GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum GAYLAND Strona Główna
->
Nowości
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
FORUM INFO
----------------
Regulamin i inne sprawy organizacyjne
Księga gości
DO POCZYTANIA
----------------
Nowości
Opowiadania ostre
Opowiadania pikantne
Opowiadania słodkie
Opowiastki, blogi, etc
Blogi i inne teksty zewnętrzne
Same przysmaki
DYSKUSJE
----------------
Hyde Park…
Rozmowy Seksualne
Wszystko dla ciała
Penis, czyli co łączy w/w tematy
Moda i Uroda
Wszystko dla ducha
Technika, Internet i Komputery
Technika
Sport
DO POOGLĄDANIA
----------------
Video
Video - Linki
Zdjęcia
Porno Gwiazdy
Zdjęcia - Linki
Galeria Użytkowników
OGŁOSZENIA
----------------
Masturbacja
Oral
Z jak Znajomi
Anal
Sport
Kulturystyka
M jak Miłość
S jak Seks
Turystyka
Film
Książka
Muzyka
Gry
Programy
Humor i Inne
Z Kraków
Z Łódź
Z Wrocław
Z Poznań
Z Gdańsk
Z Szczecin
Z Bydgoszcz
Z Lublin
Z Katowice
Z Białystok
Z Toruń
Z Kielce
Z Gorzów
Z Opole
Z Olsztyn
Z Gorzów Wielkopolski
Z Zielona Góra
Warszawa
Kraków
Łódź
Wrocław
Poznań
Gdańsk
Szczecin
Bydgoszcz
Lublin
Białystok
Katowice
Toruń
Kielce
Gorzów
Opole
Olsztyn
Gorzów Wielkopolski
Zielona Góra
S Warszawa
S Kraków
S Łódź
S Wrocław
S Poznań
S Gdańsk
S Szczecin
S Bydgoszcz
S Lublin
S Katowice
S Białystok
S Toruń
S Kielce
S Gorzów
S Opole
S Olsztyn
S Gorzów Wielkopolski
S Zielona Góra
Z Warszawa
Opowiadania niedokończone
shoutbox
----------------
shoutbox
Strony www
----------------
Nasi partnerzy
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
homowy seksualista
Wysłany: Czw 12:20, 21 Lis 2024
Temat postu:
Też nie lubię. Kiedyś nauczyłem kierowców z pracy "icecream" i bardzo im się to podobało
blask12345
Wysłany: Czw 12:17, 21 Lis 2024
Temat postu:
Nie lubię wyrażenia 'blowjob'. Wolę 'give me head'. Większa dominacja
homowy seksualista
Wysłany: Czw 11:59, 21 Lis 2024
Temat postu:
Powszechnie mówi się "give me a blowjob"
Wiesz, wszystko zalezy od idiolektu, ale generalnie masz rację. O zaliczaniu kutasów też slyszalem
Zaś co do strzelania... Różnie to było, tak i tak, nawet kiedy byłem młody i jurny źrebak. A słynne "blue balls" miałem tylko dwa razy w życiu, więc może nie jestem tak jurny, za jakiego chciałbym uchodzić
blask12345
Wysłany: Czw 11:47, 21 Lis 2024
Temat postu:
Ale ja nie pisałem o 'prąciach' czy 'penisach'.
Jak dwóch chłopaków (zakładam, że już w wieku nastoletnim) to nie używa słowa 'siusiak'. Czy uważasz, że w prywatnej szkole w UK koleś by powiedział do innego: 'Czy mógłbyś mi possać siusiaka?'. Bardziej naturalnie by było: 'Zrobisz mi laskę?'
Zresztą w UK są fajniejsze określenia na to: 'Give me head' (jak pewnie wiesz).
Widzisz: jak młody chłopak jest podjarany to strzela wszędzie naokoło (nie pamiętasz jak mialeś 13 lat?). w późniejszym wieku to się zmienia (ale też zależy od stopnia podniecenia). jak byłem młody to wypływało mi za trzecim razem (albo czwartym).
Tak, na laski mówimy dupy. ale kiedyś spotkałem pasywa, który mówił, że 'zalicza kutasy'.
homowy seksualista
Wysłany: Czw 11:41, 21 Lis 2024
Temat postu:
Znasz ten dowcip? Facet złapał złotą rybkę, ta tradycyjnie pyta go o życzenia. "Chciałbym mieć tyle dup, ile jeszcze nikt nie miał". No i złota rybka zamieniła go w ... klozet.
homowy seksualista
Wysłany: Czw 11:33, 21 Lis 2024
Temat postu:
1. wypływanie spermy – u jednych wypływa, u innych tryska. Widziałem to i to. Ja muszę być mocno podjarany by strzelić, a raczej musiałem, bo już mam 60 lat
Kiedyś opisałem to w jakimś opowiadaniu.
2. Ale to na laski mówimy dupy, nie?
Jeśli nawet gej pójdzie gdzieś z dupami, to chodzi o dziewczyny
No i mówi się, że to kobiety dają dupy, nie? (przepraszam wszystkie Panie, to jest dosć seksistowskie, ale takie sa realia naszego języka)
3. Nie cierpię słów penis i prącie, resztę mogę używać. Ja mówię siusiak
Czasem, jak mam klopoty schować czlona po regulacji plynów w organizmie, to mowię: nie bądź chujem, daj się schowac
blask12345
Wysłany: Czw 11:08, 21 Lis 2024
Temat postu:
powiedzenie 'zaliczanie dup' w odniesieniu do zaliczania lasek zawsze wydawało mi się co najmniej dziwne. 'zaliczanie dup' to raczej odnosi się do zaliczania kolejnych kolesi, a zaliczanie panienek powinno być 'zaliczaniem cip'.
a tak idąc dalej: 'zaliczać dupy' mogą aktywni, pasywni 'zaliczają kutasy'.
btw: nie bój się używać słów tupu 'fiut', 'kutas', 'chuj'. bo jak młodzi mówią o 'siusiakach' w rozmowach między sobą, to dziwnie to brzmi ('siusiaki' to mają małe dzieci i tak mówią o tych narządach ich rodzice do pewnego wieku).
jeszcze taka uwaga (niekoniecznie do tego tekstu, przeczytałem do połowy): młodym sperma nie 'wypływa' tylko 'wytryska'. Im młodszy chłopak i im bardziej podniecony tym bardziej spektakularne eksplozja.
homowy seksualista
Wysłany: Czw 10:42, 21 Lis 2024
Temat postu:
To ciekawe, bo nigdy bym nie przypuszczał, że może się spodobać w tym miejscu. Wątek homoseksualny jest co prawda ważny, ale panowie głównie zaliczają dupy
blask12345
Wysłany: Czw 1:25, 21 Lis 2024
Temat postu:
ja jestem 😇
homowy seksualista
Wysłany: Pon 19:32, 04 Lis 2024
Temat postu:
Czy ktoś to czytał;? Czy jest ktoś zainteresowany dalszym ciągiem? Wynik ma niezły, jak na tę mizerię na forum ale czy się podoba i czy chcielibyście abym dokończył? Mam kilka pomysłów, ale jak nie będzie czytelników to szkoda czasu.
homowy seksualista
Wysłany: Śro 23:29, 12 Kwi 2023
Temat postu:
januma napisał:
Super ze jest Cos nowego tylko to czekanie na kolejny odcinek mine dobija
Widzialem kilka literowek I raz Jola Wolala do Krzysztofa Marek jak cos to moge poszukas i podac gdzie
Dzięki, ale prawdopodobnie to wyłapałem. Rzecz w tym, że nie mogę tego zmienić na lol24, bo tam są głupie zasady i każda poprawka powoduje że odcinek znika w niebyt na tak długo, aż go znów zatwierdzi admin, a tam admin, a tam admin jest straszliwie leniwy. Poprawiam więc tylko w e-booku – tyle że z niego niewygodnie kopiuje się tu na forum.
homowy seksualista
Wysłany: Śro 23:24, 12 Kwi 2023
Temat postu:
Cieszę się, że ktoś to czyta. w tym miejscu. Szok i niedowierzanie
Macie tu kilka nowych odcinków. Na bieżąco powieść leci na stronach lol24 i beztabu. Można też wpaść na mojego chomika.
Nie dajcie się zwieść masie cip itp. Gram na boisku wroga i to trochę pod publiczkę jest – tam nie lubią homo, no chyba że lezby
To jest opowiadanie GEJOWSKIE, zresztą widać, że Marek kocha Krzyśka niemal oficjalnie, a Krzysiek Marka też, tylko nie dopuszcza tego do siebie. Opisuję, jak rodzi się między nimi uczucie...
homowy seksualista
Wysłany: Śro 23:19, 12 Kwi 2023
Temat postu:
27. Paw na biurku starego
Po jakimś czasie strażniczka, platynowa blondyna o twarzy rodzącej skojarzenia z jakimiś filmami sado-maso, ubrana w nienaganny mundur, przyniosła mi posiłek. Posiłek to za dużo powiedziane. Jakaś breja na talerzu, której składu nie zidentyfikowałoby nawet najlepiej zaopatrzone laboratorium chemiczne, do tego plastikowy kubek z cieczą, która miała przypominać herbatę. Powąchałem jedno i drugie i doszedłem do wniosku, że nie przymieram aż tak bardzo głodem, by to jeść. Komórkę oczywiście mi zabrali, a nic więcej przy sobie nie miałem. Nawet nie wiedziałem, która godzina. Okno było zakratowane i wychodziło na jakieś obskurne podwórko. Pierwszy raz czułem się zupełnie oderwany od czasu, nie wiedziałem, o której mnie przyprowadzili, ile czasu tu spędziłem. Nacisnąłem na guzik. Gdzieś tam chyba zadzwoniło, bo po chwili przyszła ta gestapówka.
– Coś potrzeba? – zapytała tonem, który wskazywał, że ją od czegoś oderwałem.
– Tak, czy da się zgasić to cholerne światło?
