Autor |
Wiadomość |
tymis |
Wysłany: Czw 20:39, 26 Mar 2015 Temat postu: |
|
Witam , wróciłem na forum po długiej nieobecności...a przyczynił się do tego p Robert . Z miłą chęcią i ochotą przypomniałem sobie stare i poznałem nowe przygody bohaterów "trujkąta" Całe szczęście za autor odkurzył swoje pióro bo opowiadania wychodzące spod niego czyta się jednym tchem . Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy |
|
|
waflobil66 |
Wysłany: Pon 18:15, 26 Sty 2015 Temat postu: |
|
"...jestem w nich miestety mistrzem"
Eeeetam, bez przesady, naprawdę nie wiele tego jest, a poza tym, gdyby nie było w ogóle to nie miał bym tego miłego poczucia, że choćby odrobinkę uczestniczę w Twoim procesie twórczym. |
|
|
homowy seksualista |
Wysłany: Pon 17:15, 26 Sty 2015 Temat postu: |
|
Ciężko się pisze na raty. Do tej powieści wróciłem po dwóch latach, trzeba było weryfikować koncepcję a w zasadzie w środku zaczynać od nowa. Chciałem ją wykończyć teraz ale trudno mi jest rozłożyć uwagę, wykończę jak uporam sie z I tomem innych, w przerwie.
Za miłe słowa dziękuję. Co do literówek - jestem w nich miestety mistrzem |
|
|
waflobil66 |
Wysłany: Pon 15:23, 26 Sty 2015 Temat postu: |
|
Czekając na każdy kolejny odcinek "Innych..." wziąłem się i w kilka dni przeczytałem od początku tę powieść. I (tradycyjnie już) jestem pod wrażeniem. Nie będę próbował analizować fabuły, struktury (czy czego tam jeszcze) tego textu, bo się na tym kompletnie nie znam (a kilka drobnych literówek to nieistotna drobnostka) To co ważne, czytanie daje przyjemność, bo przecież ostatecznie o to chodzi, prawda?
Ps. Bardzo mi się podoba postać Rory'ego, chyba najlepiej poprowadzony rys charakterologiczny (czy jak tam to się określa )
A w ramach korekty:
odc.100
- Choć co? - zapytał Szymon wyczuwając wahnięcie w głosie Johna.
Szymom=Wojtek |
|
|
homowy seksualista |
Wysłany: Pią 15:43, 19 Gru 2014 Temat postu: Zabójczy trójkąt (102) |
|
102.
Klucze
Wojciech przetłumaczył Johnowi całą rozmowę z Arkiem, natychmiast gdy tamten zniknął za drzwiami.
- Pasować, to ona pasuje... - powiedział John. - Tylko że według naszych ustaleń, ma alibi.
- Kto je sprawdzał? - zapytał Wojciech. W zasadzie to nie jego sprawa, ale, jeśli w tę całą aferę była zamieszana policja, nie zaszkodziło wyjaśnić sprawy do końca.
- Northampton - odpowiedział John i na jego twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia pomieszany z czymś jeszcze. Przez moment pogrążył się we własnych myślach. Z akt wynikało, że alibi Alicji było sprawdzone i jest niepodważalne. Tymczasem to okazało się być najsłabszym elementem w całej sprawie. Jeśli ustalał je ktoś zamieszany w sprawę z drugiej strony, mógł pomyśleć o zapewnieniu go przed zabójstwem, niekoniecznie po. To komplikowało sprawę coraz bardziej.
- Muszę zadzwonić i, najlepiej by było, żebym jednak był sam - powiedział. Mimo nieznajomości angielskiego w tym towarzystwie, jest pewien zestaw słów brzmiących podobnie we wszystkich językach, które, powiązane do kupy, mogą sporo powiedzieć. Bo tego, że Wojciech będzie milczał jak grób, był pewny. Poza tym, nawet podczas tego krótkiego pobytu w Polsce przekonał się, że w podstawowym zakresie jego rodzinny język był zrozumiały, to przez szkolną edukację, to znów przez amerykańskie filmy i angielskie przeboje. Ba, niektórzy nawet mówili Bitlesami! Tak więc ostrożność nigdy nie zawadzi.
Tylko do kogo zadzwonić? Najlepszy byłby Conway-Crapp, tylko właśnie jego podejrzewał w tej całej aferze najbardziej. Z Bideford wyciekały informacje do Northampton, a pełny wgląd w nie miały dwie osoby: Rory Callaghan i Neil Conway-Crapp. Rory'ego był niemal tak pewny jak Wojciecha, nie jest to facet, który nawet za spore pieniądze rozmieniłby się na drobne. Miał twardy kręgosłup i twardo stał na ziemi. O Neilu myślał co myślał. Wiedział, że wiele jest między nimi uprzedzeń, a jakakolwiek wymiana zdań starannie przemyślana z obu stron, z wyselekcjonowanymi zwrotami, prowadzona tak, aby było bezpiecznie. Homofobiczne podejście Conwaya było znane wszem i wobec, choć starał się nie okazywać tego zbyt publicznie i jego uwagi o tych 'skurwiałych pedałach' krążyły szerokim strumieniem po korytarzach komisariatu. Sam zastanawiał się nawet, czy nie podać sprawy do rzecznika dyscyplinarnego, instytucji, która w angielskich warunkach wywoływała dreszcze na grzbiecie, ale po starannym przemyśleniu sprawy odpuścił.
Neila jednak nie było w pracy, w domu, na komórce, nigdzie. Po chwili wahania zadzwonił do King's Nympton. Stacjonarna linia była głucha, spróbował na komórkę. Rory wiele razy informował wszystkich o kłopotach z sygnałem w swym mieszkaniu, dlatego spróbował drugi, trzeci raz. Za czwartym odezwał się wreszcie Rory. John poinformował go z grubsza o ustaleniach policji polskiej i swoich podejrzeniach odnośnie alibi Alicji.
- Masz pecha - powiedział Rory. - Dziś wieczorem dochodzenie ostało nam odebrane i przejął je bezpośrednio Londyn. Ale postaram się ich jakoś poinformować, chociaż nie wiem, czy to coś da. A jak tam Wojciech? - zapytał siląc się na niewinny głos.
- A żyje i jest chyba coraz bardziej pijany.
- Tylko ty się nie spij też, najlepiej na trzeźwo, gładziej wchodzi...
John nie zamordował go za tę uwagę tylko dlatego, że był półtora tysiąca kilometrów dalej.
Naprędce zorganizowana impreza dobiegała końca, choć jedyną osobą, która pozwoliła sobie przekroczyć normy przyzwoitości był Wojciech. Nie bełkotał, ale oczy mu się świeciły i był zdecydowanie zbyt wylewny jak na to, co prezentował na co dzień.
- Posłałam wam łóżko w pokoju Marty, jakoś się prześpicie. Jutro pomyślimy jak was rozłożyć wygodniej.
- Tylko to łóżko ma być rano całe - dodał Arek.
- Przecież będziemy tylko spać - powiedział Wojciech. - A wyście myśleli, że co? - dodał zaczepnie.
- A myśmy myśleli, że będzie tu wam dobrze - powiedział Arek z diabelskim uśmieszkiem - i naprawdę nie wnikamy w to, co robią nasi goście. To co, bawcie się dobrze... |
|
|
homowy seksualista |
Wysłany: Śro 1:26, 17 Gru 2014 Temat postu: |
|
Ciąg dalszy jeszcze w tym tygodniu, może jutro. Mam chwilowo sporo na głowie a chciałbym jednak skończyć I tom Innych. |
|
|
homowy seksualista |
Wysłany: Śro 22:44, 10 Gru 2014 Temat postu: Zabójczy trójkąt (101) |
|
101.
Klucze
- Iza, my naprawdę... - zaczął Wojciech,
- Za to mam prawo gniewać się na ciebie do końca świata i nie przyjmuje żadnych wyjaśnień. Kiedy tu byłeś ostatnio?
- Wczoraj...
- Nie wygłupiaj się, wiesz doskonale o co chodzi.
- Tysiąc dziewięćset... dziewięćdziesiąty... cholera wie który.
- Dzięki za nazwanie mnie cholerą. Przypadkiem wiem, bo wpisałeś się do książki gości. Trzeci.
- Jakoś nie było okazji - kluczył Wojciech. Później wyprowadziłem się do Anglii i na tym mógłbym skończyć swoją opowieść.
- To rzeczywiście dużo masz do powiedzenia - wydęła wargi Iza. - Rodzina się zamartwia, co się z nim dzieje a ten nawet nie raczy napisać kartki, o liście nie wspomnę.
- Iza, jak ja tu przyjechałem na wypominki... - zaczął Wojciech. - Jak Kuba Bogu tak Bóg Kubie. Ile można wytrzymać te plotki, pogłoski, aluzje, durne pytania? Święty by się wkurwił a co dopiero ja. A tak poza tym już jedną awanturę na ten temat odpracowałem i nie mam zamiaru ładować się w następną. Arek o której będzie?
- Miał przyjechać zaraz, co w jego wydaniu wynosi około półtorej godziny. W każdym razie nie siedemnaście lat.
Zapowiadał się urozmaicony wieczór. John zażądał przetłumaczenia na angielski co ważniejszych rzeczy, Wojciech kluczył jak mógł by jednak wszystkiego nie powiedzieć. Siedzieli w salonie we trójkę. Na stole pojawiła się przyzwoita kolacja, która z miejsca poprawiła humor Johnowi. Na dodatek Izie pochlebiał apetyt gościa i nie szczędziła mu dokładek.
- Iza, nie tucz mi przyjaciela - zażartował Wojtek i z miejsca tego pożałował. Po raz pierwszy w ogóle przyznał się, że łączy go z Johnem coś więcej niż służbowa znajomość. Desperacko myślał, jak naprawić ten błąd
- ...znaczy nie tyle przyjaciela ile w tym układzie szefa? Przełożonego? Sam nie wiem jak to nazwać, zwłaszcza że nawet ten stosunek jest nie do końca formalny.
- Oj Wojtek, Wojtek... Takiś stary jakiś durny. Przecież macie wypisane na twarzy, że jest między wami coś więcej niż tylko służbowa znajomość. Tak szczerze mówiąc po nim to widać jeszcze bardziej...
- To już masz odpowiedź na pytanie, dlaczego w pewnym momencie zdecydowałem się zerwać stosunki rodzinne. W zasadzie nie było to efektem jakiegoś jednostkowego wypadku, ale niektóre osoby w rodzinie mogły co nieco wiedzieć i zaczęły w nieodpowiednim miejscu chlapać jęzorem. Te wszystkie chrzciny, na których mnie pomijano, komunie, na których pojawiałem się przez przypadek... - Wojciech uczynił aluzję do kilku rodzinnych wydarzeń.
- Czy coś takiego spotkało cię kiedykolwiek od nas? - zapytała Iza. - Nie mam na myśli moich rodziców, a przypominam ci, że moja matka jest twoją chrzestną, tylko mnie, Arka i Martę? Na komunię Marty zaprosiliśmy, uznałeś za stosowne nie przyjechać. Później zniknąłeś i gdyby nie to, że Arek czyta gazetę, w której pracowałeś, postawilibyśmy na tobie krzyżyk. Później długo nic i zupełnie przypadkiem trafiam na internecie na bloga z twoim zdjęciem... To kto się ma tutaj czuć obrażony? Ty czy ja? A teraz przejeżdżasz kilometr od naszego mieszkania i łżesz aż się kurzy zanim jeszcze dobrze zamknąłeś drzwi.
- Sama rozumiesz...
- Nie, zupełnie nic nie rozumiem a każde tłumaczenie będzie do dupy.
- Sama zauważyłaś, że John jest... jak by to powiedzieć... to znaczy on nie jest.... to w sumie nie tak. Inaczej... on jest... a raczej nie jest z tym że będzie...
Iza popatrzyła na Wojciecha nierozumiejącym wzrokiem.
- Nagraj to na taśmę a później postaraj się zrozumieć siebie samego. Kluczysz...
- No bo w Kluczach jestem, to co mam robić?
- Mówić szczerze, Wojtek, czy myśmy kiedyś mieli w stosunku do siebie tajemnice? Gdybyś od razu powiedział choćby mnie, jak się sprawy naprawdę mają, naprawdę wielu rzeczy dałoby się uniknąć. Jak rozumiem, ten człowiek, co go zabili to twój były?
- Można to tak nazwać. Tyle że byłym już był jak jeszcze żył - Wojciech streścił z grubsza całą historię, tłumacząc ją częściowo na angielski, tylko po to by John wiedział, o czym mówią. - A najgorsze - zakończył - że w to wszystko władowałem się zupełnie bezwiednie, a przesłuchiwał mnie ten oto gruby facet... Siedzi naprzeciwko ciebie i je już siódmą białą.
- Ja mu nie żałuję. A tak w ogóle ile czasu planujecie u nas spędzić?
- Mam do Arka trochę pytań w związku ze sprawą a potem jedziemy.
- Oszalałeś, o drugiej w nocy? Przecież wam się podobno nie śpieszy?
- Malucha trzeba oddać Michałowi a potem... Nie wiemy.
- Zostańcie na kilka dni, odpocznijcie trochę, pozwiedzajcie. Pokażesz pustynię swojemu... No, jak to...
- No widzisz, sama nie wiesz...
- No bo mężem nie jest, słowa kochanek nie cierpię. Może chłopakiem?
- Może być - zgodził się Wojciech. - Tyle że on nie jest moim chłopakiem. Jest szansa, że będzie.
- Potrzebujesz do tego celu łóżka?
- Przydało by się, tyle że nie u was. Sama rozumiesz, że nie wypada. Arek i jego poglądy... Sama rozumiesz - powtórzył.
- Ale to przecież Arek rozszyfrował cię pierwszy.
- Raczej szpiclował. Nie chciej bym ci powiedział co sądzę o gliniarzach przeglądających kartoteki członków swojej rodziny bez związku z jakąkolwiek sprawą.
- Arek nikomu nic nie mówił. A co do poglądów...
W tym momencie rozległ się zgrzyt klucza w zamku i wszedł Arek.
- Gdzie macie samochód? - zapytał bez wstępów.
- Z boku, przed domem. A o co chodzi?
- Kluczyki. Tylko się pospiesz...
- Teraz? A co się stało?
- Ta panienka, która jest umaczana w waszą sprawę, uciekła ze szpitala. I prawdopodobnie was szuka.
- Bzdura - powiedział Wojciech. Akurat ona miała do nas jak najmniej.
- Chyba jednak się mylisz. Dokładnie ją sprawdzono. Pasuje do kilku zabójstw w Polsce popełnionych przed kilku laty. Więcej powiedzieć nie mogę.
- Ale... Co ona robiła? Dźgała nożem? Wsypywała truciznę? Strzelała?
- Te ofiary, które można jej przypisać, zginęły przez iniekcję cyjanku potasu. I jeszcze ciekawostka. Wszystkie były w którymś etapie swojego życia homoseksualne. |
|
|
homowy seksualista |
Wysłany: Wto 22:14, 09 Gru 2014 Temat postu: |
|
Uffff... jednak się udało całość obliczona jest na jakieś 108-110 odcinków. |
|
|
homowy seksualista |
Wysłany: Wto 21:50, 09 Gru 2014 Temat postu: Zabójczy trójkąt (100) |
|
100.
Północna Małopolska
- Ten samochód byłby dobry jako narzędzie tortur, ale na pewno nie środek transportu, zwłaszcza dla mnie... Przeklinam moment, kiedy zgodziłem się to prowadzić.
Zegar na tablicy rozdzielczej malucha pokazywał dwudziestą trzecią piętnaście i zarówno Wojciech jak i John mieli dość a na dodatek byli w środku kłótni...
Skoro tylko Jan przyjechał do domu w Nowym Targu, byli gotowi do drogi, pod warunkiem, że wyślą dyski do Wielkiej Brytanii w miarę bezpiecznym transportem. Policjant z jedenastek, który prowadził sprawę, polecił im, aby nie śpieszyli się szczególnie i poinformował Johna o przyznanych mu dodatkowo dwóch tygodniach urlopu. John, o którym można powiedzieć wszystko ale nie to, że jest głupi, z miejsca odczytał przekaz - jeszcze nie wszystko jest wyjaśnione a sprawca dalej jest na wolności i lepiej się nie pokazywać. Zresztą, jego dochodzenie się zakończyło a sprawę przejęła komórka nadzorująca pracę policjantów - to też dawało wiele do myślenia. Co tamten policjant powiedział? - starał sobie przypomnieć John - używajcie ile możecie? To co oni wiedzą o mnie, do kurwy nędzy?
Dyski wysłano do Anglii pocztą dyplomatyczną. Korzystając z faktu, że konsulat brytyjski znajdował się w Krakowie, dostali polecenie przewiezienia tego na ulicę św. Anny tak szybko jak tylko możliwe i tu z pomocą pośpieszył Jan, który, łamiąc na zakopiance kilkanaście przepisów, uporał się z nią w niezłym czasie godziny i dwadzieścia minut. Niestety, dalej było już tylko gorzej. Zanim konsulat został poinformowany o konieczności odbioru przesyłki przyniesionej przez dwóch dziwnych dżentelmenów, musieli pojawić się tam trzykrotnie, dwa razy słysząc 'nic nam nie wiadomo w tej sprawie'. John zaczął już zastanawiać się, czy przypadkiem sprawa nie utknęła na czyimś biurku w Londynie. Na szczęście za trzecim razem przyjęto ich o wiele życzliwiej, niemal tak, jakby o te dyski prosiła sama królowa. W czasie, gdy czekali, dla Johna podejrzana była każda osoba przechodząca w ich pobliżu, w co drugiej widział szpicla, wysłannika Gapińskiego czy inną długą rękę z Northampton. I do końca nie był przekonany, że nie jest śledzony... Następnym etapem było odnalezienie malucha.
Malucha odnaleziono i owszem, był dokładnie w tym samym miejscu, w którym John zostawił go poprzedniego dnia. Tyle że jakiś dowcipniś spuścił powietrze ze wszystkich czterech opon. John wątpił czy to był dowcipniś, raczej wyglądało mu to na próbę odcięcia im ucieczki, gdyby tego wymagała sytuacja. John mógł tylko dziękować Bogu, że nie przecięli mu opon. Godzina minęła zanim uporali się z problemem, przetestowali opony i mogli ruszyć w dalszą drogę. Pożegnali się z Janem i, po półgodzinnym szamotaniu się w krakowskich korkach, które jak na wieczór mogłyby być mniejsze, wyjechali na trasę olkuską.
- Nie macie tu żadnych autostrad? - zapytał John.
- Budują się a ja nie wiem co już zbudowali a czego nie i wolę nie ryzykować.
Była to odpowiedź wymijająca i częściowo prawdziwa. Z rożnych powodów nie lubił tej autostrady i wolał jechać, jak Bozia przykazała, drogami krajowymi. Prawda była taka, że kiedyś, jeszcze jako dziennikarz zbyt drobiazgowo interesował się wieloma rzeczami w sprawie tej autostrady, którymi nie powinien i miał z jej właścicielami sporo na pieńku. W pewnym momencie doszedł do prywatnego wniosku, że wszystko co dotyczy tej nieszczęsnej autostrady śmierdzi z daleka i postanowił ją omijać szerokim łukiem, zarówno w przenośni jak i dosłownie. Był to jeden z powodów, dla których zrezygnował z pracy w dziennikarstwie. Dlatego gotów był nawet cierpieć na bocznych drogach Śląska w maluchu prowadzonym przez niewymiarowego jak na to auto kierowcę, przyzwyczajonego do jazdy po lewej stronie jezdni. Pełna rozkosz...
