Forum GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

SIEDZIAŁEM NA DRABINIE OKRAKIEM
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Opowiadania pikantne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
udibidi01
Wyjadacz



Dołączył: 22 Gru 2014
Posty: 351
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy

PostWysłany: Pią 17:01, 16 Paź 2015    Temat postu:

SIEDZIAŁEM OKRAKIEM NA DRABINIE

Część II „Krakowska podsuszana”


<a href="http://www.fotosik.pl/zdjecie/f1a13830533f0dc9" target="_blank"><img src="http://images75.fotosik.pl/69/f1a13830533f0dc9med.jpg" border="0" alt=""></a>

„Kurwa! kurwa!” – jęczałem w myślach. W mojej głowie szalał tajfun. Nie mogłem opanować tego bałaganu.„Co ja zrobię” – zadawałem sobie pytanie. „Przecież to jest początek” – dudniło pod czaszką.
 
Siedząc bez ruchu, okrakiem na drabinie, zacząłem wpadać w panikę. Film świeżej pamięci zastępował film z kategorii science-fiction. Widziałem te wszystkie twarze otaczające mnie, wykrzywione w kpiącym uśmiechu. Wrzeszczące: „pedał”, „ciota”, „kurwa”, „chuj”, „zboczeniec”, „jebany cwel” i tak dalej . Osaczała mnie moja wyobraźnia, wizjami towarzyskiego piekła, które niebawem tu nastąpi, gdy już wszystkie ściany tego kosmosu, będą wskazywać mnie paluchami. Obraz tej Golgoty pozbawiał mnie oddechu i paraliżował ciało. Sapnąłem ciężko i stwierdziłem, że muszę stąd spierdalać i to jak najszybciej, zniknąć z oczu wszystkim, zaszyć się w pracowni i postarać się wymyślić plan obrony przed tym co może się zdarzyć. Zszedłem z drabiny i postawiłem wiadro z farbą na chodniku koło bramy, złożyłem drabinę i ustawiłem ją za budką wartownika.
 
– Co tak szybko spierdalasz ? – usłyszałem gulgot Małpiszona. 
– Jutro to skończę, dziś muszę wykończyć inne roboty – odparłem z trudem. – To ja spierdalam – dodałem i wyszedłem za bramę, kierując się w stronę pracowni. Znowu usłyszałem charakterystyczny głos Małpiszona 
– Ty, a na chuj tu zostawiasz wiadro i pędzle? 
Odwróciłem się, faktycznie wiaderko stało pod bramą. Westchnąłem, zawróciłem, zabrałem swoje zabawki. 
– Dzięki – wydusiłem krótko z siebie. 
– Tyś jebnięty, czy zakochany – szczerząc zęby dorzuciła Małpa. A mnie przeszedł dreszcz przerażenia. Czułem jak pieką mnie policzki, jak tężeje ciało. Pomyślałem, że słyszał monolog Rafała, wygłoszony przy drabinie. 
Prawie biegiem ruszyłem w stronę pracowni, uciec z terenu koszar jak najszybciej. Już byłem za zakrętem ogrodzenia i, kurwa, widzę Politruka. „No dupa, jeszcze mi tu jego potrzeba” – pomyślałem. Zasalutowałem. 
– Panie kapitanie, idę do pracowni skończyć te dwie duże plansze. 
– Janusz, a bramę odnowiłeś? 
– No właśnie nie, panie kapitanie, coś się źle czuję, kłopoty z żołądkiem – kłamałem, unikając jego wzroku. Przyglądał mi się tym rybim, martwym, mętnym spojrzeniem, niebieskich szeroko rozstawionych oczu na nalanej twarzy. Taksował mnie i moje zachowanie. 
– No, dobra Janusz skończ te plansze. Może padać przez kilka dni, a na poniedziałek musisz odnowić bramę koszarową. Nowy „stary” przejmuje jednostkę. Nie wiem jak to zrobisz ale to musi być gotowe. I jak tak cię boli brzuch to nie siedź za długo pod prysznicem – uśmiechnął się obleśnie, a mnie przeszedł prąd. 
– Tak jest, panie kapitanie! – zasalutowałem i każdy poszedł w swoją stronę. Zrobiłem wielkie „ufffff” w myślach. 

Zaraz co ten zlew chciał mi powiedzieć? No ładnie, analizowałem, to jednak nie fatamorgana, a to jebany pies. To jednak nie mam zwidów. W końcu wszystko było jasne. Kilka razy relaksując się pod prysznicem miałem wrażenie, że ktoś mnie podgląda. Zawsze było tyle pary, że nie specjalnie byłem pewien. Raz drzwi były lekko uchylone, a pamiętałem, że je zamykałem. Potem opierałem wysoko czubki butów o drzwiami. Kilka razy buty stały całą podeszwą na podłodze, a skrzydło drzwi było zamknięte. Czyli ktoś musiał je uchylić. Nie brałem tego jednak do bańki ale teraz... nie, no to stary zbok i wszystko jasne. Podglądał mnie podczas moich chwil uniesienia. „Stary cap” – myślałem. –„A chuj ci w przełyk, wykombinuję jakiś haczyk, fiucie!”. Teatrzyk będzie zamknięty. Wszedłem do pracowni, byłem zmaltretowany dzisiejszym dniem. Całe szczęście, że jedna z tych plansz była gotowa, a druga prawie skończona. Miałem dużo czasu na przemyślenia. Nalałem wody do kubka, włączyłem „buzawe”, odczekałem kilka chwil i woda zaczęła wrzeć. Wygrzebałem cukier i kawę, nasypałem do wrzątku. Siadłem wygodnie na krześle, zapaliłem papierosa i czekałem kiedy aromatyczny napój się zaparzy. Na chwilę zapomniałem o Rafale i nadchodzącej katastrofie.

Zastanawiał mnie Politruk. Kurde, irracjonalne, przecież on dobrze wiedział, jak ja tu się znalazłem. Wiedział, że to kara i zsyłka. Dlaczego pierwszego dnia po unitarce, dostałem taką fuchę? Przecież to miało być docieranie. Pamiętam jak major z WKU powiedział mi wprost:
 
– No, a teraz, Wolski, dostaniecie w dupę tak, że chuj was strzeli. Ten pobór, w tym terminie to uzupełnienie, rozumiecie, dzik jesteście. Co znaczy dzik to się dowiecie na miejscu. 

Dziki mają przesrane, są poza falą, to znaczy, że jest ich kilku i są najbardziej narażeni na docieranie. Cała siła fali tkwi ilości poborowych. Dlatego pierwsze kilka tygodni spędziłem w dużej jednostce w mieście garnizonowym. Była to unitarka, okres gdzie z cywila stajesz się żołnierzem, okres w którym masz tylko czas na ból, pot i strach. Gdzie snu zawsze za mało, gdzie zmęczenie goni udrękę. Dzień po przysiędze (bo jako jedyny nie dostałem urlopu ani przepustki) wywieziono mnie w to miejsce. Zostałem przydzielony do drużyny, zakwaterowany i miałem zameldować się w sztabie u Politruka. Pierwsza myśl: „no cudnie, zaczyna się”. Jednak po zameldowaniu się, nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji. Politruk mnie mierzył wzrokiem. Jego dziwne oczy, wodniste i martwe, twarz z siecią drobnych popękanych naczyń krwionośnych na nosie i policzkach nie mówiły nic. Ja widziałem faceta, który za kołnierz nie wylewa.
 
– Janusz Wolski były student, tak – zapytał 
– Tak jest, panie kapitanie – odrzekłem z wojskową kindersztubą. 
– Studiowaliście w Warszawie, tak? 
– Tak jest, panie kapitanie to prawda – odpowiedziałem stojąc sztywno, patrząc w te zimne oczy. 
– Co studiowaliście, Wolski? 
– Weterynarię, panie kapitanie. 
– Do „świniarni” mam ludzi, na izbie chorych też. Więc co jeszcze umiecie? – zapytał służbowym tonem. 
Miałem w głowie pustkę. Co ja takiego umiem, co było by przydatne w wojsku? I już miałem odpowiedzieć, że nic, gdy za oknem przeczytałem napis „ Żołnieże Ludowego Wojska Polskiego strzegą naszych granic, umacniając bezpieczeństwo socjalistycznej ojczyzny”. 
– Umiem rysować, malować i pisać. Na pewno lepiej niż ten ktoś, kto malował to hasło. Jeżeli mnie pamięć nie myli „to żołnierz” pisze się przez jedno „ż” , drugie powinno być „rz” – stwierdziłem. On się odwrócił się w stronę okna, popatrzył chwilę i powiedział: 
– Macie rację, to stoi tu od jesieni zeszłego roku – to znaczyło tylko tyle, że nikt nie czyta tych bzdur, które straszą wszędzie w jednostce - pomyślałem 
– No to macie zajęcie szeregowy. Dwa tygodnie służby wartowniczej, a potem was znajdę i zobaczymy co potraficie. 
– Tak jest, panie kapitanie. 
– Odmaszerować. 

Nie wiedziałem o co chodzi, jednak świtała mi myśl, że jakoś przeżyję ten „syf”.

Od pierwszego dnia zostałem wrzucony w kierat służby wartowniczej, po sprawdzeniu mojej biegłości w zakresie regulaminu służby wartowniczej. Już w pierwsze popołudnie wylądowałem na wartowni. Dwadzieścia cztery godziny służby, czyli dwie godziny warty, dwie godziny snu i dwie godziny czuwania w trzech turach. Poznałem wtedy kolegów z drużyny. Załamanie, sami „twarzowcy”, naród pszenno-buraczany, katastrofa. Jedynie kapral Kotlarczyk wyglądał i mówił normalnie. Starałem się trzymać na uboczu, ale słyszałem, że dzikowi trzeba wpierdolić, bo „dzik jest młody, że fala go musi dotrzeć”. Zapowiadało się ciekawie. Zapamiętałem sale, w której będę spał. Dwanaście łóżek w dwóch rzędach po sześć z każdej strony. Jedno pod oknem, następnie dwie pary, po dwie złączone koje i ostatnie przy ścianie koło drzwi. Będzie ekstatycznie i to bardzo, czułem jak tyłek marszczy mi się ze strachu: jedenastu wrogów co noc będzie mnie gnoić, a przecież po nich widać, że to młode wojsko, pewnie ostatni pobór, sami docierani przez starszą falę. Zapowiadała się walka o życie.

Następnego dnia po służbie poszedłem do kantyny, kupiłem fajki, pastę do zębów i trochę słodyczy. Byłem głodny, żarcie było z kategorii „dla psa”, z tym że tańszego, jak mawiał kolega Waldek z akademika. Już wychodziłem gdy od stoliczka stojącego w środku, odezwał się prawie bezzębny dryblas, z popuszczonym pasem i opinaczami kamaszy, spranym, mocno zaciasnym moro. 

– Tej, kurfa, dziku – zaseplenił – Jak masz na imię? 
– Janusz. 
– Weee, wiara jak on się, kurfa, do fali melduje – rzucił ni to do mnie, ni to do trzech goryląt siedzących przy kantynianym stoliczku. – Dziś, kurfa, dziku stajesz w nocy do raportu. Regulamin na dotarciu wyjebiesz. 
Stałem patrząc na ten zwierzyniec, słuchając ich bulgotania, które było śmiechem. Myślałem „O! O! O! To będzie jedna z niezapomnianych, szampańskich nocy życia”. Przecież oni mnie zapierdolą na miękko. Nasłuchałem się o fali i jej metodach. Jednak patrząc na twarze, które do tej pory poznałem w jednostce, nie widziałem żadnej skażonej procesem myślenia. Zrobiło mi się sucho w gardle. 
– Tej, dzik, wypad – rzuciło, któreś z goryląt. 

Wyszedłem, zapaliłem fajkę, ostry dym „Radomskich” wypełniał mi płuca. Może zagram na zioma? Faceci byli na bank z Wielkopolski. Ja też byłem z urodzenia poznaniakiem, co prawda na wychodźstwie. Może będzie trochę litości. Stanęły mi przed oczami opowieści: o kocówach, rowerkach, pompowaniu, biciu, poniżających sytuacjach, w których pozbawiony jesteś intymności.

Chciałem by czas stanął w miejscu, ale tak się nie działo. Wojskowa rutyna: apel, kolacja, obowiązkowy dziennik telewizyjny, młoda fala i ja z nią miałem przygotowanie do capstrzyku, czyli jazda po posadzce korytarza ze szczoteczkami do zębów. Zaś starzy oglądali film w telewizji. Przed ciszą nocną ekspresowa toaleta i pierwsza lekcja. W szufladzie mojej szafki nie znalazłem, kupionej dziś pasty, kurwa, cudownie wyparowała, jak i reszta słodyczy. Dobrze, że kupiłem tylko jedną paczkę fajek i trzymałem ją przy dupie. Tuż przed dwudziestą drugą usłyszałem ryk podoficera dyżurnego:

<a href="http://www.fotosik.pl/zdjecie/179312aea75cacdf" target="_blank"><img src="http://images75.fotosik.pl/69/179312aea75cacdfmed.jpg" border="0" alt=""></a>
 
– Przygotowanie do ciszy nocnej – zacząłem się przebierać jak cała reszta w pidżamy, w białym świetle jarzeniówek, unikając wzroku innych, oczywiście każdy zostawił na dupie sprane wojskowe szorty. I znowu ten sam ryk:
 
– Cisza nocna, gasić światło!!! 

I nastała cisza i ciemność. Miałem otwarte oczy, porażony strachem o własny tyłek oczekiwałem nieuchronnego. Reagowałem mocnym spięciem na każdy szmer. Oczy przyzwyczaiły się do ciemności, trochę światła wpadało do sali z zewnętrznego oświetlenia koszar. Dotarło do mnie, że jest nas sześciu na sali, a reszta na służbie lub na urlopach. Wiedziałem, że to się zacznie, jak oficer dyżurny wyjdzie i będzie pewność, że szybko nie wróci. Mimo zmęczenia służbą, stres trzymał mnie w spięciu i świadomości. Tych małp jest tylko sześć, a właściwie, aż sześć i dojdą do nich starzy. Kto się pierwszy ruszy i podejdzie do mnie, dostanie z kopa. Dobrze, że łóżka obok mnie są puste, szczególnie to po prawej dosunięte do mojego. Nikt mnie nie przygwoździ do materaca. Po pewnym czasie usłyszałem, otwierające się drzwi gdzieś z głębi korytarza i tupot nóg. „Kurwa nadchodzi” – pomyślałem. W tym samym momencie jak z katapulty, wyskoczyły cienie z mojej sali, już mnie otaczały, obiecany kop dla pierwszego przeciwnika trafił w powietrze. Mało nie popuściły mi zwieracze. Ktoś trzymał mnie za ręce, czyjeś ręce trzymały mnie za nogi, coś ciężkiego skoczyło mi na jaja, sprawiając ból. Po chwili poduszka zakryła mi twarz, miałem kłopot ze złapaniem oddechu, usłyszałem otwierające się drzwi i głos:
 
– Koty, dzik, gotowy do raportu? – do uszu dochodziły pojedyncze słowa jakiegoś chorego meldunku i rechot. 
– Niech ktoś mu ściągnie nachy w dół! 
„Tylko kurwa nie to, nie to” – myślałem. Nie mogłem normalnie oddychać. Mimo, że starałem się opierać, czułem, że jestem pół nagi. Nagle słyszę głos Kotlarczyka: 
– Rychu, głupi chuju, zostaw go. 
– Tej, Kotlar, wypierdalaj. Nocą fala rządzi – już wiem, że Rychu to bezzębny dryblas z kantyny. 
– Zostawić go kocury – krzyknął kapral Kotlarczyk. – Rychu, na słówko. Chyba, że wolisz jebany Orzysz. 
– Wee, wiara, chujowi nasrało na pagony i mu odpierdala– w tym czasie łapałem oddech, w sali było więcej światła padającego zza otwartych drzwi w których stał Kotlar z podoficerem dyżurnym, widziałem półokręgiem stojące gorylątka Rycha i małpiatki z mojej sali. 
– Rychu, do chuja pana, wiesz, że ja się w to nie wpierdalam. Teraz tu jestem, by ci dupę ratować – zgarnąłem wtedy swój koc z podłogi i przykryłem swój wstyd. Leżałem wystraszony na swoim materacu, wszyscy jak w tańcu chochoła u Wajdy, niby się ruszali i niby stali. Rychu podszedł do Kotlara i zapytał: 
– Tej, co jest? – Kotlar coś perorował Rychowi szeptem, dobiegały do mnie tylko jakieś wykrzykiwane przez Rycha. 
– Kurfa, o jebany, nie pierdol, 
Rychu się odwrócił i wrzasnął; 
– Kocury na koja, a my dziś spierdalamy 
– Do rana ma być w tej sali pizdeczka, cisza – dodał Kotlar. 

Znowu zrobiło się cicho, czasem jakiś szept. Odnalazłem szorty i dół od pidżamy ubrałem się. Nie miałem siły by myśleć nad tym, co tu się stało. Równe oddechy współspaczy, ciemność, stres i zmęczenie przyniosły mi szybki sen. 