– Niestety nie. Nie chcemy, byś sobie coś zrobił w nocy. Jak cię przewiozą do aresztu śledczego, tam będą wam gasić światło na noc.
Co oni wszyscy z tym aresztem? Chcą mnie wystraszyć? To udało im się w momencie aresztowania. Poza tym gdybym sobie chciał zrobić, nie byłoby z tym większego problemu. Wystarczyłoby sobie rozharatać nadgarstek o łóżko. Tylko po co? Cały czas żyłem myślą, że to jakaś tragiczna pomyłka i wszystko się jakoś wyjaśni. Oczywiste było, że ktoś mnie w to wszystko koszmarnie wrobił. Teraz przypomniałem sobie, że ten cholerny sweter wisiał na krześle, kiedy opuszczałem mieszkanie na Krzyckiej po raz ostatni, sam go tam powiesiłem. Wystarczyło go wziąć i pochlapać nieco benzyną, a później podrzucić. Tylko kiedy? Najpewniej w nocy, kiedy wszyscy spali. Tyle że wtedy garaż był zamknięty. Później pan Tomek gdzieś wyjechał i, jak to ma w zwyczaju, zostawił drzwi od garażu otwarte. W domu był tylko Marek. Czyżby on... Bzdura. Jaki miałby w tym interes? Poza tym na pewno nie podpalił, bo gdy to zrobiono, byliśmy zajęci ruchaniem Pauliny. A może był w zmowie z tamtymi? Może chodziło o to, by mnie odciągnąć, a Markowi dać alibi? Moje myśli były coraz dziwniejsze i zauważyłem, że zaczynam gonić w piętkę, na liście podejrzanych było już może osiem osób. Czułem się coraz bardziej zmęczony, ale jak tu zasnąć przy tym cholernym świetle?
Leżałem tępo na pryczy i mełłem wydarzenia ostatniej doby. Chyba nigdy nie wykonałem trzech numerków w odstępie kilkunastu godzin. Eh, przydałoby się małe co nieco. Mój źrebak nie był obojętny na te wspomnienia, nawet na nieudany seks z Kingą. Pogładziłem się po kroczu i aż mi dreszcze przeszły po plecach. Potrzebowałem tego teraz i natychmiast. Tylko jak to zrobić przy świetle? Położenie się pod śmierdzący koc nie wchodziło zupełnie w grę. Cela była ogrzewana i postanowiłem, że będę spał odkryty. A jak zobaczą przez judasza? Zupełnie nie znałem zwyczajów klawiszy i nie wiedziałem, jak często będę kontrolowany. Ale przecież ta baba dopiero co była i wyglądało na to, że ostatnie, co ma w głowie, to zajmowanie się więźniami. Raz się żyje, niech się dzieje co chce. Ściągnąłem gacie do kolan i rozpocząłem zabawę. Przywoływałem do pamięci nasz sobotni trójkąt, całą tę perwersyjną sytuację, która wprawiła mnie w ogromne podniecenie. Koniecznie trzeba to będzie powtórzyć, tylko kiedy? Na chwilę odechciało mi się zabawy. Kiedy oni mnie stąd wypuszczą? Ale mały dopominał się o kolejną porcję pieszczot. Niech ma... Byłem już blisko, kiedy wydawało mi się, że coś za drzwiami się poruszyło. Eh, przesadzam, drzwi były z pancernej stali, ledwie słyszałem, kiedy tu podeszła ta gestapówa. Postanowiłem olać to wszystko, bo nawet jeśli, to co mi zrobią? Męczyłem się strasznie, ale w końcu mój odsłonięty brzuch doczekał się dobroczynnych kropel. I w tym momencie zachrobotały drzwi i stanęła w nich właśnie ta gestapówa. Chyba nawet widziała, jak kończyłem naciągać majtki na dupę.
– Wszystko w porządku? – zapytała. Usiłowałem z jej twarzy coś odczytać, ale się nie dało.
– Tak, dziękuję za troskę – odpowiedziałem zjadliwym tonem. Gestapówa wręcz pożerała mnie wzrokiem. O co jej chodziło, do ciężkiej cholery? Ona najwyraźniej gapiła się w moje krocze.
– Gdybyś czegoś potrzebował, naciśnij przycisk – powiedziała głosem, którego jeszcze u niej nie słyszałem, miękkim, niemal matczynym. Pierwsze co mi przyszło do głowy, to zawoalowana propozycja z jej strony. Czemu nie, w celi nie było kamery, można tu było zrobić wszystko.
– Nie, dziękuję.
Gestapówa uśmiechnęła się do mnie, poprawiła mundur i wyszła. Nie gustuję w paniach w tym wieku, mogących być moją matką, jeśli o to chodzi. Choć z drugiej strony czemu nie? Nie była stara, miała jędrne ciało... Zacząłem sobie wyobrażać, co z nią mógłbym zrobić i nie było mi wcale nieprzyjemnie. Może spróbować? Ale co jej powiem? Mogę panią przelecieć? Albo czy może pani pobawić się moim smokiem? Jak to słowo się nazywa? Uczyli mnie na angielskim. Innuendo, czyli zawoalowana obecność seksu. To było na pewno. Tak się zastanawiając i wyobrażając nawet nie poczułem, kiedy odpłynąłem.
Obudził mnie szczęk otwieranych drzwi, w których stanął tym razem strażnik i przyniósł mi śniadanie, dwie kromki chleba, trójkącik sera topionego i znów jakiś podejrzany napój. Byłem już tak głodny, że pożarłem to niemal natychmiast, mimo braku zaufania do herbaty. Co będzie dalej? przecież nie będą mnie tak trzymać w nieskończoność? Ta cela zdążyła mi się już znudzić. Po okresie czasu, który mógłby być równie dobrze godziną jak i trzema, znów przyszedł jeszcze inny strażnik, o wyjątkowo wrednym wyrazie twarzy i nieokreślonym wieku, mógł być po trzydziestce albo przed pięćdziesiątką.
– Jak strażnik staje w drzwiach, więzień ma stać na baczność – upomniał mnie. – Krzysztof Podleśny? Idziemy na przesłuchanie.
I znów labirynt korytarzy, schody, mijający mnie policjanci, żaden nie zwrócił na mnie uwagi. Czułem się jak prowadzony na egzekucję. W końcu stanęliśmy przed jakimiś drzwiami, strażnik zapukał.
– Wejść.
Pokój był zupełnie bezpłciowy, z jakimś regałem i komputerem na biurku. Za stołem siedział policjant w mundurze i przypatrywał mi się ciekawie.
– Krzysztof Podleśny?
– Tak.
– Siadaj – wskazał mi krzesło, nie musiał zresztą, bo innego tu nie było. Usiadłem, a nogi mi drżały.
– Zacznę od najważniejszego: dlaczego podpaliłeś własne mieszkanie? Bo nie mamy wątpliwości, że to ty zrobiłeś.
Nieźle zaczyna. Jak odpowiedzieć na tak zadane pytanie?
– Przepraszam, w jakim charakterze jestem przesłuchiwany? – zapytałem, mając na myśli pogadankę, którą przeszliśmy w szkole jakiś czas temu, abyśmy poznali nasze prawa i obowiązki.
– Na razie świadka. To prokurator ewentualnie postawi zarzuty i od tego momentu będziesz podejrzanym – odpowiedział spokojnie policjant.
No nieźle. Co pamiętałem, to informację, że w polskim systemie prawnym świadek ma mówić całą prawdę i jest pociągany do odpowiedzialności za fałszywe zeznania, a podejrzany może łgać, aż powietrze świszcze i nic z tym nie da się zrobić. To sąd musi mi udowodnić, że kłamałem. Tamta pamiętna pogadanka, zresztą ze śliczną, cycatą adwokatką spowodowała, że coraz częściej myślałem o studiowaniu prawa. To wszystko było niesamowicie ciekawe i wciągające, wielka szkoda, że moją przygodę z prawem zaczynam po drugiej stronie...
– Nie mam nic do powiedzenia – powiedziałem zimno. – Zresztą w czasie podpalenia byłem u kolegi na Wojnowie, co łatwo sprawdzić choćby po rejestracji sygnałów mojej komórki, wiem, że to jest możliwe. Zresztą dzwoniliście do mnie z informacją, że moje mieszkanie się pali.
– To ty tak uważasz – policjant był niewzruszony. – Natomiast my mamy świadków na to, że byłeś przy pożarze, bodaj cztery osoby. No i nie muszę ci przypominać o swetrze, znalezionym na Wojnowie.
– Być – byłem, nie będę się wypierał, może pan swoich świadków wsadzić w – tu policjant spojrzał na mnie groźnie, choć górna warga mu lekko drżała. – Przepraszam. Ale nawet mam zdjęcia, na których tam jestem. Tylko że to było jakąś godzinę po pożarze.
– Masz jakieś zdjęcia? – zainteresował się policjant.
– Tak, coś z pięćdziesiąt sztuk, jeśli pana to interesuje. I jest na nim kilka osób, które absolutnie nie powinny tam być...
– Gdzie je masz?
– No przecież nie tu. Są u osoby, która je zrobiła, a kopie dobrze zabezpieczone.
– Czy wiesz, że masz obowiązek nam wydać wszystkie materiały związane ze śledztwem? Gdzie są te zdjęcia? Kto je ma? – w tym momencie zrobił się zły i natarczywy. Coś za bardzo go te fotki poruszyły.
– My je i tak znajdziemy.
– A w to nie wątpię – odpowiedziałem – tyle że nie wszystkie.
Chyba uderzyłem w jakiś czuły punkt tego dochodzenia, bo policjant wyraźnie się stropił i na jakiś czas zaszył w komputerze, udając że czegoś szuka. Lata z matką i konieczność ukrywania przed nią wielu rzeczy nauczyły mnie odróżniać, kiedy człowiek coś robi na serio, a kiedy na niby. Ten gliniarz w ewidentny sposób symulował pracę.
– Wczoraj przyznałeś się do tego, że sweter znaleziony w garażu na Wojnowie należy do ciebie, prawda? Jeśli tak, to co zrobiłeś ze spodniami i butami?
– Jakimi spodniami? – zdziwiłem się.
– Nie rób ze mnie durnia, w tych, w których podpalałeś mieszkanie. Co z nimi zrobiłeś?
A więc tu ich boli. Ewidentny błąd tego, kto podłożył nam ten prezent. Bo ciężko założyć, że sweter jest zniszczony, a cała reszta odzieży nie, nawet nie pachnie benzyną? Jedną rzecz podrzucić łatwo, więcej już nie.
– Cóż, musi pan w takim momencie założyć, że podpalałem z gołą dupą, bo ja tych spodni nie mam. Ba, one w ogóle nie istniały.
Gliniarz nieoczekiwanie wstał z miejsca i zaczął się przechadzać po pokoju przesłuchań. Po jego twarzy było widać, że coś mu zupełnie nie idzie. Później grzebał w szafce, ale wątpię, by chciał w niej coś znaleźć. Po kilku minutach przerwy wrócił na miejsce.
– Jeśli przyznasz się, gdzie schowałeś spodnie i buty, będzie ci łatwiej, i teraz i w sądzie. Bo teraz akta zostaną przedstawione prokuratorowi, który wystąpi do sądu o tymczasowe aresztowanie. W twoim przypadku jest ono niezbędne, gdyż mógłbyś zacząć mataczyć, niszczyć dowody przestępstwa, chociażby te spodnie i buty. Posiedzisz tam kilka miesięcy, bo sporządzenie aktu oskarżenia trochę trwa, później poczekasz na rozprawę, a naszym sądom się nie śpieszy, możesz wyjść z puszki najwcześniej po dwóch latach. Natomiast jeśli wydasz nam te rzeczy, dla prokuratora będzie to znak, że nie mataczysz i może nawet cię zwolnić. Tak więc rozważ, co ci się bardziej opłaca.
Rozważyłabym, gdyby te pieprzone spodnie i buty istniały... Miałem wrażenie, że bierze mnie pod włos, by zdobyć swoje upragnione dowody. Tylko dlaczego zabiera się do tego od dupy strony, zamiast sprawdzić, czy rzeczywiście mogłem tam być w momencie podpalenia? W tym momencie zrobiło mi się strasznie niedobrze, zawirowało mi w żołądku, pewnie od tego syfu na śniadanie i puściłem pawia prosto na biurko, ochlapując komputer. Policjant nie odezwał się słowem, popatrzył na mnie, jakby się czegoś przestraszył, po czym sięgnął do telefonu na biurku i wezwał kogoś do pokoju przesłuchań. Długo nie trzeba było czekać, zjawiło się dwóch mundurowych.
– Zabrać go – warknął gliniarz – i niech ktoś tu zrobi coś z tym syfem.
Odprowadzili mnie do tej samej celi. Znów przemierzałem ten labirynt korytarzy, nogi miałem jak z waty, wydawało mi się, że za chwilę zemdleję. Wszystko wirowało wokół mnie, znów żołądek podchodził mi do gardła.
– Zaraz do ciebie przyjdzie lekarz – powiedziała młoda policjantka, robiąca wrażenie sympatycznej. – Posiedzieć tu z tobą?
Towarzystwa takiej damie się nie odmawia, choć akurat nie kobiety były mi w głowie, zdaje się, że chwilowo było w niej nic. Tępo patrzyłem na zgrabne piersi opięte mundurem.
– Jak pani ma na imię? – zapytałem z głupia frant.
– Mariola – odpowiedziała z uśmiechem. – Ty masz na imię Krzysiek, prawda?
Skinąłem głową. Po to pracuje w policji, by być dobrze poinformowana, to jasne. Chciałem się jej nawet coś zapytać, ale język mi skołowaciał i przy każdej próbie powiedzenia czegokolwiek robiło mi się niedobrze. A właśnie przy tej ślicznotce nie chciałbym zwymiotować... Niestety nie było mi to dane. Przy kolejnej próbie otwarcia ust znów wszystko podjechało mi do gardła, na szczęście wykonałem sprint na osłabionych nogach, tak, że gliniarka aż się wystraszyła i usiłowała mnie przytrzymać, i dopadłem obskurnego kibla w ostatnim momencie. Gdy tak zwisałem z łbem nad kiblem, klęcząc na kolanach, Mariola podeszła do mnie i położyła mi rękę na plecach.
– Wstań już. Zaraz ktoś przyniesie ci coś do picia.
– Nie! – wrzasnąłem. – To od tej waszej cholernej herbaty!
– Dostaniesz lepszą – uśmiechnęła się. – Już ja się o tom postaram.
Herbatę mi przyniesiono i istotnie nadawała się tym razem do picia. Za kilkanaście minut przyszedł lekarz, stary dziadek pod sześćdziesiątkę, i mnie przebadał.
– Ty chłopcze masz powiększone węzły chłonne – powiedział macając mnie w pachwinie. – Od dawna tak masz?
– Nie wiem – odpowiedziałem. Nawet nie wiem, co to są węzły chłonne, to skąd mam wiedzieć, czy są powiększone? Zaraz zaraz... Coś mi zaczęło świtać w głowie. Kiedy zrobiłem ten cholerny test na HIV, który nie wyszedł, jednym z zapowiadanych przez rozliczne źródła objawów były właśnie powiększone węzły chłonne. Jakoś mnie to nie zastanawiało, bo poza wiadomą częścią ciała i to tylko w określonych sytuacjach nie widziałem u siebie nic powiększonego. Teraz ten cały koszmar wrócił ze zdwojoną siłą.
– Co oznaczają powiększone węzły chłonne? – zapytałem z trwogą w głosie.
– Wszystko i nic – odpowiedział enigmatycznie lekarz. – To są miejsca, gdzie w organizmie produkuje się limfa. Generalnie mogą oznaczać stan zapalny, niektóre rodzaje nowotworów, często choroby immunologiczne takie jak AIDS – powiedział to niczym wyuczoną formułkę. Nie wiem, czy widział reakcję na mojej twarzy, miałem nadzieję, że nie.
– Leczysz się na coś?
– Nie, to znaczy miałem hematospermię, ale już minęła – odpowiedziałem i pewnie zarumieniłem się ze wstydu. Zawsze mnie śmieszyło to stwierdzenie, jak można to powiedzieć, nie widząc się w lustrze?
Doktor pokiwał głową, zmierzył mi ciśnienie, dotknął w jeszcze kilku miejscach.
– Trudno powiedzieć po tak pobieżnych obserwacjach, ale może to być zwykłe zatrucie pokarmowe, stres spowodowany sytuacją, albo coś o wiele więcej. Nie podoba mi się to. Napiszę raport, jeśli trafisz do aresztu, tam się tobą zajmą, zrobią badania, pobiorą krew. Jeśli wyjdziesz wcześniej, zgłoś się koniecznie do lekarza. A na razie nic nie jedz, pij tylko przegotowaną wodę i nie bierz żadnych leków. Te wymioty i zawroty głowy mogą minąć, a jak dalej będzie tak samo, masz tu przycisk. No to trzymaj się, kawalerze – uśmiechnął się do mnie pakując swą walizkę.
Ledwie doktor wyszedł, do celi weszła policjantka Mariola z następnym piciem.
– Wszystko będzie dobrze – uśmiechnęła się.
Po tej drugiej herbacie poczułem się już o wiele lepiej, sam fakt, że podała mi ją tak piękna kobieta, nie był bez znaczenia.
– Żebyś wiedział, jak stary się miota, że zarzygałeś mu gabinet – powiedziała to z jakąś mściwością w głosie, a jednocześnie rozbawieniem. – Musisz wiedzieć, że ten policjant, który cię przesłuchiwał, nie jest tu szczególnie lubiany. Wszyscy się śmieją z tego, co się stało.
– Nie chciałem – wybąkałem jak jakiś sztubak.
– Nic się nie stało, my jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Nie takie rzeczy tu się zdarzały. Tylko rzadko w gabinecie starego... On zawsze bierze na siebie najpoważniejsze dochodzenia. Musiałeś naprawdę coś zmalować, prawda?
Jeśli robił się jakiś dobry nastrój, prysł momentalnie i Mariola to zauważyła. Wstała z mojej pryczy, obciągnęła mundur.
– No już wyglądasz w miarę podobny do ludzi – stwierdziła – i chyba mogę cię tu zostawić.
Gdy wychodziła, obserwowałem jej tyłeczek obciągnięty ciasno dopasowaną czarną spódniczką. No, taki towar mi przechodzi koło nosa... Sama wzmianka o AIDS zepsuła mi nastrój. Następny test miał być za jakieś osiem dni, będę na niego czekał o wiele bardziej zdenerwowany. O ile wyjdę, bo to wcale nie jest takie oczywiste. No i jeśli nie wyjdę, to zrobią mi go w areszcie, tak czy owak zawsze Nowak. Położyłem się na pryczy i zacząłem wspominać Jolę. Ostatnio zaniedbałem ją ogromnie, ona nawet nie wie, co się stało, chyba od czasu, kiedy matkę wzięli do szpitala. Jeśli zaś wie, to nie ode mnie i pewnie nie w taki sposób, jaki bym sobie życzył. Bo przecież policja poinformuje szkołę...
– Wstawaj, jesteś wolny – nawet nie zauważyłem, jak do celi wszedł strażnik, ten sam, co rano.
– Jak to wolny? – nie rozumiałem.
– Normalnie, wracasz do domu. Tylko trzeba cię wypisać, a to trochę potrwa, więc jeszcze z godzinkę posiedzisz tu na komisariacie.
Dość wolno to do mnie dochodziło. Jak to wolny? Bez prokuratora, bez przesłuchania? Coś mi tu mocno nie grało. Oczywiście nie miałem pojęcia co się działo za komendą, ale to wszystko wyglądało mi podejrzanie.
