Autor |
Wiadomość |
pisarek666 |
Wysłany: Czw 21:54, 15 Lis 2012 Temat postu: |
|
Znowu poprawiłem brak polskich znaków, podtrzymuję swoje zdanie na temat stylu. Zaskoczyłeś mnie tym odcinkiem i pojawieniem się istoty nadrzędnej, ciekawy pomysł. Czekam na dalszy ciąg.
LotosKryś nie czepiaj się rzygania i rżnięcia bo to przecież takie realistyczne. Sam mam niejednokrotnie odruch wymiotny widząc niektóre zachowania lub słysząc wypowiedzi, a jak widzę młodego przystojniaka to...
Pozdrawiam, Piotr |
|
|
lotosKryś |
Wysłany: Nie 21:48, 29 Kwi 2012 Temat postu: |
|
Nie wiem co tu się dzieje. Co siedzi w głowie autora, że nam, oddanym czytelnikom tak miesza w główkach I za Tobą autorze powtórzę "O co tu, kurwa, chodzi?" Już mam wizje przed oczyma Anioła, który to czuwa nad Arturem. Anioła, który to zszedł na ziemię, by zrugać naszego bogu winnego lekarzynę; obrońcę, biednego niedoszłego samobójcy, który ma potrzebę zwracania zawartości żołądka na drugą osobą. Pytam, po co? Po co, ktoś ma na innych wymiotować, czemu to ma służyć? I co Wy mężczyźni macie z tym rzyganiem na kogoś, to takie fee, takie niepotrzebne. Jak nie siusiają na drugiego to wymiotują (i znów grafoja mam przed oczyma rzucającego pawia na "swego prysznicowego kochanka"). Nie wiem czy śmiać się, czy płakać.
I powtórzę za moim przedmówcą, piękne, piękne....
"-Chcialbys mnie zerznac?
-Tak.
-To widac. "
Aż zaniemówiłam
Czekam z niecierpliwością na kolejne części, perypetii Tomaszka. |
|
|
czesq40 |
Wysłany: Nie 21:45, 29 Kwi 2012 Temat postu: |
|
Piękne ale strasznie krótkie, czemu to tak, postaraj się proszę. |
|
|
wroc-35 |
Wysłany: Nie 21:07, 29 Kwi 2012 Temat postu: |
|
Kątem oka zauważyłem, jak zza Izby Przyjęć wyszedł facet. Z tyłu było widać jego szerokie plecy opięte białą, dopasowaną koszulą. Zsunąłem wzrok niżej, na białe spodnie opinające najbardziej kształtną dupę, jaką kiedykolwiek w życiu widziałem. Wiedziony jakimś impulsem poszedłem za nim. Usiadł na ławce w cieniu drzewa. Był mojego wzrostu, fantastycznie zbudowany. Blond włosy były starannie ułożone, a błękit jego oczu działał niczym latarka. Miałem wrażenie, że wszystko wokół niego robi się błękitne. Podszedłem. Nie moglem oderwać oczu. Koszula opinała wyćwiczone mięśnie. Spodnie opinały niewiarygodnie kształtne uda. A wybrzuszenie poniżej pasa działało na wyobraźnię.
-Siadaj,Tomek.
-Skąd znasz moje imię?
-Nieistotne. Podobam Ci się, prawda?
Zaniemówiłem.
-Chciałbyś mnie zerznąć?
-Tak.
-To widać.
Zastanowiłem się, czy gdzieś nie ma ukrytej kamery...
- Jeszcze przed chwila patrzyłeś na Artura, który omal nie umarł. Teraz zobaczyłeś mnie i Twój durny kutas kazał Ci za mną iść, prawda?
-Znacie się z Arturem?
-Znam go. On mnie nie zna.
-Czego ode mnie chcesz?
-Jutro zajmie się Tobą prokurator. Ty ostatni go badałeś. Nie zapytałeś o myśli samobójcze. Zapomniałeś, że jesteś lekarzem. Mógł przez Ciebie zginąć. Potraktowałeś go jak kolejna możliwą zdobycz. Jesteś żałosny.
-Skąd to wszystko wiesz? O co tu, kurwa,chodzi?
-Tomek, to ostrzeżenie. Nie wiem,czemu, ale je dostajesz. Gdybym miał taką możliwość, zwymiotowałbym na Ciebie.
Wstał i zamachnął się w takim tempie, że gdy zobaczyłem jego zbliżającą się pieść, w tej samej milisekundzie zrobiło mi się czarno przed oczyma.
Gdy oprzytomniałem, bylem w samochodzie. Było rano, stałem przed bramą szpitala. Spojrzałem na zegarek. Coś się musiało pochrzanić. Była ósma rano. Spojrzałem w gore. Słońce było dość nisko. Pracownicy szpitala schodzili się jak mrówki.
Zawróciłem.
Zadzwoniłem do przychodni i od rejestratorki wyciągnąłem numer telefonu i adres Artura. Zadzwoniłem do szefowej i powiedziałem, że mam kaca giganta i biorę dziś wolne. Samochód ślizgał się po nierównościach drogi, gdy pędziłem do Wrocławia.
Cdn |
|
|
pisarek666 |
Wysłany: Pią 20:18, 27 Kwi 2012 Temat postu: |
|
Podoba mi się Twój styl pisania, powściągliwy i zwięzły, pokusiłbym się o stwierdzenie, że nawet szorstki, niech będzie, że męski (ukłony Krystyna). Stało się to czego się obawiałem, próba samobójcza, niestety to wyświechtany temat. I mam dziwny pęd, żeby poprzeć Krystynę w jej wizji końca opowiadania, tylko że nie po tej próbie. A jeżeli ma być inaczej, to przynajmniej proszę nie spłycać motywacji samobójcy do zwykłego banału.
W oczekiwaniu na ciąg dalszy, pozdrawiam, Piotr
PS. Z tego co widzę to słowa nie dotrzymałeś i polskich liter nie ma. Poprawiłem! |
|
|
lotosKryś |
Wysłany: Czw 22:53, 26 Kwi 2012 Temat postu: |
|
Ten styl, to taki, jak to "powiedzieć" piszesz tak "brutalnie po męsku" i nie chodzi mi tu bynajmniej o treść a raczej o formę... Nie lubię jak faceci się tną, to takie miękkie, pokazuje jacy są słabi. Psychiatryk, nie doszły (zapewne) samobójca... aż się prosi by zakończyło się czyjąś śmiercią. Ot tak, co by nie było za słodko.
Tomek co Ty bidaku sam z taką wielgachną maszyną poczniesz taaaak późnooo a Ty sam, z popsutym autkiem uważaj na siebie, co by Cię jakie zwierzaki nie dopadły i nie rozszarpały Trzymaj się cieplutko. |
|
|
tomeck |
Wysłany: Czw 22:04, 26 Kwi 2012 Temat postu: |
|
Bardzo podoba mi się Twój styl pisania i z niecierpliwością czekam na dalsze losy bohaterów.
Pozdro spod Bialegostoku, sam w szczerym polu, popsula mi się ciężarówka... |
|
|
wroc-35 |
Wysłany: Czw 21:39, 26 Kwi 2012 Temat postu: |
|
Artur stanął w drzwiach i zamarł.
To był ten rodzaj niezdecydowania, który mówił: "spieprzać czy wejść?".
Jednak wszedł, zamykając bardzo powoli drzwi. Jego droga do krzesła stojącego po drugiej stronie biurka zdawała się trwać całą wieczność.
Mimo tego, że sprawiał wrażenie iż na jego barkach spoczywa cały świat usiadł w sposób przypominający spadanie zgubionego przez ptaka pióra.
Miałem poczucie, że zamiast języka mam w ustach coś drewnianego.
Po chwili udało mi się coś powiedzieć, ale to krótkie zdanie zdawało się kosztować mnie całą dostępną energie.
- Jak się Pan czuje?
- Trochę lepiej, niż wyglądam. I trochę gorzej, niż ostatnio.
- Dzisiaj wyjątkowo zastępuję koleżankę i nie zdążyłem dokładnie przeczytać pańskiej dokumentacji...
- W skrócie, leki chyba nie działają. Nie jadłem od czterdziestu ośmiu godzin, nie sypiam od dwóch tygodni więcej niż dwie, trzy godziny na dobę. W pracy nie jestem w stanie funkcjonować. Jeszcze chwile i mnie wyrzucą.
Spojrzałem w kartę. Wenlafaksyna w sporej dawce i trazodon. Na ostatniej wizycie wszystko było ok... Coś się musiało stać...
- Hmmm,czy coś się ostatnio wydarzyło w Pana życiu?
- Aż za dużo.
- Może Pan coś więcej o tym powiedzieć?
Artur spojrzał mi głęboko w oczy. Widząc jego cierpienie i łzy napływając do tych zielonych oczu aż się skuliłem w fotelu.
- Tak,bardzo dużo. Nie chce teraz o tym mówić. Może mi Pan wyznaczyć wizytę u mojej dotychczasowej psychiatry?
- Kłopoty z facetem?
- A jednak Pan czytał historie... Teraz Pan może wypisać receptę i olać jak wszyscy inni.
Łzy zaczęły mu spływać na policzki.
Poczułem, że za chwile stracę resztki profesjonalizmu. Chciałem go wziąć w objęcia....
- Panie Arturze, rozumiem. Bardzo wiele rzeczy. Jeśli Pan chce, oczywiście, przepisze receptę. Mogę Panu włączyć inny lek, żeby dal Pan rade spać. Sugeruje tez dwa tygodnie zwolnienia. Gdyby chciał Pan porozmawiać...
- Recepta wystarczy.
Wypisałem recepty. Po chwili wahania także druk ZLA.
- Proszę wziąć to zwolnienie. Niech Pan z nim zrobi, co Pan chce. Skoro nie jest Pan w stanie pracować nie ma sensu się tak męczyć. Może Pan sobie zrobić krzywdę.
- Dziękuje.
Zaczął się podnosić w kierunku wyjścia. Wstałem, trzymając w ręku wizytówkę. Podałem mu dłoń, druga dając kartonik. Przytrzymałem dłużej rękę patrząc mu w oczy.
- Gdybyś chciał porozmawiać... Dzwon o każdej porze... Rozumiem więcej, niż myślisz...
Wytrzymał spojrzenie. Puścił moja rękę, wziął wizytówkę i wyszedł bez słowa.
Uzupełniłem dokumentacje, wyłączyłem komputer i wyszedłem do rejestracji. Założyłem kurtkę i skierowałem się do samochodu. Usiadłem w fotelu i długo nie bylem w stanie ruszyć z miejsca. Kiedy w końcu wyjechałem z parkingu ruszyłem w kierunku sklepu.
Krążyłem miedzy półkami, bezmyślnie. Wkładałem niepotrzebne rzeczy. Z głowy nie wychodził mi Artur. Nie rozumiałem. Pacjent. Problemy. Jestem psychiatrą. Nie reaguje tak. A jednak coś mnie męczyło.
Kasa. Pakowanie. Parking. Auto. Dom.
Czułem się tak zmęczony, że zdążyłem po zamknięciu drzwi tylko dotrzeć do łóżka. Ściągnąłem kurtkę, buty i padłem na narzutę. Zasnąłem po minucie.
Nie wiem,c o mi się śniło.
Rano zadziałałem jak robot. 6:15 pobudka. Kuchnia, włączyć ekspres. Łazienka. Ogoliłem się pod prysznicem. Ubranie. Kawa i dwa tosty. Samochód. Potem droga do szpitala. Zupełnie jej nie kojarzyłem. Jakbym się obudził dopiero pod oddziałem. Cala drogę, jak film przewijało się moje życie. Od tego strasznego dnia, gdy mnie opuścił. Wszyscy Ci faceci na jedna noc lub dwie. A w tle gdzieś Artur, który niczym widz patrzył razem ze mną. I to spojrzenie wielkich zielonych oczu pełnych łez.
Wchodząc na oddział coś się zmieniło.
Przypomniał mi się profesor z czasu studiów.
Wchodząc na terapie grupowa oddziału, zdejmował kitel. I mówił: " tak, jak ściągam ten kitel, tak zdejmuje wszystko, kim jestem poza tym pokojem". Generalnie gówno prawda, ale coś w tym jest... Włącza się znieczulenie.
Tak się przebujałem cały dzień.
Wychodząc do domu postanowiłem zajrzeć na Izbę Przyjęć. Jarek wrócił z urlopu, miał dziś dyżur. Chciałem zamienić z nim parę slow.
Przed Izba zobaczyłem karetkę. Na noszach wyciągali pacjenta. Podszedłem bliżej....
Coś mnie zaczynało ściskać w żołądku...
Skądś znam tę kurtkę...
Jeszcze bliżej...
Artur...
Bandaże na nadgarstkach.
Próba samobójcza.
Złapał mój wzrok.
Cdn. |
|
|
pipek |
Wysłany: Wto 22:04, 24 Kwi 2012 Temat postu: |
|
Opowiadanie wspaniałe |
|
|
rubik206 |
Wysłany: Wto 10:00, 24 Kwi 2012 Temat postu: |
|
jestem pod wrażeniem
Pozdrawiam |
|
|
wroc-35 |
Wysłany: Pon 16:13, 09 Kwi 2012 Temat postu: |
|
Dziekuje za poprawki. I za mile slowa. I za konstruktywna krytyke. Brak polskich znakow to kwestia pospiechu. Faktem jest ze pisalem "w biegu". Czasem wrecz doslownie mialem do wyboru-poprawiac i wstawic z opoznieniem albo bez polskich znakow i od razu. Nie mniej jednak nie pisze do szuflady tylko tutaj,wiec poprawki winne byc wprowadzone z szacunku dla Was-poprawie sie jednak cos za cos-beda lekkie opoznienia w kolejnych czesciach. O ile wena nie pojedzie na urlop
Pozdrawiam. |
|
|
kanalia |
Wysłany: Pon 13:24, 09 Kwi 2012 Temat postu: |
|
Pozwoliłem sobie poprawić błędy jakimi są braki znaków polskich. Mam nadzieję, że będzie się lepiej czytało. |
|
|
czesq40 |
Wysłany: Pon 12:43, 09 Kwi 2012 Temat postu: |
|
Fakt brak jest polskich znaków, ale opowiadanie jest ciekawe i z niecierpliwością czekam na kolejny odcinek. Pozdrawiam autora. |
|
|
futuere |
Wysłany: Pon 12:23, 09 Kwi 2012 Temat postu: |
|
Brakuje mi w tym opowiadaniu polskich znaków. Było też kilka błędów. Jeśli chodzi o treść, to przyznam, że zaczyna się ciekawie. Czekam na ciąg dalszy. |
|
|
wroc-35 |
Wysłany: Pon 4:33, 09 Kwi 2012 Temat postu: odc 2 |
|
O 14, po napisaniu wszystkich papierów wsiadłem do auta i pojechałem do domu. Po drodze szybkie zakupy.
Usiadłem, włączyłem kompa i odruchowo wszedłem na profil na fellow, odczytać wiadomości. Jak zwykle kilka propozycji jednoznacznych spotkań. Przez chwilę rozważałem, czy nie skorzystać z nich, nie rozerwać się przed jutrzejszym dniem. Otworzyłem browara, puściłem muzykę. Już miałem odpisać, gdy losowo odtwarzacz puścił " I grieve" Petera Gabriela. Nagle odechciało mi sie jakichkolwiek spotkań. Wróciły wspomnienia. Lato sprzed dwóch lat. Wielka kłótnia rozpoczęta z powodu tego, że nie wyczyściłem ekspresu do kawy. To był tylko pretekst. Wyrzuciliśmy sobie wszystkie żale nagromadzone przez cztery lata wspólnego bycia razem. Każdy drobiazg i duża rzecz. W ciągu paru godzin. I nie była to pierwsza kłótnia. Tylko ostatnia z całej serii. Poczułem jak żołądek produkując całe morze kwasu drażni mój przełyk. Zobaczyłem wyraźnie obraz Jego, pąkującego swoje rzeczy i mówiącego, że wyjeżdża na tydzień, że musi przemyśleć wszystko. Że potrzebuje dystansu. Wyłączyłem muzykę. Wstałem i łapiąc po drodze kluczyki wybiegłem z domu. Musiałem to przerwać. Wiedziałem, co będzie dalej. Jeśli sie czymś nie zajmę, wrócą emocje, wspomnienia wszystkiego i będę wył godzinami. A potem znów zapełnię album numerem 236 i kolejnymi, żeby tylko zabić te reminiscencje. Zniszczę kolejna osobę żeby ból nie zniszczył mnie.
Jechałem bez celu po mieście. Dość szybko, agresywnie zmieniając pasy ruchu, wymuszając pierwszeństwo. Byle tylko moja uwaga skupiała się na drodze a nie na tym, co w środku. Po dwóch godzinach rajdu wracałem juz spokojnie do domu. Na wszelki wypadek zatrzymałem się w aptece i kupiłem opakowanie zolpidemu. Chciałem jak najszybciej dziś zasnąć i nie pozwolić myślom, by wróciły.
Wskoczyłem pod prysznic, gorąca woda spływająca po karku i plecach rozluźniała spięte mięśnie. Nie chciało mi się wycierać. Nago, zostawiając ślady wody na podłodze skierowałem się do łóżka. Po drodze wziąłem książkę i położyłem się. W pierwszym rozdziale bohater właśnie kłócił sie z żoną i wyprowadzał się z domu. Ja pierdole, czemu dzisiaj wszystko przeciw mnie?! Łyknąłem tabletkę i po 10 minutach zasnąłem. To nie był dobry dzień.
Następną rzeczą ,jaka sie zdarzyła to agresywnie dzwoniący budzik. Działałem jak automat i jak co dzień, dokładnie po 45 minutach wychodziłem do samochodu. Była siódma. Gdy stałem na skrzyżowaniu i walczyłem ze schowkiem z którego nijak nie chciała dać się wyciągnąć paczka gum do żucia, poczułem na sobie wzrok. Spojrzałem przez boczną szybę i zobaczyłem najpierw oczy. Duże, zielone i umęczone. Pełne bólu. I zdradzające oznaki wielu nieprzespanych nocy. Dopiero potem zauważyłem, że te oczy osadzone są w niesamowicie przystojnej twarzy. Chłopak wyglądał na jakieś 24 lata. Był wysoki i ... I nie wiem, co jeszcze. Usłyszałem za sobą nerwowy klakson i ruszyłem. Widziałem, że się za mną ogląda. Całą drogę do szpitala nie mogłem się pozbyć z głowy obrazu tych zmęczonych oczu.
Po podpisaniu listy ruszyłem na oddział. W nocy kolega na Izbie pracował tak sumiennie, że wszystkie wolne łóżka na oddziale zapełniły sie. I do tego wszyscy zamknięci bez zgody. W cholerę papierów. Po kolejnym badaniu pacjenta juz miałem brać następnego, gdy ordynator zawołała mnie do siebie.
"Tomek, pamiętasz, że dzisiaj miałeś jechać do przychodni zamiast Magdy?" No tak, już 13,jak chce zdążyć to muszę jechać.
"Dzięki, Ania. Zapomniałem zupełnie."
"Leć. Jutro mnie nie ma, zastąpisz mnie, ok?"
"Jasne, nie ma problemu".
Chwile potem juz jechałem z powrotem do Wrocławia.
Nie lubiłem pracy w przychodni. Na początku specjalizacji pracowałem w kilku - z czegoś trzeba było żyć. Kiedy jednak po którymś maratonie szpital-dyżur-przychodnia-dyżur-szpital-przychodnia natknąłem się na Maćka siedzącego z jakimś kolesiem w kawiarni kolo domu, odpuściłem. Wiedziałem, że wybrał takie miejsce i taka godzinę, żebym na pewno go zobaczył. I oprzytomniał. Udało sie. Na trochę...
Dojechałem do budynku poradni.
Wszedłem, przedstawiłem się. Rejestratorki już wiedziały od Magdy, że dziś ją zastąpię. Zabrałem karty i listę i wszedłem do gabinetu. Krótkie spojrzenie na PESEL-e pacjentów i już wiedziałem, co mnie czeka. Otępienia. Magda lubiła takich pacjentów, potrafiła gadać z nimi spokojnie, długo, tłumacząc i uspokajając. Ja miałem dziś służyć tylko do napisania recept. Jednak cos rzuciło mi się w oczy. Ostatni pacjent. 26 lat. Rozpoznanie-epizod depresji umiarkowany. I to nawracający. Artur Wojciechowski.
Po czterech godzinach psychogeriatrii, wypisywania na zmianę rywastygminy i donepezilu miałem dość. Na szczęście trochę szybciej pracowałem od Magdy, przedostatni pacjent nie pojawił się, więc miałem pół godziny przerwy.
Z ciekawości wyjąłem kartę pana Artura. Zobaczyłem równe, czytelne pismo Magdy. Pierwszy wpis sprzed trzech lat. "Pacjent, 23-letni student..." i dalej w wywiadzie objawy depresji w pełnej krasie, jak w książce. Próba samobójcza. A potem "pacjent w pełni akceptuje swoja orientacje homoseksualna". No to pięknie. Zacząłem w myślach przerzucać swój album, ale żadnego Artura w tym wieku nie kojarzyłem...
Moje rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Po chwili się otworzyły i zobaczyłem wielkie, zielone, umęczone oczy...
Cdn. |
|
|