Później się dowiedziałem, że to nie Kotlar mnie uratował, on to miał wyjebane. On się bał o własną dupę. Ja już wtedy zostałem wciągnięty do stajni Politruka z czego sobie nie zdawałem sprawy. Los potrafi być przewrotny. Jeden Politruk mnie niszczy na uczelni, gdzie na egzaminie komisyjnym dziekan próbował nas ratować, bo widział, że to farsa. Każdy ze zdających materiał miał opanowany na co najmniej na trzy. Stając w naszej obronie został zgaszony przez Śliwę, która mu powiedziała wprost, że ona tu reprezentuje instancje i to jest jej egzamin komisyjny, a nie komisji. Drugi zaś Politruk ratuje mój tyłek przed falą. 

Przez kilka dni było rutynowo: służby, spokojne noce, nawet słodycze i fajki przestały znikać z szafki. Zorientowałem się, że reszta łózek, które stoją puste, to reszta drużyny, która miała służbę w te dni, które my spędzaliśmy w koszarach. Ten kretyński układ był zrobiony pod Kotlara, ponieważ był on, też pisarzem kompanijnym. Jego drużyna była podzielona na pół i zajmowali się nimi kaprale Jakuć i Olszar. Kotlar rzadko miał służbę na wartowni czy jako podoficer w kompanii. Rzecz prosta on też był ze stajni Politruka. 

Minął pierwszy tydzień w jednostce. Miałem dzień wolny od służby, więc wypełniono mi go obieraniem ziemniaków w kuchni i zmywaniem garów. Wtedy zrozumiałem, co jem. Można by powiedzieć, że śmiechom i żartom nie było końca. To co się tam działo to... Gdyby nie potrzeba zwana głodem, nigdy bym nie ruszył jedzenia z tej stołówki. Skończyły mi się fajki i w chwili przerwy pobiegłem do sali po paczkę „Radomskich”. Otwieram drzwi do sali, a tam na taborecie, koło pustego, sąsiedniego łóżka siedzi, normalna, gdzie tam normalna, śliczna twarz. Stanąłem zauroczony w progu, on się chyba zmieszał, ale się uśmiechnął. Przedstawił się 

– Rafał jestem. 
– Janusz – odpowiedziałem. – Ja tylko po fajki do szafki, ale jak coś masz swojego to lepiej nie ładuj do szafki, bo ci zniknie w niewytłumaczonych okolicznościach. 
On jakoś smutnie i nerwowo podniósł kąciki kształtnych ust. W końcu zbliżyłem się do niego wyciągając dłoń, podał mi swoją wstając. Był dużo wyższy, na pewno koło metra dziewięćdziesiąt . Twarz bardzo młoda, widać, że to jeszcze nastolatek. Zabierając papierosy spytałem; 
– Ile ty masz lat? Bo ja tu prawie najstarszy, dwadzieścia jeden. 
– Ja mam dziewiętnaście. No i ja przyszedł tu. Ja szybko chcę syf odjebać. 
Pokiwałem ze zrozumieniem głową, choć trochę czar prysł, już wiedziałem, że to prosty chłopak gdzieś spod granicy wschodniej. 
– Ja znikam, mam służbę na kuchni, obiorę ci kartofelki. Nie dziw się, że będą sine – uśmiechnąłem się i pobiegłem na zaplecze stołówki. Byłem mocno nakręcony tym nowym żołnierzykiem.

Kurde jak dobrze zobaczyć piękną twarz. Nie wiem, czy ja zgłodniałem za kimś kto prezentuje się jak Adonis? Tak Adonis wśród, hmm, czego? Nawet małpy lepiej wyglądały niż to wojsko. Kurwa, chyba mi odbija. Siedziałem na taborecie, obierałem pyrki z bananem na twarzy, mając wszystko wyjebane, jak to się tu mówi. Skąd przeczucie, że gościu nie jest super? Kopałem się w czółko na moją pierwszą reakcję. Może być tylko po podstawówce jak wszyscy tutaj, pomijając kaprali, kierowców, sanitariuszy i mnie. No kurwa, a ja co? Teraz właściwe też niedouk? Wykształcenie, wiedza, eruducja może nie mieć znaczenia, gdy ktoś jest mądry i ludzki. 

Rafał miał bardzo delikatne dłonie, wąskie w stosunku do długości palców, białe i zadbane. Karnacja twarzy jak z bajki, mleczna skóra z pąsem na twarzy, miękki brzoskwiniowy zarost. Kurde, jak on go zachował? Dedukowałem: on jest pierwszy dzień po urlopie prawdopodobnie, czyli musiał być na unitarce w garnizonie. Też dzik, jak ja. Przebrany jak klown w za duże moro, przesadnie zaciśnięty pas i opinacze. Nawet tutejsze kocury wyglądają dużo lepiej. Tyle pytań, brak konkretnych odpowiedzi. Myśląc o jego dużych prawie granatowych oczach w czarnej, regularnej oprawie, kilku piegach na prostym, symetrycznym, lekko zadartym nosku, poczułem, że to co miałem w kroku, stanęło na baczność, jak rekrut przed oficerem. Pięknie, pięknie Januszku. Nie było gdzie i kiedy swobodnie nacieszyć się instrumentem. Same myśli, które krążyły wokół mojego nowo poznanego idola utrudniały mi siedzenie, zresztą czułem, że mam kisiel w szortach. Nie ma gdzie i jak dokonać przepięcia, kombinowałem - Zrobię to w lesie na warcie, kurde tylko żebym nie miał służby przy bramach bo nic z tego nie będzie. Rafał dziś będzie miał ze mną służbę. Może na jednej zmianie - rozmarzyłem się. Może pogadamy o tym, czy tamtym. No, z drugiej strony też dupa, przecież poza kilkoma monosylabami nie rozmawiałem tu z nikim. Już wiedziałem, że moje cudowne ocalenie to sprawa polityczna, dano mi do zrozumienia, że jestem dupolizem kapitana i ma być pełna gotowość na pokładzie, gdy się pojawiam, bo jestem podpierdalaczem, gumowym uchem. Miałem to głęboko, myśląc o Rafale. Przy ustawicznym, bolesnym i mokrym wzwodzie, dotrzymałem do obiadu.

Rafała widziałem tylko na stołówce, gadał ożywiony ze stadem małpoludów. No i masz idola kurwa, byłem rozczarowany. Patrzyłem na jego czarne, bardzo krótkie włosy, kształtną czaszkę i smutno mi było, że nie siedzi tuż obok mnie i nie rozmawia ze mną. „Planeta małp” zwyciężyła. Śmierdzący gulasz z „czegoś” i sine ziemniaki stawały mi w gardle, odsunąłem talerz. „Kupię coś słodkiego” – mruczałem do siebie. Potem była warta. Był i on, byłem ja ale inne zmiany, inne posterunki.

Rutynowo mijał tydzień bez sensacji, czyli warta, kuchnia, rejony do sprzątania. Rafała widziałem ciągle. Spał na łóżku połączonym z moim, jednak poza konwencjonalnymi, zdawkowymi wymianami zdań, on żył w innej galaktyce. Każdej nocy z resztą małpiatek w czasie ciszy nocnej udawał się do sali starych na docieranie. Tak to jest z chłopakami pałającymi miłością do koszarowej tradycji, nawet dobrowolnie dają się ujeżdżać. „Dziś kocur, jutro chuj dla innych” – pomyślałem i zasnąłem.

W piątek rano Kotlar wręczył naszej dwójce formularze członkowskie ZSMP do wypełnienia. „Ładny chuj” – pomyślałem i wiedziałem, że parasol Politruka zamykam na wieki. „Za chuja tego nie podpiszę” - konstatowałem. Pierwszy odezwał się Rafał;

– Kapral, ja tego nie piszę. Ja prawosławny i wierzący. – Dodał ciszej: – Ja tego nie podpiszu.
Mnie opadła żuchwa na kolana, a Kotlarowi wypadały gały, nabierał powietrza by wydać jakiś dzwięk.
– Ja też tego nie podpiszę – wtrąciłem.
Kapral się zapowietrzył, patrzył z niedowierzaniem i w końcu się odezwał, spokojnym głosem:
– Kocury, wy tak to sobie możecie meldować u cioci na imieninach. Jest, kurwa, sto procent, powtarzam, chujki, sto procent członkostwa w tej jednostce i tak będzie. Zrozumiano? – podniósł głos i dodał na koniec: - Długopisy w łapy i wypełniać!
– Obywatelu kapralu, to jest dobrowolna deklaracja, więc mam prawo odomówić – wypowiedziałem to zdanie, stojąc przed nim już przepisowo, by nie dać mu pretekstu do kar regulaminowych. Rafał stanął obok mnie.
– Czy wyście ochujeli? Przecież to pic-fotomontaż. Kurwa, musicie to podpisać!!! - wściekły, prawie siny Kotlar pluł nam w twarze.
– Obywatelu kapralu, nie możecie mi wydać takiego rozkazu – kontynuowałem bardzo spokojnie.
– Pytam się zjeby, ostatni raz. Podpisujecie!? - kontynuował Kotlar.
– Nie, obywatelu kapralu – powiedziałem hardo.
– Nie, kapralu – odpowiedział cicho Rafał.
– A chuj was jebał, zajebię was na tym placu, będziecie mi lizać dupę i błagać o deklaracje – wysyczał Kotlar. – Olszar, chodź tu, masz robotę – krzyknął w stronę siedzącego na ławeczce suchego bruneta z wąsem. Ten powolnym krokiem zbliżał się do naszej trójki. Stanął koło Kotlara, kończąc dopalać peta i zapytał
– Problem, Andy, jaki problem?
– Te dwa pierdolone, dziki nie chcą podpisać deklaracji ZSMP, kurwa, czaisz? - pluł się nasz kapral. – Ja mam robotę w sztabie, przeczołgaj zdrowo kutafonów po placu. Kurwa, na początek pięćdziesiąt okrążeń placu. Jak kocury dalej będą się stawiać, czołgaj do skutku, do obiadu – mówiąc to, widać było, że się odpręża i powraca jego samozadowolenie.
– Andy tylko przynieś mi fajki i naparz kawy, kurwa, no pół dnia zjebane ale chuj, niech tak będzie. No kocury w górę kity i poszliii! – rzekł zadowolony Olszar.

Ruszyliśmy truchtem wokół klombu między koszarami a stołówką. Jedno okrążenie około stu pięćdziesięciu metrów. Dzień był wiosenny, ciepły słońce świeciło, a my w moro, rogatywkach na głowach, nadmiernie spięci parcianymi pasami w talii, z kamaszami na nogach truchtaliśmy jednostajnym tempem.
Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy: ”Boże, jakie szczęście, że mamy skarpety, a nie onuce”. Biegliśmy nie patrząc na siebie, nie gadając, bo to osłabia. Czasem tylko Olszar przypominał o sobie, wrzeszcząc „Ruchy, kurwa, ruchy”. Po pięciu minutach było mi gorąco, zaczynałem się mocno pocić. Wiedziałem, że prędzej, czy później wejdę na minę, no i eksplodowała. Kombinowałem, że teraz Politruk sam każe mnie docierać starym. Wolałem skupić się na Rafale. Zaimponował mi swoją niezłomnością. Ciekawiło mnie, gdzie jest granica jego bólu, czy wytrzyma, czy my wytrzymamy, bo z każdym okrążeniem było gorzej. Jego oddech i stukot kamaszy, który słyszałem dodawał mi sił, mobilizował do ciągłego wysiłku. Czasem gdzieś w oddali rozlegało się „Ruchy, kurwa, ruchy!”. Czułem jak moje moro robi się ciężkie i gorące od potu, jak pot gromadzi się między półdupkami i spływa w dół na zapocone jądra, wsiąkając w szorty i spodnie. I znowu: „Ruchy, kurwa, ruchy!. Pot zalewał mi oczy mieszając się ze łzami, odzież paliła ciało, stopy się stały jedynie bólem. I tylko „Ruchy kurwa, ruchy!”. Pamiętam, że ciało, było jedną gorejącą raną i gdzieś odpłynęło.

Leżałem na koi w mokrym moro, nie mogłem się ruszyć. Byłem jak pochodnia, gorzałem. Czułem obok Rafała, słyszałem jego ból, identyczny z moim, jak zsynchronizowany rytm naszych kamaszy w biegu i usłyszałem głos kaprala „No kocury ogarnąć się do obiadu” potem trzask drzwi i wyszeptałem: „Nie podpisaliśmy”. Ten wysiłek i cierpienie sprawił, że Rafał był mi teraz najbliższą osobą we wszechświecie.


Siedziałem w pracowni, dopalałem „Radomskiego” popijając kawą. moje myśli wróciły do wypowiadanych fraz koło drabiny. Oczy mnie piekły, krople łez toczyły moje policzki. Kiedyś tak bliscy przez ból, cierpienie, dziś tak odlegli przez miłość. Gdzieś w głowie ciągle pobrzmiewało mi „Ty jebany chuju” wysyczane mi w twarz. Rafał w tym właśnie problem, bo jestem chujem niejebanym, a tak bym chciał! Rozumiesz Rafale, ja pragnę być jebanym chujem i chujem jebiącym. Dwadzieścia jeden lat niespełnienia, pożogi niejebanego chuja.

Mimo, że nie podpisałem deklaracji członkowskiej ZSMP, Politruk w poniedziałek namaścił mnie na zbrojny oręż propagandy i mógłbym stwierdzić: żyłem długo i szczęśliwie bez zawracania mi dupy w środku „syfu”. Miałem pracownie z prysznicem pod którym, ćwiczyłem swój organ naczelny, ku własnej uciesze. Wszystkie rany i otarcia po biegu dawno wygojone. Została tylko zadra w duszy, ja dalej jestem samotnym wilkiem.

Wstałem z krzesła by przygotować kolejną kawę i doznałem oświecenia, „Kurrrwa” - szeptałem „Ale jestem głupi” – dodałem. Wszystko stało się jasne i proste. Ze swoim zauroczeniem trafiłem w fatalne miejsce. Kluczem do mojej porażki była jednak polityka. Po pierwsze kadrowa, gdzieś tam hen, ktoś podejmował decyzję, że do tej jednostki trafiały odrzuty. Jeżeli mięsa armatniego było dość, to Politrukowi brakowało rąk do jego robótek, bo lekarz miał pierwszeństwo w wyborze sanitariuszy. Politruk, facet od trzymania pozorów, czyli nachalna propaganda, prowadzenie biblioteki i tak dalej, szukał kogoś kto może umie w miarę biegle czytać i pisać. Przy tym był glistą w jednostce i w domu, bo ciągle napierdalał żonę, co często słyszałem. Każdy kogo sobie wybrał, był świętą krową.

Chłopaki poważnie mnie się bali, że ich zadenuncjuję. I tak powstaje ciąg zależności: ktoś przysyła słabe kadry do jednostki, Politruk chce mieć święty spokój, by móc kontynuować swoje hobby, czyli grzanie gorzały. Kotlar jest od niego zależny, bo nie chce tłuc wartowniczych służb. Politruk każe mu mnie chronić przed falą. Ja sobie korzystam z przywilejów typu łazienka, pracownia, łażenie po nocach, spanie w dzień, żadnych wart, walenie w chuja, a przy tym plotka, że jestem donosicielem, którą mam w dupie, bo wiem jak jest naprawdę. Tak staje się wrogiem publicznym numer jeden.

Poznaję w tej mizerii ludzkiej urodziwego chłopaka, praktycznie mi odpierdala. Przy nim mój mózg pali styki. Jestem na niego nakręcony, nic o nim nie wiem. Bo pomimo miłego początku, już przy pierwszym obiedzie ucieka jak najdalej. Mnie poziom spermy zalewa oczy. Z deklaracjami to był przypadek, że on i ja w tym samym czasie i miejscu jesteśmy zgnojeni. Ja mam, po omdleniu chorą wizję wspólnoty dusz. I tak mój pierdolec na punkcie Rafała, ma pierdolca. Ładny, hetero chłopak urzekł wyposzczonego pedałka. Ten się nakręcił i siedzi w szambie po dziurki w nosie, puszczając bąki ze strachu. To co, że wytrzeźwiałem ale skutki tej testosteronowej balangi mogą być dla mnie okrutne.

Politrukowi jak będzie mnie atakował, mogę powiedzieć, że mnie podglądał jak biorę prysznic i bawię się sprzętem, że codziennie bije żonę jakby chciał się jej pozbyć. „Pan kapitan też woli młode męskie ciałka?” – aż zarechotałem na ten wywód. On się tak przestraszy, że zamknie parasol ochronny i da moją pedalską dupę Rychowi i reszcie kompanii „a co tam niech chłopaki sobie używają”.

Mimo tej erotycznej wizji, skończyłoby się na trzonku od miotły, niszczącym mój dziewiczy musculus sphincter ani. To nie znaczy, że on jest Ani, on jest mój i pragnie innej pieszczochy niż kij od miotły.

Rozbawiony tą gierką słowną, zamiast kończyć drugą planszę, zacząłem samoczynnie ćwiczyć tę grupę mięśniową: skurcz i rozkurcz. Z czasem skupiłem się na swoich wędrujących wertykalnie jajkach. Mój pieszczoch, doznawał pobudzenia, przepychał się między tkaniną szortów, a podbrzuszem, przedzierał się przez łonowy busz ku górze, ku światłu. Jak pęd ziarna starający się przebić przez skorupę drobin piachu, by zaczerpnąć słońca i powietrza, by z czasem rozkwitnąć nowym życiem. Rozpiąłem pasek spodni i kilka guzików, czułem jego potęgę napierająca na gumkę szortów, jak drży cały, czerpiąc swą energię z korzenia, pobudzanego spazmatycznym ruchem dwóch pierścieni, strzegących enigmy wewnętrznych otchłani ciała. Widzę jeszcze ciemną plamę wilgoci użyźniającą moją bieliznę. Zamykam oczy by wyłowić z pamięci szczegóły dzisiejszej nocy.

Druga po północy, otwieram wrota budynku koszar, wchodzę na rozświetlony korytarz. Wyrywam z półsnu podoficera dyżurnego, pokazując mu, by spał dalej, on chwilowo przebudzony, układa głowę na blacie biurka. Podchodzę do drzwi mojej sali, szybko i cichutko wpełzam do środka, by nie przerywać snu śpiących tam żołnierzy. Chwilę stoję, przyzwyczajam wzrok do mizernej poświaty wpadającej przez okno. Słyszę równe i ciężkie oddechy, liczę skłębione koce na łóżkach. Jest ich trójka. Podchodząc do swojego łóżka. Widzę Rafała, odprężonego, leżącego na plecach, z szeroko rozłożonymi nogami. Mógłbym tak go obserwować całą noc, notować każdy jego senny ruch, każde sapnięcie, każdy oddech. Bezszelestnie zdejmuje umundurowanie. Zakładam pidżamę i delikatnie siadam na swoim materacu, powoli kładę się na boku, zwracając twarz w jego kierunku, przykrywam się kocem z prześcieradłem.

Z perspektywy trzydziestu centymetrów, komplementuję jego prawie klasyczny profil. Ten lekko ku górze zadarty czubek nosa, nadaje mu charakter, lekkości młodzieńczego żartownisia. Doskonale pamiętam te kilka plamek piegów, teraz niewidocznych, które wraz z dołeczkami na policzkach, kiedy się uśmiecha, czynią z niego wiecznego dzieciaka. Ten obraz znam na pamięć, każdej nocy gdy śpi koło mnie, snuję wizje pocałunków, pieszczot, przyglądając mu się bacznie, dopóki nie zmorzy mnie sen.

Dziś było inaczej, moja desperacja zmusiła mnie do działania. To popołudniowe łzy spod prysznica sprowokowane uczuciami samotności i bezradności, pchały mnie do akcji. Gdy rozum odchodzi w cień, a hormony i pragnienie, burzą mury rozsądku, zaczynasz postępować inaczej niż zwykle.

Milimetr po milimetrze przesuwam swoje ciało do krawędzi łóżka, by być jak najbliżej koi Rafała, nasze posłania stykają się ze sobą, więc docieram do granicy, piętnaście centymetrów od jego ramienia. Teraz dokładnie lustruje jego długą szyję z lekko zarysowanym jabłkiem Adam, jego ruch w rytm oddechów. Moja dłoń pchana siłą nierozsądku, drżąc przedziera się przez granice wyznaczoną krawędziami łóżek, zatrzymuje się co chwilę, wstrzymywana obawą. Jednak podąża uparcie do Edenu jego ciała. Mój oddech jest płytki, czasem zamiera na chwilę, oczy bacznie śledzą to tak upragnione ciało.

<a href="http://www.fotosik.pl/zdjecie/522b45b982597768" target="_blank"><img src="http://images77.fotosik.pl/69/522b45b982597768med.jpg" border="0" alt=""></a>

Mój bezwstydny korzeń życia, mocno wzbudzony, opiera się o tkaninę szortów, chcąc ją przebić na wylot. Palec wskazujący, wędrującej dłoni dociera do kresu doliny, stykając się ze masywem jego twardego biodra. Na twarzy Rafała dalej ten sam spokój, wiem, że nie może być inaczej. On w swoim głębokim śnie, po służbie i nocnej lekcji uległości, nie może czuć tego delikatnego muśnięcia. Druga moja dłoń uwalnia moje nabrzmiałe brzemię ekscytacji. Twarde i gorące moim pożądaniem, ono wypełnia ściśle mi dłoń, będąc źródłem przyjemności. Drapieżnie pociągam tą dłonią w dół, by obnażyć czerwień szczytu. Kciukiem pocieram o wiązadełko, by wzmagać swoje pragnienie, by wierzchołek pokryć przyjemną lepkością.

Palce drugiej dłoni testują twardość, jędrność i sprężystość jego lewego biodra i uda, czuję temperaturę jego ciała. Biodra i uda Rafała są lekko ciężkie, by to wytłumaczyć należy sięgnąć po ilustrację „Davida” dłuta Donatello, gdzie widać to bardzo młodzieńcze, wysmukłe ciało, które nie w pełni się jeszcze się ukształtowało, gdzie biodra jakby są trochę za szerokie, są podstawą dla nie do końca męskiego torsu.

Ta dłoń zbierająca Rafałowe ciepło, powolnym ruchem zdobywa szczyt jego uda, rozpłaszcza się na nim, przesuwa się tam gdzie zawsze pragnęła być. Ciepłota ciała i szorstki materiał nogawki piżamy, dostarczają mojej stalowej męskości kolejnych powodów do mikro erupcji, ja cały spinam się do granic swojej twardości. Dłonią docieram tam gdzie czuję, ogień jego ciała, wstrzymuje oddech, bacznie śledzę wyraz twarzy swojego ideału. Jednak nic nie widzę poza rozanieleniem, błogością.

Wypełniłem płuca haustem powietrza, dłoń poruszyła się nieznacznie na biodrze Rafała i napotkała dziwny opór. Zatrzymałem się „kurde coś jest nie tak” kombinowałem „co to może być, w tym miejscu?” Podjąłem próbę wspinaczki na tą oporną przeszkodę, Bodźce z moich palców, przekazały mej wyobraźni obraz początku grubego walca. „Ku.... to nie jest możliwe, normalni ludzie tam nic nie mają” krzyczała moja realna ocena. Palce zaczęły uciskać tą sekretną wypukłość, nie była twarda jak mięśnie. Na pewno to jest jego berło i z pewnością mu stoi, ale jakieś inne wiotkie, zupełnie inne niż moje, które teraz było całe mokre od powolnego drażnienia.

Zacząłem pospiesznie przeszukiwać skrytki pamięci, słyszałem, że czasem duże członki nie są tak sztywne. „Czyli on ma teraz wzwód” myślałem gorączkowo. „Co to znaczy? Może on nie śpi i pozwala mi na tą zabawę albo jest nieświadomy i śni mu się coś erotycznego”. Zaraz zganiłem się w myślach, bo przecież nie widzę żadnych szybkich ruchów gałek ocznych pod powiekami, które są charakterystyczne dla fazy marzeń sennych. Może to odruch na pieszczoty mojej ręki.

Upewniwszy się, że obiekt mych pieszczot dalej śpi, uciskam ten magiczny walec. Po chwili czuję, że po moim ucisku, odczuwam lekkie parcie na moje palce, jakby oddanie, wyrównanie presji. „Gdy jest akcja, musi być reakcja, tak głosi podstawowe prawo fizyki” przemknęło mi zdanie nauczyciela fizyki ze szkoły podstawowej. W tym momencie przestało się liczyć cokolwiek. Chciałem, pragnąłem, dotknąć tej królewskiej insygni królewskiej. Czuć jej ciepło w swojej dłoni, jej konsystencje, jej majestat. Moja dłoń powoli gładziła tą kolumnę, skośnie porzuconą mędzy górnym skrajem biodra a osią ciała, powleczoną materią pidżamy.

Nabuzowane żarem pożądania moje palce zaczęły, rozchylać poły rozporka. Pod nimi czułem następną tkaninę o gładkiej powierzchni. Delikatnie w obrębie spodni piżamy sunąłem w kierunku teraz tak niepotrzebnych gumek. Powoli dotarłem do granicy, chroniącej jego intymność. Wiedziałem, że nic mnie nie powstrzyma, by złamać jego tabu. Tylko drastyczna reakcja Rafała. „Ale on mi przecież pozwala na tą agresję” myślałem mózgiem zanurzonym w morzu testosteronu. Palce zaczęły walczyć z oporem gumki szortów, już byłem bliski pokonania wroga, „Bastylia padła” triumfowałem w myślach. Znienacka zostałem wciągnięty w pułapkę. Moje pierwsze zwycięstwo nic mi nie dawało, pod szortami była druga gumka. Szersza, obleczona w tkaninę innej tekstury. On miał cywilną bieliznę pod spodem. Teraz nastał czas na szybką strategiczną decyzję.

Moja męskość ogarnięta pożogą ciągłego dotyku była bliska wystrzału, pozbawiała mnie resztek przyzwoitości i racjonalności. „Uwolnię swego księcia z murów tekstyliów, dam mu zasłużoną wolność” tak rozmyślając, sam będąc bliski spełnienia, czując swoje wypięte biodra, drżący pień w który z pędem i siłą wciskała się życiodajna emulsja. Nie było już odwrotu. Pierwszy spazm, zalewający moje posłanie spowodował, że kompletnie stężałem. Pragnąłem głębokiego oddechu, chciałem uwolnić usta od jęku, który dławił mnie, a tu następne skurcze przyjemności targają moimi biodrami, wylewając się z mego wnętrza, mocząc wszystko co przede mną i częściowo spływając po mojej dłoni. Walcząc ze skurczem wszystkich mięśni, starałem się regulować oddech, przychodziło to mi z trudem. „Żeby nie stękać, żeby nie stracić kontroli nad lewą dłonią skrytą w bieliźnie Rafała” takie myśli goniły po moich zwojach mózgowych. Dojście do równowagi trwało długą chwilę, w tym czasie wsłuchiwałem się w odgłosy sali, ale słyszałem tylko miarowe oddechy i pochrapywanie dochodzące z kąta sali.

Na nowo uderzyłem do szturmu na następną linię gumki. Moja dłoń musiała się teraz wykazać saperską precyzją i nie lada zwinnością. Miejsca było tam niewiele, w końcu końcówki trzech palców zahaczyły o krawędź spodenek, dotknęły skóry brzucha, niby się wycofując uparcie, pociągały zahaczone tkaniny w dół. Oczy uważnie skanowały wyraz twarzy Rafała, nic się tam nie zmieniało, lekko rozchylone usta, żadnego tiku, żadnej reakcji. Ja zaś mimo powodzi, prawą ręką walczyłem z niesłabnącą ekscytacją mojego członka, który był mokry, nieustająco sztywny, domagając się ciągłej atencji mimo tego, że kilka chwil temu, przeżył prawdopodobnie największą erupcję w swoich dziejach. Mój mózg stracił dawno kontrolę nad rozsądkiem. Powoli, acz stanowczo, moja lewa dłoń odsłaniała jego podbrzusze i doszedłem do momentu, gdzie trzeba było wytrzeć prawą rękę z resztek śladów rozkoszy.

Potrzebowałem drugiej dłoni, by tą operację przeprowadzić do zaplanowanego końca. Teraz dłonie zsuwając materiał rozkoszowały się dotykiem ciepłego podbrzusza, wchodząc w plątaninę delikatnych włosów łonowych, aż zaczęły wydobywać klejnot korony. Pierwszy mój świadomy dotyk czyjegoś przyrodzenia, wprawiał mnie w ekstazę. Po chwili manipulacji udało mi się wydobyć z rozporka tę żyłę życia, przy okazji sięgając głębiej, by gumki majtek zaprzeć o jądra.

Nagle przeżyłem dramatyczny moment. Rafał sapnął i się poruszył. W tym czasie moje dwie dłonie walczyły o dostęp do tego co ukrywał, zamiast wycofać się w popłochu przed takim atakiem, one ciągle tam tkwiły. Jedynie moje serce biło na granicy dopuszczalnej normy. Prawa noga Rafała uniosła się zginając w kolanie i opadła swoim ciężarem na bok. Wyglądało na to, że oddaje mi pole do popisu. Jego głowa odwróciła się do prawego boku i straciłem możliwość obserwacji twarzy. On znowu zastygł w nowej pozie. I wtedy objawił się ON.

Wiotki, przelewający się znacznie nad moją dłonią, zdecydowanie grubszy niż mój w pełnym wzwodzie. Nie mogłem połączyć palca wskazującego z kciukiem. Nigdy nie sądziłem, że ON może być tak wielki, będąc w stanie uśpienia. Z fascynacją trzymałem tę lekko sprężystą wiotkość w lewej dłoni, prawą zaś, przywołał mój stalowy człon. Oczywiście już wiedziałem, że jest on dużo mniejszy ale pulsujący, kapiący podnieceniem domagał się uwagi jak rozkapryszony bachor.

Mój spód dłoni lekko zgięty w palcach muskał ten kształtny wał, który był ciepły, gładki. Zapraszał by ująć go i zacząć uciskać. On poddawał się tej delikatnej presji, by po chwili przekazać mej dłoni pierwsze oznaki życia. Wyczuwałem jego specyficzny puls, wypływający z trzewi Rafała. Najpierw delikatny prawie nie zauważalny. Potem ośmielony moim uściskiem zdecydowanie mocniejszy, wypełniając, rozpychając środek i ściany wiotkości, która tężała mi w dłoni, rozwierając moją dłoń, wydłużając się. Teraz każdy impuls który przekazywały moje palce, powodował silną fale naporu zmieniając kształt i ciężar. Twarde, sztywne berło, ciężko spoczywało w osi ciała, czasem lekko podrygując. Subtelnie zacząłem gładzić jego powierzchnie, by rozpoznać jego kształty. Już nie było tej aksamitnej gładkości, teraz to co było jego wierzchem było przeorane dwoma bruzdami, które ciągnąc się wzdłuż, uwypuklały centralne wybrzuszenie, gładząc je, szczególnie u nasady, kolubryna silnie reagowała, chęcią poderwania się ale jej własny ciężar przygniatał ja do ciała. Odkryłem po bokach siatki tajemniczych runów biegnących pionowo, czasem rozwidlających się. Oszacowałem długość, mniej więcej jeszcze jeden mój korzeń, czyli dwie i pół szerokości mojej dłoni. Wielka i ciężka, bardzo gruba kolumna nieznacznie zwężająca się ku wierzchołkowi, zwieńczona masywną kopułą, osłonięta do połowy delikatną skórą. Widząc oczyma wyobraźni i pieszcząc w dłoni to boskie dzieło znowu przenosiłem się na kres spełnienia.

Tym razem kompletnie nie ograniczałem swojej reakcji. Dwie dłonie pracowały równolegle, mocno gładziłem poruszając się w dół i górę konar Rafała, przez to odkryłem to co było zakryte. Wędrowałem w tę i z powrotem kilkanaście centymetrów. Sam zatopiony we własnych wytryskach, jęk i chwile nierównego oddechu utopiłem w poduszce, ale moja dłoń nie przestawała rytmicznie pracować pod kocem Rafała. Żaden mój orgazm, choć oba były niezwykłe: długie, spazmatyczne i bardzo mokre, nie powodował opamiętania. Wkraczałem w odrealniony świat tracąc kontakt z otoczeniem, nie nasłuchiwałem dźwięków sali, już nie tak bacznie obserwowałem Rafała.

Niespodziewana myśl „muszę go zobaczyć”. Zauważyłem, że jego lewa ręka spoczywała wysoko na torsie. Oderwałem dłoń od mojej nowej wielkiej zabawki i delikatnie podbijałem koc by zsunął się na jego prawice. Po dwóch próbach jego wstyd został mi ukazany, syciłem oczy tym widokiem.

Z rozporka wystawał ogromny pień spoczywający ciężko na brzuchu, sięgając pewno prawie mostka. Był ciemniejszy niż reszta jego skóry, na górze wielka szypuła zamknięta w trójkąt. Zauważyłem, że ona się błyszczy, więc musi być wilgotna. Ciężko przełknąłem ślinę i już wiedziałem co zrobię, przez moment przeszła mi głupia myśl sumująca moje doznania: „krakowska podsuszana, kurwa, prawie pałka krakowskiej”.

Pozbawiony hamulców zsunąłem się niżej, zbliżając twarz do tej wspaniałej kiełbasy, czułem ten specyficzny zapach męskości. Jakby ostrzejszy. „Ale przecież on się kąpie tylko raz w tygodniu” przelatywało mi przez umysł. „Nic nie szkodzi i tak muszę poczuć ten smak” moje usta już całowały podstawę grubej bruzdy. Nos zbierał aromat, który roztaczały gruczoły. Mój język przesuwał się ku wierzchołkowi, delikatnie znacząc wzory, lizał łapczywie wiązadełko. Czułem, że przedmiot mojej adoracji pulsuje. Nie było szans by w tej pozycji próbować pochłaniać w ustach olbrzymią główkę. Pocałowałem ją, zaś językiem zebrałem jej wilgoć. Zawsze lubiłem ten smak, ale teraz mając świadomość, że to nie jest moje. Delektowałem się tym smakiem. Znowu wysunąłem język tocząc go w dół ku nasadzie.

Kątem oka zauważyłem zbliżający się cień, który z impetem oderwał mnie od źródła przyjemności, przewracając mnie na wznak. Zanim mój mózg pogrążony w innym wymiarze zareagował usłyszałem „co ty kurwa”. Patrzyły na mnie oczy w których widziałem same złe emocje. Silnie zacisnąłem powieki, czekając na cios lub krzyk.

Wtedy nawet nie odczuwałem jeszcze strachu, byłem jeszcze mocno pobudzony przeżyciami sprzed sekundy. On nie poruszał się, musiał wisieć chwile nade mną, też analizując sytuację w której się znalazł. Po momencie runął na swoje posłanie. Słyszałem szelest koca, którym się okrywał i strzelanie gumek od spodenek. Leżał tak chwilę i ciężko oddychał. Ja nie poruszałem się, rozluźniłem jedynie powieki, podniecenie zastępował strach i stres. On leżał i nie spał, oddalał się teraz o lata świetlne ode mnie, a przecież dzieliły nas tylko centymetry.

Nagle usłyszałem że ponosi się, szura kapciami i wychodzi z sali. Potem kilka kroków i drzwi od toalety. Teraz ja przybrałem embrionalną pozycję, odwracając się w stronę okna. Domyślałem się po co wyszedł i co tam robi. Jednak dojrzewający strach, wyparł ze mnie wszelkie myśli dotyczące seksu. Miałem przeczucie nadciągającej katastrofy. Runęło na mnie tysiące myśli, chciałem bić głową o poduszkę. Pogrążony w swoim strachu, leżałem dławiąc się oddechem. Minuty mijały, nie wiem ile czasu minęło, nim powrócił, czułem, że stał chwilę i chyba mi się przyglądał, potem opadł na kojo. Nie ruszałem się, nie spałem, tak trwałem do pobudki.

Ja nie musiałem wstawać, bo pracowałem po nocach. Poranny zgiełk powoli wygasał. Wszyscy byli po porannych czynnościach, rozeszli się do zajęć. Wtedy wstałem i bez śniadania uciekłem do pracowni.
Potem popołudnie i nasze spotkanie przy drabinie.


Teraz wspominam tę noc, siedząc na poddaszu wśród farb, plansz i pędzli w poluzowanych spodniach, na samo wspomnienie zalewam się nasieniem. Spoglądam na swoje znowu bardzo mokre spodenki, analizując czy było warto. I co teraz? Rafał był bożkiem moich namiętności, a teraz jest Bogiem, trzyma mój los w swoich rękach.

Koniec Częsci II


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez udibidi01 dnia Śro 21:05, 18 Lis 2015, w całości zmieniany 28 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
wielokropek
Adept



Dołączył: 12 Sie 2015
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz

PostWysłany: Pon 5:29, 19 Paź 2015    Temat postu:

Rozruszales to opowiadanie dialogami. Super!
Czyta sie wspaniale; czekamy na wiecej. I dlugosc odpowiednia (am I a queen size?) Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
wyra
Debiutant



Dołączył: 13 Paź 2006
Posty: 4
Przeczytał: 16 tematów


PostWysłany: Pon 18:13, 19 Paź 2015    Temat postu:

dla mnie LUX Smile masz talent !

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
wielokropek
Adept



Dołączył: 12 Sie 2015
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz

PostWysłany: Śro 4:45, 21 Paź 2015    Temat postu:

Wciagajace! Realistycznie opisana historia (moze prawdziwa?)
Nie moge sie doczekac kontynuacji...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
udibidi01
Wyjadacz



Dołączył: 22 Gru 2014
Posty: 351
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy

PostWysłany: Czw 21:59, 22 Paź 2015    Temat postu:

SIEDZIAŁEM OKRAKIEM NA DRABINIE

Część III „Kosmos do góry nogami”


<a href="http://www.fotosik.pl/zdjecie/910d54b786f4839a" target="_blank"><img src="http://images75.fotosik.pl/69/910d54b786f4839amed.jpg" border="0" alt=""></a>


"Czas nie kutas, nie stoi w miejscu” to jest prawda. Kolejne dni mijały bez większych sensacji. Na wyścigi z deszczem odnawiałem bramę przy budynku koszar, gdy lało miałem tysiąc i jeden innych robótek: tabliczki personalne na drzwi w sztabie, jakieś propagandowe plansze. Snułem się między koszarami, a swoją pracownią w ciągłym stresie, oczekując konsekwencji „gorącej” nocy. Z Rafałem widywałem się czasem, zazwyczaj rano na zaprawach, jeżeli wstałem lub na stołówce, jeżeli jadłem. Raczej jadłem mało, bo żarcie paskudne, a strach odebrał mi apetyt. Co drugi dzień widziałem jego plecy, gdy spał na sąsiednim łóżku. Zauważyłem, że owijał się szczelnie kocem. Mimo to w nocy, jak to w nocy ten kokon rozpadał się. Wtedy obserwowałem go sobie, ale nie były mi w głowie niecne zabawy.

Miałem żal do losu: dlaczego to nie jest tak jak w filmie, że dwie połówki serca odnajdują swoje przeznaczenie? Ale życie to „nie jebajka”. Mimo tego, że byłem przerażony, patrząc na niego zawsze pojawiało się nieznośne podniecenie. Zabawiając się pod prysznicem od razu przed oczyma, stawał mi ten jego gigantyczny kutas i rozpływałem się, myśląc co można by z nim zrobić. Po dwóch tygodniach wracał powoli apetyt, mimo niepewności nie odczuwałem już tak silnie strachu. „Chyba nikomu nic nie powiedział” uspakajałem się. W międzyczasie wykombinowałem i założyłem haczyk w drzwiach do łazienki i życie się toczyło utartym rytmem.

Kończył się drugi tydzień września, pogoda dopisywała. W sobotnie popołudnie chciałem sobie osłodzić życie więc poszedłem do kantyny, kupiłem trochę słodkiego badziewia, fajki, oranżadę i kawę. Siedziałem przed kantyną na drewnianej ławeczce, a na stole przede mną leżały moje zakupy. Popijałem słodki, kolorowy i gazowany napój, podjadając landrynki i jakieś ciasteczka. Zapaliłem papierosa i odwróciłem twarz do popołudniowego słońca, przez zmrużone oczy zobaczyłem jakiś cień idący do sklepiku. Nie chciało mi się otwierać ich, było przyjemnie, czułem się odprężony, nie myślałem o niczym szczególnym. Siedziałem, zajadałem się słodkościami i paliłem papierosy. Nagle na ławce na przeciwko mnie usiadł On. Czułem jak adrenalina uderza w moje ciało.

– No i co powiesz pedale – powiedział zniżając głos. Siedziałem patrzyłem, nie odzywałem się. Nasze oczy spotkały się, nie widziałem w jego spojrzeniu tej złości sprzed kilku tygodni. – Powiesz coś – kontynuował tym swoim melodycznym wschodnim zaśpiewem. Zauważyłem, że to już inna osoba, inna niż kilka miesięcy temu w naszej sali podczas pierwszego spotkania. Był pewny siebie, inaczej się wysławiał, jakoś płynniej. Wziął sobie mojego papierosa i zapalił.
– Bo ty nie zrozumiesz – wydukałem.
– Czego? Że ty pedał?
– Przepraszam za tamtą noc – on patrzył, zaciągnął się dymem, który wydychał mi w twarz.
– Ja nie powiedział nikomu i nie powie – stwierdził. Trochę moje napięcie spadło. Przypaliłem kolejną fajkę, on do ust wsadził sobie landrynkę. Chwilę milczeliśmy.
– Ja dobry człowiek jestem, wierzący. Ty zły komunista, ale człowiek i ja nie powiem – Chciałem zaprzeczać tłumaczyć, że też nie lubię komunistów, ale po co?
– To, że maluję hasła to nic nie znaczy.
– Może, ale ty podpierdalasz ludzi, a ja nie. U mnie wszystko to jest już grób, tajemnica.
– Nikogo nie podpierdoliłem.
– Może, ale wszyscy tak mówią. Słuchaj ty teraz mnie. Ja nie twój brat, ty mnie nie tykaj, a będziesz tu żyć. Ja dziś się przeniósł z czumadanem pod ścianę. No i Janek Woś teraz śpi z tobą. Ja mu powiedział, że mnie światło z okna przeszkadza spać. I my się zamienili.
– Rozumiem – wyszeptałem.
– Jemu ty łap pod koc nie wkładaj, bo on cię zabije – wstał i wziął jeszcze jedną moją landrynkę, a mnie w oczach zbierały się łzy. Popatrzył na mnie jeszcze. – Ty nie płacz, ty nie baba, a ja nie będę twoja baba – odwrócił się poszedł do koszar.

Siedziałem łzy mi napływały, czułem się taki bezsilny i samotny. Z drugiej strony powracał kompletny spokój. Tylko teraz moim sąsiadem będzie Janek, czyli Małpiszon. Koniec z nocnym pełnym ekscytacji, przyglądaniu się tej pięknej twarzy. Jednak ta nasza, a właściwie moja, noc będzie zawsze ze mną.

Dzień do dnia podobny, tylko dekoracja za oknami się zmienia. Przyszła jesień i jakoś tak wszystko zrobiło się sraczkowate. Byłem często rozdrażniony. Wkurzałem się, że ten wyrok, który tu odbywam, który jest bardzo długi. Małpiszon doprowadzał mnie do szału, a właściwie jego wice. Bo kto normalny uważa za świetny żart, pierdzenie komuś pod nosem? I czasami nocą czułem i słyszałem jak bije sobie konia. Robił to jak królik, trwało to kilkadziesiąt sekund, potem sapnięcie i powtórka z rozrywki, tym razem trochę dłuższa zabawa. Miałem wrażenie, że robi to specjalnie, żebym o tym wiedział, jakby zapraszał do wspólnej zabawy. „Kurwa” myślałem „im tobie bardziej staje, tym mniej mi się chce”. Ja to załatwiałem pod prysznicem, przywołując feralną noc lub zapadając się w marzenia co było gdyby.

Nowy „Stary” to porażka. Pułkownik. Jedyne co było jego plusem to sylwetka. Mimo zaawansowanego wieku szczupły, wysoki, siwiejący brunet, z mocnymi brwiami, stalowym spojrzeniem, prostym nosem. To co najważniejsze dla mnie, nie nosił wąsów. Niestety, cierpiał na nadmiar energii. Nawet Politruk nie potrafił wybronić mnie przed niektórymi rozkazami Starego. On zaś miał fantazję typowego żołdaka. Więc jednego dnia coś kopaliśmy, by następnego to zasypać, coś się ciągle przenosiło z miejsca na miejsce. Chyba wychodził z założenia, że wojsko musi ciągle mieć zajęcie. Przez niego kompletnie przestałem chodzić z kompanią na posiłki. Stary często przychodził w porze obiadowej pod kompanię i przyglądał się wymarszowi kolumny, a potem było krążenie w koło ze śpiewem na ustach. Jak to nie pomagało, to bieg w szyku czyli koszmar. Potem wszyscy w pośpiechu musieli jeść, bo czasu było mało. Wiec z premedytacją wykorzystywałem swoją pozycję by nie pojawiać się w tym małpim cyrku. Czasem to obserwowałem ze swojego okna pracowni i było mi żal chłopaków.

Jako, że teraz dni snuły się dość sennie, fala zaczęła myśleć już o cywilu, poczynała przygotowania do tego wielkiego dnia. Rychu, który tylko raz się jeszcze na mnie wkurwił, gdy po pamiętnej pierwszej nocy zapytał się, czy będę szanował tradycje i poddam się fali. Odpowiedziałem, że nie, bo jestem za stary na takie zabawy. Dostał wścieklizny, zrugał mnie i na tym koniec. Jednak, któregoś jesiennego popołudnia podszedł do mnie i zagadał.

– Tej, dziku, mam sprawę.
– Jaką?
– Tej, wiosna idzie.
– Rychu, do wiosny to w chuj czasu.
– Szykować się trzeba.
– Co to znaczy? – bo nie rozumiałem i co to ma wspólnego ze mną.
– Wee, no, kurfa, centymetr i chustę potrzebuję.
– Jaki kurwa, centymetr? – chustę chyba kojarzyłem.
– Kurfa, no centymetr na sto pięćdziesiąt dni do cywila, no kurfa.
– Weee, poważnie? – lekko go przedrzeźniałem
– Kurfa, wiesz tam na jednej stronie trzeba odjebać kolorową historyjkę, czaisz?
– No, ok, ale co mi do tego?
– No... kurfa, ty ładnie malujesz, odjebał byś mi taki centymetr, no i chustę.
– Ty, ja nigdy czegoś takiego nie robiłem i pewno po kątach będę się z tym musiał kitrać.
– No, raczej. Tej, ale nie za darmo. Fajki, kawa co tam chcesz – „dobra, Rychu” myślałem „ja w dupie mam kawę i fajki”. – Zrobię to jeżeli odpuścicie trochę docieranie chłopaków z mojej fali i tego dzika, Rafa, zresztą już na dniach nowe jesienne koty będą – Rychu patrzył na mnie zaskoczony.
– Tej, dla mnie może być, ale nie tylko ja jestem stary.
– To docierajcie ich raz na dwa dni i lżej.
– Kurfa, nie wiem – zafrasował się. – Jak załatwię, to mi wyjebiesz na chuście Conana w kredkach.
– Chuj, nie ma sprawy.

Po kilku dniach od tej rozmowy, Rychu przyniósł mi centymetr krawiecki i kawał prześcieradła. Zauważyłem, że chłopakom odpuszczono i to znacznie. Często gdy wracałem w nocy oni jeszcze gadali cicho w sali. Dziadek na kompani był tylko jeden, kierowca i odszedł cichaczem. Zaś z garnizonu przywieziono świeże mięso, sort jak zwykle. Politruk nikogo sobie nie przysposobił, a ja i tak miałem na wszystko „wyjebane”, jak to się tu mówi.

Któregoś dnia skręciłem podczas zaprawy nogę w kostce, bo się pośliznąłem. Trafiłem do gabinetu, miałem szczęście, był dziś doktor Tomasz, czyli kapitan Tomasz. Jowialny mężczyzna w wieku między trzydzieści a czterdzieści lat. Mego wzrostu grubasek, o jasnych oczach, pszenicznych włosach i takich samych wąsach. Biały kitel, sweterek w serek, widać, że z PEWEX-u i wojskowe spodnie. Przywitał mnie serdecznym uśmiechem. Potem macał mi kostkę, zawinął w elastyczny bandaż, dał mi Altacet i jakieś proszki przeciwbólowe. Spytał czy mam gdzie robić kompresy, bo jak nie to mam zgłaszać się na izbę chorych do sanitariusza. Ja odrzekłem, że mam, bo mam pracownię. On się szerzej uśmiechnął i powiedział:

– To ty jesteś ten student? – odpowiedziałem twierdząco, potem przez godzinę gadaliśmy o swoich przypadkach. On mi mówił jak nienawidzi „syfu”, że z winy ojca, który był zlewem wylądował na WAM-ie, a nie w jakieś Akademii Medycznej. Robi wszystko żeby go wywalili, ale to nie takie proste. Było sympatycznie. Wypiliśmy kawę, spaliliśmy paczkę fajek, bo nie było pacjentów. Już się żegnając powiedział:
– Janusz, myśl trochę. Szkoda czasu.

No, i trochę się działo. Jesienne koty, kurwica Starego, a nadchodził listopad, już byłem osobą rozrywaną, gdy swój centymetr i chustę pokazał wszystkim Rychu. Każdy stary mnie zaczepiał, jęczał, prosił o przysługę. Nie byłem w stanie tego zrealizować. Znalazłem Rycha i powiedziałem mu, że nie chcę nikogo obrażać ani sobie wybierać komu coś tam zrobię. Powiedziałem, że namaluję jeszcze trzy chusty i z pięć centymetrów, bo i tak to robię w nocy, kryjąc się z tą robotą przed Politrukiem. Stwierdziłem, że zrobimy losowanie, kogo wylosuje temu namaluję.

Na początku listopada przyszedł śnieg i mróz. Jednego wieczoru musiałem pełnić służbę podoficera dyżurnego na kompanii, bo w międzyczasie dostałem jedną belkę na pagony.

Dowiedziałem się kto dziś pełni funkcję oficera dyżurnego. Traf chciał, że to sierżant Tocki. Tocki to typowy zlew, mały, gruby, z czerwonym ryjem, miał jednak niebywałą zaletę, że był leniem. Po capstrzyku nie widziałeś go do pobudki, spał w pokoju oficera dyżurnego w sztabie. Już wiedziałem, że spędzę noc z twarzą wtuloną w blat biurka. Przejęcie służby, potem kocurki wysłałem na rejony, toaleta capstrzyk i spokój. Docieranie w salach szło pełną parą. Dziadka Rycha poinformowałem, że to mi wisi, byle by po żandarmerię nie trzeba było dzwonić i pomoc medyczną.

Dziś padał śnieg i było zimno. Jeszcze nie chciało mi się spać i za dużo działo się na kompanii. Wszyscy wiedzieli kto ma służbę oficera. Usiadłem przy biurku i rozwiązywałem krzyżówkę. Usłyszałem pukanie do okna w szczycie holu tuż koło mojego biurka. W pierwszej chwili nie poznałem, kto to puka, czyli kto ma wartę na trzeciej zmianie przy bramie koszar. To był Rafał więc uchyliłem okno.

– Piździ dziś strasznie – powiedział.
– No, jebie niemożebnie – dodałem.
– Zrobisz kawę lub herbatę wartownikowi, ty dobry człowiek – uśmiechnął się. Kurwa, te jego sarnie oczy sprawiają, że dużo więcej bym zrobił.
– A co chcesz, Rafał? Kawa, herbata, mocna czy słabsza? Mam w chuj kawy, bo chusty maluję.
– Jak tyle masz, to narób mi ty takiej siekiery, a fajki masz, bo moje na wartowni?
– Pewnie, masz pal – podałem papierosy i zapalniczkę. Ktoś pizdnął drzwiami na końcu korytarza i biegł do kibla. To był Małpiszon:
– Kurwa, zamknij okno, bo piździ – krzyczał
– Melduj cioci, wartownika poje – rzuciłem w odpowiedzi.
– Jak masz, daj dwie łyżki cukru – domagał się zza okna Rafał. Robiłem nam te kawy, a morda mi się sama cieszyła, jak to mówią w wojsku.
– Masz, pij, ostrożnie.
– Dobra, mocna, nie chce mi się tam samemu stać przy bramie. Pogadamy? – zapytał
– Pewnie – odpowiedziałem, choć bardziej prawdziwe byłoby „z rozkoszą”.
– A dasz fajki jeszcze?
– Masz tę paczkę, ja mam drugą w biurku.
– Gitara jesteś – powiedział z uśmiechem. Patrzyłem na tą twarz i już mi stał na baczność. Piliśmy kawę, paliliśmy, gadaliśmy o pierdołach, o Tockim co pewnie na drugi bok się przewraca. Było koło jedenastej, na kopanii jak w ulu, ale miałem to w głębokim poważaniu.
– Idź umyj kubki – powiedział Rafał. – No, dobre twoje, teraz będzie moje, no idź. Ja idę za magazyn zaraz wracam.
Poszedł, ja myślałem „co on chce” ale poszedłem, umyłem i wróciłem. Wyciągnął zza pazuchy zimowej kurtki butelkę wina typu wino.
– Skąd to masz?
– Oj, tam mam – i się uśmiechnął. – Ja specjalnie z lasu przyniósł, bo wiedział, że masz służbę, a pogadać ja chciał. I ja się ustawił na trzecią zmianę przy bramie - Cały czas ta jego twarz promieniała radością. – No nalewaj ty, tak po połowie kubka, niech zostanie na zaś. Później schowaj bo tu mróz.
– No, dobra – nie łapałem o co chodzi, ale już podniecony i mający możliwość rozmowy z nim godziłem się na wszystko. – Jak kupiłeś wino? Skąd je masz? – dopytywałem.
– Od Zośki ze wsi. No, ty wiesz, ona się tu ustawia na jebanie, no w lesie, a jak co trzeba, to kupi i przyniesie – uśmiechał się, a ja poczułem kolkę zazdrości, że takie kurwiszcze jakaś Zośka może cieszyć się bliskością Rafała. Chyba miałem nie ciekawy wyraz twarzy, wypiłem pierwszy łyk wina, on też i roześmiał się – Oj, ty mój pedałku, zazdrosny, czy jak?
– Sam nie wiem Rafał. No, przepraszam.
– Oj, tam. Ja wiem, ty wiesz i tyle.
– Rafał, nie mów „pedał”, a mów „homoseksualista”, proszę.
– Homosaksaulista, ja tego nie powiem. to za trudne, ale ty nie pedał ale mój pedałek – i znowu się śmiał – rozbrajał mnie ten facet. Niech mu będzie „pedałek”. – To jak ty się zrobił, ten pedałek?
– Rafał, nie wiem, chyba to samo przyszło – opowiedziałem mu sen o rękach Andrzeja i o tym jak go zobaczyłem, jak się później nakręciłem i ten wspólny bieg.
– No, to ty jak baba, zakochany we mnie, co?
– Kurde – milczałem, no co mu powiedzieć?
– Bez wina, nie rozbierjosz – dokończył resztę, spojrzał w stronę bramy. – Latarki, zmiana idzie, ja tu znowu o czwartej. Nie, śpij pogadamy.

<a href="http://www.fotosik.pl/zdjecie/66eb4285726c2441" target="_blank"><img src="http://images75.fotosik.pl/69/66eb4285726c2441med.jpg" border="0" alt=""></a>

Odszedł od okna, ja je zamknąłem. Przyglądałem się temu jak czekał na zmianę warty. Potem zrobiłem porządek, schowałem butelkę z winem. Po pół godzinie było już zupełnie cicho. Siedziałem przy biurku i byłem szczęśliwy, spełniło się moje marzenie, rozmawiałem z nim. I to rozmawiałem po raz pierwszy w życiu szczerze o swojej seksualności. „No dobra niech nawet będzie ten pedałek.” myślałem i nagle coś mnie olśniło! Kurczę, on powiedział, że nie jestem „pedał” tylko „jego pedałek”, czyli… chyba mnie zaakceptował. Chyba mu się podoba to, że nie tylko dziewczyny się za nim oglądają ale że może mieć każdego. Moja erekcja nie dawała mi spokoju, jednak nie chciałem iść do toalety i szybko sobie strzepać. Za kwadrans czwarta zacząłem przygotowywać kawę. O czwartej była zmiana. Kilka minut po już uchyliłem okno i powiedziałem:

– Rafał mam gorącą kawę, chodź.
– A co ty taki niecierpliwy, oni do wartowni jeszcze nie doszli – znowu te dołeczki i uśmiech.
– No nie spałem, czekałem na ciebie.
– To ilu facetów miałeś? No, ty mi mówił o tych rękach, no i o mnie. No, ale to macanie się nie liczy, bo to nie było nic.
– Rafał, kurde, ja nie miałem nikogo, w liceum kochałem się w takim chłopaku, ale nawet takiego macania nie było.
– To ty dziewica – i śmiał się. – Zapalimy. Bożesz ty mój, dwadzieścia jeden wiosen i dziewica!
– Męska dziewica, dziewczyn wyruchałem sporo w akademiku – powiedziałem twardo.
– To może ty nie pedałek, jak z dziewczynami lubi?
– No właśnie nie lubi, a jedynie może. Mogę to robić z nimi, ale tego nie lubię. Robię to, bo wszyscy kumple to robią i żeby nie było gadania, że dziewczyn nie lubię.
– A jakiego masz chuja, co? – zapytał. A ja nie wiedziałem do czego ta rozmowa zmierza. Zadawał te pytania bez jakiegokolwiek zażenowania, chyba czuł, że może mną kręcić jak chce.
– Poczekaj umyję kubki, to to wino rozpijemy, bo pytasz o takie rzeczy.
– O jakie? Ja ciekaw, ty mojego widział, trzymał, lizał. To ja chcę wiedzieć. O!
– Dobra umyję kubki, minuta jestem – wróciłem rozlałem wino, które było schowane w koszu na śmieci.
– No, to jakiego – zapytał
– O połowę mniejszy, no i dużo chudszy, z dużym grzybem. Wiesz chudszy ale od twojego, bo w ogóle dość gruby – plątałem się.
– A ty widział takiego kutasa jak mój?
– Nie. Ty masz najpiękniejsze berło jakie widziałem w życiu – zapewniałem. On zrobił się jakiś smutny. Patrzył mi w oczy i powiedział.
– Oj, oj, ty głupi. Ty by zobaczył, jakby takiego miał. Dziewczyny nie chcą dawać, bo się boją, nie poliżą bo nie. Tylko ta Kryśka chciała, ale to ruchawiec. Jak ja jej trochę wsadził, a ona jak świnka kwiczała, że nie, że koniec, że za wielki. Do ust nie chciała, bo też za wielki. Ot co trochę polizała ale się znudziła. Powiedziała, że zwali mi jak jej pizdę wyliżę. Wylizałem, a ona później trochę powaliła i powiedziała, że ręka ją boli i żebym sobie zwalił sam. Powiedziała, że jeszcze popyta koleżanek, może która chętna – westchnął. - No i były jeszcze takie dwie ale to samo – potem mówił, że wszyscy ruchają w tym lesie, a najwięcej Janek „Małpiszon”, że tylko on nie rucha, że on ma z tym chujem same problemy. Teraz jest lepiej bo nie tak często mu staje jak kiedyś. Nawet w cerkwi mu stawał na nabożeństwie i musiał uciekać, a w szkole chłopaki go nazywali „Kutas”. Oczy miał smutne jak o tym opowiadał. Widziałem, że to coś za co ja bym dał się zabić, jest źródłem udręki tego chłopaka. Nagle się uśmiechnął i powiedział:

– I zrób kawy, to jeszcze coś ci powiem – zrobiłem kawę, piliśmy chwilę w milczeniu, a on mi popatrzył w oczy i stwierdził. – No, po tym wszystkim to ja cię nawet polubił, no bo ty pierwszy mnie lizał i chciał więcej – śmiał się, a ja razem z nim. – No, ale ani baba z babą ani chłop z chłopem nie mają dobrego ruchania, mnie baby się chce – skończył.
– No, nie przejmuj się, kiedyś znajdziesz jakąś, pewno twój ojciec ma podobnego.
– Ojca to, ja mało pamięta. On dziesięć lat w Stanach siedzi i brat już sześć. Ja, matka i siostra tu siedzimy. Dlatego ja tu przyszedł, jak tylko skończył lata, ja do Stanów chcę.
– Co, gospodarstwo rodzice tu mają?
– Nie zakład kamieniarski, matka z siostrą rządzą. Ja teraz pomagam przy robocie jak do szkoły nie chodzę.
– A nie chciałeś dalej się uczyć?
– A po co? Tylu umiera, że zawsze będą pieniądze.
– No, może masz rację.
– No ptaszyna, ty mi powiedz, ty mojego się nie bał? Powiedz gdzie ja ci bym go włożył? – śmiał się. – Jego nie połkniesz, a w dupę nie włożę, bo tam w środku gówno. Nawet jakby i włożył, to by cię rozerwał - piliśmy kawę i on mi powiedział, że tą naszą noc będzie pamiętał, że też mi życzy chłopaka, który mnie będzie chciał ruchać.
– Rafał, no to jest tak. Ja też marzę o tym, bym i ja komuś mógł włożyć.
– To idź do Kryśki, jej możesz ale z przodu włożyć – śmiał się. – Zamknij okno, nagrzej korytarz.
– Dobra – wziąłem kubki z parapetu i zamknąłem okno, zostało pół godziny do pobudki.

Zastanawiałem się czemu ta rozmowa służyła. Dlaczego chciał ze mną rozmawiać o tak intymnych sprawach ? Kurde, gdyby on był homo, bylibyśmy bardzo szczęśliwi. Z drugiej strony niepokoiły mnie te teksty o gównie w środku, sam widziałem na ceramice greckiej sceny seksu między facetami. „Może nie jest tak źle” myślałem.

Dwa dni później przyszła odwilż. W koło sraczkowato i szaro, do tego mokro. Zacząłem trochę się socjalizować. Dziadkowie pieli z zachwytu na moimi „dziełami”, moi "nowi starzy" po obcince już ustawiali się w kolejce do mnie po przyszłe chusty i centymetry. Wszystkim podobały się centymetry, które robiłem ze scenkami erotycznymi, malowałem je farbami akrylowymi, fluorescencyjnymi więc były oczojebne. Z Rafałem, często swobodnie rozmawialiśmy, zgodził się, żeby go nazywać Rafi. Ja się zgodziłem na to, by mnie nazywał „pedałek”, jeżeli nikt nie słyszy. Nie było okazji by prowadzić jakieś szczere rozmowy. On w służbie, ja poza nią. Obiecaliśmy sobie, że gdy będzie jakaś wspólna służba, to znowu sobie pogadamy.

Któregoś dnia padał deszcz, zacinał wiatr, ja zaś robiłem rzut skrzydła orła na planszę. Ciszę przerwał stukot buciorów na klatce schodowej, po chwili podoficer dyżurny wpadł do pracowni i oznajmił mi, że mam się stawić się do rozładunku płyt chodnikowych, na rozkaz Starego. Klnąc na czym świat stoi, ubrałem się i pobiegłem się zameldować. Robota była koszmarna, trzeba te płyty było rozładowywać z naczepy i z rąk do rąk podawać i przenosić. Całe szczęście, że dali nam rękawice ochronne. Wiatr z deszczem zacinał, kaprale wyżywali się na nas za swoje wkurwienie, bo musieli tu stać i dowodzić.

Po godzinie, było już niezłe bajoro pod nogami. Przenosząc płytę, pośliznąłem się, padając jakoś ją odrzuciłem. W geście rozpaczliwego ratunku, ale się nie podparłem. Od upadku pociemniało mi w oczach. Ból w okolicach lędźwi był nie do zniesienia, nie mogłem się podnieść. Zawołano sanitariuszy, którzy zanieśli mnie na noszach do izby chorych.

Leżałem samotny w izbie chorych, nie mogąc się ruszyć i czekałem na kapitana Tomasza. Izba chorych to były trzy sale. Jedna z nich przeznaczona była dla sanitariuszy, zaś dwie pozostałe były dla chorych. Na ten przybytek zostało adoptowane jedno z mieszkań w „zlewowskim” bloku. W pokoju, w którym przebywałem ustawionych zostało sześć łóżek, po trzy przy każdej ze ścian. Mnie położono na pierwszym łóżku przy drzwiach i połączone ono było z obecnie pustym łóżkiem. Pod samym oknem stało jeszcze jedno łóżko. W wolnych przestrzeniach ustawione były szafki żołnierskie. Miłym zaskoczeniem był kolor ścian, świetlista żółć i podobne zasłony w oknach. Do sali wszedł sanitariusz Jacek, taki sympatyczny szatyn o miłej powierzchowności z wszechobecnym wąsikiem w wojskowej kulturze. Zapytał;

– Janusz i co? Napierdala?
– No, boli, nie mogę się ruszyć – próbowałem lekko unieść się na łokciach ale zaraz opadłem na posłanie i tylko wyjęczałem: – O kurrrwa, jedna.
– Janusz, zaraz przyjdzie Zbyszek i będziemy musieli cię rozebrać z tych łachów, umyć i przebrać cię w piżamę.
– Nie żartuj, ja kąpałem się wczoraj.
– Sorry, Winetu, też nie lubię komuś myć dupę i kutasa ale jak mus to mus. Chyba, że sam to zrobisz. No i kurwa, Tomka dziś nie ma, on ma dyżur w garnizonowym szpitalu. Mamy ci podać zastrzyk przeciwbólowy, jak nic nie pomoże to wzywać ambulans.
– Jacek – wydusiłem z siebie – czy to mycie jest konieczne? Nie chcę gołą dupą tu świecić – ratowałem się przed obnażaniem.
– I tak, nie możesz tu spać w szortach. Tylko piżama i podkoszulka - szczerzył się Jacek. – Czekaj muszę rozłożyć gumowego kondona na łóżko obok. Tam cię oprawimy – śmiał się perliście.
– A gdzie mnie umyjesz?
– No, na tym kondonie, wiesz gąbką.
– Kurwa, Jacek, no weź – patrzyłem na niego błagalnie i usłyszałem otwieranie i zamykanie drzwi, zaraz w pokoju pojawił się Zbyszek, wysoki żylasty blondyn z wąsikiem.
– Jacek, a gdzie jest ta guma? – zapytał Zbyszek.
– Tam, u nas w szafce pod oknem. Tam są gąbki i miednice – odpowiedział szatyn. Po chwili łóżko obok posłane było gumowym prześcieradłem. Zbyszek przyniósł miednicę z letnią woda. Zapytał:
– Kto mu myje dupę?
– Może da radę sam trzymać się za kutasa? – ironizował wysoki blondyn.
– Kurwa, dam, nie róbcie sobie jaj, może i dupę sobie podmyję.
– I tak będziesz korzystał z kaczki i basenu – dławił się śmiechem Jacek odpowiadając. – Czyli będziesz srał i szczał jak niemowlę w łóżeczku. Tylko pamiętaj, że musisz nas wołać.
– Ja pierdole!!! - powiedziało mi się. Zbyszek spojrzał na mnie poważnie i powiedział:
– No i widzisz my tu też mamy swoje atrakcje. Czasem trzeba z cudzym gównem i szczynami do kibelka latać, a potem jeszcze brudną dupę umyć. Więc już bez jaj, taka służba – sprawnie mnie przenieśli na drugie łóżko. Zbyszek delikatnie mnie rozbierał, a Jacek zmieniał koc tam gdzie leżałem, bo był cały w błocie. Gdy skończył, pomagał Zbyszkowi rozebrać mnie do naga. Leżałem na zimnej gumowej powierzchni, czerwony jak indor, zasłaniając swój wstyd.
– Zobacz Jacek, kurwa dziewica nam się trafiła.
– Chłopaki nie róbcie jaj. Ja się zesrywam z bólu, kurwa, nawet rąk nie mogę trzymać na jajach bo ciągną mnie plecy.
– Połóż te łapska wzdłuż ciała i tak cię widzimy nago, nie pierwszego nie ostatniego. No już – i Jacek położył mi ręcznik na biodra. Naprawdę obmywali mnie delikatnie ale nawet uniesienie rąk do góry przyprawiało mnie o nieznośny ból. Robili to fachowo w gumowych rękawiczkach, więc nawet gmeranie w moim rowku gąbką, było aseksualne. Nagiego i wytartego przenieśli na drugie łóżko i ubrali w szpitalny sort. Na koniec Jacek zrobił mi bolesny zastrzyk. Przykryli kołdrą. Posprzątali wszystko.
– Chcesz coś jeść? - zapytał Zbyszek. – I pamiętaj masz potrzebę to krzycz. Widzisz nie było strasznie, a czasem trzeba pożartować.
– Na razie dzięki za wszystko, chłopaki – odparłem cichym głosem.

Leżałem sam w sali, walcząc z bólem. Potem cierpienie zaczęło ustępować otumanieniu i zasnąłem. Rano pojawił się kapitan Tomasz. Ugniatał, rozciągał, macał, stulał, pukał w moje ciało. Stwierdził, że mam naderwane przyczepy mięśni jak i ponaciągane pewne partie. Zaordynował leżenie bykiem, maści i coś na uśmierzenie bólu. Na koniec mi powiedział, że za tydzień przeprowadzi jeszcze jedno badanie i żebym się nie martwił, bo myślenie ma przyszłość. Kompletnie nie rozumiałem o co mu chodzi z tym myśleniem i przyszłością.

Pierwsze kilka dni było bardzo bolesnych, ale Jacek ze Zbyszkiem zajmowali się mną jak niańki. Mówili, że fajnie, że ktoś jest chory, bo przynajmniej czas płynie szybciej i oni mają jakieś zajęcie. Wcierali mi maści, ordynowali tabletki, myli, podawali basen, kaczkę i karmili. Po pięciu dniach z ich pomocą docierałem do łazienki i załatwiałem intymne potrzeby. Niestety kąpali mnie w dwójkę bo w wannie sam sobie nie radziłem i trzeba było mnie trzymać. Więc ja nagi, a jeden z nich w szortach mnie trzymał, drugi operował prysznicem. Nie czułem żadnego wstydu przed nimi. Zawsze było trochę grubych żartów i śmiechu. Zbyszek twierdził, że jak Jacek mnie trzyma, to mi staje. Ja się obruszałem i krzyczałem żeby mi nie wsadzał chuja w dupę.

Trzeciego dnia mojego pobytu w izbie chorych, zaczął się festiwal karciany. Graliśmy w tysiąca, trzy, pięć, osiem, makao, chuja, dupę biskupa. Chętnie zagrał bym w brydża ale była nas trójka, a Zbyszek i tak nie umiał więc nie było sensu grania z dziadkiem. Odwiedziło mnie kilka osób z Politrukiem na czele, który udawał zafrasowanego. Widziałem się z Rafim ale nie był sam. Tak przetrwałem do następnego spotkania z kapitanem Tomkiem. Tym razem w gabinecie. Spytał się jak się czuję, czy odczuwam ból. Znowu mnie wymacał na różne sposoby. Zapalił papierosa jako, że byliśmy sami i powiedział:
 
– Od dziś jesteś chory na rwę kulszową. Czy rozumiesz co chcę ci powiedzieć? – patrzył na mnie uważnie i kontynuował: – Za tydzień lub dwa wylądujesz w szpitalu garnizonowym na neurologii u doktora Zachary. On jest tam ordynatorem i moim znajomym. Po miesiącu lub dwóch… No, co się stanie? Pomyśl. 
– To wygląda na spisek – roześmiałem się. – Toż Politruk dostanie kurwicy. 
– Od dziś zmieniam ci leczenie. W iniekcjach będziesz dostawał witaminę B12 z pyralginą i cocarboxylazę. Dupa będzie ci odpadać z bólu. Tego nie unikniemy. W szpitalu też to będziesz dostawał ale wszystkie piguły, które tam ci będą podawać wrzucaj do kibelka. Może już w lutym będziesz wolny. Powiedziałem ci, że myślenie ma przyszłość. 
– Panie doktorze ale jak ja się odwdzięczę? 
– Spadaj Szkoda tu ciebie, a sam wiesz co sądzę o LWP-ie, mam go dupie. Teraz ci wszystko wyjaśnię - dostałem wykład pod tytułem waląc w chuja, choruję na korzonki. - Pamiętaj lewą nogą będziesz zamiatał podłogę przez trzy miesiące.
 
Tak oto kapitan Tomasz dał mi przepustkę do cywila. Teraz musiałem ogarnąć swój bałagan. Poprosiłem Jacka by sprowadził Rafała do mojego łoża. Rafi przyszedł następnego dnia popołudniu.
 
– Kurwa, jak ty tu masz ciepło na tej izbie. 
– A co w koszarach zimno? 
– No, kurwa, od kilku dni śpimy w morówkach. Ten stary chuj, kazał przykręcić ogrzewanie. Na wartowni i w sztabie jest normalnie, a na kompanii chujnia, Syberia. 
– To posrany kutas – powiedziałem – Słuchaj Rafi, daję ci zadanie bojowe. Masz tu klucz od mojej kanciapy. Musisz tam wejść cicho i wyciągnąć chusty, centymetry, kawę, papierosy, mój szkicownik i ołówki. 
– Co ty tu będziesz im to robił? 
– Rafał ja za tydzień lub dwa ląduje w szpitalu. Muszę im to oddać, bo tego nie skończę – w oczach Rafała pojawiło się zdziwienie i chyba żal. 
– Na długo do tego szpitala ty idzie? – zapytał. 
– Nie wiem – musiałem kłamać, że to w chuja granie, wiedziałem tylko ja i doktor Tomek z ordynatorem. 
¬– Ale to co, te plecy… 
– No tak, właściwe bardziej dupa i noga. To korzonki. 
¬– Jak u starego dziada – śmiał się Rafał.

Wytłumaczyłem mu gdzie jest skrytka. On zaś poszedł i wrócił ze wszystkim po kwadransie. Posiedział chwilę, gadaliśmy o wszystkim i o niczym, bo nie można było swobodnie rozmawiać. Kręcili się Jacek ze Zbyszkiem. Poprosiłem Rafiego, by zawołał Rycha, bo chłopakom muszę oddać ich gadżety. Sugerowałem, by do mnie wpadał, bo mi się nudzi. On stwierdził, że chętnie, bo tu ciepło.
 
Do dwóch dniach izba zaczęła się wypełniać ofiarami zimnego wychowu. Trzeciego dnia do sali zakwaterowano trzech kotów i Władka Sienkiewicza z mojej drużyny. Po dwudziestu minutach pojawił się Rafał. Też wyglądał jak śmierć. Kasłał, leciało mu z nosa i miał bardzo wysoką gorączkę. Jedyne wolne łóżko, było koło mnie. Śmiałem się jak głupi, gdy już w piżamie kładł się obok mnie. Patrzył na mnie szklistym wzrokiem i zapytał:
 
– Co się tak brechta? 
– Nic 
– No, co? 
– Nic, nic – i pochyliłem się do jego ucha, szepcąc: – Nie boisz się moich wędrujących rąk. On się spojrzał, uśmiechnął i powiedział półgłosem. 
– Tylko nie dzisiaj, źle się czuję. 
– Ja tylko żartuję, bez obaw. 
– Oj, tam niech one robią co chcą ale nie dziś – puścił mi oczko – Teraz ja poszedł spać – powiedział i przewrócił się na bok. 

Leżałem i analizowałem te głupią gadkę. Czyżby pozwolił mi się macać? Nie, to taki żarcik tylko. Nie będę psuł naszych relacji i tak cudem uratowanych.

Po południu szalał Armagedon. W izbie pełno ludzi kaszlących, wycierających nosy, śpiących. Jacek latał z tabletkami, zastrzykami i miednicą, bo kilka osób, w tym Władek, rzygało. Dziś nie było mowy o grze w karty. Zbyszek w czytelni na dole organizował drugą izbę chorych. Jak się okazało, niedomagało czterdzieści pięć osób. Ściągnęli posiłki z garnizonu, bo nie miał kto tłuc wart. W koszarach lodówka, bo rury popękały i teraz brygada to naprawiała. Ludzie spali w czapkach, płaszczach, butach pod kocami. „No to sobie zaoszczędził chłopak na ogrzewaniu” myślałem śmiejąc się w duchu. Chciałem Tomaszowi, podpowiedzieć aby dla kadry zorganizował izbę chorych bez klamek, bo przecież to wariatkowo.

Całe popołudnie i wieczór obserwowałem Rafała, mocno się pocił, śpiąc majaczył przez sen, przerywany suchym męczącym kaszlem i trząsł się z zimna. Jako, że miałem dwa koce wierzchnie, jeden przerzuciłem na jego łóżko. Mnie było bardzo gorąco bo tu ogrzewanie działało pełną parą. Przykrywałem go, gdy się rozkopał. Nie jadł ani obiadu, ani kolacji. Miał niezdrową rumianą twarz i rozpalone, załzawione oczy. Czasem, dotykałem jego rozpalonego czoła, by upewnić się, że gorączka spada. Wieczorem pojawił się oficer dyżurny zlustrował izbę, rozmawiał z sanitariuszami. Nie paliłem już w sali. Aby sobie zapalić, kuśtykałem do łazienki. Trochę się nudziłem przy szybko zapadającym zmierzchu, nawet nie włączaliśmy światła. Cała ekipa była senna, chłopcy zmorzeni gorączką i zmęczeniem, odsypiali. Tylko Jacek podczas swojego obchodu zapalał na chwilę światło, by podać medykamenty. Właściwie to całą swoją uwagę skoncentrowałem na Rafale, bacznie mu się przyglądając. Chciałem go przytulić, pocałować ale jak opiekun, jak to robi matka z chorym dzieckiem. 

Następnego dnia rano obchód, Tomasz wszystkich osłuchiwał, badał, żartował. Ordynował zmiany w lekach. Stwierdził, że wszystkim zrobi dobrze tygodniowy pobyt w izbie chorych, co zostało przyjęte entuzjastycznie przez pacjentów, trochę mniej przez sanitariuszy.

Po obiedzie widać, że chłopcy czuli się lepiej. Wszyscy gadali o dupie Marynie, o „Starym”, który jest jebnięty. Ktoś pokazywał zdjęcie swojej dupy i domagał się ogólnej aprobaty. Potem opowieści o seksie, którego nigdy nie mieli ale słowa nic nie znaczą i można snuć opowieści. Rafał opowiadał jak mu się Kryśka w lesie oddawała, była to inna wersja historii, którą znałem. Ja słuchałem zdziwiony , a on mi puszczał oczka. Potem zeszło na dowcipy. Oczywiście te pikantne i sala rżała śmiechem. Nudziłem się i zacząłem szkicować odkrytą stopę Rafiego. Potem robiłem studium jego dłoni. On podglądał i mówił: 

– Ty jest zupełnie pojebany. 
– To tylko dla wprawy, wiesz na tak jak studiach plastycznych maluje się, rysuje ludzkie ciało. 
– To rysuj Sienkiewicza – powiedział 
– On leży za daleko, ty tu z boku więc ciebie rysuję. 
– To narysuj moją twarz, zobaczę jaki z ciebie artysta – pochylił się do mnie i szepnął do ucha: – Ja wiem co ty by chciał rysować – śmiał się jak głupek. 
– Tamto nie jest do rysowania- odparłem – Tylko do zabawy – nachyliłem się i mu powiedziałem cichutko. 
– Głupek – odpowiedział. 
Kończyłem jego portrecik, wyrwał mi go z rąk i krzyknął. 
– Oj, jebany, on jest wykurwisty artist!!!! 
– Pokaż – rozległo się na sali. 
– O kura, jutro mnie rysujesz – krzyknął Władek, a po chwili reszta.
 
Słyszałem same ochy i achy, że nie ze zdjęcia , a tak na żywo rysowane, że każdy taki portret chce mieć już albo potem, żeby w mundurze go narysować, żeby dziewczynie wysłać. No i chuj, sława. Jednak w dupie miałem te inne mordy, więc się wiłem w tłumaczeniach jak piskorz. Obiecałem, że jak wyjdziemy z izby to im portrety narysuje, bo tu mam chujowy papier i złe ołówki. Tłumaczyłem, że potrzebne mi różne twardości ołówka, że mam tylko twardy ołówek i źle się kładzie nim cienie, że jak wyjdziemy to im zrobię pizdeczkę ale muszę mieć odpowiedni sprzęt. 

Wieczorem znowu wszyscy gadali o niczym. Część drzemała, ja sobie szkicowałem dłonie Rafała. On mimo tego, że podważał moją sprawność umysłową, chętnie mi pozował. Wszyscy układali się do snu, ja dokuśtykałem do łazienki, zapaliłem papierosa i umyłem się. Gdy wróciłem światło było zgaszone, chłopcy próbowali zasypiać. Leżałem w pościeli i nie mogłem spać. Gapiłem się na plecy Rafała i znowu nakręcałem się jego obecnością. Jego bliskością. Sam nie wiem kiedy moja ręka zaczęła, głaskać plecy Rafiego. Przywołałem się do porządku, schowałem dłoń pod koce. Pragnąłem go dotykać, być bliżej tego ciała, ale wiedziałem, że to nie możliwe, że straciłbym tę sympatię, która się między nami nawiązała.

Po kilku minutach Rafał odwrócił się w moją stronę. Zbliżył się do krawędzi łóżka. Miał otwarte oczy, nie spał. Patrzył na moją twarz. Myślałem, że mnie zaraz opierdoli za to dotykanie. On zaś się uśmiechał wyciągnął dłoń i palcem wskazującym pokiwał, dając mi znak bym się zbliżył. Zrobiłem to, a on szepnął:
 
– Chcesz? – odpowiedziałem, skinieniem głowy – Ja dziś też chcę – dodał cichutko. 
– Mogę? – on tylko potaknął. Moja ręka wpełzła w jego pościel. Po chwili trzymałem w dłoni jego olbrzymi jeszcze nie w pełni sztywny klejnot. On uśmiechał się i dodał: 
– Śmiało, ty nie bój się.
 
Jakież było moje zdziwienie, gdy po chwili czułem ciepłą dłoń na swoim, sterczącym maszcie. To była inna dłoń niż dłonie sanitariuszy, którzy ostatnio mnie często tam dotykały. Jego ruchy na moim pieńku były różne niż te, które znałem od lat. Obejmował mi go jakoś delikatnie i tak też nim poruszał i nagle pogłębiał ten ruch, gwałtownym szarpnięciem, naciągając skórkę do granicy bólu. Nie wytrzymałem, z moich ust wyrwał się zduszony jęk. On się uśmiechał i powtarzał ten cykl. Nie wiedziałem na czym mam się koncentrować. Czy na własnej przyjemności, czy na tym co trzymałem w dłoni, niecierpliwie szarpiąc, gładząc. Jego drgający, wielki, przepełniony krwią, sztywny drzewiec, nie poddawał się prosto moim zabiegom. Nie miałem ani wprawy, ani koncepcji jak się nim zająć. Zaś sam czułem się bliski spełnienia. Wyszeptałem:
 
– Ja już – i wyrzucałem przed siebie i na jego dłoń swoje soki, starając się powstrzymać przed głośną reakcją, mocno zaciskając palce na jego pniu, zapominając o posuwistych ruchach. On się szeroko uśmiechał i szeptał: 
– Oj, szybko króliczku. Mój dopiero stoi. Mnie się ten twój się podoba, taki do ręki. 
– Mnie się twój się podoba, taki na dwie ręce. 
– Poczekaj – dodał. Wysunął dłoń z mojego posłania i rozejrzał się po sali. Wszyscy spali, Władek pod oknem odwrócony do nas plecami, słychać tylko było oddechy. Ktoś delikatnie chrapał. Rafał powoli ściągał dół od piżamy, ja robiłem to samo. Gdy skończył, powiedział – No dawaj dalej.
 
Znowu trzymałem w dłoni ten żywy miecz, teraz bawiłem się nim, masowałem, ugniatałem na całej długości, dotykałem jego głowy, czując śluz, który rozprowadzałem po jej powierzchni. On zaś swoją dłonią wyczyniał cuda z moim ciągle sterczącym wałkiem. Ja badałem długość i objętość jego drzewa życia. Byłem w stanie przedłużającej się euforii. Czułem jak moje jądra chcą się wcisnąć w moje ciało, jak spinają się mięśnie, zamykające mój otwór. Nie mogło to trwać wiecznie i znowu już bez słowa drżałem, wyrzucając z siebie kolejne porcje nasienia. Jeszcze nigdy to nie było tak błogo. Ciało, które na zmianę spinało się, to rozluźniało, było przyjemnie zmęczone, w głowie huczała burza endorfin. Cichutko wyszeptałem:
 
– Zostaw go, ja chcę tobie obciągać. 
– Nie dasz rady. 
– Chcę spróbować, jak nie to będę cię tam pieścił językiem – Patrzył na mnie i się uśmiechał. – Ja bardzo chcę ci dać przyjemność, chcę spróbować twój nektar. 
– To chowaj się pod koc.

<a href="http://www.fotosik.pl/zdjecie/c1818bca0b516d0d" target="_blank"><img src="http://images77.fotosik.pl/69/c1818bca0b516d0dmed.jpg" border="0" alt=""></a>
 
Powoli, cichutko zsunąłem się niżej na posłaniu, Rafał uniósł nogę, złamał ją w kolanie i zaprosił mnie do środka namiotu. Ledwo moja głowa zanurkowała pod jego koce, uderzył mnie w nozdrza silny zapach męskiego podniecenia, moje ciało zareagowało wzmożoną erekcją. Nie dostrzegałem go jeszcze ale moje ręce po omacku, wyszukały ten kształt, przysunąłem do niego usta i zacząłem go całować i gładzić . Teraz lizałem spodnią wydatną żyłę, która mocno pulsowała, by u nasady zejść niżej i obsypać pocałunkami kształtne jądra, które przy tym kolosie wydawały się mizernym dodatkiem. Jednak czułem, jaką to mu sprawia przyjemność . Wyczuwałem jak spina biodra i uda. Moja wędrówka od korzenia do jego głowy trwała w nieskończoność, przerywana setką pocałunków. Rysowałem językiem szlak miłosnych wzorów.

Dotarłem w końcu do głowy bestii, starałem się ją zatopić we własnym wnętrzu, nie było na to szans. To było zbyt wielkie. Chował się tylko czubek łba, ja językiem zlizując krople sączącego śluzu, kreśliłem okręgi wokół ujścia. Ten sączący się płyn uderzał we mnie kolejną fazą rozkoszy. Trudno ocenić kto miał większą przyjemność. Po kilku minutach lizania, całowania i gładzenia Rafałowego pnia, poczułem jak jego ręka dotyka mej głowy, układa ją na swojej piersi, druga zaś jego dłoń ujmuje ten gigantyczny walec i zaczyna na nim jeździć, tym samym rytmem, który chwilę temu dał mi tyle przyjemności.

Moja dłoń gładziła jego jądra, palce wędrowały poniżej, lekko uciskając krocze. Język lizał wielki, czerwony łeb bestii, wysysając każdą kroplę, którą wypuściła ze swojego wnętrza. Zapach który mnie otaczał, stawał się intensywniejszy. Moje palce wśliznęły się głęboko, rozsuwając pośladki, docierając do powieki magicznego oka. Wyczuwałem jego sprężystość i pofalowanie. Uciskałem to miejsce delikatnie, wodziłem wkoło, dostarczając mu pieszczot, które sam tak lubiłem. Szarpnięcia ręki Rafała były, krótsze, mocniejsze, poczułem jak jego dłoń naciera na moją potylicę. Zrozumiałem. Otworzyłem usta i pochłonąłem czubek głowy potwora w swoich ustach. Oczekiwałem chwilę w napięciu na ten symbol spełnienia. Ciało Rafała stężało, jego pośladki ścisnęły mocno mój wędrujący palec, utrzymując go w bezruchu. Spazm jego ciała i strzał, który trafił głęboko w moje gardło, zaskoczył mnie. Nie miałem szans przełknąć tak dużej porcji płynu, odrzuciłem trochę głowę i poczułem gorącą wilgoć, zalewającą mój policzek, skroń, oko. Zlizałem resztkę tego co nie zalało mi twarzy.

Ciało Rafała, opuszczał tonus przyjemności. Wielki słup leżał bezwładnie wsparty brzuchem, kończąc się tuż przed mostkiem, lśnił. Widziałem go teraz, bo Rafał odsłonił moją twarz. Leżałem na jego piersiach przyglądając się tej wielkiej, powalonej wieży. Po mojej twarzy spływało jego perłowe nasienie. Dotknąłem go palcem, powąchałem i oblizałem palec, delektując się tym smakiem. Palec wskazujący Rafała zbierał z mojego policzka, to co pozostało na nim po jego erupcji i wkładał mi to do ust. Chciwie ssałem palec, domagając się następnej porcji.

Świat zaczął powracać do moich zmysłów. Mrok, cisza przerywana miarowymi oddechami, a przy moim uchu dudniło serce człowieka, który przeniósł mnie do krainy błogości i szczęścia. Pocałowałem to ciało, uniosłem głowę i chciałem pocałować jego usta ale mi nie pozwolił tylko uśmiechał się. Gdy położyłem głowę na swojej poduszce, uniósł się i złożył pocałunek na moim czole szepnął:
 
– Dobranoc, ty masz czegoś chciał. 
– Dziękuję – odpowiedziałem cichutko.
 
Sala spowita w ciemności. Rafał spał albo miał tylko zamknięte oczy. Sen nie chciał do mnie przyjść. W mojej głowie szalała burza wspomnień i rozterek. Pojawiał się też żal, że niedługo stąd wyjadę i nie będę go widział kilka miesięcy, a co potem? Z drugiej strony wspomnienie samej ekstazy, którą się podzieliliśmy tej nocy. Potem przyszło zażenowanie. Nie umiem robić loda, że żałośnie dławiłem się jego spermą. Czy aby dałem mu zadowolenie, które sam przeżyłem? Dlaczego nie pozwolił mi całować warg? Nie śpiąc, dotrwałem do poranka.

Potem poranna toaleta, śniadanie. Rafał był małomówny, czasem uśmiechał się do mnie. Czasem unikał mego wzroku. Ja też mimo uniesienia, które cały czas było obecne, miałem dziwne odczucia łącznie z niedorzecznym wstydem. Koło południa w końca udało mi się zasnąć. Przespałem obiad, obudziłem się późnym popołudniem. Rafał gadał cicho z Władkiem, rozmawiali o tym co zostawili w cywilu. Wstałem, wziąłem fajki i zapytałem:

– Kto idzie zajarać? - Rafał odwrócił się i zapytał: 
– Dasz zapalić? 
– Pewnie – zanim doczłapałem się do kibelka, Rafi siedział na rancie wanny. Zamknąłem drzwi i usiadłem obok niego. 
– Co ty taki spiżdżony? 
– Nie spałem całą noc i trochę mi wstyd. 
– Czego wstyd? 
– Ach – sapnąłem. – Nie masz żalu do mnie? 
– Głupi, czy jaki? Ja sam chciał. 
– Wstyd mi ,że nie umiałem ci dobrze zrobić. 
– Oj, pedałek, fajnie było. A smakowało ci? – śmiał się szeroko. – Lubisz to, co? 
– Kurwa, Rafi, no może i lubię ale bardziej mnie jara, że to było twoje. A w ogóle zajebiście pachniesz jak jesteś podniecony. 
– Daj w końcu fajkę – podałem mu papierosa zapaliliśmy. – Mnie rano było wstyd, bo ci dał palcami macać dupę. Tam mnie tylko ty i papier toaletowy dotykali. Papier to chuj, nic, ale ty mi tam zrobił dobrze i głupio mi było. 
– Oj, Rafi, ja gdybym mógł to bym ci to miejsce lizał, całował i język włożył. 
– Ty zdrowo pojebany jesteś! I co, byś całował mi dupę? 
– Tak, sam mówiłeś, że było ci przyjemnie jak tam dotykałem. 
– To pocałuj mnie ty w dupę – wstał i obnażył pośladek. Spojrzałem mu w oczy myśląc, że to żart ale widziałem w nich napięcie i oczekiwanie. Zbliżyłem usta do bieluteńkiego skrawka skóry i długo i namiętnie całowałem w kilku miejscach. Chciałem pocałować też w sam środek ale odsunął moją głowę i wyszeptał. – Tam nie, dziś się tam nie myłem – i podciągnął spodnie, siadając przy mnie. Jego twarz była poważna. – Ty by mnie tak całego całował i wszędzie? 
– No tak, odbiera mi rozum przy tobie. Całował bym ci nogi, wszystko, gdzie tylko chcesz i jak tylko chcesz – dopalaliśmy papierosy do końca. – Ja bym chciał, żebyś czuł, że ja jestem dla ciebie. Chciałbym cię poczuć w sobie i w ustach i wiesz gdzie. Choć szczerze, to chuja wiem o takim seksie. Wczoraj mi nie wyszło robienie laski, no wiesz brak miejsca i trzeba było być cicho. Na koniec było głupio, bo nie dałeś się pocałować w usta. 
– Oj, pedałek, bo chłopy w usta się nie całują, a i tak cię pocałował. Mnie było dobrze jak ty mi go lizał, tylko ty mojego nie umie bić, kiedyś cię musi nauczyć. – i śmiał się, mierzwiąc moje włosy. – W dupę to ja się boję tobie wkładać. Ja mówił ci, jak ta Kryśka się tak darła, jak żem jej w pizdę wkładał, a pizda do tego jest, nie? No i Kryśki dziura jest jak wiadro, a się darła i spierdoliła. Ty nie masz dupy jak wiadro, my by cały blok obudzili, jak ja by na ciebie naparł. No, dobra idziem polegiwać – wstaliśmy i wróciliśmy do łóżek.

<a href="http://www.fotosik.pl/zdjecie/5ef8aee8e3854a70" target="_blank"><img src="http://images77.fotosik.pl/69/5ef8aee8e3854a70med.jpg" border="0" alt=""></a>
 
Popołudnie i wieczór upływały spokojnie, leniwie na gadaniu o niczym. Chodziliśmy do toalety palić fajki ale już z Władkiem, który też się lepiej czuł, więc nie rozmawialiśmy o naszej ostatniej nocy, czy o swoich pragnieniach.


Gdy zgasło światło, Rafał włożył dłoń pod moje koce, odnalazł moją dłoń i ścisnął ją i trzymał, bawiąc się moimi palcami. Patrzyliśmy sobie w oczy, uśmiechając się. Było tak nieziemsko, spokojnie, a zarazem czułem rosnące napięcie. To były pierwsze chwile w moim świadomym, homoseksualnym życiu, gdy wszystko wydawało się poukładane, akceptowane, gdy czułem się szczęśliwy. Odmierzaliśmy czas by mieć pewność, że wszyscy śpią głęboko. Taniec naszych palców, uściski dłoni i uśmiechy oraz świecące oczy. Leżeliśmy zwróceni do siebie twarzami. „Czy to jest miłość” zadawałem sobie pytanie. Rafał uniósł głowę, rozejrzał się po sali. Spojrzał mi w oczy, nachylił się i pocałował mnie w usta. Trwało to może dwie, trzy sekundy ale czas stanął w miejscu. Moje zmysły chłonęły ten delikatny dotyk ciepłych warg, notowały w pamięci każdy szczegół.

Rafi upadł na swoją poduszkę i uśmiechał się odsłaniając białe zęby, ja chciałem coś wyszeptać, ale palec jego dłoni zamknął mi usta w geście nakazującym milczenie. Całowałem go i pieściłem językiem, on zaś kierowany wolą Rafała zniknął w moich ustach. Teraz go ssałem, już miałem w ustach dwa palce, które przepychały się walcząc o względy mojego języka. Uwolnione z moich ust palce, wylądowały w jego ustach, widziałem jak je ssał. Było to jak przypieczętowanie naszego wzajemnego oddania. I znowu ta sama dłoń spoczęła na moim policzku i badała jego kształt, gładząc go. W tych gestach było tyle czułości, że już byłem pewien. Tu nie chodzi o sam seks. Wiedziałem całym sobą, że za tymi gestami skrywa się uczucie, które trudno mi zdefiniować. Przez pół dnia zmieniło się tak wiele. Choćby to, że „chłopy też całują się w usta”. Moja dłoń symultanicznie dotykała twarzy Rafała. Zamykał oczy, gdy dotykałem jego brwi i powiek. Całował moje palce gdy dotykały jego warg. Wiedziałem, że ten strach i rozterki sprzed kilku miesięcy, gdy siedziałem okrakiem na drabinie, a Rafał wykrzykiwał mi całą swoją złość, były warte tego co teraz przeżywałem. O sobie mogłem powiedzieć, że jestem homoseksualistą, pedałem, a kim jest Rafał, wielką zagadką. „chłop z chłopem, baba z babą nie mają dobrego seksu”, „chłopy się nie całują” tak mówił, a potem prośba by całować go po pośladkach. I to przyznanie się, że dotykanie jego magicznego oka, sprawia mu przyjemność. Teraz ten pocałunek, ssanie moich palców, gładzenie po twarzy. Rafale, kim ty jesteś? Czy ja jestem tylko obiektem badawczym, doświadczeniem, eksperymentem? Czy służę tylko do wyładowania chuci? Brak odpowiedzi. Tylko uśmiech i balet naszych dłoni, próbujących opisywać nasze ciała. Określić ich cechy, by każdy element zapisać na trwałe w mózgowiu.

Znowu opadły nasze spodnie od pidżamy. Znowu były wysztywnione ciała, sztywne miecze, tańczące w naszych rękach. Znowu powodzią spełnienia zalewałem jego dłonie, znowu nurkując w pościeli, łykałem jego perłową macicę jąder. Rozsmarowując po podniebieniu, delektowałem się jej smakiem. I znowu wytchnienie, znowu dłuższy kontakt naszych warg. Znowu te uspakajające dłonie na twarzach. Myślałem, że to będzie koniec pełnej namiętności nocy. On jednak szepnął mi do ucha:
 
– Ja chcę, ten obiecany pocałunek, tam gdzie dziś ja tobie nie pozwolił – spojrzał głęboko w moje oczy, oczekując odpowiedzi.
- Odwróć się – oderwał się ode mnie i odwrócił plecami. Teraz drżałem z emocji. Położyłem dłoń na jego biodrach dając sygnał, by bliżej się przesunął, szepnąłem 
– Jesteś tego pewien? – zauważyłem, że skinął potakująco głową.
 
Moje ciało sunęło, powoli w dół, by jak najciszej dotrzeć do jego doliny rozkoszy. Moja twarz zatrzymała się kilka centymetrów od jego krągłości, znowu moje nozdrza atakował znajomy, słodkawy zapach jego podniecenia. Dłonie rejestrowały delikatnymi ruchami kształty jego pośladków, gładziły je, uciskały, nagniatały, moje palce czuły rosnące napięcie i niecierpliwe oczekiwanie. Sztywny mój kolec toczył powtórnie śluz, cały drgając w naprężeniu, które było nieznośne. Wargi przylgnęły do tej gładkiej okolicy, mimo ciemności miałem wrażenie, że jego skóra świeci. Całowałem metodycznie milimetr po milimetrze gładź jego pośladków. Moją dłoń zsunąłem do przodu, by chwycić mocno ten sztywny królewski atrybut, by wzmagać jego doznania. Czułem jak męczy się w mej ręce, jak nerwowo się pręży, gotowy na mocne, ciągłe pobudzanie. Język znaczył runy mojego wyuzdania na ponętnych, bladych połówkach.

Gdy został sam instynkt, gdy nie było już myśli tylko pustka, zalana euforią zmysłów, wdarłem się językiem między dwa wzniesienia. Ten mój atak na jego dolinę, ciało przyjęło krótkim spazmem mięśni. Potem rozluźniło się, otwierając królewski szlak prowadzący do wrót jego wnętrza. Wilgocią otulałem pracowicie ściany parowu i dotarłem do rozety, okalającej oko sekretu. Złożyłem w hołdzie gorący pocałunek nie jeden, nie dwa. Przywarłem tam ustami jak do krawędzi dzbana, chcąc nasycić swe pragnienie. Nie było wstydu, zażenowania. Była tylko chęć podarowania przyjemności.

W mojej dłoni spazmatycznie szalała rękojeść jego klingi. Wiedziałem, że on też wyzbył się obaw i wstydu. Objawiał mi wszystkie tajemnice swego ciała. Moje usta mocno zassały tą gwieździstą strukturę, by nagle język starał się rozepchać ją jak taran. Jego dłoń przyciskała moją głowę, bym nie odrywał się, nie przerywał tej pieszczoty. Chciałem zdobyć tę warownię. Czułem jak brama pod moim naporem pulsuje, jak pragnie mojej obecności, tam głęboko w środku. Jak raz napina się, by za chwilę ustąpić. Moje usta składały pieczęcie mojego oddania. Ciekawski palec razem z językiem, starał się rozewrzeć te wrota. Prawie się wdzierał, lecz brakowało mu obycia. I nagle moje usta zetknęły się z gorącą pustką. Chciałem znowu tam przywrzeć, atakować. Zamiast tego zostałem odkryty i przywołany do góry. Jego oczy iskrzyły, zbliżył usta do mych warg i mocno je całował, by oderwać się i szepnąć:
 
– Chcę ciebie w środku, wejdź. 
– Ale jak? – zapytałem, on ujął moją męskość i pociągnął do siebie. Zrozumiałem, że jest to zaproszenie.
 
Znowu zwarliśmy się w pocałunku. W mojej głowie toczyła się bitwa myśli, z jednej strony obawa, bo to mój pierwszy raz, a wkoło śpią cztery osoby. Czy zdołamy to zrobić cichutko? Jego spojrzenie, jego dłoń gładząca mnie po policzku, odsunęła rozsądek do kąta.

Odwrócił się, podniósł nogę zginając ja w kolanie. Przywarłem do jego pleców, mój korzeń ślizgał się w jego rozpadlinie, dając jej dodatkową wilgoć. Rozpychał się między jego wzgórzami, sposobiąc się do ostatecznego natarcia. Dłonią rozchyliłem wąwóz, kierując swoje działo na tajemnicze wejście. Czułem tą pofałdowaną strukturę pod swoim wilgotnym czubkiem, starałem się wcisnąć w środek rozety. Ona jednak nie ustępowała, napierałem, atakowałem, a ona stawiała opór, mimo że moje biodra wspierała siła dłoni Rafała, który pragnął bym zdobył jego fortecę. Jego ciało stawiało zasieki nie do przebicia. Nagle złota myśl rozjaśniła mój umysł.
 
– Zaczekaj – cicho powiedziałem. Odwróciłem się cicho i z szafki i wyciągnąłem „Linomag”, maść, którą stosowałem na odparzenia po naszym biegu.

Otworzyłem słoiczek, nanosiłem ją palcem na swoją męskość, by na koniec rozsmarować na wierzchu wrót Rafała. Znowu nacierałem, granica zaczęła ustępować, zagłębiałem się powoli. Zapadałem się w drugim człowieku, czułem jak ustępują bariery, których nie mogłem pokonać. Niespodziewanie moje biodra doznały przyspieszenia, część mnie znalazła się w innej przestrzeni, gorącej, żywej, pulsującej. Wiedziałem, że mur padł.

Pozostawałem chwilę w bezruchu, by ogarnąć te odczucia. Ruszyłem delikatnie do przodu, zagłębiając się w tym co nie było moje, zrywając ostatnią tajemnicę jego ciała, napawając się jego ciepłem. To wnętrze odsłaniało przede mną symptomy życia. Czułem puls jego serca, moją sztywność obejmował rozgorączkowany zaciskający się pierścień. W końcu dotarłem do ściany tak teraz mi bliskiego ciała, nie mogłem się już dalej zapadać w jego otchłani. Zostało mi tylko się wycofać, by na nowo szukać jego granicy.

Jego dłoń wyszukała moją i porwała ją do swoich ust. Usta składały na niej pocałunki szybkie i nerwowe. Palce wpadały w otwarte wargi, trochę przygryzane, trochę ssane. Ja powoli i systematycznie obijałem swoje biodra o jego pagórki. Ruchy były powolne delikatne i ciche ale oddech nie potrafił złapać odpowiedniego rytmu. Zatapiałem się w nim płynnie. Kiedy wycofywałem się, wnętrze kurczyło się ,trzymając mocno swoim pierścieniem, nie pozwalając bym je opuszczał. Ten silny skurcz, przyprawiał mnie o chęć zmiany rytmu, o przyspieszenie, o mocne dobijanie do jego bioder, o wypełnienie tej gorącej, falującej przestrzeni całym sobą, by na końcu rozpłynąć się w nim, doznając spełnienia. Docierałem powoli do drugiego brzegu, marząc o tym by i on za chwilę wypełnił moje wnętrze.

<a href="http://www.fotosik.pl/zdjecie/56adb180691b8490" target="_blank"><img src="http://images76.fotosik.pl/68/56adb180691b8490med.jpg" border="0" alt=""></a>
 
– Chłopaki dajcie fajkę, palić się chce – usłyszałem zdanie wypowiedziane przez Władka, który patrzył na nas w tej chwili. Zamarłem w Rafale. Mój oddech był płytki, mój sztylet utknął w bolesnym skurczu Rafała. Cisza i głos: – Wiem, że nie śpicie, dajcie fajkę – Powoli odklejałem się od rozgrzanego ciała kochanka. Podniosłem się przesuwając na swoje łóżko i okryłem się kocem, sięgnąłem do szafki i wyciągnąłem papierosa, rzuciłem w stronę Władka. 
– Łap – powiedziałem. 
On wstał, założył kapcie i wyszedł zapalić. Leżałem milcząc. Rafał nie poruszał się, leżał tak jak go zostawiłem. Znalazłem swoje spodnie od piżamy i naciągałem na swoją nagość. Rafał odwrócił się, jego oczy błyszczały, zauważyłem uśmiech na jego ustach. Wykonał kilka ruchów i też założył dół od pidżamy. 
– Jak on wróci to pójdziemy zajarać – powiedział. 
– Nie ma sprawy – rzekłem. Po kilku minutach wrócił Witek i położył się na swoim posłaniu. Teraz my przeszliśmy do łazienki. Rafał usiadł koło mnie i pocałował. 
– No, tu ciemno, nie widział dokładnie – uśmiechał się mówiąc to. 
–Mam nadzieję. Nie bolało cię, no wiesz jak byłem w tobie? 
– Troszku ale potem było… Nawet nie wiem, było tak, że ech, no i jeszcze trochę, a samo by ze mnie leciało – znowu mnie całował, obejmował ramieniem i tulił. Mnie łzy spływały same. On wziął moją twarz w swoje dłonie i zlizywał je. – Głupi, no mój pedałek nie płacz. 
--Wiesz tak mi było dobrze i chciałem byś wszedł we mnie. Chciałem ci oddać to co mi podarowałeś. Bardzo tego chciałem. Tak być twój, byś był we mnie najgłębiej, jak tylko można. Ja czułem, że jestem częścią ciebie. To było… no, nie wiem magiczne – patrzył na mnie i znowu całował. 
– Ja już nie dziewica i ty nie dziewica, a chłopy mają… no, dobry seks ze sobą. Może jak ty wróci z tego szpitala. To razem na przepustkę pojedziem, gdzie nie ma ludzi. Bo w lesie z tobą nie chcę. I ty całował moją dupę. Ja myślał, że ty mnie tym językiem wyrucha. Oj, to dobre było – czułem jak pąsowieję na twarzy. Co innego robić, a co innego słuchać, jak ktoś tak mówi poza łóżkiem. Było mi też żal, bo wiedziałem, że go okłamuję. Wiedziałem, że jeżeli plan wypali, to nie będzie wspólnej przepustki, lasu, niczego. Że go tu zostawię za dwa, trzy miesiące. Może listy będę wysyłał? Znowu chciało mi się płakać. Ile dni nam wspólnych tu zostało? Dzień, dwa, może trzy. 
– No, a ten szpital to jakieś w chuja walenie, co? Jakbyś miał te plecy tak chore, to byś mnie nie ruchał. 
– No… tak, wiesz to pomysł kapitana. Jak tam poleżę, to może mi służbę skrócą – powiedziałem, znowu go okłamując. W tych pięknych oczach, gasł żar, patrzył na mnie i tylko pomachał głową. 
– No to my idziem spać. Wstaliśmy, by dowlec się do łóżek. Kładłem się rozdarty z ciężkim sercem. 

Rano żartowaliśmy, Władek nic nie komentował. Niestety, koło dziesiątej przyszedł Jacek z plecakiem i moim płaszczem w ręku.
 
– Zbieraj się ambulans czeka. 
– To dzisiaj? – spytałem zaskoczony.

Powoli pakowałem swoje przybory toaletowe, szkicownik i ołówki do reklamówki. Kątem oka obserwowałem Rafała, odwrócił twarz w stronę okna. Żegnałem się z chłopakami. Na końcu z nim. Widziałem w jego oczach wilgoć, smutek, może żal. Tak chciałem go przytulić, pocałować, a tylko mocno i dłużej trzymałem jego dłoń w geście pożegnania.

– Do zobaczenia Rafał, trzymaj się. 
– Ty też. 

Odwróciłem się i pokuśtykałem do wyjścia. Chciałem krzyczeć z rozpaczy, wiedziałem, że coś mi ucieka na zawsze, że będę żałował tego rozstania przez całe życie.
 
W szpitalu spędziłem dwa miesiące. Po tym czasie trzymałem kopertę z epikryzą i zaleceniem: niezdolny czasowo do służby wojskowej, z odroczeniem na rok i adnotacją by po tym okresie przenieść do rezerwy. Wracając do jednostki łudziłem się, że porozmawiam z moim kochankiem, że się z nim pożegnam, że mu obiecam, że ... . W sztabie, przywitano mnie bez emocji. Politruka nie było, szybki wpis do książeczki wojskowej, awans na kaprala. Potem zdanie umundurowania i już jako cywil dowiedziałem się, że Rafał ma urlop i wraca za trzy dni. Pożegnałem się z załogą. Poszedłem na izbę chorych, uściskałem się z Jackiem. Zbyszka nie było, kapitan Tomasz miał dyżur w szpitalu.

Szedłem sam powoli do asfaltowej drogi, zostawiając za sobą to wielkie nić, w środku czegoś. Zostawiałem tu też chyba miłość i marzenie o szczęściu.

Miałem napisać list do Rafała ale nie napisałem. Potem od października wróciłem na uczelnię i życie akademickie wciągnęło mnie w swój wir. Miałem napisać list do Rafała, podać adres akademika, numer telefonu ale nie napisałem. W grudniu przyszło nowe zauroczenie, jak zwykle bezsensowne bo jak zdobyć heteryka? Rafał stawał się kimś nierealnym, stawał się historią, tylko czasem powracał w snach. Mijały lata, życie układało się różnie. Był jedenastoletni związek, który się skończył traumą. A Rafał często wychodził z cienia niepamięci. On jedyny trwał i trwa przy mnie, nie realny ciągle ten sam młody i piękny, ze swoim wschodnim zaśpiewem, taki bezpośredni, taki jakiego go pamiętam. 

Wszystkie postaci, miejsca i zdarzenia miały swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. 

Epilog 

Do Rafała, 

kochany, piszę ten list zbyt późno. Już nie Rafale, nie będę przypinał Ci nie Twojego imienia. Zacznę od nowa. 

Do R, 

kochany, piszę po latach. Jest zbyt późno by coś zmienić. Zgubiłem Ciebie wiele lat temu. Nie odnalazłem Cię w realnym ani wirtualnym świecie. Może gdzieś żyjesz, może w Stanach, może w Polsce, może… Chcę ci napisać, że teraz już wiem, że nigdy nikogo tak nie kochałem i nie pokocham. Jesteś mi ciągle bliski, przechowuję w swojej pamięci historię naszej znajomości. By nie utracić Ciebie, przeniosłem ją na papier, by wracać do niej, gdy pamięć będzie zawodzić, by wciąż ją przeżywać na nowo. Bez Ciebie ale z Tobą. Mam nadzieję, że Ty odnalazłeś w swoim życiu miłość i szczęście. Byłeś moim marzeniem, potem spełnieniem, a teraz jesteś gorącym wspomnieniem. Do puki pamięć będzie ze mną i Ty mnie nie opuścisz. 

Na zawsze Twój 

J. 

Koniec


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez udibidi01 dnia Śro 21:05, 18 Lis 2015, w całości zmieniany 18 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
blask12345
Wyjadacz



Dołączył: 07 Cze 2015
Posty: 989
Przeczytał: 54 tematy

Pomógł: 18 razy
Skąd: zewsząd

PostWysłany: Czw 23:06, 22 Paź 2015    Temat postu:

daj im trochę czasu Smile i tak czy siak kończ, za dużo tu niedokończonych tekstów.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez blask12345 dnia Czw 23:07, 22 Paź 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
wielokropek
Adept



Dołączył: 12 Sie 2015
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz

PostWysłany: Pią 1:51, 23 Paź 2015    Temat postu:

Oczywiscie, dawaj reszte. I mozliwie szybko Smile
Odlotowe!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pisarek666
Moderator



Dołączył: 31 Sty 2010
Posty: 658
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pią 19:26, 23 Paź 2015    Temat postu:

udibidi01 napisał:
No chłopaki, napiszcie coś bo nie wiem czy to skończyć?


Wywołany w ten sposób do tablicy odpowiem: pisz dalej.
Rżnięcia praktycznie brak, przeskoki czasowe wprowadzają dezorientację, akcja momentami całkowicie zamiera, przydługie opisy przymulają, zwłaszcza te o wewnętrznych rozterkach, mógłbym jeszcze sporo wymienić, ale...
To jedno z lepszych opowiadań jakie kiedykolwiek czytałem, a czytałem ich naprawdę sporo. Miałem napisać, że tematyka gay jest tylko lekko zarysowana, nawet już zacząłem to pisać, gdy zdałem sobie sprawę, że to kompletna bzdura, to opowiadanie jest wprost przesiąknięte i ocieka wątkiem homo, ale użytym w subtelny i niesamowicie wyrafinowany sposób. Nie ma nachalnych scen seksu, nie ma przejaskrawień w sferze uczuć, w zamian jest niezwykle realistycznie opisana rzeczywistość koszarowa z początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, z wszystkimi jej niuansami i układami, co i od kogo jest uzależnione i jakie kto ma strefy wpływów. Opisanie tej rzeczywistości wymagało niezwykle starannego przygotowania, albo trzeba to było odczuć na własnej skórze. Miałem okazję "widzieć" to wszystko na szczęście z pozycji "bażanta" i na szczęście bardzo krótko.
W tym opowiadaniu pasuje mi wszystko, no prawie wszystko... jest trochę błędów i wypadało by jakoś oddzielić od bieżących wydarzeń retrospekcje (wiersz przerwy lub zmiana kroju czcionki na kursywę).
Mam nadzieję, że mój komentarz utwierdził Cię w przekonaniu, że należy bezwzględnie kontynuować i dokończyć opowiadanie, a następnie zabrać się za kolejny temat.

Serdecznie pozdrawiam, Piotr


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pablogay
Adept



Dołączył: 10 Sty 2014
Posty: 14
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pon 0:00, 26 Paź 2015    Temat postu:

cóż tu powiedzieć...super. Ale kończy się nie tak jak by się chciało...życie po prostu

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
wielokropek
Adept



Dołączył: 12 Sie 2015
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz

PostWysłany: Pon 3:40, 26 Paź 2015    Temat postu:

Dziekuje Ci za to opowiadanie.Jest ono szczegolne dla mnie, mialem bowiem prawie identyczna przygode: lozko w lozko z heterykiem, ktory sie chyba we mnie zadurzyl... Rozstalismy sie tez szybko, bo on byl z poprzedniego poboru.
Czesto wracam do tamtych chwil.
Mam nadzieje, ze masz szczesliwe zycie, Remigiusz.
A Tobie, Dibidi01 jeszcze raz dziekuje. Wspaniale opisane uczucia Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
waflobil66
Wyjadacz



Dołączył: 15 Lis 2010
Posty: 505
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy

PostWysłany: Pon 20:30, 26 Paź 2015    Temat postu:

Najpierw zacytuję sam siebie:
waflobil66 napisał:
Pierwszy fragment mnie zaciekawił, a ten ciąg dalszy to już mnie zachwycił...
...a teraz dodam, że to nie było chwilowe zauroczenie. To była fascynująca lektura od początku do końca. @udibidi01, jesteś wielki. Mam wielką nadzieję, że to nie jest pierwsze i ostatnie Twoje opowiadanie na tym forum. bravo cool bravo

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mavcik
Adept



Dołączył: 15 Gru 2011
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Skąd: Skierniewice

PostWysłany: Pon 23:21, 26 Paź 2015    Temat postu:

Wspaniale zrobione opowiadanie Wink (1) znalazłem kilka literówek, ale to nie ma znaczenia. Mam nadzieję tak jak chyba wszyscy że nie jest to ostatnie opowiadanie, które tutaj zamieścisz. Czekam jak zwykle z niecierpliwością na nowe

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pisarek666
Moderator



Dołączył: 31 Sty 2010
Posty: 658
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Skąd: Kraków

PostWysłany: Śro 21:13, 04 Lis 2015    Temat postu:

Rewelacyjne opowiadanie. Świetny rzeczowy styl, bogaty, ale bez zbędnych udziwnień. I do wszystkich wymienionych już przez innych pochwał dodam kolejną, za świetne zakończenie. Happy end jest i jednocześnie go nie ma, nie ma również dramatu, jest to co najczęściej w realu - coś po środku, a potem można tylko żałować, że nie wykorzystało się szansy, o czym świadczy list "Do R".
Zauważyłem również sporo zmian na lepsze w stosunku do pierwszego tekstu.

Pozdrawiam, Piotr

PS. Zmieniłeś układ postów przez co niektóre komentarze pierwotnie umieszczone po części drugiej nagle wskoczyły po zakończeniu opowiadania (jak chociażby mój wcześniejszy).


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
grafoy
Wyjadacz



Dołączył: 29 Mar 2009
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Śro 21:32, 04 Lis 2015    Temat postu:



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
udibidi01
Wyjadacz



Dołączył: 22 Gru 2014
Posty: 351
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy

PostWysłany: Czw 19:46, 12 Lis 2015    Temat postu: DODANE ILUSTRACJE

Pozwoliłem sobie dodać kilka ilustracji do opowiadania.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Opowiadania pikantne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Strona 2 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin