ojciec mi groził. Po prostu nie przeszłoby mi to przez gardło. Zacząłem się moczyć w nocy, ale to jakoś wyleczyli. Zdecydowali przepisać mi silne leki antydepresyjne, które miały mi pomóc zapomnieć o tym wszystkim. To nie tak, że one pomogły, one to tylko zagłuszyły. Dalej miałem nawroty, ale patrzyłem na to jakby ten Marek tam to był zupełnie kto inny. Dopiero gdy zabrakło citalopramu, który, jak wiesz, zgubiłem gdzieś między Polską a Szwajcarią, to wszystko zaczęło wracać.
Jakie to szczęście, że on to lekarstwo zgubił, miałbym na sumieniu jeszcze coś gorszego. Kiedyś nawet przymierzałem się, by mu powiedzieć, jak to naprawdę było z tym citalopramem, ale ta opowieść zamknęła sprawę na wieki. Chyba że znajdą to opakowanie, ale przecież Marek bierze już coś innego.
– I to wszystko?
– Prawie. Jak chyba zauważyłeś, prawie się do siebie nie odzywamy i ledwie toleruję jego obecność. Ładuje we mnie masę szmalu, jakby chciał odkupić tamten błąd, inaczej chyba nie potrafi. W sumie miałem z nim jeszcze jedno spięcie. Kiedyś wstałem rano i wszedłem do kuchni na śniadanie. Mama była w pracy, w kuchni był tylko ojciec. Wiesz jak to jest rano, pała człowiekowi stoi i to widać nawet przez spodnie.
– Zrób z tym porządek – powiedział ojciec swym nieznoszącym sprzeciwu tonem.
– Z czym? – nie wiedziałem, o co mu chodzi.
– Podejdź tu – zażądał, a gdy już byłem przy nim, zdarł ze mnie spodnie i majtki, nawilżył rękę, chwycił za mojego kutasa, odciągnął i wykonał parę wiadomych ruchów.
– A teraz leć na górę albo do łazienki i trzyj tak aż poleci białe mleczko. I już nigdy nie pojawiaj mi się tutaj w takim stanie. I przy mamie też nie – popatrzył na mnie groźnie i wymierzył siarczystego klapsa w tyłek. – No leć zanim ci opadnie. Żebym ja własnego syna musiał uczyć się brandzlować... Szkoda, że córki nie mam – usłyszałem, gdy już byłem przy drzwiach. Wstyd przypiekał moje policzki.
Jeśli myśli, że w taki sposób nauczył mnie walić konia, to jest w błędzie, już dawno to umiałem. Tylko, jak wiesz, nie robiłem tego, bo mnie to po prostu bolało, zwłaszcza jak tryskałem, Mówię ci, jakby mnie ktoś od jaj rozrywał. Dopiero jak przestałem brać to świństwo, to się uspokoiło i jest to – tu uśmiechnął się do mnie – przyjemne. Ta sertralina, którą teraz biorę, na szczęście na to nie działa.
– Ale cię otępia – zauważyłem. – I już nie wiem, co lepsze, bo wtedy byłeś do życia, a teraz nie...

Było już chyba po północy, leżeliśmy koło siebie w milczeniu, a ja trzymałem rękę na jego szyi. To był pierwszy wieczór od bardzo dawna, kiedy odechciało mi się walenia, a mój skarb leżał na płask i nawet nie drgnął, gdy przez moment pomyślałem o Joli. W ogóle seks po tym wszystkim wydawał mi się jakiś brudny. Gwałt gwałtem, o tym nawet piszą w prasie, ale jak można własnego syna uczyć walenia konia? To zupełnie nie mieściło się w moich wyobrażeniach. Jak również to, że ojciec skazuje swoje dziecko na takie męczarnie, bo broni własnego źle pojętego interesu. Nareszcie zaczęło mi się spać. I zasypiając byłem chyba innym człowiekiem, który tu przyszedł niespełna trzy godziny temu.

W poniedziałek w szkole zaatakowała mnie Paulina.
– Krzysiu, nie wybrałbyś się ze mną wieczorem na łyżwy? Jakoś nie chcę mi się iść samej.
Łyżwy to nie jest coś, co lubię najbardziej i, po prawdzie, wyszedłem już z wprawy. Bardziej zależało mi na Paulinie, toteż zgodziłem się nawet ochoczo. Paulina może nie jest szczytem moich marzeń, ale na razie tylko ona mogła mi dać to, co było niedostępne skądinąd. A sam fakt, że Marek ją już miał, mimo mojej obecności, uruchomił we mnie jakąś samczą rywalizację. Nie to, żebym zazdrościł coś Markowi, ale przecież ona miała być moja.
Paulina przyszła na przystanek spóźniona ponad pół godziny. Gdyby mniej mi zależało na spotkaniu z nią, pewnie bym sobie odpuścił. Tymczasem nadciągnęła cała w skowronkach.
– Och Krzysiu, fajnie, że już jesteś, strasznie zimno, nie? – paplała, nawet półsłówkiem nie wspominając, że się spóźniła.
– Zdaje się, że miałaś być o piątej – przywitałem ją chłodno.
– O głupie pięć minut się będziesz awanturował? Zwariowałeś? Daj spokój. Najwyżej spóźnimy się na tę ślizgawkę.
Założę się, że gdybym to ja spóźnił się nawet o pięć minut, wypominałaby mi to przez tydzień. Paulina ma wyjątkowo podbite ego, już jakiś czas temu zauważyłem, że lubi błyszczeć, stać w centrum, a ja służę jej właściwie tylko do ozdoby. No ale coś za coś. Wydarzenia pamiętnej nocy już się we mnie powoli zacierały, nabierałem na nią ochoty, oczywiście rod kilkoma warunkami. Tymczasem nadjechała nasza dziesiątka i wepchaliśmy się do zatłoczonego wagonu.
– Obejmij mnie, bo się przewrócę – szepnęła Paulina prosto do mojego ucha. Nieprawda, miała się czego przytrzymać, tylko świadomie z tego rezygnowała. Wolała zamiast trzymać się stalowej rury, trzymać rękę na moim barku. Ja jakiekolwiek tramwajowe zaloty miałem już wybite z głowy. Spokojnie czekałem, aż dojedziemy na Wejherowską.

Różnica w jeździe na łyżwach Pauliny i moja była duża, nie umiałem tych wszystkich wygibasów, przeplatanki tyłem czy piruetów, które kręciła z upodobaniem i uśmiechem. Nawet przyjemnie było popatrzeć, a Paulina lubiła się popisywać, to wynikało bezpośrednio z jej natury, i jeździła celowo blisko mnie, nawet zajeżdżając mi drogę.
– Ty się doigrasz – ostrzegłem ją ze śmiechem. Lodowisko było pełne dzieciaków, nawet takich, które dopiero stawiały pierwsze kroki na lodzie, należało więc, jak to piszą w kodeksie drogowym, zachować szczególna ostrożność. To dotarłoby do wszystkich, tylko nie do Pauliny, która kręciła właśnie kolejnego pirueta. Gdzie ona się tego nauczyła? Ale nic nie trwa wiecznie, Podczas kolejnego kółka wokół lodowiska zauważyłem jakieś zgrupowanie przy samej bandzie. Rozejrzałem się za charakterystyczną żółtą czapką i nie spostrzegłem jej nigdzie. Zaniepokojony podjechałem bliżej tego zgromadzenia. Udało mi się przepchać do środka, torując sobie drogę przez wianuszek dzieciaków. Na lodzie leżała Paulina i trzymała się za kolano.
– Paulinko, nic ci nie jest? – przyklęknąłem przy niej.
– Łapska przy sobie – ostrzegł mnie jakiś barczysty wyrostek i chwycił mnie za kołnierz mojej puchowej kurtki, prezentu od rodziców Marka.
– Spokojnie, ta pani jest ze mną – odpowiedziałem, a Paulina kiwnęła głową. Podałem jej rękę i wstała z trudnością.
– Chyba już dziś sobie nie pojeżdżę – syknęła z bólu.
– Jakbyś nie szalała... Co cię boli?
– Kolano – odparła.
Jakoś doholowałem ją do drzwiczek. W szatni kłębił się rój dzieciaków czekających już na następną ślizgawkę. Z trudem przedarliśmy się przez łyżwiarzy. Coś mi przyszło do głowy. Z tyłu szatni są pomieszczenia gospodarcze, często otwarte, trzymają tam rolbę i sprzęt do konserwacji tafli.
– Chodź tam, rozmasuję ci to kolano – powiedziałem. – Może się uda bez wezwania pogotowia...
W kantorku, który wybraliśmy, były jakieś wiadra, szczotki i kupa podobnego sprzętu. Były też dwa krzesła, będące niczym dar z niebios. Zamknąłem drzwi na zamek, ściągnąłem jej dżinsy, nawet bez protestu i zabrałem się za rozmasowywanie jej kolana. Początkowo jęczała z bólu, zwłaszcza przy uginaniu nogi, później szło już coraz gładziej. Coś mnie podkusiło i moje palce z kolana zaczęły się przesuwać wzdłuż jej ud. Krew mi uderzyła do głowy, zrobiło mi się gorąco i na moment zamarłem.
– No masuj – szepnęła Paulina.
Powoli docierałem do jej majtek i zwolniłbym jeszcze bardziej, rozkoszując się chwilą, gdyby nie sam fakt, że miejsce nie było jednak za bardzo bezpieczne. Sforsowałem ostatnią barierę i już czekała na mnie gorąca, kleista wilgoć. Paulina wydała jęk rozkoszy.
– Cicho, głupia, jeszcze ktoś usłyszy – szepnąłem. Szukałem tego miejsca, które dało taką przyjemność Gośce i w końcu je znalazłem. Paulina w goście wdzięczności przywarła do mojej głowy i sapiąc zaczęła mi ssać ucho, drugą ręką macała mnie w kroku. Mój gnat był na szczęście w mało oczywistej pozycji, co przyjąłem z ulgą. Nacierałem na nią już nie jednym, a trzema palcami, ona odwzajemniała mi się coraz mocniejszym naporem na mojego wacka. Jeszcze moment, jedno pchnięcie i byliśmy oboje w ekstazie, a mięśnie jej wrót wręcz zakleszczały mi palce, co przyprawiało mnie o dodatkowe ciarki.
– Kochanie – szeptała mi wprost do ucha Paulina. Ja tymczasem odczuwałem pierwszy dyskomfort wytrysku w gaciach. Chromolić to, było wspaniale. W tym momencie w drzwiach rozległ się chrobot. Ktoś starał się otworzyć kluczem drzwi, ale jakby miał problemy. Gdy już otrząsnąłem się z paraliżu, naciągnąłem Paulinie spodnie.
– Kurna, nie te klucze – zaklął ktoś z drugiej strony, spróbował jeszcze następnych po czym słyszeliśmy jego oddalające się kroki. Wyliczyłem w myślach, kiedy intruz powinien zniknąć za zakrętem i dopiero wtedy sprawdziłem pole manewru. Było czyste. Na szczęście.

Umyliśmy się i, podtrzymując lekko kulejącą Paulinę, która robiła to chyba dla wdzięku niż z rzeczywistej potrzeby, dotarliśmy na przystanek. Byliśmy oboje zmęczeni, nawet nie odzywaliśmy się zbyt wiele do siebie. W tramwaju było tym razem pusto. Gdy trzepałem kieszenie w poszukiwaniu biletu, natrafiłem na coś, czego na początku nie rozpoznałem. Czarny portfel. Na śmierć o nim zapomniałem, po wyjściu od Marka byłem tak rozdygotany, że nie miałem głowy do myślenia o czymkolwiek innym. Otworzyłem portfel i zacząłem przeglądać jego zawartość. Nie było tego zbyt wiele: legitymacja znanego liceum na nazwisko Kinga Stadnik, z jej zdjęciem, jakaś karta biblioteczna, karta miejska, zwana we Wrocławiu urbancard, jakaś pięćdziesięciozłotówka w banknocie i trochę bilonu. Otworzyłem tajemniczy schowek przy samej ściance. Wewnątrz była fotografia, a na niej moja dziewczyna z pociągu jak ją pan Bóg stworzył. Zapomniałem się na chwilę i kontemplowałem jej urodę. A naprawdę było na co popatrzeć.
– Pokaż, co to za zdjęcie? – zapytała Paulina i niemal wydarła mi je z rąk. Nogi przede mną się nie ugięły tylko dlatego, że siedziałem na własnym tyłku.

Dziś nieco poważniej, ale już w następnym odcinku będzie niezła jazda. Zapraszam i proszę o komentarze. I, jeśli ktoś wie, niech mi napisze, jakie są zasady wyjścia z poczekalni.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3169
Przeczytał: 87 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 12:50, 13 Mar 2023    Temat postu:

10.
– Nie wierzę ci – wściekała się Paulina. – Takie bajki to możesz opowiadać tej pustej laleczce ze zdjęcia! – mówiła podniesionym głosem, gdy staliśmy na przystanku na Ruskiej. Zauważyłem, że inni ludzie obracają głowy w naszą stronę.
– Paulina, błagam cię, nie rób wiochy, już cały przystanek o tym wie. Naprawdę zależy ci, aby zrazić do siebie pół miasta? Bo na razie to ty się wydurniasz, a nie ja.
Po pierwszym ataku furii Paulina uspokoiła się trochę, jednak na przekór znanemu powiedzeniu że złość piękności szkodzi, z zaczerwienionymi policzkami i złowrogimi iskrami w oczach a mlecznym świetle latarni wyglądała jeszcze bardziej fascynująco. Powkurzać ją jeszcze trochę? – zastanawiałem się.
– Paulina, zmiłuj się. czy otwierałbym ten portfel przy tobie, gdybym wiedział, że ona tam trzyma nudesa? I na dodatek w tramwaju? Myśl logicznie i nie kompromituj przynajmniej siebie.
Paulina pomyślała przez chwilę. Jak znam życie i ją, pewnie nad tym, jak z tej sytuacji najwięcej wyciągnąć dla siebie.
– Pojedziesz na policję i oddasz ten portfel, i to najlepiej teraz, daleko od komendy miejskiej nie jesteśmy, jest na Druckiego-Lubeckiego, wystarczy wysiąść na następnym przystanku na Krzyki. A najlepiej, jak ja to zrobię z tobą.
Nie wiedziałem czy się śmiać czy płakać. Pomysł tyle dobry, co naiwny. Już wyobraziłem sobie grono kulsonów rechoczących nad zdjęciem. Albo dzielnicowego, który idzie do jej domu, bo zakładałem, że adres jej ustalą, wręcza jej portfel i prosi, by sprawdziła, czy coś nie zginęło. Biedna dziewczyna.
– Paulina, ja naprawdę nie mam czasu, przyszłaś na spotkanie spóźniona pół godziny, a jeszcze są lekcje do zrobienia na jutro. Ty naprawdę myślisz, że będę ganiał do późnej nocy po mieście? Po prostu jutro pojadę do czternastego liceum i zostawię portfel w sekretariacie.
Oczywiście był to pic na wodę, miałem zupełnie inny plan, choć w nim również był uwzględniony zasłużony wrocławski ogólniak. Tyle że Paulina nie powinna o tym wiedzieć.
– Krzysiek, ty znów coś wykombinowałeś, ale dobrze, powiedzmy, że ci wierzę. Obiecaj, że nie będziesz patrzył na to zdjęcie i że się z tą dziewczyną nie spotkasz – to powiedziała prawie szeptem. Coś tak mruknąłem, bo nie lubię krzywoprzysięstwa.
– I załatwiaj już sobie czas na przyszły poniedziałek – dodała.
– Bo co? – zapytałem ze zdziwieniem. O tym słyszałem po raz pierwszy.
– Starsi jadą na jakąś konferencję do Poznania na dwa dni, brat będzie na nartach w Sokolcu, będziemy mieli cały wieczór dla siebie. Reflektujesz?
Zapytała mnie tonem, jakim się komuś oferuje colę z założeniem, że ten ktoś nie odmówi. Po prostu Paulina szła na bezczelnego, będąc prawie pewną, że mnie usidliła i że spełnię każdą jej zachciankę. Najlepiej byłoby odmówić albo przynajmniej podroczyć się chwilę. Droczenia się miałem dość i w obliczu tramwaju nadjeżdżającego na przystanek, dałem sobie spokój. To i tak musi nastąpić, wcześniej czy później. Nie ma co przedłużać. A poza tym moje kochane maleństwo coraz częściej dawało mi jednoznaczne znaki.
– Pewnie, ale szczegóły podasz mi później, dobrze?
– I pamiętaj, jutro odwozisz ten portfel... I ma być tak samo fajnie jak wtedy, a może nawet lepiej – szepnęła na pożegnanie.

