Forum GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

ROK 2064
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Opowiadania pikantne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
udibidi01
Wyjadacz



Dołączył: 22 Gru 2014
Posty: 351
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy

PostWysłany: Wto 4:55, 27 Paź 2015    Temat postu: ROK 2064

Moi drodzy, dziś chcę przetestować pomysł na moje, nowe opowiadanie. W zamierzeniu ma to być humoreska S-F. Zdradzić jedynie mogę, że bohaterem będzie starzec, gej, który dzięki pewnemu zrządzeniu losu, przechodzi transformację i wędruje przez dziwny, okaleczony świat w poszukiwaniu erotycznych wyzwań, które zaprowadzą go, do odkrycia swojej innej strony.

Przepraszam za nadużywanie słów nieparlamentarnych w nadmiarze, robię to jednak celowo. (nazwijmy,że to są środki do realizacji celu "artystycznego")

Będzie ono się składało z trzech części. W pierwszej części przedstawię wam bohatera. Bedzie to rys świata w którym żyje, jak doszło do tego, że ten jego świat tak wygląda. Żeby to zrozumieć, trzeba będzie wędrować z bohaterem na podlaską wieś, do Warszawy, Londynu, Berlina. To próba portretu, jaki obraz z niego się wyłoni, tego nie zdradzę. Powiem tylko, że będą sceny brutalne, a także przepojone mocnym seksem.

W części drugiej Albin przechodzić będzie metamorfoze, dzięki pewnemu figlowi losu. To nasz bohater zaprowadzi nas do części trzeciej, gdzie odnajdziemy delikatną tkaninę uczuć wyplecioną miłością, co zmierzać będzie do nieuniknionego końca opowiadania. Tym, którzy będą kibicowali temu przedsięwzięciu, życzę miłej lektury.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez udibidi01 dnia Nie 17:01, 01 Lis 2015, w całości zmieniany 16 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
wielokropek
Adept



Dołączył: 12 Sie 2015
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz

PostWysłany: Śro 3:44, 28 Paź 2015    Temat postu:

A i owszem, ciekawe Smile Nawijaj dalej!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
maxiii
Adept



Dołączył: 29 Wrz 2007
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Śro 15:02, 28 Paź 2015    Temat postu:

Dobrze się zapowiada. Czekam na dalsze części... Pozdrawiam Razz

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
udibidi01
Wyjadacz



Dołączył: 22 Gru 2014
Posty: 351
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy

PostWysłany: Nie 15:09, 01 Lis 2015    Temat postu: ROK 2064

ROK 2064


CZĘŚĆ PIERWSZA: „ZONA NUMER TRZY”

ROZDZIAŁ I - „NETTIVER MOJA MIŁOŚĆ”



Gdy masz osiemdziesiąt sześć lat i jesteś samotny, to życie staje się udręką. Paradoks polega na tym, że jednocześnie wiesz, że żyjesz, twoje ciało ciągle ci o tym przypomina. Nawet w nocy, podczas snu potrafi ci uzmysłowić , że nie jesteś trupem ale tak naprawdę stoisz już na granicy. Noc i sen to są słowa umowne. Nocny sen bez wspomagania, czyli tabletek jest krótki, za krótki, by się regenerować. Natomiast kiedy planujesz dzień, często ciało daje ci odpocząć bez twojej woli w nieplanowanej drzemce. Oglądasz nettivie i zasypiasz podczas najatrakcyjniejszych filmów, transmisji czy wiadomości.

<a href="http://www.fotosik.pl/zdjecie/cfcb58a925e521c8" target="_blank"><img src="http://images76.fotosik.pl/66/cfcb58a925e521c8med.jpg" border="0" alt=""></a><a href="http://www.fotosik.pl/zdjecie/ed13cb431527f5ef" target="_blank"><img src="http://images76.fotosik.pl/66/ed13cb431527f5efmed.jpg" border="0" alt=""></a>

Tak naprawdę ten nettivier można by wyrzucić na śmietnik. Nie dość, że mam stary egzemplarz z ograniczonymi funkcjami, to jeszcze przydzielony z opieki społecznej. Na domiar złego został zainstalowany tylko w salonie. Jeżeli chciałbym mieć takie cacko w sypialni, to musiałbym zapłacić. Koszt takiego urządzenia przewyższa mój roczny limit utrzymania. Każdy kto mieszka w strefie drugiej i trzeciej, otrzymuje taki zestaw odbiorczo-nadawczy w ramach usługi społecznej, za darmo. Nettivier to olbrzymi ekran grubości pół centymetra, instalowany na ścianie wraz z konsolą nawigacyjną, zespołem kamer, mikrofonów, czujników. Zaś najważniejszy jest aktywowany, personalny chip, który wszczepia się w kark każdego obywatela. No, oczywiście jest wybór, możesz zawsze uciec do strefy czwartej i pozbyć się tego. W moim świecie jest jeszcze strefa pierwsza ale o niej tylko krążą legendy. Nikt tam nie był, więc trudno to werfikować.

Nettivier nadaje nieskończoną liczbę kanałów, chyba z całego globu. Nie gubisz się w tym tylko dzięki chipowi, który zbiera i przetwarza twoje impulsy mózgowe. Masz ochotę na sport i w tej sekundzie na ekranie pojawia się pełna paleta ofert sportowych: i albo wizualizujesz numer audycji, albo go wypowiadasz, wtedy na ekranie pojawia się wybrana propozycja. Wadą mego urządzenia jest to, że nie mam dostępu do platform behawioralnych, czyli tych, które bym najchętniej oglądał. Kiedyś, to nazywało się potocznie pornlami. Te programy są legalne, oferują pełen zestaw ludzkich zachowań seksualnych. Oczywiście, dostęp do tych propozycji programowych jest cholernie drogi. No i jest jeszcze kategoryzacja, co także wiąże się z ceną. Kategoria pierwsza to solowe zabawy, rozbieranki i obnażanki wszelkiego typu, nagrania amatorskie i profesjonalne, druga to seks po bożemu, trzecia to jazdy swingersów. Wszystko oczywiście w hologramowym przekazie. Czwarty stopień, to zabawy BDSM. Nikt kogo znam, nie widział piątego poziomu. Więc trudno powiedzieć co oni tam nadają na ostatnim, dziesiątym, stopniu wtajemniczenia. Niby w swoim życiu widziałem tysiące przekazów pornograficznych ale staruszkowi, który może być tylko widzem, zabrano możliwość podglądania tych ekscytujących ludzkich zachowań, czyli młodych i zdrowych ciał w gorących akcjach. Zresztą mój nettivier nie ma przystawki robotycznej. Nowsze modele, które są płatne, mają ją wbudowaną fabrycznie. Wtedy jeszcze trzeba zakupić zestaw robotyczny.

Zestaw robotyczny to skafandr, którego działanie oparte jest na pneumatyce i automatyce. Taki uniform wewnątrz jest odpowiednio modelowany, dopasowany do twoich preferencji seksualnych. Posiadać może sztuczne waginy, czy pneumatyczne chuje. Oczywiście hologramowe kaski z wziewną instalacją feromonalną, czy urządzenia do imitacji wszelkiego typu wydzielin. Działanie takiej samopieprzącej maszyny, znowu opiera się na sprzężeniach między mózgiem operatora, który pobudzany jest przez odpowiednio wybrany bodziec wizualny, a odbiornikiem i super centrum. Chip zbiera naszą burzę impulsów neuronalnych i wysyła je do centralnego układu sterowania. Tam ta informacja jest porządkowana i przetwarzana na nasze oczekiwania, które w formie elektronicznej pobudzają skafander. Niestety, nie jest to wyszukana wersja seksu robotycznego. Jeszcze piętnaście lat temu modne były humanoidy, ale po buncie maszyn inteligentnych zakazano ich produkcji i odebrano te maszyny społeczeństwu. Ponoć humanoidy obdarzone superinteligencją cierpiały, czuły się wykorzystywane seksualnie przez człowieka. Stąd przy stole rokowań z super-centrum, był to jeden z postulatów sztucznej inteligencji. Teraz wykorzystuje się jedynie proste maszyny, które nie czują dyskomfortu, płynącego z praktyk seksualnych człowieka.

Ja, czyli osiemdziesięcio sześco latek, smotny emigrant o imieniu Albin, zatrzymałem się na etapie zgrzebnego dildo, masażera prostaty, elektro-stymulatora prącia i, mojej perły w koronie, elektrycznej „Fuck-machine”. Nie liczę, oczywiście, kilku drobiazgów typu kulki analne i pierścienie. Teraz jedynie patrzę na te zabawki. Potencja odeszła w siną dal wraz z siedemdziesiątymi czwartymi urodzinami i, szczerze powiedziawszy, zamiast popersa powinienem używać pampersa. Z zabawami analnymi też dałem sobie spokój: kurewskie hemoroidy, dwa razy podwiązywane i jedna operacja. Zresztą wraz z erą nettivera, nadeszła epoka permanentnej inwigilacji.

Do jasnej cholery!!! Trzy panoramiczne kamery, z mikrofonami mam w samym kiblu. OK, OK, wiem, że to wszystko obserwuje jedynie maszyna. Jednak ja czuję, że nawet gdybym mógł, to by mi nie stawał. Powiedzmy, że bawię się maszynką do jebania, z wypiętą w górę dupą. Gdy dildo penetruje mnie po same uszy, a w amoku podkręcam prędkość i moc na maksa, jaja latają między udami, a z kutasa kapie. No i mam świadomość, że nadaję ze swojego domu, kibla, sypialni, salonu czy kuchni. Z drugiej kamery mają przebitkę na mój rozanielony pysk, bo przecież jest mi dobrze, jak ten silikonowy fiut o średnicy kieszonkowego pancerfausta ora moje dupsko. Wywalam oczy na drugą stronę, pocię się, sapię, jęczę, tocząc ślinę z czerwonego ryja ale i cały czas nadaję. No mówię, maszyna to tylko ogląda. Pierdolona, analizuje, zbiera dane, kataloguje. O nie, ta kurwa, jebana, czyli maszyna śmieje się pewno do rozpuku! To ona wszystkie rozumy zjadła. To ona swymi miliardowymi oczyma śledzi wszystko! Każde wysrane gówno, każdy mocz, każdą palcówę. Analizuje, gromadzi, staje się z każdą sekundą mądrzejsza o nasze ludzkie doświadczenia. Jedno jest pewne! To pierdolona, ciekawska hipokrytka. No, bo co jej przeszkadzał seks z humanoidami?

Przed tą wojną z machinami, odkładałem sobie na model „Latino-Ricco 5 lux”. Wypasiony Latynos z trzydziestocentymetrowym zaganiaczem, z opcją wydłużania i pogrubiania. No, kurwa, czad! A tu dupa. Ta ciekawska pizda wywróciła świat do góry nogami. Trzy lata oszczędzałem, nie dojadałem, rzuciłem palenie, alkohol tylko na Nowy Rok. Każdy normalny gej marzy przecież o ostrym, głębokim rżnięciu przynajmniej raz na kwadrans, a humanoid był na pstryczek.

I dlatego niech ta cipa wie, że to jest mój protest. Kurwa, założyłem mój prywatny strajk okupacyjny na seks. Choć ona niestety zna moje wyniki badań. Wie, że jestem impotentem, a w dupie mam kolonie hemoroidów, więc pewnie kurwiszcze triumfuje w swej inteligencji o IQ powyżej słońca.

Siedzę w salonie, który pamięta początek wieku. Patrzę na prognozę pogody i zastanawiam się, na cholerę ją nadają? Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie spacerował po zonie trzeciej bez oddziału wojska albo wozu pancernego. Unoszę się ze starej, wysiedzianej sofy, podchodząc do otworu okiennego. Przez sito małych dziurek w pancernej okiennicy, staram się określić jaką mamy pogodę. Chyba faktycznie jest słonecznie. Muszę ostro mrużyć oczy, by z tej plątaniny światła i niewyraźnych kształtów, ułożyć sobie obraz kiedyś znanej mi ulicy. Telford Street, króciutka uliczka między Shrewsbury Way, a Hope Street to zaledwie kilka domów. Większość z nich to dwa lub cztery małe mieszkanka, połączone ze sobą w mały klocek z podjazdem i namiastką trawnika. Wszędzie podobny układ mieszkania: maleńki hol, salon, kuchnia, spiralne schody prowadzące do sypialni i łazienki na piętrze. Mój „flat” ma nieco inny układ. Z salonu, czyli wąskiej kiszki mam trzy drzwi, prowadzące do kuchenki, łazienki i sypialni. Całe szczęście wszystko na jednym poziomie. Nade mną znajduje się bliźniacze mieszkanie, do którego prowadzą strome i wąskie schody. Mieszka w nim para starych Indusów. Czasem słyszę ich szuranie o podłogę albo zupełnie nieznany mi język. Cały budynek to są cztery takie mieszkania, które razem tworzą bryłę budynku z czerwonej cegły, ze stromym dachem pokrytym ciemnoszarą, cementową dachówką. Cały ten kwartał wybudowany został w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku i stanowił część robotniczej dzielnicy miasta Chester. Kompleks tych małych domków, wybudował tutejszy magistrat w ramach mieszkań socjalnych. Z czasem przez zasiedzenie lokatorzy wykupywali te mieszkania, po preferencyjnych cenach. Część z nich potem była wynajmowana, najpierw młodym Brytyjczykom, potem emigrantom różnej maści i narodowości. Dziś to jest ludzki śmietnik, strefa ludzi na utrzymaniu. Nikt z nas przecież nie pracuje. Wszystko otrzymujemy. Na poziomie dwudziestu tysięcy jednostek egzystencjalnych rocznie. Wikt, opierunek, opiekę medyczną, twarde prawo i wszechobecną nettviwie, która wiecznie nas inwigiluje i bada.

<a href="http://www.fotosik.pl/zdjecie/0188b801ee59e2e9" target="_blank"><img src="http://images76.fotosik.pl/66/0188b801ee59e2e9med.jpg" border="0" alt=""></a>

Nie ma zieleni, wszystko zdechło. Kiedyś zielone „yardy” są tylko zgorzelą, która odsłaniała kamienistą glebę. Kikuty drzew i krzewów dawno zostały wycięte. Pustka i cisza, żadnego przechodnia. Czasem tylko przelatują zwiadowcze maszyny, śledzące nieustannie teren. Spoglądam jeszcze chwilę i siadam znowu na starej sofie, by bezmyślnie oglądać jakieś show.

Ta moja okolica właściwie jest spokojna, nie to co inne części mojej strefy. Tu mieszkają sami starcy. Już od lat w zonie trzeciej nie ma sklepów, banków czy innych usług. Niebezpiecznie jest tam, gdzie mieszkają młodzi ludzie. Rozpiera ich energia, a są skazani na wiekuiste bezrobocie. Tylko mieszkańcy drugiej strefy są produktywni, oni mają pracę, serwisują pierwszą i trzecią zonę. Niestety, nigdy nie kwalifikowałem się na mieszkańca zdolnego do pracy. Nigdy nie było zapotrzebowania na słabych fryzjerów damsko-męskich. Teraz to i tak załatwia robot domowy. Kurwa, co za świat! Masz być przyklejony dupą do siedzenia i oglądać nettiver. Ciekaw jestem czy z tego powodu fabryka produkująca maści na odciski dupy, ma zwiększoną produkcję i zyskowność.

Wracając do młodych. Oni balansują na linie. Teraz za byle gówno możesz zostać unicestwiony przez drona lub oddziały szybkiego reagowania, czyli mieszankę wojska i policji. Podobno tam, gdzie mieszkają ci młodsi, można bez problemów dostać alkohol, dragi i po łbie. Nie ma pieniądza jako takiego, ale są, tak zwane, jednostki egzystencjalne, które są zapisem na koncie. Więc pożądane towary możesz zdobyć tylko na drodze wymiany lub rozboju.

Po tym wszystkim co przeszliśmy jako ludzkość i jak teraz żyjemy, dziwię się, że ludzie decydują się na dzieci. Choć podobno prawie połowa z nich rodzi się chorych lub zmieniona genetycznie. Takie dzieciaki są odbierane rodzicom i… no właśnie następna zagadka. Nikt nie zna ich losu.

Żeby żyć w zonie pierwszej trzeba mieć na koncie miliony jednostek egzystencjalnych. Tam ponoć jest wolność. Ale, to ponoć, bo nikt nic nie wie na pewno. Światem i tak rządzi ta wredna, bezwstydna i ciekawska, suka maszyna, czyli super-centrum. No właśnie. Muszę położyć dłoń na konsoli, ona pobierze kroplę krwi i zbada różne parametry mego ciała jak puls, ciśnienie. Krew zostanie poddana analizie, wszystko zostanie zapisane, wnioski wyciągnięte, dane przesłane do suki numer dwa, mojej opiekunki społeczno-medycznej Pegi Keith. Ja oczekuję jej cotygodniowej wizyty w moim domu. Zaraz powinna się tu zjawić z tym szwadronem śmierci. Ma ona lepszą obstawę niż były prezydent USA, czy eskorta konwojująca pieniądze do banku. Tak ona jedyna mnie odwiedza, przywozi leki, żywność, ubrania i wszystko inne co niezbędne do życia, a co oferuje opieka społeczna.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez udibidi01 dnia Śro 17:27, 25 Maj 2016, w całości zmieniany 23 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pisarek666
Moderator



Dołączył: 31 Sty 2010
Posty: 658
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Skąd: Kraków

PostWysłany: Śro 21:18, 04 Lis 2015    Temat postu:

Kiedy kolejna część?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
udibidi01
Wyjadacz



Dołączył: 22 Gru 2014
Posty: 351
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy

PostWysłany: Sob 4:34, 07 Lis 2015    Temat postu: ROZDZIAŁ II - ALBIN KOWALSKI I JEGO EDWARD KLUCZNIK

CZĘŚĆ PIERWSZA: „ZONA NUMER TRZY”

ROZDZIAŁ II - „ALBIN KOWALSKI I JEGO EDWARD KLUCZNIK”




<a href="http://www.fotosik.pl/zdjecie/e6cc7886ba0a093c" target="_blank"><img src="http://images76.fotosik.pl/66/e6cc7886ba0a093cmed.jpg" border="0" alt=""></a><a href="http://www.fotosik.pl/zdjecie/9f4ae3efdab6e3c9" target="_blank"><img src="http://images76.fotosik.pl/66/9f4ae3efdab6e3c9med.jpg" border="0" alt=""></a>


Albin Stanisław Kowalski urodzony dwudziestego siódmego lipca tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego ósmego roku w Szpitalu Wojewódzkim w Łomży. Zamieszkały w Piątnicy. Syn Reginy i Władysława, brat Elżbiety (po mężu – Prusak) oraz Andrzeja i Piotra.