– Chodź ze mną.
Znów te nogi z waty... Nic się nie zmieniło od czasu, kiedy zarzygałem gabinet, przynajmniej w moim samopoczuciu. Tym razem zaprowadzono mnie w jakieś inne miejsce, kazano podpisywać papiery, nawet nie wiedziałem, co podpisuję i byłem zbyt słaby, by się tym zainteresować. Raczej zastanawiałem się, co zrobić dalej. Do domu oczywiście wrócić nie mogłem, a wątpię, by po tej akcji rodzice Marka chcieli mnie trzymać. Z kamienną miną, bez cienia uśmiechu odbierałem swoje rzeczy, nie dochodziło do mnie, że za chwilę będę wolny. Za bardzo wolny...
– Przepustkę odda pan na bramie – powiedział policjant. – I, jak tu się przyjęło, powiem ci żegnaj, bo mam nadzieję, że nie będziesz chciał tu wrócić.
– Pewnie nie, choć wybieram się na prawo, więc kto wie, co będzie dalej...
Uśmiechnęliśmy się do siebie, przepustkę oddałem i wyszedłem z komisariatu. Gdzie tu iść? Wypadałoby do Joli, ale pewnie jest w szkole, dopiero pierwsza. Leniwie ruszyłem w stronę Podwala.
– Krzysiek?
Obróciłem się. To był pan Tomasz.
– No mówiłem ci, że wszystko się wyjaśni – powiedział wesoło. – A ty co tak wyglądasz jakbyś ze szpitala uciekł? Pójdziemy na parking i odwiozę cię do domu. Chcesz coś zjeść po drodze? Podejrzewam, że więzienny chleb nie za bardzo ci smakował.
– Nie... Zresztą bardzo źle się czuję. Jedyne co chcę, to wrócić i położyć się spać.
– No widzę, że nieźle cię tam przeczołgali – powiedział pan Tomek otwierając drzwi od swego volkswagena. – Na razie nikt nie będzie cię niepokoił, sprawa jest w toku, ale chyba w końcu od ciebie się odczepią. Co nie znaczy, że nie będziesz przesłuchiwany, ale na razie ciesz się wolnością – klepnął mnie w ramię i zapuścił silnik. Jechaliśmy przez zatłoczone miasto w ciszy, nie miałem ochoty na żadną rozmowę.
Ktoś gładził mi policzek, chyba całował po twarzy... Śni mi się czy to jest naprawdę? Było mi tak przyjemnie, że nie chciałem otworzyć oczu. Po tym piekle ostatnich kilku godzin po raz pierwszy mi było przyjemnie. Przemogłem się jednak. Przed łóżkiem stał Marek, nachylał się nade mną i z jakąś czułością głaskał mi czoło.
– Nie mów nic – powiedział, gdy usiłowałem się odezwać. – Ojciec powiedział mi, że z tobą coś kiepsko.
– Ano kiepsko – odpowiedziałem. – Ale nie męcz mnie, opowiem ci wszystko, jak już dojdę do siebie.
– Spokojnie, masz czas. W szkole nic ciekawego, natomiast... zaraz opowiem ci o o Andżelice. Tylko coś zjedz, bo wyglądasz, jakbyś miał zemdleć.
Ponieważ w przyszły weekend będę na urlopie, wrzucam następną część już dziś.
homowy seksualista
Wysłany: Śro 23:19, 12 Kwi 2023
Temat postu:
26. Czarny chleb czarna kawa
– Co ty tam robiłeś tyle czasu? - zapytał pan Tomek, patrząc na mnie uważnie. Uświadomiłem sobie, że moje ręce pachną spermą i w miarę dyskretnie schowałem je za plecami.
– A nic... Stałem i myślałem.
Ale jego nie dało się oszukać.
– To ta blondynka? – spytał mrużąc porozumiewawczo oczy.
– Taaa – odpowiedziałem niechętnie, rumieniąc się przy okazji. Tak dać się złapać, jak jakiś smarkacz... Sporo muszę się jeszcze uczyć, ojciec Marka to jeszcze nie ta liga wytrawnych graczy, a pewnie spotkam w życiu więcej i groźniejszych.
– Dobrze, że nie dałeś się jeszcze z tym wszystkim zwariować – powiedział nieoczekiwanie pogodnym tonem pan Tomasz. – U matki lepiej, jutro wraca z oiomu na oddział i potrzymają ją jeszcze ze dwa tygodnie, może trochę dłużej, bo nie wszystko im do końca pasuje. Ale ponoć najgroźniejsze już minęło. Tyle że jeszcze nie może rozmawiać. Pogadałem z ordynatorem, na razie nikt jej nie będzie mówił o pożarze, załatwimy w przyszłym tygodniu. Obiecał, że się nie dowie, w każdym razie tam jej nikt nie powie, a gości na razie nie może przyjmować. Wracamy do auta?
Tak, łatwo powiedzieć "wracamy do domu", kiedy czekają mnie następne problemy. Kinga gdzieś na działce na Osobowicach, musiała biedaczka bardzo zmarznąć przez tę noc. W zasadzie powinienem do niej zadzwonić na cito, tyle że na razie nie mam jej wiele do powiedzenia. Żeby znaleźć jej miejsce w hotelu, musiałbym mieć pieniądze. Ile taka noc może kosztować? Stówę? Sto pięćdziesiąt? Dla mnie w tym momencie to były abstrakcyjne kwoty. Od pana Tomka nie zamierzałem pożyczać, bo i tak czekają go teraz spore wydatki na mnie. Mam tylko jedno ubranie, a mimo że Marek ma dwie szafy ciuchów, wszystko jest dla mnie za duże. Nie miałem sumienia prosić go o pożyczkę, poza tym prztyczki należy oddawać, anie zanosiło się w najbliższym czasie na przypływ gotówki. Jak to mawiają, gdzie nie spojrzysz, dupa z tyłu. Tępym wzrokiem patrzyłem na słoneczną, wiosenną pogodę, pierwsze kwitnące drzewa. Zupełnie nie dochodziło do mnie to, co działo się na zewnątrz.
– Jesteśmy na miejscu – usłyszałem jak zza ściany.
– Marek, jest sprawa – powiedziałem, kiedy tylko weszliśmy do naszego pokoju na górze.
– To znaczy?
– Muszę przechować jedną kobietę na noc. Kingę, opowiadałem ci o niej.
– No to niech do nas przyjedzie – wyrwał się Marek. – Adres zna. Czy to nie ona usiłowała się do nas dostać wczoraj wieczorem?
– Tak, młotku i w tym jest właśnie problem. Ona nie może się dowiedzieć, gdzie mieszkamy. Chyba że jednego pożaru ci mało...
Marek stropił się nieco i popatrzył na mnie dość niejasnym wzrokiem, jakieś zdziwienie pomieszane ze strachem.
– W co ty znowu się władowałeś?
– W nic takiego. Po prostu jednym z założeń jest to, że ona nie tylko wiedziała o tym pożarze, ale brała w tym czynny udział. Może nie jako podpalaczka, ale powiedzmy siła sprawcza. Ona jest zdecydowanie za blisko tych wszystkich złych rzeczy, które ostatnio się dzieją i postanowiłem być bardziej ostrożny.
– Już ci wierzę, łosiu. Ty i ostrożność...
– Po tym pożarze to chyba każdy by zmądrzał. Zatem nie możemy jej tu pod żadnym pozorem zaprosić, na razie dziewczę tkwi w słodkiej nieświadomości, że pomyliła wille i niech tak zostanie, chwilowo jest mi to na rękę. Gorzej, że trzeba jej znaleźć jakiś hotel, a ja zupełnie nie mam na to funduszy. Ona zresztą też nie, inaczej by mnie o to nie prosiła.
– Doba w hotelu nie kosztuje majątku, te dwie stówki mogę ci pożyczyć, oddasz przy okazji, nie musisz się śpieszyć, wiem że jesteś goły jak Paulina w saunie...
Rubaszna uwaga rozładowała napięcie i spokojnie mogłem się zabrać za szukanie hotelu. Wbrew pozorom nie było to proste. Hotele znanych sieci wykluczyłem od razu, nie na naszą kieszeń. Internet pokazał sporo, ale gdy zacząłem dzwonić, sprawa okazała się o wiele bardziej skomplikowana. "Jesteśmy zabukowani', "Mamy tylko trójki" i tak dalej, niektóre telefony nie odpowiadały w ogóle. Pierwszych dziesięć prób się wściekło i już miałem sobie dać spokój,kiedy jedenasta próba była udana, jakiś hotelik na Księżu Małym, koło Parku Wschodniego. Geograficznie koszmar, Klaudia była teraz ponad dziesięć kilometrów dalej, ale trzeba było brać, co dają.
– Mogę zapłacić tylko gotówką – powiedziałem patrząc na banknoty pięćdziesięciozłotowe, które Marek położył na łóżku koło mnie.
– Nie ma sprawy. Kiedy pan przybędzie?
– Pani, proszę dokonać rejestracji na nazwisko Kinga Stadnik.
Kinga brzmiała przeraźliwie. Miała chrypę, kichała, kaszlała, było oczywiste, że nie przysłużyła się jej ta noc w działkowej altanie. Wiadomość o tym, że ma gdzie mieszkać przyjęła z o wiele mniejszym entuzjazmem, niż oczekiwałem. Trudno, jakoś to przeboleję. Umówiłem się z nią w centrum, tak, żeby ona miała dogodny dojazd. Znów wypadło na tę kawiarenkę na Ruskiej, gdzie spotkaliśmy się po raz pierwszy. Gdy przyjechałem na miejsce, jej jeszcze nie było. Z premedytacją zająłem dokładnie to samo miejsce co wtedy. Mógłbym się założyć, że pierwsze miejsce, gdzie zacznie szukać, to właśnie tam. I nie myliłem się. Weszła do lokalu jakieś dziesięć minut później. Była prawie nie do poznania, blada, z nieułożonymi, prawie rozczochranymi włosami, nieprzytomnym spojrzeniem. A ja myślałem o niej prawie jak o arystokratce... Choć i w tym stanie nie straciła całkowicie swego piękna, wyglądała po prostu mniej wyniośle, mniej dystyngowanie.
– Siadaj – poprosiłem. – Wyglądasz, jak byś potrzebowała gorącej herbaty.
– O tak – westchnęła. I zakaszlała.
– Wypijesz, dojdziesz do siebie i pojedziemy na te Księże.
– A nie możesz mi po prostu dać pieniędzy i sama załatwię, co trzeba? po co będziesz się wlókł taki kawał?
O nie, tyle zaufania to ja nie mam. A może to po prostu komedyjka obliczona na wyłudzenie ode mnie drobnej sumki? Tak nie będziemy się bawić.
– Nie trafisz – skłamałem – a na taksówkę nie masz teraz ani ty ani ja. Będziemy musieli pojechać tramwajem.
Księża Małego nie znałem ani ja ani ona i sporo się nagimnastykowaliśmy by to znaleźć, nawet Google Maps okazały się mało przydatne. W końcu dotarło do nas, że piętrowy dom, który mijaliśmy kilka razy, to właśnie nasz hotel, prawie zupełnie nieoznaczony z zewnątrz. Nie robił wrażenia przytulnego a raczej zapyziałego. Tak samo było w środku, nie wszędzie starte kurze, mało przyjemny zapach. Za takie dno sto dwadzieścia złotych? Na szczęście pokój okazał się trochę bardziej sympatyczny, niewielki, ale urządzony z gustem, nowymi meblami i łazienką z wanną przylegającą do pokoju. Dopiewo teraz przypomniałem sobie, że przecież nie jedliśmy na mieście, a Kinga od rana nie miała nic w ustach.
– Nie jestem głodna – odburknęła. – I do jutra raczej nie będę. Boli mnie głowa i jest mi raczej słabo. Zrobię sobie kawy – pokazała na czajnik stojący na bocznym stoliku. A więc jednak ten hotel nie był tak zły, na jaki się zapowiadał.
– Nastawić ci wody na kąpiel? – zapytałem. – Rozgrzałabyś się trochę, przecież ty jeszcze dygoczesz.
– A wiesz co? To jest dobry pomysł.
Pomysł dobry, gorzej z całą resztą. było tylko dyżurne mydło, jakieś ręczniki i to wszystko. Za tę cenę trudno było wymagać więcej. Woda ciepła na szczęście też była. Gdy bawiłem się kurkami i dopasowywałem temperaturę wody, do łazienki weszła Kinga i bez słowa zaczęła się rozbierać. Zatkało mnie wręcz, zapomniałem o kurkach i patrzyłem na coraz bardziej odsłonięte ciało.
– Patrz sobie, patrz, wam tylko o jedno chodzi...
No nie, tak nie będziemy rozmawiać. Ja z dobrego serca załatwiam jej nocleg, nie oczekując nic w zamian, a ona... Ale naprawdę trudno było się oderwać, bo jej piękno było wręcz zjawiskowe. Paulina przy niej wyglądała jak krowa, Jola co prawda lepiej, ale dalej to nie ta sama liga. Idealna kibić, piersi jak spod dłuta rzeźbiarza... Już nie oddychałem a dyszałem, a mój mały pęczniał raptownie, mimo że dostał co chciał kilka godzin wcześniej w szpitalu. Kinga zupełnie bez żenady zdjęła ostatnie elementy tekstylne, po czym wymijając mnie i to tak, by się o mnie otrzeć, weszła do wanny.
– No na co czekasz? Rozbierz się.
– E... e... tego... Ja już zaraz muszę iść. Zanim się wykąpię, wysuszę... – mówiłem głosem całkowicie wypranym z przekonania.
– Przecież widzę, że chcesz...
Nie o kąpiel jej chodziło, to pewne. Oczywiście że chciałem, ale z drugiej strony wolałem, by do niczego nie doszło. To właśnie ta ostrożność, którą wyśmiewał Marek. No dobrze, ale jak ona zacznie powątpiewać w moją męskość? Aż się zagotowałem na tę myśl.
– Nie mam prezerwatywy – tym razem powiedziałem prawdę.
– Nie musisz, to nie są moje dni.
Wtedy przed oczyma stanęły mi te zdjęcia, które pokazywała w Sobótce. Jeden w cipie, jeden w odbycie, jeden w ustach i dwa w rękach. I jeszcze ja z niepewnym wynikiem testu na HIV. Jeśli mnie to czegoś nie nauczyło...
– Nie, wiesz, jakoś nie mam dnia...
– To może saksofon? A ty mi zrobisz paluszkiem... Chcę tego, pragnę. Muszę się jakoś oderwać od tego koszmaru, zrozum mnie – zakończyła prawie błagalnie.
Jaki kurna saksofon? Chyba, że jej chodzi o... Różne strony na necie zapewniały, że robienie loda jest w miarę bezpieczne, jeśli chodzi o HIV, gorzej z innymi rzeczami, ale te były na szczęście o wiele bardziej uleczalne.
– No niech ci będzie – westchnąłem i ściągnąłem spodnie, a następnie majtki. Człon potężnym skokiem w powietrze zamanifestował swoją wolność. Kinga wyciągnęła rękę, złapała go dość mocno i pociągnęła do siebie. Podszedłem, aż moje kolana zetknęły się z wanną. Nagle, bez ostrzeżenia, łapczywie wzięła mi go do ust. Nie robiła tego dobrze, to był zwykły onanizm ustami. To, co mi robił Marek poprzedniej nocy było nie do porównania, delikatne, zmysłowe, z poddaniem, tu był zwykły tartak. Co nie znaczy, że moje maleństwo tego nie lubiło. Nachyliłem się i zacząłem ją macać. Piersi, brzuch... Byłem już przy pępku, kiedy Kinga rozchyliła mi nogi, dając pozwolenie na wjazd do jej środka. Szybko udało mi się dopasować do jej przewidywalnych ruchów. Trochę mi przeszkadzała woda, wolałbym na sucho, ale jak się nie ma, co się lubi... No i pozycja była niewygodna, zaczął mnie boleć kręgosłup. Kinga coraz lepiej odpowiadała na moje pieszczoty. Znalazłem luz guziczek i uparcie dążyłem do celu.
– Już, puszczaj – szepnął, wypluwszy mojego ptaszka. – Tak, teraz, aaaaaa....
No dobra, a ja? Ale już było za późno. Kinga zanurzyła się na chwile pod wodą, jakby starając się zmyć trudy niedawnego seksu. Ubrałem się, wysuszyłem ręce, rzuciłem szybkie "cześć" i niczym burza wypadłem z hotelu, śledzony przez dziwny wzrok recepcjonistki. To chyba najgorszy seks, jaki miałem w życiu – pomyślałem idąc w stronę przystanku. Wyjąłem komórkę z kieszeni i popatrzyłem na zegarek. Już czwarta...
Gdy dotarłem do Marka, była już szósta, a jego ojca nie było w domu.
– Coś załatwia – objaśnił Marek i przeszedł do wypytywania o szczegóły spotkania z Kingą. Ledwie zacząłem opowiadać, usłyszałem warkot samochodu za oknem. Podszedłem do okna. Przed dom wjechały dwa policyjne samochody. O cholera...
– Marek, gliny! Otwieramy im?
Moje pytanie nie miało o tyle sensu, że jeden z wysiadających policjantów zauważył mnie w oknie. Z ich wyglądu, min, no i z obecności psa, czarnego wilczura wynikało, że nie przyjechali tu bynajmniej w pokojowych zamiarach. Po chwili rozległo się kołatanie do drzwi. Marek zszedł pierwszy, ja podążałem za nim, mając jakieś dziwne przeczucie, że bardziej w tym wszystkim chodzi o mnie, a nie o niego czy o jego ojca.
– Mamy nakaz przeszukania tej posesji – powiedział jeden z policjantów, zapominając się nawet przedstawić.
– Bardzo nam przykro – powiedziałem, mając w pamięci bliźniacze zajście w moim, jeszcze niespalonym domu. – Ale obecnie nie ma tu osoby pełnoletniej.
– Jakie wyszczekane się te młode zrobiły – powiedział jeden z gliniarzy z przyganą w głosie. – Kto tu jest gospodarzem? To posesja pana Tomasza Nawojskiego, prawda?
– Tak, jestem jego synem – poświadczył stojący na schodach prowadzących do ganku Marek. – Ale ojca nie ma w domu. Mogę do niego zadzwonić i zapytać, kiedy przyjedzie – zaofiarował się.
Nie musiał tego robić, dokładnie w tym samym momencie samochód pana Tomasza zajechał pod dom. Ojciec Marka wysiadł, rozejrzał się zdziwiony i zaraz podszedł do niego jeden z mundurowych, zdaje się, że ten najważniejszy. Dość długo rozmawiali, przy czym byłem zbyt daleko, by to słyszeć, poza tym chyba celowo rozmawiali na tyle cicho, bym nic nie słyszał.
– Dobrze – powiedział policjant, gdy już skończyli konsultacje. – Panowie pójdą do kuchni, w towarzystwie kolegi – tu pokazał na innego policjanta – a my poprowadzimy przeszukanie.
Siedzieliśmy w kuchni przy stole, gdzieś w kącie buszował kot.
– Mogę zrobić herbatę? – zapytał Marek.
– Wolałbym abyście nic nie robili, dopóki prowadzimy przeszukanie. Długo to nie będzie trwało.
Co wydawało mi się zastanawiające to fakt, że rewizja nie odbywała się w domu – nie było ich ani na parterze ani na piętrze. Na posesji Marka jest kilka przybudówek, widocznie zaczęli od nich. W ustach odczuwałem suchość, ale w tym momencie nie mogłem liczyć nawet na szklankę wody. Nie miałem nawet siły odzywać się do Marka, zresztą jak rozmawiać w obecności policji? Rzeczy, które kłębiły mi się w głowie, zdecydowanie nie były przeznaczone dla ich uszu. Minęło może piętnaście, może dwadzieścia minut, w końcu na korytarzu rozległy się kroki i po chwili do kuchni weszło dwóch policjantów, jeden z nich miał w ręku coś, co z daleka wyglądało na szmatę. Po minie wchodzącego po nich ojca Marka wywnioskowałem, że jest niewesoło. Wraz z nimi do kuchni wtargnął coraz bardziej nasilający się smród benzyny czy czegoś podobnego.
– Czy ktoś rozpoznaje w tym swoją własność? – zapytał ten najważniejszy policjant, prezentując coś, co przed chwilą wyglądało mi na żółtawą szmatę. Tak, wiedziałem, co to jest.
– To jest mój sweter – powiedziałem słabym głosem i wydawało mi się, że za chwilę zemdleję.
– Cóż – powiedział policjant – państwo poczekają jeszcze trochę.
Nie wiem, co on tam robił, pewnie z radiowozu rozmawiał z kimś przez radio, bo reszta gliniarzy tymczasem weszła do kuchni. Nie miałem siły myśleć, ale coś mi tu potężnie nie grało. Wydawało mi się, że ten sweter był w spalonym domu. A może nie... Ostatnio przerzucałem kilka rzeczy i mogłem go wziąć też. Chociaż... Na pewno nie śmierdział benzyną, tego byłem więcej niż pewny. Nie chciało mi się rozkminiać tego w tej chwili. Byłem śmiertelnie zmęczony, oczy mi się kleiły. Nagle w drzwiach stanął ten najważniejszy gliniarz, tym razem już bez żółtej szmaty, która jakiś czas temu była moim swetrem.
– Pan Krzysztof Podleśny? – zwrócił się do mnie.
– Tak, to ja – potwierdziłem.
– Jest pan zatrzymany w charakterze podejrzanego o umyślne podpalenie mieszkania przy ulicy Krzyckiej dwadzieścia. Czy można się skontaktować z pana rodzicami, bo rozumiem, że jest pan jeszcze niepełnoletni?
– Ojciec zmarł, gdy miałem pięć lat a matka jest w tej chwili w szpitalu na oiomie – powiedziałem chyba siłą woli, w ogóle nie rozumiem, jak w tym stanie mogłem cokolwiek powiedzieć.
– To jakaś paranoja – powiedziałem. – W momencie wybuchu pożaru byłem dokładnie w tym domu, piętro wyżej, jest na to kilku świadków, w tym osoby tu obecne.
– Wszystko wyjaśnimy – powiedział policjant. – Poza tym widziano cię na miejscu pożaru i to poświadczają co najmniej dwie osoby.
– Tata Marka nas tam zawiózł – powiedziałem odruchowo. A mówiłem, nie jechać! Po co? pali to się pali, gasić i tak nie mogłem, a po co mi ta obecność tam? No ale mądry Polak po szkodzie.
– Spokojnie, rób to, co ci panowie ci mówią, wszystko się wyjaśni, aj tego też tak nie zostawię – pocieszył mnie ojciec Marka.
– To w zasadzie już wszystko, wy chłopaki wracajcie na komendę – powiedział do wstających od stołu policjantów – a kapral Kubijaj pojedzie z nami.
Trzeba chyba być zjebem genetycznym, by się nazywać Kubijaj – pomyślałem mściwie. Marek na mnie patrzył dziwnym wzrokiem, wydawało mi się, że ma łzy w oczach. Nie, teraz nie przytulę się do niego, nikt nie będzie nikogo pocieszał... Cholera wie, kiedy zobaczę go ponownie. Znów dziwne myśli zaczęły mi chodzić po głowie. Czułem się tak, jakby na siłę odrywali mnie od kogoś bardzo bliskiego. Niechętnie, popychany z tyłu przez kaprala Kubijaja wyszedłem przed dom, a następnie w stronę auta. Drzwi suki otworzyły się z trzaskiem i już po chwili, w kajdankach, siedziałem we wnętrzu.
Było już ciemno, nie znałem terenu, nie wiedziałem, dokąd mnie wiozą. Tyle się teraz słyszy o porwaniach przez policjantów. No dobrze, nie jestem długonogą siedemnastoletnią laską, która mogliby zawieźć gdzieś w krzaki i wyruchać. Niemniej było mi nieprzyjemnie i reagowałem na każdy ruch, na każde warknięcie radia. Minęły wieki, zanim zajechaliśmy na komisariat na Łąkowej. Ciekawe, dlaczego nie do więzienia, chyba tam się trzyma podejrzanych? Niewiele wiedziałem na temat procedur policyjnych, niespecjalnie mnie to interesowało. Po kilkunastu minutach byliśmy już na miejscu. Wysupłali mnie z radiowozu, wprowadzili do wnętrza budynku i kazali czekać na korytarzu w towarzystwie tego Kubijaja, ciągle z kajdankami na rękach. Później przyszedł inny policjant, pytali o jakieś podstawowe rzeczy, a następnie zaprowadzili mnie po jakichś podejrzanych schodach na dół.
– To jest twoja cela, tu spędzisz noc, aż do rana. Jutro zostaniesz przesłuchany na komisariacie i jeszcze przez prokuratora, który wystąpi do sądu o tymczasowe aresztowanie.
Aresztowanie? Usiłowałem dowiedzieć się czegoś więcej, ale policjant przerwał mi.
– Nie ja prowadzę sprawę, ja się tylko zajmuję aresztantami. Taka jest procedura, być może prokurator cię wypuści, nie wiem. Najczęściej nie wypuszcza, a zatrzymanych przewozi się do aresztu tymczasowego.
Po czym wprowadzono mnie do celi. Było to chyba najbardziej upiorne miejsce, w jakim byłem w swoim szesnastoletnim życiu. Na lewo od okratowanych drzwi z wielkim judaszem stało żelazne łóżko, przykryte jakimś lepiącym się od brudu materacem, z drugiej strony celi był jeszcze bardziej śmierdzący kibel,, nawet pozbawiony zasłon. Gdybym akurat się załatwiał, a do celi wszedł policjant, dokładnie widziałby, co robię, zresztą sam sedes wyglądał tak odrażająco, że chyba nie byłbym w stanie się przełamać i nań usiąść. Na suficie paliło się światło, którego nijak nie dało się wyłączyć. Jedyny przycisk w celi opatrzony był na wpół wyblakłym napisem "dzwonek" i domyśliłem się, że służy on do przywoływania strażnika, gdyby się coś stało. Ciekawe, czy jak w tej piosence, będą mnie karmili czarnym chlebem, czarną kawą?
Położyłem się na tej śmierdzącej pryczy i rozciągnąłem kości. Powoli ustępowały bóle mięśni, choć dalej czułem ból tam, gdzie dostałem wpieprz. Coś nie dawało mi spokoju. To przeszukanie. Przecież gdyby mieli przeszukać wszystko, zaczęliby od domu, a później dobraliby się do przybudówek. Tu zaś było wszystko na odwrót. Wyglądało na to, że oni dobrze wiedzieli, co robią i dokąd idą. No myśl, baranie, co z tego wynika? Ktoś musiał ich poinformować, gdzie podłożył ten mój cholerny żółty sweter...
homowy seksualista
Wysłany: Śro 23:17, 12 Kwi 2023
Temat postu:
25. Przez uchylone drzwi
– Co się stało? – zapytał pan Tomasz z niepokojem w głosie.
– Chałupa się pali – odpowiedziałem beznamiętnie. Nastąpiła długa cisza, słychać było jedynie kota usiłującego dostać się do wiadra ze śmieciami i odległe odgłosy telewizora z salonu.
– Uważam, że powinieneś tam pojechać – odezwał się w końcu ojciec Marka. – Paskudnie się czuję, ale mogę ciebie zawieźć.
I co miałem mu powiedzieć? Nie potrzebuję aż takich poświęceń, poza tym przecież nie będę jej gasił, niezależnie od tego jak okrutnie to miało zabrzmieć. Uważałem swoją obecność kompletnie niepotrzebną. Myślenie o tym kto, dlaczego i tak dalej chwilowo wykraczało poza moje siły.
– Pojadę z wami – zaoferowała Paulina.
– A ty tam po co? – zdziwiłem się. – Kochanie, nie chcę cię wyganiać, ale najlepiej teraz zrobisz, jak pójdziesz na stację kolejki miejskiej i wrócisz do domu. Powiem ci, co będzie dalej jutro, dobrze?
– Ale przecież tam była twoja matka! – wykrzyknęła histerycznie. – Naprawdę jesteś taki zimny drań, że nie interesuje cię los własnej matki? Przecież ona może już nie żyć... – nawet nie skończyła porządnie i wybuchnęła płaczem.
– Mama Krzyśka jest w szpitalu – wyprowadził ją z błędu Marek – i jest tam od kilku dni.
Paulina popatrzyła na mnie wielkimi oczami, kompletnie zdziwiona.
– I ty mi o tym nie opowiedziałeś? Jak mogłeś? Myślałam, że nas coś łączy? To ja ci wszystko mówiłam, jak na świętej spowiedzi, a ty tak do mnie? – padła na blat, ukryła twarz w ramionach i zaniosła się płaczem. I co mam z nią zrobić?
– Paulinko, kochanie – powiedziałem, kładąc jej rękę na ramieniu, tylko w celu uspokojenia, żadne amory nie były mi w głowie. Odrzuciła ją silnym potrząśnięciem barku.
– No co masz mi do powiedzenia? – krzyczała przez łzy. – Jesteś podły, podły, podły...
Robiło się coraz bardziej nieprzyjemnie i było mi zwyczajnie głupio wobec Marka i jego ojca. Nie wiedzieli i nie mogli znać historii naszej krótkiej ale już bardzo burzliwej znajomości. Jak ja teraz wyglądam w ich oczach? Pewne rzeczy należałoby sobie wyjaśnić, ale przecież nie przy świadkach. Tymczasem Paulina wręcz parła do konfrontacji, czerwona na twarzy i rozedrgana.
– Pogadacie później – wybawił mnie z tarapatów głos pana Tomasza, siedzącego po przeciwnej stronie stołu i przypatrującego się awanturze. – Ubierajcie się chłopaki i jedziemy, jeśli cokolwiek będziemy mogli zobaczyć. Później to wszystko będzie odgrodzone policyjną taśmą.
Paulina ubrała się bez słowa i nie pożegnawszy się z nikim poszła na stację kolejki miejskiej. Na razie nie chciałem o niej myśleć, na to wszystko przyjdzie jeszcze czas. A zdaje się, że nadchodzą niespokojne chwile. Chwilowy kryzys czy to już naprawdę koniec? – zastanawiałem się ubierając. Sam nie wiem, co dla mnie byłoby lepsze. Nie byłem w niej zakochany, jeśli o to chodzi, ale była stałą i prawie zawsze osiągalną partnerką załatwiającą moje potrzeby seksualne. Była to słowo kluczowe. W dalszym ciągu nie znałem jej rzeczywistej roli jako pasa transmisyjnego do Andżeliki i właśnie dlatego chorobą matki nie chwaliłem się. Wiedział kto miał i to wszystko.
– Chłopaki, gotowi? – w drzwiach pojawił się pan Tomasz, kichając i prychając. – Jedziemy.
Od czasu, kiedy oddano do użytku Wschodnią Obwodnicę Wrocławia, dojazd na Partynice już nie był aż tak utrudniony i nie trzeba było się przebijać dziesiątki kilometrów przez Wrocław, by dostać się na południowy zachód miasta. O tej godzinie ruch był niewielki, nie zajęło nam to więcej niż piętnaście minut, nawet jeśli obwodnica jest jeszcze niedokończona i od Ołtaszyna trzeba było trochę lawirować ciemnymi uliczkami.
Gdy zajechaliśmy na miejsce, strażacy dalej wykonywali swoją robotę, choć była to już końcówka, jeśli nawet były jakieś płomienie, dawno zostały już zgaszone. Mieszkamy na pierwszym pietrze i okno od kuchni było teraz jedną osmoloną dziurą, choć przy słabym oświetleniu i to było ledwie widać. Pogaszone światła wokół naszego mieszkania wskazywały, że wszystkich zdążono już ewakuować. Wokoło domu stały tłumy ludzi, zgromadziło się tu pewnie pół osiedla. Niespokojny tłum był milczący, gdzieniegdzie było słychać ciche rozmowy. Kilka twarzy rozpoznałem, to sąsiedzi z innych bloków i domków jednorodzinnych.
– Ja się urywam na chwilę – poinformował mnie Marek.
– Gdzie idziesz? Po co?
– Bądź tu na miejscu – powiedział. – Rzucę okiem, może uda mi się coś zobaczyć.
Co on chciał widzieć? Zresztą mi w tej chwili było obojętne, chciałem się dostać do środka i zobaczyć, co strawił ogień, czy jeszcze z naszej chałupy jest co zbierać. Sforsowałem barierki i ruszyłem w stronę bramy, ale zostałem zatrzymany przez strażaka, starszego mężczyznę w mundurze ogniowym.
– Ale ja muszę do środka – usiłowałem go przekonać. – To moje mieszkanie.
– Teraz nigdzie pan nie wejdzie, tam jest po prostu niebezpiecznie. Nie wiemy, na ile ucierpiał strop, ściany nośne, klatka schodowa. Ogień był naprawdę wielki.
– Wie pan może, co się spaliło? – zapytałem już nieco mniej pewnie.
– Cały przedpokój, cała kuchnia łącznie z meblami i mniejszy pokój, wszystko co z tej strony bloku. To z drugiej jest w miarę nietknięte, co nie znaczy, że zaraz będzie można tam zamieszkać.
Podziękowałem i wróciłem do samochodu. Pan Tomasz siedział przy otwartych drzwiach i palił papierosa.
– Dowiedziałeś się czego?
– Niewiele. Tyle że połowa chałupy się zhajcowała. To wszystko, co od tej strony. Oznacza to mniej więcej tyle, że nie mam żadnego ubrania, żadnej książki do szkoły, na szczęście wszystkie zeszyty są u Marka.
– Teraz się o to nie martw, wszystko da się załatwić. Przygotuj się teraz na długie przesłuchania i podobne, pożar mieszkania to jest jednak poważna rzecz.
– Jakie przesłuchania? – zapytałem zdziwiony.
– Policyjne. Będą musieli ustalić przyczynę pożaru, a ona nie jest pewna, na mój gust jest to podpalenie. Jakby to był pożar od instalacji, to raczej kuchnia i pokój nie spaliłyby się równomiernie. Pożar łatwo nie przeniósłby się z kuchni do pokoju, przecież je dzieli ściana. Popatrz na okna, ale uważnie.
Miał rację, oba były bez szyb i oba upalone mniej więcej w takim samym stopniu. Miałem jednak dość myślenia na ten temat. Gdzie ten Marek? Rozglądałem się rozpaczliwie dokoła, jednak nie było go widać.
– Pójdę go poszukać – powiedziałem i otworzyłem drzwi auta.
– Daj sobie spokój, po tym ciemku raczej go nie znajdziesz. Wie, gdzie parkujemy, wróci to będziemy jechać.
Marek pojawił się po jakichś dziesięciu minutach.
– Coś ty tam robił tyle czasu? – zdenerwowałem się.
– Zdjęcia – odparł spokojnie. – Tym wszystkim ludziom, którzy tam stali. Co prawda pewnie nie wszystkie wyszły dobrze, jest ciemno, a część robiłem bez flesza, by nie podpaść.
– Po co? – zdziwiłem się, jednak na krótko. To nie było takie głupie, całkiem możliwe, że podpalacz był właśnie w tym tłumie i czekał na naszą reakcję. Marek to jednak ma łeb, odkryłem to samo po raz nie wiadomo który.
– Dobra, to wracamy, nic już tu nie zwojujemy – zdecydował ojciec Marka. Zamknęliśmy drzwi i ruszyliśmy przez wąskie uliczki Partynic. Pan Tomasz nie znał terenu, mnie ciężko było go prowadzić, bo nie znałem terenu z perspektywy kierowcy.
– Teraz w lewo – zarządziłem.
– Nie mogę, jednokierunkowa – to mówiąc pojechał prosto. Byłem już mocno zmęczony, dziki wieczór i niespodziewany wyjazd zrobił swoje, oczy kleiły mi się od zmęczenia.
– Ojciec, masz ogon – poinformował go Marek, ciągle tym samym głosem manifestującym niechęć i wręcz wrogość.
– Ten co za nami jedzie?
– Tak, ten sam. Informuję cię, że zrobiłeś kółko, a on cały czas za nami jedzie. Zrób coś, żeby nas wyprzedził.
Byliśmy już na Ołtaszynie, który znałem o wiele mniej i raczej nie mogłem pomóc. Nasze auto przyśpieszyło, ten który za nami jechał, również. W tym momencie zahamowaliśmy, tamten z tyłu nas minął. Niebieski samochód, nawet nie zauważyłem marki.
– DW 299CT – powiedział na głos pan Tomasz. – Marek, zapisz to gdzieś, ja nie mam pamięci do liczb. Citroen, niebieski, dwie osoby w środku, jeden mężczyzna, jedna kobieta. Tak to przynajmniej wyglądało z mojej strony, mogę się mylić.
Po kilkuset metrach tamten samochód pojawił się za nami ponownie. Tu już nie mogło być mowy o przypadku. Ojciec Marka przyśpieszył, tamci również. Pogoń uliczkami willowego Ołtaszyna niewiele zmieniła, tyle że w końcu dojechaliśmy do ulicy Roweckiego-Grota, która rozpoznałem natychmiast i za chwilę byliśmy na wschodniej obwodnicy. Ruch był na szczęście nieco większy i panu Tomaszowi udało się schować między kilka samochodów, niebieski citroen przestał się rzucać w oczy.
– Ojciec, dokąd jedziesz? – zdziwił się Marek. – Przejechałeś zjazd.
– Nic nie przejechałem – odburknął pan Tomasz. – Jak zgubić to zgubić – powiedział i zwiększył szybkość. Zdaje się, że jechaliśmy o wiele szybciej, niż życzyłyby sobie tego przepisy, wyprzedziliśmy jeszcze kilka samochodów.
– A teraz trzymajcie się – ostrzegł i wykonał dziki skręt na zjeździe z obwodnicy. Zarzuciło nami porządnie, w żołądku zacząłem odczuwać mdłości. Byliśmy w Kiełczowie, takiej wiosce za Psim Polem, ale nasi prześladowcy już się nie odnaleźli.
Gdy wróciliśmy do domu, było już dobrze po jedenastej i niczego nie pragnąłem, tylko uwalić się i spać. Nawet jeść mi się nie chciało, a po wariackiej jeździe samochodem jeszcze kręciło mi się w głowie. Ale nie było mi to dane, przynajmniej chwilowo.
– Obejrzymy jeszcze zdjęcia – nalegał Marek. – Tylko poczekaj, wrzucę je na komputer, będzie większy obraz. Może kogoś uda ci się rozpoznać.
– Ale co to da, o tej godzinie? Nawet jeśli będzie tam ktoś znajomy.
– Później się będziemy zastanawiać. Poczekaj, zejdę na dół i zrobię nam kawy, bo inaczej tu wszyscy pośniemy.
Gdy Marek wrócił z dwiema parującymi filiżankami, oczy mi się już tak kleiły, że prawie spałem.
– Łyknij i oglądamy.
Zdjęć była masa, ponad pięćdziesiąt. Fotografie były zrobione przy użyciu zoomu, ale z dobrej perspektywy, tak, że było widać ludzi stojących przed rozstawionymi przez straż pożarną barierkami. Na pierwszych nikogo nie rozpoznałem. Wtem nagle wydało mi się, że zobaczyłem coś znajomego
– Wróć na poprzednie – poprosiłem. – Ta osoba – pokazałem, gdy fotka była już na ekranie. Twarz była dość niewyraźna, natomiast i fryzura i płaszcz były mi znajome. Andżelika? A co ta pipa tam robi?
– Kto to jest według ciebie? – zapytałem Marka.
– Trudno powiedzieć, ale wygląda na Andżelikę.
Niespodziewane odkrycie spowodowało, że kawa już nie była potrzebna, żeby mnie obudzić. Zaczęliśmy buszować w zdjęciach. Andżelika była na jeszcze dwóch i tym razem nie było wątpliwości, że to ona. Na innej fotce zobaczyłem osobnika, który mnie śledził przez ostatnie dni. W przypadki nie wierzę i to był na pewno on, ten sam płaszcz, ten sam jeżyk, miał twarz charakterystyczną, lekko ospowatą, jak po niewyleczonym trądziku. Zauważyłem jeszcze jedną osobę, ale jej twarz ledwie mi coś mówiła, tyle że zupełnie nie pamiętałem okoliczności, w jakich było dane mi ją poznać. Zeszliśmy na dół i podzieliliśmy się wiadomościami z ojcem Marka, który jeszcze siedział w kuchni i oglądał telewizję.
– Zgrajcie te zdjęcia i zostawcie mi je na jakimś pendrajwie – poprosił. – I idźcie już spać. I pamiętaj, Krzysiek, że jakoś trzeba poinformować twoją matkę, bo o niczym nie wie. Jutro pojedziemy do szpitala.
Chciałem zaprotestować, ale nie miałem już sił. Poza tym niezależnie, w jakim stanie była matka, musiała się o tym dowiedzieć. Ale to będzie dopiero jutro. Kiwnąłem na Marka, pożegnaliśmy się z jego ojcem i poszliśmy na górę. Już byłem bez gaci, gotowy do ostatecznego walnięcia się na łóżko, kiedy zapipała moja komórka. Niechętnie wyjąłem ją ze spodni i jeszcze bardziej niechętnie odczytałem, kto dzwoni. Kinga. Jeszcze tego brakowało. Ale ta rozmowa wisiała nad nami jak, jak mówiła historyczka? Miecz Damoklesa. Niechętnie wcisnąłem ikonkę zielonej słuchawki.
– Kompletnie się na tobie zawiodłam – zaczęła Kinga bez wstępów. – Miałeś mnie przechować przez weekend. I co? Chciałam cię znaleźć, ale Andżelika nie pamiętała nazwy ulicy i opisała dojście tak, że kompletnie się pogubiłam. Mówiła, że będziecie sami w domu, a otworzył mi jakiś gruby, obleśny facet i strasznie mnie opieprzył. Później pomyślałem, że pomyliłam przecznice i zapukałam do innej willi, ale tam nikt nam nie otworzył. Usiłowałam się dodzwonić do Andżeliki, żeby jeszcze raz mnie poprowadziła, ale chyba miała wyłączony telefon.
– Mam problemy rodzinne i w ogóle mnie tam nie było – powiedziałem zimno, w duchu ciesząc się z szopki odegranej przez ojca Marka. Gwałciciel, nie gwałciciel, lubiłem go coraz bardziej. – Wieczór spędziłem w szpitalu – zełgałem.
– A to cię bardzo przepraszam – Kinga spotulniała trochę. – Nie mówiłam ci szczegółów, ale miał dziś wieczorem przyjechać ten gostek z Poznania, o którym ci mówiłam. Problem w tym, że mu wiszę sporo pieniędzy i on by mnie na pewno zabił, albo zrobił coś równie strasznego. Dlatego tak bardzo potrzebowałam tego dzisiejszego noclegu. Jutrzejszego chyba również, bo on chyba będzie do poniedziałku. A tak zniknęłam i mnie nie ma.
– Gdzie jesteś? – zapytałem z nagłą troską w głosie.
– Jak to gdzie? Na działkach na Osobowicach, koło cmentarza, tu ma altanę jedna z moich kumpeli. Nie trzeba mieć kluczy, by się tam dostać, ale jest potwornie zimno i wilgotno...
– Nie masz na hotel?
– Właśnie sęk w tym, że nie. Mam tylko pięćdziesiąt złotych, wystarczy tylko na jakieś jedzenie.
Nie miałem siły wnikać, co na to jej rodzice i w ogóle ta cała sytuacja zaczęła mnie potwornie irytować. Obiecałem, że pomyślę, co się da zrobić i szybko się rozłączyłem, rzuciłem komórkę w kąt i padłem na pysk na poduszkę. Po chwili poczułem na swoich barkach ciepłą, prawie gorącą rękę Marka. Ze zdziwieniem odkryłem, że to jedna z najprzyjemniejszych chwil dzisiejszego dnia. Powoli ustępowało napięcie, zniknął szalony film z dzisiejszych wydarzeń, przesuwający się przed oczyma. Nawet nie wiem, co Marek robił ze mną dalej, bo zwyczajnie urwał mi się film.
Obudził mnie telefon od Pauliny, który odrzuciłem ze wstrętem. Usiłowała zadzwonić jeszcze raz, rozłączyłem ponownie, wysłałem pilnego esemesa o treści "daj mi teraz spokój" i wyłączyłem komórkę. Wszystkie wydarzenia z wczoraj wróciły do mnie nagle z takim impetem, że aż się zachwiałem.
– Chłopaki, śniadanie! – rozległ się głos ojca Marka. Niechętnie i z ociąganiem ubrałem się, obserwując spode łba Marka i jego potężny poranny wzwód. Ubrawszy się zeszliśmy na dół.
– Krzysiek, wcinaj szybko i pojedziemy do szpitala teraz. Później jestem umówiony z kilkoma ludźmi, zobaczymy jak ci pomóc. Zgraliście te zdjęcia?
– Tak, są – zapewnił go Marek.
– On przy tobie też chodzi z taką sterczącą parówą? – zdenerwował się ojciec Marka, obrzucając syna krytycznym wzrokiem. – Tyle razy mówiłem, że w pokoju i w łóżku może robić co chce, a na dół ma schodzić i wyglądać jak człowiek a nie napalony źrebak.
– Mnie to nie przeszkadza – roześmiałem się. – Wszyscy mamy to samo.
– Ojciec, odwal się – odparował Marek. – Trzeba było dać nam się wyspać, a nie wołać nas na gwałt.
– Dobrze już, dobrze, faktycznie było jak w wojsku, usprawiedliwiony. Tylko że mam od cholery rzeczy do załatwienia i musimy do tego szpitala jechać natychmiast.
W samochodzie nie miałem ochoty na żadną rozmowę, tak po prawdzie pospałbym sobie jeszcze kilka godzin. Pan Tomasz widać rozumiał, bo po dwóch nieudanych próbach odpuścił sobie zagadywanie mnie.
– Zrobimy tak: ty zajrzyj do pokoju matki, daj mi ręką znać, czy ona tam jest, a jak nie, to pójdę do gabinetu lekarskiego i postaram się czegoś dowiedzieć.
Miało to sens, bo korytarz, w którym mieścił się pokój matki był nieco na uboczu od głównego traktu. Weszliśmy do budynku, wjechaliśmy na piętro i poszedłem wzdłuż korytarza. Drzwi do sali, na której leżała moja matka, były lekko uchylone, toteż zajrzałem przez szparę. I oniemiałem. Łóżko matki było puste, to, na którym jeszcze niedawno leżała staruszka również. Na trzecim, z boku, leżała ta blondynka, która była tu ostatnim razem. Leżała to jednak mało powiedziane, Leżała na łóżku, nieprzykryta żadnym kocem, który leżał zmięty obok, a poły jej szlafroka były lekko uchylone, odsłaniając niewielkie, ale dobrze uformowane piersi. Jej ręka spoczywała na kroczu i wykonywała dobrze mi znane ruchy. Szczegółów nie widziałem, to wszystko było albo zakryte albo pod złym kątem. Dopiero teraz przypomniałem sobie, że pan Tomasz czeka na środku korytarza, kiwnąłem mu ręką, że matki nie ma i wróciłem do obserwacji. Musiała mieć jakiś wibrator czy podobny przedmiot, bo palce było widać prawie w całości, a jej ruchy były zbyt okrężne jak na zwykłą palcówkę. Widowisko było tak zajmujące, że z miejsca zaschło mi w gardle, a mój mały powiększył się w tempie wręcz niespotykanym. Nagle poła osunęła się na łóżko i to, co było dotychczas pozostawione wyobraźni, było mi podane jak na talerzu. Faktycznie miała jakiś wibrator, którym wykonywała dziwne, kolisto-penetrujące ruchy. Nigdy tak nie robiłem, trzeba zapamiętać i wypróbować przy najbliższej okazji. Wymacałem małego i zacząłem go uciskać przez spodnie w tym samym rytmie, w jakim robiła to dziewczyna. Była już blisko, jej ciało lekko unosiło się i opadało, ruchy stawały się coraz bardziej natarczywe, drapieżne. Jej oddech powoli zaczął być słyszalny i dodawał mi dodatkowego podniecenia. Zdenerwowałem się, przez spodnie to nie robota i wsunąłem rękę w majtki. Co prawda miałem niewielkie możliwości manewru, ale zawsze coś, mały zareagował prawidłowo, po całym ciele rozszedł się z takim utęsknieniem oczekiwany skurcz. Już, już zaraz. Ona też dochodziła, sapała wręcz, a jej włosy były bardziej rozwichrzone niż dotychczas.
– Marek, chodź tu! – rozległo się wołanie.
Przypominam, że dotychczasowe odcinki są dostępne w e-booku (pdf) pod adresem w moim profilu. Dziękuję za wszystkie lajki i komentarze i proszę o następne. Napiszcie czy się podoba czy nie i czy już nie macie dość
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin