|
GAYLAND Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3181
Przeczytał: 88 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Nie 10:09, 20 Mar 2011 Temat postu: |
|
|
Ostatnie przed maturą wakacje przebiegły spokojnie. Pierwszą część spędził na obozie w Olejnicy, wyjątkowo nudnym i bez historii. Nic mu nie odpowiadało, ani towarzystwo, ani okolica, bardziej wychowawcy, z którymi wieczorami grywał w brydża i dyskutował o polityce. Jeśli liczył się z ewentualnością spotkania następcy Michała, to srogo się rozczarował. Obyło się również bez przygód natury erotycznej, raz tylko w środku nocy został przyłapany na masturbacji przez kolegę z sąsiedniego łóżka. Nigdy wcześniej nikt nie zastał go przy tej czynności, toteż zupełnie nie wiedział, jak się zachować i z członkiem w ręku tkwił jak sparaliżowany. Natomiast kolega, zorientowawszy się, co Wojciech robi, mruknął tylko:
- Sorry, wal sobie dalej - po czym odwrócił się na drugi bok i zasnął a do tematu już nigdy nie wrócił.
Jedyny fakt wart odnotowania, to końcówka mundialu i mecz - horror o trzecie miejsce z pokonaną wcześniej przez RFN Francją, który oglądali w przepełnionej świetlicy, natomiast na kolorowym telewizorze. Po pięknej bramce Kupcewicza z dystansu nastąpiło pół godziny niesamowitych nerwów, tak na boisku jak i na sali. Końcowy gwizdek, trochę szaleństwa - i w zasadzie po obozie.
Jakiś tydzień po powrocie z obozu dostał do ręki dowód osobisty. Postanowił zrobić z tego faktu użytek, było jedno miejsce, które korciło go a gdzie bez dokumentu nie miał prawa wstępu. Niepozorny pawilon, wciśnięty między tory, ulicę Komandorską a zaplecze kina Śląsk mieścił kolekturę zakładów konnych. Od dziecka ciekawiło go, co tam naprawdę się dzieje, toteż postanowił to niezwłocznie sprawdzić, zwłaszcza, że był świeżo po lekturze "Krokodyla z Kraju Karoliny" Joanny Chmielewskiej i jego wiedza na interesujący temat była już o wiele większa.
- A ty gdzie? Dowód jest? - odźwierny zagrodził mu drogę.
- Proszę.
I tak znalazł się na od dawna pożądanym terytorium, otoczony przez prawie wyłącznie mężczyzn w średnim i starszym wieku, łapczywie zapatrzonych w programy. Gdzieniegdzie dobiegały go strzępki rozmów.
- Graj trzy cztery, ewentualnie trzy pięć.
- Taki pewny jesteś tej trójki? Koń dobry ale dżokej pipa.
Po jakimś czasie głośnik podał wygrywający porządek trzy - cztery i Wojciech zaczął pilniej przysłuchiwać się rozmowom. Nawet kupił program, z którego niezbyt wiele rozumiał, nie znał koni, nie znał jeźdźców. Miał ze sobą dwieście złotych, zakłady były po dziesięć. Studiując program, wyczaił bieg, w którym startowało tylko pięć koni i na niego postanowił zagrać. Podszedł do kasy przyjmującej porządki.
- Ścianę proszę - powiedział pewnym głosem, testując wyrażenie, które podsłuchał jakieś dwadzieścia minut wcześniej. Oznaczało to, że kupuje wszystkie możliwe układy, a że w biegach do sześciu koni porządek odwrotny był równoważny, raptem dziesięć sztuk.
- Oj, młody pan. Dowodzik jest? - zapytała kasjerka. Wojciech przeklął w duchu swój młody wygląd i podał jej zieloną książeczkę. Po chwili odszedł od kasy z dziesięcioma biletami.
- Bez sensu pan zagrał - powiedział jakiś starszy mężczyzna, gdy Wojciech przy stole porządkował bilety. - Wszyscy wiedzą, że przyjdzie cztery - pięć i nie ma sensu grać inaczej. Tu fuksa nie będzie. Strata forsy.
- Pierwszy raz jestem, po prostu chcę cokolwiek wygrać.
- Aha. To życzę fuksa.
Po kilkunastu minutach głośnik wycharczał wynik biegu.
- Bieg szósty, zwyciężył... drugie miejsce... Porządek dwa - jeden.
Gracze zamilkli na chwilę, a następnie przez placyk przebiegł szmer szeptów. Po chwili Wojciech ze zwycięskim biletem stawił się w kasie wypłacającej wygrane.
- Bieg szósty, porządek... to jest sześć tysięcy pięćset złotych.
- Przepraszam, ile?
- Sześć pięćset, przecież mówię.
Osłupiały, Wojciech zgarnął plik banknotów i opuścił kolekturę. Dalsza gra go nie interesowała, bardziej to, jak taką ilość pieniędzy wyda legalnie, bez budzenia podejrzeń matki. W tym czasie jej zarobek wynosił raptem cztery tysiące miesięcznie, sześć tysięcy musiało budzić podejrzenia. Długo, bardzo długo kombinował. Wieczorem przy kolacji zapytał mimochodem:
- Mamo, czytała mama Krokodyla z Kraju Karoliny?
- Tak, Wszystko Czerwone lepsze ale Krokodyl tez może być.
- Zagrałaby mama na koniach? - zapytał, wiedząc, jaka będzie odpowiedź.
- Nie, jakoś nigdy nie ciągnęło mnie do hazardu.
To była prawda. Nie lubiła nawet toto-lotka, choć czasem podawała ojcu na jego prośbę typy.
- Widzi mama, dziś postanowiłem sprawdzić to, co napisała Chmielewska. Co prawda nie w Danii, a w naszych warunkach. Tylko się nie denerwuj...
- Ty tam polazłeś? Żeby mi to było ostatni raz!
- Będzie, obiecuję. To nie na moje nerwy jednak.
- Mam nadzieję, że nie grałeś? Zresztą niby za co?
- No zagrałem, raz. Proszę - wyciągnął z kieszeni pieniądze. Matka przez moment oglądała oszołomiona banknoty.
- To za ile zagrałeś?
- Za dychę - uznał, że lepiej nie mówić jej prawdy - przypadkiem trafiłem porządek, którego nikt nie grał.
- Tysiąc złotych kary - powiedziała matka z dzikim uśmiechem zabierając banknot. - A reszty nie wydaj głupio, jak ty to potrafisz. Nie masz porządnego płaszcza, nowe spodnie by ci się przydały, martwiłam się, skąd wezmę pieniądze na twoje zimowe buty. Nie myśl, że całe życie będę cię ubierać. Jutro pójdziemy na zakupy.
Wojciech, który nie cierpiał zakupów odzieżowych i w ogóle niczego, co wiązało się z tą sferą życia, uznał, że kara jest zbyt ciężka i zaczął protestować.
- Przyzwyczajaj się, do tego, że kiedyś będziesz sam - odparła matka. - Nawet dobrze, że wygrałeś te pieniądze, nauczysz się odpowiedzialności. A na co chciałeś wydać?
- Na radio stereo, książki, jakąś fajną wycieczkę, żarcie na mieście, prezent dla Moniki i Michała...
- Oj, chłopak, zginiesz ty w życiu...
Zakupy odzieżowe na szczęście nie były zbyt kosztowne i sporą część pieniędzy udało mu się uratować - jednak matka twardo postawiła, że może wziąć sobie dwieście złotych a resztę zdeponuje. Tak oto nauczył się nie chwalić za bardzo.
Drugi raz skorzystał z dowodu pod koniec lata i w jeszcze mniej przyzwoity sposób. Kiedyś usłyszał, że mężczyźni tacy jak on lubią spotykać się w łaźni miejskiej na placu Teatralnym. Informację wcisnął gdzieś w głąb pamięci, odżyła dopiero, gdy pod koniec sierpnia w pewne deszczowe popołudnie przechodził koło ogromnego gmaszyska, zamierzając przejść na Świdnicką i dalej do rynku. Dodatkowo męczył go brak seksu, a Michał jeszcze nie był osiągalny. Zresztą, przez te wakacje nabrał do niego sporego dystansu i z lekkim niepokojem oczekiwał początku roku. Ze zdenerwowaniem, ale i lekkim podnieceniem wszedł do gmachu łaźni. Szczęśliwie dla niego był właśnie dzień męski. Kupił bilet, rzecz jasna legitymując się dowodem i uzbrojony w ręcznik udał się we wskazane przez kąpielową miejsce.
Przebrał się w kabinie i z duszą na ramieniu i z biodrami przepasanymi ręcznikiem wszedł do wyłożonej kafelkami sali. Po pomieszczeniu plątali się mężczyźni w różnym wieku, odziani, tak jak on, w ręcznik. Niektórzy moczyli się w basenach przy samej ścianie. Wojciech wybrał pusty basen i zanurzył się w ciepłej wodzie. Po chwili do basenu weszło dwóch mężczyzn, starszy i młodszy. Młodszy położył się na wodzie a starszy zaczął go onanizować, sądząc z ruchów ręki. Obserwował chwilę zmagania facetów i, mocno podniecony, opuścił basen, żegnany pożądliwymi spojrzeniami kierowanymi w stronę jego członka. Ukrywając z ledwością wzwód, przeszedł do łaźni parowej. Samo przyzwyczajenie się do ciemności i oddychania zajęło mu kilka minut. Po jakimś czasie do kabiny wszedł jakiś masywny mężczyzna, którego Wojciech zobaczył jedynie z profilu i bez szczegółów. Mężczyzna bez większych ceregieli chwycił go za członka i zaczął masturbować mokrą ręką.
- Fajnego masz... Chwyć mojego.
Posłusznie spełnił prośbę. Wielkość organu mężczyzny spowodowała kolejną falę podniecenia i orgazm przyszedł niemal natychmiast. Zaraz po nim - obrzydzenie.
- Stój, pobawimy się jeszcze - powiedział mężczyzna widząc, że Wojciech szykuje się do opuszczenia komory. Po chwili, już ubrany, z mokrą głową, wychodził z łaźni. Całość nie trwała nawet dwudziestu minut. Jeszcze w przebieralni podszedł do niego jakiś facet i powiedział półgłosem
- Jestem w kabinie dwadzieścia dwa, jakby co.
Rozdygotany, mało nie wpakował się pod tramwaj wyjeżdżający z Teatralnej w Widok. Właściwie nie wiedział, czego się tak przestraszył. Wiedział jedno, że nie podobało mu się tam, nie spodziewał się, że zastanie tam tylu gotowych na natychmiastowy seks samców. I choć na krótką metę było to nawet podniecające, mierziło go. Postanowił pojawiać się w takich miejscach wyłącznie wtedy, kiedy naprawdę będzie musiał.
Jeszcze dobrze nie wszedł do domu, kiedy matka przywitała go:
- Od trzech godzin dzwoni międzymiastowa z Milicza i jakiś chłopak pyta o ciebie.
- Jarek, Andrzej?
- Jarek zdaje się. To ten z olimpiady?
- Tak. Obaj są z olimpiady.
Rozmowę przerwał dźwięk telefonu. Odebrał Wojciech.
- Międzymiastowa trzy, łączę Milicz.
- Wojtek? - rozpoznał od razu głos Jarka.
- Tak, to ja. Fajnie, że cię słyszę.
- Dobra, bez wstępów, za to się płaci. Mam ojca w szpitalu i zostałem sam. Przyjedziesz do mnie na kilka dni?
- Zapytam mamę, oddzwonię jak się dowiem. Ale ja jestem jak najbardziej za.
Matka nie była jednak nastawiona zbyt entuzjastycznie.
- Nie znasz chłopaka, co to jest trzy dni? Wiesz, kto jest jego ojcem? W jakim towarzystwie się obraca? Z Michałem mogłam cię wysłać, znam chłopaka od dziecka, znam matkę, a tu...
- Mama, czy ja kiedykolwiek władowałem się w jakieś podejrzane towarzystwo? Zaufaj mi. W razie czego w Miliczu mieszka mój inny kolega, równie a może nawet bardziej sensowny. Poza tym nie zapominaj, że jestem pełnoletni.
- Faktycznie masz szczęście do ludzi, chyba wiesz instynktownie, kogo unikać i na ogół zachowujesz się rozsądnie, jeśli tylko nie detonujesz bomb nad Odrą. Niech ci będzie, ale zostawisz mi numer telefonu i będziesz się codziennie meldował. I coś wam zaraz ugotuję, jak znam życie jak został sam to żywi się wyłącznie kanapkami.
- Mama, nie rób siary. To nie jest małe dziecko.
- Pewnie głupi tak samo jak ty.
Wojciech westchnął, zamówił Milicz i wywlókł plecak.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pią 18:53, 25 Mar 2011, w całości zmieniany 6 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3181
Przeczytał: 88 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Czw 13:44, 24 Mar 2011 Temat postu: |
|
|
Stojąc wczesnym rankiem na peronie dworca Nadodrze miał przeczucie, że coś pójdzie źle, nie tak, jak powinno. Przeczucie do tego stopnia silne, że zastanawiał się poważnie, czy nie odpuścić sobie tego wyjazdu. Zastanawiał się, czy to przypadkiem nie awersja do dworca Nadodrze jako takiego wyzwoliła w nim takie ponure myśli. Nie lubił go z wielu powodów. Przede wszystkim dlatego, że znajdował się na końcu miasta i dotarcie do domu kosztowało go jeszcze przynajmniej godzinę, najczęściej objuczonego bagażami. A pociągi wracające od dziadków, którzy jeszcze do niedawna mieszkali w Sycowie, zanim przeprowadzili się na Opolszczyznę, miały tę dziwna właściwość, że kończyły bieg zazwyczaj na Nadodrzu. Ostatnim akordem takiego wyjazdu była podróż zatłoczoną zerówką, o której mawiano, ze jest największą dziwką we Wrocławiu, bo w godzinę oblatuje aż trzy dworce. Innym powodem był brzydki, odrapany budynek z czerwonej cegły, z elewacją pamiętającą jeszcze czasy zaraz po drugiej wojnie światowej. O tyle istotne dla historii tego dworca, że był on pierwszym czynnym w powojennym, polskim już Wrocławiu. Wojciech ten fakt uznał za doniosły, jednak nie na tyle przekonujący, by polubić dworzec. Autobusów zaś szczerze nie cierpiał i czuł się w nich źle.
Od Trzebnicy zamierzał jechać wąskotorówką. Nie dlatego, że nie było innego połączenia, do Milicza chodziły całkiem sensowne pociągi przez Oleśnicę Rataje. Tę trasę zaplanował sobie jednak na powrót. Kolejką wąskotorową nie jechał jeszcze nigdy i był to ostatni środek transportu lądowego, który pozostał mu do zaliczenia. Poza tym coraz głośniej mówiło się, że ma być zlikwidowana, a pozostawiony jedynie niewielki odcinek z Milicza do Żmigrodu. Co prawda z rozkładu wynikało, że niespełna czterdzieści kilometrów pociąg pokonuje w trzy godziny, jednak nie przerażało go to. Gdy już uporał się z przesiadką w Trzebnicy, spotkało go pierwsze rozczarowanie. Linię obsługiwała, w miejsce wymarzonego parowozu z wagonikami, zielona spalinowa drynda, zwana obecnie autobusem szynowym. Ale gdy przeciągłym gwizdem pociąg oznajmił o odjeździe, nagle wszystko inne przestało się liczyć. Ten pociąg nie osiąga dużych prędkości, nie stać go na wiele więcej niż trzydzieści kilometrów na godzinę. Początkowo sunie przez pola, krawędziami łąk, pogwizdując ostrzegawczo na krowy, ludzi i wszystko, co żywe, tam gdzie zdarza mu się biec równolegle do drogi. Od Przedkowic, przedziwnej trójkątnej stacji, która służy za przesiadkową na Żmigród, kolejka wjeżdża w las i wijąc się wokół pagórków doliny Baryczy, nie opuszcza go aż do Milicza. To najpiękniejszy, najbardziej malowniczy odcinek trasy, który ogląda się jak film, zwłaszcza, że miejscowe zwierzęta przyzwyczaiły się już do intruza, co pasażerom pozwala oglądać las, jakiego nigdy by nie zobaczyli przemierzając go piechotą. A i ludzie podróżujący tym leśnym ekspresem ubiorem i zachowaniem wkomponowali się w tło. na niewielkiej stacji, zaznaczonej jedynie brukowaną krawędzią wzdłuż peronu, wsiadła starsza babina z chustką na głowie i z nieznanym Wojciechowi akcentem zawołała:
- Do Łosieka proszę!
W miarę zbliżania się do celu Wojciech powoli odrywał się od zielonego filmu. W pewnym momencie uzmysłowił sobie, że w ferworze przygotowań zostawił w domu notes z adresami. Przywołany do brutalnej rzeczywistości zaczął się zastanawiać, jak wybrnąć z tej sytuacji. Numeru do Jarka, mimo, że trzycyfrowy, nie pamiętał, to znaczy pamiętał w przybliżeniu, co w tym przypadku nic nie dawało. Już wysiadając na stacji w Miliczu przypomniał sobie adres drugiego kolegi z olimpiady, na tyle charakterystyczny, że zapamiętał go mimochodem. Szczęściem dom Andrzeja znajdował się w centrum a on sam był w domu.
- Wojtek? A to niespodzianka. Wejdź.
- Ja do Jarka przyjechałem ale nie wziąłem adresu. Zaprowadzisz mnie?
- Zadzwońmy do niego - podał mu numer telefonu. - Telefon masz w holu.
Wojciech podniósł słuchawkę i zaczął się szarpać z tarczą, nie zwracając uwagi na to, że nie ma ciągłego sygnału.
- Andrzej, co jest z tym telefonem? Coś nie działa.
- Eh, wy mieszkańcy metropolii... Tu jest Polska B, tu rozmowy się zamawia. Podnieś słuchawkę i czekaj na telefonistkę.
Istotnie, telefonistka odezwała się po kilku sekundach. Niestety, Jarka najpewniej nie było w domu. Już w pokoju Andrzeja Wojciech odkrył biblioteczkę, która zawsze była jego marzeniem, gramatyki języków, słowniki. Okazało się, że obu ich interesuje to samo. Po dwugodzinnej rozmowie, która dotyczyła głównie czasowników, aspektu i modalności, Wojciech przypomniał sobie, po co przyjechał.
- Może jeszcze raz spróbuję.
Ale numer milczał dalej. Było już koło piątej po południu i zaczął się coraz bardziej denerwować.
- On mieszka z drugiej strony miasta. Mogę cię tam zaprowadzić, tylko co to da?
- Kiedyś wróci do domu...
Jarka spotkali już na osiedlu po godzinie szukania. Był ponury i wściekły.
- Gdzie ty byłeś? - zapytał lekceważąc wszelkie formy towarzyskie. Ja tu latam od stacji na dworzec autobusowy, na wszystko, co przyjeżdża z Wrocławia...
- Było zajrzeć na stację wąskotorówki.
Jarek popatrzył na Wojciecha ze zdziwieniem.
- Zgłupiałeś? Nigdy bym nie zgadł, że przyjedziesz ciuchcią.
Pożegnali się z Andrzejem, a do mieszkania szli w milczeniu. Robiło się już ciemno, Wojciech był zmęczony, a Jarek wyglądał na zupełnie przybitego. Gdy tylko przekroczyli próg mieszkania, Jarek stanął naprzeciw Wojciecha po czym przywarł do niego z siłą, wtulając głowę w ramię, witając go jak kogoś, kogo nie widzi się kilkanaście lat.
- No już, daj mi się przynajmniej rozebrać.
Pierwsze, co mu się rzuciło w oczy, gdy wszedł do kuchni, to sterty talerzy w zlewie, nadgryzione kanapki i jabłka na stole, mimo, ze reszta mieszkania sprawiała wrażenie utrzymanej w porządku.
- Może jednak zrobimy tu jakiś porządek, zanim zabierzemy się za cokolwiek innego? Jadłeś coś?
- Od przedwczoraj rana nie mam apetytu na cokolwiek. I nie mam głowy do porządku.
- Mama coś nam przygotowała, ale do tego potrzeba przynajmniej czystych talerzy. Zaraz to pozmywam.
Stał właśnie przy zlewie, gdy nagle poczuł uderzenie w głowę. Właściwie nie uderzenie, a lądowanie czegoś ciężkiego, choć miękkiego. Trwało to jedynie moment. Wydał z siebie głośny okrzyk, tajemniczy obiekt też wydał jakiś dźwięk, spadł na ziemię, po czym natychmiast się zdematerializował. W drzwiach kuchni stanął Jarek.
- Co się stało?
- A żebym to ja wiedział. Coś wylądowało na głowie.
- A, zapomniałem cię uprzedzić, że w tym mieszkaniu jest kot. Gajowy się nazywa, bo dostałem go od jednego z leśniczych podległych ojcu.
Siedzieli przy kolacji, którą jedli w milczeniu.
- Co jest dokładnie z ojcem? - zapytał w końcu Wojciech.
- Miał wylew. Wczoraj wieczorem odzyskał przytomność i sytuacja się poprawia, tyle wiem z rozmowy z lekarzem przez telefon. Jutro mam iść do szpitala, dowiem się szczegółów. Boję się jak cholera. O niczym innym nie mogę myśleć. I najgorsze, że nikogo nie mam. Siostra ojca mieszka w Düsseldorfie, matka założyła nową rodzinę i w ogóle nie chce ze mną rozmawiać. Radź sobie sam...
- Masz w ogóle jakieś pieniądze?
- Niewiele. Sto złotych oszczędności.
Wojciech przeliczył w myślach własne zasoby. Miał pięćset, na upartego starczyło to na tydzień.
- Poproszę mamę, aby coś dosłała, o to się nie martw.
- Najgorsze jest to, że szkoła się zaczyna, a ja nie mam nic. Części książek, zeszytów, chyba tylko długopis, jakichś porządnych spodni...
- To dopiero za dwa tygodnie, wystarczająco dużo czasu, by to załatwić. Na razie nie myśl o tym. Ja bym najchętniej poszedł spać. Pościel jakieś łóżka, ja się wykąpię.
- Łóżka? - zapytał zdziwiony Jarek. - Myślałem...
- Dobrze myślałeś, ja tylko biorę pod uwagę wszystkie możliwości.
To była namiętna noc. Wojciech od razu zauważył, że Jarek ma o wiele mniej zahamowań od Michała. Tam musiał się liczyć z każdym gestem, z każdym śmielszym ruchem, niejako z góry zakładając, że może się on nie spodobać partnerowi, a czasem wręcz czekać na jakąkolwiek inicjatywę drugiej strony. Jarek zaś bez protestu wchłaniał każdą pieszczotę, każdy nietypowy ruch, z miejsca odwzajemniając się tym samym, lub jeszcze ciekawszym, jeszcze bardziej podniecającym. Wojciech spełniał swe fantazje, które do tej pory nie wyszły poza jego głowę. Gryzł ucho, ssał palce, obcałował dokładnie całe ciało. Gdyby nie Gajowy, wskakujący czasem to na jednego, to na drugiego, i polujący wciąż na duży palec u nogi Wojciecha, mógłby zapomnieć o całym świecie. Gdy zaś kot zauważył sterczący członek i wskoczył na łono Jarka, Wojciechowi było już za wiele.
- O nie, zoofilii nie było w planie.
Po czym obaj, nagusieńcy, poderwali się z łóżka i zaczęło się polowanie na kota, który wietrząc, co się dzieje, schował się w najgłębszy kąt pokoju.
- Włącz światło, szukanie czarnego kota po ciemku jest z założenia bezproduktywne.
- Światło? przecież jesteśmy nadzy?
- No i? Okno jest zasłonięte, a kot widział tyle, że chyba się już nie zgorszy... - powiedział Wojciech i natychmiast pstryknął przyciskiem. I nagle stało się dla niego jasne, dlaczego Jarek tego tak bardzo się bał. Jego plecy pokrywały sine pręgi.
- Ojciec?
- Tak, dostałem łomot od niego tydzień temu.
- Na razie łapmy tego kota...
Zaglądanie we wszystkie zakamarki pokoju przez dwóch golasów ze sterczącymi fiutami jest śmieszne samo w sobie, toteż zły nastrój uleciał natychmiast. Gajowy, pojmany i spacyfikowany, został oddelegowany do dużego pokoju. Zbliżenie dokończyli już w całkowitym spokoju, ssąc się nawzajem łapczywie. Silny, wyjątkowo mokry u obu koniec sprawił, że padli na pościel bez życia.
- Dobranoc - wyszeptał Wojciech. Nie usłyszał odpowiedzi. Jarek spał już kamiennym snem. Wojciech naciągnął kołdrę na nagie ciało przyjaciela.
Następnego dnia rano Jarek udał się na rozmowę z lekarzem. Wojciech chciał mu towarzyszyć, jednak po krótkiej i dość ostrej wymianie zdań postanowili, że Jarek pójdzie sam. Wrócił po dwóch godzinach i już od jego wejścia do domu, Wojciech wiedział, że coś jest nie w porządku. Jarek zaś wszedł do salonu i ciężko usiadł na fotelu.
- To już koniec...
- Nie żyje? - zapytał po chwili milczenia Wojciech.
- Żeby tam... Będzie sparaliżowany, na wózku, rozumiesz? Koniec mojej szkoły, koniec marzeń o studiach, koniec wszystkiego. Będę do końca życia zmuszony opiekować się starym, obleśnym dziadem. Pomagać mu się wysrać, gotować, kąpać. Za co? No powiedz, Wojtek, za co? Za to co on mi zrobił? Za to bicie, poniżenie? Za to, że mnie zrobił zboczeńcem? Przecież ja go zabiję. Albo się...
Nie zabrzmiało to jak wybuch histerii a jak realna groźba. Jarek wyglądał na zdeterminowanego, a Wojciech zupełnie nie wiedział, co z tym zrobić.
- Jarek, to tylko na razie tak wygląda, wszystko się rozwiąże, zobaczysz.
- Tak? Ciekawe w jaki sposób. Zrozum człowieku, jestem sam, zupełnie sam. Ciotka, to znaczy jego siostra, palcem nie kiwnie. Mieszka w RFN, ma męża Szkopa i Polskę w głębokim poważaniu. A lekarz mówi jeszcze, że jak wszystko będzie dobrze, rehabilitacja i inne duperele, jak będzie dbał o siebie, może żyć i dwadzieścia lat jeszcze. Dwadzieścia lat życia z tą kanalią. Czy ty to rozumiesz?
Padł na kanapę i zanurzył głowę w poduszce. Jego ciałem wstrząsały silne nieregularne spazmy. Wojciech podszedł, usiadł obok niego i położył rękę na jego szyi. To jedyne, co mógł teraz zrobić.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pią 12:31, 25 Mar 2011, w całości zmieniany 8 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3181
Przeczytał: 88 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Pią 16:15, 25 Mar 2011 Temat postu: |
|
|
Zastanawiał się gorączkowo, co dalej. Coś, co zapowiadało się na odskocznię od dotychczasowych problemów, rozwiązaniem mętnego bagna, w którym tkwił po same uszy, okazało się być zwykłą pułapką. Na upartego mógłby zwinąć manatki, wrócić do Wrocławia i zapomnieć o całej sprawie, uznając ją za nieporozumienie. A tymczasem problem w realnym wymiarze osobowym siedział koło niego, ba, przylgnął do jego ciała i niewidzialnie ale z ufnością, niemal wiernopoddańczo domagał się rozwiązania. A on nie miał sumienia go zostawić samego, nawet z kotem. Czy tylko sumienia?
Nie miał tyle wiedzy i doświadczenia, by znaleźć rozwiązanie. Nie wiedział, jak funkcjonują instytucje powołane do pomocy w takich przypadkach, jak opieka społeczna. Przedmiot o obiecującej nazwie "propedeutyka nauki o społeczeństwie", który według jego rozeznania powinien przygotować ich do radzenia sobie z problemami na styku obywatela i społeczeństwa, był tymczasem elementem rozdmuchanej machiny propagandowej, w której przez połowę lekcji dowodzono o wyższości systemu socjalistycznego nad kapitalizmem, druga połowa służyła poznaniu mechanizmów komunizmu: PZPR, sejmu itp. Praktycznych informacji w zasadzie się stamtąd nie wynosiło. Z reguły przedmiotu nauczali zatwardziali komuniści, skoncentrowani bardziej na aspektach teoretycznych, marksizmie, dialektyce i podobnych teoriach, które dla Wojciecha nie były niczym innym jak bełkotem. Na sprawdzianach obowiązywała wiedza z zeszytu, jakiekolwiek rozwijanie tematu było co najmniej niemile widziane.
Zamówił Wrocław i poinformował matkę o wydarzeniach. Rzecz jasna pominął niektóre szczegóły.
- Rozumiem, że nie możesz go zostawić w takiej sytuacji. Może byście tak przyjechali na kilka dni? Rozejrzę się, zobaczę, co się da zrobić. Skontaktuję się z ich pedagogiem szkolnym i poszukamy jakiegoś wyjścia. A chłopaka się odkarmi i jakoś przygotuje do szkoły.
Miało to sens. Matka była pedagogiem szkolnym i zawodowo była przygotowana do rozwiązywania takich problemów, czego Wojciech do tej pory nie brał pod uwagę, pragnąc trzymać ją jak najdalej od tych spraw. Rozważał raczej wciągnięcie do sprawy pani Heleny, co było dość ryzykowne ze względu na skomplikowaną sytuację między nim a Michałem.
- Mama, nie możemy zostawić tak mieszkania, tu jest kot. Wyobrażasz sobie, co zrobi z chałupą, jak znikniemy na kilka dni? Po prostu przyślij mi tysiąc złotych z mojej wygranej. A do pedagoga z Milicza możesz zadzwonić o ile go zastaniesz w wakacje. Podam ci personalia chłopaka.
- Chciałabym wcześniej z nim porozmawiać.
Wojciech przeraził się. Nie przewidział takiego obrotu sprawy. Nie znał Jarka na tyle, by przewidzieć koniec takiej rozmowy, bał się, że chlapnie językiem i powie coś zupełnie nieodpowiedniego, coś co pogrąży ich znajomość, która i tak wydawała mu się bez przyszłości. Zaryzykował co innego.
- Może mama przyjedzie na dzień do nas? Milicz nie jest na końcu świata, można rano przyjechać autobusem, wieczorem wrócić. Andrzeja i tak nie ma w domu.
Wiedział, że matka nie odpuści a w zapraszając ją jest szansa na jakąkolwiek kontrolę nad całością. Zresztą w tej sytuacji może okazać się pożyteczna. Zauważył też coś innego. Był to pierwszy z problemów, w których wyszła z inicjatywą pomocy. Zastanawiał się na ile było to szczere a na ile tylko miało na celu wybadanie sytuacji, bo nie był na tyle naiwny, by nie wiedzieć, że matka domyślała się prawdziwego podłoża zainteresowania syna Jarkiem. Nawet raz zrobiła małą acz czytelną aluzję. W ogóle temat życia prywatnego Wojciecha nigdy nie był poruszany wprost, wszystko odbywało się za pomocą pewnego kodu, pewne wyrazy nie chciały nikomu przejść przez gardło. Miał prawo sądzić, że matka, po okresie silnego protestu przeszła w stan ukrytej akceptacji. Dlatego postanowił dalej utrzymywać tę grę pozorów.
- Jarek masz jakieś łóżko polowe? Wstawimy do pokoju, żeby matka niczego nie podejrzewała. I w ogóle jakieś pranie trzeba by zrobić, dom posprzątać i tak dalej.
Jarek zapowiedź wizyty przyjął o wiele bardziej naturalnie niż Wojciech się spodziewał. Bał się zdecydowanego protestu, bądź co bądź to właśnie on pełnił obowiązki gospodarza domu a Wojciech narzucał mu gościa. Całe popołudnie zajęło im doprowadzanie domu do porządku, przerywane sporadycznie krótkimi acz intensywnymi zbliżeniami. Pragnęli siebie, znakomicie czuli się ze sobą w łóżku i Wojciech czuł, że odżywa. Na razie Jarek nie prosił o to, co Wojciech mu obiecał tamtej nocy w lesie, choć było oczywiste, że wcześniej czy później to nastąpi. Chwilowo nie zastanawiał się, co z Michałem, zostawiając to sobie na później.
Długo nie mógł zasnąć. To było właśnie to, czego obawiał się, czekając na pociąg na obskurnym, zaniedbanym Nadodrzu, że sprawy przybiorą nieoczekiwany przebieg. Cała matka, wszędzie musi wtrynić swoje trzy grosze, nie może po prostu ot tak pozwolić mu rozwiązać problemu. Rozważał wszystkie możliwe scenariusze. Że z czymś niepotrzebnym się wyrwą. Że matka wyciągnie od Jarka najbardziej skrywane tajemnice. To nie pani Helena, która wolała sprawy załatwiać prywatnie, sądził, że matka nie zawaha się w razie czego powiadomić policji albo pedagoga z Milicza. Bał się wreszcie tej przeklętej mowy ciała, dzięki której rozszyfrowała kiedyś zamiary Moniki. Może ich zdradzić nawet gest. Zapalił lampkę nocną i obserwował śpiącego obok Jarka. Leżał na plecach, w rozchełstanej bluzie od piżamy, skurcze na twarzy wskazywały na niespokojny sen. Obserwując napawał się pięknem ciała, łagodnymi rysami twarzy, lekko rozwichrzonymi krótkimi ciemnymi włosami, regularnymi kształtami tułowia, zapachem, dziwną mieszaniną kosmetyków i efektów tego co stało się mniej więcej godzinę wcześniej. Ale nie było w tym nic z erotyzmu. Czy kiedyś tak patrzył na Michała? - zastanawiał się. Nie zastanawiając się, lekko pocałował Jarka w lekko rozchylone usta.
- Będzie dobrze, mordo - wyszeptał mu do ucha.
Matka przyjechała pierwszym autobusem. Jeszcze na dworcu PKS przed samym przyjazdem Wojciech udzielał Jarkowi ostatnich wskazówek jak się ma zachowywać, co mówić, czego nie.
- Taka siekiera ta twoja matka?
- Potrafi być groźna. Uważaj.
Takie nastawienie spowodowało, że powitanie przebiegło raczej chłodno. Jednak już w domu rozkręcili się wszyscy i Wojciech mógł odetchnąć z ulgą. Jarek i matka przypadli sobie do gustu, nawet za bardzo jak na potrzeby Wojciecha. Szczęściem jakieś pół godziny później wpadł Andrzej.
- No mama, tu masz prawie w komplecie słynną bandę z Milicza, która grasuje po Wzgórzach Strzelińskich i pozbawia ludzi zwycięstwa w olimpiadach. Nic tylko powystrzelać - śmiał się Wojciech, zadowolony, że matka będzie miała mniej czasu na rozgryzanie Jarka.
W ciągu całej wizyty nie stało się nic niespodziewanego, jeśli nie liczyć Gajowego, który za najodpowiedniejsze miejsce do snu uznał kolana matki.
- Ty masz jednak szczęście do dobrych ludzi - powiedziała na zakończenie wizyty, gdy we dwoje zmywali po obiedzie a Jarek poszedł do szpitala. - Niepotrzebnie się obawiałam. To twój nowy przyjaciel?
Wojciech nie powiedział nic. Pytanie postawione tak dosłownie nie nadawało się na jakąkolwiek odpowiedź, cokolwiek by nie odrzekł, byłoby albo jawnym kłamstwem albo gwoździem do trumny.
- Wojtek, sami wiemy, jak jest. Ja już się pogodziłam z tym, że jesteś taki a nie inny. Obserwuję co robisz i jednak widzę w tym pewną konsekwencję i doceniam, że usiłujesz nawet w takiej sytuacji zachować twarz. Bałam się, że wpadniesz w złe towarzystwo, zeszmacisz się, zaczniesz zmieniać facetów jak rękawiczki, zmarnujesz się, zanim naprawdę zaczniesz poważnie żyć.
- Mama, daj spokój.
- Nie. Ty cały czas myślisz, że prowadzisz podwójne życie, w domu i na zewnątrz. Może sami jesteśmy temu winni. Wiesz co ojciec chciał zrobić, kiedy się tylko o tym dowiedział? Oddać do domu dziecka albo do poprawczaka. Odizolować od Andrzeja. Nawet nie wiesz, że były już prowadzone poważne rozmowy. Jedyne, czego brakowało, to odpowiedniego paragrafu. Był wszędzie, na milicji, w prokuraturze. Ktoś w końcu uświadomił mu, że to niemożliwe. Nawet nie wyobrażasz sobie, jaką walkę musiałam wtedy przeprowadzić. Byłeś już blisko szkoły z internatem na drugim końcu Polski. Ja wiem, że nie powinnam tego mówić, ale gdyby wtedy czuł się lepiej, przeprowadziłby sprawę do końca. Musiałam go ostrzec, że jeżeli nie odstąpi od zamiaru, nie podpiszę zgody. Nawet nie wiesz, jakie ciężkie dni wtedy przechodziliśmy. On miał swoje racje i powody do obaw. Nawet go rozumiałam. Dlatego dumna jestem z ciebie.
Wojciech słuchał tego wszystkiego z niedowierzaniem. Nie miał pojęcia, jak daleko wtedy zaszły sprawy i, prawdę mówiąc, nie interesowało go to specjalnie. Inna sprawa, że usłyszeć od matki dobre słowo zdarza się rzadziej niż wygrać na wyścigach.
- A Jarek?
- To typowa sprawa dla opieki społecznej. Prawdę mówiąc powinien tam iść i to jutro i poinformować o sytuacji. Dostanie jakieś pieniądze, bo się uczy. Inaczej wysłaliby go do pracy, ma skończone szesnaście lat. Ale to dobry chłopak, mądry, ambitny, ma lepiej poukładane w głowie niż ty. Porozmawiam z jego pedagogiem, powinien dostać stypendium socjalne.
- A jego ojciec?
- Też zajmie się nim ktoś z opieki. Jarek niepotrzebnie panikuje, spokojnie skończy szkołę a nawet będzie mógł studiować. Na razie zostań z nim kilka dni, pilnuj, dbaj o to, by jadł, nie martwił się za bardzo, zróbcie zakupy do szkoły, niech zacznie żyć normalnym życiem. No i zróbcie porządek w domu. Jak mieszkasz tam, to masz obowiązki.
- Porządek? Zdaje się, że robiliśmy wczoraj całe popołudnie.
- Nie widać. Śmieci trzeba było wynieść, odkurzyć dywan u Jarka, wytrzeć w środku lodówkę, posprzątać po kocie, podlać kwiatki, odkurzyć meble w salonie - mam dalej?
- Nie trzeba.
Wracali z dworca autobusowego. Ku osłupieniu Wojciecha matka na pożegnanie pocałowała Jarka w oba policzki, ten zrewanżował się tym samym.
- Wojtek, jak ja ci zazdroszczę takiej matki.
- No widziałem, jak się do niej przykleiłeś. Ale uwierz, taką prawdziwą matkę ma jeden z moich kumpli. Opowiadałem ci o niej, ta co mi pomogła po tamtym gwałcie.
- Nie gadaj bzdur. Bije cię? Wrzeszczy na ciebie?
- Bywa...
- Ty prawdziwych wrzasków nie słyszałeś. Z twoją matką możliwy jest kompromis, dialog. Z moim ojcem? Zapomnij.
- No ja mam nieco inne doświadczenia. Dialog? Wypierz skarpetki? Umyj naczynia? Nie idź na mecz? Ucz się? Co ja na to mam odpowiedzieć?
- Wyprać skarpetki, umyć naczynia, nie iść na mecz, uczyć się. Coś z tego miałoby ci zaszkodzić? Nie mówi "nadstaw dupala, chce mi się ruchać", "idź mi po wódkę na melinę", "zrób mi coś do żarcia" czy "pożycz stówę od sąsiadki", prawda? Czego ty właściwie chcesz?
Wyglądało na to, że w tej kwestii nie znajdą wspólnego języka. O wiele łatwiej poszło im w łóżku, kiedy stało się wreszcie to, czego Jarek pragnął najbardziej. Wojciech skonstatował z zadowoleniem, że jego zachowanie straciło nieco na drapieżności, stało się łagodniejsze, bardziej czułe, ale nic nie straciło ze swojej świeżości, niezwykłości.
- A teraz ty...
- Ja? ja nigdy tego nie robiłem. Nawet nie wiem, jak się za to zabrać. I chyba nie wiem, czy chcę.
- Spróbuj.
- Jak będzie bolało to mów.
Chyba nie bolało. Już po wszystkim, Wojciech leżał na wznak na łóżku i z trudem łapał oddech. Czuł się, jakby znalazł ostatni klocek do układanki. Chciał to natychmiast powtórzyć, ale Jarek go zastopował.
- Jutro. Wiesz, ten łajdak trochę mnie uszkodził w tamtym miejscu.
Jarek dochodził do siebie, pobyt Wojciecha w Miliczu dobiegał końca. Jednego wieczora wpadł Andrzej, siedzieli w salonie i oglądali dziennik. Jakichś dwóch ekspertów krytykowało politykę Reagana, rozważając poważnie groźbę wojny nuklearnej. Był to temat, który telewizja poruszała wtedy bardzo często. Amerykanie mieli mieć rzekomo jakiś nowy rodzaj bomby neutronowej, nie czyniącej poważnych szkód materialnych, za to zabijającej ludzi w promieniu kilkudziesięciu kilometrów.
- Ja się naprawdę boję tej bomby - powiedział Wojciech. - Reagan to niebezpieczny facet, nie popuści Rosjanom.
- Propaganda - odpowiedział Andrzej. - Prędzej Ruskie napadną na Europę niż na odwrót. Myślisz, że będą walczyli czerwonymi sztandarami? Też mają bomby, gotowe do odpalenia w Czechosłowacji i NRD. Taka miejscowość Szumirad w Opolskiem, słyszałeś? Podobno nawet tam są. Ale ty się nie bój o bombę a raczej o to, czy zdasz maturę.
- Zdam. Mówi się, że będą proste tematy, bo zdaje córka Jaruzelskiego.
- Żebyś się nie przeliczył. I co po maturze?
- Ja polibuda i inżynieria - odpowiedział Jarek. Twoja mama przekonała mnie, że to jednak możliwe.
A to dlatego ma niby mieć lepiej poukładane w głowie niż ja - pomyślał Wojciech. Matce zawsze imponowały kierunki ścisłe i techniczne. Może dlatego wyszła za matematyka...
- Ja anglistyka albo coś pokrewnego. Ciągną mnie języki skandynawskie, norweski, szwedzki.
- Twoja mama mówiła, że matematyka. Zdecyduj się.
- No właśnie sam widzisz. Jej do głowy nie może przyjść, że matematyka nie dla mnie. Padnę już na topologii. Rozmowa z nią o studiach to gadanie ślepego z głuchym. Ale w końcu na studia pójdę ja a nie ona.
- Ty się ciesz, że będzie to finansować. Mój ojciec grosza nie da, prędzej załatwi mi robotę na stawach w charakterze poławiacza karpi i będzie pobierał haracz co miesiąc.
Osiągnięcie jakiegokolwiek porozumienia w kwestii matki okazało się niemożliwe. Jarek wydawał się być w nią zapatrzony. Wojciech nie wiedział, że zaprosiła go na wizytę w któryś weekend.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pią 18:11, 25 Mar 2011, w całości zmieniany 6 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
pisarek666
Moderator
Dołączył: 31 Sty 2010
Posty: 658
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Skąd: Kraków
|
Wysłany: Pią 18:07, 25 Mar 2011 Temat postu: |
|
|
Po prostu świetne, ale chyba się powtarzam. Dopracowane w każdym detalu. Pozdrawiam
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3181
Przeczytał: 88 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Pią 20:35, 25 Mar 2011 Temat postu: |
|
|
Za miłe wyrazy dziękuję. Staram się.
Opowiadanie na ukończeniu, jako też trwają bardzo zaawansowane prace nad całością. W zasadzie wygląda już nieco inaczej niż poszczególne odcinki. Niedługo, po zakończeniu, będę potrzebował ochotnicze króliki doświadczalne do przeczytania całości i sprawdzenia koherentności (czy trzyma się kupy). Już serdecznie zapraszam.
I kolejny dodatek ilustracyjny.
[link widoczny dla zalogowanych]
Łaźnia przy Placu Teatralnym, kiedyś wyglądała mniej reprezentacyjnie.
[link widoczny dla zalogowanych]
Stadnina koni w Książu
[link widoczny dla zalogowanych]
Zamek Książ, którego uczestnicy wycieczki nie zwiedzili, ale za to przeszli garbem bezpośrednio za zamkiem.
[link widoczny dla zalogowanych]
Stacja w Kłaczynie, intrygujące miejsce na rozpoczęcie wycieczki
[link widoczny dla zalogowanych]
Wrocław Nadodrze - najbrzydszy wrocławski dworzec.
[link widoczny dla zalogowanych]
Takim (a nawet tym) autobusem szynowym jechał Wojciech do Milicza
[link widoczny dla zalogowanych]
Centrum Milicza
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pią 23:56, 25 Mar 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3181
Przeczytał: 88 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Sob 1:34, 26 Mar 2011 Temat postu: |
|
|
Z różnych powodów postanowiłem zmienić tytuł tego opowiadania. W ostatecznej wersji nazywać się będzie "Gra szwajcarska". Obecny tytuł, świadomy i przewrotny cytat z artykułu w Rzeczpospolitej pisanego przez jakiegoś antygejowskiego guru, okazał się dla niektórych nieprawdziwy, dla niektórych kontrowersyjny, dla innych zaś - przyczynkiem do agitki politycznej. Ogólnie - za długi, zawierający kontrowersyjny wyraz i niezbyt hasłowy.
Gra szwajcarska (opisana w opowiadaniu w jednym z kluczowych dla niego momentów) to jedna z konkurencji w biegach na orientację, gdzie uczestnik nie dostaje porządnej mapy a układankę, rozsypankę, w której brakuje bardzo wielu elementów. Uczestnicy tej konkurencji poruszają się przez większość trasy po omacku, choć udostępnione przez organizatora fragmenty mapy oraz inne informacje pozwalają na ukończenie zawodów. Bardzo często dodatkowo trzeba sobie je samemu ułożyć. Myślę, że analogia z poczynaniami bohaterów jest tu oczywista i po wyjaśnieniach tytuł chyba dobrze - lepiej niż poprzedni - oddaje sens tej historii.
[link widoczny dla zalogowanych]
I coś dla tych, którzy chcą mieć okładkę
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Sob 14:43, 26 Mar 2011, w całości zmieniany 7 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3181
Przeczytał: 88 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Nie 3:08, 27 Mar 2011 Temat postu: |
|
|
Na pierwszy dzień w szkole w ostatniej maturalnej klasie Wojciech szedł zdecydowanie lżejszym krokiem niż dotychczas. Dzień pierwszego września kojarzył mu się z upokorzeniem, którego doznawał, gdy rozmawiali o wakacjach. Teraz tego nie miało być. Stan wojenny zablokował jakąkolwiek możliwość wyjazdu na Zachód - to znaczy, owszem, był możliwy, ale tylko dla ludzi w tak zwanym poprodukcyjnym czyli dla emerytów i rencistów. Jednak już pierwsze rozmowy z kolegami rozwiały jego dobre samopoczucie. Ten i ów, mając wysoko postawionych rodziców, nie siedział bynajmniej w NRD czy Czechosłowacji. Znów musiał przywoływać sobie w pamięci mapę Europy, by nadążyć za opowieściami: Majorka, RFN, Marsylia. Jednak obiektywnie musiał przyznać, że było tego o wiele mniej i nawet przeszły mu przez gardło takie miejscowości jak Olejnica i Milicz.
- Mam nadzieję, że nikt z was nie porwał samolotu - wycedził złośliwie. Właśnie rozpoczynała się wielka fala uprowadzeń samolotów i nazwa zachodnioberlińskiego lotniska Tempelhof była na ustach wszystkich.
Co roku Wojciech zwykł przypatrywać się pierwszakom w poszukiwaniu ciekawych chłopaków. Nie liczył na wiele i wiele nie znajdował, ale zawsze z tych łowów pozostawało kilka miłych znajomości i co najmniej jedna przyjaźń. Jednak w tym roku podczas ceremonii otwarcia na nikim nie zatrzymał wzroku na dłużej a ten rocznik pierwszaków ocenił jako zblazowanych wymoczków. Natomiast po uroczystości zmaterializował się nagle Przemek, efekt takiego polowania rok wcześniej. Przemek miał rodziców w komitecie wojewódzkim PZPR i był tak zwanym "bananowym dzieckiem", opływającym we wszelkie możliwe luksusy. Dzieliło ich dosłownie wszystko, od tego, co jedli na śniadanie aż po sposób spędzania wolnego czasu. Przemek nie przyjeżdżał do szkoły tramwajem, a codziennie zawoził go ojciec, nie jadał, tak jak on czy Monika chleba z kartkową kiełbasą podczas przerwy śniadaniowej w stołówce a bułki z szynką lub polędwicą. Gdy zaczynali palić papierosy, Wojciech zazwyczaj miał jakieś bezkartkowe albańskie czy koreańskie, Przemek rzadko schodził poniżej Marlboro czy Dunhilli a Wojciech nie wnikał, czy podkradał je ojcu czy kupował za niewyobrażalne dla niego kieszonkowe.
Fenomen tej niezwykłej, szokującej wielu znajomości polegał na tym, że zawsze mieli o czym rozmawiać i nie nudzili się w swym towarzystwie. Obaj byli miłośnikami kryminałów i powieści sensacyjnych, wymieniali się książkami Mac Leana czy Forsythe'a - oczywiście tymi, które nie przeszkadzały komunie.
- Mam coś ekstra. Wpadniesz do mnie po rozpoczęciu roku? - zapytał Przemek. Wojciech zgodził się. Niestety, do samego domu kolegi, luksusowej willi na tak zwanym "ranczo milionerów" w okolicach Grabiszyńskiej, Przemek nie puścił pary z ust. Dopiero na miejscu okazało się, że podczas wycieczki do Berlina Zachodniego ojciec kupił mu magnetowid. Była to absolutna nowość, o tym sprzęcie opowiadano sobie legendy, mało kto go jednak widział na oczy; moda na wideo miała nadejść do Polski dopiero za dwa lata.
Do oglądania wideo Przemek miał specjalny telewizor, nie ten, na którym oglądali program telewizyjny, mimo że ten tez mieli wysokiej jakości.
- To przez różnicę w systemach - tłumaczył Przemek. Niemcy mają PAL, my mamy SECAM, oba te systemy nie mogą ze sobą współpracować.
Wojciech pokiwał głową, udając, że rozumie. Przemek włączył kasetę. Tak oto Wojciech obejrzał swój pierwszy film z Jamesem Bondem, "Żyj i pozwól umrzeć", który w Polsce był surowo zakazany. Była to kopia w języku angielskim i niemieckimi napisami. Znając angielski już nieźle i niemiecki w stopniu średnio zaawansowanym, rozumiał zdecydowaną większość. Film mu się nie podobał i nie mógł ukryć swego rozczarowania. Jak na szeptaną propagandę, legendy krążące z ust do ust, powinien być zdecydowanie lepszy. Zupełnie zaś nie rozumiał, dlaczego ten film był wyklęty przez władze. Spodziewał się ostrej krytyki Związku Radzieckiego, komunizmu, a tu usłyszał zaledwie kilka cienkich aluzji.
- Mam coś jeszcze - powiedział tajemniczo Przemek, gdy zawiedziony Wojciech sięgał po płaszcz. - Ale to film nie dla wszystkich.
Podszedł i z tajemniczą miną włożył kasetę do magnetowidu. po kilku pasach na ekranie pojawiły się dwie blondyny. Początkowo szczebiotały do siebie po niemiecku, po czym jedna nagle chwyciła drugą za piersi i zaczęła je tłamsić.
- E.. myślałem, że masz coś ciekawego.
- To nie jest ciekawe?
Film toczył się dalej. Przemek siedział na kanapie, Wojciech na fotelu a panienki na ekranie posuwały się do coraz śmielszych rzeczy. Przemek najpierw ukradkiem, a później coraz bardziej jawnie, zaczął pocierać ręką krocze. Wojciech widział kątem oka, ale nie miał odwagi, by odwrócić głowę. Sztywno siedział na fotelu, mimo wszystko krępowała go ta cała sytuacja.
- Naprawdę ciebie to nie rusza? - nie dawał za wygraną Przemek. -Takie gorące cipki?
Wojciech gorączkowo zastanawiał się co odpowiedzieć.
- No, może troszkę... Wolę normalny seks, wiesz, męsko-damski - zdumiał się, że kłamstwo tak gładko przeszło mu przez gardło.
- Szkoda, myślałem że się napalisz i sobie zwalimy - nie krył zawodu Przemek. A Wojciech z miejsca zaczął żałować pochopnych słów. Co mogło być - przepadło. A Przemek mieścił się w jego kategoriach estetycznych. Nieraz podczas cowieczornego rytuału wyobrażał sobie go w oczywistych sytuacjach.
Przynajmniej nie wyszedłem na jakiegoś zboczeńca, pocieszał się w drodze do domu. Zauważył, że życie towarzyskie i seksualne kolegów i koleżanek podczas wakacji przybrało na sile. Jedna z koleżanek z klasy zaszła w ciążę, pojawiły się nowe pary, niektóre zdaniem Wojciecha zupełnie egzotyczne. On sam tkwił w zawieszeniu między Michałem, Jarkiem i Moniką. Powoli zaczynał być zmęczony tym melanżem, tym bardziej, że na żaden pełny, przebiegający z jego wyobrażeniami związek nie miał nadziei. Przypomniał sobie słowa swojego matematyka. "Bardzo często jest tak, że ta możliwość, która na pierwszy rzut oka wygląda najmniej realnie, jest najlepsza". Tyle, że tu wszystkie wyglądały mniej więcej tak samo beznadziejnie. Postanowił, że chwilowo nie będzie nic robić, a poczeka na inicjatywę kogoś z tej trójki.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pon 4:09, 28 Mar 2011, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3181
Przeczytał: 88 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Pon 0:33, 28 Mar 2011 Temat postu: |
|
|
Początkowo nie działo się zbyt wiele. Jarek co dwa, trzy dni meldował się z Milicza, informując, że ojciec poleży najpewniej do połowy października. Z początkiem roku szkolnego zaczął się sezon biegów na orientację i wycieczek i Wojciech spędzał większość weekendów poza domem. Decydującą rozmowę z Michałem odkładał na zaś, nie bardzo wiedząc, kiedy to konkretnie miałoby nastąpić. Nie przeszkadzało mu to znaleźć się z nim sam na sam w intymnej sytuacji, wszystko to jednak były tylko krótkie momenty. Korzystali z chwilowej nieobecności w domu rodziców, robili to na szybko i byle zaspokoić największe pragnienie. Trochę tak, jakby dopaść saturator z wodą podczas największych upałów, jeden łyk i na jakiś czas starczy, pozostaje nadzieja, że w końcu będzie dane napić się porządnie.
- Kiedyś było jednak inaczej między nami - westchnął Wojciech po jednym z takich krótkich zbliżeń.
- Matura, czego chcesz. Jak wrócę do domu, mam korepetycje z fizyki, później stos z biologii do przebrnięcia. Już teraz chodzę spać regularnie po północy, czasem mam ochotę wyjść ze szkoły po trzeciej lekcji bo oczy same mi się zamykają.
W połowie października odbywały się tak zwane wykopki, zwyczaj powszechny w tamtych czasach, dziś już kompletnie niepraktykowany. Polegało to na cztero- lub pięciodniowym wyjeździe na obowiązkowe prace społeczne, najczęściej w polu. Pracowano w pegeerach, zazwyczaj wykopując ziemniaki bądź też uprzątając z pola inne płody rolne. Jeśli zarabiali na tym jakiekolwiek pieniądze, nigdy ich nie oglądali na oczy, dostawała je szkoła i przeznaczała na komitet rodzicielski. Najczęściej jednak była to darmowa praca i to niekoniecznie na rzecz jakiegoś gospodarstwa, rok temu pracowali w Polmosie, dwa lata wcześniej urządzali trawniki na nowym osiedlu. Przy pracy w Polmosie, przedsiębiorstwie produkującym wódkę i inne spirytualia wywiązało się zresztą kilka problemów. Wojciecha postawiono wraz z Anią, jedną z jego lepszych koleżanek, w rektyfikatorni i kazano doglądać ogromnych kadzi z wódką a także przygotowywać roztwory oczyszczające z różnych dziwnych chemikaliów.
- Tu jest piramidon - powiedział pracownik stawiając przed nimi wiadro wypełnione po brzegi białym proszkiem. Przygotujcie dwadzieścia litrów dwuprocentowego roztworu i dodajcie do kadzi.
Piramidon był podówczas popularnym środkiem przeciwgorączkowym, wycofanym później ze sprzedaży z uwagi na szkodliwość.
- Nie wiem jak ty, ale ja od dziś nie ruszę wódki - powiedziała Ania.
- Zawsze to lepiej sobie dziabnąć niż łykać niektóre tabletki - pocieszył ją Wojciech. Jednak po całodziennej pracy na tym oddziale oboje przyszli do domu po prostu pijani. Obie matki zdzwoniły się, poinformowały szkołę i następnego dna pracowali już gdzie indziej.
W tym roku pojechali na pole kopcować buraki. Trzy dni dni pracowali uczciwie po przepisowe osiem godzin, czwartego dnia rano Wojciech obudził się cały połamany. Wyjrzał przez okno, czarny asfalt lśnił od wody, deszcz bębnił o dachy samochodów. Zamiast się ubrać podzwonił po kolegach.
- Po prostu nie idziemy, mogą nas pocałować. Ja się nie ruszam - stwierdził Romuald.
- Nie uważasz, że powinniśmy iść mimo wszystko do szkoły? W końcu jest normalny dzień nauki.
- Wisi mi to. Miałem jechać na pole i takie były ustalenia. Zostaję.
Wojciech próbował się dodzwonić do Michała, jednak bezskutecznie. Postanowił więc zostać w domu, tym bardziej, że bolało go cale ciało. Michał objawił się po dziesiątej. Wojciech nie zdążywszy się przebrać, przyjął przyjaciela w piżamie, nie fatygując się nawet zarzuceniem szlafroka.
- Tylko dwie osoby zjawiły się na punkcie zbiórki. Odpuścili nam. Mamy trochę czasu dla siebie.
Usiedli na wersalce w dużym pokoju. Rozmowa nie kleiła się. Wojciech dalej czul się połamany, Michał wyglądał na niewyspanego. Wstał na moment, rozprostował się, po czym usiadł z powrotem, wyraźnie bliżej.
- Weź tę rękę - zaprotestował Wojciech, gdy Michał położył mu ją na udzie i dość jednoznacznie bawił się połą od bluzy piżamy.
- Bo? - zdziwił się Michał. Dotychczas wszelkie jego zaloty były akceptowane niemal z wdzięcznością.
- Bo nie mam ochoty. Jestem połamany. Poza tym... wydawało mi się, że ciebie to nie interesuje.
- Daj spokój, Tusiu, co cię ugryzło?
- Mnie? Naprawdę mnie musiało ugryźć żeby w końcu się opamiętać? Kto mi cały czas truje, że jest heteroseksualistą, że rozpoczyna normalne życie, kto, ja? Postanowiłem ci ułatwić zadanie. Dość mam już tej loterii pod hasłem będziesz ze mną czy nie i na jak długo. Ty się po prostu mną bawisz - Wojciech nakręcał się z każdym słowem.
- Bzdura - wybuchnął Michał. - Może kiedyś tak to wyglądało, to się zresztą tak zaczęło.
- Nie wrzeszcz na mnie.
- Ty też.
- Dobra, porozmawiajmy spokojnie. I nie uciekaj od tej rozmowy, proszę. Ja chcę po prostu postawić sprawę jasno. Dość mam podchodów, niedomówień. Uprawiamy seks, a w ogóle ze sobą nie rozmawiamy. Nie wiem, na czym stoję. Chcę po prostu rozwiązać tę nienormalną sytuację, zacząć żyć spokojnie, planować przyszłość. Nie chcę się nagle ocknąć sam w momencie kiedy najbardziej będę potrzebował kogoś bliskiego.
- Powiedz wprost. Masz kogoś?
- Powiedzmy, że ktoś się mną interesuje.
- Milicz?
- Tak, choć dla ciebie naprawdę jest to bez znaczenia. Jesteś hetero, masz dziewczynę, zajmij się Magdą, zresztą do niczego nie zmuszam, naprawdę rób co chcesz. A mnie już daj spokój.
Przerwał, ręce mu się trzęsły, zapalił papierosa mimo że w pokoju obowiązywał całkowity zakaz palenia, nawet matka wychodziła na balkon. Zapadła cisza. Michał z kamienną twarzą patrzył w wyłączony telewizor, Wojciech celowo odwrócił się tak, by nie widzieć jego twarzy.
- Wojtek...
- Tak?
- No popatrz na mnie.
Wojciech machinalnie odwrócił głowę.
- Kocham cię.
Długie milczenie.
- Michał, chyba już za późno. Ja już sam nie wiem... - bezwiednie otarł łzy, które coraz intensywniej spływały po policzku. Po chwili w milczeniu położyli się koło siebie. Nie tak Wojciech sobie wyobrażał ten najważniejszy moment w życiu.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pon 4:05, 28 Mar 2011, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3181
Przeczytał: 88 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Wto 12:43, 29 Mar 2011 Temat postu: |
|
|
- Czy możesz to zdjąć? - zapytał dyrektor Wojciecha na którejś przerwie, wskazując na opornik przypięty do bluzy. Miał on symbolizować opór przeciwko stanowi wojennemu, komunizmowi i w ogóle być wyrazem ogólnej kontestacji. Dyrekcja usiłowała z tym walczyć, jednak dyrektor nie wydał, wzorem innych szkół, jakiegoś zarządzenia, a łapał osobiście winowajców na przerwach i prosił o usunięcie niepożądanego elementu.
- Panie dyrektorze, to nie jest opornik a kondensator o pojemności stałej.
- Rzeczywiście - dyrektor był fizykiem i lekko się zaczerwienił złapany przez ucznia na oczywistej gafie. - A to co ma symbolizować?
- Protest przeciwko protestom, panie dyrektorze.
- Eh, noś sobie co chcesz - dał za wygraną dyrektor. - Dobrze, że chociaż nie reklamujesz seksu... I pamiętaj, że zdajesz maturę - to zabrzmiało jak groźba i Wojciech, acz niechętnie, kondensator zdjął.
Była to aluzja do innego typu znaczków, jakie noszono w szkole. Ten wspomniany przez dyrektora był niewinny, przedstawiał grafikę Andrzeja Mleczki, na której słoń kopulował z żyrafą, a podpis głosił: "Obywatelu nie pieprz bez sensu". Od czasu wystawy Mleczki znaczki z jego grafiką robiły w szkole, i nie tylko w niej, oszałamiającą karierę. Im bardziej "dorosłe" skojarzenia budził, tym lepiej. Był również inny, przedstawiał kobietę trzymającą dorodną marchew z tekstem: "Gdybyś ty jeszcze marchewko na życie umiała zarabiać". Te znaczki również były z musu tolerowane przez dyrekcję. Jedyny sprzeciw władz szkoły wzbudziło przypinanie sobie miniaturek polskich flag na dzień jedenastego listopada, dzień odzyskania niepodległości ale to wcale nie z powodu wymowy święta. Chodziło o co innego.
Dzień wcześniej, na matematyce, Wojciech poszedł do dyżurki po kredę. Woźna miała włączone radio, nadawali właśnie dziennik. To właśnie z niego usłyszał tę wiadomość. Rozemocjonowany pobiegł do klasy, i nie bacząc na to, że matematyk prowadził lekcję, już w drzwiach wykrzyknął:
- Breżniew kopnął w kalendarz.
W klasie zapanowało poruszenie, nawet na matematyku, człowieku o stoickim spokoju, informacja zrobiła wrażenie. Co prawda wiadomość o ciężkiej chorobie Breżniewa była tajemnicą poliszynela, jednak znali ją tylko z zagranicznych serwisów informacyjnych. Kursował nawet dowcip: Dlaczego Breżniew przemawia przez sześć mikrofonów? Bo przez pozostałe pięć podają mu tlen. Nauczyciel uciął szum idący po klasie.
- Nie myślcie, że teraz będzie lepiej. Wracamy do lekcji.
Święto jedenastego listopada przypadało dzień po tym wydarzeniu i noszenie biało-czerwonych odznak uważane było za jawny gest antyradziecki. Wojciech flagę miał i zaraz na następnej przerwie wylądował w gabinecie dyrektora.
- Mało ci było z tą bombą? - wściekał się dyrektor. - Naprawdę jest sens dla pustego gestu narażać całą czteroletnią naukę, przyszłe życie? Naprawdę nikt wam nie zabrania myśleć, co chcecie. Ale sami wiecie, jakie są uwarunkowania. W zasadzie powinienem cię zawiesić w prawach ucznia.
Wojciech wzdrygnął się. Takiego obrotu sprawy się nie spodziewał. W historii szkoły byłby to wypadek bez precedensu.
- Nie zrobię tego tylko z tego powodu, że ostatnio dotarło do mnie kilka bardzo pozytywnych opinii na twój temat. Dobrze reprezentujesz szkołę. Ale stopień ze sprawowania będziesz miał obniżony. Na półrocze na pewno, na świadectwie maturalnym - to się jeszcze zobaczy.
Zastanawiając się, skąd mogły pochodzić te opinie i kto je wygłaszał, wyszedł z gabinetu. Dawno było już po dzwonku, ostatnią lekcją był wuef i doszedł do wniosku, że jeśli się przebierze i wyjdzie na boisko, zostanie mu raptem kilkanaście minut. Postanowił iść do domu. Po wydarzeniach na Kaczych Dołach unikał Wzgórza Polskiego, szedł z reguły przez Ostrów Tumski. Tamtego dnia również wybrał tamtą trasę. Wyspa była opuszczona, od kościoła św. Idziego do samego wylotu przy Wyspie Słodowej minęło go zaledwie kilka osób. W tym ta jedna, ubrana w czerwony prochowiec i dżinsy. Te zimne, nienawistne oczy wbiły mu się głęboko w pamięć. W ułamek sekundy wróciło do niego wszystko to, co stało się tamtego popołudnia. Fizycznie poczuł ból, jaki towarzyszył mu, gdy był wręcz rozdzierany przez napastnika. Przystanął na chwilę a później przyśpieszył kroku oglądając się co jakiś czas za siebie. Wydawało mu się, że facet w czerwonym prochowcu zmienił nagle kierunek marszu i idzie za nim. Zaczął biec, potrącając nielicznych ludzi na chodniku, którzy patrzyli się na niego z wyrazem dezaprobaty w oczach. Ocknął się dopiero przy hali targowej na placu Nankiera. Obejrzał się za siebie, facet w czerwonym prochowcu pojawił się na szczycie ulicy. W tym momencie zauważył przystającą na przystanku przy hali dziewiątkę. Jechała co prawda w przeciwnym kierunku, na Sępolno, ale była jakimś chwilowym ratunkiem. Nie zauważył, że przystanek odgrodzony jest od ulicy krawężnikiem. Biegł z ukosa, widok zasłaniało mu jakieś źle zaparkowane auto. Nagle poczuł, że traci równowagę, pada na bruk a po chwili poczuł silny, przeszywający ból w nodze. Usiłował się podnieść i w tym momencie zdał sobie sprawę, że traci czucie w całej kończynie. To ostatnie, co zapamiętał.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Wto 16:44, 29 Mar 2011, w całości zmieniany 5 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3181
Przeczytał: 88 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Pią 14:13, 01 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Pierwsze co zauważył, gdy się ocknął, to tłum wokół niego, złożony głównie ze starszych osób. W następnym odruchu dostrzegł swojego oprawcę, stał tuż przy nim. To z miejsca wróciło mu pełną przytomność. Zaczął również powoli odczuwać istnienie prawej nogi, w postaci coraz bardziej pulsującego bólu. Usiłował wstać, jednak próbę tę zakończył już w momencie rozprostowania fatalnej kończyny. Uczucie słabości wróciło i tylko sile woli zawdzięczał, że znów nie zemdlał.
- Pan się nie rusza, zaraz przyjedzie pogotowie - powiedział ktoś z boku i przytrzymał go uściskiem za ramię.
Pogotowie zjawiło się istotnie po kilku minutach w postaci sfatygowanej nysy nierówno pomalowanej na kolor, który Wojciech nazywał owsikowym.
- O kogo my tu widzimy? - usłyszał nad sobą tubalny głos, który rozpoznał od razu. - No, robaczku, znów wpadasz w łapy centralnego łapiducha w prastarym piastowskim grodzie nad Odrą.
Sanitariusz i doktor ułożyli Wojciecha na nosze. Gdy już był załadowany do wnętrza go tylnymi drzwiami, i czekał, aż wsiądzie doktor i je zatrzasną, do lekarza podszedł człowiek w czerwonym prochowcu.
- Do jakiego szpitala go wieziecie? - zapytał. Jednak nie usłyszał odpowiedzi co spowodowało kolejną falę zdenerwowania.
Już we wnętrzu karetki otrzymał pierwszy lek przeciwbólowy. Musiał być silny, bo chwilę później poczuł jak ból maleje a następnie odpływa.
- Panie doktorze...
- Cicho, robaczku, teraz nic nie mów. Później.
- Ale to ważne.
- To krótko.
- Pan powiedział mu, dokąd mnie wieziecie? - zapytał z napięciem w głosie.
- Nie. Przedstawiał się jako twoja rodzina ale coś w nim mi nie pasowało. Mam wrażenie, że skądś go znam i to nie z jakiejś neutralnej sytuacji. Ty wiesz co to za człowiek? - zapytał starając się w trzęsącej się na wybojach karetce poprawić ułożenie nogi Wojciecha.
- Tak. Dobrze pan zrobił. I wie pan co?
- Tak?
- Cieszę się, że pana widzę - po tych słowach Wojciech znów poczuł, że na chwilę odczuwa się w nicość.
- Ten twój numer jeszcze jest aktualny? - zapytał lekarz, kiedy pacjenta wniesiono na salę zabiegową. - Powiadomić matkę?
- Tak, panie doktorze. Nie zrobiłem nic, czego mógłbym się wstydzić. Urwałem się po prostu z ostatniej lekcji, i to z domniemanym błogosławieństwem dyrektora.
- Później pogadamy, a chyba będzie o czym - powiedział lekarz śledząc dostarczone mu na cito zdjęcia rentgenowskie. Wojciech jak zahipnotyzowany wpatrywał się w twarz lekarza widoczną ledwie zza półprzeźroczystych czarnych płacht. - Masz złamanie kości udowej z przemieszczeniem. Nastawimy, wsadzimy cię w gips i potrzymamy trochę w szpitalu.
- To naprawdę konieczne?
- To przemieszczenie mnie trochę niepokoi. Nie wygląda bardzo źle ale chciałbym cię mieć na oku. Zresztą... już i teraz jestem po godzinach, dziś miałem pogotowie, i nie wylądowałeś na 1 Maja, który ma dziś ostry dyżur a tu, u mnie.
Nastawianie odbyło się przy częściowym znieczuleniu. Wykonywało je dwóch lekarzy, doktor Robaczek i inny, w średnim wieku. Szczęście, że facetów - pomyślał Wojciech leżąc nagi na stole zabiegowym. Gdy gipsowanie dobiegało końca, poczuł, że dzieje się coś, czego za wszelką cenę chciał uniknąć.
- O, pacjent wykazuje dodatkowe objawy życia - zażartował drugi, nieznany mu lekarz. - Kolega musi być dobrze wyposzczony, skoro reaguje na dwóch samców...
Wojciech speszył się i błagalnym wzrokiem popatrzył na doktora Robaczka, który w mig odczytał jego intencje.
- Z bandażowaniem już sobie poradzę sam, dziękuję za pomoc, doktorze Wasilewski - powiedział sucho i oficjalnie. Gdy lekarz opuścił już gabinet, powiedział:
- Przepraszam za kolegę. Wiem jak to cię boli.
- To pan pamięta?
- Pamiętam? Ja dokładnie wiem, co się z tobą działo, od kiedy widzieliśmy się po raz ostatni. I jeśli w tym stanie dysponujesz choć szczątkową inteligencją i kojarzysz podstawowe fakty, powinieneś wiedzieć, dlaczego. A jak myślisz, kto częściowo sfinansował wasze szaleństwa w Karkonoszach? Kto wycofał w odpowiednim momencie rentgena i historię choroby z kartoteki w przychodni na początku stanu wojennego?
Istotnie. Doktor Robaczek, aczkolwiek przypisany na stałe do szpitala, jeden dzień w tygodniu pełnił dyżur na pogotowiu a jeden w przychodni na Dobrzyńskiej. Nie było to nic niezwykłego, tak pracowało wielu lekarzy we wrocławskiej służbie zdrowia. Nie trzeba było być wielkim detektywem, by przypuszczać, że o pewnych sprawach jest dobrze poinformowany.
- Miałeś mnie informować o wszystkim, co ważne i trudne, prawda robaczku?
- Tak. Ale ja... - przerwał, bo w tym momencie doktor chwycił jego sztywnego członka, który mu przeszkadzał w zakładaniu opatrunku.
- Nie przejmuj się tak, jestem przyzwyczajony do takich rzeczy - powiedział widząc zmieszanie Wojciecha. - Teraz jest tylko problem, gdzie cię umieścimy. Wysoko mieszkasz?
- Czwarte piętro bez windy - westchnął Wojciech.
- W szpitalu boję się ciebie zostawić, obawiam się, że nie jesteś do końca bezpieczny. A nie sądzę, że będą poważniejsze komplikacje. Zrobimy tak. W weekend pomieszkasz u mnie, a w poniedziałek odwiozę cię do domu, naturalnie jak mama się zgodzi, chociaż ty w zasadzie już jesteś pełnoletni.
Wojciech nie mógł wiedzieć, to, o czym został poinformowany doktor, że jakieś dwie godziny wcześniej w dyżurce szpitala ktoś pytał, czy nie przywieziono młodego mężczyzny ze złamaną nogą.
Doktor mieszkał na przedmieściach Oławy w starej, ale urządzonej ze smakiem willi. Przy przy wydatnej pomocy lekarza Wojciech wygramolił się z samochodu, następnie z pomocą doktora dokuśtykał się do progu.
- Na początek posiedź w kuchni a ja przygotuję ci pokój - powiedział. - Później zrobię jakąś kolację, ale cudów nie oczekuj.
Siedząc przy stole rozejrzał się ciekawym wzrokiem po pomieszczeniu. Jego uwagę przyciągnęły dwa zdjęcia oprawione w ramki i z pietyzmem ułożone w miejscu, w którym stół dotykał ściany. Na jednym z nich widniała kobieta w średnim wieku, blondynka o łagodnych rysach twarzy, na drugim - chłopiec w wieku około czternastu lat, krótko ostrzyżony, pucołowaty, śmiejący się jakby w ekstazie. Wojciech zdał sobie sprawę, że chłopak z fotografii w ułamek sekundy przypadł mu do gustu. Po chwili zauważył pewne podobieństwo łączące go z doktorem Robaczkiem.
- No, król nie spał lepiej - oświadczył doktor wchodząc do kuchni. Masz pokój Maćka, prawie tak jak... - urwał. - To ten chłopak ze zdjęcia. Mój syn. A ta dama to moja żona, Ela - powiedział wskazując na fotografie.
Doktor powiedział to takim tonem, że Wojciech nie odważył się o nic zapytać. Widząc pytający wzrok Wojciecha, powiedział tylko jedno słowo.
- Wypadek.
- Widzisz, robaczku - powiedział później, gdy przygotowywał kolację - zapewne zastanawiałeś się, dlaczego nie traktuję cię tak, jak innych pacjentów, z grzeczną, służbową obojętnością. Teraz powinieneś rozumieć już nieco więcej. Maciej był taki sam jak ty, miał takie same błyski w oczach, był tak samo roztrzepany, prawie nieprzytomny, a jednocześnie błyskotliwy i diablo inteligentny. Jesteś jego wierną kopią w innym opakowaniu. No i niektóre problemy miał te same. Chyba domyślasz się jakie. On też czuł, że jest inny, powiedział mi to jakieś dwa tygodnie przed śmiercią. A ja wtedy straciłem równowagę, ba, szlag mnie trafił, mało szczeniaka nie zabiłem. Mieszkanie przypominało piekło Dantego. Ela się do mnie nie odzywała, ja do niej, Maciej tylko przemykał pod ścianami starając mi się zejść z oczu. Za późno zorientowałem się, że jeśli w tym wszystkim ktoś jest nienormalny, to przede wszystkim ja z moim zachowaniem. Po tygodniu mieli mnie dość, ja brałem dodatkowe dyżury, by nie pokazywać się im na oczy, Ela też. Postanowili wyjechać na tydzień do matki żony, by złapać podstawową równowagę, dać sytuacji się uspokoić. A ja pozwoliłem, by jechali samochodem a nie pociągiem, zresztą wtedy było mi wszystko obojętne. Od trzech lat życie dla mnie mogłoby nie istnieć...
- Panie doktorze, chyba już wszystko zrozumiałem. Nie musi pan kończyć. I pana też rozumiem. Dokładnie wiem o czym pan mówi, rozumiem każde słowo. Aż za dobrze - powiedział widząc, że doktor powoli popada w otępienie.
- Tak naprawdę do końca pojąłem wszystko po rozmowie z tobą. Nie muszę chyba mówić, jak bardzo mi przypominasz Macieja, jak się czuję, kiedy na ciebie patrzę. W pewnym sensie wróciłeś mi wiarę w życie.
Podszedł do Wojciecha i przytulił go mocno.
- Panie doktorze, pan wygrał z samym sobą. Mój ojciec nie potrafił.
- Tak... Wiesz co to jest pyrrusowe zwycięstwo? Może jednak zjedzmy tę kolację, bo wystygnie. A później czeka nas jeszcze jedna rozmowa. Też trudna.
Kolację przerwał dźwięk telefonu.
- To do ciebie - powiedział doktor. - Zaraz cię przetransportuję pod stolik.
- Wojtek? To ja, Michał. Od mamy wiem, że tam jesteś. Stało się coś złego?
- Chyba tak. Czegoś nie wzięliśmy pod uwagę. A i chyba ja ci wszystkiego nie powiedziałem, nie dlatego, że nie chciałem, a dlatego, że nie uznałem tego za istotne.
- Powiedz to doktorowi Bessertowi. Jesteś w dobrych rękach.
- Wiem.
- Ja też. Dobranoc.
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Sob 2:15, 02 Kwi 2011, w całości zmieniany 7 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3181
Przeczytał: 88 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Sob 23:13, 02 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
I kolejny dodatek audio - video
[link widoczny dla zalogowanych] Polmosu. Tu Ania i Wojciech spili się w trzy pestki wbrew własnej woli
[link widoczny dla zalogowanych]
Ulica Katedralna na Ostrowie Tumskim - tu człowiek w czerwonym prochowcu śledził Wojciecha. Ten kawałek wziąłem akurat z własnego życia.
[link widoczny dla zalogowanych]
Obywatelu nie pieprz bez sensu! Ten obrazek Mleczki zrobił furorę w r. 1982.
http://www.youtube.com/watch?v=7izAqVZUDcg
Trudno czytać to opowiadanie i nie znać tej piosenki. Z tymi przystojnymi chłopcami może trochę się pan Waligórski zagalopował... :>
http://www.youtube.com/watch?v=iGLVfKf6uHo&feature=related
Taka sobie wrocławska impresja znaleziona na internecie a genialnie wpisująca się w klimat opowiadania. Oczu nie mogę oderwać...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
LoQ
Dyskutant
Dołączył: 15 Sty 2010
Posty: 53
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: DG
|
Wysłany: Sob 23:38, 02 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Homowy- mówiłem ci już kilka razy że masz talent- kłamałem. Ty masz ogromny talent! Chłone twoje opowiadanie jak świeży chleb z porannego wypieku... to co opisujesz i to w jaki sposób to robisz jest niesamowite! Gratuluje talentu i dziękuje za to że dałeś nam szansę zaznajomić się ze swoją twórczością. Czekam na końcówkę i dalsze teksty twojego autorstwa.
Pozdrowienia P.S.- LoQ
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3181
Przeczytał: 88 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Nie 6:26, 03 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Dziękuję za miłe słowa. Postaram się nie zawieść i Ciebie i innych wiernych czytelników.
Krzywiąc się lekko z bólu, podtrzymywany za bark przez doktora wszedł do pokoju.
- Zapal światło, wyłącznik masz nad lewą ręką.
Przez chwilę zatrzymali się tuż przy drzwiach. Pokój robił wrażenie, jakby ktoś przed chwilą go opuścił. Krzesło było ustawione bokiem do biurka, ze spodniami przerzuconymi niedbale przez poręcz. Biurko pokrywało kilka przypadkowo rozrzuconych kartek, rozłożona książka, grzbietem go góry, jakby ktoś wyszedł na chwilę i miał powrócić do czytania. W kąt pod ścianę niedbale ciśnięta szkolna torba, w pobliżu niej również w nieładzie porzucone białe tenisówki. Tylko łóżko wydawało się być w idealnym porządku, ostra biel kontrastowała z całą resztą pomieszczenia. Jedynie w kącie, między poduszką i ścianą leżał sfatygowany szarobeżowy miś przytulanka. Doktor podprowadził Wojciecha do etażerki.
- Włącz magnetofon.
Wojciech nacisnął czerwony guzik, zastanawiając się, dlaczego lekarz nie zrobił tego sam. Pokój wypełniła natychmiast ballada Uriah Heep "Lady in Black".
- Wszystko jest w takim stanie, w jakim zostawił to Maciek wychodząc z tego pokoju po raz ostatni. Nikt od tamtego czasu tu nie wszedł, tylko ja byłem kilka razy odkurzyć i przewietrzyć. Nawet taśma jest zatrzymana w tym samym miejscu.
Głos mu się załamał na moment, ale szybko opanował jego drżenie.
- Jak już poczujesz się odrobinę lepiej, ogarnij to, zrób tu jakiś porządek...
Wojciech leżał na kanapie pod ścianą, okryty kocem, doktor siedział na przeciwległym brzegu pokoju, tuż przy drzwiach.
- Czasem przed snem wpadałem do niego pogadać, lubił, by mu opowiedzieć coś na dobranoc i nawet wtedy, kiedy był już starym koniem. Właśnie tak przeprowadziliśmy nasze najważniejsze rozmowy. Tamtą też. Ale niepotrzebnie cię zanudzam...
- Wręcz przeciwnie, niech pan mówi.
- Na razie musimy zastanowić się, co dalej. Czy ty wiesz, co co za człowiek i czego dokładnie od ciebie chce?
- W tym rzecz, że nie. To on zrobił to... wie pan, tam na Kaczych Dołach. On i dwóch mu podobnych. Prawdopodobnie śledził mnie wcześniej w tamtej okolicy, ale mogę się mylić. Nie mam pamięci do twarzy, a wtedy, kiedy już zorientowałem się, że za mną idzie, raczej zależało mi na tym, żeby mu się urwać.
- Na pewno szedł za tobą?
- A kto idzie od rotundy na plac Dzierżyńskiego okrążając pocztę główną na Krasińskiego? To zupełnie nie po drodze. Skróci przy fosie za Panoramą. Miałem iść na plac Wróblewskiego, w ostatniej chwili zmieniłem zamiar i skręciłem bo stamtąd jedzie więcej tramwajów, zwłaszcza na Krzyki.
- No tak, brzmi to dość logicznie. Później go nie widywałeś?
- Nie tak, abym pamiętał. Dopiero dziś, pod katedrą.
Doktor zamyślił się.
- Te wszystkie miejsca nie są specjalnie oddalone od siebie, raptem w promieniu około trzystu metrów. Cóż, to chyba sprawa dla milicji.
- Milicji? - Wojciech przeraził się. - Pan żartuje. Po tym, jak ze mnie zrobili w oczach mojego ojca męską dziwkę? Ja wręcz pluję na widok milicyjnego munduru.
- Ja naprawdę ciebie rozumiem. Z drugiej strony ten człowiek wygląda mi na psychopatę. Może potrzebuje widoku ofiary, bo daje mu to jakąś satysfakcję, dowartościowanie. A może usiłuje się ciebie pozbyć. Jedno nie wyklucza drugiego. W każdym razie zrozum, sytuacja jest zbyt poważna, byś sobie sam z nią dał radę.
- I na końcu nasza dzielna milicja odkryje, że to ja zgwałciłem jego. Mają niezłą wprawę w przypisywaniu ludziom, czego nie zrobili. No i jeszcze piękny reportażyk Daleszaka w Robotniczej... - zakończył gorzko. Gazeta Robotnicza jako organ PZPR wręcz lubowała się w chwaleniu milicji za ich akcje.
- Może masz rację, ale daj mi pomyśleć. Na razie spróbuję się dowiedzieć czegoś nieoficjalnie, mam kilku znajomych tu i ówdzie. Nie bój się, nie padnie twoje nazwisko. A ty, jak już dojdziesz do siebie, omijaj jakiś czas te rejony, zwłaszcza w niebezpiecznych godzinach. I staraj się nie chodzić tam sam. Boję się o ciebie, robaczku.
Rozmowa przeszła na bardziej neutralne tematy i do sprawy już nie powrócili.
- Chcę cię o coś zapytać, ale oczywiście masz prawo mi nie odpowiedzieć na pytanie. Ten syn Heleny to twój chłopak?
- Nie tyle nie chcę, co nie mogę... panie doktorze, ludziom takim jak my pewne rzeczy nie chcą przejść przez gardło. Zwłaszcza deklaracje. Każdy wierzy, że to tylko zły sen, że następnego dnia się obudzi u boku pięknej dziewczyny, którą będzie kochał. Nawet, jeśli będzie w żywe oczy zaprzeczał i mówił, że on to akceptuje, że jest z tym szczęśliwy. I wygodniej jest do niczego się nie przyznawać, nic nikomu nie obiecywać, przy okazji oszukując i siebie i wszystkich wkoło. Michał jest taki sam, on wierzy, że to tylko jakiś niepotrzebny, niechciany etap w życiu i stara się wyjść z tego jak najmniej poobijany, bez czegoś, co mogłoby mu zaszkodzić w przyszłości. Zwłaszcza, że on ma kochającą go dziewczynę, z którą może normalnie żyć jak facet z kobietą, ma szansę na normalne życie. Ja do niedawna kochałem go do szaleństwa, aż stało się coś takiego...- zamilkł na chwilę, a potem opowiedział doktorowi wszystko o wyjeździe do Milicza.
- Wiesz co jest najgorsze? - zapytał doktor. - To, że akurat w tym nie mogę ci pomóc. Tylko tyle, co wysłuchać. Ale wyboru będziesz musiał dokonać sam. Jak w każdej sprawie sercowej.
Nagle roześmiał się, jakby do własnych myśli, bez związku ze sprawą. Wojciech speszył się, mimo, że podejrzewał, że to zupełnie o niego chodzi.
- Tak sobie przypomniałem, jak o mnie walczyły w pewnym momencie trzy kobiety naraz. Wszystkie trzy naprawdę warte zainteresowania. Też dokonałem wyboru. Nasza rozmowa, w tym miejscu, jest jedną z jego naturalnych konsekwencji...
Wojciechowi powoli zaczynały kleić się oczy i doktor dostrzegał znużenie i chęć snu. Po dłuższym milczeniu odruchowo, wykonując rutynową czynność, od lat tą samą, wstał, zgasił światło, podszedł do łóżka, tym samym gestem wierzchem dłoni pogłaskał dwa razy policzek zasypiającego chłopca, po czym cicho, prawie na palcach podszedł do drzwi i zamknął je bezszelestnie. W tym momencie w pełni zdał sobie sprawę z tego, co właśnie zrobił. Uśmiechnął się.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pon 3:04, 04 Kwi 2011, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Nie 21:05, 03 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Homowy - jestem pod wielkim wrażeniem tego co piszesz. To jest wręcz niesamowite...
poza tym chodzi mi o piosenkę Uriah Heep "Lady in Black", jest świetna znam ją od dawna... miło mi że jej użyłeś
Pozdrawiam!
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3181
Przeczytał: 88 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Nie 22:21, 03 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
- Panie doktorze, mam jedną prośbę - powiedział Wojciech przy sobotniej kolacji.
- Tak?
- Weźmie mnie pan na grób Maćka? Nawet jutro.
Doktor popatrzył na Wojciecha nieco zdumiony, po czym uśmiechnął się.
- Jutro odpada, ty masz złamanie z przemieszczeniem, robaczku, powinieneś leżeć martwym bykiem w szpitalu. Ale całym sercem jestem za.
Po długim milczeniu dodał cicho:
- Bylibyście wspaniałą parą, gdyby przypadkiem udało się wam na siebie wpaść. Co prawda nie byłoby między wami spokojnie, jest w was obu coś takiego, że z miejsca powodowałoby konflikt intelektualny. Iskry sypałyby się gęsto i to bardzo. Ale jeden za drugiego dałby się pokroić. Maciej zawsze miał dzikie pomysły i zawsze przeprowadzał je bez konsultacji z nami. Był miłośnikiem zoologii i wszystkiego co się rusza. Kiedyś przez tydzień w tajemnicy przed nami hodował pod łóżkiem świnkę morską. Wpadł dopiero wtedy, kiedy rozmawiałem z nim wieczorem, tak jak z tobą, a zwierzak zaczął mi odgryzać nogawkę od spodni. Zapytany dlaczego prowadzi tajne hodowle, stwierdził, że zastanawia się nad produkcją morskiej wieprzowiny. Oczywiście świnka stała się pełnoprawnym obywatelem domu, żal było jej wydać. To akwarium to też jego pomysł, stwierdził, że będzie się doktoryzował z życia seksualnego ryb i musi mieć materiał poglądowy, czy nawet podglądowy - uwielbiał się bawić językiem. Te sumiki karłowate na dnie to on je kupował. Zastanawiał się, jak samce mogą się rozmnażać, szorując całe życie fiutem po piasku. Oczywiście nie miał wtedy pojęcia jak robią to ryby, musiałem go uświadomić. W ogóle był niesamowicie otwarty, mógł rozmawiać na każdy temat, no i był ufny, aż za bardzo. A ja go zawiodłem...
Wojciech bał się, że w tym momencie powie coś niepotrzebnego i z bólem znosił kilkuminutową ciszę.
- Powiedz mi, jeśli możesz, co się czuje, w momencie, gdy odkrywa się, że się jest homoseksualistą? Zastanawiam się, przez co ten chłopak musiał przejść. Ale mów wszystko, obojętnie, jakby to było bolesne.
- Ja wiem? Już panu mówiłem, że początkowo myśli się, że to nieporozumienie. Nie zdaje się sprawy z konsekwencji. To przychodzi później i nie wszystko naraz, zresztą nie wiem, czy u wszystkich tak samo. Na początku myśli się głównie o seksie, inne refleksje przychodzą o wiele później. To wszystko jest rozłożone w czasie, chyba po to, by się od razu nie załamać. A zapewniam pana, znaleźć jakikolwiek seks z facetem nie jest trudno, chyba nawet łatwiej niż z kobietą.
- Maciej był bardzo aktywny seksualnie - wiem coś na ten temat, bo to ja zmieniałem mu pościel.
- Bronił mu pan się masturbować? Mój ojciec straszył mnie wyschnięciem rdzenia kręgowego, uschnięciem mózgu i Bóg wie, czym jeszcze.
- Nie... Raz wpadł, zupełnie przypadkiem w łazience na mierzeniu członka, skończyło się kupą śmiechu bo koniecznie chciał wiedzieć, na ile to jest dziedziczne. A ja, domyślasz się, krępowałem mu się powiedzieć, ile tak naprawdę mam. Skończyło się, że podałem mu to w postaci cholernie zawiłego zadania matematycznego - a Maciej matematyki nie cierpiał ze wzajemnością - i zdaje się że poznał wynik wyłącznie w pierwiastkach. Czy je wyciągnął, w to już nie wnikam...
Z żalem w poniedziałkowy ranek Wojciech wciskał się na siłę do samochodu. Weekend u doktora Robaczka miał u niego jakby czwarty wymiar, było w tym coś, czego nigdy wcześniej i nigdy później nie dane mu było zasmakować. Pierwszy raz zetknął się na żywo z prawdziwą miłością ojcowską, taką jak sobie ją wyobrażał i sądził, że nie istnieje. Dotychczas spotykał się wręcz z jej antytezą: jego własny ojciec, ojciec Rafała, Jarka, nawet Michała, wiecznie nieobecny albo niezabierający głosu. Zastanawiał się, jak łatwo przekroczyć granice miłości. Obustronnie. I co robić, żeby do tego nie dopuścić a jednocześnie nie być zdanym na oszukiwanie się.
Następny tydzień minął mu w łóżku. Codziennie po lekcjach wpadał Michał z zeszytami, pomagał w kąpieli i innych drobnych czynnościach, do których Wojciech nie chciał zaprzęgać matki. Noga goiła się błyskawicznie i doktor Robaczek obiecał, że na początku grudnia będzie można ściągnąć gips. W piątek wieczorem zadzwonił telefon. Wojciech od razu poznał głos Jarka.
- Wojtek, mogę do ciebie wpaść na sobotę? O kilku rzeczach chciałbym pogadać i przy okazji z twoją mamą również.
- Pewnie, nie ma sprawy. Jestem przykuty do łóżka - streścił pokrótce, bez zagłębiania się w szczegóły, wydarzenia ostatnich dni.
Jarek przyjechał pierwszym milickim pociągiem. Ich powitanie nie było tak wylewne jak ostatnim razem, jednak po kilku minutach rozmowy wróciły stare klimaty. Jarek, jakby tylko na to czekając, w pierwszym sprzyjającym momencie wsunął rękę pod koc, przykrywający Wojciecha i po omacku, niezgrabnymi ruchami dążył do celu, który stawał się coraz bardziej widoczny w postaci wybrzuszenia na powierzchni koca. W tym samym momencie zza drzwi usłyszeli głos matki:
- Wojtek, wpadł Michał na chwilę, może wejść?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pon 8:33, 04 Kwi 2011, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|