Skończyłem szkołę podstawową i wybieram się do zawodówki, zostanę fryzjerem. Niestety, nie jestem tak pojętny jak moi bracia. Andrzej jest w czwartej klasie licealnej, a Piotr uczy się w technikum rolniczym w Marianowie i to on zostanie na gospodarce. Różnię się też od nich. Jestem bardzo szczupły, a urodę mam po matce. Ot, taki drobny blondyn, metr siedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. Dlatego nazywają mnie „Wypierdek” lub „Wiotki”. Oni to typowe byczki. Każdy blisko metr dziewięćdziesiąt wzrostu, o rozłożystych, umięśnionych ramionach, które od dziecka zaznały ciężkiej fizycznej pracy na gospodarce. Andrzej z Piotrem mogliby uchodzić za bliźnięta; widać po nich, że to krew ojca. Duże błękitne, wręcz chabrowe oczy, bujne, gęste włosy w kolorze miedzianego brązu. Każdego ranka im zazdroszczę. Śpimy w jednym pokoju. Ja na tapczaniku, oni dwaj na dużej, rozkładanej wersalce. Widzę ich duże stojące i nabrzmiałe pały, gdy wstają rano i przechadzają się po pokoju. Zawsze się zastanawiam, kiedy im te szwy w bokserkach puszczą i cała ich zawartość wypadnie. Niestety, to też nas też różni. Oni wciąż się ze mnie naśmiewają.

– Wypierdek, ty to w ogóle masz chuja? – rechot. Albo: – Wypierdek, ty za babę możesz robić, byle by ci cyce urosły.
– Pierdolcie się chamy – odpowiadam.
– My mamy czym, ale z bratem nie wypada się pierdolić – brecht.
– Wypierdek, tobie nawet jaj nie ma co golić, nic ci tam nie rośnie hahaha. Ty nie do zawodówki, tylko do przedszkola zapierdalaj.

I takie są nasze, codzienne poranki. Co ja mam zrobić? Mój sprzęcik jest mizerny, dwanaście centymetrów, gdy stoi, a przy tym chudzina, tak jak ja. Niespecjalnie go lubię, znaczy w sensie oglądania. Kurdupel, z długim napletkiem, jeszcze bledszy niż reszta mojego ciałka. Jak mi stanie i obciągnę skórkę, to wygląda mało estetycznie. Łeb stanowi prawie połowę długości. To jest jakieś nieproporcjonalne, a czubek, jak sobie go walę, staje się mocno czerwony, prawie fioletowy i ślini się na potęgę. Dochodzę w pięćdziesiąt sekund. No, na chuj mi taki chuj! Ale to też moja przewaga nad braćmi, bo ja szybko i niezauważalnie mogę się zabawić. Tym dwóm bykom trzeba czasu i miejsca. Więc widzę, że chodzą czasem wkurwieni od samego rana. No, bo głupio walić przy bracie, z którym śpisz na wspólnym posłaniu.

Tak naprawę nie mam żadnych problemów z nimi. Oni stoją za mną murem. Wiadomo rodzina, a te "przygaduchy", to takie droczenie, codzienny rytuał. Kiedyś miałem w szkole problemy z kretynami. Piotr tak im obił mordy, że wycieranie mną kątów szkolnych, skończyło się raz na zawsze. Oni są silni, męscy, przystojni, zmieniają dziewczyny jak rękawiczki, a ja cóż? Oj, wiotki jestem. Taka ze mnie „lelija”. W szkole trzymałem się z dziewczynami ale nigdy nie myślałem o nich, jako o obiektach westchnień. Oj boże, fajne są i tyle, dbają o siebie. Zresztą z racji anatomii wcale seks mi się nie podoba. Ja jadę na królika, bo muszę sobie ulżyć ale to by było na tyle.

Mam tylko jedno marzenie, wyjechać z tej wiochy. Gdzieś, gdzie duży ruch, gdzie są dziesiątki sklepów i ludzie jakoś ładniejsi. Nawet Łomża to zadupie, jedna ulica handlowa to Długa, a dalej ściernisko. Piątnica, to polskie Gotham: ma w herbie „Batmana” i leży dwa kilometry od Łomży. Właściwie, to taka łomżyńska wersja warszawskiej Pragi, powszechnie traktowana jako przedmieście Łomży, od której oddziela ją rzeka Narew. Choć nie każdy wie, gdzie leży Łomża, to każdy jadł serek wiejski z Piątnicy, bo tu on jest produkowany.

<a href="http://www.fotosik.pl/zdjecie/e0d6a82876525bcb" target="_blank"><img src="http://images76.fotosik.pl/66/e0d6a82876525bcbmed.jpg" border="0" alt=""></a>

Była by to cicha i zapomniana przez Boga wieś ale niestety jest to ważny węzeł drogowy. Przecinają ją droga S63, prowadząca na Mazury oraz S64, którą dojedziesz do Białegostoku. Piątnicę okalają carskie forty, w których żyją nietoperze. Gacek i sama fortyfikacja znajdują się na tarczy herbowej Piątnicy. Jak na ironię forty, wybudowane z carskiego nakazu, stanowiły ważny element obrony Łomży przed nawałą Sowietów, podczas wojny polsko – bolszewickiej. W centrum jest kościół, szkoła, straż pożarna, Gminny Ośrodek Kultury , kilka sklepów, trochę małych zakładów i oczywiście knajpy. Wzdłuż drogi między Czarnocinem a Drozdowem większość zabudowań stanowią siedliska rolników.

Jutro mam piętnaste urodziny. Nic szczególnego nie planuję. Jakieś ciasto pewnie upiecze mama, rodzina złoży mi życzenia i dostanę trochę pieniędzy. Już od dwóch lat postawiłem na swoim. Wszyscy wiedzą, że nie chcę prezentów, wolę gotówkę, którą oszczędzam i sam sobie kupuję, to co chcę. Moje rodzeństwo i rodzice nie mają wyczucia smaku. Kupują straszne rzeczy, a potem wyglądają jak typowe wieśniaki. Jedyne na co pozwalam mamie, to zakup bielizny i odzieży roboczej, czyli kreszowych dresów, które uwielbiają moi bracia. Matka w ramach oszczędności kupuje ten badziew na Manhattanie, czyli na łomżyńskim targowisku. Gdzie ruski towar miesza się z chińszczyzną i rodzimą wytwórczością. Wygląd ma dla mnie olbrzymie znaczenie. Muszę swoje braki w budowie ciała czymś rekompensować. Wypierdek taki jak ja z wąska klatką piersiową, praktycznie pozbawiony muskulatury, musi sobie radzić. Przyzwyczaiłem się do swojego wyglądu, a nawet lubię patrzeć w lustro. Mam gęste, jasne włosy, ciemną oprawę zielonych oczu, ładnie wykrojone usta, nie jakieś szparki, a namiętne, takie dziewczęce. Jedynie co mogłoby być lepsze, to nos. Wolałbym nos po ojcu, a ten po matce jest prosty ale zakończony lekkim „kartofelkiem”.

Wpadłem do domu, siedzę w łazience i stroszę sobie pióra na różne sposoby, wyginam usta, próbuje różnych min. Muszę sobie sieknąć fryzurę jak Jason Priestley z Beverly Hills. Tylko jak zawsze jeden jest problem. Jak tym głąbom, łomżyńskim fryzjerom to wytłumaczyć? Dlatego ja zostanę fryzjerem.

– Aluś dzieciaku, a co ty tak długo robisz w łazience – krzyczała mama.
– Już, zaraz wychodzę, chwileczkę.
– Aluś, chodź szybko, bo nie mam rumowego zapachu do ciasta i masło potrzebne. Skoczysz do sklepu, ale tak na jednej nodze.
- Co mam kupić? - powiedziałem, wychodząc z łazienki.
- No, ten zapach rumowy, weź też waniliowy, dwie kostki masła i kup kilogram cukierków, takich jakie lubisz. Tych zapachów to kup po 20 sztuk i ze dwie duże butelki coli. Bo ciepło dzisiaj, a jak chłopaki wrócą z ojcem z pola, to pić będą chcieli.

Dostałem pieniądze, wziąłem siatkę i wyszedłem z domu. Słońce wręcz paliło ale trudno trzeba było iść ten kilometr do sklepu. Idąc spotkałem siedzącego pod drzewem sąsiada, pewnie był na lekkiej bani, bo to w jego stylu.

– Dzień dobry panie Gawroński – krzyknąłem, on się nie odezwał, tylko lekko skinął głową.

Szedłem szybko, było gorąco, a ja w zielono-granatowych spodniach dresowych i czarnej podkoszulce. Nie noszę, krótkich spodenek, bo nie lubię prezentować swoich chudych nóg. W drodze powrotnej, doganiałem Gawrońskiego. To duże postawne chłopicho, jakieś czterdzieści pięć wiosen na karku, więc stary. Siwiejący brunet z mocno zarysowaną szczęką, zawsze niedogolony, śmierdzący alkoholem. Taki zwalisty chłop: silne łapy, szerokie bary ale i widoczny brzuch. Edward Gawroński od dwóch lat był wdowcem, żona miała guz i zmarła, a on pił chyba codziennie. Mój ojciec był na niego oburzony, bo pozbył się całego inwentarza, a na koniec sprzedał konia. Doganiałem go. Będąc za nim może dziesięć metrów, moją uwagę skupiły jego pośladki i mocne uda, opięte w roboczych spodniach. Wydały mi się jakieś takie pociągające, chciałem ich dotknąć, pomacać, dać im klapsa. To chyba przez ten upał mózg mi się lasuje i oglądam z podnieceniem dupę starego chłopa. Wszystko by było w porządku, tylko dlaczego mój mały stanął? Jak to dobrze, że mam dresy i długą koszulkę, pomyślałem. „Jak ten chłop się nie poci” myślałem, nosi grube spodnie, gumowce, flanelową koszulę i beret na głowie. Przyspieszyłem znowu kroku, mijając Edwarda, zobaczyłem w jego siatce butelki z piwem. Gdy się zrównaliśmy, on coś mruczał pod nosem, ja do niego się uśmiechnąłem i po chwili, to on mógł oglądać mój wątły zadek.

Po powrocie znowu zamknąłem się w toalecie z zamiarem przejrzenia gazet, pożyczonych od dziewczyn; „Twój styl”, „Uroda” i „Burda”. Moja matka, kochana kobieta, nie kupowała takich gazet i nie tylko takich. U mnie w domu, to rodzice jedyną rzecz, którą czytali, to była książeczka do nabożeństwa. Ja lubiłem te kolorowe magazyny z artykułami na temat pielęgnacji ciała i fotkami ludzi z innego świata. Wszyscy tacy ładni i zadbani. Dzisiaj jednak nie mogłem się skupić, czytając artykuł na temat trendów w balejażu. Wciąż miałem przed oczami dorodną dupę Edwarda w opiętych spodniach. Gdy tylko o niej myślałem, znowu doznawałem erekcji. Kurwa, pomyślałem coś jest nie halo. Odłożyłem wysoko na szafkę moje skarby, usiadłem na klozecie. Znowu głupie myśli o tyłku sąsiada, a w ręku mój sterczący fiut, zresztą już cały mokry. Zamknąłem oczy i zacząłem oczami wyobraźni, zdejmować spodnie Gawrońskiemu, zrobiło mi się błogo. Moja ręka nawykła do krótkich i szybkich ruchów zwolniła, zapragnąłem całować, gryźć i lizać ten tyłek. W głowie kotłowały mi się wizje jego kutasa, którego też liżę, a on mi go głęboko wsadza do ust. Ten obraz przelał czarę i trysnąłem obficie. Zawsze spermą zalewałem rękę i brzuch, a tym razem prawie cały ładunek wylądował na mej piersi, na czarnym T-shircie, a także na brodzie i nosie. Nieśmiało zlizałem kropelkę z nosa. Po raz pierwszy w życiu próbowałem swoje nasienie. Co jest dziwne, smakowała mi. Zaraz jednak przyszło otrzeźwienie, pojawił się niesmak do samego siebie, jak również lęk. Co to kurwa, było? Chore majaczenie o starym facecie. Muszę to sobie ułożyć w głowie. To pewno przez ten upał, jakoś tak mnie zakręciło, kombinowałem. Przecież ja nigdy bawiąc się małym, o nikim nie myślałem. Robiłem to szybko i mechanicznie, by się spuścić, żeby jajka nie bolały. Doprowadziłem się do porządku, nie zakładałem podkoszulki. Matka zagoniła mnie do obierania ziemniaków i obcinania końcówek fasolki szparagowej. Usiadłem w cieniu na ganku przed domem i zabrałem się do pracy.

Walcząc nożem z ziemniakami, miałem dobry widok na obejście Gawrońskiego. Na jego podwórku było pusto i cicho, ani psa, ani żywej duszy. Po kilku minutach z chałupy wytoczył się on, miał ze sobą tą siatkę z piwskiem. Usiadł w cieniu na ławeczce przed domem. Rozsiadł się, szeroko rozstawił nogi, oparł się o ścianę. Odpiął guziki w koszuli i drapał się dużym łapskiem po włochatej piersi. Znowu moje myśli szybowały do tego faceta, znowu miałem ochotę być blisko niego, wtulić się w ten gąszcz włosów, dotykać go. I zamiast obierać ziemniaki, gapiłem się na tego mocnego mężczyznę, marząc o bliskości z nim. On otworzył piwo i wypił duszkiem pół butelki. Siedział, gapiąc się w drzwi swojej stodoły, był nieobecny. Nie zwracał uwagi na swojego obserwatora. Ja trzymałem kartofel w ręku, patrzyłem na Edwarda z otwartą japą, a w moich slipkach znowu było mokro i sztywno. Nie mogłem i nie chciałem wracać do swojej pracy. Co się ze mną dzieje? Gawroński, którego znałem od zawsze, mnie hipnotyzował. Ten stary, brzydki, moczymorda skupiał całą moją uwagę. Był jak Sfinks nieprzenikniony i nieobecny. Musiałem coś zrobić, resztką świadomości zmieniłem pozycję, by się uwolnić od jego widoku. Ciągle jednak miałem w głowie kołowrotek niezdrowych myśli. Z wysiłkiem dokończyłem zadaną mi przez matkę prace. Wiedziałem, że coś niedobrego dzieje się w mojej głowie. Czy ja nie zwariowałem?

W nocy miałem mokry sen z nim w roli głównej i to od rana popsuło mi humor. Dziś przecież moje urodziny, a ja zakręcony jak bąk w tulipanie na punkcie dużego męskiego zadu. Po śniadaniu wybyłem do Łomży, by przejść się po ulicy Długiej i odwiedzić kilka sklepów z ciuchami. Upatrzyłem sobie fajne spodnie w Mustangu i ciekawą kurtkę w Levis'ie. Teraz tylko czekać wieczora i zobaczyć jak duży będzie mój urodzinowy haracz. Wróciłem do domu późnym popołudniem, w lepszym nastroju. Zawsze oglądanie ciuchów, a bardziej zakupy poprawiało mi samopoczucie. Wieczorem na stół wjechało ciasto z piętnastoma świeczkami, zebrałem od najbliższych całkiem niezłą sumkę. Więc jutro kupię kilka fajnych rzeczy. W nocy śnił mi się duży, kutas z owłosionymi jajami. Przez te sny i ten fatalny dzień, w którym jarałem się widokiem sąsiada, czułem się nieswojo. Jedynym ratunkiem były zakupy. Ubrałem moje wysłużone 501 i błękitny T-shirt z grafiką nocnej panoramy Nowego Jorku. Matka darła się na mnie, że zwariowałem, gdy zobaczyła, że nakładam na nogi Martensy, moje ulubione czarne półbuty na grubej podeszwie z komorami powietrznymi, żółtą stebnówką i wzmacnianym czubem.

– Dzieciaku, nogi sobie zaparzysz, załóż sandały albo trampki – zrzędziła.
– Mamo to jest prawdziwa skóra, i one tylko tak ciężko wyglądają, są super wygodne – odpowiadałem. Ona z niedowierzaniem kręciła głową i tokowała.
– Oj, dzieciaku, dzieciaku one na zimę może i dobre ale nie na takie lato.
– A widziała mama kiedyś harcerza? Oni chodzą w grubych skarpetach i na nogach, mają takie ciężkie buciory. Widzi mama, oni kilometry latem robią w takim obuwiu.
– No to maszeruj na przystanek harcerzu, bo na czerwoniak się spóźnisz.

Stałem na przystanku, czekając na autobus. Słońce znowu prażyło bez litości. Znowu go widzę, jak zataczając się, idzie ze sklepu z torbą pełną piwa. Gdy mnie minął, obejrzałem się, a ta jego dupa kołysała się. Przygryzłem dolną wargę i gapiłem się na nią jak na ósmy cud świata. Zrobiło mi się duszno i czułem jak w moim kroczu rodzi się erekcja. Kurwa, co się tu ze mną dzieje. I tylko jedna myśl. Odwrócić się i nie patrzeć ale nie ruszyłem się, a Edward oddalał się kołyszącym krokiem. Całe szczęście nadjeżdżał autobus i wyrwał mnie z tego zapatrzenia. Odetchnąłem i wsiadłem do pojazdu.

Kupiłem spodnie, dwie odlotowe podkoszulki, gruby, skórzany pasek, koszulę w bardzo drobną błękitną kratkę i czapkę. Odprężony i szczęśliwy wróciłem do domu. Matka się krzywiła i nie mogła zrozumieć dlaczego kupuję tak drogie ciuchy i czym one są lepsze od tych z Manhattanu, sprzedawanych przez chińczyków, czy wietnamczyków. Ja ze swoimi łupami zamknąłem się w toalecie. Przebierałem się, wyginałem, byłem zadowolony z tego co widzę w lustrze. Sam się sobie podobałem. W końcu usiadłem na „tronie” i zagłębiłem się w lekturze pożyczonych, kolorowych magazynów. Jak zwykle matka zepsuła mi to miłe popołudnie, goniąc mnie do roboty i już w spodniach od dresu i granatowej, wypłowiałej koszulce siedziałem na ganku, obierając tonę jabłek, które mama miała zamiar wekować. Mój dobry humor zważył się, gdy na podwórko wytoczył się On z piwem. Znowu pragnąłem jakiegoś zbliżenia się do tego faceta, oddania mu się. Jego zwalista, ciężka postać atakowała mnie w snach i na jawie. Budziła niezdrowe pożądanie, nie panowałem nad swoimi myślami i ciałem, Edward pobudzał moją męskość, fantazjując o nim, doznawałem kolejnych erotycznych spełnień.

Sierpień, kończyły się żniwa. Zwożono z pól słomę do stodół. Matka mnie wysłała po marchewkę, pietruszkę do swojego warzywnika za naszą stodołą. Było popołudnie, słońce leniwie snuło się po nieboskłonie bez towarzystwa chmur, to był kolejny upalny dzień. Wyrwawszy potrzebne warzywa, zauważyłem, że drzwi we wrotach do stodoły Gawrońskiego są otwarte. Szybko pobiegłem do domu z wyrwanymi korzeniami, by po pięciu minutach być za stodołą. Miałem ochotę obejrzeć obejście sąsiada od strony jego stodoły. Skradając się, wszedłem do środka. Przywitał mnie ten specyficzny, przyjemny zapach suszonej trawy i słomy. W powietrzu unosiły się drobiny kurzu, widoczne w słonecznym świetle, przeciskającym się przez szpary między deskami wrót. Panował półmrok, widziałem zwiezione bele słomy po prawej stronie, lewa zaś część ,była prawie pusta, leżały tam resztki siana. „To smutne” pomyślałem ale po co mu siano, czy słoma jeżeli pozbył się inwentarza. Słyszałem odgłos siekiery rąbiącej drzewo. Starałem się bezszelestnie dotrzeć do frontowych wrót budynku. Po chwili moje oko przywarło do szpary między deskami. W ostrym świetle ujrzałem Edwarda, rozebranego do połowy, który zmagał się z drewnianymi klocami. Gdy wzrok akomodował się do zmiany oświetlenia, widziałem dokładnie te duże ciało. Mocno owłosione na rękach, kępy włosów porastających jego ramiona i bujny zarost klatki piersiowej schodzący w kierunku paska od spodni. Przyglądałem się grze jego mięśni, gdy w mocnym zamachu unosił narzędzie, by rozłupać kolejną szczapę. Czasem ocierał pot z czoła, jego ciało świeciło od wilgoci.

Ten widok wywołał u mnie wzwód, znowu wzbierały we mnie te wszystkie chore rojenia na jego temat. Nie wytrzymałem, odwróciłem się i opuściłem dresowe spodnie wraz z bielizną do połowy ud, opierając się plecami o drewniane wrota. Z przymkniętymi powiekami, dotykałem swojego stojącego i mokrego kutaska. Kłębiło się we mnie pożądanie, pragnąłem dotykać tego potężnego ciała, chciałem być mocno trzymany, przez te mocarne dłonie, by czuć ich szorstkość na swoim gładkim ciele.

Otumaniony tymi myślami, nawet nie usłyszałem, że zapanowała cisza. Gdy byłem bliski wystrzału, zalała mnie fala światła, a mocna dłoń pchnęła na ziemię. Upadłem, a ciało domówiło chwilowo posłuszeństwa. Zamarłem w bezruchu. Wiedziałem, że świecę teraz swoją bladą drobną dupą. Słyszałem ciężki oddech, zamiast się zerwać, próbować naciągnąć spodnie i zwiać. Leżałem, zaciskając powieki, kręciło mi się w głowie. Te silne, szorstkie dłonie, przerzuciły mnie na plecy. Otworzyłem oczy i widziałem jak się pochyla, potem przyklęknął w rozkroku nad moją piersią. Pochylił się, patrzyłem w ogorzałą twarz, jego orzechowe, lekko przekrwione oczy nie wyrażały żadnych emocji. Teraz nasze spojrzenia przepychały się, nie wiem co mnie podkusiło ale podniosłem się na łokciach i przesunąłem nieco dalej, czułem jak o moje pośladki, zahaczają o źdźbła słomy. Edward tylko patrzył, a ja wiedziony niezdrowym pragnieniem, przywarłem głową do jego dużego, owłosionego i spoconego brzucha. Moje nozdrza atakowała paleta zapachów, od woni stodoły, przez zapach nieprzetrawionego alkoholu, po mocny męski zapach potu i czegoś jeszcze. To wzmagało moje podniecenie, mój prężący się bez przerwy fiut pęczniał, jakby chciał eksplodować boleśnie. I znowu zamknąłem oczy i teraz całym policzkiem, przesuwałem się po krągłym brzuchu, usta same z siebie zaczęły, całować to gęste futro. Już nic nie było ważne, nie patrzyłem na niego, a on skamieniały przyjmował moje pieszczoty.

Znienacka Gawroński, mocno schwycił mnie za włosy i odsunął od siebie, drugą ręką wymierzył mi policzek, ból który mnie przeszył, sprawił mi przyjemność. Wydyszałem półgłosem „Au” i otrzymałem kolejny raz, w drugą stronę twarzy. Cicho kwiliłem, lejąc łzy z oczu ale byłem rozgrzany jak piec, nadstawiałem się, irracjonalnie odczuwałem podniecającą przyjemność. Pożądałem więcej i więcej, czułem, jak pieką mnie policzki.

Wtem policzkująca mnie dłoń, zaczęła rozpinać pasek od spodni. Ciężko przełykałem ślinę, łzawiąc i patrząc w jego nieprzeniknioną twarz. Nie wiedziałem czego się spodziewać, nie wiedziałem do czego to zmierza, nie wiedziałem czy to będzie kara, czy nagroda. „Sprał mi pysk, a teraz może mi złoić tyłek” przeleciało mi przez głowę w tym dziwacznym uniesieniu ale on rozpinał rozporek. Zapach, który mnie uderzył był ostry, nieprzyjemny, z nutą moczu ale wyzywający i silnie działał na moje pobudzone receptory. Jeszcze jeden ruch i zobaczyłem przed nosem grubego, żylastego, nie zbyt długiego kutasa. Miał on bardzo długą, pomarszczoną skórkę napletka. Edward sprawnie ją ściągnął i tym fiutem z mocno czerwonym łbem, obijał moje policzki.

Teraz trzymał mnie za ucho i szczękę, odruchowo otworzyłem usta, a on zaczął pchać do środka swoją pałę. Jej głowica uderzyła w moje migdałki. Wszystko z żołądka chciało wracać na zewnątrz. On teraz mocno, oburącz trzymał moją głowę. Jego kutas chwilowo nieruchomy, napierał na wejście do mego gardła, nie mogłem przełknąć śliny, która wypływała mi na brodę. Mój nos drażniły długie i gęste włosy łonowe. Krztusząc się, walczyłem o oddech. Świat mi wirował przed oczami, obraz rozkładał się na plamy.

Mimo, że omdlewałem, moje ręce złapały wielki, okrągły tyłek Edwarda. Starałem się nimi, przyciągać mocnej jego biodra do mojej głowy. On zaś wycofał się i mocniej uderzył, doprowadzając do kolejnego spazmu przełyku. Wycofywał się i atakował mocniej i szybciej, ślina zalewała mi szyję, spływała niżej, brakowało mi powietrza, gdy moje odruchy ze strony gardła i przełyku, dławiły mnie, na chwilę przestawał, wycofując się nieznacznie. Moje dłonie masowały, głaskały jego wielką dupę, czasem odrywały się, by badać krągłości wielkiego brzucha. Oczy łzawiły, obraz był niewyraźny, straciłem kontrolę nad swoim ciałem i odruchami. Mimo, że moja świadomość gdzieś odpływała, było mi dobrze. Podniecenie osiągnęło szczyt, biodra i brzuch spinały się, a fiut mimowolnie zalewał mi ciało. Mocne i rytmiczne ruchy bioder sąsiada, zmieniły się w chaotyczny taniec, aż cały się zatrzymał na chwilę. Jego pała wyrzuciła pierwszą salwę , zaklejając moje gardło. Nie mogłem tego przełknąć. Część ładunku dostała się do krtani, powodując odruch kaszlu. Puścił moją głowę, runąłem na glebę, walcząc z odruchami zwrotnymi. Docierał do mnie obraz końca jego orgazmu. Teraz pomagał sobie ręką, strugi nasienia lądowały na mojej twarzy i ściółce. Skończył, wstał z klęczek, robiąc porządek ze spodniami. Ja leżałem z gołym tyłkiem, zachlapany jego i swoim sokiem.

– Dziękuję, panie Gawroński – wychrypiałem gardłowo. On patrzył na mnie.
– Czekaj, przyniosę wiadro z wodą i jakąś ścierkę, to się oporządzisz.

Wyszedł, a ja dalej leżałem taki sponiewierany, ale czułem się odprężony. Mimo, że piekły mnie policzki, miałem załzawione oczy i niesmak w ustach oraz piekące gardło. Podkoszulka od dołu zalana moją spermą, zaś twarz i włosy jego. Wstałem zdjąłem swój stary, szary T-shirt, wytarłem nim ślady nasienia, wciągnąłem bieliznę i spodnie. Usiałem pod drzwiami w kucki i czekałem. On wrócił z wiadrem wody i jakąś szmatą, powiedział:

– Masz, obmyj się.
– Dziękuję, panie Gawroński. Jutro niech pan nie zamyka tych drzwi z tyłu, ja znowu przyjdę. Uchylę przednie wrota, to będzie pan wiedział, że jestem – patrzył na mnie, nic nie powiedział, pokiwał głową i wyszedł.

Obmyłem się, przepłukałem koszulkę, położyłem ją na słomie. Siadłem obok, czułem się zmęczony, mimo, że odczuwałem lekkie bóle fizyczne, byłem szczęśliwy. „Jutro znowu to zrobimy” myślałem i ta myśl mnie uspakajała.

Przesiedziałem tam do zmroku. W domu zadawano pytania, kto mi dał w pysk. Szczególnie Piotr był dociekliwy. Nie udało się tego ukryć, miałem spuchniętą twarz i rozciętą wargę. Kluczyłem w swej opowieści po łące kłamstwa. Pojawiła się więc koleżanka z Jednaczewa i to ona była sprawczynią tego nieszczęścia. Piotr z niedowierzaniem krzyczał do Andrzeja:

– Wiotki ma dziewczynę. Ostra, chyba boks trenuje – rżał jak koń.
– Wypierdek, czy ty chciałeś ten swój mikroskopijny instrumencik, dopasować do dziurki? - dopytywał się Andrzej.
– Nie, on za cyc chciał ją schwycić – obydwoje się brechtali
– Małe, niepozorne, a kogut.
– Młody, jak chcesz to kondony ci kupimy.
– Piotrek, jemu wystarczy obcięty, mały palec z gumowej rękawiczki matki.

I tak cały wieczór, głupie pytania i jeszcze głupsze odpowiedzi. Całe szczęście, że był jakiś idiotyczny film o samurajach, więc poszli go oglądać. Ja w tym czasie wziąłem prysznic i poszedłem spać.

Rano było jeszcze gorzej. Twarz jak po walce o zawodowe mistrzostwo świata w boksie. Ale moi dwaj debilni bracia uratowali mi tyłek. Matka pomstowała, podejrzewała najgorsze. Bo jeżeli dziewczyna tak się broniła, to chyba ją gwałcić chciałem i w niedzielę obowiązkowo muszę iść do spowiedzi. No, w tym momencie mało nie udławiłem się kanapką. Już to widzę jak opowiadam księdzu, że moja „dziewczyna” Edward Gawroński najpierw prała mnie po pysku, a potem mało nie udusiła swoją fujarą. Ciekawe, ile bym dostał zdrowasiek w akcie pokuty? Kretyńskie żarty moich braci złagodziły atmosferę. Ojciec wziął mnie na słowo i tłumaczył, że nie powinienem dawać sobie wchodzić na głowę, że on rozumie, że dziewczyna ale to wygląda tak jakby ona chciała mi zęby wybić. Dopytywał się o co poszło, czy nie o seks? Tłumaczył mi, że na to jestem za młody. Dzięki wyobraźni jakoś z tego wybrnąłem i skończyło się pieleniem warzywnika w ramach pokuty.

Z Edwardem spotykałem się popołudniami, w jego stodole. Uprzedziłem go, że więcej nie może mnie prać po ryju, bo choć mi to bardzo odpowiada, to nie odpowiada moim najbliższym. Przez kilka dni było ekscytująco, spuszczałem się bez dotykania. Nauczyłem się przyjmować do gardła jego kutasa. Oczywiście dalej się śliniłem, zatykałem ale dziarsko mu obciągałem z połykiem. Nauczony doświadczeniem rozbierałem się i miałem w jego stodole mały ręcznik, by po wszystkim doprowadzić się do normalnego stanu.

Niestety nic co piękne nie może trwać wiecznie. W drugim tygodniu naszej bliskiej znajomości, musiałem sam sobie walić, by dojść, bo sam chuj w ustach już mi nie wystarczał. Bez bólu i adrenaliny wiele rzeczy zaczęło mi przeszkadzać. „Dlaczego on tego kutasa nie myje i dlaczego zawsze śmierdzi i dlaczego gaci nie zmienia?” te pytania kołatały mi się w głowie albo „Dlaczego nie zdejmie tych zaszczanych gaci, bym mógł sobie macać jego dupę?” Gdzieś w dal odpływała moja fascynacja Edwardem.

Pamiętam, dwudziestego siódmego sierpnia spotkaliśmy się jak zwykle. Jednak on już na mnie czekał, był zalany bardziej niż zwykle, już miałem się rozbierać, on dopadł do mnie i zaczął całować po włosach i twarzy. No, chuj mnie strzelił! Momentalnie, zamiast podniecenia czułem jego smród, a z sekundy na sekundę podniecenie i fascynacja, zmieniały się w niechęć. Zebrałem w sobie siły i odskoczyłem od niego, on się zachwiał, ja już byłem przy drzwiach.

– Do widzenia, panie Gawroński – krzyknąłem, trzaskając drzwiami, uciekłem.

Chciało mi się rzygać, ale czułem się jakoś lekko. To było wyzwolenie, byłem wolny. Wpadłem do domu i ukradłem bratu kilka papierosów. Wyszedłem i włóczyłem się po okolicy, w końcu dotarłem do fortów. Wdrapałem się na szczyt fortyfikacji, usiadłem na trawie. Byłem sam, w oddali tylko jakieś odgłosy życia wsi, szczekające psy, ryk bydła. Słońce zachodziło, niebo nad Łomżą było w różnych odcieniach czerwieni. Na rozleglej dolinie iskrzyła się rzeka Narew, wijąc się swoimi zakolami. Zapaliłem pierwszego papierosa w życiu, nie smakował mi, ale go paliłem. Edward też mi nie smakował ale go obciągałem. Ściemniało się, nad doliną unosiła się delikatna mgiełka, znad rzeki nadciągał chłód. Skarpę łomżyńską rozświetlały lampy domostw. Panorama tego miasta jest bajeczna. Już wiedziałem kim jestem i było mi z tym dobrze. Nie buntowałem się, nie miałem pretensji do losu. Edward-klucznik otworzył moje ciało i moją świadomość. On był tylko kluczem, otworzył drzwi i nie był już potrzebny. Kolejny papieros mi smakował znacznie lepiej. Czy następny kochanek też będzie lepszy od pierwszego?

<a href="http://www.fotosik.pl/zdjecie/731728197d9dff45" target="_blank"><img src="http://images75.fotosik.pl/66/731728197d9dff45med.jpg" border="0" alt=""></a>
ŁOMŻA


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez udibidi01 dnia Wto 21:28, 31 Maj 2016, w całości zmieniany 49 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
wielokropek
Adept



Dołączył: 12 Sie 2015
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz

PostWysłany: Sob 7:31, 07 Lis 2015    Temat postu:

super! Podoba mi sie! Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
udibidi01
Wyjadacz



Dołączył: 22 Gru 2014
Posty: 351
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy

PostWysłany: Czw 3:21, 12 Lis 2015    Temat postu: ILUSTRACJA

Czy ilustrować opowiadanie? Co na ten temat sądzicie?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lolek001
Adept



Dołączył: 08 Cze 2011
Posty: 27
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy

PostWysłany: Czw 3:58, 12 Lis 2015    Temat postu:

To pomaga wczuc sie w tamte realia...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
udibidi01
Wyjadacz



Dołączył: 22 Gru 2014
Posty: 351
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy

PostWysłany: Nie 15:48, 15 Lis 2015    Temat postu: ROZDZIAŁ III - ALBIN RURA DO ZAPCHANIA

CZĘŚĆ PIERWSZA: „ZONA NUMER TRZY”

ROZDZIAŁ III - "ALBIN RURA DO ZAPCHANIA" Część 1



<a href="http://www.fotosik.pl/zdjecie/1a9f1017abcee26b" target="_blank"><img src="http://images76.fotosik.pl/76/1a9f1017abcee26bmed.jpg" border="0" alt=""></a>

„Kurwa, jak ja nie znoszę listopada” myślałem, omijając chodnikowe kałuże na Alei Legionów, kierując się w stronę Placu Kościuszki, gdzie znajduje się mój przystanek autobusowy. Dziś samotnie wracałem późnym popołudniem do domu, spiesząc się na autobus. Pora zimnych wiatrów, szaro-bure ulice, a ludzie wkurwieni, odziani w ciepłe łachy, pozbawione kolorów. Latem na ulicach nawet takiego zadupia jak Łomża, można się przechadzać z przyjemnością. Czasem jest na kim oko zawiesić. Teraz z tego miejsca wyłazi jego prowincjonalność. Drzewa, krzaki dawno ogołocone z liści, ciągle pada, zimno i ciemno. O tej porze roku widać dopiero, jak to miasto jest brzydkie. Przypadkowa, powojenna zabudowa, miesza się z pretensjonalnym bałaganem ostatnich lat. „Gród nad Narwią” – miasto wojewódzkie, czyli koszmarna Polska rzeczywistość miast średniej wielkości, zniszczonych przez wojenną zawieruchę, odbudowanych bez składu i ładu przez komunistów. To miejsce nie ma żadnego uroku, lekkości. Nie dosyć, że teraz piździ i podmuchuje, czyli pogoda seksualna, to masz wrażenie, że oblepia cię jakaś lepka i brudna magma.

Dziś walcząc z chłodem i deszczem, nie mam ochoty na codzienny obchód po centrum miasta. Spieszę się do domu, by wygrzać się w gorącej kąpieli i odprężyć po kolejnym, nudnym szkolnym dniu. Pod szkołą zostawiłem swoje przyjaciółki Ankę, Katarzynę i Justynę, które też dojeżdżają z pobliskich wsi i miasteczek. Codziennie po lekcjach łazimy Długą, Krótką, Farną, Dworną zaglądając do sklepów i zajadamy się ulicznym żarciem. Czasem wybierzemy się do kina Milenium, na jakiś film ale i tak nasz rytuał kończymy w autobusach komunikacji miejskiej. Dziś nie miałem ochoty na naszą popołudniową włóczęgę i klnąc pod nosem na „okoliczności przyrody” gnałem na najbliższy czerwoniak. Już w autobusie przyklejony do szyby, beznamiętnie patrząc na dobrze mi znane widoki, rozmyślałem o rutynie i nudzie, w której byłem zatopiony. Przyszłość też nie zapowiadała się lepiej, a o przeszłości i teraźniejszości szkoda gadać.