Wjeżdżali już w aglomerację śląską i minęli Sławków, kiedy odezwała się komórka Johna. Jak przystało na policjanta nienawykłego do łamania przepisów, zjechał na pobocze, w ostatniej chwili nadając kierownicy prawidłowy kierunek, i odebrał telefon.
- A votre service - odpowiedział i podał komórkę Wojciechowi, który już nie musiał pytać o to kim jest rozmówca ale na gwałt szukał wymówki przed tą wizytą.
- Gdzie jesteśmy? Nawet nie wiem... Chyba już minęliśmy Gliwice, zresztą nie jestem pewny bo spałem... Nie, do Mańczoka, oddać Michałowi malucha... Nie, Iza, nie możemy do was wpaść, mamy znów wlec się przez cały Śląsk? Jesteśmy szczęśliwi, że się już kończy - odpowiedział Wojciech, szczęśliwy że John nie rozumie po polsku. Od zapraszającej ich Izy byli oddaleni jakieś dziesięć kilometrów i podróż do nich nie zajęłaby im więcej niż dziesięć minut. Była również szansa na dowiedzenia się czegoś ekstra od Arka ale Wojciech nie miał zamiaru jechać do Klucz. Co innego wczoraj, to była sytuacja alarmowa, ale dziś... Zwłaszcza, że Arek doskonale wiedział o orientacji Wojciecha i nie musiał być Sherlockiem Holmesem, by domyślić się więcej. Niezręczność była tak wielka, że Wojciech zrezygnował z ratowania więzów rodzinnych.
- Iza nas zaprasza? - zapytał z nadzieją w głosie John, mając w pamięci wczorajszy obiad i chyba nie tylko.
- Zaprasza, ale nie sądzę, że nasza obecność jest tam niezbędna - odpowiedział Wojciech pokrótce streszczając prawdziwe powody swej decyzji i ogólnej niechęci do swojej rodziny.
- Czy ty aby nie przesadzasz? Z tego co widziałem i on i ona bardzo cię lubią. To ty uparłeś się jak dziki osioł i z uporem godnym lepszej sprawy niszczysz sobie całe życie, które kiedyś sam zbudowałeś ale i z wysiłkiem wielu osób. Pomyśl inaczej. Ja jestem policjantem, prawda? Wiesz ile ja znam osób w Bideford i ile o nich wiem? Otóż tyle, żeby, wychodząc z twojego założenia, nie odzywać się do połowy miasta.
- Ale to dalej nie rodzina - droczył się Wojciech.
- Wszystko jedno. Liczy się podejście. Ja mojej rodzinie mogę spojrzeć w oczy, mimo że mógłbym o nich wiedzieć sporo i to takich rzeczy, o których oni sami woleliby zapomnieć. A ty? Niszczysz wszystko, pakujesz manatki, jedziesz do Anglii, byle dalej... Posłuchaj mnie, to oni mają problem, nie ty. Ty się taki urodziłeś, niczego już w tym względzie nie zmienisz. Zakładając, że statystyki się nie mylą i nie wyskoczy nic nieprzewidzianego, jesteś jednak już po połowie swojego życia. Naprawdę warto za kilka lat nie mieć nawet do kogo wrócić? Nie wiesz, co będzie cię czekało za kilka lat, czy będziesz sam, czy z kimś choć...
- Choć co? - zapytał Szymon wyczuwając wahnięcie w głosie Johna.
- Nic... To co, wrócisz?
- Nie...
- Tu masz komórkę - John chwycił telefon i zdecydowanym gestem podał go Wojciechowi - i akceptujesz zaproszenie.
- Chyba mogę mieć coś do powiedzenia?
- Mądrego tak. Tymczasem słyszę same dyrdymały...
- Ale ja jej powiedziałem, że jesteśmy pięćdziesiąt kilometrów dalej... A ty lepiej powiedz że masz dość prowadzenia tej trumny na kółkach i tęsknisz za dobrą kolacją...
John nie podjął dyskusji.
- Zadzwoń. I bez żadnych kłamstw tym razem.
Wojciech popatrzył uważnie na Johna i zauważył na jego twarzy coś czego wcześniej nie widział. A może nie chciał zobaczyć? W środku pierwszej kłótni, którą przeszli, nawet jeszcze nie jako para, zorientował się, że John nie traktuje go już jako pierwszego lepszego znajomego. Dzwoniąc do rodziny zastanawiał się już tylko, jaka jest tolerancja Johna na polską wódkę. |
|
|
homowy seksualista |
Wysłany: Wto 0:57, 09 Gru 2014 Temat postu: |
|
Ale to dopiero jutro. Dziws kończę Innych i za jakąś godzine wstawię... |
|
|
zibi74 |
Wysłany: Wto 0:51, 09 Gru 2014 Temat postu: |
|
Szanowni czytelnicy szykujemy się do przyjęcia publikacji jubileuszowego (setnego) odcinka opowiadania.
Podziękowania dla autora za danie nam tak obszernego materiału do przeczytania. |
|
|
homowy seksualista |
Wysłany: Nie 17:43, 07 Gru 2014 Temat postu: Zabójczy trójkąt (99) |
|
99.
Northampton
Sweeney z wściekłością rzucił słuchawkę na widełki. Nie tylko jego źródło informacji na komisariacie w Northampton było nieobecne, ale jeszcze natknął się na samego Kena Caseya, który rozszyfrował go po pierwszym słowie. Nawet nie słuchał co tamten ma do powiedzenia, mógł się jedynie domyślać. Spróbuje jeszcze zadzwonić do Bideford. Ostatnim razem ten numer się udał, może tym razem...
- Pana nazwisko? - zapytała osoba po drugiej stronie słuchawki. Sweeney nawet nie przemyślał czy ma podać własne, czy też podszyć się pod kogoś. Korzystał z komórki, która w razie czego uniemożliwi mu jego identyfikację, chyba że będą dokładnie badali sygnał. Na to się jednak nie zanosiło.
Znał kogo trzeba, miał znajomego kolegę w 'jedenastkach' w Bristolu, który za odpowiednią opłatą poinformuje go, kiedy zacznie mu się palić pod siedzeniem. Tyle, że jego kontakty sięgały niewiele dalej. Sprawdziły się podczas ostatniego przekrętu, ale czy zadziałają teraz? Należało, jak to piszą we wszelkiej maści kodeksach drogowych i podobnych dziełach., zachować szczególną ostrożność.
Istniało spore prawdopodobieństwo, że ktoś wpadł na jego ślad. Cóż, jak to mawiają na Trafalgar Square, nobody's perfect i można było liczyć się z tym. Błędem było dopuszczenie do tej sprytnie przemyślanej machiny zbyt wielkiej liczby osób. Nie przewidział tylko jednego - że Izdebski wpadnie na ślad afery analizując dyski z nagrań CCTV. Dyski, które następnie wysłał do Polski, co ustaliła policja jeszcze w momencie, kiedy nie był zawieszony. I mógł cudzymi rękami pozbyć się Izdebskiego i wysłać swoich ludzi, znających tamtejsze realia, do Polski, żeby je odzyskać. Aż dziwne, że jeszcze się dziś nie odezwali, czas po temu byłby najwyższy. Spróbował zadzwonić do Gapińskiego, włączała się automatyczna sekretarka, angielska. Następnie odnalazł w książce adresowej inny numer i wcisnął zielony guzik. Tym razem jakaś kobieta, pewnie nagrana na taśmę, uraczyła go długim komunikatem w języku, którego nie rozumiał, a który często słyszał wokół siebie.
Właśnie szedł do lodówki po piwo, kiedy odezwał się jego telefon komórkowy sygnałem dla wiadomości tekstowej. Zrezygnował z piwa i wrócił do salonu. Komunikat był krotki: dyski wrócą jutro popołudniowym samolotem na Luton Airport i zostaną przewiezione przez umyślnego. Zawodowo nieufny, sprawdził numer nadawcy SMS-a. Był to numer Gapińskiego. |
|
|
homowy seksualista |
Wysłany: Nie 17:06, 07 Gru 2014 Temat postu: Zabójczy trójkąt (98) |
|
98.
HMP Wandsworth
Znów korytarze, śluzy, bramy, kraty. Tym razem Roman nie wnikał gdzie i w jakim celu go zabierają. Pewnie i tak by niewiele rozumiał a każde wyjście z celi było błogosławieństwem. Jeszcze nie zdążył przyzwyczaić się do wymogów reżymu na oddziale dla więźniów specjalnej troski. Było to prawie państwo w więziennym państwie HMP Wandsworth, starannie i szczelnie izolowane od reszty. Obowiązywała większa anonimowość więźniów, mniej czasu na wzajemne spotkania i szczelna izolacja od reszty zakładu karnego. Prawie szczelna, bo o próbach sforsowania przeszkód przez 'normalnych' więźniów krążyły legendy. Jak to jednak z legendami bywa, większość z nich zawierało ziarno prawdy a o wiele więcej mitów, domysłów i dopowiedzeń. Roman słyszał nawet opowieści o więźniach, którzy celowo dostawali się na skrzydło C, tylko i wyłącznie po to, by tu 'wymierzać sprawiedliwość'. Miało to ręce i nogi o tyle, że VPU gościł nie tylko przestępców seksualnych, ale i byłych policjantów, strażników więziennych a także tych więźniów słabszej konstrukcji, którzy z takich czy innych powodów byli narażeni na szykany.
Znów musiał minąć grupki więźniów w głównym holu, przyglądające mu się ciekawie. Co prawda dla zachowania pozorów część bloku C była dla zwykłych więźniów normalnego reżymu, jednak trudno cokolwiek ukryć w warunkach tego zakładu, kiedy większość mord zdążyła się już opatrzeć. Telegraf bez drutu działał. Toteż Roman musiał ścierpieć sporo nienawistnych spojrzeń i wypowiadanych półgłosem uwag. Krótki kawałek zbiorowego korytarza ciągnął się w nieskończoność. Idąc korytarzem skrzydła F1 mógł podziwiać specyficzną ekspozycję, na ścianie zawieszono życiorysy najsłynniejszych więźniów, takich jak Oscar Wilde, reszta nazwisk nic mu nie mówiła.
Tym razem jego 'komitet powitalny' w biurowym, acz skromnie urządzonym pokoju stanowiły dwie kobiety, których nie znał, jedna tłustawa blondyna z dyskretnym makijażem, druga wyższa, szczupła brunetka z prostymi włosami o słowiańskim typie urody.
- Pan będzie łaskaw zająć miejsce - powiedziała blondyna po angielsku. - Pan Roman Kujawa, prawda?
Roman kiwnął głową.
- Przedstawiam panu pańską tłumaczkę, Beatę Balawender - popatrzyła na brunetkę pytająco a ta uśmiechnęła się i kiwnęła głową. - Będzie pan przesłuchany na okoliczność kilku wydarzeń w Northampton, które mogą panu być znane.
- Nic nie wiem, nikogo nie znam i w ogóle do widzenia paniom - powiedział i w geście protestu odwrócił wzrok do ściany.
- Czy życzy sobie pan adwokata? - zapytała blondyna. - Pan pozwoli, że się przedstawię, nazywam się DI Ainslie Hughes z komisariatu w Northampton. Przesłuchanie będzie nagrywane - to mówiąc włączyła stojący na biurku magnetofon kasetowy i podała na głos czas i miejsce przesłuchania.
- Przesłuchanie Romana Kujawy, obywatelstwa polskiego na terenie więzienia HMP Wandsworth w obecności tłumacza, Beaty Balawender, zatrudnionej przez Home Office. Przesłuchanie rozpoczęto dwudziestego siódmego sierpnia o godzinie osiemnastej dwadzieścia.
- Nie wiem, po co te całe cyrki, nic nie wiem, mam w nosie to przesłuchanie i w ogóle odprowadźcie mnie z powrotem do celi.
- Proszę o przetłumaczenie - zwróciła się do brunetki.
- Panie Kujawa, został pan zatrudniony w firmie w Northampton, gdzie pracował pan z Szymonem Dominikiem Izdebskim, prawda?
- Nie wiem, kto to jest Izdebski, pierwsze słyszę o takim człowieku. Jeśli pracował na terenie firmy, może znałem ale na pewno nie z imienia i nazwiska.
Roman popełnił w tym momencie błąd, którego nigdy by nie zrobił, gdyby chwilę wcześniej zgodził się na obecność adwokata przy przesłuchaniu. Skąd mógł wiedzieć, że angielska procedura przesłuchań jest zupełnie inna niż ta, z którą się do tej pory zetknął? Z zagranicznym prawem miał kontakt jedynie na amerykańskich filmach. Tymczasem nie wiedział, że podstawą różnic proceduralnych jest zupełnie inne podejście do materiału dowodowego. Angielskie sądy o wiele poważniej traktują zeznania i często to one, a nie dowody rzeczowe, są podstawą wyroków. Jest jeszcze inna różnica: w odróżnieniu od systemu kontynentalnego, gdzie na podejrzanego i podsądnego nie nakłada się obowiązku mówienia prawdy, w Wielkiej Brytanii sąd może - i często to stosuje - odebrać przysięgę prawdomówności, a udowodnione kłamstwa karze z paragrafu o krzywoprzysięstwo. Nawet przy aresztowaniu jest się ostrzeganym że cokolwiek się powie, może być wykorzystane jako dowód w sprawie. Formułki 'anything you say, may be given in evidence' używają nawet dzieci w zabawach podwórkowych. W konsekwencji adwokaci radzą podejrzanym, by zachowywali daleko idącą powściągliwość w słowach. W angielskiej praktyce prawnej była masa wielogodzinnych przesłuchań, podczas których jedyną osobą mającą cokolwiek do powiedzenia był przesłuchujący. Mimo, że podejrzany odmawiał zeznań, konieczność zadania tych pytań była oczywista: wszystkie są nagrywane, a w brytyjskim sądownictwie - znów w przeciwieństwie do polskiego - taśma magnetofonowa jest dowodem, i to dowodem, po który angielscy sędziowie sięgają nader chętnie. Dobry przesłuchujący umie doskonale wykorzystać moment, kiedy przesłuchiwany, czy to nie znając procedury, czy też odpowiednio inteligentnie sprowokowany, zaczyna mówić. A Ainslie Hughes do pracy w policji była przygotowana doskonale.
- panie Kujawa, w świetle zeznań kilku osób nie tylko znał pan Izdebskiego, ale doszło miedzy wami do, powiedzmy, spotkania i to w momencie, kiedy Izdebski był niepełnoletni. To co prawda nie nasza sprawa, zajmie się tym zapewne sąd w Polsce, któremu przekażemy akta sprawy, ale nie stawia to pana w najlepszym świetle. Więc jak, znał pan Izdebskiego?
- Dalej nie wiem, o kim pani mówi. Niby jakiego spotkania, co ja mu miałem zrobić? Spotykałem się w Polsce z różnymi ludźmi, mógł wśród nich być i ten Izdebski, czy jak on się nazywa, ale naprawdę... Panie mnie z kimś mylą. Co niby mi sugerujecie?
- Zeznania świadków - Ainslie celowo użyła liczby mnogiej - mówią o gwałcie homoseksualnym.
- Ja i gwałt? To już jest jakaś paranoja.
- A może pan powiedzieć za co jest tu pan trzymany na VPU? Ma pan zarzut o gwałt na więźniu narodowości rumuńskiej. Temu pan też zaprzeczy?
Roman nie dopowiedział na to ledwie zawoalowane oskarżenie. Jeszcze nie udowodniono mu winy, ale wystarczy, że sprowadzą z Polski kartotekę... I znajdą to, czego tak bardzo chcą.
- Mogło być tak, że - ciągnęła niczym niezrażona Ainslie a tłumaczka powtarzała po polsku każde zdanie - dowiedział się pan w Polsce, gdzie aktualnie znajduje się Izdebski i postanowił go pan usunąć raz na zawsze. Zapytam wprost, szantażował pana?
Roman zrozumiał, że zaczyna przegrywać, wkrótce, wcześniej raczej niż później, dojdą do sedna sprawy i kto za tym faktycznie stoi. Tymczasem w tej chwili nie wyglądało to najweselej. Zabójstwo na tle seksualnym, kogoś, kogo tylko przeleciał kilka lat temu... Jaki gwałt, chłopak na internecie aż się rwał, by ktoś mu przeczyścił rurę. Tyle, że na to nie ma jakichkolwiek dowodów i przyszło mu walczyć o najwyższą stawkę. Do końca życia w tym piekle oddziału dla zboczeńców...
- To może ja powiem całą prawdę, od początku do końca - powiedział zrezygnowany. ` |
|
|
homowy seksualista |
Wysłany: Czw 12:48, 04 Gru 2014 Temat postu: Zabójczy trójkąt (97) |
|
97.
Exeter
Royston Harper rozłączył rozmowę, schował telefon od kieszeni i, zanim cokolwiek powiedział, wyciągnął paczkę papierosów Silk Cut, wyjął jednego i zapalił. To już zaczynało się układać, tyle że nie wiadomo, czy to dobra czy zła wiadomość. Niewątpliwie wszelkie ślady prowadziły na posterunek w Northampton, niewątpliwie była tam jedna świnia - a może więcej? - która uczyniła sobie z miejsca pracy źródło nadprogramowych dochodów, i nie posunęła się przed nawet największą podłością, by ten cel osiągnąć. Tyle, że wszelkie podejrzenia były do tej pory oparte na poszlakach, brak było jednego, decydującego dowodu, by na tym wszystkim położyć łapę. Wystarczyło na szczęście, by sprawie nadać bardziej formalny bieg, otworzyć postępowanie, przeprowadzać przesłuchania. W tej sytuacji dowody z Bideford, tłumaczenie pamiętnika, czy co tam było, straciły status koronnych, niemniej były dalej pożyteczne. Tyle, że to przecież nie od niego zależało, a od Met i specjalnej komórki kontrolującej pracę policji. Czy dostanie to dochodzenie czy nie, to już nie od niego będzie zależeć. On będzie musiał jedynie rzucić zebrane dokumenty na odpowiednie biurko i cierpliwie czekać, co będzie dalej. Tyle, że w tym konkretnym wypadku czekanie było czymś, co mogło skutecznie zablokować rozwiązanie sprawy.
- Jak tam ten twój człowiek? Obawiam się, że będę potrzebował tych dokumentów na teraz. Coś się stało, gdzie indziej, ale również w związku z tą sprawą i teraz wygląda to zupełnie inaczej - powiedział Neilowi. - W tej chwili sprawa wygląda tak, że w każdej chwili mogą odebrać wam dochodzenie, jeśli rzeczywiście za tym wszystkim stoi policjant.
- Jak to odebrać? Mam odwołać swoich ludzi z Polski, przerwać robotę tutaj i, mówiąc brutalnie ale prawdziwie, odpieprzyć w momencie, kiedy już prawie wszystko zrobiliśmy?
Rory nie nadmienił, że pierwsza osoba liczby mnogiej była tu mocno na wyrost, bo on w zasadzie nie kiwnął palcem, a wszystko zrobili jego podwładni. Jednak, i wiedział o tym doskonale, gdy przyjdzie do zaszczytów, on i tak będzie pierwszy. Zawsze liczy się, kto pociąga za sznurki, nawet jeśli za bardzo nie musi. Odebranie sprawy i wykończenie jej przez Metropolitan Police, czy kogokolwiek innego, odebrałoby możliwość jakichkolwiek zaszczytów i wyrazów uznania, o podwyżkach nawet nie wspominając.
- Czasem tak jest i nic na to nie poradzisz.
Neil dałby wiele, by rada się jednak znalazła i to możliwie natychmiast. Przejęcie sprawy przez 'jedenastki', jak się ich nazywało, oznaczało udostępnienie im wszystkich akt, całego niemal komisariatu. A to oznaczało dla niego bezsenną noc, czyszczenie i porządkowanie akt i dokumentów. Nie to, żeby miał cokolwiek do ukrycia lub sfałszowania, ale każde, nawet najmniejsze zaniedbanie zostanie z miejsca zauważone i w konsekwencji ukarane. Coś, co zapowiadało się jeszcze godzinę temu jako wycieczka na Olimp, może wkrótce skończyć się Hadesem. W myślach przeklinał moment, kiedy zdecydował się na rozmowę z Harperem, choć, z drugiej strony, w takich okolicznościach piekło nastąpiłoby wcześniej lub później.
- A co z moimi ludźmi w Polsce? Odwoływać ich już? Bo tak w zasadzie to oni robią odcinek, który bardziej należy do Northampton, wysłaliśmy ich, w przekonaniu, że poradzą sobie lepiej.
Harper poprosił o wytłumaczenie założeń i celów misji raz jeszcze.
- W takim układzie lepiej, by tam jednak zostali, tu może być gorąco. Tyle że, jeśli te dyski istnieją, niech znajdą się jak najszybciej u nas. W każdym bądź razie nie będę naciskał. Tyle, że musiałbym dostać to dochodzenie.
Harper nie wspomniał, że nawet, jeśli go nie dostanie, z pewnością będą je prowadzić ludzie, którzy byli albo jego wychowankami albo współpracownikami i będzie miał jeśli nie nadzór, to na pewno wgląd w dochodzenie i możliwość zasugerowania takich czy innych rozwiązań.
- Niech się chłopaki pobawią z tej Polsce, z tego co wiem, to wesoły kraj, no i dość tani.
Neil popatrzył się na niego z niesmakiem.
- Popierasz burdel w policji?
- Jaki tam burdel, nie używaj wielkich słów. Ten twój pan Śmierć, czy jak on tam się nazywa, ma uporządkowane życie osobiste? Jakiegoś stałego partnera? Żyje w jakimś związku?
- A co mnie to, kurwa, obchodzi? - zirytował się Neil. - Mnie sama myśl o tym, że ktoś mógłby ruchać to tłuste dupsko, napełnia odrazą, powiem ci szczerze, że czasem wręcz patrzeć na niego nie mogę. Ale pracownikiem jest dobrym, nawet świetnym i nie ma jak go uwalić, chociaż czasem to nawet bym chciał. Mam wrażenie, że ma poparcie kogoś bardzo wysoko.
Harper popatrzył wymownie na zegarek. Jawne deklaracje homofobii wpływały na niego mniej więcej tak jak na Neila widok tłustego dupska. Poza tym im wcześniej nada bieg sprawie, tym lepiej.
- Ej kolego, nie zapominaj się. Macie w swojej komendzie niemal jawną nimfomankę i to ci jakoś nie przeszkadza, mimo, że w takiej sytuacji jej bezpieczeństwo dla firmy spada prawie do zera... No i firmy jako takiej też.
- Nimfomankę? - zdziwił się Neil. - Nie wiem, o kim mówisz. I skąd to wiesz.
- Ejże... Słabym jesteś szefem, Neil, jeśli tego nie wiesz a jedenastki i owszem. Słabym, coraz słabszym... Przeszkadza ci facet, który szuka szczęścia z drugim a nie przeszkadza ci baba, Drury się nazywa, pewnie słyszałeś takie nazwisko, prawda? której koło cipy można postawić kołowrotek do liczenia frekwencji. Ale teraz cię przepraszam, ja naprawdę muszę wykonać kilka rozmów. No i czekam na obiecane materiały.
Odchodząc nawet nie odwrócił się, by zobaczyć wyraz twarzy Neila po tej rozmowie. Zresztą nie trzeba było być laureatem Eggheads by zgadnąć, jaki on jest. |
|
|
homowy seksualista |
Wysłany: Śro 13:03, 03 Gru 2014 Temat postu: Zabójczy trójkąt (96) |
|
96.
Nowy Targ
- To mam wszystko zrobić jeszcze raz? - zdziwił się Wojciech.
- Tak, tylko tym razem oficjalnie, tak jakbyś robił tłumaczenie dla jakiejś firmy. No i w miarę szybko, chyba nie skasowałeś tego wszystkiego? - zapytał John. Rory pilił go strasznie i naciskał na wykonanie roboty 'na wczoraj'. Widać coś jest rzeczywiście na rzeczy, tyle, że na razie nie było mu dane poznać wszystkich szczegółów.
- A co on chce, całość czy tylko te fragmenty, które wskazują na policję? Bo jak się wezmę za całość, to do jutra nie skończę. To jest osiemdziesiąt stron. Zakładając stronę w dwadzieścia minut...
- Masz pół godziny, zrób tylko te najważniejsze fragmenty, z tego, co rozumiem, one muszą być komuś pokazane. Resztę zrobisz wieczorem i doślemy jutro. Tak w ogóle, Wojtek, to jutro byśmy musieli już wracać. Bez dysków, mówi się trudno... Jak się nazywało to miasto, gdzie zostawiliśmy samochód?
- Który, malucha czy vauxhalla? - zapytał Wojciech znad komputera.
- Vauxhalla.
- Opole.
- Można stąd jakoś szybko tam dojechać?
Tak postawione pytanie było trudne do odpowiedzenia, co to bowiem znaczy szybko? Pociąg z Nowego Targu do Krakowa to dwie i pół godziny, z Krakowa do Katowic jest zaledwie osiemdziesiąt kilometrów a najszybszy pociąg pokonuje tę odległość w dwie godziny. Wytłumaczenie tego Anglikowi, a zatem mieszkańcowi kraju, gdzie pociągi były może drogie i zapchane, ale za to szybkie, było praktycznie niemożliwe.
- To już szybciej będzie z Krakowa wrócić maluchem do Opola. Pod warunkiem, ze go znajdziemy,..
- Tym padłem? Odmawiam kierowania - zaprotestował John. - Jeszcze teraz bolą mnie wszystkie kości. Tam nawet nie da się kierownicy porządnie prowadzić.
- No z twoją budową... Samochód i tak trzeba oddać. To już nie planujesz podróży samolotem?
- Nie. Z prostego powodu. Boję się o ciebie.
- Przecież Gapiński i Alicja siedzą, ta druga nawet z rozwaloną cipą, są bezpieczni.
John nie wydawał się przekonany.
- Jesteś pewny, że wszystkich pozamykali? Bo ja nie. Poza tym, jesteś pewien, że sędzia nie wypuści ich za kaucją? Zwłaszcza Alicji? Jeśli ona nic złego nie zrobiła w Polsce, nie będzie żadnych podstaw do jej zatrzymania. To, że była w miejscu, gdzie zastrzelono człowieka? Przecież my nawet nie wiemy, kto strzelał. Gorzej, nie wiemy kogo zastrzelili. Wszystko zależy od interpretacji waszego sądu, a ja ci mówię, to nie jest takie proste. I Alicja i Gapiński są poszukiwani przez Wielką Brytanię a do tego, by się tam znaleźli, potrzebna jest procedura ekstradycyjna i europejski nakaz aresztowania. Nawet nie wiem, czy o nie wystąpiono, a sądząc z tempa, w jakim masz zrobić to tłumaczenie, chyba jeszcze nie. Reasumując, cała sytuacja nie różni się specjalnie od wczorajszej. No i jest jeszcze jedno. Nawet jeśli jesteś w miarę bezpieczny na kontynencie, jest jeszcze sprawa Wielkiej Brytanii. Tak długo jak w sprawę jest zamieszana policja, pies jest na wolności i może pogryźć. A zdaje się, że ktoś u nas na komendzie porządnie chlapnął jęzorem i wszyscy zainteresowani wiedzą, że tkwisz w sprawie po uszy.
- Jak to chlapnął jęzorem? To ten ktoś może być z Bideford?
- Nie, aż tak źle nie jest - uspokoił go John. - Ten kret jest prawie na pewno z Northampton. Tyle, że dość podstępnie zdobył informacje z naszego komisariatu. No ale jak się pracuje z takimi krowami jak Drury... Niech ta baba w końcu da sobie spokój z policją i pójdzie sprzedawać do sex shopu. Błysnąć cyckiem i odsłonić kawałek dupy ja też potrafię.
- Może jednak za chwilę, na razie chciałeś tłumaczenie na wczoraj.. A jak skończę, to ocenię, czy rzeczywiście potrafisz. Ale kawałek, żebyśmy się dobrze rozumieli...
Jan tymczasem gotował obiad dla swych gości i gorączkowo zastanawiał się, gdzie on to mógł wsadzić. Jeśli paczka jest w worku, który zaniósł w nowotarskim domu na strych to raczej już przepadło. Nie zamierzał wracać i przeżywać tego jeszcze raz. Poza tym w tamtym worku były chyba tylko stare ubrania. Paczka za to mogła się znajdować w dużym kartonie, który zabrał do Nowego Sącza. Nie miał co prawda żadnych obowiązków wobec tych dwóch gości, ale Wojciech był przyjacielem jego zmarłego syna, a to do czegoś zobowiązywało. Ponadto nikt tak bardzo jak on nie pragnął wyjaśnienia sprawy i dowiedzieć się dlaczego i z czyich rąk zginął Szymon. Szybko zrobił rachunek czasu, w półtorej godziny dostanie się do Sącza, tyleż powrót, na dom nie przeznaczył więcej niż dziesięć minut, dobrze wiedział, gdzie położył to cholerne pudło.
- Wysłałeś?
- Tak, poszło, zadzwoń i powiedz im, że zrobione.
- Chyba nawet nie muszę, podejrzewam, że Rory siedzi z głową w monitorze i sprawdza pocztę co dwie minuty. To co, chwila odpoczynku?
- Miałeś mi błysnąć cyckiem, przypominam ci...
Wojciech ssał długo i namiętnie sutek, po czym drugą ręką sprawdził gotowość Johna. Nie zawiódł się i już po chwili pokrył pocałunkami cały brzuch by na koniec uwolnić z odzieży te partie korpusu, które interesowały go najbardziej. Po jego ciele przebiegały dreszcze emocji, gdy dotarł do celu.
- Może położymy się...
Legli na wersalce w salonie i tym razem żaden z nich nie wzbraniał się, nie robił podchodów i uników, po prostu cieszyli się sobą, odkrywali tajemnice własnych ciał penetrując je z zapamiętaniem.
- Jeszcze nigdy nie byłem we wnętrzu drugiego mężczyzny - powiedział John. Jesteś gotowy?
Do tej pory było to przeznaczone tylko dla Szymona. Poza tym Szymon ze swoim uzbrojeniem nie mógł wyrządzić większych szkód. John mógł...
- Jak będziesz delikatny... Nie wiem, czy ci wierzyć, już dziś rozkwasiłeś komuś narządy.
- Tam nie było żadnych narządów a dziura. No i nie chcesz mi przyłożyć.
- Jeszcze nie, choć pewnie byłoby za co - Wojciech pocałował Johna w usta.
- Będę idealnie wilgotny i delikatny. Tylko to musi być już, teraz. I puść mi jądra, bo się nie doczekasz...
Delikatnie przewrócił Wojciecha na brzuch, spychając go w kierunku ściany.
- Aj! - krzyknął Wojciech a jego ciało przeszedł skurcz bólu.
- Ale ja jeszcze nawet nie zacząłem...
- Nie, to nie o ciebie chodzi. To łóżko jest tu nierówne. Coś jakby przebijało ten plusz i dźgało mnie w żebra.
- Poprawimy? Grunt, by ci było wygodnie.
Odsunęli wieko zdezelowanej starej wersalki, która najwidoczniej dożywała końca swych dni. Wersalka zaopatrzona była w pudło, pełniące rolę schowka na pościel. Był on zapchany do granic możliwości, a góra ułożona nierówno, jakby powpychana na siłę bez jakiejkolwiek troski. Wojciech chwycił do ręki najbardziej wystający przedmiot, który przed chwilą mało nie wybił mu żebra. Już miał go ułożyć bardziej na płasko, gdy w jego oczy rzucił się napis wykonany czarnym, grubym mazakiem. Było to niewątpliwie pismo Szymona a napis był adresem. |
|
|