Forum GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Zabójczy trójkąt
Idź do strony 1, 2, 3 ... 9, 10, 11  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Nowości / Opowiadania niedokończone
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3192
Przeczytał: 36 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 7:13, 09 Kwi 2011    Temat postu: Zabójczy trójkąt

Tak jak obiecałem, będzie to kryminał. Tak, właśnie w tym miejscu, nie pomyliłem się. Będzie "branżowo" i to bardzo. Choć wiem kto, kogo i dlaczego zabił, do końca nie puszczę pary z ust. Będę się również starał przymrużyć oko, bo nawet w kryminale nie wszystko jest śmiertelnie poważne... Miłośnikom Gry szwajcarskiej zdradzę, że spotkamy parę postaci z tamtego opowiadania. Aha, tytuł jest roboczy, może się jeszcze zmieni. Przyjemnej lektury.

1.
Bridgwater

Wojciech coraz bardziej nerwowo spoglądał na zegarek. Taksówka, którą zamówił do pracy ugrzęzła w korku w połowie Taunton Road, ulicy, która łączy niespełna czterdziestotysięczne Bridgwater z autostradą. Dla Taunton Road nie było pory ulgowej, niczym barometr odczuwała każde utrudnienie w miejskim ruchu.
- Nie może pan tego jakoś objechać? - chciał zapytać taksówkarza choć z góry wiedział, co ten odpowie, do odgadnięcia pozostała jedynie forma: czy odmówi stanowczym "no way mate" czy bardziej wyrafinowanym wyspiarskim "yes but...". Toteż nie próbował nic narzucać, tępo obserwując mijane najwyżej dwudziestką czerwone domki przedmieścia.

Po kilkunastu minutach taksówka wykręciła wreszcie w Broadway, szeroką arterię łączącą wschód z zachodem miasta. Ale i tu nie było dużo lepiej. zwłaszcza, że jedna nitka była wyłączona z ruchu z powodu jakichś wykopów.
- Pan się zatrzyma tu - zażądał Wojciech, kiedy znaleźli się na skrzyżowaniu z Eastoverem, ulicą, która łączy centrum miasta z dworcem kolejowym. Eastover był również malowniczo zawalony autami i Wojciech zdał sobie sprawę, że szybciej będzie mu ściąć biegiem tych kilka uliczek prowadzących na dworzec autobusowy. Dziwny system objazdów istniejący w tym miejscu wydłużyłby podróż o kolejne minuty.
- A pański bagaż? - kierowca wychylił się przez okno. Wojciech wcisnąwszy kierowcy dziesięciofuntówkę wyskoczył z auta i gdyby kierowca zreflektował się kilka sekund później, pasażer byłby już nieosiągalny.

Wojciech narzucił niedbale plecak i puścił się pędem w stronę kilkustanowiskowego przystanku, zwanego podniośle i na wyrost dworcem autobusowym. Od kiedy zlikwidowano kasę biletową, jego zdaniem miejsce nie zasługiwało na tak szumną nazwę. W momencie, gdy mógł już całość dworca ogarnąć wzrokiem, zauważył, że biała bryła autobusu linii National Express Londyn - Westward Ho! odrywa się od krawężnika, by za chwilę skręcić na otwartą ulicę. Z rozpędu przebiegł kilkanaście metrów, choć wiedział, że to już bezcelowe. Stanął i dysząc głośno wyjął komórkę i wybrał numer. Właściciel nie odpowiadał. Spróbował jeszcze raz, również na próżno.

W tym momencie zderzył się z kilkuosobową grupą ludzi, idących od strony przystanku, możliwe, że do niedawna pasażerów autobusu. Mignęła mu przed oczyma twarz, która wydawała się znajoma. Jednak zupełnie nie mógł sobie przypomnieć, do kogo ona należy. Jego brak pamięci do twarzy był w kilku kręgach wręcz legendarny. Jeszcze jako dziennikarz w Polsce na jakimś spędzie bardzo ważnych osób przez trzy minuty rozmawiał z byłym marszałkiem Sejmu Józefem Zychem sądząc, że ma przed sobą Leszka Millera. Mniejszych gaf wystarczyłoby na kilka istnień ludzkich. Psiocząc na swoją słabość spróbował jeszcze raz wybrać numer w komórce, i, zrezygnowany, usiadł ciężko na ławce na przystanku, na której za siedzisko służył metalowy pręt. Takie ławki zamontowano kilkanaście lat temu, licząc, że niewygoda siedzeń odpędzi panoszącą się na przystankach miejscową żulię, o tym, że odpędzi również pasażerów, nikt jakoś nie pomyślał.

2.
Bristol, Westward Ho!

Autobus rejsowy linii 502 z Londynu do Westward Ho! minął właśnie Bideford i raźno zmierzał do końcowego przystanku, w miejscowości, której nazwę, jako jednego z dwóch miast na świecie, zdobił wykrzyknik. Kierowca, Chris Bangs, nie zastanawiał się nigdy nad tym, co wykrzyknik robi na końcu nazwy. Głównie dlatego, że wszystko, co nie wiązało się bezpośrednio z pracą i przyjemnościami życiowymi, nie było specjalnie obiektem jego zainteresowań. Nie wiedział zatem, że nazwę wybrali miejscowi osadnicy w połowie dziewiętnastego wieku, czyniąc nią tytuł modnej wówczas powieści Charlesa Kingsleya, opowiadającej o emigracji do Ameryki. Zresztą tego dnia Chrisa interesowało jeszcze mniej, gdyż z musu przejął kurs od Bristolu, bo poprzedni kierowca, który miał poprowadzić autobus do celu, właśnie się rozchorował. Chris zatem niespecjalnie wiedział, kogo wiezie autobusem, niektórych swych pasażerów nie widział nawet na oczy. Miał spędzić wieczór w Bristolu przy piwie i rozejrzeć się za jakąś towarzyszką na jeden wieczór, tymczasem musiał jechać do miejscowości, w której poza sezonem letnim nie mieszka więcej niż dwa tysiące osób. Szanse na podryw były więc znikome.

W Westward Ho! autobus opuściło kilku podróżnych, których widział głównie z tyłu. Do kursu powrotnego miał jeszcze godzinę, rutynowo więc przeszedł wzdłuż autobusu sprawdzając, czy ktoś czegoś nie zapomniał. Czasem zdarzało mu się znajdować walizki, portfele, bywało, że kilka funtów gotówką, które wypadło z kieszeni niedbale śpiącego pasażera - i takie znaleziska cieszyły go najbardziej.

W przedostatnim rzędzie foteli, po lewej, spał jakiś pasażer. Głowę miał wciśniętą w stronę szyby, tak, że Chris nie widział twarzy, mógł tylko powiedzieć, że był to zapewne mężczyzna i dość słusznej budowy. Powiedział głośno.
- Pan wstaje! Już jesteśmy na końcu trasy.
Pasażer nie zareagował. Szarpnął go za ramię. W tym momencie głowa spod szyby bezwiednie opadła w dół. Chris zauważył tylko, że ma otwarte oczy. Zupełnie odruchowo krzyknął i wybiegł z autobusu. Najpierw zapalił papierosa, uznając, że w tej sytuacji pośpiech już w niczym nie pomoże, a dopiero później wyciągnął komórkę i wybrał numer ratunkowy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Wto 19:20, 12 Kwi 2011, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3192
Przeczytał: 36 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 15:28, 09 Kwi 2011    Temat postu:

3.
Bideford

Detektyw posterunkowy John De'ath siedział u siebie w wynajętej kawalerce w Bideford nad rozpoczętym sześciopakiem piwa i rozpoczął właśnie seans rozpamiętywania krzywd, jakich doznał w swym dwudziestoczteroletnim życiu. Rzeczywistych, jak i tych domniemanych, wiecznych i incydentalnych. Takie medytacje nie były niczym nadzwyczajnym w jego życiu, przeprowadzał je raz na miesiąc czy dwa, zawsze po jakiejś wpadce czy niepowodzeniu. Tym razem naszedł go dół ogólny, spowodowany kilkoma tragediami naraz, więc oprócz tego sześciopaku w lodówce chłodził się następny.

Przede wszystkim nazwisko - biadał w myślach nad pierwszym browarem. Jak można być pracownikiem policji z takim nazwiskiem, budzącym nie tyle respekt ile strach? To nic, że nie czytało się je jako śmierć, tylko wyraźnie oddzielało pierwszą część od drugiej, co powinno brzmieć mniej więcej dee-ath. Od pierwszej klasy podstawówki był "panem śmiercią" i nic nie mógł na to poradzić. Miało to różne konsekwencje. Przez całą podstawówkę był konsekwentnie przezywany "szkieletorem" i nawet porządny łomot, spuszczany czasem przezywającym, nikogo nie odzwyczaił od przezywania.

A "szkieletor", na konto którego wypił drugą butelkę, w jego przypadku brzmiało co najmniej ironicznie. Tusza to drugi powód jego zmartwień. Nie był bynajmniej łamagą ani pokraką, pod potężnym ciałem kryła się niezła sprawność i jeszcze większa siła, o czym jego prześladowcy dowiadywali się zazwyczaj poniewczasie i najczęściej boleśnie. Zresztą to go uratowało na testach przed przystąpieniem do pracy w policji. Jednak trudno w taki sposób odgryźć się szefowi, a DC Neil Conway-Crapp, jego pryncypał, uwielbiał sobie jeździć po jego fizjonomii. "No rusz się, przestępca już jest co najmniej w Appledore" - zwykł mawiać. Pocieszające było tylko to, że szef nazwisko jednak miał gorsze.

Trzecie, właśnie rozpoczęte piwo, było przeznaczone pod fakt godny nawet całego sześciopaku. Otóż DC John De'ath był homoseksualistą. W momencie, gdy odkrywał ten fakt, a było to podczas pewnej bójki z kolegą klasy, nie zdawał sobie w pełni sprawy z jego następstw i jakiś czas skupiony był głównie na ukrywaniu tego faktu przed rodzicami i otoczeniem. Później zrozumiał, że przekreśla to jakiekolwiek szanse na jego wymarzoną pracę w policji. Jeśliby miał zająć jakiekolwiek miejsce w odwiecznej zabawie w policjantów i złodziei, musiałby stać się tym ostatnim - do tego jednak nie czuł się predestynowany. Jedyna kradzież, jakiej się dopuścił, to wyniesienie batonu z hipermarketu, co zresztą okupił kilkudniowymi wyrzutami sumienia. Jeśli jednak John De'ath miał w życiu jakiekolwiek szczęście, to było ono natury politycznej. Rosnąca fala poprawności politycznej spowodowała, że do pracy w policji zaczęto przyjmować również homoseksualistów a nawet, centralną decyzją władz, wprowadzono parytet. Przyznając się do własnej orientacji seksualnej niejako zwiększał sobie szansę na pracę w ulubionej formacji. Jego coming out miał miejsce na formularzu podania o pracę i więcej na ten temat w zasadzie nie dyskutowano. Pierwszy raz przypomniał mu o tym fakcie jego nowy szef, Neil Conway-Crapp, przedstawiając go zespołowi z właściwym sobie koszarowym humorem:
- To jest pan detektyw posterunkowy John Śmierć, pracujący tu na mocy decyzji rządowych. Panie mogą czuć się bezpieczne, panowie będą wiedzieć, co w razie czego należy zrobić.

Jakby tego wszystkiego było mało, właśnie odszedł od niego Darren, jedyny partner, jakiego tak naprawdę miał w życiu, jeśli pominąć incydentalne walenie konia z kolegami. I zrobił to w momencie, kiedy John zaczynał się angażować uczuciowo w związek. Po prostu na którymś spotkaniu oświadczył, ze znalazł sobie kogoś szczuplejszego i z dłuższym. Ponieważ to dramatyczne oświadczenie padło po kilku piwach, sądził, że jest niczym innym jak zwykłym przekomarzaniem się, Tu się jednak mylił. Darren zwinął manatki i nie pojawił się więcej. Zmienił komórkę i wrócił na studia do Oksfordu.

Kiedy już w rękach Johna pojawiło się kolejne piwo, mające osłodzić odejście Darrena, zapikała komórka. John popatrzył na wyświetlacz i z miejsca pożałował co najmniej dwóch butelek.
- John? Jest robota, szykuj się. Sztywny już czeka.
- Zdaje się, że mam wolne, szefie?
- Pracujesz w policji przypominam ci. A młodzi mężczyźni zdaje się nie przeszkadzają ci aż tak bardzo?
- Nie jestem nekrofilem. Co się stało?
- Trup w autobusie w Westward Ho! Facet około dwudziestu pięciu lat. Możliwe przyczyny naturalne, myślałem, że nie ma większych grubasów od ciebie, okazuje się, że jednak są i on jest właśnie jednym z nich. Może jednak ktoś mu pomógł. Do momentu orzeczenia lekarza i sekcji nic konkretnego nie da się powiedzieć. Ekipa już jest na miejscu. Zaraz podjedzie po ciebie radiowóz. Rusz to dupsko i zabierz się do konstruktywnej pracy.

John rozłączył rozmowę i w pierwszym odruchu pobiegł do łazienki umyć zęby.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Wto 19:21, 12 Kwi 2011, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LoQ
Dyskutant



Dołączył: 15 Sty 2010
Posty: 53
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: DG

PostWysłany: Sob 15:43, 09 Kwi 2011    Temat postu:

Homowy, dzięki tobie chyba polubię kryminałySmile bardzo fajnie się zapowiada to opowiadanie... czekam na dalszą część.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3192
Przeczytał: 36 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 17:50, 09 Kwi 2011    Temat postu:

4.
Westward Ho!

Przystanek w Westward Ho! wciśnięty jest między koniec zabudowań osady, skwer i brzeg morski. Przy przypływie woda podchodzi aż do betonowego muru odgradzającego morze od miasta. Gdy John przybył na miejsce, autobus odgrodzony był od reszty biało-niebieską taśmą. Ktokolwiek to jednak zrobił, uczynił to tak nieszczęśliwie, że całkiem bez sensu zatarasował drogę promenadą wzdłuż plaży wieczornym spacerowiczom, którzy, nie mając możliwości ominięcia przeszkody, zyskiwali możliwość obejrzenia dodatkowej atrakcji. Ustawili to tak jakby pasażerowie mordowali się wzajemnie na ostatnich pięćdziesięciu metrach trasy, a później zabójcy uciekli w stronę morza... Toteż John, wściekły i jeszcze nie w pełni trzeźwy zmuszony był przebić się przez sporawy tłum.

- Kto tym tu zawiaduje? - zapytał gromady umundurowanych policjantów stojących u drzwi wyjściowych.
- Ja, posterunkowa Gwen Drury - odpowiedziała blondynka w uniformie, przybierając być może odruchowo dość mało służbową pozę. - DC Death?
- De'ath - poprawił John. Co zrobiono do tej pory?
- Miejscowy lekarz stwierdził zgon, policyjny anatomopatolog jest w drodze z Exeteru i zdaje się, że klnie na czym świat stoi.
- Jakaś przyczyna? Czas śmierci?
- Jeszcze nic nie wiadomo. Fotografowie zrobili co swoje, ciała nie ruszano, jest tak jak dojechał.
- Od dwóch do trzech godzin - wtrącił stojący obok mężczyzna w cywilu. - Denat jest w środkowym stanie stężenia pośmiertnego, co przypada zwykle na od trzech do czterech godzin. Dokładniej w tym momencie się nie da.
- Jakiś dokument identyfikacyjny? Paszport? Co przy nim znaleźliście?
- Rzecz w tym, że nic, przynajmniej w kieszeniach. Jeśli coś miał, to jest dokumentnie wyczyszczony. A coś mieć musiał, wygląda mi na turystę, powinien mieć przynajmniej bilet, kartę kredytową, portfel, komórkę, cokolwiek. Ma plecak, jechał w komorze bagażowej. Tam też nic nie znaleźliśmy poza standardowym wyposażeniem turysty.