No to pięknie. Ta zołza nie tylko nie zapomniała, ale dalej oczekuje tego, co za mnie odwalił Marek, i to pewnie jeszcze krok po kroku. No to Houston, mamy problem. Zrozumiałem, że muszę działać i to szybko. Całą drogę spędziłem na kombinowaniu i mało nie przejechałem mojego przystanku. Trzeba zmusić Marka, żeby podzielił się jeszcze raz tym, co jej zrobił. Ba, tylko jak? Przecież mu nie załatwię dziewczyny i nie będę podglądał przez dziurkę od klucza, co oni wyprawiają. Zaraz zaraz. Piekielny pomysł rodził się w mojej głowie. Dość duże koszty realizacji no i na końcu trzeba będzie przekonać Marka. Paradoksalnie, tu nie przewidywałem większych kłopotów. Jest to głupie, fakt, ale wykonalne. Zresztą już miałem pomysł, by to zrobić tak, żeby nie krępowało go to za bardzo. Teraz trzeba dokonać odpowiednich zakupów no i zrobić wszystko, by to nie dostało się w ręce matki. Paczkomat, to oczywiste.

Gdy wróciłem do domu, rzuciłem się na internet. Mój pomysł oddalał się coraz bardziej, niestety i mina mi rzedła coraz szybciej. To, co mi się podobało najbardziej, kosztowało ponad pięćset złotych i była to dla mnie niewyobrażalna forsa. Coraz bardziej rozgorączkowany przeglądałem kolejne strony, które straszyły coraz wyższymi cenami, nawet czterocyfrowymi. Trudno, trzeba będzie odpuścić i wykombinować coś innego. Gdy już miałem ogłosić rejteradę, wpadł mi z oczy model za pięćdziesiąt złotych. Piękny nie był, bynajmniej, nie za tę cenę, ale tu nie chodziło o walory estetyczne. Pięć dych w ostateczności mogłem wydać. No, siedem, bo jeszcze koszty wysyłki i inne takie. Wybrałem ekspresową, bo musiała być w sobotę, inaczej wszystko brało w łeb. Zadowolony z siebie wcisnąłem guzik transakcji, wypełniając jakieś formularze, że mam osiemnaście lat. Nie powinno się wydać. Jeszcze przed snem dostałem esemesa od Pauliny, że cieszy się na ten dzień. Ja jeszcze nie, ale zrobię wszystko, by się udało.

Następnego dnia miały odbyć się klasowe ostatki, czyli po naszemu śledzik. Nasza klasa postanowiła z tego powodu zrobić sobie małą potańcówkę w lokalu, powiedzmy że w ramach integracji. Tak naprawdę zazdrościliśmy starszym kolegom studniówek i połowinek i postanowiliśmy zrobić małą potupajkę na koniec karnawału. Nic poważnego i wielkiego, wynajęliśmy małą knajpkę od piątej do dziewiątej, didżejem miał być Arek, kolega z klasy. Żeby formalności stało się zadość, przepuściliśmy to przez wychowawczynię, która obiecała wpaść na chwilkę. Umówiliśmy się, że obowiązuje zwykły strój i bawimy się wyłącznie we własnym gronie, co dla mnie miało ten plus, że nie będzie Pauliny i będę mógł obtańcować kilka dziewczyn z mojej klasy, co w jej obecności nie byłoby możliwe. Po jej reakcji na głupie zdjęcie nagiej dziewczyny widać było, że jej na mnie zależy. Czy mnie na niej, to inna sprawa. Na razie czekałem na dalszy krok ze strony Joli i nie chciałem przyśpieszać.

Gdy wszedłem do naszego lokalu, był już udekorowany, przygotowany bufet i zjawili się pierwsi goście. Co prawda umówiliśmy się, że oficjalnie nie będzie alkoholu, ale to była głównie wersja dla pani profesor, większość z nas miała jakąś butelczynę czy kilka piw.
– Czy zatańczysz ze mną? – usłyszałem nad sobą, kiedy tylko rozebrałem się i usiadłem na jednym z porozstawianych pod salą krzeseł. To była Andżelika, dobra koleżanka Pauliny, niska brunetka z fryzurą bardziej na pazia.
– Przyciśnij mocniej – szepnęła, Taniec był wolny, jakiś znany numer z lat osiemdziesiątych, chyba Bryan Adams. Andżelika czuła taniec za nas dwóch, bardzo dobrze prowadziła i to mnie częściej myliły się kroki. Wtulony w nią i podekscytowany zapachem jej włosów bardziej walczyłem z tym, by opanować podniecenie. Działało na mnie wszystko, łącznie ze sprzączką jej stanika, którą wyczułem przytulając dziewczynę do siebie.
– Zatańczymy jeszcze? – szepnęła, gdy milkły już dźwięki kanadyjskiego wokalisty.
– Pewnie – odpowiedziałem jej tym samym tonem. – Ale poczekajmy na następny wolny.
Usiadłem pod ścianą koło Marka, który beztrosko oglądał jakieś lokomotywy na swej komórce.
– Jak się bawisz? – zapytałem byle coś powiedzieć.
– Daj spokój, czy nie widzisz że jestem tu jak piąte koło u wozu? Która ze mną zatańczy? – mówił zrezygnowanym tonem, a wydawało mi się, że w jego oczach widziałem łzy. Faktycznie ciągnięcie go w takie miejsce miało coś z sadyzmu. Tyle że o tym wiedzieliśmy tylko Marek i ja.
– Poczekaj, coś się wymyśli.
– No i co wymyślisz? Posiedzę jeszcze chwilę i pojadę do domu.
– Na razie bądź tutaj.
Jeszcze nie skończyłem mówić, kiedy poczułem pociągnięcie za rękę. Nade mną stała Andżelika, ale mógłbym przysiąc, że jej wyraz twarzy był nieco zmieniony. Już nie była taka wesoła i beztroska. Czyżby coś wypiła? Nie, to nie to, choć wyglądało to co najmniej złowrogo.
– Jak długo znasz Paulinę? – zapytała, kiedy znów wtuleni do siebie tańczyliśmy następny wolny taniec. Lubiłem jej dotyk, którym muskała mnie po plecach, nie był tak nachalny, a zmysłowy i delikatny. Ja zaś stawałem się odważniejszy, moja ręka poczynała sobie coraz śmielej, w okolicach jej piersi. Zaczynałem wierzyć, że będzie tego coraz więcej...
– Uważaj na nią. Naprawdę, nie żartuję.
– Bo co? – odparłem nieco zaczepnie, może zbyt głośno, ale żadna tańcząca para nie zwróciła na to uwagi.
– Bo ona... opowiada o tobie różne rzeczy. Nie zawsze miłe. Może nawet przede wszystkim niemiłe.
Paulinę naprawdę stać było na wiele, ale coś mi tu nie grało. Z jednej strony rozsiewa o mnie plotki, a z drugiej ciągnie mnie na siłę do łóżka?
– No mówi że jesteś taki... niewyżyty. I że ją nagabujesz.
Przepraszam, kto kogo? Przecież jest zupełnie na odwrót. O niedoczekanie! Dobry nastrój siadł mi momentalnie i z trudem dotrwałem do końca walca, nawet nie słuchając tego, co nadaje Andżelika. Wszystko się we mnie gotowało. Wydawało mi się, że Paulina się we mnie podkochuje, a tu takie rzeczy... Wściekły opuściłem salę i poszedłem do męskiego kibla. A tam niespodzianka – Zadrożny, Rysiek i Tomek rozpijali flaszkę.
– To tak pod nóżkę – tłumaczył mętnie Rysiek, widząc mój wściekły wzrok.
– Nie chodzi o to, że pijecie, nie mam nic przeciw. Ale nalejcie mi też.
Łyknąłem zdrowo i trochę za dużo, pogadaliśmy trochę i po dość długim czasie wróciłem na salę, usiłując wypatrzyć Andżelikę. To jedna z najładniejszych dziewczyn w klasie, więc powodzenie miała cały czas. Gdy już zrezygnowałem z poszukiwań, zmaterializowała się koło mnie.
– Nie wygłupiaj się Krzysiek, chodź zatańczymy.
– Nie mam nastroju, naprawdę. Chyba zaraz pójdę do domu – odpowiedziałem smętnie, licząc na to, że się oddali.
– O Paulinę chodzi? No jest jak jest, tego nie zmienisz. Ale proszę, zostań. Co mam dla ciebie zrobić?
Już miałem na języku dość nieprzystojną odpowiedź, którą pewnie potraktowałaby opacznie, a ja jak najbardziej serio,
gdy nagle przyszedł mi do głowy pewien pomysł.
– Naprawdę zrobisz coś dla mnie?
– Naprawdę.
– Hmmm... To następny taniec zatańcz z Markiem. Cały i wolny, a nie jakieś podrygi. I blisko niego.
Na chwilę zaniemówiła.
– Ty chyba żartujesz, z Nawojskim? Żeby cała klasa się ze mnie śmiała? Wykluczone.
– Dobrze – odparłem – to ja dzwonię do Pauliny z awanturą. Sama rozumiesz, ja tego nie mogę tak puścić płazem. Za bardzo mi na niej zależy – spuściłem głowę nieco teatralnie, może również, żeby nie odczytała ironii na mojej twarzy.
– Zwariowałeś? Przecież ona mi to powiedziała w tajemnicy. Nie będziesz chyba tak okrutny i nie wsypiesz mnie?
Miało to jakiś sens. Nie bardzo znałem się na babskich plotkach, nie byłem kobietą, na szczęście. Poza tym Paulina może prowadzić jakąś własną grę i wtedy rzeczywiście lepiej jej nie przeszkadzać. Lepiej obserwować i wyciągać wnioski. Jednak damska pochwa jest urządzeniem o wiele mniej skomplikowanym niż mózg. I o wiele przyjemniejszym...
– Spokojnie, nie powiem. Jak zatańczysz z Markiem...
Obserwowałem ich na parkiecie. Marek był luźny, zrelaksowany, chyba nawet uśmiechnięty. Prowadził Andżelikę spokojnie, zdecydowanie, jakby znał ją od dawna i darzył czymś więcej niż szacunkiem. Andżelika też chyba za bardzo nie cierpiała, w ogóle było miło popatrzeć na tę parę. No to jeden dobry uczynek więcej na moim koncie.

Na koniec niespodzianka – perorował didżej Arek – kącik LGBT dedykowany ministrowi Czarnkowi i arcybiskupowi Jędraszewskiemu. Panie proszą panie, panowie proszą panów. Tylko za chwilę, kiedy światło na sali całkowicie zgaśnie. I zabrania się robienia zdjęć. Uczestnictwo obowiązkowe. To co, gotowi? – Taaaak – zawyła klasa.
Postanowiłem nie wyrywać się i poczekać. Ktoś mnie chwycił za rękę i powlókł na parkiet. Brak światła spowodował jakąś karykaturę tańca, obijaliśmy się trochę o siebie, ale chyba chodziło o to, by było wesoło. Dopiero po chwili zorientowałem się, z kim tańczę. Ten oddech był mi znajomy. Jest dobrze – pomyślałem, skołowany nieco wypitą wódką, poprzednimi tańcami i ogromną wściekłością na Paulinę. – Tak właśnie być powinno.

Z bijącym sercem otworzyłem moją przegródkę w paczkomacie. Nieduży pakunek czekał na mnie. Wrzuciłem go do torby i rozejrzałem czujnie wokół siebie, jakbym dokonywał jakiegoś przestępstwa. Do domu wracałem bardzo naokoło, sam nie wiem, dlaczego, przecież nic mi nie groziło. Bagaż był niewinny i nie stałoby się nic, gdyby jakimś cudem złapała mnie policja i zrobiła rewizję, czy jak oni to nazywają, przeszukanie. Ale coś mi mówiło, że konspiracja będzie lepsza. W domu natychmiast schowałem pakunek tak, by był niemożliwy do przypadkowego znalezienia. Matka czasem sprząta mój pokój i wolałbym naprawdę, by tego nie odkryła.

– Słuchaj Marek, jest taka sprawa – powiedziałem, kiedy po trudach tygodnia wylądowałem w końcu w jego, a tak naprawdę naszym pokoju. Czułem się już częścią jego otoczenia i było mi z tym dobrze.
– Wyglądasz dość tajemniczo. Coś ty znowu wymyślił, łosiu? Bo że ten pomysł z Andżeliką należał do ciebie, nie mam najmniejszych wątpliwości.
– Posłuchaj mnie uważnie. W poniedziałek będę u Pauliny, będziemy mieli wolną chatę. Sam wiesz, jak ona na mnie leci. I chciałbym dokładnie powtórzyć to, co ty jej wtedy zrobiłeś. Zrobisz to jeszcze raz?
– Jak? – nie rozumiał Marek. – Coś ty wykombinował?
– Mam tutaj coś – powiedziałem i wyciągnąłem z plecaczka pakunek. – To jest dmuchana lala. Po prostu zrobisz z nią to samo, co wtedy z Pauliną...
Marek najpierw popatrzył na mnie jakoś dziwnie, po czym wybuchnął takim śmiechem, że skończył po jakichś trzech minutach.
– Będę powtarzał do końca życia, że jesteś skończony wariat. I ja mam ruchać ten kawałek gumy? Przecież mi nawet nie stanie.
– Spokojnie, to też obmyśliłem. Ponieważ możesz być nieco skrępowany, no i masz prawo do prywatności, przykryję cię jakimś kocem. Ruchy będzie widać. Włączę ci jakiegoś pornola, żebyś się podniecił i włączę kamerę, po czym wyjdę z pokoju, byś miał prywatność. Mnie naprawdę nie chodzi o ciebie, tylko o technikę. Paulina naprasza się, żeby było tak jak poprzednio.
– Wiele rzeczy słyszałem, ale czegoś tak głupiego to nie. No ale podobno wariatom nie należy odmawiać... Przykrywać się nie muszę, akurat ciebie się nie wstydzę, ale naprawdę konieczne jest nagranie tego na kamerkę? Nie możesz siedzieć i obserwować? Mnie naprawdę to nie będzie przeszkadzać.
– Nie, bo ja to chcę obejrzeć kilka razy. Poza tym przy mnie będziesz się zachowywał inaczej niż sam.
– No dobrze – odparł. – Mam u ciebie jakiś dług wdzięczności. To pokaż tę lalę.
Był to tani model i już na początku było widać jej niedoróbki. Piękna nie była, to było widać nawet bez nadmuchiwania. Ale przecież on się nie ma w niej kochać, ma ją tylko przelecieć.

Marek stwierdził, że lepiej będzie ją nadmuchać sprężarką, którą ma w garażu. Napompowaliśmy babę i z trudem zanieśliśmy po wąskich schodach na górę. Mało się nie wywaliłem. Pokój był już przygotowany.
– Jakie chcesz porno? Lesbijskie, zwykłe, gejowskie?
– Zwykłe wystarczy, ale naprawdę wątpię, czy z tego coś będzie. Teraz chce mi się raczej śmiać.
Zaczęło to się wszystko rozłazić.
– Wychodzę z pokoju, kamera start. Jak skończysz, to mnie zawołaj.
Usiadłem na schodach i czekałem. Nie minęło nawet pięć minut, gdy rozszedł się krzyk Marka.
– Krzysiek, chodź tu, jest problem. Nie mogę wsadzić.
O tym zapomniałem, biorąc wszystkie możliwości. Członek Marka jest może nie długi, ale ogromnie gruby, wątpię by wielu facetów miało podobnego, a producent raczej robi rozmiary standardowe. Obejrzałem jak to wygląda, faktycznie niemożliwe.
– Wiesz co, może polej go zimną wodą, mnie się wtedy kurczy – zaproponowałem. – Wtedy go wciśniemy na miękko i zaczniesz oglądać pornola.
– Jak ja cię poleję zimną wodą... – zżymał się Marek. – Musisz teraz? Po pół godzinie sam mi oklapnie. Tylko wyłącz te babskie wrzaski i jęki.

Kolejna próba była możliwa po godzinie. Jakoś udało się wcisnąć Markowy organ do środka.
– Posuwaj ją od tylca, to będzie tak, jak robiłeś z Pauliną – poleciłem. Istotnie materiał poglądowy z takiej sesji byłby najlepszy. – Dobra to zaczynaj, ja znikam.
Znów nie minęło pięć minut, a Marek mnie zawołał do siebie.
– Ta cholerna dziwka mi się wyślizguje, to jest niemożliwe – mówił, przekrzykując jęki z pornosa. – Jak ją trzymasz za biodra, to nie zrobisz porządnego ruchu, jak za cycki, to dupa jej ucieka.
– To wiesz co? Zrób to na pieska. Wypnij ją i podeprzyj rękami, zakleszcz kolanami i dymaj. Powinno być dobrze. Plastikowe toto, mamie się nie poskarży.
Przed oczyma stanął mi obraz znad jeziora, kiedy w taki sposób zaspakajałem Jolę. Chyba zawsze będę wolał tę pozycję i mógłbym nawet jej spróbować z Pauliną. Ustawiłem Marka, włączyłem kamerę i wycofałem się z pokoju. Siedząc na schodach patrzyłem na zegarek. Chyba jest dobrze, przeklęte pięć minut minęło i dalej jest spokój. Wydawało mi się nawet, że słyszę jęki Marka. Jest dobrze...

