Autor Wiadomość
dorian_n
PostWysłany: Śro 18:25, 03 Wrz 2014    Temat postu:

Już 2014 a Ty nic
dej
PostWysłany: Pon 16:02, 16 Gru 2013    Temat postu:

A my czekamy, i nic, no na co czekasz. tak fajnie się zapowiadało. No wysil się w wystaw wreszcie cz 2.
ciamek
PostWysłany: Czw 23:26, 28 Lis 2013    Temat postu:

trzymamy za słowo, bo opowiadanie się ciekawie zapowiada Wink (1)
Cisek
PostWysłany: Czw 4:01, 28 Lis 2013    Temat postu:

Po długiej przerwie zabieram się Smile

sorki, że tak długo, ale wiele się u mnie pozmieniało.

Pozdro. _Lucek_
Analog2
PostWysłany: Nie 0:59, 09 Cze 2013    Temat postu:

Sratatata.. Miała być 2 cz. a skończzło się wiadomo jak...
_Lucek_
PostWysłany: Wto 17:11, 04 Cze 2013    Temat postu: Dobra wiadomość....

Pragnę was poinformować, że najprawdopodobniej jeszcze dziś będzie cz.2 opowiadania Smile
Bimax45
PostWysłany: Wto 16:31, 04 Cze 2013    Temat postu:

No postaraj się bo bardzo podoba mi się pierwsza część.
Tak czekam i czekam i myślę co oni dalej....
_Lucek_
PostWysłany: Nie 15:00, 02 Cze 2013    Temat postu: 2 cz,

Witam was, i przepraszam, że nadal nie ma jeszcze 2 części, ale ostatnio nie miałem czasu by napisać. Za dużo pracy i wgl. Postaram się jak najszybciej tą 2 część napisać i wstawić.

Pozdrawiam
zibi74
PostWysłany: Wto 0:51, 21 Maj 2013    Temat postu:

TYDZIEŃ STAŁ SIĘ MIESIĄCEM, A DRUGIEJ CZĘŚCI JAK NIE BYŁO TAK NIE MA.

DROGI AUTORZE KIEDY WRESZCIE JĄ PRZECZYTAMY?

POZDRAWIAM

ZIBI74
Milow
PostWysłany: Czw 23:00, 25 Kwi 2013    Temat postu:

Pisarek, czytałeś w 2011 na gay.pl, bo tam je autor zamieścił najpierw Smile Ale... gdzie ta 2 część?
chomiccerro
PostWysłany: Czw 20:51, 25 Kwi 2013    Temat postu:

No i gdzie ta obiecana druga część? Smile
pisarek666
PostWysłany: Śro 8:27, 10 Kwi 2013    Temat postu:

Rewelacyjne opowiadanie jak dla mnie 10/10. Momentami odnosiłem wrażenie jakbym je już czytał, ale może to moje własne...
Przeczytałem z prawdziwą przyjemnością i niecierpliwie czekam ca dalszą część.

Pozdrawiam, Piotr
LudwigTczew
PostWysłany: Wto 20:24, 09 Kwi 2013    Temat postu:

Zanim wstawię cz.2 Amerykańskich Marzeń, to na umilenie wam czekania wstawię w nowym temacie opowiadanie: Tramwajowy Zawrót Głowy
Ciastek123
PostWysłany: Wto 20:19, 09 Kwi 2013    Temat postu:

Opowiadanie całkiem niezłe , czekam na ciąg dalszy .
LudwigTczew
PostWysłany: Wto 13:27, 09 Kwi 2013    Temat postu: Amerykańskie Marzenia

Pragnę wam przedstawić moje 4 opowiadania

Pierwsze Nazywa się Amerykańskie Marzenia. Życzę wam miłej lektury. Lucek

AMERYKAŃSKIE MARZENIA



Zima była nadzwyczaj sroga i mroźna. Śnieg zalegał place i ulice, utrudniając poruszanie się. Samochody grzęzły w zaspach, ludzie brnęli przez pryzmy usypane z odśnieżonych chodników. Na drzewach wisiały gęste kiście śnieżnych czap, pochylając wiotkie gałęzie niemal do samej ziemi. Zimowy pejzaż prezentował się pięknie, ale był rajem tylko dla oczu, utrudniając życie wszystkim naokoło.
Siedziałem w fotelu popijając gorącą czekoladę i czytałem książkę. Czas mijał leniwie. Z czytania wyrwało mnie głośne pukanie do drzwi. Wstałem niechętnie i powoli ruszyłem zobaczyć, kto o tej porze pcha się w moje niegościnne progi. Spojrzałem w wizjer i... zaniemówiłem. Pomimo tego, że gość był cały w śniegu i twarz miał przysłoniętą szalikiem, poznałem go. Obok na wycieraczce stała niewielka podróżna torba.
Zastanawiałem się, czy otworzyć. Czy wpuścić kogoś, kto kiedyś tak najzwyczajniej w świecie po prostu bez słowa zniknął z mojego życia?
Powtórzył pukanie, nieco głośniej. Pomyślałem, że na taką pogodę i psa bym nie wygonił, więc... Otworzyłem. Nie musiałem udawać zaskoczonego, bo naprawdę byłem zaskoczony i tak musiałem wyglądać.
– Cześć... – powiedział, zdejmując szal z ust.
Milczałem. Musiałem najpierw wziąć głęboki oddech.
– Nie powiesz: wszelki duch Pana Boga chwali...?
– Nie powiem. Właź, zimno ciągnie z korytarza.
Wszedł. Postawił torbę w przedpokoju. Odwiązał szal z szyi. Zaczął rozpinać płaszcz.
– Mogę...? – zapytał, wskazując wieszak, jakby dopiero teraz pytał, czy może się rozebrać.
Gestem wskazałem: wieszaj się...
– Sam...? – zapytał ponownie, ruchem głowy wskazując pokój.
– Nie. Z Duchem Świętym.
– Nic się nie zmieniłeś... – próbował się uśmiechnąć, ale spostrzegłem, że on jest bardziej skrępowany tą sytuacją, niż ja. Nieproszony gość zimową, wieczorową porą.
To był Dawid. Niegdyś byliśmy ze sobą bardzo blisko, najbliżej, jak można.
– Cholerna zima... Pociągi odwołane, nie mam się czym dostać... Na taryfę czekałem godzinę.
– Skąd się tu wziąłeś? – spytałem, dostrzegając nalepkę LOTu na jego podróżnej torbie.
– Z lotniska. Samolot też był opóźniony, ponad dwie godziny. Dobrze, że w ogóle wylądował.
– Na urlop, czy...? – zapytałem, ale chyba niepotrzebnie.
– Długa historia – machnął ręką.
– Głodny? Zjesz coś? – zreflektowałem się.
– Nie, w samolocie dali przekąskę. Ale jak możesz, to coś do picia. Gorącego.
– Mam gorącą czekoladę.
– Może być. I z kawą, jeśli mogę...
Zaprosiłem go do pokoju, wskazałem fotel.
– Siadaj. Zaparzę – dodałem i wyszedłem do kuchni.
Wiele razy wyobrażałem sobie, jakby to było, gdybyśmy się tak po latach spotkali. Ale w żadnym moim scenariuszu nie było to tak, jak stało się to w tej chwili. Nie jestem podekscytowany. Raczej obojętny. Ręce mi się nie trzęsą, głos mi nie drży. Nie czuję radości i emocji.
Wtedy po prostu nagle zniknął. Jego telefon milczał przez tydzień, dwa. W pokoiku, który dzielił z jakimś pajacem już mieszkał kto inny. Szczerbata gospodyni powiedziała mi tylko, że „wyprowadził się, wyjechał” – i zamknęła mi drzwi przed nosem, że nawet nie zdążyłem zapytać, czy wie dokąd. Wiedziałem, gdzie mieszka, ale dokładnego adresu nie znałem. Początkowo przeżywałem traumę, że mu się coś stało, że pewnie leży nieprzytomny w jakimś szpitalu – albo, co nie daj Boże, że już go pochowali, a ja nawet nie wiem gdzie – i nic nie mogę zrobić!... A potem dostałem kolorową pocztówkę z widokiem Manhattanu i kilkoma nabazgranymi słowami: „Napiszę, jak się tu urządzę.” Bez adresu zwrotnego. Wiadomo. I koniec. Więcej nie napisał.
Od tamtej pory minęły dwa lata. I co, teraz tak nagle pojawia się, jakby nigdy nic? Ciekawe, co ma do powiedzenia. Nie znałem powodu, dla którego wyjechał. Nigdy nie zdradził się z tych myśli. A przecież nic nie dzieje się nagle. Musiał to rozważać, planować.
Podałem mu gorący kubek. Otoczył go dłońmi, jakby wtapiał w siebie jego ciepło. Głęboko wciągnął w nozdrza unoszący się aromat.
– Pewnie się zastanawiasz, dlaczego wyjechałem... albo dlaczego wróciłem... – uśmiechnął się niepewnie, omijając moje spojrzenie.
W myśli mu odpowiedziałem: jak byś zgadł. Jedno i drugie.
– Tak. I mam ci to za złe – rzekłem głośno.
– Że wróciłem?
– I to, i to.
Pochylił się, zwiesił głowę w dół aż między kolana.
– Ja wiem, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki – powiedział i wyprostował się. – Nawet, powiem, nie liczę na to.
– A na co liczysz? – odpaliłem z widoczną złością na twarzy. W tej chwili nie umiałem się pohamować.
Spojrzał mi w oczy.
– Nic się nie zmieniłeś, wiesz? – powtórzył, jakby nie widział mojej irytacji.
– Pewnie. Dwa lata z kalendarza. Naprawdę nic się nie zmieniłem.
Nie odpowiedział. Zapadła niezręczna cisza.
– Przenocujesz mnie? Nawet w przedpokoju na podłodze... – odezwał się po chwili.
– Nawet w łazience. Tam cieplej.
– Na stojąco w kabinie? Czy może wstawiłeś już wannę...
Mimo woli roześmiałem się. Rozładował moją irytację. Rozbawił mnie. Pamiętał, że zawsze, przy każdej kąpieli odgrażałem się tej kabinie, że ją wypieprzę na śmietnik i wstawię wannę. Kto to widział, żeby się kąpać na stojąco, że nie mogę się wygodnie wyciągnąć, poleżeć sobie w wodzie, poleniuchować z zamkniętymi oczami... Pamiętał. Ale u mnie wiele rzeczy kończyło się na solennej obietnicy.
Popatrzyłem na niego z lekkim uśmieszkiem. Przypomniałem sobie, że nie przywitaliśmy się, że nawet nie podaliśmy sobie ręki. Ale – nie zrobię tego. Nie rzucę mu się na szyję. Miałem świadomość, że jego nagłe pojawienie się, tak samo jak poprzednio nagłe zniknięcie, może przewrócić mój uporządkowany świat do góry nogami. Dwa lata to szmat czasu. Do wielu spraw i sytuacji można przywyknąć. Przywykłem do faktu, że Dawida już w moim życiu nie ma. A to, że nikt – jeszcze! – nie zajął jego miejsca... Zdarza się.
– Wiesz, że cały czas jest tu twoja piżama? – powiedziałem podchodząc do komody. Leżała w ostatniej szufladzie. Wyjąłem i położyłem mu ją na kolanach.
– Nie wyrzuciłeś...? – popatrzył z jakimś nostalgicznym ciepłem w oku. – Ciekawe, czy jeszcze w nią wejdę.
Właściwie dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że widzę przed sobą dobrze zbudowanego chłopa, a nie pół-dzieciaka, jakim był. Widziałem pod koszulą jego mięśnie ramion, widziałem tęgie uda wypełniające mu spodnie. I widziałem jego krocze, spłaszczone napiętym materiałem dżinsów, a mimo to mocno się zaznaczające. Ale akurat ten szczegół jego ciała znałem doskonale.
– Zobaczymy, jak przymierzysz – odpowiedziałem. – Pewnie padasz z nóg, zmęczony... – zreflektowałem się. – Ile to godzin podróży masz za sobą? Sześć, osiem?
– Dwanaście z przesiadką i zmianą lotniska i linii.
– No, nieźle. Rozbierz się, weź kąpiel, a ja przygotuję spanie.
Wstał. Przeciągnął się, zaczął się rozbierać. Rzeczy rzucał bezładnie na fotel. Jak dawniej. Nic się nie zmienił. Zawsze mu je potem składałem. Ale dziś – nie złożę, niech leżą do rana.
Miał dobrze wyrobione ciało. Przez te dwa lata musiał tam nieźle zapierdalać... Jakie muskuły, jaka klata, jakie ramiona, uda... Białe bokserki, dopasowane, obciśnięte na udach, napięte na pośladkach, a w kroku... Odwróciłem wzrok. Speszyłem się, że patrzę tam, gdzie nie powinienem. Co z tego, że kiedyś nie tylko mogłem sobie na „to” patrzeć do woli, że dotykałem „to”, pieściłem, że właściwie robiłem z „tym” co chciałem. To było kiedyś. Jedno się nie zmieniło: penis był tak samo gruby i tak samo ułożony do góry. Pozycja „praktyczna”, jak żartował Dawid, bo jak staje, to od razu się pręży w górę, nie trzeba takiego wyszarpywać z nogawki.
Poczułem gwałtowny przypływ podniecenia. Odwróciłem się szybko. Podszedłem do szafy. Wyjąłem czysty ręcznik. Podałem mu. Wziął bez słowa, po czym zniknął w łazience. Po chwili usłyszałem głośny szum wody. Za głośny. Wyszedłem do przedpokoju i zobaczyłem go poprzez niedomknięte drzwi. Przygryzłem wargi... Ciekawe, ilu go tam dymało – pomyślałem ironicznie, ale z nutą zazdrości. Zawsze miał powodzenie, adoratorów i seksualnych propozycji nigdy mu nie brakowało. Jakie harmonijne pośladki... Był pasywem. Może w tym temacie też zmienił upodobania? Bo lachę też ma porządną... – dyskretnie wycofałem się do pokoju i wziąłem się za przygotowanie spania. Rozłożyłem wersalkę, a po namyśle rozłożyłem też jednoosobowy fotel. Mam kilka kompletów pościeli, ale kołdrę tylko jedną. Do drugiej poszwy włożyłem więc gruby koc. Na zewnątrz mróz, ale w mieszkaniu ciepło. Nie zmarznie... Zobaczymy, które spanie wybierze.
Wrócił tylko w ręczniku na biodrach. Śmiesznie wyglądał w swych mokrych, nieuczesanych, rozczochranych, bujnych włosach. Powiedział, że w tej piżamie – odłożył ją na fotel – wolał mi się nie pokazywać. Popatrzył na oba spania. Przyjął ten widok obojętnie – albo potrafił się dobrze zamaskować.
– Ok. Teraz moja kolej – wstałem i spokojnym krokiem przeszedłem do łazienki. Gdy zanurzyłem się w tych oparach, w zapachu jego ciała... Gwałtowna erekcja musiała mieć swoje natychmiastowe zaspokojenie. Ekstazę przeżyłem tak mocno, że musiałem się uchwycić kabiny, żeby nie stracić równowagi. Potem czułem, że oczy mi się same zamykają.
Gdy wróciłem do pokoju, mogłem tylko zagasić światło. Dawid spał na rozkładanym fotelu, pozostawiając wersalkę gospodarzowi, czyli mnie. Spod koca wystawało jego wysoko odsłonięte udo z fragmentem pośladka. Spał – nago...
Długo nie mogłem usnąć. Wróciły emocje, wróciły wspomnienia. Mój penis prężył się jak na wystawie. Gdybyśmy razem spali, nie opanowałbym się.
Obudził mnie dziwny, wiercący nozdrza zapach i odgłos jakiegoś skwierczenia czegoś na patelni. Poderwałem się z łóżka. Spojrzałem obok, Dawida nie było. Wszedłem do kuchni. Dawid, ubrany tylko w dżinsy, smażył jajecznicę na boczku z pomidorami. Jak dawniej... Nie zauważył mnie. Ja natomiast zauważyłem, która godzina. Jeszcze nie było siódmej. Za oknem jeszcze było szare niebo.
– Co ty robisz? – zapytałem na pół sennie.
– Dzień dobry...
– ...bry...
– U mnie to by była kolacja. A tutaj to jest śniadanie – odpowiedział wesoło.
– Dopasuj się do miejsca i czasu – skwitowałem i zawróciłem do łazienki.
Gdy wróciłem, jajecznica była rozłożona na talerzykach, pieczywo stało w koszyczku pod białą serwetą...
– No, kurczę... – z uznaniem pokiwałem głową.
– Jak dawniej... – powiedział cicho, a głośniej dodał: – Tam nawet nie mają dobrego boczku. Ten ich bekon niech się schowa. Tęskniłem za takim naszym, polskim śniadaniem.
Kawę już ja podałem. To też było „jak dawniej”. On był mistrzem gotowania. Moją działką były desery i napoje. I zmywanie.
Pozmywałem, posprzątałem, poukładałem wszystko na swoje miejsce i wszedłem do pokoju. Dawid – spał snem niewinnego dziecka. Bez koszuli, w spodniach, nawet nie przykryty kocem. Patrzyłem w jego twarz, w pierś falującą równym oddechem. Jedna ręka zwisała mu w dół z kanapy, druga spoczywała na udzie.
Spał do południa. A ja nie wiedziałem, co robić. Siedziałem w fotelu i gapiłem się w niego. Gdy się obudził, zerwał się nagle jak wystraszony. Popatrzył na zegarek zapięty nisko na lewym nadgarstku, spojrzał w tył na okno i pokręcił głową.
– U mnie to środek nocy – powiedział w usprawiedliwieniu. – Wczoraj wydawało mi się, że jestem taki padnięty, że zaraz usnę. A w sumie tylko chwilę się przedrzemałem i koniec spania. Nie mogłem do rana wyleżeć. Skręcało mnie. Dlatego miałeś takie wczesne śniadanie... Wiesz, ja nawet nie wiem, o której mam pociąg – nagle wstał i zmienił temat. – Masz numer do rail-info?
– Nie mam. Co to za żargon... Śpieszysz się? Teraz? Dwa lata jakoś się nie spieszyłeś, a teraz... – wyrzuciłem jednym tchem i wróciłem do kuchni.
– Masz do mnie żal? – wszedł za mną.
– Nie. Nie mam. Było, minęło.
– Ja jeszcze się łudziłem. Ale jak zobaczyłem wczoraj dwa osobne posłania...
– Skąd mam wiedzieć, ilu cię tam dymało?! Myślisz, że chciałbym jeszcze?! – wyrzuciłem mu prosto w twarz i naraz zrobiło mi się przykro.
– A ja tęskniłem za tobą... Nie pisałem, bo...! – uderzył pięścią w stół. – Bo myślisz, że się łatwo przyznać do porażki? Do klęski? Że jesteś zwykłym gołodupcem, który wrócił biedniejszy niż tam pojechał? Który harował jak wół między Murzynami, żeby jakoś przeżyć...? Amerykańskie marzenia! Szlag by je trafił... Zobacz na moją torbę! To cały mój majątek, który stamtąd przywiozłem! To wszystko, co mam! Na bilet zarabiałem po nocach!
Zaskoczył mnie jego wybuch. Patrzyłem w jego kipiące gniewem oczy.
– Po nocach... w nocnym klubie... jako striptizer. Ale nie jako dziwka! Nie jako męska kurwa! Tyle, żeby nazbierać na bilet. Nie masz pojęcia, jakie to poniżające...! – głos mu się załamał. Odwrócił się. Mnie nagle coś ścisnęło za serce. Głos też uwiązł mi w krtani. Nie umiałem wydobyć słowa.
– Zdradziłem cię, ale tutaj, nie tam... – zaczął po chwili, spokojniejszym głosem, a mnie kolejny raz serce zamarło. – Raz. Tylko raz cię zdradziłem. Wiesz, dlaczego stąd uciekłem? Jak tchórz? Bo nikt w domu o mnie nie wiedział, nikt! Aż Majka, moja siostra, nakryła mnie w łóżku ze swoim własnym mężem! Zdradziłem cię z własnym szwagrem! Żeby ratować jej małżeństwo, wziąłem winę na siebie. Bo to nie ja jego. To on mnie... To biseks.
Milczałem, zszokowany jego wyznaniem.
– Tam cię nie zdradziłem. Dwa lata żyłem bez seksu, jak prawiczek. Były okazje, było wiele okazji, ale ja nie chciałem nic złapać, rozumiesz? I... i naprawdę za tobą tęskniłem... – powtórzył, zakręcił się na pięcie i wyszedł do przedpokoju. Słyszałem, jak wciąga sweter, jak zakłada płaszcz... Wychodzi? Jego decyzja. Chciałem go spytać, czy ma chociaż na bilet na pociąg, ale tylko zagryzłem wargi.
Wyszedł. Bez słowa. Cicho zamknął za sobą drzwi.
Siedziałem bez ruchu. Czas płynął, a mnie wciąż w głowie huczało jak w ulu. Wszystko, co potem zrobiłem, robiłem jak w transie. Ubrałem się. Czapka, szalik, rękawice. Wyszedłem. Zatrzasnąłem drzwi. Klucze są w kieszeni, wiem, zawsze tu je mam, wrzucam je odruchowo. „Ósemka-bis” podjechała jak na zamówienie. Kwadrans jazdy.
Wolnym krokiem szedłem przez pustą poczekalnię. Podszedłem do tablicy odjazdów. Nic z niej nie potrafiłem wyczytać. Wróciłem do informacji. Znudzona pani podniosła na mnie służbowe spojrzenie.
– Dzisiaj?
– Tak.
– Kursuje tylko od poniedziałku do piątku.
– A dziś?
– A dziś jest niedziela.
Odwróciłem się bez słowa. Zszedłem do tunelu. Wyszedłem na peron.
Siedział sam na pustym peronie. Obok niego stała niewielka podróżna torba z nalepką LOTu. Jego symbol amerykańskich marzeń.

Będzie jeszcze jedna część tego opowiadania. Pod koniec tygodnia

Powered by phpBB © 2001,2002 phpBB Group