John popatrzył w stronę morza na zamglony kontur wyspy Lundy, zasłaniający widnokrąg. No to pierwsze, co schrzanili amatorzy z wioski - pomyślał, choć z drugiej strony przy podanym czasie śmierci wątpił w jakiekolwiek odciski palców zostawione przez ewentualnego zabójcę. Wszedł do autobusu, prowadzony przez Gwen Drury. Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, to twarz mężczyzny. Gładko ogolona, jeszcze na swój sposób chłopięca, choć już pewne rysy wskazywały na wchodzenie w wiek średni. Było w tej twarzy kilka charakterystycznych cech. Przede wszystkim bardzo cienkie, niemal spiczasto zakończone wargi. Równie cienkie uszy szczelnie przylegały do głowy. John pomyślał w pierwszym odruchu, że za życia musiał to być sympatyczny facet, mimo ostrości konturów było w nim coś przyciągającego, widocznego nawet po śmierci. Wcale nie jest powiedziane, że denatami mają być tylko ponuracy, chamy i zatwardziali kryminaliści. Ci raczej są z drugiej strony barykady.

Wpatrując się szukał jakichkolwiek cech identyfikacyjnych, czegokolwiek, co dawałoby choć punkt zaczepienia w dalszych poszukiwaniach. Nie znalazł niczego. Facet ubrany był po europejsku, choć rysy twarzy miał raczej mało angielskie, co samo w sobie nie świadczyło jeszcze o niczym. John odszedł metr od fotela i przyjrzał się jeszcze raz w przeświadczeniu, że coś istotnego umyka jego uwadze. W tym momencie przyszło mu do głowy, że facet najpewniej jest z tej samej działki co on sam. Swój swego wyczuje nawet po śmierci - gdzieś słyszał już tę maksymę. Przyjrzał się palcom. Były wypielęgnowane, żaden z nich nie nosił śladów jakiejkolwiek biżuterii. Zatem, jeśli przyjąć, że "wyczyszczono" go po ewentualnym zabójstwie, nie ściągnięto niczego z ręki. Bo że to było zabójstwo, John był pewny, mimo słyszanych w szkole policyjnej i powtarzanych tysiące razy przestróg, by nie kierować się wrażeniem a konkretami. Tu jednak były jakieś podstawy. Podczas zawału serca umierający człowiek wykonuje najczęściej jakieś rozpaczliwe ruchy, łapie się za klatkę piersiową, zmienia pozycję ciała. Tu nic nie wskazywało na taką ostatnią, przegraną walkę. Ubranie również leżało na mężczyźnie idealnie, jak gdyby nie ruszał się od samego Londynu czy skądkolwiek przyjechał.

- To pan prowadził ten autobus? zapytał mężczyznę, którego posterunkowa Drury przedstawiła jako kierowcę.
- Tak, ale nie mam nic do powiedzenia. Zacząłem prowadzić od Bristolu, ten człowiek już tam był. W Bridgwater wysiadło kilka osób, kilka wsiadło, widziałem je głównie od tyłu. W Taunton i Barnstaple jeszcze mniej.
- Ma pan lusterko w kabinie. Ktoś podchodził do jego miejsca? Ktoś zmieniał pozycję w autobusie?
- Tak, kilka razy pasażerowie przemieszczali się. Ale kto, gdzie, nie mogę powiedzieć. W ogóle nie ja miałem jechać tym autobusem, wrobiono mnie w ostatniej chwili - Chris Bangs dorzucił jeszcze coś pod nosem, co brzmiało jak stłumione przekleństwo. - Myślałem tylko by dojechać do końca.
- Cóż, musimy spisać oficjalny protokół, nie będę tego robił w Bideford a tutaj, na miejscu. Jeśli zaś pan sobie cokolwiek przypomni, proszę się ze mną skontaktować - podał kierowcy wizytówkę i przekazał kierowcę Gwen Drury, która już prawie oficjalnie mizdrzyła się do Johna. Jeszcze nie nauczył się spokojnie reagować na damskie zaloty, a najczęściej w tym momencie zaczynał się peszyć i czerwienić. Toteż czym szybciej odwrócił się do morza i obserwował wyspę.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Wto 19:22, 12 Kwi 2011, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3192
Przeczytał: 36 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 19:22, 09 Kwi 2011    Temat postu:

5.
Bridgwater

Po kilkunastu minutach wydzwaniania porzucił dalsze dręczenie telefonu komórkowego. Było jasne, że abonent teraz nie odbierze rozmowy. Ostatnio słyszeli się wczesnym popołudniem, kiedy Szymon wsiadał do autobusu na dworcu przesiadkowym na Heathrow w pobliżu lotniska. Prosił, by nie dzwonić i dać mu się wyspać. Wojciech niechętnie przystał na tę prośbę.
- Nagadamy się od Bridgwater, zresztą czeka nas jeszcze spora droga.
To była prawda. Mieli jechać na kilka dni do Lynton. Tak po prostu, aby spędzić kilka dni ze sobą, nacieszyć się własną obecnością po prawie rocznych zawirowaniach w ich znajomości. Wojciech ciężko przeżył fakt, że Szymon wybrał jednak życie z kobietą. Popadł w długą depresję, przestali się odwiedzać, widywać, komunikowali się głównie przez telefon. Szymon lubował się w przekazywaniu niektórych szczegółów jego życia z Alicją, czym nieświadomie, a może nie do końca nieświadomie, doprowadzał Wojciecha do stanu, w którym zazdrość, depresja i poczucie obezwładniającej beznadziei zaczęły uzupełniać się wzajemnie, katalizować i chyba tylko własnej przytomności umysłu Wojciech zawdzięcza, że nie zdecydował się na któreś z rozwiązań ostatecznych. Próbował sobie obrzydzić Szymona, znienawidzić go, i prawie mu się to udawało - do następnego telefonu, kiedy ustawiona melodia Believe Cher, symbol ich pierwszego spotkania, wywoływała dreszcz podniecenia i nadziei.

Któregoś dnia, po mniej więcej roku, po sygnale wywoławczym nastąpiło rzeczywiście coś, na co Wojciech czekał prawie rok. Ale dziwna była to rozmowa. Bez szczegółów, bez tłumaczenia sytuacji. Szymon nawet nie powiedział wyraźnie, czy jest jeszcze z Alicją czy już nie. Zaproponował po prostu spotkanie.
- Ale nie w tej twojej ruderze, której nawet nie sprzątasz na mój przyjazd.
- Ja? Przecież ostatnio tam był porządek?
- Tak, ostatni raz przed twoim wprowadzeniem się. Może Lynton?
Lynton, a w zasadzie Lynton i Lynmouth, małe miasteczko w północno-zachodnim Devonie na skraju parku narodowego Exmoor, było miejscem ich ostatniego spotkania przed kryzysem. Zamieszkali w hotelu na klifie i spędzili szalone trzy dni, wypełnione czułością, seksem, i tym wszystkim co wpływa na bycie razem. Uroku dodawały śniadania i kolacje na tarasie z widokiem na ujście Kanału Bristolskiego do oceanu, podróże unikalną w skali świata zieloną kolejką napędzaną wodą, przewożącą ludzi w górę i w dół klifu i wieczorne spacery Skalną Doliną nad samym morzem. Toteż przywołanie tej nazwy musiało wywołać jednoznaczne skojarzenia i obietnice. Nadto, od kiedy Szymon był z Alicją, nie padła z jego strony ani jedna propozycja odwiedzin, spotkania, zupełnie nic.

Euforia wywołana ta nagłą perspektywą spotkania przesłoniła mu jakiekolwiek myślenie. Doszedł do wniosku, że o szczegóły dopyta już na miejscu. Jedyne co mu się nie podobało, to fakt, że tym razem Szymon z powodu kłopotów z samochodem miał przyjechać środkami komunikacji publicznej. Było to dla niego niewyobrażalne, Szymon ostatni raz jechał pociągiem z Nowego Sącza do Piły w wieku siedemnastu lat. Od kiedy zdał na prawo jazdy, nie uznawał nawet autobusów miejskich a fakt istnienia dobrze rozwiniętej komunikacji publicznej w Anglii, po pięciu latach mieszkania na Wyspie przyjął ze zdziwieniem.

Chcąc nie chcąc cały plan z niewiadomych przyczyn wziął w łeb. Zastanawiał się nawet, czy nie gonić autobusu jakąś taksówką, ale po pierwsze, zapłaciłby za nią jak za zboże, po drugie - nie miał pewności, czy Szymon w tym autobusie w ogóle był. Zniechęcony postanowił wrócić do domu. Liczył na to, że Szymon jednak się odezwie, a jeśli nie? Też trzeba będzie jakoś zadziałać. Tylko jak?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Wto 19:22, 12 Kwi 2011, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3192
Przeczytał: 36 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 22:00, 09 Kwi 2011    Temat postu:

6.
Bideford

Podratowawszy się dwiema mocnymi kawami, John punktualnie o dziewiątej pojawił się u szefa w gabinecie na odprawie. Oprócz starego obecny był cały wydział kryminalny z Bideford, raptem trzy osoby: DI Rory Calaghan, starszy Szkot dożywający emerytury w cieplejszym niż szkocki klimacie, DI Paul Harris, niewątpliwie z największymi osiągnięciami spośród ich czterech oraz DC Pippa Dobson, młoda dziewczyna myśląca bardziej o życiowych przyjemnościach niż pracy. Jeśli to prawda, co słyszało się od Polaków o znaczeniu jej imienia w języku polskim, to imię idealnie harmonizowało z resztą osoby.
- Mamy coś z Exeteru? - zapytał John prawie zamiast rytualnego "dzień dobry".
- Prognozę pogody - odpowiedział złośliwie Rory, nawiązując do centralnego biura meteorologicznego MetOffice w tym mieście.
- Pytam w sensie rzeźników.
- Anatomopatolog obiecał dokładne wyniki na popołudnie. Niemniej wstępne oględziny wskazują na otrucie - odpowiedział Conway-Crapp. - Koroner wypowie się w tej sprawie dopiero po ostatecznej analizie, niemniej możemy zacząć już działać, bo potrzebny jest pośpiech. John, zostajesz szefem grupy operacyjnej, partnerem będzie Rory, reszta ma wam pomagać, nie mamy teraz specjalnie wiele do roboty.

John uśmiechnął się w duchu. Pierwszy raz, kiedy został szefem zespołu. Może cieszyłby się mniej, gdyby znał rzeczywistą motywację starego, ale w tym momencie było mu wszystko jedno. Dotychczas robił klasyczne ogony a do ważnych zadań delegowano Rory'ego albo Paula. Ucieszył się również, że jego partnerem będzie Rory. Do największych tajemnic Johna należało pragnienie przespania się z nim i ciągle sobie robił nadzieje. Rory był starym kawalerem a o jego życiu osobistym nie krążyły żadne plotki ani pogłoski, co się rzadko zdarza. Zarówno kobiety jak i mężczyzn traktował z jednakowym respektem i szacunkiem, a w pubie siedział najczęściej sam albo z kolegami z pracy. Johnowi nie przeszkadzał wiek policjanta; uważał, że wygląda młodziej niż powinien i jest wyjątkowo przystojny. Ukradkowe rzuty okiem przy okazji przebierania się upewniły go również w przekonaniu, że jest wyjątkowo dobrze obdarzony przez naturę. John co prawda miał świadomość, że ze swoją orientacją znajduje się w gnieździe os, bo większość policjantów pochodzi jednak z zupełnie innych pod względem moralnym lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, jednak przy Rorym tracił nieco głowę, pilnując się tylko, by nie gapić się zbyt nachalnie.

- Witam na naszym pierwszym spotkaniu operacyjnym - powiedział z lekkim drżeniem głosu, gdy DI Conway-Crapp, zwany poza plecami pieszczotliwie Panem Gówienkiem, opuścił pokój. - Na razie jedyne co możemy zrobić, to wrzucić denata do bazy poszukiwanych i spróbować się zorientować, skąd dokąd jechał. Znaleźć kierowcę, który prowadził z Londynu do Bristolu. Proponuję na wstępie, by Pippa zabrała się za obdzwonienie hoteli i sprawdziła, w którym ktoś nie pojawił się na noc mimo rezerwacji.
- Jaki obszar wchodzi w grę?
- Spory. Autobus zatrzymuje się w Taunton, Barnstaple, Bideford i Westward Ho!
- Przecież to są setki hoteli - jęknęła Pippa.
- Bez przesady. Przyjmiemy, że wchodzi w grę wybrzeże Devonu od Lynton po Westward Ho! Pięciogwiazdkowe możemy odpuścić, on nie wygląda na takiego. Raczej hotele klasy turystycznej i maksymalnie do trzech gwiazdek.
Pippa spojrzała na Johna z dzikim błyskiem w oku, ale komentarz zostawiła dla siebie.
- Proponuję teraz zająć się innymi rzeczami ułatwiającymi identyfikację. Plecak. Co w nim jest?
- Szczoteczka do zębów. Ręcznik. Dwa komplety bielizny na zmianę. Bluza, płaszcz przeciwdeszczowy. Paczka prezerwatyw.
- Może to jest najważniejsze? - zapytała Pippa.
- Nie były używane, DNA odpada... - odciął Rory. - Ale uwaga jest cenna. Możliwe, że jechał na spotkanie z jakąś bliską osobą. Kobietą albo... - tu ukradkiem popatrzył na Johna, jakby bojąc się jego reakcji.
- Facetem, nie krępujcie się. Mnie to też przyszło do głowy. Jest w nim coś takiego... Co jeszcze jest w plecaku?
- Książka. Ale nie zgadniecie jaka. "Railway children" Edith Nesbit. Kto to czyta...
- Pedofile - wyrwało się Pippie.
- To ja też jestem pedofilem, bo mi się tamta książka podobała i czasem... - zawahał się Rory jakby bojąc się podpaść. - Może koleżanka wyjdzie tak na moment poza okowy seksu? Ja po przeczytaniu tej książki dwa lata bawiłem się w trainspotting.
- Ale byleś dzieckiem, a to jest dorosły facet...
- Ja mam inną teorię - przerwał tę bezproduktywną dyskusję John. - Ktoś z was się uczył języka obcego?
Zapadła cisza.
- Trochę w szkole...
- No widzicie. Ja uczyłem się - i dalej uczę niemieckiego. I mam dość podręczników, w których bohaterowie non stop chodzą po knajpach albo czekają na autobus. Dlatego czytuję sobie książki dla dzieci, a wiecie dlaczego? Bo są napisane bardzo prostym językiem. Nam trudno to ocenić, ale cudzoziemcowi nie. Można więc założyć, że nasz fant był cudzoziemcem. I to raczej nie turystą a prędzej pracującym tu na stałe Węgrem, Polakiem czy Litwinem.
- No i co z tego?
- To może nam zawęzić poszukiwania.
Rozmowę przerwał telefon, odebrał siedzący najbliżej aparatu Rory.
- John to do ciebie.
John chwycił podaną słuchawkę.
- To ja, Chris Bangs, kierowca autobusu. Mówił pan, żebym się skontaktował, jeśli przypomnę sobie coś ważnego.
- Tak?
- Gdy ruszałem z zatoki w Bridgwater, miałem wrażenie, że ktoś się spóźnił na autobus. Facet w średnim wieku, gonił go prawie aż do przystanku. Ja już byłem na drodze. Nawet bym się zatrzymał, ale nie miałem gdzie stanąć.
- Opisałby pan tego człowieka?
- Wiek około 45 lat, krótkie włosy, lekko tęgawy, w okularach, ubrany w ciemnoniebieską koszulę polo, niewykluczone, że z białym logo na piersi.
- Niewiele ale coś jest. Dziękuję.
John odłożył słuchawkę.
- Znów wszystko albo nic. Zobaczymy, co nam da rozeznanie po hotelach...
Pippa rzuciła mu wściekłe spojrzenie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Wto 19:23, 12 Kwi 2011, w całości zmieniany 9 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3192
Przeczytał: 36 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 4:27, 10 Kwi 2011    Temat postu:

7.
Bridgwater

Tego wieczora Wojciech jeszcze kilka razy próbował złapać Szymona telefonicznie. Bez skutku. Położył się spać potwornie późno i jeszcze godzinę się męczył, zanim zasnął. Próbował bez powodzenia rozładować napięcie, uciekając się do tradycyjnej i od wieków stosowanej metody. Jednak nawet najbardziej dzikie wyobrażenia, zazwyczaj niezawodne, tym razem nie spowodowały nawet częściowego wzwodu, na nic zdał się również inny czasem stosowany sposób, nasmarowanie żołędzi oliwką. Zrezygnowany schował członka i zasnął, budząc się co kilkanaście minut. Śniły mu się straszliwe koszmary, jakieś pościgi po schodach, domy, które trzeszczały i ruszały się ilekroć do nich wszedł. Rano przejrzał na internecie policyjną publiczną bazę danych o zaginionych i również nie znalazł w niej nic godnego uwagi.

Zastanawiał się, co powinien zrobić w takiej sytuacji. Jedyne dane, jakimi dysponował, to adres Szymona i nazwę firmy, w której pracował. Firmę mógł sobie odpuścić, zarówno Szymon jak i on wzięli tydzień urlopu. Natomiast co do domu... Nie wiedział, co z Alicją, czy jeszcze tam mieszka, w ogóle nie wiedział nic na temat życia osobistego swojego najlepszego w końcu przyjaciela. Dysponował co prawda zdjęciem Alicji, wiedział nawet, gdzie pracuje, ale to wszystko mogło zdać się psu na budę. Jeśli istotnie, jak domniemywał, nie są razem, dziewczyna nie będzie nawet miała pojęcia o wyjeździe Szymona. Zresztą tak naprawdę czego się tam mógł spodziewać? Jeśli Szymon wyjechał z Northampton, a wszystko na to wskazywało, może najwyżej pocałować klamkę. Większy sens miał wyjazd w drugim kierunku - do Barnstaple, gdzie mieli mieć przesiadkę na Lynton. Mogło się tak zdarzyć, że zachorował w autobusie. Przypomniał sobie podobną historię sprzed kilku miesięcy, kiedy Szymon w pracy doznał niegroźnego wylewu i trzy dni spędził w szpitalu. Tyle że to mogło się zdarzyć niekoniecznie w Barnstaple, a na całej trasie przejazdu autobusu. Perspektywa szukania go w kilku miastach wydała mu się co najmniej przerażająca.

Kiedy jednak następnego dnia i dwa dni później nie było żadnej wiadomości od przyjaciela, doszedł do wniosku, że najgorzej zrobi, jeśli będzie siedział na miejscu. Nawet nie musiał specjalnie pakować plecaka, ten stał cały czas z uniwersalną zawartością turystyczną przy drzwiach od feralnego popołudnia. No, może tym razem nie będzie potrzebował prezerwatyw. Zrezygnowany poszedł na dworzec i kupił w kasie bilet do Northampton.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Wto 19:23, 12 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3192
Przeczytał: 36 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 4:28, 10 Kwi 2011    Temat postu:

8.
Bideford

John i Rory byli w trakcie chaotycznego przeglądania kartoteki komputerowej, w której liczyli na ślepo znaleźć kogoś przypominającego denata bądź cokolwiek, co by się z nim kojarzyło, kiedy do pokoju wpadł Neil Conway-Crapp.
- Są już wyniki sekcji zwłok - rzucił na stół plik wydruków. - Zajmijcie się tym. No i można w końcu oficjalnie otworzyć dochodzenie.
Obaj rzucili się niczym zgłodniali na stos kartek.
- Śmierć nastąpiła w wyniku wprowadzenia do organizmu cyjanku potasu w ilości wystarczającej do uśmiercenia trzech osób. Truciznę wprowadzono metodą iniekcji cienką igłą do jednej z żył pod małżowiną... - czytał na głoś Rory. - Cholera, co to jest małżowina? Faceci też to mają? - zapytał odrobinę zaniepokojony.
John mimo respektu dla starszego kolegi nie mógł ukryć rozbawienia.
- W potocznym rozumieniu ucho - uśmiechnął się dziko.
- To nie mógł tak po prostu napisać? - pieklił się dalej Szkot. - Za naszych czasów nie było tego bełkotu.
- Nie bardzo. To co naprawdę jest uchem znajduje się w środku czaszki. Ta część, którą my nazywamy uchem, w zasadzie nim nie jest, a tylko pewną osłoną, zabezpieczeniem, no i czymś w rodzaju magnesu zbierającego i wstępnie wzmacniającego dźwięki.
- E tam, wy i te wasze naukowe metody. To już nawet ucho nie jest uchem... - zadumał się Rory.
Był policjantem starej daty, szkolonym jeszcze w latach sześćdziesiątych, kiedy technika kryminalistyczna była o wiele bardziej prymitywna niż obecnie. Poza tym nie był specjalnie fanem nowoczesności. To, za co stary go cenił, to ogromny zmysł, intuicja i umiejętność rozmów z ludźmi. Tu był bezbłędny. Przypadki, gdzie należało wykazać się praktycznym zastosowaniem wiedzy kryminalistycznej powierzał lepiej wyedukowanemu Paulowi Harrisowi.
- Tu jest jeszcze coś dziwnego. Na całej długości członka i w jego okolicy wykryto liczne martwe plemniki z materiałem genetycznym denata, o identycznej strukturze oraz zbliżonej budowie, najpewniej pochodzące od tego samego organizmu. Nie stwierdzono żadnego obcego materiału genetycznego. Jak to przełożyć na prosty angielski?
- Że albo odbył wcześniej stosunek w prezerwatywie albo po prostu zwalił sobie gruchę bez należytego dbania o higienę. Albo też używał preejakulatu czyli płynu przedejakulacyjnego jako lubrykanta. Też zawiera plemniki, choć nie aż tyle co właściwa sperma. Patrząc na te jego wypielęgnowane paznokcie i dbałość o każdy szczegół ciała, raczej to drugie.
Rory popatrzył się zgorszonym wzrokiem na Johna.
- A dlaczego zaznaczyli, że były podobne? Plemnik to plemnik.
- No nie bardzo. Badanie DNA jest cholernie drogie, więc robi się je wyrywkowo, resztę ocenia inaczej, głównie obserwacyjnie. Choć plemniki rzeczywiście są podobne, są jak ludzie i zależą od, hmmm, producenta. Jeden facet produkuje mniejsze, inny większe, z dłuższą lub krótszą witką, inny wydłużone, bądź też bardziej okrągłe. To jest pochodną genetyki, sposobu odżywiania, przebytych chorób...
- Skąd ty to wszystko wiesz? Wy w tej waszej orientacji wszyscy wyszkoleni w tych tematach? Czy to w szkole uczą teraz naukowego walenia gruchy? Preejakulat... W starej, dobrej Anglii brało się po prostu wacka w łapę i jechało z koksem...
- Logika po prostu. No i czasami uważałem w szkole ale nie na takich wykładach, jakie sobie wyobrażasz.
- Dużo ci z tego przyszło. Jeśli jest jak mówisz, to należy raczej seks wykluczyć jako motyw bezpośredni.
- Też jakaś korzyść, nie?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Wto 19:24, 12 Kwi 2011, w całości zmieniany 8 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3192
Przeczytał: 36 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 14:45, 10 Kwi 2011    Temat postu:

I znów małe audio-video...

[link widoczny dla zalogowanych]
Miasto z wykrzyknikiem!

[link widoczny dla zalogowanych]
Widok na Lundy z Westward Ho! Na tę wyspę patrzył John unikając Gwen Drury.

[link widoczny dla zalogowanych]
Lynton i Lynmouth, tu właśnie zmierzali Wojciech i Szymon, Klifowa kolejka na wodę.

[link widoczny dla zalogowanych]
Barnstaple, widok ogólny z drogi na Bideford, tędy jechał autobus 502 z trupem na pokładzie

[link widoczny dla zalogowanych]
Bideford, miasto Rory'ego i Johna

http://www.youtube.com/watch?v=XTYzz_hTIw4
Ta melodia oznajmiała na komórce Wojciecha telefon od Szymona


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pon 0:21, 11 Kwi 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3192
Przeczytał: 36 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 0:58, 11 Kwi 2011    Temat postu:

9.
Westward Ho!

Po opracowaniu wstępnego planu wyszli z komisariatu wprost na rozpalony późnowiosennym słońcem centralną ulicę Bidefordu, będącą jednocześnie arterią, bulwarem i nadbrzeżem rzeki Torridge. Rzeka była akurat w stanie przypływu, co spowodowało, że zaroiło się na niej od jednostek pływających, od kajaków po wcale niemałe jachty. Nie mając wiele w planie na popołudnie, John postanowił je spędzić w pubie umieszczonym w starym domu celnym na bulwarze i przy kuflu cydra pogapić się na ludzi. Jednak Rory zaskoczył go.
- Proponuję małą wycieczkę. Taką półoficjalną. Z tradycyjnym kuflem piwa na zakończenie.
Nie musiał tego dodawać. Z niewiadomych powodów wszystkie wycieczki w Anglii kończą się w ten właśnie sposób i od tej żelaznej zasady nie są uznawane jakiekolwiek wyjątki.
- Kto płaci?
- Chyba nie przypuszczasz że Szkot? - udał zdziwienie Rory. Na przysłowiowym skąpstwie Szkotów zrobił już prawie fortunę, jeśli miałaby się ona wyrazić w liczbie wydębionych w ten sposób butelek.

Rory nie musiał mówić dokąd będzie ta wycieczka. Już po chwili czekali na przystanku na bulwarze a po kilkunastu minutach na zabytkowym, pochodzącym z trzynastego wieku wieloprzęsłowym kamiennym moście pojawiła się ciężka sylwetka autobusu dalekobieżnego. Byli jedynymi pasażerami wsiadającymi na tym przystanku, co o tyle nie zdziwiło Johna, że jeśli ktoś chciał jechać do Westward Ho!, to nie musiał wybierać najdroższego przewodnika na tej trasie. Już wewnątrz autobusu przeszli wzdłuż korytarzem uważnie obserwując ludzi. Nie było ich wielu, większość to kobiety w wielu emerytalnym jadące zapewne na zasłużone wczasy nad morze. Nikt nie robił wrażenia stałego bywalca linii. Pasażerowie czytali gazety, oglądali filmy na swych laptopach bądź też po prostu kontemplowali zaokienny krajobraz. Nikt jakoś nie zwrócił uwagi na jednego starszego i jednego młodszego mężczyznę idących korytarzem w stronę końca autobusu.

John z całą świadomością usiadł na miejscu, na którym dwadzieścia cztery godziny wcześniej jechał denat. Postarał się przyjąć taką samą pozycję, jaką dzień wcześniej przyjął zamordowany. Z tego miejsca nie miał żadnego widoku na wnętrze autobusu, żadnej możliwości sprawdzenia, kto podchodzi do jego rzędu. Wysokie, fikuśne oparcia powodowały, że nawet sufit był widoczny w niewielkim fragmencie.
- Podejdź do mnie - poprosił Rory'ego. Ten z mig zorientował się, co John ma na myśli.
- I jak? - zapytał wykonawszy polecenie Johna.
- Sam się przekonaj - tym razem eksperyment przeprowadził John.
- Faktycznie, jak w klatce, twarz widzisz prawie w ostatniej chwili, nie zdążysz nawet zareagować. Prędzej podchodzący usiądzie koło ciebie, niż ty wykonasz jakiś ruch.
- To możemy przyjąć hipotezę, że to musiał być ktoś znany denatowi?
- Jeszcze za wcześnie, choć mnie cały czas niepokoi to nienaganne ubranie, nienoszące prawie żadnego śladu załamania - nie dawał za wygraną Rory. - Poza tym denat mógł po prostu spać i wtedy mógł go załatwić praktycznie każdy.
- No wtedy jeszcze nie denat.
- Wszystko jedno. Masz jakiś długopis przy sobie?
John pomacał w kieszeniach i z jednej z nich wyjął automatyczny ołówek. Rory spróbował nakłuć ucho Johnowi to lewą to prawą ręką.
- Zabójca musiał się prawie położyć na denacie. Te fotele są jednak w pewnym rozstawieniu. Jeśli przyjmiemy, że ofiara nie spała, taki ruch mogła bezkarnie wykonać właściwie tylko osoba mu bliska. Pod pozorem poprawienia kołnierza koszuli, pocałunku, obojętne. Przysunięcie zajmuje więcej niż sekundę, ofiara, zaskoczona takim nieoczekiwanym ruchem musiałaby w międzyczasie przyjąć pozycję w jakimś sensie obronną - myślał głośno Rory.

John zauważył jeszcze co innego, że Rory w momencie wykonywania markowanego zastrzyku prawą ręką położył mu lewą rękę na udzie i to bliżej jego wewnętrznej części. Mógł ale nie musiał. Postanowił na razie tylko zapamiętać ten fakt.

Autobus tymczasem dojechał do Westward Ho! John podszedł do kierowcy i przedstawił się. Kierowca nie zdziwił się specjalnie. Wiadomość o tragicznym zdarzeniu na tej linii obiegła już całą firmę.
- Możemy wyjść na chwilę?
- Ale nie jestem chyba aresztowany? - roześmiał się kierowca.
- Skądże. Chcielibyśmy wiedzieć tylko, co pan zauważył we wnętrzu wozu między Bidefordem a tym miejscem.
- Nic, zupełnie.
- Czy ktoś wstawał z miejsca, szedł korytarzem?
- Chyba nie... A dlaczego?
- Dziękujemy panu. Bardzo pan nam pomógł.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Wto 19:25, 12 Kwi 2011, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3192
Przeczytał: 36 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 3:36, 11 Kwi 2011    Temat postu:

10.
Westward Ho!

- To co, spacerek? - zaproponował Rory. - Po takim dniu należy nam się rozprostowanie kości.
- Czemu nie? Tylko pamiętaj, że musimy czymś wrócić.
- A ja z piwa nie mam zamiaru rezygnować.
Szli szeroką plażą, miejscami piaszczystą, to zaś pomarszczoną wygładzonymi kamieniami. Piękna pogoda sprawiła, że mimo wiosny sporo osób decydowało się na spacer bądź plażowanie, oczywiście nie w strojach kąpielowych, ale tu i ówdzie napotykali na rozstawione namioty plażowe i krzesła do opalania. Szli w milczeniu, kontemplując widok brzegów zatoki, wyspy Lundy na horyzoncie, mijanych ludzi, w większości par. John skupił się bliżej na młodej parze, on mógł mieć góra dwadzieścia lat, ona nawet młodsza. Szli boso, śmiejąc się, przekomarzając, szturchając. Złapał się na tym, że im po prostu zazdrości. Wszystkiego. Bycia razem, beztroski, braku dystansu do siebie i do innych, bo bawiąc się beztrosko tu i owdzie poszturchiwali przypadkowych przechodniów. Przystanął na chwilę i ze zdziwieniem zauważył, że chciało mu się płakać. Nie pamięta kiedy ostatnio płakał. W trzeciej klasie podstawówki, kiedy rozwalił sobie kolano, to na pewno. A później? Chyba nie, w ciężkich momentach najczęściej zacinał się w sobie a rozładowywał się najczęściej w siłowni bądź na drążku zawieszonym nad drzwiami pokoju.

Rory zauważył tę nagłą zmianę nastroju u kolegi i szybko odgadł, czym jest spowodowana.
- Też by się tak chciało, nie?
- Nie... za stary jestem na to.
- Czy ty w ogóle byłeś kiedyś zakochany?
Jeśli można kogokolwiek zastrzelić pytaniem, to stało się właśnie w tej chwili. Na co dzień nie rozmawiali na tematy prywatne, ich rozmowy dotyczyły wyłącznie pracy. Zresztą o czym pięćdziesięciolatek może rozmawiać z kimś o połowę młodszym? W mechanizmie życiowym Anglików, o ile w ogóle coś takiego istnieje, istnieje zasada, że rozmowa z kimś o dużej różnicy wiekowej czy w statusie społecznym jest z gruntu podejrzana. U podłoża stoi przekonanie, że osoby o dużej różnicy w doświadczeniu życiowym raczej niewiele mają sobie do powiedzenia. Starszy facet raczej nie zacznie ot tak, bez powodu rozmawiać z szesnastoletnim chłopcem, bo natychmiast u obserwujących, a i u szesnastolatka również, powstanie podejrzenie o próbę uwiedzenia. Jeśli na przystanku ktoś młody podejdzie do osoby dużo starszej i na przykład zapyta o godzinę, starszy odpowie najczęściej sucho acz uprzejmie i prawie natychmiast przy pomocy mowy ciała da do zrozumienia, że temat skończony, znajomość również. Ten typowo wyspiarski zwyczaj czasem dość skutecznie wiąże ręce policjantom, bo bywało, że osoba, która rozmawiała z podejrzanym w podobnych okolicznościach mogłaby być o wiele bardziej pomocna, gdyby zamieniła z nim ze trzy zdania więcej.

I w takiej właśnie sytuacji stary policyjny wyga zadaje młodemu pytanie, czy był zakochany. Pyta policjant, który choćby z powodu charakteru pracy z reguły podchodzi do wszelkich uczuć z dystansem.
- Rory, nie drażnij mnie, proszę. Sam wiesz na jakiej zasadzie tu pracuję, kim jestem i tak dalej. Chcesz się ponabijać z pedała? Naprawdę cię to tak kręci? Czy też stary cię nasłał na przeszpiegi by mieć na mnie bata? Nie zdziwiłbym się. Ten człowiek jest zdolny do śledzenia własnej żony.
Rory nie był przygotowany na taki wybuch, choć akurat z ostatnim zdaniem zgadzał się w zupełności. Odczekał chwilę, aż chłopak się uspokoi. Przeszli jeszcze kilkadziesiąt metrów.
- A ty co, wmówiłeś sobie, że uczucia są przeznaczone tylko dla heteroseksualistów? Ja się nie pytam, w kim się kochałeś, nie interesuje mnie płeć a wyłącznie sam fakt. Zadałem pytanie, po prostu na nie odpowiedz.
Tak po policyjnemu - pomyślał John a głośno odpowiedział. - Był ktoś taki. Miałem szesnaście lat, on chodził do mojej klasy. Nie wiedziałem czy jest gejem, hetero, w ogóle nie podjąłem żadnej próby zbliżenia się do niego. Bałem się tego, rozumiesz? bałem się własnych uczuć. Zabijałem je w sobie. Bałem się nawet okazywać odruchów typowo przyjacielskich, by nie zostało to źle zrozumiane. W szatni, gdy nikt nie widział, całowałem jego płaszcz a później kilka dni traktowałem siebie jak ostatniego kryminalistę. Później nauczyłem się takie rzeczy zabijać w zarodku.
- Tego właśnie się spodziewałem, patrząc na twoją reakcję. Sądzisz, że w taki sposób daleko zajedziesz? Wykończysz się przed trzydziestką. Zmień to. I nie radzę ci jako kolega z pracy, a tak zupełnie po przyjacielsku, bo cię lubię i obserwuję.
- A praca? Przecież jak Conway...
- A co ma do tego Conway? Policjant też ma prywatne życie. Nie składaj wszystkiego na ołtarzu pracy, naprawdę jeszcze nieraz się przekonasz, że nie jest ona tego warta. Zacznij żyć po prostu. No a teraz uśmiechnij się...
Zanim jednak John rzeczywiście wykonał grymas mogący od biedy uchodzić za uśmiech, jego twarz przeszył wyraz niebotycznego zdziwienia.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Wto 19:25, 12 Kwi 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3192
Przeczytał: 36 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 5:15, 11 Kwi 2011    Temat postu:

11.
Westward Ho!

- Mają tu coś do żarcia? - zapytał Rory, kiedy John pojawił'się przy stoliku z dwoma cydrami - słodkim Thatcher's dla Szkota i wytrawnym Blackthorn dla siebie.
- Z tego co widziałem, jakieś pasties na gorąco - John wystraszył się, że ta wycieczka może go kosztować odrobinę za dużo. Ale tu Rory zaskoczył go.
- Weź dużą kornwalijską dla mnie i dla siebie jaką chcesz - rzekł podając przez stół dziesięciofuntówkę.
Pub był wypełniony w ponad połowie. Głównie miejscowymi, choć kilka osób robiło wrażenie wczasowiczów. Szafa grająca wyła nieśmiertelne She Loves You Beatlesów, przy stole bilardowym jakichś dwóch gołowąsów grało w pool bilarda. Nieźle im szło, musiał stwierdzić John widząc, że wbijali po kilka bil w jednej kolejce.
Gdy skończyli grę, jeden z nich podszedł do stolika policjantów.
- Dobry wieczór. Nazywam się Jack Trethowan. Poznaję pana, widziałem wczoraj pana przy tamtym autobusie z trupem.
- Cóż, taka praca - odrzekł John, zastanawiając się do czego ten chłopak o kornijskim nazwisku zmierza.
- Mój ojciec jechał wczoraj tamtym autobusem. Wracał z Heathrow, z lotniska, był trzy dni w Paryżu. Mama mówi, że pojechał na dziwki, a ojciec celowo nie zaprzecza.
To mogło być ciekawe, pomyślał John. Postanowił rozmawiać z chłopakiem na zasadzie pogawędki, nie wyciągając informacji na siłę.
- I co opowiadał twój ojciec?
- Że widział tego nieboszczyka żywego na Heathrow. Zamienił z nim dwa, trzy zdania. Pewnie był ostatnią osobą, która go widziała żywego.... Mówi, że miał dziwny akcent, prawdopodobnie polski albo, no wie pan, jak się ten kraj nazywa? Słowacja? Słowenia? jakoś tak. A może to ten sam kraj...
- Mówił coś jeszcze?
- Tak. Miał wrażenie, że ten facet nie jechał tym autobusem sam. Że z kimś chyba rozmawiał. Na pewno przez komórkę, na Heathrow a później w autobusie.
To już były konkrety.
- Czy możemy porozmawiać z twoim tatą? - zapytał Rory.
- Tak, siedzi przy tamtym stoliku - chłopak wskazał na stolik pod oknem. - To może ja po niego pójdę?
John skinął głową, uznając, że tak będzie lepiej.
- Niewiele mogę wam panowie powiedzieć - powiedział szpakowaty mężczyzna mężczyzna w wieko około czterdziestu lat po prezentacji. - Zapytał się mnie, czy stąd jedzie autobus do Westward Ho! i właściwie było po rozmowie.
- Pana syn twierdzi, że mówił pan, że nie jechał sam.
- Właśnie miałem takie wrażenie. Siedziałem na środku autobusu, tył był raczej pusty. Siedział tam ten mężczyzna i zdaje się ktoś jeszcze. Jego pamiętałem, o tym drugim nie mam pojęcia. Podczas podróży kilka osób przeszło do tyłu autobusu, później wróciło na miejsce.
- Potrafiłby pan ich opisać?
- Niezbyt, w autobusie był półmrok. Na pewno była jedna kobieta, blondynka, ale nic dalej nie powiem. Mężczyzna też. I nie wiem czy jeden czy może było ich więcej. Nie rozpoznałbym ich. Wiem tylko, że siedzieli jakieś dwa rzędy przede mną.
- Razem?
- Chyba nie. Nie, na pewno nie.
- Pamięta pan kiedy wędrowali do tyłu?
- Na pewno między zjazdem na Swindon a Bristolem. Później jeszcze chyba przed Bridgwater, ale nie będę przysięgał, bo usnęło mi się nieco.
- Cóż, będziemy musieli pana oficjalnie przesłuchać. Jutro przyjedzie do pana ktoś z Bideford, ja albo kolega... Poza tym dlaczego nie poinformował pan policji?
- Dlaczego? Bo w sumie nie uważam, że widziałem coś ważnego. To nie było ani podejrzane, ani nienaturalne...
- Jak pan widzi, pozory mylą, Do widzenia i do jutra.

- Jak na krótki wyjazd całkiem niezły plon - stwierdził John, gdy już wyszli z pubu. - Co o tym myślisz?
- Myśleć będę jutro. A na razie proponuję drugi pub i ani słowa o pracy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Wto 19:26, 12 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3192
Przeczytał: 36 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 16:32, 11 Kwi 2011    Temat postu:

12.
Birminagham

Już w pociągu do Bristolu Wojciech zdał sobie sprawę, że jedzie kompletnie nieprzygotowany. Nawet nie zrobił sobie wydruku zdjęcia Alicji, co przy jego pamięci do twarzy mogło mu utrudnić zadanie aż do jego niewykonalności. Adres Szymona znał co prawda na pamięć, ale był u niego zaledwie raz, i to odebrany samochodem z dworca kolejowego, nawet nie wiedział, jak tam dojechać. Przydałby się choć kod pocztowy, którego nie pamiętał.
Kod pocztowy to w Wielkiej Brytanii informacja o wiele ważniejsza niż w jakiejkolwiek innej części Europy, bez niego nie da się w zasadzie nic załatwić. Wymagany przez banki, urzędy, instytucje. Podanie złego kodu w banku już nieraz miało poważne następstwa, choćby nieudzielenie kredytu. A bierze to się stąd, że kod wskazuje miejsce z dokładnością co najmniej do kilku domów - wystarczy wpisać dowolny kod brytyjski do Google Maps, by się przekonać. Większość informacji w urzędach ułożona jest w ten właśnie sposób. Kilka nieprzyjemnych przygód z kodem pocztowym w roli głównego bohatera nauczyły Wojciecha dbać o tę część brytyjskiej rzeczywistości.

Nie miał również planu działania i postanowił go sobie przygotować w drodze do Northampton, najeżonej licznymi przesiadkami. System kolei w Wielkiej Brytanii jest wyjątkowo paskudny, główne trasy ułożone są raczej na linii północ - południe, zwłaszcza w środku kraju. Linie te są połączone małymi kawałkami o układzie równoleżnikowym, stąd przejazd na skos kraju nie jest taki prosty. Nawet jeśli dwa całkiem spore miasta nie dzieli więcej niż trzysta kilometrów. Tak było również tym przypadku, czekały go przesiadki w Bristolu, Birmingham, Coventry i Milton Keynes. Prościej byłoby autobusem, tych jednak unikał jak się tylko da, zwłaszcza na długich trasach. Miał chorobę lokomocyjną, co na długiej trasie było dla niego wyjątkowo uciążliwe, nieraz już kończył podróż innym autobusem niż zaczynał.

Na dworcu Birmingham New Street, największej stacji kolejowej Wielkiej Brytanii poza Londynem, okazało się, że na linii do Coventry trwają jakieś prace i pociągi będą jeździły okrężnymi trasami. Jakby tego dotąd nie robiły - pomyślał. Dworca w Birmingham nie cierpiał szczerze i z ogromną siłą, nie on sam zresztą, dworzec ten obsługuje sto dwadzieścia tysięcy pasażerów dziennie i ma najniższy stopień przyjazności w Anglii, tylko co drugi pasażer jest z niego zadowolony. Do wielopoziomowego labiryntu korytarzy już się zdążył przyzwyczaić, natomiast do ruchu nie. A należało tam wyjątkowo uważać, z jednego peronu potrafiły odchodzić cztery pociągi o tej samej godzinie, za pięć minut na tym samym peronie stały już zupełnie inne składy. Z tego samego powodu świetlny rozkład jazdy zmieniał się jak w kalejdoskopie i bywało, że nie ujmował pociągu, który miał odjechać za dwadzieścia minut.

Do informacji stała tasiemcowa kolejka, głośnik również okazał się mało pomocny, bo informując o zmianach w ruchu nie mówił, którędy należy jechać. Czuł się zmęczony, chciało mu się spać, palić, pić, wszystko tylko nie podróżować. Po piętnastu minutach szamotania się z Google Maps, plikiem małych rozkładów jazdy zabranych z informacji i ochroną, żądającą na każdym kroku okazania biletu, ustalił, że najprościej będzie jechać przez Nuneaton i dalej łapać coś na południe. Pociągi w tamtym kierunku odchodziły co godzinę, postanowił więc iść zapalić, co mógł zrobić tylko poza stacją. Później szamotał się kilka minut w poszukiwaniu kosza na śmieci, chcąc wyrzucić opakowanie po kanapkach. Po okrążeniu kilka razy holu głównego przypomniał sobie, że kosze na śmieci na dużych obiektach zlikwidowano w imię walki z terroryzmem, a opakowanie należy po prostu wyrzucić w pociągu. Tak uciekł mu kolejny pociąg. Dopiero po trzech godzinach opuścił niegościnny dworzec. Była trzecia po południu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Wto 19:26, 12 Kwi 2011, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3192
Przeczytał: 36 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 19:59, 11 Kwi 2011    Temat postu:

Widzę, że nie wstrzeliłem się. Cóż, wypada uznać swoją porażkę i kończę opowiadanie.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gabryś
Wyjadacz



Dołączył: 23 Lis 2009
Posty: 493
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy

PostWysłany: Pon 21:46, 11 Kwi 2011    Temat postu:

Nie, ja czytam i zapewne wielu także. Nie widzę sensu w ciągłym "słodzeniu" Ci, więc powiadamiam tylko, że czytam i uważam tą opowieść za świetną, podobnie jak poprzednią.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Nowości / Opowiadania niedokończone Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3 ... 9, 10, 11  Następny
Strona 1 z 11

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin