Autor Wiadomość
homowy seksualista
PostWysłany: Pon 23:27, 04 Sty 2021    Temat postu:

Ależ nigdy w życiu. Po pierwsze musisz zapewnić bezpieczeństwo poszkodowanemu na miejscu. Zatem opatrzyć rany, zatamować ewentualny krwotok, usztywnić kontuzjowane kończyny, umieścić w bezpiecznym miejscu (środek nawet górskiej ścieżki nim nie jest), sprawdzić, czy poszkodowany nie wykazuje objawów wstrząsu mózgu, poza tym, w tym przypadku nakarmić i napoić, bo pomoc może przybyć bardzo późno. W trudnym terenie jest to sporo roboty. Pzdr.
taki jeden
PostWysłany: Pon 23:11, 04 Sty 2021    Temat postu:

Na pewno bym tego tak nie rozegrał. Zostawiłbym młodych tak jak ich znalazłem i gnał do tego schroniska po pomoc, zwłaszcza że to było wieczorem.
homowy seksualista
PostWysłany: Nie 18:14, 03 Sty 2021    Temat postu: Wypadek w górach

Popatrzyłem na zegarek. Było już przed szóstą, a do najbliższego schroniska miałem ponad dwie godziny, i to, pominąwszy to ostre zejście, głównie pod górę. Cóż, nie przyjechałem łazić po płaskim – pomyślałem, złożyłem mapę, schowałem ją do plecaka, który już mi zaczął ciążyć i raźno ruszyłem przed siebie. Od rana byłem na nogach, zatem umówmy się, że "raźno" jest tu nieco umowne. Spojrzałem na komórkę – oczywiście zero zasięgu, jak często w górach, jednak niespecjalnie mnie to martwiło, nie miałem zamiaru do nikogo dzwonić, a urlop traktowałem jako odtrutkę na internet, social media i cały ten sum informacyjny, który towarzyszy mi w pracy. Skupiłem się więc na krajobrazie, z zadowoleniem obserwowałem jasnozielone refleksy bukowych liści, ciesząc się, że po latach inwazji nasadzonej sosny, sudeckie lasy wracają do swojej naturalnej roślinności. Nie znaczy to, że nie lubiłem sosny, ale wolałem ją w Puszczy Noteckiej czy Borach Stobrawskich. Zejście było dość strome, najeżone kamulcami i męczyło mnie coraz bardziej.
Zobaczyłem to z odległości mniej więcej pięćdziesięciu metrów. Dwie osoby, jedna ubrana całą na niebiesko, druga w czerwonych spodenkach i białej koszulce> Nieco na prawo wyróżniała się kolorowa górka, co szybko zidentyfikowałem jako plecaki. Sytuacja stawała się coraz bardziej widoczna w miarę, jak zbliżałem się do tego miejsca. Ten niebieski leżał a biało-czerwony krzątał się w okolicy jego kolana. Z tej odległości już mogłem ocenić, że byli to dwaj chłopcy, nastolatkowie, przy czym ten bardziej aktywny był nieco niższy i szczuplejszy, z płową czupryną blond. Już będąc przy nich zauważyłem, że ten niebieski ma wygiętą nogę w nienaturalnej pozycji i zdarte do krwi ręce.
– Cześć – przywitałem się. – Pomóc wam w czymś?
– Kolega mi się wywrócił – odparł ten młodszy. – I pojechał na dupie dobrych dwadzieścia metrów.
– Boli – jęknął płaczliwie ten starszy.
Oceniłem szybko sytuację. Zwichnięcie albo jeszcze coś gorszego. Blada, prawie sina twarz chłopaka świadczyła, że nie jest dobrze. Na dodatek przygryzał z bólu wargę. Wyjąłem telefon, by sprawdzić zasięg. Był zerowy. Wstukałem sto dwanaście – również zero reakcji. Szybko z bujania w obłokach zostałem ściągnięty na ziemię. Co teraz? To, że nie mogę tych dwóch zostawić na środku słabo uczęszczanej drogi, było więcej niż oczywiste. To kryminał. Nadto ten właśnie szlak nie był jakoś szczególnie popularny, a już na pewno nie o tej godzinie.
– Po pierwsze czekajcie, mam coś przeciwbólowego ze sobą – powiedziałem, zdjąłem plecak i zacząłem grzebać w środku. Nigdy bez takich rzeczy nie ruszam się z domu, zwłaszcza przy problemach z rwą kulszową. Wygrzebałem naproxen i cocodamol.
– Masz tu młody i natychmiast to zażyj. To są dość silne środki przeciwbólowe. Chcesz coś do popicia?
Chłopak przyjął je z wahaniem i skinął głową.
– No już nie bój się tak, nie jestem seryjnym mordercą – powiedziałem siląc się na uśmiech, a blondasek się uśmiechnął. Czy ja bym przyjął nieznane lekarstwo od osoby, którą widzę pierwszy raz na oczy? W takiej sytuacji pewnie tak... Podałem mu tabletki i puszkę jakiegoś gazowanego napoju, za ciężkie pieniądze kupionego w schronisku na górze.
– Dziękuję – powiedział prawie niesłyszalnie, bardziej odczytałem to z jego ruchu warg.
– Teraz trzeba zrobić coś z twoją nogą. Pokaż, gdzie cię boli.
Wskazał na kolano i biodro.
Przy pomocy tego mniejszego przeniosłem go na pobocze drogi, pokryte trawą i podłożyłem mu plecak pod głowę. Już nie oddychał tak ciężko jak na początku, widać leki zaczęły działać.
– Jakie w ogóle plany mieliście na dziś? Przecież to totalne bezludzie a już jest wieczór. Idziecie w górę do schroniska?
– Nie – odpowiedział młodszy. – Według mapy tu niedaleko jest taka buda, którą myśliwi wykorzystują na polowania. Tam mieliśmy się przespać a jutro w schronisku.
– Pokaż mi tę mapę – poprosiłem. Może mają jakąś inną, bo śledziłem tę trasę dość pilnie i nic takiego nie widziałem. Chłopak rozłożył mapę i pokazał mi punkt na płachcie.
– O widzi pan? Tutaj.
Istotnie, miejsce było nieopodal skrzyżowania, na którym miałem skręcić w górę, tylko trochę na uboczu. O ile się znam na mapach, nie było dalej niż pół kilometra. No to już nie wygląda bardzo źle – uśmiechnąłem się do siebie. Przynajmniej będzie się gdzie przespać. Cóż, zostawię ich tutaj, w nocy podejdę do schroniska i stamtąd ściągnę jakąś pomoc – myślałem gorączkowo. – Jest w pół do siódmej, powiedzmy, że do wpół do ósmej uda mi się ich sprowadzić, przed jedenastą powinienem być na górze – kalkulowałem. Na razie trzeba unieruchomić jakoś tę nogę.
– Pilnuj go a ja znajdę coś odpowiedniego – poprosiłem tego młodszego i zanurkowałem w las. Wydawałoby się, że odpowiedniego surowca jest tu w bród. Nic bardziej mylnego, Las był czymś w rodzaju młodnika i zanim znalazłem odpowiedni kij, minęło sporo czasu. Ba, kij to jedno, teraz trzeba to jakoś przymocować... Na szczęście miałem kilka zapasowych troków do plecaka, poza tym jeden dało się odczepić bez większej szkody. Po kolejnych dwudziestu minutach noga była unieruchomiona. Pewnie za taki zabieg nie zaliczyłbym kursu pierwszej pomocy, ale nie o to tu chodziło. Problemem były uda tego chłopaka, duże i niezbyt szczupłe, a musiałem choć trochę unieruchomić biodro. Diabli to nadali... Młody sapał mi prosto do ucha i jęczał przy każdym gwałtownym ruchu.
– Jak macie na imię? – zapytałem.
– Ja jestem Kacper a on Rysiek – powiedział ten mniejszy.
– Miło mi, Paweł jestem.
– To teraz trzeba go będzie postawić – powiedziałem. – Sprowadzę was do tej polanki i pójdę do schroniska. Oni mają jakiś telefon, zawiadomią Kłodzko. Może nawet gdzieś po drodze złapię sygnał, jak wydostanę się z tej dolinki.
Obaj kiwnęli głową. Nie kleiła się nam rozmowa, a i ja nie zamierzałem ich o nic pytać. Co mnie to wszystko obchodzi? Udzielę pomocy, to oczywiste, a dalej niech sobie radzą sami.

Jakoś udało nam się podnieść Ryśka i, wsparty po obu stronach, kuśtykał w dół. Nie było zbyt stromo, ale nie udało się uniknąć dużych kamieni, które omijaliśmy z najwyższym trudem. Gdy dotarliśmy do polanki, była prawie ósma. Na polanie był, zgodnie z oczekiwaniami, szałas i wiata. Szałas był bez drzwi, ale to akurat nie było problemem, mieli śpiwory, a u dołu plecaków chłopców wisiały karimaty. Nie zmarzną. Postanowiłem przed wyjściem w górę zrobić sobie jakąś kolację, to noszenie umarlaka kosztowało mnie masę sił.
– Zjecie coś, chłopaki?
– Pewnie. Ale mamy własne żarcie, wałówy na trzy dni. No i mamy paliwko turystyczne, można zagotować wody na herbatę.
Herbata... Marzyłem o filiżance gorącej kawy. Odpowiedni surowiec miałem w plecaku, bez kawy nigdzie się nie ruszę. A że stracę dziesięć minut? I tak będę łaził po ciemku, na jedno wyjdzie.
Woda się jeszcze nie zagotowała, kiedy usłyszałem pierwszy grzmot. Odruchowo popatrzyłem na niebo, z jednej strony było jeszcze jasne, z drugiej czarne, ołowiane chmury kłębiły się coraz bliżej nas. Pierwsze ciężkie krople zabębniły o dach wiaty.
– O cholera – wyrwało mi się. – Wiecie chłopaki co? Ja już lecę, może uda mi się uniknąć jakoś tej burzy...
– Nigdzie pan nie pójdzie – powiedział jakimś zimnym, zdecydowanym tonem Rysiek. – Może jak ta burza i ulewa przejdą. Ja nie umieram, te pana tabletki bardzo mi pomogły.
To było jego pierwsze przemówienie dłuższe niż dwa wyrazy do kupy.
– Ale to i tak bez sensu, przecież nie będę z wami spał. Nie mam śpiworu ani karimaty, ja łażę od schroniska do schroniska czy hotelu.
– To my się z panem podzielimy – odpowiedział Kacper. – Ja mam jeszcze taki mały kocyk, będzie pan mógł spać na nim, a śpiwór się rozepnie i się pan jakoś przykryje.
Ich łatwowierność mnie przerażała. Za nic nie spędziłbym nocy ze starszym facetem poznanym dwie godziny wcześniej. Oczywiście nie miałem względem nich żadnych złych zamiarów, ale od zawsze byłem bardzo nieufny. Patrzyłem na szalejącą ulewę i już wiedziałem, że nie mam innego wyjścia. Nawet nie prześpię się pod wiatą, bo osłaniała ona grunt tylko pozornie. Cóż, jakoś przecierpię. W międzyczasie zagotowała się woda i wreszcie mogłem się delektować upragnionym napojem. W międzyczasie przygotowałem jakieś kanapki i zjedliśmy kolację.

Nie wiem, czy spałem, czy tylko drzemałem. Deszcz dalej w najlepsze bębnił o dach szopy. Leżałem i wsłuchiwałem się w jego plusk. Wewnątrz było ciemno, jednak widać było podstawowe zarysy śpiących chłopaków. W pewnym momencie doszedł do tego szelest, jakiś inny.
– Śpi? – usłyszałem szept Kacpra.
– Chyba tak, nie rusza się – odpowiedział ten drugi.
– To teraz.
– Jeszcze się obudzi...
– Nie, nie obudzi się. Zresztą to będzie krótko. Ja już jestem nagrzany...
O czym oni mówią? Czy chcą mi coś zrobić? Może są młodzi, ale teraz tyle się słyszy o tej młodzieży, zwłaszcza w kraju, z którego przyjechałem do Polski na urlop. Spałem pod ścianą, w razie czego nie będę miał żadnej możliwości ewakuacji. A jeśli chcą mnie okraść? Dobra, ale z czego? Tymczasem ten młodszy podniósł się i, z tego, co widziałem, uklęknął z wypiętym tyłkiem, podpierając się łokciami gruntu.
– Dój - szepnął.
A, więc to o to chodzi. Oczywiście rozmyślałem, kim mogą być ci młodzieńcy, ale nie wpadło mi do głowy, że tu może o to chodzić. Zresztą, wcale nie muszą być od razu pedałami, z mojej młodości pamiętałem, że młode chłopaki lubią się zaspokajać między sobą. Sam zresztą w taki sposób straciłem dziewictwo, z kolega z klasy na moim własnym łóżku. Później były kobiety, masa kobiet, niekiedy jakiś starszy facet, bo tacy są najbardziej doświadczeni, a obecnie seks mnie po prostu nie bawi. Mam bardzo wymagającą pracę i po dniówce jestem jak nieżywy. czasem sobie strzepnę konika i to wszystko. Tymczasem ruchy ręką Ryśka były wyczuwalne nawet tu, mimo że Kacper leżał z jego drugiej strony. Doił go tak, jak się doi krowę, a jego ręka to przysuwała się, to oddalała od krocza tego drugiego. Sporadycznie było słychać plask jednego ciała o drugie. Dla mnie to było bardziej słuchowisko niż widowisko, bo Kacper zaczął oddychać bardzo intensywnie.
– Już, już...
Kilka intensywnych wdechów i cisza.

Obudziło mnie szarpanie za bark. Silne, miarowe. Zanim otworzyłem oczy, szybko przypominałem sobie, gdzie jestem i co tu robię.
– No? – szepnąłem.
– Wyprowadź mnie siku – odszepnął Rysiek.
Oszalał? Jak ja go teraz wyciągnę z tej nory? Do tego trzeba dwóch, poza tym deszcz wcale nie ustał, choć już nie napieprzał w dach.
– Dam ci jakąś pustą puszkę, wysikasz się tu.
– Nie da rady?
Jak to nie da rady?
– No nie da, mój jest cały sztywny i nie da się go zgiąć w dół.
Aha. Tak się kończą takie zabawy. Faktycznie z leżenia na plecach trudno się zmusić do sikania ze sterczącym źrebakiem. Będzie lepsza gimnastyka...
– To cię położę na boku...
Szamotałem się z nim dobrych dziesięć minut, na próżno. Gorzej, podrażnił sobie biodro i ból rozpoczął się od nowa. Znów musiałem buszować w plecaku w poszukiwaniu naproxenu.
– Nie ma innej rady. Wyjdę z tej budy a ty zrób porządek ze swoim dydkiem.
– Pan nigdzie nie idzie – odszepnął – tu i tak nic nie widać. A zresztą... Ja się nie wstydzę. Ojciec mi raz zwalił i było nawet fajnie.
– A czy nie przyszło ci do głowy, że ja mogę tego nie chcieć słuchać? – powiedziałem bez przekonania. Tamten incydent z Kacprem nakręcił mnie i od tej pory mój kapral stał na baczność.
– E tam, będę cicho – powiedział i poczułem ciągnięcie za śpiwór, którym byliśmy obaj ukryci.
Tym razem widziałem o wiele więcej, a i czułem, bo chłopak miał bardzo charakterystyczny zapach ciała. Na dodatek szopa była wąska, stykaliśmy się bokami i mimo że walił drugą ręką, każdy ruch odczuwałem na własnym ciele.
Jak on tak... wyjąłem swojego członka. Był cały obślizgły, co zdarzyło mi się ostatnio chyba trzy lata temu. Nie mogłem tak po prostu walić, więc przesuwałem tylko napletkiem po żołędzi, co przynosiło mi coraz silniejsze dreszcze. O jednym zapomniałem. O oddechu. Może nie tyle zapomniałem, ale jako astmatyk świszczę o wiele mocniej niż inni.
– Niech się pan tak nie kryje – szepnął chłopak i przysunął swoją rękę blisko mojego krocza, tak, że przyjmował na przedramię każdy mój ruch. Jeszcze moment i wszedł w bezpośredni kontakt z moim członkiem, co dało mu ten ostateczny bodziec do wytrysku. Mdły zapach nasienia dotarł do mojego nosa. Co ja takiego zrobiłem? – myślałem ocierając się. Ale już było za późno na myślenie. I mimo że wkrótce dało się wysikać Ryśka i ten zasnął od razu, ja długo nie mogłem dojść do siebie.

Powered by phpBB © 2001,2002 phpBB Group