Wtem korytarz przeszył ogromny rumor i wrzask Marka. Natychmiast wpadłem do pokoju. Na podłodze leżał Marek z nadzianą na fiuta dmuchaną lalą i rozciętym łukiem brwiowym, a krew spływała na nieskazitelną plastikową skórę partnerki. Krzesło, na którym stał tablet z pornosem było przewrócone. Rzuciłem się do Marka i własną koszulą zacząłem tamować jego krwotok.
– Ręce jej się wyśliznęły. Może słabo nadmuchana albo co – powiedział Marek z rezygnacją w głosie. – To chyba jeden z twoich gorszych pomysłów... Plusem jest to, że jednak nie złamałem siusiaka, choć jaja bolą mnie strasznie.
– Nie, to model jest do dupy – odparłem. – Najtańszy jaki był, na lepsze mnie nie stać. Ale ona ma jeszcze jedną dziurę, może ci zrobić loda...
Wzrok Marka spowodował, że nie tłumaczyłem do końca swojego pomysłu. Po chwili milczenia wybuchnęliśmy głośnym, niekontrolowanym śmiechem.

Mówiłem, że dziś będzie dziwnie Smile Podoba się czy nie podoba? Zostaw komentarz.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3169
Przeczytał: 87 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 12:51, 13 Mar 2023    Temat postu:

11.


– Pomógłbym ci jakoś, ale zupełnie nie mam pomysłu – powiedział Marek zrezygnowanym głosem, usiłując bezładnymi ruchami odczepić się od gumowej lali.
– Nie szarp tak, mniejsza o tę plastikową sukę, ale uszkodzisz sobie małego – upomniałem go. – A szkoda by było, ty jesteś w tej materii ewenementem w skali europejskiej. Ile kobiet by tego żałowało...
Jakoś we dwójkę udało nam się rozłączyć tę niezwykłą parę. – Jeszcze nie słyszałem, by ktoś miał kłopoty z wyciąganiem – roześmiałem się.
– To mało słyszałeś, niektóre pary potrafią się w taki sposób nieźle zakleszczyć, gdzieś na internecie czytałem. Podobno takie rzeczy usuwa się operacyjnie. Ciekawe, jak oni ich niosą do karetki i później na salę operacyjną. I jak to robią tak, żeby ich nikt nie widział? Mniejsza z tym, jestem ostro nagrzany i zaraz czeka mnie porządne walenie – Marek przejechał ręką po swym sterczącym członku.
– Jeszcze nie rób nic – poprosiłem go. Przecież musi się znaleźć jakaś metoda. Onanizm to jednak nie to samo co stosunek. Myślałem gorączkowo, jednak mój brak doświadczenia zupełnie sparaliżował komórki odpowiedzialne za inwencję. A może by tak...? – przyszło mi do głowy. Pomysł tyle prosty w wykonaniu, co dający gwarancję, że Marek będzie zachowywał się w miarę normalnie, a ja będę miał upragniony materiał.
– Widziałeś taki film "Zmory"? – zapytałem go. – Reżyserował go, o ile dobrze pamiętam, Marczewski.
– Coś ty znowu wykombinował? – przeraził się Marek i łypnął złowrogo w moim kierunku. – Mało ci mojej rozwalonej głowy? Co jeszcze ma się stać?
– Spokojnie. To jest taki stary polski film pokazujący dojrzewanie młodego chłopaka, on chyba Mikołaj miał na imię. Jak już pierwszy raz ogarnęła go chcica, zwinął po prostu kołdrę w rulon i tak tę kołdrę posuwał. Tylko u ciebie ten wał musiałby być o wiele większy, bo oryginalnie ta scena była chyba kręcona dla pedofilów.
Wydawało mi się, że Marek się nieco uspokoił, nawet i mnie ten pomysł nie wydawał się zły.
– I co ja mam pocierać? Kawałek kołdry? Przecież to nic nie da, mały zacznie łzawić, poszwa przyklei się do główki i tyle zabawy.
– Powiedziałeś, że chcesz mi pomóc – przypomniałem. – Nie masz w lodówce jakiejś skóry po boczku? To jest tłuste, na tym poślizg będziesz miał idealny.
Marek popatrzył na mnie beznadziejnym wzrokiem.
– Chyba cię Bóg opuścił. Oświnisz pościel tylko i nic więcej. Choć poślizg by był... Czekaj – nareszcie zaczął myśleć. – Moi rodzice mają taki specjalny krem do tych rzeczy, KY się nazywa. Raz zostawili go w łazience i przeczytałem sobie, do czego to służy. Oczywiście ten krem za chwilę zniknął, ale spokojna głowa, wiem, gdzie go trzymają. Nasmaruje się nim kawałek grubego ale miękkiego plastiku albo dermy, są w warsztacie i podłożysz mi go pod mojego wacka, bo sam nie dam rady.
Z miejsca zaczęliśmy przygotowania. Pokój Marka jest bardzo ciepły, więc śpimy zwykle pod kocami, a to w tym momencie nie wystarczyło. Marek znosił jakieś kołdry i koce. Zabraliśmy się za skręcanie wałka. Niestety rozłaził się strasznie. Jakby wszystko dziś uwzięło się przeciw mnie...
Po kolejnych piętnastu minutach wałek był gotowy. Przygotowaliśmy dermę do pocierania i Marek zajął pozycję. Wcisnąłem ten prostokąt w odpowiednie miejsce, zabezpieczając pasami zwierającymi wałek. Nie wiadomo dlaczego nagle zrobiło mi się gorąco. Jakbym przekraczał jakiś kolejny próg. Trochę dłużej niż było to absolutnie konieczne sprawdzałem, czy wszystko jest w optymalnym miejscu, zwłaszcza jego gruba, gorąca parówa i czy nie pokaleczy sobie jąder o brzegi podkładki. Teraz tylko kamera i zaczynamy.
– Nie włączaj mi tych pornoli – poprosił Marek. – Dam radę bez. I nie przykrywaj niczym.

Siedziałem znów na schodach, chyba czwarty raz dzisiaj. Zza drzwi dobiegały coraz intensywniejsze jęki Marka, w końcu ryk, jakby ktoś postrzelił niedźwiedzia. Już to słyszałem i wiedziałem, co to znaczy. Czyżby nareszcie się udało? Po trzech poprzednich próbach niczego nie mogłem być pewny.
– Już?
– Właź!
W pokoju unosił się mi znany zapach podobny do orzechów i nie wzbudził we mnie jakiejś niepożądanej reakcji organicznej. Marek był zajęty uprzątaniem pobojowiska, zatem wszystko było dobrze.
– Fajnie było – powiedział ubierając się, jeszcze nie do końca wyzwolony z emocji. – Takiego wytrysku nie miałem w życiu.
– Tylko nie zakochaj się w swoim własnym kocu – roześmiałem się.
– Nie grozi, nie bój żaby. Teraz mały drobiazg, trzeba to posprzątać. To ty narobiłeś tego bigosu, więc mi teraz pomożesz.

Położyliśmy się grubo po północy. Miałem na taśmie piękny materiał poglądowy, teraz trzeba było to dokładnie przeanalizować i nauczyć się na pamięć. Czas się kurczył, miałem na to w zasadzie tylko niedzielę i to wyłącznie wieczór, bo Marek uparł się mnie wyciągnąć do lasku Strachocińskiego, a ja nie miałem serca mu odmówić. Może jestem trochę samolubny, ale nie aż do tego stopnia, nie mogę się narzucać z własnym porządkiem tylko dlatego, że chcę przelecieć jakąś laskę.
– A jak ci się podobał ten taniec z Andżeliką? W ogóle skąd umiesz tak dobrze tańczyć? – wróciłem pamięcią do dyskoteki na ostatki.
– Szkółka taneczna, matka stwierdziła kiedyś, że może mi się to przydać. Protestowałem, oczywiście, ale ona lubi stawiać na swoim i tak mnie zawlokła. Nie podobało mi się, ale jakoś ją skończyłem.
– Andżelika wydawała się lekko zaskoczona – faktycznie po pierwszych kilkunastu sekundach, które mogły być parodią tańca, później nagle wszystko zagrało. – Jak ci się z nią tańczyło? Pomacałeś sobie to i owo?
Markowi to pytanie się chyba nie spodobało.
– A miałem? – spytał dość zadziornie. – Robiłem to, co się w tańcu robi, myślałem o nogach i to nie dlatego, że ma długie. Ja nie jestem tobą i nie durnieję na widok cycków czy jędrnej pupy. I jeszcze długo nie będę.
Pewnie chciał mi coś tym przekazać, ale chyba nie zrozumiałem. W ogóle ja jestem facet prosty, do mnie trzeba jak chłop krowie na rowie, Marek był typowym humanistą. Na początku naszej znajomości sądziłem, że to będzie zwykła bananowa młodzież, rodzina ma kupę kasy, więc po co się uczyć, jak można trochę poszaleć, a później przejąć biznes ojca? Ale Marek był na to zbyt ambitny, szedł uparcie swoją drogą.
– To co, śpimy – mruknął z drugiego końca łóżka. Nuku hyvin, hyvää yötä, jak mawiają Finowie.
– A po cholerę ci wiedzieć, jak mówią Finowie? – zdziwiłem się.
– Może się przydać. Szwedzi mówią sov gott, god natt – roześmiał się. – Dobranoc.
Popisuje się przede mną czy jak? Kto by się zastanawiał, jak jest po szwedzku "dobranoc"? Jeśli chciał zrobić na mnie piorunujące wrażenie, to mu się z pewnością udało.

Całą niedzielę wieczór analizowałem filmik. Zachowanie Marka było prawie identyczne, jak wtedy, w łóżku z Pauliną, sporo sobie przypomniałem. Tylko co to mi to da? Nie był to sposób, który dawałby mi zadowolenie i zupełnie sprzeczny z moją naturą. Tymczasem nie mogłem tego zrobić po swojemu, Paulina z pewnością zbyt dobrze pamięta tamtą noc. Trzeba grać w tę nieswoją grę, sam jestem sobie winien.

W poniedziałek na pierwszej przerwie zadzwoniłem do czternastego liceum.
– Dzień dobry, tu sekretariat zespołu szkół ogólnokształcących numer czternaście – przywitał mnie miły damski głos. – Słucham?
– Proszę pani, moje nazwisko Krzysztof Podleśny. Niedawno znalazłem w kolei podmiejskiej dokumenty waszej uczennicy Kingi Stadnik. Chciałbym je zwrócić właścicielce.
– No to niech pan je przywiezie – powiedziała lekko niecierpliwie. – Służę adresem naszej szkoły, jeśli pan chce.
O tym nie pomyślałem, mimo że Paulina właśnie mi to sugerowała. Czemu moje pomysły są takie niedopracowane? Ostatnio nie mogę się pochwalić jakimiś specjalnymi osiągnięciami na tym tle, nawet niekoniecznie chodzi tu o Marka.
– Proszę pani, naprawdę nie mam czasu, mieszkam daleko i w godzinach szkolnych jestem bardzo zajęty.
– Przecież nie podam panu danych osobowych, nie wolno nam tego robić, obowiązuje nas RODO – zmieniła ton na taki bardziej opryskliwy. – Nie może pan ich odnieść na policję?
– Ależ ja o nic takiego nie proszę. A z różnych względów wolałbym z tym nie iść na policję, tam są rzeczy, których raczej nikt niepowołany nie powinien oglądać. Podam pani mój numer telefonu, pani poda go pani Kindze i gdzieś się umówimy na mieście albo wyznaczymy inne miejsce na przekazanie dokumentów.
– Na to będzie pan miał czas – mruknęła.
– No przecież nie umówię się na Kowalach tylko gdzieś bliżej mnie – też byłem zirytowany tą rozmową. Detektyw w spódnicy się znalazł. Córka ojca Mateusza z nieprawego łoża...
– To niech pan poda ten numer – powiedziała zrezygnowanym głosem. – Pani Stadnik sama zdecyduje, czy i jak będzie od pana chciała odebrać te dokumenty.
Nareszcie coś mi wyszło. Odetchnąłem z ulgą, rozłączyłem rozmowę i schowałem komórkę do kieszeni. Właśnie zadzwonił dzwonek na lekcję. Teraz wystarczy tylko cierpliwie czekać.

Do Pauliny jechałem, jak to się mówi, z duszą na ramieniu. Jeszcze w szkole, w kiblu obejrzałem sobie filmik z Markiem. Tym razem patrzyłem bardziej na jego twarz i jego reakcje. Nie miałem wątpliwości, że go to bawi i podnieca. To dobrze, w ten sposób był bardziej naturalny. Obejrzałbym jeszcze w tramwaju, ale obok mnie siedziała jakaś ponad sześćdziesięcioletnia matrona i już sobie wyobrażam jej minę, gdyby zobaczyła na ekranie mojej komórki, na który zerkała raz po raz, myśląc, że tego nie widzę, sylwetkę zwalistego młodzieńca kopulującego z kołdrą. Nawet się zaśmiałem, choć im bliżej mieszkania Pauliny, tym mniej mi było do śmiechu. Wyjdzie, nie wyjdzie?

Paulina otworzyła mi drzwi i zamaszystym gestem wskazała wejście do domu. Trochę mnie rozczarowała, myślałem, że rzuci mi się na szyję lub coś podobnego. Tymczasem była prawie zimna i spokojnie patrzyła, jak się rozbieram. Wszystko się wyjaśniło, kiedy wprowadziła mnie do swojego pokoju, typowego dla dziewczyny w jej wieku, z meblami z IKEI i plakatem Johnny'ego Deppa na ścianie. No bez przesady, to zupełnie inny typ urody. Dopiero po chwili zauważyłem siedzącą na kanapie w głębi pokoju Andżelikę.
– Wiedziałam, że tu przyjdziesz – powiedziała po szorstkim powitaniu. – Ja sobie zaraz pójdę, ale mam do ciebie małą prośbę. Pomożesz?
Niby w czym mam jej pomóc? Jeszcze nigdy nie zwracała się do mnie w żadnej sprawie poza kolejnymi propozycjami tańca na naszej klasowej zabawie.
– Zależy w czym – odparłem chłodno. Cholera wie, co one o mnie przed chwilą gadały.
– To dla ciebie drobiazg – odparła beztrosko, jednak unikając mojego wzroku. Wolała się gapić na plakat z Deppem. – Powiedz wszystko, co wiesz o Marku Nawojskim.
O wulwa, tego się nie spodziewałem.
– Po co ci to? Poza tym nie wiem, czy się zorientowałaś, ale na razie w tym kraju obowiązuje RODO – rozmowa z sekretarką z czternastki nie poszła w las. – Najpierw muszę zapytać Marka, czy chce jakiejkolwiek ingerencji w swoje prywatne życie. A najlepiej, gdybyś się o to zapytała u źródła – aluzja do jej plotkarstwa była aż zanadto widoczna i miałem nadzieję, że odpowiednio ją odczyta.
– Skoro nie chcesz... To będę już szła – powiedziała zrezygnowana. – I nie mów mu, że się pytałam. A wy bawcie się dobrze – powiedziała tak, jakby życzyła nam wszystkiego oprócz dobrej zabawy. Oczywiście że powiem i będzie to pierwsza rzecz, którą zrobię jutro. Choćby dlatego, że sądziłem, że właśnie ta wiadomość będzie bardzo dobra dla Marka.

– No puszczaj, wariacie – powiedziała ze śmiechem, kiedy kotłowaliśmy się na jej wąskiej kanapie, a ja ugniatałem jej piersi. – Przecież nie tylko to potrafisz. Ja już jestem gotowa...
Przyciągnąłem jej kibić do siebie, zarzuciłem spódniczkę i ściągnąłem majtki, oczywiście w taki sposób, by odnieść z tego jak największą korzyść, przejeżdżając wolno ręką po pośladku. Była w tym najważniejszym miejscu wspaniale miękka i ciepła. Palcem rozchyliłem dwie wargi i stwierdziłem, że jest tak cudownie wilgotna, że obejdzie się bez żadnych innych pomocy, choć w kieszeni miałem pożyczony od Marka żel KY. Tak na wszelki wypadek oczywiście, miałem nadzieję, że jego rodzicom akurat w tę noc nie będzie potrzebny. Żeby nie przyszło jej do głowy się odwracać... Dla spokoju duszy wychyliłem się i zgasiłem lampkę nocną. Jeszcze tylko uzbroić żołnierza, o czym przypomniałem sobie w ostatniej chwili, kiedy już miałem zostać wessany w jej kobiecość. Jak to Marek robił? Na początku wolno i delikatnie. Później miała być seria silniejszych i szybszych pchnięć, końcówka wolna i bardzo silna. Paulina od razu kupiła tę zabawę i jęczała jak kotka, co tylko dodatkowo mnie podniecało. Przeszedłem w fazę świdrowania i... zupełnie nie pamiętam, co miało być dalej. Poddawałem się jej ruchom jak niewolnik, robiłem to, na co pozwalały mi jej biodra. Byłem już prawie na szczycie tego wulkanu.
– Mocniej, mocniej – zakwiliła.
Zapomniałem, że mam przejść do wolnych zdecydowanych pchnięć niczym sztyletem, zamieniłem się w młot pneumatyczny na najwyższych obrotach, tak, jak chciał tego mój organ. Zduszony jęk przeszedł cały pokój. Paulina padła na plecy, ja na nią i po chwili oboje dyszeliśmy.
– Wiesz co, gdybym nie wiedziała na sto procent, że w tamtym pokoju byłeś ze mną tylko ty, myślałabym, że to zupełnie inny człowiek – wyznała, kiedy już się ubierałem. Na szczęście nie widziała mojego członka, bo światło włączyłem w wygodnym dla siebie momencie. – Ale też było wspaniale. Może nawet lepiej... Choć nie, po prostu inaczej. No chodź tu, tygrysku – pociągnęła mnie za ramię. – Kocham cię...

Jak to się stało, że nie wylądowaliśmy w łóżku jeszcze raz tamtego wieczora, nie wiem, mimo że Paulina dalej była nienasycona. Wiedziałem tylko, że mam być o jedenastej w domu, co też cudem mi się udało. Puściłem jeszcze esemesa do Marka, że wszystko OK i wtopy nie było. Na co on odpisał: Nie mogło być, łosiu, bo się dla ciebie poświęciłem. Kochany Marek.

Szedłem ulicą Powstańców Śląskich po szkole i w myślach przeżywałem noc z Pauliną. Zdaje się, że ona się teraz ode mnie nie odczepi. Nieważne, przynajmniej na razie. Jej wyznanie miłości ciążyło mi niczym mój nawalony książkami plecak. Nie sądziłem jednak, że szybko nadarzy się kolejna okazja pójść razem do łóżka. Ulica Powstańców Śląskich na tym odcinku jest bardzo ruchliwa i wręcz jazgotliwa, masa samochodów, tramwajów, więc nawet nie zauważyłem, że koło mnie staje samochód, biały mercedes. Również tego, że otwierają się drzwi.
– No nareszcie – powiedział głos, który wydał się znajomy. – Wsiadaj.
Rzut oka wystarczył, bym rozpoznał masywną sylwetkę kierowcy. No przecież to ten facet, który namówił mnie na numerek z Jolą, wtedy na podwrocławskim Bajkale. Nagle wszystkie te sceny zaczęły mi się kotłować w mózgu. Mój strach, podniecenie, jego próby naprowadzenia mojego fiuta na właściwą drogę, wreszcie potworny orgazm, który ściął mnie do tego stopnia, że mało nie zemdlałem. Bez chwili zastanowienia, zupełnie bezwładnie wsiadłem do tego mercedesa.
– Poczekaj, tu jest zakaz postoju, podjedziemy gdzieś, gdzie jest parking, a później do jakiejś knajpy.
– Po co? – zapytałem. Wydawało mi się, że tego człowieka nie będę już widział do końca życia.
– Rozglądam się za tobą od jakiegoś czasu, bo musimy porozmawiać – powiedział tonem, z którego wywnioskowałem, że rozmowa nie będzie przyjemna. Tylko co ja mam z tym wszystkim wspólnego?
– Jest kilka rzeczy, które chciałbym, żebyś wiedział – mówił dalej – ale to nie jest rozmowa na samochód – ciągnął klucząc gdzieś w okolicy Zaporoskiej. – Masz jakiś kontakt z Jolą?
Jeśli współczesne czasy mają jakiś wpływ na nasze zachowanie, to niechybnie jest to ochrona danych osobowych. Mogłem mu powiedzieć, że jest moją nauczycielką, ale po co? A może coś się wydarzyło, a on jej szuka i to w niezbyt przyjemnych zamiarach? Czerwona lampka zapaliła mi się w głowie, prawie dokładnie w tym momencie co czerwone światło na skrzyżowaniu.
– Jakiś mam – powiedziałem. Ale nie jestem upoważniony...
– Nie o to chodzi – uspokoił mnie. – Ja mam z nią kontakt i wiem, gdzie ona mieszka – uspokoił mnie. To przynajmniej jednej nieprzyjemnej sytuacji uniknę.
Auto zatrzymało się na parkingu, kierowca zapłacił aplikacją i weszliśmy do Sky Tower, a następnie do jednej z knajpek.
– Co pijesz? – zapytał mężczyzna.
– Herbatę – odpowiedziałem. Po co to wszystko? Niech mi powie, co ma do powiedzenia i czas się pożegnać. Coraz bardziej niepokoiła mnie ta sytuacja. Tymczasem mężczyzna celebrował zamawianie, przynoszenie i w ogóle wszystko wyglądało na to, że jemu też na ten temat nie chce się rozmawiać.
– W sumie trochę się śpieszę – przypomniałem mu.
– Spokojnie, podrzucę cię pod dom, czy gdzie będziesz chciał. Ale muszę ci przekazać jedną ważną rzecz. Nie wie o niej Jola i na pewno nie dowie się ode mnie.
– To znaczy czego? – zirytował mnie ten wstęp.
– Jakiś czas po tej naszej zabawie nad Bajkałem zrobiłem sobie badania krwi. Ogólne, a także specjalistyczne. Muszę cię o tym poinformować i nie robię tego z przyjemnością. I dlatego cię szukałem. Otóż jestem nosicielem wirusa HIV.
Momentalnie wszystko pociemniało mi przed oczyma.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3169
Przeczytał: 87 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 12:52, 13 Mar 2023    Temat postu:

12

Mężczyzna coś mówił, ale jego słowa docierały do mnie pojedynczo, odmawiając złożenia się w zdania.
– Niech pan powtórzy, proszę.
– Mówię że testy na wirusa można zrobić bezpłatnie, ale w większości przypadków trzeba się zarejestrować. No i nie masz osiemnastu lat, co może trochę komplikować sprawę. Bo chyba nie chcesz, żeby matka się dowiedziała?
Racja, o tym nie pomyślałem. Sam do lekarza nie pójdę przynajmniej dwa lata. Już widzę minę mamusi gdy mówię jej "mamo, muszę się przebadać na HIV". To koniec i tak kruchego spokoju w naszym domu. Matka jest przeczulona na sprawy zdrowotne, wszczęłaby alarm i moje życie od tego czasu straciłoby jakikolwiek sens. To może w ogóle się nie badać? Nie, umarłbym z nerwów. Każde przeziębienie, katar wykańczałyby mnie psychicznie.
– Nad czym myślisz? – zapytał mężczyzna, popijając swoją kawę. Obserwowałem go na tyle, na ile pozwalał mi mój stan psychiczny. Teraz, w garniturze z eleganckim krawatem, bez sterczącego fiuta, wyglądał zupełnie inaczej, o wiele bardziej elegancko i dystyngowanie. Byłem przekonany, że gdzieś już widziałem. Na pewno nie na ulicy. W telewizji?
– Zastanawiam się, czy jest jakaś możliwość dostania tego testu poza pójściem do lekarza.
– Są dostępne w aptekach, tylko mają dwie wady. Po pierwsze, ucznia, bo zakładam, że chodzisz do szkoły, prawda? raczej na nie nie stać, to kosztuje ponad stówę. Poza tym to są testy bodaj drugiej generacji, te tańsze, nie gwarantujące stuprocentowego wyniku, w szpitalach mają już czwarta generację. W tym pierwszym mogę pomóc.
– To znaczy? – zapytałem. Nie chciałem co prawda pomocy od tego człowieka, najlepiej wymazać go z pamięci, ale akurat tu pomoc mogła być nieoceniona.
– Wiesz, ja się czuję trochę winny tamtej sytuacji. Mogę załatwić test, tylko nie od razu, trochę to potrwa, jakiś tydzień czy dwa. Mogę nawet pomóc zrobić.
A to coś nowego.
– Kim pan jest z zawodu? – zapytałem tknięty złym przeczuciem. Jeśli on okaże się policjantem bądź kimś podobnym...
– Jestem lekarzem endokrynologiem. Trochę inna specjalizacja, my nie przeprowadzamy takich testów, w razie podejrzeń kierujemy po prostu na badania.
W tej sytuacji przyjąłbym pomoc chyba nawet od diabła. Poza tym znajomość z lekarzem, nawet innej specjalizacji może się przydać. Pora chyba odrzucić na bok animozje i zacząć zachowywać się normalnie. Nawet jeśli pomógł mi wsadzić, to dalej ja się na to zdecydowałem, zawsze mogłem powiedzieć "stop". Cóż, zachowałem się jak samiec w rui.
– To jak, podwieźć cię do domu?
– Może kawałek, czuję, że potrzebny mi jest długi spacer.

– O której to się przychodzi? – przywitała mnie groźnie matka. Dopiero teraz popatrzyłem na zegarek. Normalnie wracam o czwartej, było już w pół do siódmej.
– Mama, daj mi spokój, nie dziś, błagam – jęknąłem. Nawet nie byłem głodny, chciałem tylko położyć się i pomyśleć.
– Rzeczywiście wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha, blady jakbyś miał zaraz zemdleć. Coś jest nie tak? – zatroszczyła się niespodziewanie.
– Dopiero będzie, jak mnie nie zostawisz w spokoju. Błagam cię mamusia, nie dziś, dobrze? Ja też mam prawo do swoich złych dni.
– Mam coś dla ciebie – powiedziała biorąc jakiś kawałek papieru ze stolika w przedpokoju. – Jakiś list albo kartka, jest twarde, więc to chyba nie jest zwykły list.
Obejrzałem kopertę. Adres napisany komputerowo, odpada rozpoznawanie charakteru pisma. Nie urzędowy, zwykły. Faktycznie sztywny, jakby w środku był kawałek tektury. Przysunąłem go do nosa, był bez zapachu. Z mocno bijącym sercem rozdzierałem kopertę. Byłem tak przybity, że chyba zacząłem się bać własnego cienia. W kopercie było elegancko wydrukowane zaproszenie. Iga Dębowy ma zaszczyt pana zaprosić na przyjęcie urodzinowe... W czwartek, więc dwa dni później. Ciekawe, kto zaprasza, Iga czy Jola? Iga za mną wskoczyłaby w ogień, to wręcz nieprawdopodobne, jak ta mała mnie lubi. Żeby kobiety w starszym wieku mnie tak traktowały, nie pragnąłbym niczego innego. Co do pójścia – sprawa była oczywista. Natomiast spotkania z Jolą obawiałem się paskudnie. Co prawda dwa dni temu zaspokoiłem Paulinę, więc kutas już mnie nie świerzbiał, ale po tym, czego się dowiedziałem dzisiaj... Przecież nie mogę przyjąć, że ten facet, Izydor ma na imię, zaraził się od Joli ani że zaraził Jolę. Z tego co opowiadał o testach, potrzebne jest dwanaście tygodni. Mógł się zarazić później, od jakiejś innej i Jola jest czysta. Przecież nie zarażę jej... Jola coś ostatnio wspominała, że ona już w ciążę nie zajdzie, więc zdziwi się, że chcę z prezerwatywą, gdyby do czegoś doszło, a tak mówiło mi przeczucie. Głupia sytuacja...

Pozostało tylko znaleźć jakiś prezent. Co takiej małej kupić? Może lalkę? Na upartego lalkę to mam, tylko ona się zupełnie nie nadaje na prezent dla pięciolatki. Przez moment bawiłem się myślą, jak zareagowałaby Jola, gdybym małej wręczył lalę z sex shopu z ordynarnymi dziurami do ruchania. Pewnie miałbym Jolę do końca życia z głowy, a może też i naukę w tej szkole... Co taka mała może lubić? Uwielbia się bawić, tańczyć, w ogóle to bardzo ruchliwe dziecko. Ale z tego wiele nie wynikało, przecież nie kupię jej skakanki. Lubi czytać i uwielbia się uczyć angielskiego. To już jakiś konkret. Widziałem coś takiego w księgarni dla dzieci, ale co to było? Słownik obrazkowy dla dzieci. Bardzo dobra rzecz, szybko jej się nie znudzi. Teraz tylko trzeba zobaczyć, czy zmieszczę się w budżecie, bo jednak to gumowe ruchadło nieco mnie kosztowało. No i jeszcze przekonać mamę, że muszę wyjść w środku tygodnia...

Następnego dnia uderzyłem po południu do empiku i na szczęście słownik nie zrujnował mnie doszczętnie. Stałem na przystanku w oczekiwaniu na mój tramwaj, kiedy zadzwonił mój telefon. Numer niestety nic mi nie mówił. Kogo tym razem niesie?
– Krzysztof Podleśny, słucham.
W słuchawce coś zachrobotało, a przejeżdżający tramwaj na chwilę zagłuszył żeński głos z słuchawki.
– Może pani powtórzyć z łaski swojej? Niestety jestem na ulicy, będzie trochę efektów dźwiękowych.
– Nazywam się Kinga Stadnik – zabrzmiało tym razem już nieco wyraźniej – i sekretariat mojej szkoły poinformował mnie, że pan ma moje dokumenty. Czy to prawda?
A, jednak zadzwoniła. Serce przez moment zabiło mi nieco szybciej.
– Tak, mam je, nawet przy sobie. Kiedy chciałaby pani je odebrać?
– Pan jest na mieście, tak? W którym miejscu?
– Na Kazimierza Wielkiego, na przystanku na Krzyki.
– Może być pan za dwadzieścia minut w takiej knajpce przy placu Solnym? Jestem akurat niedaleko stąd, załatwmy to od razu i bez gonienia siebie przez pół miasta, dobrze?
Ostro idzie, a ja psychicznie nie byłem przygotowany na to spotkanie. Jak również pod żadnym innym względem, miałem na sobie zwykłe szkolne ciuchy, nie pachniało ode mnie świeżym mydłem, nawet dezodorantu nie miałem ze sobą. Obojętnie jak się potoczą dalsze losy, chciałem na niej zrobić dobre wrażenie.
– Tak, będę czekał.

Pojawiła się punktualnie i była jeszcze bardziej elegancka niż wtedy. Trochę onieśmieliła mnie i ubiorem i uśmiechem. Wyglądała na delikatną, wrażliwą i bardzo kobiecą, a takie lubię najbardziej. Kobietony, chłopczyce i podobne zjawiska nie interesują mnie. Z miejsca wypatrzyła mój stolik i podeszła do niego bez skrępowania.
– Cześć – powiedziała, a jej głos doskonale współbrzmiał z całą resztą, na pewno bardziej niż u skrzeczącej ale bardzo ładnej Pauliny.
– Pijesz coś? – zapytałem, gdy usiadła przy stole, nawet nie zdejmując płaszcza.
– Nie, dzięki, załatwmy to tak szybko, jak to możliwe. Jak nalegasz, to szklanka wody mineralnej.
Nie brzmiało to zachęcająco. Gdy już woda pojawiła się na stole, wyjąłem jej czarny portfel i podałem jej. Bez wahania wzięła go do ręki i wsadziła do torebki, zupełnie bez zastanowienia.
– Może sprawdzisz, czy nic nie zginęło – powiedziałem, gdyż byłem ciekaw, jak zareaguje wiedząc, że tam jest jej nagie zdjęcie.
– Jak jest legitymacja szkolna, to wystarczy, na całej reszcie zależy mi mniej.
– Tam był jeden drobiazg, przez który bałem się zwrócić portfel policji...
– Cenię dyskrecję – odparła, ale zabrzmiało to raczej chłodno. – Wiem, o czym mówisz i dziękuję, że zachowałeś się przyzwoicie.
Dalsza rozmowa nie kleiła się. Onieśmielała mnie jej elegancja, uroda, ona sama nie kwapiła się, by wystąpić z jakimś własnym tematem. W pewnym momencie wstała i zaczęła się przygotowywać do wyjścia.
– Wybacz proszę, ale mnie naprawdę się śpieszy. Jeszcze raz dziękuję, ale muszę już iść – to powiedziawszy chwyciła torebkę i oddaliła się w stronę drzwi. Jeśli myślałem, że coś z tego będzie, byłem bardzo naiwny. Typowy szczeniak. Panienka zupełnie nie z mojego rejestru, mogłem sobie tylko pomarzyć, może zwalić konia przy jej zdjęciu i tyle. Ubrałem się i opuściłem gorącą kafejkę. Jeszcze nie doszedłem do Kazimierza, kiedy stanął przede mną barczysty facet, młody, na oko dziewiętnaście, dwadzieścia lat.
– Odpuść sobie tę laskę – powiedział bez wstępów – i najlepiej zapomnij, że ją widziałeś. A jak zrobiłeś sobie z tej fotki jakieś kopie i pragniesz zrobić z nich jakiś użytek, na twoim miejscu dwa razy bym się zastanowił.
Kopię oczywiście zrobiłem, ale wyłącznie na własny użytek i guzik mu do tego, co z nią zrobię. Wygląda na to, że panienka, oprócz nauki w dobrym liceum, zajmuje się jeszcze czym innym i ma obstawę. A ja naiwny myślałem, że przyszła sama... Kolejna lekcja, nie wszystko złoto, co się świeci. Nawet, gdyby ten blask był oślepiający, czy może zwłaszcza wtedy.

– Pan Krzysiu! – Iga rzuciła mi się w ramiona. – Wiedziałam, że pan przyjdzie.
– No jakże bym nie przyszedł złożyć mojej księżniczce życzeń urodzinowych...
Z pokoju wyszła Jola, elegancko ubrana i uśmiechnęła się na mój widok.
– Cześć Krzysiu. Mała już od rana szaleje i pyta czy na pewno przyjdziesz. Cieszę się, że jej nie zlekceważyłeś.
Nie zlekceważyłem przede wszystkim ciebie – odpowiedziałem w myślach. Iga to jedno, ale akurat to nie na niej zależało mi najbardziej. Na razie rozpakowywała prezent – słownik i Dzieci z Bullerbyn, które dorzuciłem z mojej własnej biblioteczki. Bez przesady, przecież nie będę tego czytał. Iga oczywiście była wniebowzięta.
– Poczytasz mi?
– Na razie to jestem zaproszony na bal, a nie do czytania – odpowiedziałem.
– Chłopcy już poszli, jest tylko moja najlepsza koleżanka, Sylwia. Ale pewnie też zaraz sobie pójdzie. Będziesz mógł mi czytać aż do wieczora, kiedy pojadę z dziadkiem do nich.
Jola uśmiechnęła się i po chwili już czytałem na głos Dzieci z Bullerbyn dwóm dziewczynkom. Ładnie się urządziłem, nie ma co... Na szczęście po tę drugą dziewczynkę przyszła mama i wśród protestów, że jak to, muszę skończyć przynajmniej rozdział, zabrała małą do domu.
– Zaraz przyjedzie dziadek po Igę, zostaniesz na chwilę? – zapytała Jola. – Świetny pomysł z tą książką, w ogóle bym nie wpadła na ten pomysł. Z reguły czytam jej baśnie braci Grimm i podobne historie.
– A ja nie lubię czytać na głos, zwłaszcza publicznie – roześmiałem się – nawet jeśli tą publicznością miały być małe dziewczynki.
– Planujesz chłopców? To się tak nie da, bierzesz, co się urodzi.
– Przynajmniej bym wiedział, co im czytać do łóżka. Na tych babskich sprawach to ja się zupełnie nie znam.
W tym momencie zadzwonił dzwonek u drzwi i wszedł ojciec Joli. Jego wizyta była czysto techniczna, przywitał się, po krótkiej rozmowie z Jolą zabrał Igę, całą w skowronkach, bo miała zapowiedziane następne atrakcje, nawet niespecjalnie mnie zauważył, przynajmniej tak mi się zdało.

Siedzieliśmy przy kawie i resztkach urodzinowego tortu. Milczeliśmy jakiś czas.
– Słuchaj, Krzysiu, zagrajmy raz w otwarte karty.
Nieprzyjemny prąd przeszył moje plecy.
– Ty ode mnie czegoś oczekujesz. Oczywiście po tym, co się stało, z mojej własnej głupoty zresztą, masz prawo. Ja sama zupełnie nie wiem, gdzie mam cię umiejscowić. Lubię cię bardzo i to chyba już wykracza poza zwykłe lubienie. Oczywiście mogłabym dalej cię nie zauważać, ale to by było takie oszukiwanie ciebie i siebie. Problem jest w tym, że jeśli nasza znajomość i inne rzeczy wyjdą na jaw, to i dla mnie i dla ciebie nie będzie już życia. Ciesz się, że mieszkasz w Polsce, w Anglii za takie rzeczy poszłabym do więzienia. Czy ktoś inny wie o naszej znajomości i tym, co między nami zaszło?
– Skądże – zaprzeczyłem chyba zbyt gwałtownie. Oczywiście nie była to prawda, wiedział Marek, tyle że ona nie mogła się o tym dowiedzieć. A Marka byłem stuprocentowo pewny.
– Jeśli ma być jak jest, nikt nie ma prawa nas widzieć razem w szkole ani nawet na mieście. W ogóle uważam, że to nie ma sensu, ale... – kluczyła dalej.

Nawet nie wiem, jak to się stało, że wylądowaliśmy oboje na kanapie. Ani się spostrzegłem, jak niewinne zabawy rękoma, muśnięcia i dotyk przerodziły się w coś o wiele bardziej groźnego.
– Chcesz? – szepnęła mi do ucha a gorąco jej oddechu owiało mi pół twarzy. I co mam teraz zrobić? Chciałem, kutas aż rozrywał mi gacie, tylko że właśnie teraz musiałem odmówić.
– Nie mam ochrony – przyznałem cicho.
– Nie musisz, ja jestem stuprocentowo bezpieczna...
Niech spuści te procenty o pięćdziesiąt a nawet więcej. Moje ciało płonęło kłute igłami podniecenia, a mnie się wydawało, że to te cholerne wirusy rozpanoszyły się po moim ciele i dają mi znać, żebym się opanował.
– Może nie dziś... – powiedziałem, kładąc jej rękę na moim kolanie a sam obłapiałem jej uda. Byłem już u magicznych wrót i robiłem to, co z Gośką na imprezie sylwestrowej.
– Trochę delikatności – zachichotała – zabierasz się jak chłop do orania pola. A to trzeba delikatnie. No daj łapkę...
Prowadziła mnie delikatnie, szeptami wydawała diabelskie komendy, przesuń, wolniej, naciśnij. Poruszałem się po omacku i nawet nie zauważyłem, kiedy pozbawiła mnie majtek i ujęła mojego sterczącego drąga. I co teraz, jak niespodziewanie wytryśnie, a tam są wirusy? Zamarłem.
– No dalej, nie przerywaj w tym miejscu – to była chyba najczulsza nagana, jaką usłyszałem w życiu. Oboje sapaliśmy coraz bardziej, a ja już nareszcie wyczułem, o co chodzi w tej zabawie i co zrobić, żeby zarówno ona jęczała z rozkoszy i ja miał z tego odpowiednią zabawę. Choć prawdę mówiąc, spodziewałem się nieco więcej od jej ręki, czegoś innego niż rytmiczny posuw góra – dół. Ale mimo wszystko zacząłem falować coraz bardziej. Moje ruchy, do tej pory konsekwentne, stawały się chaotyczne, mocniejsze, chyba straciłem kontrolę nad sobą. Doszliśmy chyba w tym samym momencie, płyny obu płci ścieliły się po naszych ciałach. Kilkanaście minut leżeliśmy w bezruchu. Niby wszystko było jak należy, ale coś mi do końca nie grało. To nie ta siła, na jaką byłem przygotowany, nie to samo, kiedy dosiadałem ją po raz pierwszy i prawie straciłem przytomność z pożądania.
– To co, prysznic? – usłyszałem.

Dwa dni później siedzieliśmy razem u Marka i robiliśmy chemię. Było już późno, trudno mi było się skoncentrować, związki chemiczne tańczyły mi przed oczyma i zamieniały się w potwory czyhające tylko, by wciągnąć cię w podwójne, potrójne i poczwórne wiązania i udusić. Dopiero po chwili zauważyłem światło za oknem, jakiś samochód przyjechał, a światło [po chwili zgasło
– Ojciec czegoś zapomniał – mruknął Marek. – Znajdzie, zabierze i pojedzie. Szkoda czasu nim się interesować, on tu nie wychodzi, matka też rzadko. Skończmy tę reakcję.
Za chwilę rozległo się pukanie do drzwi.
– Wejdź! – krzyknął Marek.
– Marek, czy ty do ciężkiej cholery nie wiesz, gdzie jest... – przerwał nagle, jak rażony prądem. Kilka sekund minęło, kiedy gruchnął śmiechem. Nie mógł się uspokoić dobrą minutę.
– Naprawdę podoba ci się ta maszkara? – zapytał ledwie tłumiąc śmiech. – Nie mogłeś powiedzieć, że nie masz pieniędzy, kupiłbym ci coś o wiele bardziej odpowiedniego. Przecież to jest potworne, ja nie rozumiem, jak ci przy czymś takim staje.
Dopiero teraz zrozumiałem sytuację. Ojciec Marka zobaczył moją dmuchaną lalę, którą umiejscowiliśmy przy łóżku, niestety była widoczna od samych drzwi, mimo to zapomnieliśmy o jej istnieniu.
– Przecież twój drąg nawet w nią nie wejdzie – mówił dalej mocno ubawiony. – Musisz Krzysiu wiedzieć, że Marek ma wyjątkowo potężne narzędzie.
– Tata, skończ to – rzucił zirytowany Marek. – Czego szukasz?
– Mojej saszetki z dokumentami. Była na stole.
– Powiesiłem ją na wieszak – oświadczył beznamiętnie Marek. – Weź ją i daj nam święty spokój.
– Tylko schowaj ją tak, by mama nie widziała – powiedział przy drzwiach. – Ona nie rozumie, że macie swoje potrzeby.
Było mi strasznie głupio, ale Marek zdawał się tym w ogóle nie przejmować.
– Jak go znam, kupi mi jakąś lalkę. Już dawno zauważyłem, że seks to u niego połowa życia. On potrafi w połowie kolacji zaciągnąć matkę do sauny albo na tapczan. Wstyd mi za takiego ojca...

Leżeliśmy już w łóżku, było dobrze po północy. Marek usiłował ze mnie wyciągnąć opowieść o wizycie u Pauliny. Odpowiadałem półsłówkami, relacja mi się rwała, myślami byłem zupełnie gdzie indziej. A jak zaraziłem Jolę? Jeśli oczywiście ona sama nie jest zarażona. To wszystko było tak koszmarnie głupie.
– Słuchaj łosiu, ty wyglądasz już od kilku dni po prostu tragicznie. Dzieje się coś?
Nie wiem, co mnie podkusiło. Zresztą komu mam o tym powiedzieć, jak nie Markowi? A trzymanie takiej tajemnicy samemu było już ponad moje siły. Zaczynałem się gubić w najprostszych rzeczach, dobrze, że ostatnio za dużo nie pytali, szybko straciłbym opinię najlepszego ucznia w klasie.
– Tak, Marku, stało się coś potwornego. Mam HIV.
Nie wiem, ile czasu minęło, zanim Marek się odezwał. Może nawet piętnaście minut, podczas których czekałem na wyrok.
– Opowiedz.
Znów plątały mi się wątki, ale jakoś, płonąc ze wstydu udało mi się doprowadzić tę opowieść do końca. Jakie szczęście, że w pokoju było idealnie ciemno i nie mogłem obserwować twarzy Marka.
– Najpierw dowiedz się, czy ty tego wirusa masz bo nie wiesz i robisz teatr. To nie taka prosta rzecz zarazić się HIV i na pewno nie złapiesz go od tych panienek, którym robiłeś palcówę albo które robiły ci loda. Bardzo małe prawdopodobieństwo. Zamoczyłeś tylko kilka razy, w tym raz bez zabezpieczenia, pech polega na tym, że właśnie jej partner jest seropozytywny – Marek uwielbiał naukowy język.
– Ale czy ty nie boisz się, że ja cię jakoś zarażę? Nie wiem, przypadki chodzą po ludziach. Przecież raz zlałem ci się na plecy, wtedy jak posuwałeś Paulinę. Wystarczy, abyś miał jakąś ranę na plecach, nawet bardzo małą...
Ale Marek pozostał niewzruszony.
– To nic nie zmienia w naszych układach. I przestań histeryzować, do ciężkiej cholery – to mówiąc położył mi rękę na barku. – Odpręż się, nie myśl o niczym.
Chyba to chciałem usłyszeć. Głos mi ugrzązł w gardle i chyba nie powiedziałem nic, tylko lekko pacnąłem go w ucho.
Nawet nie zauważyłem, jak jego ręka zaczynała gładzić moje piersi, tak jak wtedy, kiedy pokazywał mi, jak obłapiał Paulinę. Nie wiedziałem, jak się zachować, ale byłem tak wdzięczny za jego postawę, że zdecydowałem się dać mu wolną rękę, swoją drogą byłem ciekaw, jak daleko się posunie. Jego dotyk powoli rozgrzewał mnie powoli acz szedł jak taran, był zupełnie inny niż wszystko to, czego zaznałem dotychczas, szorstkość dodawała mu pewnej nieznanej wartości. Nie zastanawiając się, co robię, skierowałem jego rękę we właściwe miejsce.
– Jesteś pewny? – zapytał szeptem.
– Mmmmm – mruknąłem.
To był wodospad, uderzenie groma, a jednocześnie coś tak delikatnego, jak delikatny powiew wiatru w upalny dzień. Jego łapsko, z pozoru ciężkie i bezwładne, powodowało, że szalałem z podniecenia. Tymczasem on miał dla mnie niespodziankę za niespodzianką, w odpowiednim miejscu i czasie rozsmarowywał moją wilgotność, tu przyciskał, wolno kręcił kółka wokół kołnierzyka. Najlepsze potrawy to tek które atakują bogactwem smaków i Marek znał tę prawdę nie tylko w aspekcie kulinarnym. Po jakimś czasie dygotałem, czekając na orzeźwiającą ulewę. Niewiele myśląc ściskałem ręką jego kobylaste jądra i wciskałem się w jego miękkie, ciepłe ciało. Jego ręka prowadziła mnie prosto na krawędź, po której następuje tylko rozkoszny spadek. Spadałem nieprzytomny, czekając twardego podłoża i zderzenia się z rzeczywistością. Marek asystował mi wiernie.

– Chłopie, ty jesteś genialny – powiedziałem, kiedy już prawie zasypialiśmy. – Czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem.
– Cieszę się – odparł. – Chodziło tylko o to, by cię zrelaksować. Byłeś jak chodzące zwłoki...
– Będziesz darem dla kobiet. A właśnie, już się o ciebie pytają – przypomniałem sobie. Przecież to miała być wiadomość dnia, tymczasem zeszła na głęboki margines.
Ale o dziwo, Marek nie był specjalnie zainteresowany tematem.
– Śpij już, łosiu, jutro mi opowiesz – szepnął.
Zasnąłem w poczuciu, że nie zdarzyło się nic, czego bym nie pragnął. I to "łosiu" nigdy nie brzmiało piękniej...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3169
Przeczytał: 87 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 12:53, 13 Mar 2023    Temat postu:

13,

Poprawione
Jeszcze dobrze nie otworzyłem oczu, a obrazy z poprzedniego wieczora docierały do mojej świadomości. Jednak stało się to, o czym może kiedyś myślałem, ale co starałem wyprzeć z siebie i pod żadnym pozorem nie dopuszczać. Było też coś gorszego, wcale nie czułem zniesmaczenia, wstrętu do siebie lub Marka. Słabe dzienne światło wypełniało pokój, Marek z reguły nie zasłania okien, i w tej poświacie ujrzałem jego twarz, na odległość dłoni, jeszcze na wpół chłopięcą. Ogarnęła mnie jakaś trudna do opowiedzenia czułość, której zaraz się zawstydziłem. To tak jakby walczyły we mnie dwie natury. Cholera. Coś idzie paskudnie nie tak.
– Już nie śpisz, łosiu? – odezwał się Marek głosem tak naturalnym, jakby między nami zupełnie do niczego nie doszło.
– Śpię i nie śpię... Próbuję myśleć, ale to też mi nie bardzo wychodzi – przyznałem. – Marek... – zacząłem po chwili namysłu.
– Co?
– Nie, już nic – zrejterowałem. Jednak nie jestem gotowy na tę rozmowę. Może później, może nie dzisiaj...
Marek ma jednak kilka cech, które są dla niego charakterystyczne i generalnie dobre, choć czasem mogą przeszkadzać w komunikacji. Po pierwsze na zadane pytania odpowiada od razu, a wszelkie wątpliwości wyjaśnia później. Po drugie zaś, jeśli zaczyna mówić o czymś, to kończy, nie przerywa, nic nie zostawia domysłom i tego samego wymaga od innych.
– No to jak już zacząłeś... Wiesz, że tego nie lubię.
– Ja cały czas myślę o tym wirusie – skłamałem, aczkolwiek tylko częściowo, bo o wirusie też pomyślałem.
– Zatem posłuchaj, łosiu, co mam do powiedzenia. Tak, pobawiłem się twoim konikiem, zresztą na twoją wyraźną prośbę. Tak, zrobiłem to w taki sposób, że żadne zakażenie nie jest możliwe. Wreszcie nie, nie boję się, nie jestem zniesmaczony, uważam, że nic wielkiego się nie stało. Wręcz przeciwnie, nie było to takie złe. A na przyszłość nie gnieć mi tak jajek, nie gramy w marychę. Więc zamiast tracić czas na rozmowę o niczym, zastanówmy się lepiej, co jemy na śniadanie, zamawiamy z miasta czy wystarczą jakieś kanapki. Straciliśmy sporo sił, trzeba to jakoś nadrobić.
Cały Marek. Element żywieniowy był dla niego ważniejszy niż wszystko inne, przy czym trudno mu odmówić zdrowego rozsądku.

Stanęło na pizzy z Ubera i późnym obiedzie, gdzieś na mieście. Moja matka by mnie zdrowo objechała za pizzę rano, ale na szczęście nigdy się nie dowie. Na dowóz czekaliśmy pół godziny, na szczęście jeszcze była ciepła.
– Słuchaj – przypomniał Marek. – Mówiłeś, że jakieś baby o mnie wypytują. Wczoraj nie miałem siły o to pytać, możesz coś więcej?
– Andżelika. Zauroczyłeś ją w tańcu zapewne – roześmiałem się.
– Co chciała wiedzieć? – zapytał Marek i miałem wrażenie, że poczuł się nieco przestraszony, przynajmniej jakiś dziwny cień przebiegł mu przez zazwyczaj pogodną twarz.
– Nie wiem – przyznałem szczerze. – Zasłoniłem się RODO i odesłałem ją do ciebie. Wiesz, Marek, jeśli czegokolwiek się brzydzę u kobiet, to plotkarstwa, intryg i podobnych podłości.
– W sumie dobrze zrobiłeś, ale trochę sam mogłeś podpytać, po co jej to, wątpię, bym sam się na to zdobył. – Marek nałożył sobie kolejny kawałek pizzy, jeszcze większy.
– Moim zdaniem to ona po prostu na ciebie leci. Spodobałeś jej się, może w tym tańcu, może później. Może ją za coś chwyciłeś i ona...
Marek palnął mnie w ucho, tak po koleżeńsku, ale nawet się nie uśmiechnął.
– Nie jestem tobą. Zresztą dobra, poobserwuje się na zielonej szkole.
– Chce ci się tak długo czekać? To gdzieś na początku marca...
– Popatrz w kalendarz, łosiu – odciął Marek. – Za tydzień. W przyszłą sobotę rano jedziemy.
Rzeczywiście, ostatnie wydarzenia spowodowały u mnie prawie zupełny zanik poczucia czasu, źle się pakowałem do szkoły, myliłem dni tygodnia, w ogóle wszystko myliłem, nie byłem w stanie normalnie myśleć. Paulina namolnie napraszała się na łyżwy, odesłałem ją w cholerę, pewnie nie mógłbym się nawet skoncentrować na jeździe i obciąłbym komuś palce.
– Wiesz przynajmniej, kto z nami jedzie z grona?
– Profesor Romanowski, profesor Zasępa i profesor Dębowy. Chyba to trzecie nazwisko chciałeś usłyszeć, nie? – w jego głosie była wyraźna ironia. Nie podjąłem zaczepki, ale ucieszyło mnie to niezmiernie. Cały tydzień, nawet jeden dzień dłużej, mieć Jolę przy sobie, być blisko niej to była wspaniała wiadomość. A nuż do czegoś dojdzie? Po naszym ostatnim spotkaniu zrozumiałem, że i ona ma na mnie apetyt. Nie wierzę, żeby nie dało się zorganizować jakiejś tajnej randki.

W niedzielę przygotowywaliśmy się do trudnego testu z matematyki. Jak zwykle korzystaliśmy z Marka książek. Z reguły nie biorę do niego nic swojego, po co? Trzeba oszczędzać kręgosłup. Marek poszedł na dół przynieść herbatę, ja zaś wziąłem podręcznik, by przygotować zadania. Jedna ze stron była założona jakąś kartką i właśnie na tej stronie otworzyła się książka. Obejrzałem kartkę, okazał się nią rachunek wystawiony czternastego lutego, w walentynki, przez pocztę kwiatową. Automatycznie ujrzałem przed oczyma wszystkie trzy bukiety, które do tej pory stoją w wazonach. Ciekawe, komu Marek wysyłał kwiaty, przecież on nikogo nie ma. A może kocha się w którejś potajemnie? Możliwe, czemu nie. A może...? Aż silny dreszcz przeszedł przez moje plecy. Ta łatwość, z jaką znalazł mnie podczas tamtej pamiętnej zabawy, sposób w jaki ze mną tańczył, jak najbardziej serio, choć generalnie wszyscy potraktowali to jako zgrywę... Nie, też mi coś nie pasowało. Słysząc coraz głośniejsze kroki Marka na schodach zanotowałem w pamięci cenę i z niewinną miną otworzyłem podręcznik na wielomianach. Sprawdzi się na internecie.

Szybko zapomniałem o tym znalezisku, bo już od poniedziałku zaatakowała mnie masa spraw, z przygotowaniem do zielonej szkoły włącznie. Co prawda w marcu będzie ona mniej zielona a bardziej biała, ale lepsze to niż siedzenie w budzie, zwłaszcza że będę miał niemal nieograniczony dostęp do Joli. Nawet zwaliłem sobie konika z tej okazji, wyobrażając sobie, co jej zrobię. I postanowiłem na razie ograniczyć własną działalność seksualną, przynajmniej do momentu wyniku tego cholernego testu na HIV. Jola i żadna inna, jeśli oczywiście nadarzy się okazja, a w to raczej nie wątpiłem. Tymczasem doktor się nie odzywał. On miał mój numer, ja nie miałem jego, klasyczna łączność jednostronna i to dla mnie w tę złą stronę. Co piętnaście minut sprawdzałem telefon, cisza. A nie, był jeden: Łosiu, gdzie położyłeś mój zeszyt od matematyki? Znów jakoś inaczej piknęło mi serce, ale nie przyznałbym się do tego za żadne skarby świata. Doktor jednak milczał. W piątek zaś zadzwoniła Paulina z całą litanią próśb, gróźb i pouczeń, co mam robić a czego nie podczas zielonej szkoły. Zatem mam myśleć tylko o niej, nie zadawać się z Andżeliką, bo tak, ona wie, że ja ją podrywam. Skąd? Andżelika jej powiedziała. No tak, świetne źródło. Chciałaby dusza do raju. Ego Pauliny zaczynało przerastać Sky Tower, najwyższy wieżowiec we Wrocławiu, a jej tendencja do ustawiania mnie w szeregu silniejsza niż dotychczas. Czy miała do tego prawo? Tak i nie. Dopiero teraz zrozumiałem, że od samego początku pozwoliłem jej zbyt wiele. No i ta sytuacja z Markiem. Chciałem pomóc koledze, władowałem się w niezły pasztet. Teraz najchętniej bym wszystko odkręcił, tylko nie bardzo wiedziałem jak. Coraz bardziej dochodziło do mnie, że jak zostawię Paulinę, ona zacznie się na mnie mścić. Jak? Nie miałem pojęcia. Przytłoczony wirusem, Jolą i sytuacją ogólną, nie potrzebowałem żadnej dodatkowej rozrywki i przynajmniej jakiś czas musiałem odgrywać wiernego chłopaka.

Podróż do Szklarskiej Poręby była wesoła i obfitowała w różne dziwne momenty. Na zbiórkę na dworcu głównym Jola pojawiła się ubrana w elegancką kurtkę narciarską, czerwono-niebieską, spodnie ściśle przylegające do ciała i narciarską czapkę. Mój mały aż zatańczył na ten widok, jeszcze tak kusząco ubranej nie widziałem jej nigdy. Oczywiście już rozbierałem ją w myślach... Ale wydawało mi się, że ona w ogóle się na mnie nie patrzy, bardziej zaaferowana odhaczaniem nas na liście obecności i rozmową z przyprowadzającymi nas rodzicami. Rozglądałem się nerwowo – nigdzie nie widziałem Marka, a do odjazdu pozostało coraz mniej czasu, mniej niż piętnaście minut. Nagle posmutniałem, będzie mi go na pewno brakować. I z kim będę spał w pokoju? Bo że jedynek nie będzie, zostało już nam zapowiedziane. Usiłowałem do niego zadzwonić, ale telefon był wyłączony. Pojawił się dopiero, gdy już całą grupą szliśmy na peron, zziajany, czerwony na twarzy.
– Co się stało – zapytałem, z jednej strony z uczuciem ulgi, z drugiej wyglądało, jakby Marek miał zaraz zemdleć.
– Ojciec się wściekł, nie chciał mnie puścić. Powiedział, że jak mam taką ruję, że kupuję lalki do ruchania, to on boi się mnie puścić, bo zrobię tu coś głupiego, a on następnego bachora utrzymywał nie będzie – mówił cicho, uważnie łypiąc na strony, czy nikt nie słyszy i starając się być głośniejszy niż głośnik zapowiadający pociągi. – Wiesz, on zawsze sądził wszystkich swoją miarą. Na szczęście na końcu machnął ręką i dał mi dwie stówy na prezerwatywy.
Żadne prezerwatywy tyle nie kosztują, no chyba że ze złota, ale jak tym ruchać, nie mówiąc o tym, jak nałożyć?? Podejrzewam, że to były pieniądze opatrzone hasłem "baw się dobrze". Cóż, przywilej bogatych.

W przedziale, sześcioosobowym, w którym siedzieliśmy w dwunastu, bynajmniej nie dlatego, że pociąg był zatłoczony.
– A do Czech pójdziemy? – dopytywał się ktoś.
– Tak, ale pod warunkiem, że nie będziecie mówili "szukać" i że zrozumiecie, że divka to nie dziwka – odpowiedział wesoło siedzący pod oknem profesor Romanowski, nasz geograf. To starszy facet, ojciec dzieciom i dziadek wnukom, a przy tym po prostu przyzwoity człowiek, wesoły, z dużą ilością wewnętrznego ciepła i poczuciem humoru. Daj Boże, by wszyscy byli tacy jak Romanowski. Szczęście, że to on był naszym wychowawcą.
– A jak jest dziwka? – wyrwało mi się.
– Devka, przy czym wątpię, byś tego potrzebował – uśmiechnął się Romanowski.
– Aśka, wzięłaś ze sobą flirt? – zapytała Andżelika.
– No pewnie – roześmiała się Aśka, niewielkiego wzrostu pyzata brunetka. Dobra koleżanka, ale nic poza tym.
– To rozdaj, zagramy.
Pierwsze słyszałem o takiej grze, poza grami komputerowymi znałem tylko szachy i chińczyka, a w karty tysiąca i trochę brydża. Flirt towarzyski okazał się bardzo stara grą karcianą. Na kartach były wypisane pytania i odpowiedzi, należało wybrać numer i podać jej osobie, której chcieliśmy coś zakomunikować lub o ją o coś zapytać.
– Ósemka do ciebie – Andżelika podała mi kartę. "Czy ty przypadkiem nie grasz na dwa fronty?" – przeczytałem. Aha, więc dalej judzi i kopie. Podałem jej odpowiedź "Umyj lepiej naczynia". Później następny atak. "Słyszałam, że żadnej nie przepuścisz". To co było niewinną grą, zamieniało się w jakiś koszmar. Wybrałem "to była blondynka", bo nic innego nie pasowało. Paulina jest blondynką i liczyłem na to, że Andżelika zrozumie aluzję...

Hotel, a właściwie pensjonat, stary, jeszcze przedwojenny budynek głównie z drewna, był w Szklarskiej Porębie Górnej, ale kawałek od centrum, co miało swoje dobre i złe strony. Dostaliśmy z Markiem pokój na samej górze, na poddaszu, z oknami wychodzącymi na główne wyjście.
– To co, ja pod lewą, a ty pod prawą ścianą, może być? – zarządził Marek. Mnie było to doskonale obojętne, wybrałem swoją stronę i zacząłem się rozpakowywać. Oprócz ciuchów, butów i podobnych, były też podręczniki, oczywiście nie wszystkie i laptop. Trochę czasu, zanim to wszystko znalazło się na swoim miejscu. Jeszcze nie skończyliśmy się urządzać, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
– Wlazł – krzyknąłem.
– Nie jesteś w oborze – usłyszałem od drzwi. To była Andżelika.
– Nie przypominam sobie, byś była zaproszona – odpowiedziałem jej opryskliwie. Wciąż miałem do niej żal za tamte plotki, dodatkowo za dzisiejsze agresywne pytania podczas zabawy we flirt.
– Ja tylko po prośbie przyszłam – powiedziała lekceważąc mnie. – Nie mamy herbaty a do kolacji jeszcze dwie godziny. Nie macie czegoś?
– Coś się znajdzie – odpowiedział Marek, wyposażony jak na wojnę. Oprócz zestawu odzieżowego miał co najmniej pięć konserw turystycznych, bochenek chleba i kilka innych podejrzanych rzeczy. Dlaczego mnie to nie dziwi? – uśmiechnąłem się.
– Marek, na którym łóżku siedzisz? – zapytała pozornie beztrosko, lekceważąc mnie zupełnie.
– Na tym, na lewo od drzwi – pokazał Marek a Andżelika zupełnie bez pytania usiadła na nim.
Wzięła tę cholerną herbatę, to niech sobie idzie – pomyślałem wściekły. Rozmowa się nie kleiła, zresztą Andżelika dalej pytała prawie wyłącznie Marka, okazując wyjątkowo małe zainteresowanie moją osobą, aż zaczynało to być zwyczajnie niegrzeczne. Wpadłem na pewien pomysł.
– Słuchajcie, ja pójdę się rozejrzeć za jakimś przedłużaczem, bo mi laptop nie sięgnie do gniazdka – powiedziałem, co zresztą było prawdą, gniazdka w tym pokoju były w idiotycznych miejscach. Ale również był dobry pretekst, by zostawić Marka sam na sam z Andżeliką. Zobaczymy, co jest naprawdę grane, bo o tym, że dostanę drobiazgową relację z tej rozmowy, byłem święcie przekonany.
– Spokojnie – odparł Marek, a wydawało mi się, że Andżelika uśmiechnęła się nieznacznie.

Przedłużacz dostałem w recepcji wraz z litanią, do czego można używać, do czego nie i jeśli przekroczymy koszty prądu przewidziane na jednego gościa, zostanie nam to doliczone ekstra. Straszenie... Jeszcze obszedłem hotel dokoła, zbadałem wszelkie wyjścia, pokręciłem się po piętrach i sprawdziłem, gdzie kto mieszka. To oczywiście było zaplanowane, chodziło o to, by dać im jak najwięcej czasu. Gdy wróciłem, Andżeliki już nie było, a Marek leżał na łóżku i czytał swój ulubiony Rynek Kolejowy.
– I jak? – zapytałem krótko.
– Ty chyba masz rację, ona zdaje się coś do mnie czuje. Jakoś niezręcznie było mi odpowiadać na jej pytania. I te, i podczas tej durnej gry. Ty wiesz, co ona mi przysyłała...
– Najważniejsze, młotku, czy ty coś czujesz.
– Ja? – zdziwił się Marek. – Chyba nic. Zwykła dziewczyna, jakich setki albo tysiące. Jeśli mnie pytasz, czy robi na mnie wrażenie, odpowiem, że nie. I nie mam zamiaru chodzić na jakieś spacerki, które ona mi proponowała i tak dalej – wybuchnął niespodziewanie.
– Ale jak by do czegoś doszło? – kusiłem go dalej.
– Sam nie wiem. I skończmy ten temat. Krzysiek. To łóżko mi w ogóle nie leży. Zamienimy się? Tobie zdaje się jest wszystko jedno, a ja mam kłopoty z kręgosłupem, o czym zresztą wiesz.
– No pewnie, czemu nie? Ja mogę spać na desce do prasowania, mi to wszystko jedno. To co, podmianka?
Właśnie przyszło mi do głowy, że my sobie niczego nie odmawiamy i w naszych relacjach po prostu dbamy zarówno o własny interes jak i interes tego drugiego. Czyli nie jestem taki samolubny, jak utrzymuje moja mama. W tym momencie rozległo się pukanie.
– Wejść!
Na progu stanęła Jola, tym razem w spódniczce do kolan i żółtej ponętnej bluzce. Wyglądała jeszcze bardziej ponętnie niż na dworcu, a ubiór tylko podkreślał jej idealne kształty. Uśmiechnąłem się mimowolnie.
– Cześć chłopaki, przyszłam tylko zobaczyć, jak się urządziliście. Nie, nie będę wam szperała po szafkach – roześmiała się, widząc nasze niepewne miny. – Mam nadzieję, że nie macie żadnych rzeczy zakazanych, takich jak alkohol czy narkotyki.
– Ależ pani profesor – udał święte oburzenie Marek. – Gdzie my i takie rzeczy.
– Co do papierosów, wolałabym, byście nie palili, jak już to poza hotelem i tak żebym nie widziała – zakończyła udając powagę.
– Na szczęście nie palimy – uspokoił ją Marek.
– Które są wasze łóżka?
Pokazaliśmy jej już w poprawnym porządku. Jola jeszcze poszczebiotała trochę, choć widziałem ile samozaparcia kosztuje ją, by nie skupić się wyłącznie na mnie. Jest dobrze – pomyślałem.

Wieczorem, po kolacji Marek był już w łóżku, ja stałem przy oknie i tępo patrzyłem na podwórze, wyjście z hotelu i ulicę prowadzącą do centrum. Mimo końcówki lutego były pokryte śniegiem, zima tu widać trzymała długo. Już miałem zrezygnować z dalszego obserwowania, kiedy nagle na drodze prowadzącej z hotelu na ulicę pojawiła się drobna postać. Oświetlenie nie było najlepsze, ale po sposobie chodzenia rozpoznałem Jolę.
– Marek, ja na chwilę wychodzę.
– Zwariowałeś?
– Spokojnie, nic się nie stanie.
Ubrałem się szybko, mało nie przycinając sobie majtek zamkiem błyskawicznym. Zasyczałem z bólu i, lekceważąc pytania Marka, wybiegłem przed hotel. Teraz dzieliło nas jakieś sto pięćdziesiąt – dwieście metrów. Jola, nie oglądając się za siebie szła konsekwentnie w stronę centrum, raz co raz poślizgując się na śliskim chodniku. Jeszcze nie doszła co centralnej ulicy, kiedy miałem ją już pod absolutną kontrola. Tymczasem wyszła na słabo oświetloną ulicę i mijała kolejne sklepy i kawiarnie, jakieś Krokusy, Szarotki czy Szrenice, bo tu się wszystko tak nazywa. Wreszcie przed jedną zatrzymała się, przeczytała uważnie neon i, rozglądając się dokoła, jak gdyby podejrzewała, że ma za sobą ogon, weszła do środka. Odczekałem chwilę i przez uchylone drzwi zajrzałem. Była to zwykła kawiarnia, dość pusta o tej porze, ze zwykłymi stolikami jednak stylowo urządzonym wnętrzem i mdłymi światłami, podkreślającymi ciemny wystrój wnętrza. Jola usiadła w kącie, tyłem, a osoby naprzeciw nie rozpoznałem, w tym miejscu światło ledwie dochodziło. O wulwa, tak się nic nie dowiem. Wyszedłem z budynku. Kawiarnia była budynkiem szczytowym, z jednej strony główna ulica, z drugiej mała uliczka prowadząca pewnie do drugiej strony budynku. Okno było okratowane, a pod oknem był niewielki gzyms. A może by tak...? – myślałem gorączkowo. Gzyms był tak na wysokości metra, a okno na szczęście znajdowało się w ciemniejszej części sali konsumpcyjnej. Cudem udało mi się wspiąć i, przylegając do ściany tak, by nie spaść z wąskiej powierzchni gzymsu, zajrzałem do środka. Drugą osobą okazał się profesor Romanowski. Patrzyłem uważnie. Czyżby mnie zdradzała? Ale nie, nie wyglądało na to, chociaż... w pewnym momencie Romanowski, mówiąc coś, poufałym gestem dotknął jej dłoni i tak chwilę trzymał. Wszystko się we mnie zagotowało i mało nie spadłem z tego cholernego gzymsu. Ale nie, po chwili cofnął rękę. Jola tymczasem wyjęła z torebki jakieś papiery, nad którymi pochylili się oboje. Nastroje we mnie buzowały skrajne, a jeden po drugim. No tak, to są chyba dokumenty naszej szkoły. Przecież nie muszą robić tego w hotelu.

Gdy Jola wstała od stolika, a profesor Romanowski podszedł, by założyć jej płaszcz, zeskoczyłem na twardy chodnik. Ostry ból przeszył mi stopę, ale to w tym momencie nie było ważne. Zdążyć przed nimi, to było ważniejsze. Na wpół kulejąc biegłem śliskim chodnikiem, potykając się raz za razem. Śnieg nie był biały, raczej szary i wychodzony, stąd ciężko mi było kontrolować sytuację, patrząc pod nogi. Gdy dobiegłem do hotelu, nie mogłem złapać oddechu. Jakie to szczęście, że recepcja była pusta...
– Była tu Zasępa i sprawdzała, czy wszyscy są w pokojach – przywitał mnie zimno Marek.
– I? – struchlałem.
– I nic, powiedziałem, że siedzisz w kiblu. Powiedziała, że przyjdzie za dziesięć minut, ale jeszcze jej nie było.
– Jesteś kochany – powiedziałem, częstując go szerokim uśmiechem. – A ja zrobiłem z siebie konkursowego idiotę – to powiedziawszy streściłem mu wydarzenia ostatniej godziny. Marek patrzył na mnie dziwnym wzrokiem.
– Kiedyś ta Jola wyjdzie ci bokiem, zobaczysz. Jak to mówią, myśl bardziej głową, mniej główką.
W tym momencie rozległo się pukanie i do pokoju weszła profesor Zasępa, wysoka, kostyczna pani w wieku około czterdziestu lat, nauczycielka fizyki.
– Krzysiek, słyszałem, że masz biegunkę. Potrzebujesz jakiejś pomocy?
– Nie, pani profesor, jestem po prostu zmęczony.

Czyżby ktoś otworzył drzwi? A może mi się tylko zdawało? Noga mnie piekła, budziłem się i zasypiałem co chwilę. Gdy kolejny raz odzyskałem przytomność, uczułem dziwne sensacje u nasady członka, który stał gotowy na baczność. To akurat nie dziwne, zdarza mi się spać ze stojącym, to chyba sprawa wieku. Ktoś badał nasadę, ale to nie był zwykły dotyk, o wiele szerszy i delikatniejszy. Język? Ciepły oddech owiewał mi łono. Śliski dotyk tymczasem posuwał się w górę i zatrzymał na kołnierzyku. Później to samo z drugiej strony. W głowie zaczynało mi szumieć. Jednym ruchem ręki mógłbym sprawdzić, kto to jest, ale tak skończyłaby się ta przyjemna zabawa, a tego nie chciałem. Dalej lawirując między snem a rzeczywistością zorientowałem się, że śliski jęzor pieści moje wędzidełko, najczulszą część mojego narzędzia. Powoli, potem coraz szybciej, prawie wbijając się w środek. Później zmysłowe oblizywanie główki, od kołnierzyka aż na szczyt. Po kilku chwilach oddechu cały organ zanurzył się aż do końca w czymś gorącym i tu już nie miałem wątpliwości, co robi ten tajemniczy ktoś. Pragnąłem tylko więcej, więcej, więcej. Czułem, jak wulkan się buduje i przygotowuje do erupcji. I znów to spadanie, miękkie, aż do nicości. Nie wiem, co było dalej...

Gdy obudziłem się, w pokoju było już prawie jasno, Marek spał spokojnie na łóżku, a ja zastanawiałem się, komu zawdzięczam to nocne szczęście. Jola? Bardzo możliwe. Te drzwi chyba mi się nie śniły. No bo kto inny? W tym momencie przypomniałem sobie, że przecież Andżelika nie wie, że zamieniliśmy łóżka, nikt jej o tym nie informował. Ale tak kilka godzin od propozycji spaceru do zrobienia loda? To chyba nie tak, choć mówi się, że współczesna młodzież jest dziwna. A może Marek? Zrobiło mi się nagle bardzo gorąco i bynajmniej nie ze wstydu. Ale Marek bardzo charakterystycznie oddycha i słyszałbym oddech. W każdym razie problem nie jest rozwiązany. W tym momencie zapikała komórka. Może to doktor, w końcu coś się dowiem o tym teście? Wyjąłem telefon z bijącym sercem. Cześć, tu Kinga, ta, której oddałeś dokumenty. Chcę koniecznie z tobą porozmawiać.

Ponownie wprowadzony, +145 odsłon i 2 lajki. Niestety poprzednia wersja po dokonaniu jednej drobnej poprawki typu literówka zniknęła. Oczywiście jak zawsze proszę o komentarze, zwłaszcza te negatywne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3169
Przeczytał: 87 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 12:55, 13 Mar 2023    Temat postu:

14.

Gdy otworzyłem oczy, Marek siedział na łóżku i beztrosko zakładał skarpetki, pogwizdując "Most na rzece Kwai". Można powiedzieć wzór niewinności z Sèvres.
– Cześć łosiu – przywitał mnie uprzejmie. – Wyglądasz jak śmierć na urlopie. Jak się spało?
– Nie będę zaczynał dnia do bluzgów – westchnąłem. – Noga mnie budziła co pół godziny, na szczęście już jest lepiej. Poza tym...
– No mów – Marek zauważył moje wahanie.
– Powiem prosto z mostu, ktoś w nocy zakradł się do mojego łóżka i lizał mi fiuta.
Marek wybuchnął takim spontanicznym śmiechem, że zacząłem żałować, że w ogóle go posądziłem.
– Jeśli myślisz, że to ja, to jesteś w błędzie. Już pomijam, że mi to w ogóle nie przyszło do głowy, przynajmniej nie teraz – zaśmiał się łobuzersko.
– Nie będę wnikał, kiedy – powiedziałem chłodno, choć znów coś się we mnie przyjemnie zagotowało. – Nieważne zresztą. Nie widziałeś czegoś podejrzanego w nocy? Nie słyszałeś?
– Ja śpię snem sprawiedliwego. Ale czekaj – wstrzymał mnie ręką. – Nie dałbym sobie człona uciąć, że nie trzasnęły jakieś drzwi. Chyba mnie nawet na moment obudziły. Ale pamiętam to dość mgliście – wstał i podciągnął spodnie od dresu. Czemu ja się znów patrzę w to miejsce? Generalnie patrząc na facetów je lekceważę., bo co mnie obchodzi, kto jakiego ma? Z Markiem było chyba inaczej.
– Idę na śniadanie, pomyślimy później. To już się nie odstanie, a jak przyjdę później, może mi zabraknąć chleba. Dwie kromki na łebka, oni chyba powariowali.
Dla Marka jedzenie było problemem egzystencjalnym, więc się nie zdziwiłem. Marek poszedł, a ja dopiero po jego wyjściu zwlokłem się z łóżka.

Gdy wszedłem do stołówki, odkryłem z wściekłością, że moje miejsce przy stole obok Marka jest zajęte. Na moim krześle siedziała Andżelika, a buzia jej się nie zamykała. Usiadłem stolik dalej, nalałem sobie kakao, tak od serca i dyskretnie ich obserwowałem. Andżelika wzięła jajko z talerza Marka i zaczęła je obierać! Nie widziałem twarzy Marka, ale mogłem sobie wyobrazić i mało brakowało, bym parsknął śmiechem. Opiekuńcza kwoka... A jak mu nadskakuje! Jak czule patrzy mu w oczka! Teraz niemal wydarła z jego ręki kawałek chleba i zaczęła go smarować. To wszystko byłoby nawet wesołe, gdyby nie to, że wiedziałem, jak Marek musi się czuć. W pierwszym odruchu chciałem do niej podejść i zrobić awanturę za zajęcie mojego miejsca, ale przypomniałem sobie zasłyszane gdzieś powiedzenie, które mówiło, że zemsta jest potrawą smakującą najlepiej na zimno. Poczekaj, ruro, zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni. A Marek... Nie wiem, czy mi go było po prostu żal, czy kryło się za tym coś jeszcze.

Podczas śniadania przypomniałem sobie, że mam odpowiedzieć na esemesa od Kingi. Co jej napisać? Nie miałem ochoty z nią rozmawiać, już na pewno nie po tym, jak jeden z jej przydupasów starał się mnie nastraszyć. Z drugiej strony wciąż pamiętałem jej smukłą sylwetkę na peronie, zrobiła na mnie piorunujące wrażenie, chyba nawet bardziej niż goła Jola w krzakach. Gdybym spotkał taką w ciemnej ulicy to mogłoby być różnie. Ale teraz? A może to jakaś prowokacja? Po tym typku na Ruskiej nie było to całkiem niemożliwe. Wyjąłem z kieszeni telefon i wystukałem odpowiedź. Na razie jestem mocno zajęty, nie ma mnie we Wrocławiu i będę dopiero w poniedziałek. Spotkamy się, ale bez tej twojej obstawy. Przeczytałem jeszcze raz i wysłałem. Nie minęło pięć minut, gdy dostałem odpowiedź: Jakiej obstawy? Czyżby ona nie wiedziała, że ktoś ją śledzi i na tamto spotkanie przyszła sama? Wcale nie takie niemożliwe. Wysłałem jej dłuższego esemesa z opisem, co mnie spotkało. Znów nie czekałem trzech minut, kiedy przyszła odpowiedź. Nie mam z tym nic wspólnego. Boję się. Chyba nawet nie odpowiedziałem, bo wszyscy zaczęli wstawać od stołu, a ja byłem ciekaw, jak będzie się rozwijał romans Marka i Andżeliki. Wiele nie poromansują, zaraz są lekcje, ale byłem ciekawy, co zrobi dalej.

Po lekcjach zostało jeszcze pół godziny do obiadu. Gdy wychodziliśmy z sali wykładowej, Marek podszedł do mnie i towarzyszył mi do samego pokoju, jakby się czegoś obawiał.
– Ty widziałeś? – zapytał dokładnie w momencie, gdy zamknęły się za mną drzwi.
– Chodzi ci o te akcje w stołówce? I jak smakowało jajeczko? – nie mogłem sobie odpuścić drwiny.
– Krzysiek, do ciężkiej cholery, daj spokój. Myślałem, że spłonę ze wstydu... Zrób coś.
– A co, miałem ją za kłaki odciągnąć ze stołu? Ja jestem dżentelmenem.
– Pomyślałby kto... – odciął Marek. – Wiesz, kiedyś myślałem, że jak pierwsza dziewczyna będzie się mną interesowała, to chyba się upiję ze szczęścia i będę podskakiwał pod sufit. A teraz...
– ...jestem za ciężki by podskakiwać – wpadłem mu w słowo.
– Łosiu, mnie nie jest do śmiechu – zgasił mnie Marek. – Mnie to zupełnie nie odpowiada. Nic nie czuję, a na dodatek jestem teraz głównym obiektem plotek.
Faktycznie Andżelika robiła to z gracją słonia. Postanowiłem go oświecić.
– A teraz mnie słuchaj. Jeśli faktycznie nie ty mi ssałeś małego i nie Jola, a to mało prawdopodobne, ona nie jest aż tak napalona, by tyle ryzykować, jestem święcie przekonany, że odpracowałem za ciebie to nocne lizanie mnie po siusiaku. Nie wiem, czy pamiętasz, ale my zamieniliśmy się łóżkami dopiero jak ona wyszła. Nie zamknęliśmy drzwi na noc, wśliznęła się, podeszła na pewniaka do niby twojego łóżka i zrobiła, co miała. Innego rozwiązania nie widzę. Widzisz, ile straciłeś – zaśmiałem się.
Marek spiorunował mnie wzrokiem.
– No nie wiem. Brzmi to na swój sposób logicznie i na upartego mogło tak być, tylko dalej nie rozumiem, po co ona miałaby to robić, i jeszcze ryzykować, że zostanie na tym złapana.
– To jej nie groziło tak naprawdę – uparłem się przy swoim. – Założę się, że większość facetów poddałaby się takim niespodziewanym rozkoszom. Mnie na przykład to się bardzo podobało i wolałbym, żeby pieściła mnie dłużej.
– Bo ty stary zbok jesteś – roześmiał się Marek. – I szybko się pobudzasz. Ja żeby się podniecić potrzebuję co najmniej kilkunastu minut. Jeśli było tak, jak mówisz, to mi by nawet nie zdążył stanąć.
Miało to sens. Śpimy na jednym łóżku, więc mogłem go poobserwować również pod tym względem, poza tym w nocy jak to w nocy, czasami zderzaliśmy się, gdy jeden z nas spał mniej spokojnie. Nigdy nie nakryłem Marka ze sterczącym masztem.
– Chodź ze mną na obiad, mam nadzieję, że ona nie siedzi na moim miejscu i się nie przysiądzie.
Marek mógł na to postawić u bukmachera, gdy weszliśmy do stołówki pachnącej bigosem, Andżelika już siedziała na moim miejscu. Porozumieliśmy się wzrokiem i po prostu usiedliśmy gdzie indziej. W przeciwieństwie do pokoi, miejsca przy stolikach mogliśmy zajmować dowolne. Andżelika, którą miałem na widoku, rzucała mi wściekłe spojrzenia. A niech sobie patrzy, na zdrowie.

Trzeba przyznać, że karmią tu wyjątkowo nieźle, choć Marek narzeka, że dają za mało i konsekwentnie dożywia się w pokoju i na mieście. Bigos, który nam przynieśli, smakował mi wybornie i na szczęście można było wziąć dokładkę, co Markowi ewidentnie poprawiło humor. Właśnie pałaszowaliśmy smacznie, kiedy na środek sali wyszła Jola, znów inaczej ubrana i znów niezwykle zachęcająco. Ile ona ma jeszcze ze sobą tych szmat? – zastanowiłem się.
– Proszę o ciszę – zaapelowała. – Otóż na prośbę niektórych z was udało się załatwić wyjazd na narty do Harrachova.
– Hurraaaa!!! – wykrzyknęła część, a na sali zapanowało poruszenie.
– Poczekajcie, dajcie skończyć – Jola uprzedziła pytania. – Nie każdy musi jechać. wiem, że są tacy, którzy nie pojadą, kto nie ma ochoty, zostanie z panią profesor Zasępą i będzie normalnie się uczył. Ci, którzy pojadą, będą mieli lekcje wieczorem, także nie cieszcie się za bardzo.
– A skąd narty? – wyrwał się Jacek.
– Jest wypożyczalnia i zamówiliśmy piętnaście par nart, powinno wystarczyć. Zapisujcie się u profesora Romanowskiego do dziś do dwudziestej drugiej na jedną z dwóch list, dobrze?
– Jedziesz na narty? – zapytałem Marka. Nie podejrzewałem go o ten rodzaj rozrywek, jednak niezależnie od jego decyzji sam byłem skłonny raczej jechać. Noga nie bolała mnie już tak bardzo.
– To zależy gdzie ona pojedzie – wymówił to "ona" z takim naciskiem, że jego intencje od razu stały się dla mnie jasne.
– A jak ona pojedzie lub nie pojedzie tylko dlatego, że ty tam będziesz? – wspiąłem się na szczyty logiki.
– Pogadam z Romanowskim i poproszę go, by mnie zapisał na tę drugą listę w ostatniej chwili i mnie o tym poinformował – zdecydował Marek po krótkim milczeniu. – Wolałbym nie jeździć, próbowałem raz w Szwajcarii i moja kariera Marusarza skończyła się po pięciu minutach.

– Mam pomysł – powiedziałem, gdy już wróciliśmy do pokoju po kolacji. – Nie zamykajmy drzwi. Mam wrażenie, że ta tajemnicza osoba przyjdzie nas odwiedzić też dzisiaj w nocy. Po prostu będziemy spali w jednym łóżku i ktokolwiek to jest, zdziwi się i raczej nie spełni swojej zachcianki.
– Krzysiu, czy nie zauważyłeś, że każdy twój pomysł wychodzi nam bokiem? A poza tym te łóżka są cholernie wąskie, nie pomieścimy się, któryś z nas spadnie i najpewniej będę to ja, zważywszy, że ty będziesz spał pod ścianą. Ja się na to nie piszę. Gdybyś jeszcze wiedział, że ten ktoś przyjdzie, można by coś wymyślić, ale tak... A jak to rzeczywiście jest Jola? Jeszcze sobie o nas coś dziwnego pomyśli, jeśli nie gorzej. Więcej z tego szkody niż pożytku.
– W sumie masz rację, w takim razie będę czuwał. A ty pamiętaj, że przed dziesiątą masz iść, jak ci Romanowski kazał i wpisać się na listę.
Marek doszedł do wniosku, że nie ma co kombinować, poszedł do profesora Romanowskiego i zwyczajnie mu powiedział, że nie chce być tam, gdzie Andżelika, a stary profesor nie tylko się nie zdziwił, ale powiedział, że to załatwi, byle Marek przyszedł przed dziesiątą i sam się wpisał, bo podpis miał być własnoręczny.

Stałem właśnie w łazience i myłem zęby, kiedy Marek wpadł do pokoju z pełnym impetem.
– Cholera, będę musiał jechać na te narty, Andżelika nie jedzie. Ponoć Romanowski poszedł specjalnie do pokoju dziewczyn po podpis. Były zdziwione, podobno Andżelika nagabywała go by powiedział, do jakiej grupy się zapisałem, ale Romanowski powiedział jej, że to moja sprawa i on informacji udzielać nie będzie. Mądry chłop.
Położyliśmy się późno, przed samą północą i przed pójściem do łóżek zamknęliśmy drzwi. Marek oczywiście zasnął od razu, z tym to on nie ma problemów, ja zaś męczyłem się straszliwie. niemiłosiernie. Już zasypiałem, po czym budziłem się ponownie. Minęła może godzina i usłyszałem, jak klamka prawie bezszelestnie wędruje w dół. Jednak prawie czyni różnicę. Aż usiadłem na łóżku z wrażenia. Wstałem, najciszej jak mogłem, podszedłem do drzwi i przyłożyłem ucho do drzwi. Wydawało mi się, że słyszałem damski oddech, ale może to bardziej dzieło mojej wyobraźni. Klamka znów powędrowała w dół. Mogłem teraz jednym ruchem ręki rozwiązać zagadkę, ale postanowiłem poczekać. Jak już wspomniałem, mieszkamy na poddaszu, na które prowadzą skrzypiące drzwi i na pewno będzie słychać, jak tajemnicza amatorka mojego – albo Marka – fiuta będzie schodzić. Jednak amatorka fiuta nie ustawała. Tym razem oprócz naciśnięcia klamki pchnęła drzwi do przodu tak, że lekko zaskrzypiały. I cisza. Nie wiem, ile czasu minęło, kiedy usłyszałem znajome skrzypnięcia schodów. Po nich, przynajmniej na piętro, nie da się zejść tak, żeby nie było słychać, trzeba być chyba duchem.

Odczekałem jakieś piętnaście minut i postanowiłem zejść na rekonesans. Również, a zwłaszcza dlatego, że nie mogłem spać, tak po prawdzie wątpiłem, że coś znajdę. Amatorka fiuta chyba już wróciła do pokoju, raczej nie wypadła jej chusteczka ani nic takiego, po czym można by ją rozpoznać. To nie bajka o Kopciuszku. Otworzyłem delikatnie drzwi i od razu światło uderzyło mnie w holu. Cicho, pusto. Zszedłem na pierwsze piętro. Tu też pusto, rząd zamkniętych drzwi, to wszystko. Korytarz kończy się załomem, który tak na wszelki wypadek postanowiłem sprawdzić. Na jego końcu, przy samych drzwiach balkonowych stała Jola, ubrana w niebieski narciarski dres i paliła elektronicznego papierosa. O wulwa. Nie podejrzewając, że kogoś tu zastanę, wcale się nie skradałem i to był błąd. bo Jola mnie zauważyła i skinęła na mnie ręką.
– Nie możesz spać? – zapytała, no bo o co innego mogła zapytać?
– Nie mogę, niestety – odparłem smętnie. Opowiedzieć jej o tym, co się stało? A jeśli to ona? Nie, lepiej dać spokój.
– Ja też tak jakoś... Iga się rozchorowała, ojciec dzwonił, że ma wysoką temperaturę. Najchętniej wróciłabym do Wrocławia, ale teraz się nie da, muszę się męczyć jeszcze cztery dni.
– Będzie dobrze – starałem się ją pocieszyć, a Igę uwielbiałem do tego stopnia, że przynajmniej w tym momencie byłem szczery. Położyłem rękę na jej barku. Nie strząsnęła. Drugą ręką poprawiłem jej włosy. Chciałem coś powiedzieć, ale co? Lekko przysunąłem jej głowę do mojej i zbliżyłem usta do jej policzka.
– Nie tu, jeszcze ktoś zauważy – zaprotestowała. Miało to sens, w pokoju za załomem mieszkali Jacek i Andrzej. Mała szansa, że wyjdą, ale jakaś jest.
– Chodź – pociągnąłem ją lekko za rękę.
– Dokąd? – szepnęła.
Moja wizja lokalna zaczęła nareszcie się opłacać. Za drugim załomem, po przeciwnej stronie korytarza, nie było pokojów tylko jakieś pomieszczenia gospodarcze, a, z tego co zauważyłem, pralnia była zawsze otwarta. Nie było tam wiele miejsca, ale jak się nie ma, co się lubi...
– Wchodzimy – szepnąłem.
– Ale...
– Stuprocentowo bezpieczne miejsce – zapewniłem ją, również szeptem. – O tej godzinie nikt tu nie ma żadnego interesu. Nikomu nawet nie przyjdzie do głowy tu wejść.
– No nie wiem...
Ale nie skończyła, bo zamknąłem drzwi i otoczyły nas bezwzględne ciemności. Złakniony jej ciała, rzuciłem się na nią, jakbym miał ją za chwilę rozszarpać. Moje ręce penetrowały wnętrze jej dresowej bluzy, jej sutki były już odpowiednio twarde, by poddać się pieszczotom. Robiłem dokładnie tak, jak nauczył mnie Marek, a ona przyjmowała każdy mój ruch z wdzięcznością. Stała tyłem do mnie. Co by tu zrobić? Nie mogła się nawet oprzeć o ścianę, pomieszczenie było zagracone, a pod ścianami stały pralki, równie niewidoczne jak cała reszta. Opuściłem jej spodnie i majtki, rękami namacałem krocze. Była gotowa bardziej niż ja, toteż zdecydowanym ruchem uwolniłem się od niepotrzebnej odzieży, a mój mały z radością wyskoczył w powietrze. Ręką naprowadziłem go w jedyne słuszne miejsce. Teraz dopiero doszło do mnie, że jestem niezabezpieczony. Zmroziło mnie i już byłem gotów się wycofać.
- No zrób coś – szepnęła Jola. Więc z impetem, osłabionym nieco myśleniem o konsekwencjach, zacząłem na nią nacierać. A może by tak zrobić to, co Marek? Jakoś nie miałem dziś potrzeby świdrowania, uleciała w ułamku sekundy. Wolno pulsowałem w jej kobiecości, dbając o to, by ruchy były głębokie, by być jak najbliżej jej serca. Jola z miejsca kupiła konwencję i po chwili falowaliśmy zgodnie tam i z powrotem. I jeszcze raz, teraz wolniej, jej gorący oddech wypełniał całą pralnię. Przesunąłem ją bliżej jednej z wysokich pralek, tak przynajmniej to pamiętałem.
– Aj, moje plecy – syknęła. – Coś mnie kłuje...
Przesunąłem ją. Byliśmy już w stanie takiego podniecenia, że eksplozja już zbliżała się z siłą wodospadu. Zaraz, teraz, już... Ostatni mój ruch spowodował zachwianie jej równowagi i z całym impetem polecieliśmy tym razem do przodu. Rozległ się straszliwy rumor i naraz wszystko zamilkło.
– Co to było? – szepnąłem.
– Jakaś metalowa miska. Cholera...
Romantyczny nastrój uleciał od razu, a ręce zaczęły mi dygotać. Jola ubierała się w pośpiechu, ale oceniłem to raczej na słuch, bo moje oczy nie przyzwyczaiły się do tej ciemności. Cicho, niczym przestępcy wypełzliśmy z nieprzyjaznej, zimnej pralni. Hotel spał i chyba nikt nie słyszał tego łomotu.
– Żeby nas nikt nie widział – szepnęła Jola, poprawiając swój nieco sfatygowany naszymi niedawnymi igraszkami dres. – Stuprocentowo bezpieczne miejsce – przedrzeźniała mnie ze złośliwym uśmiechem. – Zostań tu...

Ubieraliśmy się właśnie, siedząc każdy na swoim łóżku, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Popatrzyłem na Marka, już nie świecił golizną, ja byłem prawie ubrany.
– Wejść!
Na progu stanęła Andżelika.
– Mam wam powiedzieć, że śniadanie będzie opóźnione o pół godziny, bo w pralni była jakaś awaria i chwilowo nie ma wody. Ale... – urwała zaskoczona. – Zamieniliście się łóżkami?
– Andżelika, jeszcze długo nie a potem już nigdy nie będziesz decydowała, co robimy w naszym pokoju – powiedziałem celowo przybierając odpychający ton. – Co cię to obchodzi? Nie masz własnych zmartwień?
– Weź się ode mnie odczep – powiedziała sucho.
– To ja przychodzę do twojego pokoju? – zdziwiłem się. – Bądź łaskawa stąd wyjść.
Andżelika w pośpiechu obróciła się i wyszła.
– No to chyba masz odpowiedź na nasze pytanie – powiedziałem. – Tylko nic jej nie udowodnisz. Na razie – zakończyłem z pewnością w głosie.

Przed samymi zajęciami zadzwonił telefon. Sprawdziłem numer, był zastrzeżony.
– Tu doktor – mówił znajomy głos. – Test już jest gotowy i możesz go odebrać już dzisiaj. Ja będę wolny po jakiejś piątej.
A więc jednak. Z niewiadomych powodów zaschło mi nagle w gardle. Chwilę trwało, zanim mogłem odpowiedzieć. Cały koszmar, który zamazała nieco zielona szkoła, wrócił z pełną siłą.
– Panie doktorze, jestem na wyjeździe i obawiam się, że do niedzieli mnie nie będzie. Czy w poniedziałek będzie to jeszcze aktualne?
– Jak najbardziej – uspokoił mnie lekarz. Zadzwonię w przyszłym tygodniu. A na razie baw się dobrze.
Jola stała w drzwiach sali wykładowej i patrzyła na mnie swym pogodnym wzrokiem. Gdyby wiedziała z kim i o czym rozmawiam, pewnie jej uśmiech zniknąłby może na zawsze.

Jakoś dzień nieprzyjemnych telefonów się zrobił. Po południu zadzwoniła Paulina, o której już prawie zdążyłem zapomnieć, poza przysyłaniem jej nudnych, niczego niewnoszących esemesów.
– Co tam wyprawiasz? – zapytała bez wstępów. – Andżelika jest na ciebie wściekła. Podobno zachowujesz się wobec niej jak stary cham.
Aha, w to gramy. Andżelika dla zdobycia Marka nie cofnie się przed niczym, coraz bardziej było to widoczne. Teraz napuściła na mnie Paulinę.
– Jak Andżelika nauczy się, że do naszego pokoju przychodzi się wyłącznie na zaproszenie i przestanie wściubiać swój krzywy nos w nie swoje sprawy, to wtedy może się na mnie skarżyć, zrozumiałaś? Tak prawdę mówiąc i ja i Marek mamy jej serdecznie dość i proszę, byś to jej przekazała.
– Daj spokój – tym razem Paulina zakwiliła miękko, jakby bała się, że mnie straci. – Nie wiem, co między wami zaszło...
– ...ale wierzysz jej a nie mnie. To chyba nie mamy o czym gadać.
– Co cię ugryzło, Krzysiu? Daj spokój...
– Bo wierzysz jej, a nie mnie – powiedziałem twardo.
– Ależ wierzę ci, naprawdę. Zadzwonię, jak się uspokoisz. Może po jutrzejszych nartach, bo słyszałam, że jedziesz.
– Ja swojej decyzji Andżelice nie ogłaszałem. I nie wiem, skąd ona to wie. Ja sam tak naprawdę nie wiem, bo mnie jeszcze noga boli po... – urwałem nagle. mało bym się nie wygadał.
– Po czym?
– A nieistotne – roześmiałem się. – Na razie.

– Nie, Andżelika, to absolutnie niemożliwe – tłumaczył cierpliwie profesor Romanowski, gdy w kolorowo ubranej grupie staliśmy na stacji w Szklarskiej Porębie i czekaliśmy na pociąg do Harrachova. – Mam tylko dwanaście biletów, dwanaście kompletów nart i na tyle osób jest ubezpieczona wycieczka. Przykro mi, ale jesteście na tyle dorośli, by brać odpowiedzialność za własne decyzje – dodał. Andżelika sypała wręcz iskrami z oczu, ale w końcu podkuliła ogon i poszła, rzucając tęskne spojrzenia Markowi.
Tymczasem pociąg nadjechał i weszliśmy na pokład. Amatorów wycieczki do Czech było sporo, ledwie wcisnęliśmy się i nie dla wszystkich wystarczyło miejsc siedzących. Pociąg pomarudził na stacji, w końcu ruszył, wydając z siebie przeciągły gwizd, który Marek, na kolei znający się jak rzadko kto, nazwał sygnałem Rp1.
– Panie profesorze, zna pan czeski? – zapytałem Romanowskiego.
– Znam tak z grubsza, dogadam się. Kiedyś, jeszcze w latach osiemdziesiątych byłem wychowawcą na koloniach międzynarodowych, później jeździłem jako przewodnik do Hradca Kralove, Pragi, Czeskich Budziejowic. Mogę wam opowiedzieć jedną przygodę.
– Pan mówi – rzucił ktoś niepotrzebnie, bo Romanowski i tak by ja opowiedział. A robił to wspaniale, był typem gawędziarza i o jego lekcjach można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że są nudne. Geografię znał nie tylko ze studiów, ale sam objeździł kawał świata.
– Otóż byłem raz wychowawcą na takiej kolonii polsko-czechosłowackiej, niedaleko stąd nawet, w Jagniątkowie. Było dwóch kierowników, polski i czeski. Na pierwszym wieczornym apelu były przywitania, więc czeski kierownik przywitał młodzież "Dobri den chlapce a divky". Jeszcze wieczorem wybuchł bunt u Polaków. Dziewczyny przyszły do polskiego kierownika, stwierdzając, że Czech ich obraził, bo one nie są żadne dziwki i proszą o natychmiastowe wypisanie z obozu. Sprawa była poważna, ale bunt udało się jakoś załagodzić i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że jakaś dziewczyna poinformowała rodziców, a ci interweniowali w czechosłowackim konsulacie. Były kontrole, w ogóle cała kolonia stała się koszmarem. A do tego doprowadził jeden fałszywy przyjaciel, czyli słowo, które brzmi podobnie w dwóch językach, a znaczy zupełnie co innego.
Powoli dojeżdżaliśmy do Harrachova i jakieś pół godziny później przypinaliśmy narty. Pogoda była piękna, słoneczna, niezbyt mroźna, na stoku narciarskim tłok był średni, ogólnie raj na Ziemi, żyć nie umierać. Jeździliśmy na łagodnym, dobrze utrzymanym stoku, na którym nie potrzeba było jakichś większych umiejętności, ot typowa ośla łączka.
– Jak się jeździ? – zapytałem Marka, kiedy spotkaliśmy się na szczycie stoku.
– Jak się musi to się jeździ – odparł. Nie wyglądał na szczęśliwego. Obserwowałem jego jazdę. Widać było, że coś umie, ale że z wieloma rzeczami nie daje sobie rady. Na wyciąg też gramolił się z trudnością. W każdym razie był bardziej pokryty puchem śnieżnym niż inni.

Nasze zjeżdżanie powoli dobiegało końca, kiedy zauważyłem pod siatką otaczającą zbocze coś, co przypominało leżącego człowieka, a kolor był niepokojąco podobny do kurtki Marka. Podjechałem tam natychmiast, hamując z efektowną śnieżną szprycą. Istotnie, to był Marek. Leżał z twarzą w śniegu, jedna narta mu się odpięła, jego ciało było jakoś dziwnie wywinięte. Spróbowałem jeszcze raz, jego ciało było bezwładne.
– Wstawaj młotku – szarpnąłem go za ramię. Żadnej reakcji.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Nowości Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Strona 1 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin