Ali9000 |
Wysłany: Nie 17:54, 29 Sie 2010 Temat postu: |
|
To co przytrafiło się tobie przytrafiło się też wielu innym ludziom... Wiem gdyż znam takich ludzi, no może nie są jak my homoseksualistami, ale uwierzcie nawet heteroseksualiście czy biseksualiście przez to przechodzą. Nie ważne jakiej jesteśmy orientacji, czy koloru skóry czy mężczyzną czy nawet kobietą. Prawie połowa ludzi pewnie na świecie przechodzi przez z to. Dlatego ważna jest pomoc i wsparcie innych. Napisałeś że nie wiesz po co to piszesz. A ja ci powiem że napisałeś to opowieść, powierzyłeś nam swoje wspomnienia, bo właśnie szukasz tych rzeczy... Uwierz wyżalenie się komuś co ci na serduchu leży pomaga i to bardzo. Mówi się że to nie wiele ze to nie pomaga a to kłamstwo. Sam również byłem w depresji jak miałem 13-14 lat z jakiego powodu hmmm... w sumie już zapomniałem, powiecie że to nie możliwe, że jak można zapomnieć coś takiego. A ja wam powiem można. Zapewne teraz bym nie siedział przy komputerze i nie pisał tu w ogóle bym nie istniał, no można powiedzieć że próbowałem samobójstwa i to chyba ze 3 razy za każdym mi nie wyszło. Chyba ten na górze mnie za bardzo lubi albo ma względem mnie jakieś większe plany sam nie wiem. Moi rodzice jak i rodzeństwo w ogóle wszyscy wokół mnie tego nie zauważyli ale o to mi chodziło.... No i za bardzo się rozpisałem a nie o tym miałem... No wiec gdyby nie pewna osoba nie było by mnie tu... Założyłem blog opisywałem tam wszystko każda minute swego niezbyt długiego życia i znalazła się osoba która mi pomogła nie znałem jej w realu ale podtrzymywała mnie na duchu słuchała mojej głupiej paplaniny o tym jakie jest moje życie głupie i do niczego, zamiast się śmiać ona mnie spierała dzięki temu wstałem i żyje. Teraz tryskam optymizmem, korzystam z życia jeśli można tak powiedzieć, próbuje zarażać innych szczęściem, bo chce im pomóc! W końcu tylko zwykły dupek tego by nie chciał. Gdy słyszę jak ktoś umiera zabija się jest mi smutno ponieważ nie mogłem mu pomóc jednak nie możliwe jest by pomóc wszystkim. Dlatego proszę cię nie wszytko stracone wiem że możesz mi nie uwierzyć, ale na pewno znajdziesz drogę która wskaże ci życie w szczęściu może nie wiecznym czy trwające kilkadziesiąt lat, ale znajdziesz ja jestem pewien:) Życzę ci powodzenia i trzymam za ciebie kciuki. Ponieważ wiem że ci się uda. Zapewne wiele osób ci to mówi i jestem jakaś setna z kolei ale po prostu nie chciałbym usłyszeć jak kolejna młoda osoba ginie... Zbyt wielki to ból gdy ktoś taki był, istniał, chodził, mówił, uśmiechał się, po prostu był, zaraz nie rusza się, nie mruga, nigdy nie zobaczysz jak znowu się uśmiecha, nigdy się do ciebie nie odezwie, a co najgorsze to nie poczujesz już tego ciepła które wypływa z serca tej osoby ponieważ jej już nie ma nie żyje... zostaje tylko chłód i pustka....
Czy aby na pewno tego chcesz??
Jeśli nie masz z kim porozmawiać jestem... wiem że to nie wiele, że z jakimś młodym młokosem nie znającym do końca życia, który nigdy nie zaznał pierwszej miłości, ale co z tego?? Czyż od tego zginiemy?? Przecież nic się nie stanie jak porozmawiamy, prawda?? Odezwij się do mnie na pw porozmawiamy co ty na to?? Bede czekał Mówi się że nadzieją matką głupich, no i co z tego że wierzę? to czyni ze mnie głupca? Jeśli tak to mogę nim zostać No i jak ktoś jeszcze ze mną pogadać, wyżalić się jestem do waszych usług:) no i tylko mi tu bez skojarzeń;p
P.S: Nie wiem czy pomogę czy nie... ale czemu nie spróbować co?? |
|
Milek88 |
Wysłany: Pią 20:21, 16 Lip 2010 Temat postu: Kolejne dni reszty mojego życia |
|
Hej! Ostatnio napisałem w rubryce „szukam” ogłoszenie. Szukałem kogoś, z kim można podzielić na pół życie. Ktoś się pojawił obok, w realnym świecie. Obdarowałem go uczuciem, jakim sam chciałbym być obdarowany. Niestety, zamiast szczęśliwego życia los zgotował mi regularną depresję, nieudane samobójstwo i miesiąc leczenia w psychiatryku. Kiedy piszę, czuję, jakbym myśli zamykał w klatkach słów, wtedy łatwiej je ujarzmić. Przed Wami zapiski młodocianego świra. Nie wiem, po co to publikuję. Może drzemie we mnie jakaś chora skłonność do emocjonalnego ekshibicjonizmu, a może mam dość ckliwych opowiastek o homoseksualnej miłości po grób albo imaginacji służących jako tło do wieczornej masturbacji. Ta opowieść będzie taka jak tysiące opowieści w naszym świecie. Nieprzekłamana, nieukoloryzowana. Mam nadzieję, że są tutaj czytelnicy, którzy jej potrzebują. Zapraszam do lektury.
Kolejne dni reszty mojego życia
Od przyjazdu ze szpitala minął tydzień. Jak zwykle spadłem na otwarty przez rodziców parasol, miałem dach nad głową, wykupione lekarstwa i pracę. Lipiec postanowił być bardzo upalny i od kilku dni temperatura rzadko spadała poniżej trzydziestu stopni. Niedzielne popołudnie, o którym wiadomo już było, że gładko przejdzie w wieczór i nic już się nie wydarzy.
Podobnie mogłem myśleć o swoim życiu. Dwudziestodwulatek, który przegrawszy już wszystko, wrócił z podkulonym ogonem do mamusi po nieudolnej próbie „S”. Ciągle próbowałem się pozbierać, ale sklejanie czegokolwiek przypominało zbieranie rozsypanych szpilek – raniło dłonie, a pudełka nie udawało się znów napełnić.
Tak rozmyślając, pochłaniałem kolejny kubełek lodów i kończyłem kolejną paczkę fajek. Radio zawodziło coś o miłości. Miłość. Bestia. Hydra. Dżuma. Cholera.
Czy to nie ona doprowadziła do tego, że charakteryzujący mnie nieposkromiony głód życia przerodził się w nieodpartą potrzebę śmierci? Co z tego, że miałem rodzinę, przyjaciół i mnóstwo życzliwych osób? Coś we mnie umarło… Pustka w głowie, brak perspektyw i milczący telefon.
Dlaczego ci, którzy odchodzą z naszego życia, nie zabierają z sobą uczuć, jakimi ich darzymy? Dlaczego nie ma klinik, gdzie leczy się złamania serca bądź amputuje zdolność do emocji? Dlaczego jest mi tak cholernie źle, skoro mam praktycznie wszystko i niejeden pozazdrościłby mi tego, z czego nie umiem już się cieszyć?
Siedziałem, wpatrując się w jego zdjęcie. Poza pracą, bezpłodnymi rozmowami z psychologiem i udawaniem, że wszystko jest w porządku, nie robiłem nic innego od jakiegoś czasu. Uśmiechał się jak wtedy, w jego mieszkaniu. W żołądku czułem to samo dziwne uczucie, mieszankę ogromnego żalu i wściekłości z miłością, której mimo usilnych starań nie umiałem zmienić w nienawiść, ani jej zniwelować. Doskonale wiedziałem, że gra skończona. Mimo to siedziałem, patrzyłem w zdjęcie i jadłem lody łudząc się, że zadzwoni. Nie dzwonił. Ani przez miesiąc, kiedy siedziałem na oddziale zamkniętym, ani teraz. Cóż, nie obchodziłem go. Liczył się on, jego alkoholizm i własne imaginacje na swój temat. Dlaczego kocham tego dupka? Dlaczego to musi tak boleć, dlaczego udało mi się przeżyć? A zaczynało się tak niewinnie…
Był październik. Z głową pełną pomysłów i optymistycznych myśli przeszedłem przez próg mojego nowego studenckiego mieszkania. Wreszcie u siebie, pomyślałem, zdejmując kurtkę. Mieszkanie dzieliłem z Gośką, moją znajomą jeszcze z czasów liceum, Sebastianem, facetem mojego kumpla (który właśnie zaczynał być raczej jego byłym facetem) i Darkiem, którego poznałem dopiero teraz. Dogasał mój wakacyjny romans z Mateuszem. Związek ze mną zbyt jaskrawo odbijał się na tle jego poukładanego, ultrakatolickiego światopoglądu. Spotykaliśmy się coraz rzadziej i łączyło nas właściwie tylko łóżko, nie było sensu tego ciągnąć. Postanowiliśmy się rozstać. Pierwszy miesiąc w nowym mieście upłynął pod znakiem melanży i libacji. Na uczelni panował marazm, daleko do sesji, nikt specjalnie nie przejmował się nauką. Zajmowałem się głównie imprezowaniem i udawaniem przed rodzicami, że się uczę.
Listopadowy, dojmujący chłód przenikał przez moją kurtkę, kiedy szedłem się ostrzyc. Miałem w zamiarze odwiedzić salon w centrum, ale przez pogodę wszedłem do pierwszego po drodze. Kolejki nie było, od razu zostałem zaproszony na fotel. Zajął się mną dziwaczny chłopak, wysoki, bardzo chudy i z resztkami włosów posklejanymi w natapirowane kępki. Zauważywszy mój kolczyk w środku ucha, zaczął wypytywać, czy bolało itd. Itp. Od słowa do słowa umówiliśmy się, że przekłuję mu wargę poniżej ust. Zostawiłem mu numer telefonu i wyszedłem w jesienną nostalgiczną otchłań. Później zapomniałem o tym wydarzeniu.
Zimą poszliśmy ze znajomymi do klubu karaoke. Bawiliśmy się świetnie. Udało mi się nawet wygrać darmowe piwo. Kiedy podszedłem do baru, usłyszałem za sobą: witam, panie Kamilu. Odwróciłem się – doskonale pamiętałem tę specyficzna twarz. Nie wiedziałem tylko, skąd.
- Cześć! – powiedziałem – Znamy się?
- Znamy. –odparł nieznajomy.
- Skąd? – dałem za wygraną. – Z KPH? – przyszło mi jakoś do głowy
- Strzygłem cię.
Zrobiłem się czerwony jak burak. Jak wie, co to jest KPH to jestem pogrążony. Musiałem jakoś wybrnąć z sytuacji.
- Widzę, że nie masz kolczyka - uśmiechnąłem się nieco za szeroko, bardzie niż zamierzałem.
- Jakoś nie mogę znaleźć odwagi. Co to jest KPH?
Kurwa!
- Sorry, telefon mi dzwoni – złapałem się za kieszeń i uciekłem do łazienki.
Kiedy wyszedłem, siedział już przy swoim stoliku. Odetchnąłem z ulgą. Prawie powiedziałem komuś nieznajomemu, że jestem gejem, masakra jakaś. Opowiadając o tym Ewie, śmiałem się z nią do rozpuku. Przez następne tygodnie nadal przychodziliśmy na karaoke. Zauważyłem, że mój fryzjer zawsze jest z jakimś kolegą. Hmmm… Kumple tak na siebie nie patrzą… Pomyślałem jednak, że mam jakąś obsesję na punkcie gejostwa i zająłem się popijaniem piwa. Później często zwracałem uwagę na ich dwójkę. Powiedziałem Ewie, że oni chyba są razem. Poobserwowała i przyznała mi rację.
Pewnego razu postanowiłem się ostrzyc. Z usług Tomka byłem zadowolony, więc wszedłem do salonu. Siedział na jednym z foteli i patrzył w okno.
- Hej – rzuciłem. – Obetniesz mnie?
- Czekam na klientkę – powiedział z jakimś smutkiem w głosie. – Przyjdź o siedemnastej.
- OK, do zobaczenia – powiedziałem i wyszedłem, zostawiając go zapatrzonego w nieodgadnioną dal.
Popołudnie spędziłem z Ewą na łażeniu po sklepach i słodkim nicnierobieniu. O siedemnastej zawitaliśmy do salonu Tomka. W poczekalni siedział ten chłopak, z którym tak często wychodził. Obrzucił nas ponurym spojrzeniem. Fryzjer umył mi głowę i wziął się do cięcia, nic nie mówiąc.
- Ale się porobiło – przemówił w końcu, gdy w serwisie informacyjnym przedstawiano kolejne rewelacje na temat katastrofy w Smoleńsku.
Jego znajomy czekał w milczeniu, Ewa zajmowała się oglądaniem jakiegoś katalogu. Czułem się jak na pogrzebie. Zapłaciłem i wyszliśmy prosto w pierwszy wiosenny kapuśniaczek.
Któregoś wieczoru w naszej ulubionej knajpie zauważyłem, że Tomek siedzi sam. Podszedłem i zaproponowałem, żeby się do nas przysiadł. Siedzieliśmy, gadaliśmy i pierdołach, nieco już podchmieleni. Stolik tonął w papierosowym dymie, odgłosach śmiechu i głośnych rozmów. Poczułem, jak w kieszeni wibruje mi komórka. Wyszedłem do holu, żeby odebrać.
W słuchawce usłyszałem znajomy głos. Odebrało mi mowę. Dzwonił Łukasz, moja jedyna prawdziwa miłość. Powinienem się ucieszyć, gdyby nie to, że Łukasz nie żył od pół roku… Mój brzuch eksplodował, rzuciłem telefon i pobiegłem do kibla puścić pawia. Po kilku minutach wróciłem do stolika i próbowałem udawać, że nic się nie stało. Ewa zapytała, czy wszystko w porządku. Nie wytrzymałem, rozkleiłem się jak dziecko, głośno szlochając.
- On żyje – zdołałem wykrztusić.
Wśród znajomych zapanowała konsternacja. Nie umiałem się uciszyć. Płakałem, a Ewa tuliła mnie do piersi. Opłakiwałem go przez tyle czasu, codziennie wyrzucając sobie, że nie jestem na siłach pojechać na jego grób. Jak mogłem tak łatwo dać się oszukać?
- Wpadnij jutro na kawę – powiedział Tomek i wyszedł.
Kilka piw później byłem znieczulony na tyle, by chwiejnym krokiem wyjść z knajpy i dać się zaprowadzić do domu. Długo nie mogłem zasnąć. Pomogła mi wypita samotnie flaszka.
Obudziłem się około południa. Poprzez ogromnego kaca budziła się we mnie świadomość wczorajszego wieczoru. Kąpiel dobrze mi zrobiła, później kilka fajek, mocna kawa i byłem gotów na uczelnię. Nie mogłem się skupić na zajęciach, więc się z nich urwałem. Myśląc, co by z sobą zrobić, przypomniałem sobie o zaproszeniu na kawę. Ruszyłem w stronę salonu Tomka.
- Cześć. Przyszedłem na tę kawę – powiedziałem jeszcze w drzwiach.
- Wchodź, miałem właśnie parzyć.
Proporcjonalnie do ilości wlanej w siebie kawo podobnej rozpuszczalnej lury, mój humor znacznie się poprawiał. Przesiedziałem z Tomkiem aż do późnego popołudnia.
- Uśmiałem się jak nigdy – powiedział. – Musisz wpadać częściej. |
|