grafoy |
Wysłany: Pią 22:20, 03 Cze 2016 Temat postu: chłopiec |
|
Bardziej biegł niż szedł cichą ulica na przedmieściach. Mijał kolejne domy, w pamięci zamiast numerów posesji miał nazwiska właścicieli i związane z nimi relacje. W zasadzie nie tyle relacje co ich oceny. Wszystko sprowadzało się do podziału na trzy grupy: lubi, nie lubi, są obojętni. Największą grupa była niestety ta którą nie lubił. Dotyczyło to w zasadzie kobiet mieszkających w tych domach, które chętnie zaglądały w jego życie i dzieliły się swoimi pomysłami z jego mama. Czasami musiał uważać też, na ich dzieci, które ze zbytnia wylewnością opowiadały o swoim i innych życiu, o wszystkim co się wydarzyło lub myślały że się wydarzyło. Czasem miewał przez to problemy w domu. Teraz też jego zirytowanie wynikało z dociekliwości matki. Te jej ciągłe pytania, gdzie z kim, kto, po co, jak dlaczego i jeszcze to że zawsze wiedziała lepiej. Wiedziała, kto, z kim, dlaczego. Tylko on nie wiedział czemu jego o to pyta skoro wie. To jej ciągłe jazgotanie było nie do wytrzymania. Czasami wydawało się mu, że ona uważa, iż chwila ciszy jest jej obrazą. Wypełniała każdą sekundę rozmową. Jaka rozmową? Wiecznymi pytaniami. Teraz też nie wystarczyło jej stwierdzenie, że chce się przejść. Jak by to, że są już prawie wakacje, więc nie ma już praktycznie szkoły, że jest ciepło nie było wystarczającym powodem żeby wyjść z domu. Jak mógł odpowiedzieć na pytanie gdzie pójdzie skoro sam jeszcze tego nie wiedział. Jeszcze bardziej głupie czemu nie pójdzie po kolegów i koleżanki. Te jej wieczne pytania i ustawianie życia było bardzo dla niego frustrujące. Walczył z tym, choć wiedział, że w zasadzie to poległ. Był praktycznie ubezwłasnowolniony. On prawie już dorosły facet – licealista – za dwa lata matura, a tu mama kupuje mu wszystkie ciuchy. Nie może sobie sam kupić nawet skarpetek. Teoretycznie może sobie kupić wszystko, w końcu ojciec nieźle zarabia, pod warunkiem że jego mamie się to podoba. Szedł szybkim krokiem przez rozgrzane słońcem ulice niosąc złość i uczucie bezsilności w sobie. Patrzył na swój cień, który jeszcze bardziej wydłużał jego bardzo szczupła sylwetkę. Zwykle w ubraniu prezentował się dobrze, szczególnie, ze ciuchy nie były byle jakie. Wydłużony cień powodował jednak, że uwydatniały się jego wady. Wąskie ramiona, bardzo długie patyczkowate ręce i nogi. Brak mięśni był nad wyraz widoczny. Jedynie długie starannie uczesane włosy prezentowały się nadzwyczaj dobrze. Jego cień przesuwał się po przekwitłych mleczach, pełnych białych dmuchawców. Zbliżał się do łąki niedaleko szkoły na której właśnie rozstawiało się wesołe miasteczko. O dziwo było niewiele dzieci asystujących tym pracom. Postanowił przyjrzeć się jak rozstawiają poszczególne budy. Przyglądając się pracy innych zapomniał o swoich problemach. Jakiś chłopak, którego znał z widzenia przemknął obok na rowerze omal go nie potrącając. Zapatrzył się na jego śliczny tyłek. Nawet teraz na siodełku roweru wyglądał bardzo atrakcyjnie. Miał bardzo wąski tyłek porządnie wysklepiony. Tyłki to była jego namiętność. Zwracał uwagę na nie równie jak na wybrzuszenie w kroczu. Jeszcze do niedawna interesowało go tylko kutasy. Teraz zwracał uwagę na więcej cech. Więcej fragmentów męskiego ciała stanowiło dla niego podnietę. Tu jednak nie było specjalnie na kim zawiesić oka. Kolejne atrakcje były kontrolnie uruchamiane oznajmiając swoja gotowość do przyjęcia chętnych. Stanął w niewielkiej odległości od jednego z domków kempingowych ulokowanego na skrzyni małej ciężarówki. To dziwne połączenie starego wozu cyrkowego i nowoczesna ciężarówką przykuło jego uwagę. Ciemny wypłowiała żółta farba, brązowe okna wydawały się bardzo solidne, choć bez wątpienia domek czasy świetności miał już za sobą. Jakiś mężczyzna w jeansach bez koszulki ogradzał go metrowym płotkiem. Przyjrzał się mężczyźnie. Mógł mieć 40 lat, choć nigdy nie potrafił określać wieku. Miał jakieś metr osiemdziesiąt, może nieznacznie mniej. Spory zaokrąglony brzuszek, mimo wyraźnie uwidaczniających się mięśni. Brzuch i pierś pokrywały rzadki ciemny zarost. Krótko przystrzyżone po bokach włosy zaczesane do tyłu były czarne i wyraźnie przyprószone siwizną. Mężczyzna spojrzał chłopakowi prosto w oczy i uśmiechnął się. Ten odwzajemnił mu uśmiech. Poczuł jak pomiędzy nimi zaczyna wytwarzać się jakaś relacja. Nie potrafił jej nazwać, nawet nie usiłował. Wiedział, że ona jest. Przyglądał się jak grają jego mięśnie podczas składania ogrodzenia. Nawet nie zauważył kiedy przybliżył się do płotku, tak że teraz dotykał go nogami. Mężczyzna, co chwila, spoglądał wprost w jego oczy. Uśmiechał się przyjaźnie. Kiedy skończył ustawiać ogrodzenie wskoczył na schodki prowadzące do domku i wszedł do środka. Chłopak stał przed domkiem z rozdziawioną ze zdziwienia buzią. Nie wiedział dlaczego tamten odszedł. Nie wiedział tez dlaczego oczekiwał żeby został. Po chwili drzwi otworzyły się i wyskoczył z nich jak z procy pasterski pies brenneński. Jego trójkolorowa sierść śniła w słońcu. Biegał wokoło i poszczekiwał radośnie. Mężczyzna wolno zszedł po schodkach i ruszył w kierunku bramki, która chłopiec zauważył dopiero teraz. Otworzył ja i gestem zaprosił chłopaka do środka. Ten jakby był zniewolony ruszył wolno w jego stronę. Kiedy podszedł do mężczyzny ten syknął – szybciej i klepnął go w pośladek. Chłopak raźno ruszył w kierunku drzwi. |
|