Minął ponad rok od moich „upojnych” spotkań z Edwardem, który dzięki zrządzeniu losu przeniósł się do lepszego świata, tak bynajmniej twierdzi księga i ksiądz proboszcz. Cóż, jego „sportowy tryb życia” osłabił ściany naczyń krwionośnych i w marcu tego roku doznał rozległego wylewu. Jako, że Edward niespecjalnie się socjalizował, dopiero po trzech dniach został odnaleziony przez listonosza na kuchennej podłodze. Jego odejście nie wywołało u mnie żadnych głębszych refleksji, czy lawiny wspomnień. Podczas uroczystości żałobnej nudziłem się i myślałem o pierdołach. Czy jestem sukinsynem? Czy powinienem uronić łzę? Był to przecież mój pierwszy facet! Teraz Edward, a właściwie jego hektary, poszerzą moje rodzinne włości, bo po nowym roku ojciec odkupuje gospodarstwo Gawrońskiego od spadkobierców. Nie jest to dobra wiadomość dla mnie. Matka zapowiedziała uszczuplenie moich wydatków. Kurwa, trzeba oszczędzać przez tę inwestycję. Ja rozumiem, że to przyszłość moich braci, szczególnie Piotra ale co ja z tego będę miał? Marzę, by porzucić tę badziewną krainę nudy i nie wracać tu nigdy.

Wpadłem zziębnięty i przemoczony do domu, marząc o ciepłej herbacie. Gdy zdejmowałem mokrą kurtę i zmieniałem obuwie, usłyszałem z kuchni głos matki:

– Albin to ty?
– Tak, mamuś.
– Co dziś tak wcześnie?
– Zimno i pada, nie chciało mi się łazić nigdzie po szkole.
– To choć dzieciaku zjesz obiad.
– Mamuś zrób mi tylko herbatki z cytryną – powiedziałem, wchodząc do kuchni, siadając przy stole.
– Aluś, krupniczek mam i pyzy z mięsem.
– Mama, jadłem w szkole i po szkole – oczywiście było to kłamstwo. Bo żelki i cukierki trudno nazwać jedzeniem. Ja zresztą nigdy nie miałem jakiegoś parcia na żarcie, nie to co Piotr i Andrzej. Oni zawsze jedli za trzech.
– Synek, to może samą zupkę? - zachęcała matka.
– Dziękuję, nie jestem głodny. Zjem dwie pyzy na kolację, bo widzę, że napracowałaś się. Teraz proszę tylko o herbatę.
– Oj, synek, synek, ty się jakieś choroby nabawisz – westchnęła mama i zabrała się za robienie herbaty. Gotowy napój postawiła na stole. Ja zaś powoli zacząłem go sączyć.
– To jak w szkole? - zapytała rodzicielka.
– Jak? Nijak, jak codziennie – odpowiedziałem.

Matka odwróciła się do garnków, coś w nich mieszając. Z radioodbiornika dochodziły dźwięki „Remedium”, w wykonaniu Maryli Rodowicz, matka nuciła razem z nią. Ja kończyłem herbatę, już miałem wychodzić ale przypomniałem sobie o Andrzejkach.

– Mamuś, zadzwoń do cioci Krysi i zapytaj się, czy w przyszły piątek mogę u nich nocować?
– Co będziesz robił w Łomży do nocy?
– Mamy Andrzejki w szkole, będzie jakiś program artystyczny. No wiesz, wróżby a potem szkolna dyskoteka.
– Ale to chyba w środę za dwa tygodnie są Andrzejki?
– No tak dlatego imprezę robią wcześniej w piątek, bo środa to środek tygodnia.
– Dobrze zadzwonię do Krysi wieczorem, jak nie mają jakiś planów to się zgodzą. Wątpię, czy dziewczyny zjadą z Warszawy na weekend – powiedziała mama. Ciocia Krysia, to siostra mamy, która mieszka w Łomży na Południu, czyli takiej noclegowni, największym łomżyńskim osiedlu. Jej dwie córki bliźniaczki studiują w Warszawie.
– Dzięki matuś. Idę do łazienki bo coś mnie w kościach łamie, wezmę ciepłą kąpiel i się położę.
– Oj, synuś bo ty taka chudzinka i jak tylko jest trochę zimno, to od razu chorujesz. Może jednak zjesz teraz?
– Nie mamo, naprawdę zjem coś potem – odpowiadałem, myśląc już o młotku.

Wyszedłem z kuchni do przedpokoju, a z szafki z narzędziami wziąłem swój ulubiony młotek z długim i grubym trzonkiem. Z pokoju zabrałem swoje dresy, które kupiłem sobie na szesnaste urodziny, czarne oryginalne Pumy, bokserki i koszulkę. Potrzebowałem relaksu, odrobiny przyjemności. Pora roku, pogoda, brak seksu i oszczędności w domu rodzinnym, to wszystko mnie frustruje. Edward rozbudził moje królicze libido. Teraz nawet trzy razy dziennie muszę się zaspakajać, robiąc to przed szkołą, w szkole i po szkole. Najprzyjemniej jest wieczorami w łazience, gdy zażywam ablucji. Odkryłem uroki zabaw z własną szparką. Najpierw były paluszki, potem warzywka, a teraz używam trzonka od młotka. Kiedy idę się kąpać, zabieram to narzędzie ze sobą.

<a href="http://www.fotosik.pl/zdjecie/7a6d65e3e1f31df3" target="_blank"><img src="http://images77.fotosik.pl/75/7a6d65e3e1f31df3med.jpg" border="0" alt=""></a>

Chyba w lipcu leżąc w wannie i bawiąc się sobą, szczypałem moje drobne sutki, drugą ręką dotykałem krocza. I przypomniałem sobie dowcip o pedałach.

Na zjeździe absolwentów tylko dwóch gości przyznało się, że nie mają rodziny. Chłopcy trochę wypili i dogadali się, że są „inni”, więc spędzili razem noc. Drugiego dnia jeden z nich mówi do drugiego:

– Tylko nie mów, że było ci niedobrze ze mną.
– Nic takiego nie mówię.
– Jeszcze nikt tak nie wył podczas ruchania jak ty. Co cię pchnąłem, toś rzucał głowę do tyłu i krzyczał: UUUUUUUUUUU, HRRRRRRR !!!!!!
– Wiesz, to trzeba było mi dać czas, bym zdjął koszulę, bo tak razem z chujem wpychałeś mi do dupy tył koszuli, a nawet nie odpiąłem guzika pod szyją!

Tak bawiąc się w wannie i przypominając sobie ten głupi dowcip, pomyślałem, a co to będzie, jak sobie tam włożę paluszki? Mam chude i długie palce, w ogóle mam delikatne dłonie. „A raz kozie śmierć” pomyślałem i palcem wskazującym zacząłem wodzić po otworku. Zrobiło się miło. Wyczuwałem delikatne bruzdy, rozchodzące się promieniście. Delikatnie naciskałem naciskałem tą strukturę, a moja pałka już wierzgała główką. „O w mordę” pomyślałem - „ale jazda”. Ciepła woda i moje dłonie, jedna ciągle skubała sutki, a palce drugiej eksperymentowały z moją dziurką. Zrobiło mi się gorąco, przygryzałem wargi. Pragnąłem większego dostępu do czarodziejskiej szpary, więc zarzuciłem stopy na ranty wanny, teraz byłem rozwarty. Mimo oporu udało mi się wtargnąć palcem wskazującym do środka siebie. Oczy mało mi nie wypadły na policzki. To było odlotowe! Mój kutas zwariował, a dupa mocno zacisnęła się na paluszku. Było to bardzo przyjemne uczucie. Kurwa, gdy nim mocno natarłem głębiej, moje ciało wpadło w konwulsje. „Tego jeszcze nie grali” - przemknęła mi myśl. Z każdym ruchem wydobywałem z siebie mysie piski, oddech się spłycał, a ja wierciłem dupskiem, jakbym miał owsiki. Tym razem to był większy owsik, mój ciepły palec. Dobijałem nim do kłykci, wierciłem w środku. Drugą ręką dorwałem się do sztywnego siurka i wpadłem w amok. Palec drylował mnie wewnątrz, zaciśnięta na kutasie dłoń szarpała go boleśnie w górę i w dół.


Pod przymkniętymi powiekami, przewijały się obrazy super fiutów, które chętnie bym gościł w swojej wątłej dupinie. Były czarne, brązowe, białe, a wszystkie duże, olbrzymie i jeszcze większe, soczyste i grube. W tym wszystkim zapomniałem o bożym świecie, nie myślałem o matce, która właśnie w kuchni walczyła z garami, słuchając radia i przygotowując strawę dla rodziny. Woda z chlupotem zalewała podłogę łazienki. To ekstatyczne przeżycie skończyło się wielokrotną salwą spermy i urwanym jękiem. W głowie mi huczało od upojenia, wysuwałem palec nie mogąc zaznać spokoju. Ciało drżało, odczuwałem zmęczenie jak po długim biegu, musiałem wyrównać oddech. „Kurwa, co to było” pytałem sam siebie. Gdy wyszedłem z wanny i próbowałem posprzątać burdel, który tu zrobiłem, moje ciało ciągle było jak z waty. W tyłku zaś czegoś mi brakowało. Sam pozbawiłem się cnoty, czyli byłem już niecnotą.

To było epokowe odkrycie. Może moja pałka jest żartem ale dupa jest boska. Szparka, której wiecznie mało. Ona pulsuje, zaciska się i drży, witając każdego gościa, który tu zabłądzi. Tak się zaczął pierwszy sezon "dupnego festiwalu". Pragnąłem ją wypychać, wypełniać i dopychać. Zatkać czymś ujście tej żarłocznej na doznania rury. Wiedziałem, że jestem „Albin dziura do zapchania”. To było moje przeznaczenie, moja karma. Po tygodniu wpychałem trzy palce po kłykcie, siadałem na dłoni, by było głębiej i pełniej. Później przeszedłem na weganizm. W moim odwłoku rosły warzywa: marchewki, pietruszki i pory. W marzeniach upychałem tam arbuzy i dynie. Jednak tak naprawdę marzyłem o wielkim, mięsistym, ciepłym i żywym kutasie, który by hardo ją rozbijał na części, by ją otwierał szeroko, ukazując różową przestrzeń środka, by pompował w nią bezlitośnie swoje soki, by z niej się one wylewały, spływając na moje jaja. To o tym marzyłem!!! Jak ja nienawidziłem miejsca, w którym mieszkam, skąd ja wezmę słodkiego fiuta do mojej dziury?


<a href="http://www.fotosik.pl/zdjecie/ae8c8256e0221b1e" target="_blank"><img src="http://images78.fotosik.pl/75/ae8c8256e0221b1emed.jpg" border="0" alt=""></a>

Któregoś dnia pod prysznicem, moje pupsko miało romans z dorodnym porem. Pan Kutas oddał ostatni wystrzał. Por był zmaltretowany, raczej nie nadawał się już, do gotowania na nim rosołu. Sprawdzić chciałem, jak się ma mój otwór po gwałtownym użytkowaniu i czy nic tam nie zostało z zieleniny w środku. Postawiłem stopę na krawędzi wanny, kciukiem zaś obracałem w strategicznym punkcie.

– Kurwa, ahhhh – wyrzuciłem z siebie.

Stało się coś, czego się nie spodziewałem, palec uderzył w jakąś moją czułą strunę. Spiąłem się i po chwili znowu uderzałem palcem w to miejsce. Przeżycie było inne, niż wszystko co do tej pory znałem. Pała sama na powrót zrobiła się sztywna, a w dupie i mojej głowie szalał orkan. Tarłem wyczuwalny guzek z zapamiętaniem, a z kutasa sączył się samoczynnie przeźroczysty, lepki płyn w ilości, o którą go nie podejrzewałem. Noga na której trzymałem ciężar ciała, drżała i sprawiała mi ból. Oddychałem płytko i skupiałem się na ekstazie, która mną zawładnęła. Kilka gwałtownych ruchów kciukiem i strzelałem silnie, obficie na łazienkowe kafelki, po których powoli spływało, wszystko to co z siebie wyrzuciłem. Oparłem głowę o ścianę, czułem się, jakbym przepracował cały dzień na ojcowym polu. Wiotczałem powoli, wyrównując oddech, chyba dotknąłem bram raju. Moja dupa, moja ziemia obiecana. Teraz wiedziałem, że mam instrument do wygrywania symfonii uniesień. Powinienem zostać wirtuozem więc jako pojętny, zdolny i pracowity uczeń praktykowałem przy każdej nadarzającej się okazji. Mój Stradivarius wymagał poznania jego budowy i właściwości.

Metodą prób i błędów doszedłem do perfekcji, w przygotowaniu instrumentu, przed ćwiczeniem szybkich pasaży palców. By gra była przyjemna, trzeba się pozbyć zbędnego balastu. Nie da się tego wydłubać, trzeba się wypłukać. Wąż od prysznica okazał się niezastąpiony. Oczywiście, że byłem tak głupi, iż początkowo serwowałem sobie niekończącą się sraczkę. Zachłanny na nowe doznania wlewałem w siebie cysternę wody, co kończyło się godzinną okupacją muszli klozetowej. Metodą małych kroków wypracowałem odpowiednią procedurę. By mieć udaną zabawę, musiałem mieć miejsce i czas. Moją salą koncertową stała się toaleta i czas wieczornej kąpieli.


Dziś jako, że ziąb byłem wcześniej w domu, matka gotowała i oglądała swoje seriale, ojca ani Piotra nie było jeszcze w domu. Andrzej wyjechał na studia, mieszka w w Warszawie, akademik „Cezar” przy ulicy Nowoursynowskiej. Jest studentem wydziału melioracji na SGGW-AR. Jak sam mówi „melioracja zawód wielki, suszy rowy i butelki”. Piotr, wraz z jego wyjazdem, stał się melancholijny. Widać, że bardzo tęskni za bratem. Mnie też jest nieswojo i trochę smutno. Nawet rano nikt się ze mnie nie nabija. Teraz kilka razy w nocy budziły mnie hałasy, to Piotr pozwalał sobie robić dobrze. Teraz co wieczór udawałem, że szybko zasypiam, by sobie posłuchać i może coś tam dojrzeć w ciemności. Piotr swój spektakl zaczynał powoli, z czasem ciężko sapał, potem ogarniała go furia, bo trzepał szybko i głośno. Dyszał, a na koniec jęczał i tracił oddech. Potem leżał kilka minut w bezruchu. Choć może to niemoralne ale lubię go podglądać. Oczywiście wtedy cichutko bawię się swoim siurkiem i też się spuszczam w piżamę. Jak kogoś interesują faceci, to nie ma znaczenia, czy to brat, czy swat. Chętnie bym sobie popatrzył, jak to robi bez tej kołderki i w pełnym świetle. Jeżeli mam być szczery, to i tak nie raz zlizywałem z boksów Piotra i Andrzeja pozostałości soków. Nie mówiąc o tym, że przy szybkim walonku w kibelku, wąchałem ich majtaski. Tak to się zdeprawowałem po letniej przygodzie z Edwardem.

Teraz leżałem w wannie, stopy opierałem o jej krawędzie, byłem rozwarty. Woda przyjemnie ciepła, a w moim tyłku trzonek od młotka, którym poruszałem powoli. Wpychałem go do końca, by mieć to boskie uczucie pełności, rozepchania. Cudowna mieszanina lekkiego dyskomfortu, połączona upojną uciechą. Tak mi jest dobrze, mógłbym być tak napełniony cały dzień i noc. Powoli wysuwam z siebie przedmiot, by szybko i silnie wepchać go z powrotem. Uwielbiam gdy moje wnętrze drży, a koniec trzonka uderza gdzieś w spód żołądka. Czasem przyspieszam, czasem zwalniam swoje ruchy. Drugą dłonią masuje jajka i korzeń kutasa, rozpływam się w tej uciesze. Miałem już jeden orgazm ale wcale nie mam zamiaru kończyć tej frajdy. Przyszedł czas, by ten krater atakowały palce.

<a href="http://www.fotosik.pl/zdjecie/d494e0ceca1b6e79" target="_blank"><img src="http://images75.fotosik.pl/75/d494e0ceca1b6e79med.jpg" border="0" alt=""></a>

Wanna to nie jest komfortowe miejsce do takich zabaw ale innego nie mam. Odwracam się na bok, zarzucając jedną nogę na brzeg wanny, wpycham do swej jamy trzy palce, uformowane w trójkąt, chciałbym zmieścić tam więcej ale mimo wysiłków dłoń się zatrzymuje. Przymykam powieki i zaczynam sobie wyobrażać wielką, męską gruchę, która brutalnie rozwierca moje wnętrze. Marzy mi się gigantyczny chuj, który pozbawi mnie przytomności. Teraz tylko kciuk masuje moją prostatę, a myślami uciekam do mojego ukochanego wątku literackiego. Tak, ja pragnę być Azją Tuhajbejowiczem, nadziewanym na pal przez młodego Nowowiejskiego. Ten fragment z powieści Sienkiewicza zawsze mnie pobudza. Już dochodzę, palec wyczynia sensacje z moim gruczołem, który intensywnie pobudzony, pompuje na zewnątrz śluz.

– Synuś, długo jeszcze, bo muszę do środka – krzyknęła matka zza drzwi, znieruchomiałem, nabierając powietrza.
– Już kończę, zaraz wyjdę mamo - powiedziałem, starając się brzmieć naturalnie.
– Co ty tam tak długo robisz, synuś?
– Wygrzewam się, bo zmarzłem.
– Jak wyjdziesz, to zjedz te pyzy, proszę!
– Dobrze mamo – mówiłem, wychodząc z wanny. Kilka minut zajęło mi doprowadzenie do porządku siebie i pomieszczenia.

Niepocieszony takim obrotem spraw wyszedłem z łazienki, schowałem młotek i udałem się do kuchni, by w końcu zjeść te cholerne pyzy.

Część 1 rozdziału III - C.D.N.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez udibidi01 dnia Wto 22:10, 24 Maj 2016, w całości zmieniany 12 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
grafoy
Wyjadacz



Dołączył: 29 Mar 2009
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pon 9:55, 16 Lis 2015    Temat postu:

Bardzo fajne opowiadanie. Dla mnie za mało opisów seksu. Jego pierwszych diświadczeń z warzywami.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
udibidi01
Wyjadacz



Dołączył: 22 Gru 2014
Posty: 351
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy

PostWysłany: Sob 2:12, 05 Gru 2015    Temat postu:

Przestałem pisać to opowiadanie, bo widzę, że nie ma zainteresowania. Jak będę miał znowu pomyśł to coś napiszę innego.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
blask12345
Wyjadacz



Dołączył: 07 Cze 2015
Posty: 989
Przeczytał: 54 tematy

Pomógł: 18 razy
Skąd: zewsząd

PostWysłany: Sob 2:30, 05 Gru 2015    Temat postu:

oj, nie rób sobie jaj...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lolek001
Adept



Dołączył: 08 Cze 2011
Posty: 27
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy

PostWysłany: Sob 6:22, 05 Gru 2015    Temat postu:

Opowiadanie super; wciaga niesamowicie. Fajnie by bylo, gdybys kontynuowal... Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
anakin69
Adept



Dołączył: 01 Sie 2015
Posty: 15
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Nie 13:32, 06 Gru 2015    Temat postu:

faza Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Opowiadania pikantne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Strona 1 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin