|
GAYLAND Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3181
Przeczytał: 88 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Sob 9:41, 29 Sty 2011 Temat postu: |
|
|
Naprawdę Ciebie to interesuje? To odpowiem. Pracuję w nocy. Ponieważ mam urlop, mam sporo wolnego czasu, ale stare wieloletnie przyzwyczajenia odnośnie snu. Więc piszę nocą, nie tylko zresztą piszę i nie tylko to. Jestem usprawiedliwiony? BTW podczas urlopu różnie z tym snem bywa, bo jednak pewne sprawy załatwia się w dzień. Zatem odcinki pojawiają się jak czołg w wojsku - znienacka.
Poza tym bądź mężczyzną, miej honor i dotrzymuj obietnic.Według jednej z nich, miałeś tego już nie czytać.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Sob 9:56, 29 Sty 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Gość
|
Wysłany: Sob 10:26, 29 Sty 2011 Temat postu: |
|
|
Jeżeli pytanie jest już zabronione to sorry, nie będę więcej. Po prostu patrzę na godziny dodania wątków....
A że napisałem to tak sobie, ale jeśli sobie tego nie życzysz to więcej w Twoich wątkach robić tego nie będę.
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3181
Przeczytał: 88 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Sob 10:34, 29 Sty 2011 Temat postu: |
|
|
Ależ patrz, nikt Ci tego nie broni Tylko na drugi raz nie składaj deklaracji bez pokrycia. Ja też z różnych powodów od pewnych miejsc trzymam się z daleka i staram się w tym być konsekwentny. Niedawno na przykład stwierdziłem, że na kurniku brydżyści oszukują - obrońcy zapewne informują się wzajemnie o kartach przy pomocy komunikatorów lub telefonu, bo coś te ich wisty są za bardzo genialne - na przykład spod króla, w singla partnera, w longiera partnera przy grze bez atu, a rzadko co wynika z licytacji... Obiecałem sobie tam więcej nie wchodzić. I choć boli bardzo, bo brydża wręcz uwielbiam - konsekwentnie nie wchodzę, chyba że mam grać nie do rankingu i tylko ze znajomymi osobami. Pozdrawiam.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Sob 10:47, 29 Sty 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3181
Przeczytał: 88 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Sob 11:53, 29 Sty 2011 Temat postu: |
|
|
W kraju zaczynało rzeczywiście być gorzej i stawało się to coraz bardziej zauważalne. Zwłaszcza w sklepach. Zaczynały pojawiać się problemy z cukrem. W domu Wojciecha nie słodziło się wiele, w zasadzie cukru używał tylko Andrzej, natomiast potrzebny był do pieczenia, zapraw na zimę. Rozpoczęło się wielkie polowanie na cukier. Po kilku miesiącach również na mięso. Z zakupów zaczęło się wracać jak z polowania - nie ze sprawunkami a trofeami, często kupując coś tylko dlatego, że było w sklepie, coś, na co w normalnych warunkach nie zwróciłoby się uwagi. Jako, że rodzice Wojciecha pracowali często po południu, cały ciężar zakupów spadł na Wojciecha. Uwielbiał chodzić po sklepach, nadto zyskał dodatkowy, wyjątkowo usprawiedliwiony powód wymykania się z domu. Domu, za którym nie przepadał, mówiąc najdelikatniej jak się da. Poza tym miał większy dostęp do pieniędzy. Nie to żeby kradł, nie miał duszy hochsztaplera, choć czasem posuwał się do drobnych szwindli. Ale miał całkiem oficjalne pieniądze na komunikację miejską, wybaczony mu był również jakiś drobny posiłek w barze, mimo że rodzice nie cierpieli, jak jadał poza domem.
A apetyt miał ogromny. Nigdy nie był niejadkiem, ale w tym okresie pochłaniał wszystko, co tylko znalazło się w zasięgu jego ręki. Rozpoczęły się walki w domu o podjadanie z lodówki, zwane w domowej gwarze wyżeraniem. Wyżeranie było karane z całą stanowczością, nawet wtedy, gdy ograniczało się do plasterka kiełbasy. Jedzenie było możliwe tylko w porach oficjalnych posiłków, na których wszyscy dostawali tyle samo. Również domowe menu nie było w zasadzie konsultowane z dziećmi, choć to akurat później miało się zmienić. Na razie Wojciech zmuszony był jeść to co i ile mu dają. Niedobory i niedostatki uzupełniał gdzie się dało, najczęściej podczas wypadów na miasto. Czasami wpadał do kolegów, o których wiedział, że ta wizyta bez wyżerki się nie obejdzie.
Sam gości nie zapraszał zbyt często. Rodzice tego nie lubili. Nie uznawali wspólnego uczenia się, a prace grupowe zadawano wtedy bardzo rzadko. "Gdy malarze są do dupy to się łączą w grupy" - mawiał ojciec, cytując stare powiedzenie, bodajże Gepperta. Czasem jednak robili wyjątek. Ku jego radości akceptowali Michała i go bardzo lubili, toteż bywał on nieco częstszym gościem w ich domu niż pozostali.
- Dlaczego ty nie jesteś taki jak Michał? zapytała kiedyś matka. - Spokojny, ułożony, kulturalny? Aż przyjemnie koło tego chłopaka przebywać.
Pod tym ostatnim stwierdzeniem Wojciech gotów był się podpisać wszystkimi czterema kończynami naraz.
Pewnego popołudnia Michał przyszedł, bo mieli razem napisać jakąś pracę z historii. To była duża rzecz, robota szła im opornie, temat był trudny, a Wojciechowi historia jakoś nie leżała, oprócz biologii i przedmiotów technicznych stanowiąc tę część szkoły, którą lubił zdecydowanie najmniej.
- Uważaj, bo robisz ośle uszy. Jeszcze raz a zarobisz w ucho - powiedział ze śmiechem Michał.
- A spróbuj. Jestem silniejszy.
- Ale ja mam większą masę - odciął Michał.
- Tak, która ledwie się porusza. Jesteś idealnym przykładem na pierwsze prawo Newtona.
- Chcesz się przekonać?
- A czemu nie?
- No to uderz mnie pierwszy, bo ja nie biję ludzi.
- Honorowy się znalazł...
Tak przekomarzając się zaczęli siłową przepychankę, która po chwili przeniosła się na łóżko. Więcej było w tym śmiechu i zabawy niż prawdziwej walki.
Wojciech był szczęśliwy. Kochane ciało przygniatało go, wiło się. Delektował się każdym ruchem, wchłaniał wręcz przyjaciela. I choć Michał przeważał nad nim wagowo przynajmniej o dwadzieścia kilogramów, nie czuł bólu, w ogóle nie czuł niczego, czego by nie akceptował. Po prostu napawał się szczęściem. Niemal do ekstazy doprowadziła go smuga śliny zostawiona na jego szyi przy okazji jednego ze ślepych ruchów Michała. Korzystając z kotłowaniny, kilka razy dotknął go tam, gdzie nie powinien, co na szczęście pozostało niezauważone przez przyjaciela. Ten zresztą też pewnie dotknął go w to miejsce...
Tak okładali się chyba kilkanaście minut, kiedy Wojciech zorientował się, że mają jeszcze masę do zrobienia. Czuł też, że więcej już nie można. Odwiedzając toaletę przekonał się, że podczas tej zabawy miał wytrysk, pierwszy niestymulowany własnoręcznie. Niespecjalnie go to zdziwiło, szybko dotarło do niego, że te przepychanki to był w zasadzie rodzaj aktu miłosnego, przynajmniej z jego strony. Następny tak radosny kontakt cielesny z kimś innym miał się powtórzyć dopiero za kilkadziesiąt lat...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Sob 15:34, 29 Sty 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3181
Przeczytał: 88 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Sob 14:50, 29 Sty 2011 Temat postu: |
|
|
Nadszedł też okres, kiedy tematy seksu przestały być tabu między kolegami. Większość wchodziła w okres, kiedy zmiany w organizmie a także zachowaniu stawały się widoczne. Podczas przebierania się na wuefie Wojciech zwrócił uwagę na coraz wydatniejsze kształty narządów płciowych u kolegów. Zauważał też, jak rośli choć najtrudniej takie rzeczy dostrzega się u kogoś, kogo widzi się na co dzień. Zaczynali wchodzić w okres mutacji głosu, co było powodem do wesołości zwłaszcza na lekcjach wychowania muzycznego.
- Wszyscy meczycie jak barany - podsumowała ich nauczycielka.
Wojciech obserwował te zmiany i przed samym sobą przyznawał, że jest nieco opóźniony w rozwoju. Nie miał włosów pod pachami, co prawda tych kolka kosmyków nad genitaliami rozrosło się i opanowało cały wzgórek łonowy, stwierdził jednak, że to za mało. W Książce dla chłopców, którą znał już niemal na pamięć, wyczytał, że członek męski ma mieć we wzwodzie do osiemnastu centymetrów. Pierwsze mierzenie bardzo go rozczarowało - miał tylko jedenaście. Był przekonany, że koledzy mają o wiele więcej. Zastanawiał się, ile mógł mieć ten facet spotkany w toalecie.
Ale rozmawiać na te tematy nie chciał. Po pierwsze, uważał, że nazwy narządów płciowych brzmią kretyńsko. Prącie, moszna, napletek, kto to wszystko wymyślił? Irytowało go zwłaszcza nieszczęsne prącie i jego rodzaj nijaki. Czuł, że to słowo nie przejdzie mu przez gardło, o wiele szybciej zaakceptował słowo członek i konsekwentnie używa aż do dziś. Nie pociągała go także łacina podwórkowa, która stała się językiem obowiązkowym w pewnych kręgach jego klasy. Kręgach, do których na szczęście nie należał i z którymi nie utrzymywał większych kontaktów.
W lutym 1978 jego klasa wraz z inną, o rok starszą, wyjechali na dwa zimowe tygodnie w Góry Sowie. Nie była to jednak zwykła wycieczka, mieli tam się uczyć i odpoczywać zarazem. Pomysł, wtedy nowatorski i niespotykany gdzie indziej, ożył po kilkunastu latach w charakterze "zielonych szkół", wyjazdów z największych miast w inne środowisko. Dla Wojciecha była to wymarzona okazja, by wyrwać się z domu, w którym zaczęło dziać się coraz gorzej. Matka konsekwentnie nie informowała dzieci, że ojciec jest chory, jednak wymagała takiego zachowania, jakby ten fakt był im znany. Wojciech dla odmiany nie chciał ujawniać tego, co wiedział. Nie tylko z powodu lojalności w stosunku do ciotki. Wiedział, że matce tym sprawi ból i obali bardzo kruchą równowagę z trudem wypracowaną w domu.
Początkowo wydawało mu się, że na takiej wycieczce będzie nudno, skoro będą się musieli uczyć. Z ulgą skonstatował, że było zupełnie inaczej. Jechała z nimi nauczycielka, której bała się cała szkoła, a która niektórych uczniów wprowadziła w stan poważnej nerwicy. Nazywano ją najczęściej terrorystka bądź gestapówa. Temat terroryzmu zresztą zaczynał być modny za sprawą głośnych porwań Aldo Moro i Hansa-Martina Schleyera, tematyka organizacji terrorystycznych, Czerwonych Brygad czy RAF pojawiała się w codziennych rozmowach nawet czternastolatków. Na meczach Śląska, na które Wojciech chodził coraz bardziej namiętnie, tym bardziej, że był to przecież aktualny mistrz Polski, śpiewało się czasem "Sędzia ty zmoro, ty zginiesz jak Aldo Moro".
Na lekcjach tej nauczycielki było tak cicho, że słychać było nawet przelatującą muchę. Na przerwach, kiedy tylko zdarzyło się, że miała dyżur, dzieciaki chodziły w parach dokoła korytarza.
- Jak w Auschwitz - skomentował kiedyś któryś z kolegów.
Mimo ogromnej wiedzy, nauczycielka nie wzbudzała szacunku, a zwykły, nierzadko zwierzęcy strach. I tak została zapamiętana, zauważył Wojciech, po wielu latach czytając wspominki na Naszej Klasie. I na nic zdały się zapewnienia ich wychowawczyni, że ta nauczycielka nie jest groźna. Wojciech miał z nią prywatne porachunki. Nigdy nie był staranny, dorobił się nawet opinii flejtucha, czego ta nauczycielka nie mogła ścierpieć. Kilka razy boleśnie go upokorzyła przy całej klasie, co skończyło się raz nawet wagarami, które jakimś cudem nigdy nie wyszły na jaw. Musiała jednak uznać jego wiedzę i podczas swego pobytu w szkole, Wojciech miał u niej zawsze najlepsze stopnie z całej szkoły. Może dlatego, że pasjonował się jej przedmiotem i miał wiedzę daleko wykraczającą poza program szkolny.
To zdarzyło się drugiego dnia wycieczki. Wieczorem, kiedy nauczyciele już spali, wśliznęli się do pokoju dziewczyn. Rozmowa przebiegała gładko i przyjemnie, gdy w drzwiach pojawiła się właśnie ta nauczycielka - postrach szkoły... Wszyscy zamarli. Wojciech zastanawiał się, czy odeśle ich do domu teraz czy następnego dnia rano. Pozostali winowajcy też robili naprędce rachunek sumienia.
- No chłopaki, zdążycie się jeszcze nagadać, dajcie dziewczynom się wyspać... Jazda do łóżek.
I tylko tyle. Każdy następny dzień przynosił coraz to nowe niespodzianki. Będący na etapie doktora Jekylla i Mr Hyde'a Wojciech zastanawiał się jak to możliwe, by człowiek miał dwa tak skrajne oblicza. Obiektywnie musiał przyznać, że ta terrorystka i gestapówa na wycieczce prawie zastępowała im matkę a jej zachowanie w wielu sytuacjach mogło być stawiane za wzór dla każdego rodzica i nauczyciela. Ki diabeł? Ta tajemnica nie została rozwiązana do dziś.
On zaś cieszył się, że jego łóżko znajdowało się koło łóżka Michała. Sam ten fakt dodawał mu animuszu, wprawiał w dobry humor. Kiedyś, kiedy wszyscy już spali, korzystając z faktu, że Michał obrócił się na plecy, zakradł się do jego łóżka i przyłożył mu ucho do klatki piersiowej. Mimo że sytuacja była niesamowicie ryzykowna, czuł się spokojny, wolny i szczęśliwy. Miał ochotę na więcej, jednak wiedział, że każdy ruch może zakończyć się katastrofą i wiedział, że tę chwilę należy skrócić a nie delektować się nią w nieskończoność. Czuł, że jest świadkiem, jak napędza się najwspanialsze dla niego życie na świecie. Niechętnie położył się z powrotem. Niemal automatycznie zaczął bawić się własnym członkiem, osiągając jeden z najsilniejszych orgazmów w swym życiu. Tak mokro jeszcze nie było. Powtórzył to jeszcze kilkakrotnie przed zaśnięciem, jednak podejść do łóżka kolegi już się nie odważył.
Następnego dnia miał możliwość zobaczenia, jak Michał wygląda w tym miejscu, którego jeszcze nie widział. Stwierdził, że ma jądra bardziej owłosione od niego, a poza tym ten widok nie wywarł na nim takiego wrażenia, jakiego się spodziewał. Jednak to poprzedniego wieczora było o wiele silniejsze.
Z rozrywek na tym wyjeździe najbardziej lubił dyskoteki. Nie dlatego, że lubił tańczyć, wręcz przeciwnie, nie cierpiał. Lubił natomiast słuchać graną tam muzykę. Zaczynał być modny Boney M, muzyka co prawda kiczowata, ale niesłychanie komunikatywna. W dojrzały okres twórczości wchodziła ABBA. I choć przebojem wyjazdu było kiczowate "Jak się masz kochanie" to jemu o wiele bardziej podobały się produkcje zachodnie, lekceważone trochę przez publiczne radio ale popularne za to wśród młodzieży i przekazywane sobie na wchodzących właśnie w modę kasetach magnetofonowych.
Sporo się dyskutowało. I właśnie podczas jednej z takich dyskusji Wojciech popełnił gruby błąd.
- Gdybym był dziewczyną, zakochałbym się w Michale - wyznał. Michała przy tym z jakichś powodów nie było a uwaga została przyjęta z wesołością i wśród drwin co bardziej "doświadczonych" w stosunkach damsko-męskich kolegów.
- Pedał jesteś a nie mężczyzna i tyle - stwierdził Grzesiek. Po kolejnej takiej uwadze wyszedł z ośrodka i poszedł w okolicę znajdującej się nieopodal wysokiej skały. Tu go nikt nie będzie szukał... Siedział tam może kilka godzin, postanawiając, że już nigdy nie wróci do tej klasy. Jest skompromitowany na wieki. I najważniejsze, chyba stracił na zawsze przyjaciela. Gdy już zasypiał, skulony, szczękając z zimna zębami, usłyszał najpierw szelest, zbliżające się kroki, a po chwili głos nauczycielki - terrorystki:
- Wojtek, jesteś tam?
- Tak. Ale niepotrzebnie pani tu przyszła, to bezcelowe.
- Niepotrzebnie się tym przejmujesz. Wiem wszystko, dowiedziałam się od chłopców. Nie powiedziałeś nic złego.
- Naprawdę pani tak uważa?
- To, że masz kolegów baranów to jeszcze nie jest powód, by uciekać, bać się i tym podobne. Są po prostu bardzo niedojrzali, ale to taki wiek.
- A Michał?
- Z nim też rozmawiałam. I wiesz co powiedział? Mniej więcej podobnie jak ty. Że jesteś idealnym partnerem do wszystkiego, i naprawdę chciałby, aby jego żona była w połowie taka jak ty...
- A jakbym go naprawdę kochał? - zaryzykował Wojciech.
- A nie jest tak? zaśmiała się nauczycielka. - Na razie jesteście parą wspaniałych przyjaciół a co będzie później, czas pokaże. Poza tym wiem że zarówno ty jak i Michał jesteście wyjątkowo rozsądni i jestem pewna, że żaden z was nie zrobi żadnej głupoty.
To już było w jakimś sensie akceptowalne. Jeszcze większym szokiem było dla Wojciecha, kto to mówi. Po trwającej jeszcze jakiś czas perswazji Wojciech łaskawie zgodził się wrócić do ośrodka. Temat przestał istnieć. I choć później czasem pojawiały się jakieś drobne uwagi, Wojciech nie przejmował się nimi.
Ten epizod miał jeszcze jeden skutek uboczny. Kilka dni później zaczepił go Zbyszek, uczeń starszej klasy, którego Wojciech lubił.
- Słyszałem, że lubisz chłopaków - powiedział konfidencjonalnym szeptem.
Wojciech nie odezwał się.
- To powiem ci, że ja też ale morda w kubeł jak komuś o tym powiesz. Wykąpiemy się razem?
Wojciech odwrócił się i odszedł nie odzywając się ani słowem. W zasadzie to nawet by chciał, Zbyszek brzydki nie był, choć trochę nie w jego guście. No i popatrzyłby sobie na to i owo... Ale zdawał sobie sprawę, że może to mieć nieoczekiwane konsekwencje. Zwłaszcza, że kabiny prysznicowe nie były zamykane a tylko zasłaniane białą kotarą. Nieraz zastanawiał się co by się stało, jakby się zgodził.
Na razie znalazł sobie inne źródło zaspokajania własnych potrzeb i ciekawości. Nie wiedział jednak, że sprawa skończy się tragicznie.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Nie 9:53, 30 Sty 2011, w całości zmieniany 6 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
pisarek666
Moderator
Dołączył: 31 Sty 2010
Posty: 658
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Skąd: Kraków
|
Wysłany: Sob 17:50, 29 Sty 2011 Temat postu: |
|
|
Czytam kolejne odcinki, na razie nie komentuję, wolny czas dzielę między forum a bloga, czasem nie wiem od czego zacząć.
Pozdrawiam
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3181
Przeczytał: 88 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Sob 22:36, 29 Sty 2011 Temat postu: |
|
|
Od pewnego, dłuższego już czasu Wojciech miał wrażenie, że jego o sześć lat młodszy brat Andrzej jest traktowany zupełnie inaczej niż on sam. Może nie było to widoczne na co dzień - choć Wojciech mógłby przysiąc, że tak właśnie jest - natomiast w oczywisty sposób uwidaczniało się przy okazji świąt, imienin, urodzin, prezentów. Podarunki dla Andrzeja zawsze były droższe, bardziej okazałe. Gdy byli w sklepie i ojciec chciał przeznaczyć część pieniędzy na zachcianki dzieci, zawsze pierwszeństwo miał Andrzej.
- On jest młodszy - padał zawsze ten sam argument, choć Wojciechowa intuicja mówiła mu zupełnie co innego. Nie inaczej było również w tę gwiazdkę 1978. Ośmioletni Andrzej dostał rower, o którym zawsze marzył. Wojciech o prezencie nie wiedział i długo zastanawiał się, jak rodzice mogli utrzymać taką rzecz w tajemnicy. Przecież to nie jest książka? On sam musiał zadowolić się enerdowskim trzykomorowym piórnikiem, który dostał dopiero, kiedy moda na nie się kończyła, a dzieciaki zaczęły bardziej cenić chińskie. I to było obwarowane ostrym zakazem.
- Ale tylko do domu. Znając twoją staranność jak zaczniesz go nosić do szkoły, to po miesiącu zacznie wyglądać jak strzęp.
Mimo, że było w tym sporo racji, prezent zaczął mu być doskonale obojętny już kilka minut po jego otrzymaniu. Mimo swych czternastu lat miał ochotę się rozpłakać i nie pokazywać się rodzicom przez jakiś czas.
Rodzice jednak wiedzieli, jak tanim kosztem zrobić Wojciechowi przyjemność - zawsze były to książki, a jeśli akurat trafili na jakiś temat, znajdujący się aktualnie w obszarze zainteresowań syna, czy to były podróże polarne, czy geografia Karkonoszy, Wojciech cieszył się szczerze i przystępował do natychmiastowej konsumpcji prezentu.
Gdyby nie dołączony do fatalnego piórnika przewodnik po Sudetach Martynowskiego i Mazurskiego, w którym zakochał się od pierwszego spojrzenia na okładkę i który kilka miesięcy podziwiał w księgarni, ciekawy zbiór zadań matematycznych i książka Kukulskiego Światowa piłka nożna, te święta mogłyby być o wiele smutniejsze. Wojciech bowiem liczyć umiał, choć nie był takim materialistą jak Andrzej i doliczył się, że jego prezent był co najmniej cztery razy tańszy. Miał pewną teorię, którą opracował na własny użytek a która zasadzała się na jego pamięci i obserwacjach. Otóż swojego "ojca" poznał w wieku czterech lat. Wcześniej widywał matkę ale ojca chyba nie, zresztą tamten dzień pamiętał dokładnie choćby za sprawą gramofonu. Prawdopodobne było zatem, że nie był synem swego ojca...
Zastanawiał się nieraz, dlaczego wzorem innych dzieci, nie tulił się do ojca, nie siadał mu na kolanach. Ale na to akurat nie znalazł satysfakcjonującej odpowiedzi. Andrzeja też nikt nie przytulał, w ogóle w jego domu stosowano coś w rodzaju zimnego wychowu. Sam zresztą nie lubił czułości, nie przepadał w ogóle za jakimkolwiek dotykiem. No, dotyk Michała zdecydowanie akceptował - i tyle. Kilka razy próbował zagadnąć o to matkę, ale bezskutecznie. Później zorientował się, że po prostu wyszedł ze złego założenia i niewłaściwie poprowadził tę rozmowę.
Kiedyś podlewając kwiaty w pokoju, przypadkowo zderzył się z Andrzejem i wypuścił butelkę z wodą, która spadając na ziemię, rozlała się pod szafą pod jego własnym biurkiem. Wiedział, że tam są szpargały rodziców, kiedyś nawet pobieżnie jej przejrzał, ale nic szczególnie nie przyciągnęło jego uwagi, może tylko jego własny dzienniczek z drugiej klasy podstawówki, który odłożył na bok z niesmakiem.
Tym razem musiał przejrzeć wszystkie papiery i je przynajmniej częściowo osuszyć. W ręce wpadła mu niepozorna papeteria listowa, którą kiedyś zlekceważył. Zawierała ona listy, które krążyły w rodzinie pod koniec lat sześćdziesiątych. Wśród nich zainteresował go zwłaszcza jeden, datowany na październik 1970. Poznał od razu pismo ojca. "Będziemy mieli nareszcie własne dziecko. Jak je nazwiemy? Bo jak chłopiec, to ja proponuję Andrzej - od świętego Andrzeja, na pamiątkę naszego spotkania w pociągu. Jak córka - to Kinga". Nareszcie własne dziecko... To znaczy, że on kto jest? Kim są w zasadzie jego rodzice? Przy pomocy innych dokumentów, dedykacji w książkach, listów ustalił, że czas przed jego urodzinami matka spędziła pracując w jakiejś szkole na Kaszubach. Ojciec w tym samym czasie studiował na seminarium duchownym na Warmii. Niby blisko, ale coś mu się nie do końca zgadzało. Członek seminarium to przecież kandydat na przyszłego księdza. Nie było zatem możliwe, by romansował chcąc jednocześnie zostać duchownym. Może inni tak, ale na pewno nie jego ojciec, pragmatyczny aż do szpiku kości.
Nie miał jednak na tyle danych, by rozwikłać tę zagadkę do końca; mógł popytać w dalszej rodzinie, ale po pierwsze, wątpił, by ktoś powiedział mu wszystko od początku do końca, powątpiewał nawet, czy ktoś poza matką zna wszystkie szczegóły tej tajemnicy. Był taki ktoś, ale do tej osoby Wojciech dotarł o wiele później, kiedy - na szczęście - cała sprawa przestała go interesować.
Te niewesołe myśli gryzły go zwłaszcza w okolicy tych świąt Bożego Narodzenia. Później nastąpił ciąg zdarzeń, który zepchnął wszystko inne na dalszy plan. Zaczęło się od zimy stulecia. Dla Wojciecha geografia była prawie jak druga religia i święcie wierzył, że w strefie klimatycznej, w której znajduje się Wrocław, intensywne opady śnieżne są niemożliwe. Na próżno ojciec - matematyk usiłował mu pokazać błąd w takim rozumowaniu.
- Wojtek, ty cały czas bierzesz pod uwagę wartości średnie, liczone przez bodajże trzydzieści lat. O kapeluszu Gaussa uczyli cię w szkole?
- Kapeluszu? Nie przypominam sobie.
Ojciec pokrótce wyłożył mu teorię rozkładu Gaussa i pokazał, dlaczego skrajne wartości nie wpływają znacząco na ogólny obraz ukształtowany przez kilkudziesięcioletnie pomiary.
- I dlatego to, co się dzieje od wczoraj nie jest ani niezwykłe, ani też niekoniecznie musi świadczyć o nadciąganiu epoki lodowcowej czy czymś równie ponurym.
Czemu ten ojciec zawsze nie może być taki? A działo się, i to sporo. Zaspy pokryły cały Wrocław. Komunikacja szynowa była zawieszona, tramwaje jeździły tylko na niektórych liniach. Codziennie na co najmniej godzinę zaczęto wyłączać prąd. Zawieszono naukę w szkole do odwołania. Przestrzegano przed opuszczaniem domu i apelowano, by nie wypuszczać dzieci. Wojciech z trudem wyżebrał od rodziców pozwolenie na wyjście na urodziny Michała przypadające w pierwszych dniach stycznia. Nie darowałby sobie, gdyby nie znalazł się na tej imprezie.
W tym czasie ojciec znalazł się po raz pierwszy w szpitalu, zabrany tam nazajutrz po imprezie na Wojszycach. Obwieściła mu o tym grobowym głosem matka, kiedy przyszedł do domu szczęśliwy, że udało mu się kupić mięso na obiad.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Nie 5:11, 30 Sty 2011, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3181
Przeczytał: 88 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Nie 4:23, 30 Sty 2011 Temat postu: |
|
|
Wrocławskiego pedetu Wojciech nie lubił. Kojarzył mu się z tłumami, kolejkami, przepychaniem i nudnymi zakupami z rodzicami, zwłaszcza kupowaniem ubrań i butów, czego nie lubił nigdy i nie cierpi aż po dziś dzień. Zdecydowanie wolał poznański okrąglak, który pamiętał jeszcze z dzieciństwa i w którym po raz pierwszy jechał windą. Poznański dom towarowy był zdecydowanie lepiej zorganizowany, choć o wiele mniej wygodny dla klientów. Nawet drugi dom towarowy we Wrocławiu, Fenix, darzył o wiele większą sympatią. Jednak najczęściej robił zakupy w pedecie właśnie, po prostu dlatego, że wszystko było pod ręką, a w czasie, gdy zaopatrzenie było z dnia na dzień gorsze, szansa, że dostanie się coś potrzebnego i ciekawego, była o wiele większa.
Starał się nigdy nie przychodzić o dziewiątej, kiedy otwierano sklep. Już od wczesnego rana przed głównym wejściem kłębił się tłum, który, im bliżej było godziny otwarcia, tym bardziej kłębił się, dziczał i falował. Punktualnie o dziewiątej w górę szła wielka krata, pod którą ci stojący przy samym wejściu starali się wśliznąć już na tym etapie, gdy była na wysokości kolan. A później następował dziki bieg do tych najbardziej atrakcyjnych stoisk, zwłaszcza mięsnego. Biegł każdy, komu udało się wczołgać i nie został potrącony bądź stratowany przez innych. Był to pewien swoisty rytuał, wyjątkowo upadlający i wręcz negujący człowieczeństwo ludzi. Wojciech w tej przepychance wziął udział tylko raz - i nigdy więcej nawet nie pomyślał, by zjawić się koło pedetu w godzinach otwarcia.
Jedno miejsce upodobał sobie szczególnie, a było to trzecie piętro ze sklepem radiowo-telewizyjnym. Nie było co prawda jakoś szczególnie dobrze zaopatrzone w towar, ale za to posiadało dostępną publicznie salę audiowizualną, gdzie prezentowano sprzęt stereo i pierwszy (jak dotąd jedyny) radioodbiornik kwadrofoniczny, Cezara. Był to okres, kiedy stereofonia dopiero trafiała pod strzechy, a wielu ludzi nie wiedziało na czym tak naprawdę polega. Wojciech efekt stereo bardzo lubił, kupno odbiornika stereofonicznego jednak nie wchodziło na razie w grę; w ich domu miał pojawić się dopiero sześć lat później. Wpadał więc na trzecie piętro posłuchać muzyki.
Z pedetu można było wyjść albo wyjściem głównym albo którymś z bocznych. Jedno z nich, po północnej stronie sklepu, wychodziło na fosę i coś w rodzaju plant - park Hanki Sawickiej, wąski pas zieleni tuż przy samej fosie, biegnący od Wzgórza Partyzantów aż po dworzec Świebodzki.
W tym właśnie parku znajdowało się miejsce, w którym Wojciech zaczął pojawiać się często - publiczny pisuar. Któregoś popołudnia, zupełnie przypadkiem odkrył, że jest to miejsce spotkań ludzi, których interesowało to samo co jego. Wojciech zdawał sobie sprawę, że jest to miejsce nie dla niego, zawsze jednak gnany był tam potrzebą i hormonami. Po zakupach w pedecie niemal rytuałem było, że wpadał tam pooglądać sobie członki. Kiedyś, w okolicy zimy stulecia właśnie, w pisuarze zastał tylko jednego mężczyznę, starszego, o słusznej tuszy i zdecydowanie pogodnej twarzy. Mężczyzna, gdy tylko zorientował się, o co Wojciechowi chodzi, wykonał dyskretny ruch głową, sugerujący opuszczenie tego miejsca. Poszli na tyły pedetu, do zaparkowanego tam malucha.
- Nie za młody jesteś na to miejsce? Ile masz lat?
- Piętnaście - powiedział Wojciech.
- Nie wyglądasz na tyle.
- Piętnaście kończę w tym roku - potwierdził zgodnie z prawdą.
- Czego tam szukasz?
- Hmmm... Pooglądać sobie chciałem. Wie pan, jeszcze tak naprawdę nie widziałem jak to wygląda u dorosłego faceta.
- Masz trochę czasu?
Wojciech pomyślał. - Hmmm... W zasadzie ze dwie godziny.
Ojciec był w szpitalu, matka w pracy, mógł sobie pozwolić na przyjście późnym popołudniem, zawsze będzie mógł się wykręcić jakąś kolejką.
Samochód ruszył. Wojciech zorientował się, że jadą na północny zachód. Zaczął zastanawiać się, co tak naprawdę robi. I do czego to wszystko prowadzi. W okolicy dworca Nadodrze, mimo rosnącego podniecenia rozważał poważnie, czy nie poprosić faceta, aby się zatrzymał i go wypuścił. Starał się kontrolować sytuację i utrzymywać rozmowę z mężczyzną. Przejechali most na Odrze i zatrzymali się na tyłach Lasu Osobowickiego, w okolicy zupełnie opustoszałej.
- No a teraz sobie pooglądaj - powiedział mężczyzna, po czym podniósł sweter i odsłonił pas od spodni. Wydatna górka w miejscu będącym coraz częściej pożądaniem Wojciecha miała zaspokoić wyobraźnię.
W zasadzie nie doszło do niczego poważniejszego, natomiast Wojciech mógł popatrzeć, dotknąć, zapytać. Mężczyzna nawet nie był specjalnie zainteresowany chłopakiem, wyraźną przyjemność sprawiało mu bycie oglądanym, dotykanym, drażnionym. Gdy już było po wszystkim, wsiedli z powrotem do samochodu.
- Słuchaj mój przyjacielu - rzekł facet. - Ja wiem, że zrobiłem to, czego nie powinienem. Ale ty też. I żebym cię w tym miejscu więcej nie widział. Wyglądasz mi na bardzo mądrego chłopaka, szkoda mi cię trochę.
- To dlaczego pan to zrobił? - zaryzykował pytanie Wojciech.
- Bo jak nie ja, to zrobiłby kto inny. Sam wiesz o tym najlepiej.
Wojciech skinął głową.
- Cokolwiek byśmy zrobili, włos z głowy by ci nie spadł. O ile mówisz prawdę, masz piętnaście lat i w zasadzie nie zrobiłem nic niezgodnego z prawem. Inaczej bym cię nie dotknął, wierz mi. A nie każdy taki jest. Naprawdę uważaj bo bywają w tym miejscu bardzo źli ludzie.
- To znaczy?
- Niektórym nie tylko chodzi o zabawę siusiakami. A niektórzy chodzą tam tylko aby spuścić łomot takim jak my.
- W środku miasta? - powątpiewał Wojciech.
- Nawet nie wiesz, co się tam potrafi dziać. I obyś nigdy nie wiedział... - W jakiej dzielnicy mieszkasz?
- Na Krzykach.
- To wyrzucę cię na Powstańców. Może być?
- Yhy.
- Wyskakuj. I nie rób tego więcej.
Samochód zatrzymał się przy właśnie oddanym do użytku Hotelu Wrocław, Wychodząc zwrócił uwagę na drobny szczegół, który dotąd umknął jego uwadze - facet miał obrączkę małżeńską na palcu. Wojciechowi nie śpieszno było do domu. Za wiele się stało i chciał sobie to wszystko w spokoju przemyśleć. Ten facet okazał się kopalnią informacji, których nie miał od kogo wcześniej zdobyć. No i postanowił trzymać się z daleka od tego miejsca rozumiejąc, że wszystko mogło się skończyć o wiele gorzej. Czas pokazał jednak zupełnie co innego...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Nie 16:04, 13 Lut 2011, w całości zmieniany 9 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
arek14193
Dyskutant
Dołączył: 20 Sie 2010
Posty: 57
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Nie 15:09, 30 Sty 2011 Temat postu: |
|
|
swietne to jest i czekam na wiecej
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3181
Przeczytał: 88 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Nie 15:34, 30 Sty 2011 Temat postu: |
|
|
Urlop mi się dziś kończy. Może coś jeszcze zdążę wieczorem napisać, ale później będzie rzadziej.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Nie 15:35, 30 Sty 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3181
Przeczytał: 88 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Nie 17:23, 30 Sty 2011 Temat postu: |
|
|
Jedną z największych namiętności Wojciecha były kryminały. Tych w telewizji nie oglądał, surowy domowy regulamin zakazywał mu oglądania wszystkiego po Wieczorze z Dziennikiem. Ten czas miał spędzić na nauce własnej. Czasem ta nauka polegała na potajemnym czytaniu literatury, której rodzice nie pochwalali - Edigeya, Zeydlera-Zborowskiego, Kłodzińskiej. Był to również okres, kiedy sporą popularnością cieszyły się filmy sensacyjne dla młodzieży, choćby Stawiam na Tolka Banana, powieści Niziurskiego, Bahdaja czy też Nienackiego. Oczywiście nie było w nich trupów, z reguły bohaterowie walczyli z jakimiś siatkami złodziejskimi czy pojedynczymi oszustami. Mało to wszystko było realne, ale Wojciecha bawiło. Nawet nie wyczuł tej granicy, kiedy wyimaginowani przestępcy zaczęli zaludniać świat jego marzeń i wyobrażeń.
Najbardziej fascynowała Wojciecha tajemniczość zwykłych miejsc, w których mogło dojść do przestępstw. Jedząc w barze, wyobrażał sobie, że siedzący obok mężczyźni planują przemyt złota za granicę. Znikająca w bramie kobieta mogła - jego zdaniem - być szantażystką wymuszającą okup. Nigdy nie było wiadomo, czy pasażer siedzący na tylnym siedzeniu samochodu nie był sterroryzowany. Kupił kiedyś plan miasta, podzielił go na znane sobie sektory i opracował rodzaj kodu, którym porozumiewałby się z innymi detektywami. Zaczął nawet pisać pierwszą w życiu powieść kryminalną. Polegało to na tym, że w różnych częściach Wrocławia pojawiły się trupy. Na piętnaście minut przed tym faktem w kilku publicznych miejscach miasta doszło do tajemniczych spotkań znanych przestępców mających zamiar sterroryzować miasto. Powieść przestał pisać w momencie, kiedy trupów w niej było więcej niż żywych i doszedł do wniosku, że jednak przesadził - ale gdyby ich było mniej, zrobiłoby się mniej tajemniczo.
Ten okres zabawy przypadł na piątą - szóstą klasę. Dziecinada skończyła się równie nagle jak się zaczęła, ale miłość do kryminałów pozostała mu jeszcze na długo - wiele lat później opanował niemiecki tylko po to, by oglądać Tatort i inne kryminały w niemieckiej telewizji, angielski szlifował na powieściach Iana Rankina i Petera Jamesa, a francuski rzecz jasna na nieśmiertelnych powieściach z detektywem - włamywaczem Arsene Lupinem. Na razie był na etapie zastanawiania się, który z samotnie wałęsających się po mieście facetów może być tajniakiem.
Nie przewidział jednego - taki tajniak zwinął go kiedyś, kiedy poszedł sobie pooglądać członki na miasto. Co prawda, z reguły na oglądaniu się kończyło. Wojciech wziął sobie do serca rady udzielone przez tamtego mężczyznę, jednak popęd był silniejszy. Miał już w zasadzie piętnaście lat i nie robił niczego zabronionego prawem, jednak jego wygląd sugerował najwyżej trzynaście. Tamtego dnia odwiedził toaletę w parku Hanki Sawickiej. Nie wiedział - bo i skąd mógł wiedzieć - że znajduje się pod stałą obserwacją milicji. Skoro to jest legalne, to po co tam milicja? - rozumował. Nie zrobił nic złego, popatrzył sobie na faceta walącego konia i wyszedł. Nie wiedział, że przed toaletą drogę zagrodzi mu wysoki młody mężczyzna. Z początku myślał, że jemu chodzi o to co innym. Jako że młodzi mężczyźni zawsze wzbudzali w nim nieufność, próbował uciekać - jednak przy swym braku doświadczenia jedną ręką został zatrzymany przez milicjanta. Tajniak przez ukrytą pod luźną bluzą krótkofalówkę wezwał radiowóz.
Przesłuchanie było krótkie i w zasadzie skończyło się na spisaniu notatki służbowej przez dyżurnego milicjanta.
- Możesz iść do domu. Choć w świetle prawa nie zrobiłeś nic złego, o całej sprawie będziemy musieli powiadomić rodziców - powiedział na zakończenie. Tego Wojciech bał się najbardziej. Że kiedyś o wszystkim będą musieli dowiedzieć się rodzice. I miało to nastąpić za kilka, góra kilkanaście dni.
Włączone w gabinecie milicjanta radio nadawało właśnie Belfast Boney M. Nigdy potem w życiu z własnej inicjatywy nie wysłuchał tej piosenki, a gdy tylko słyszał ją mimo woli, natychmiast się wyłączał.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
arek14193
Dyskutant
Dołączył: 20 Sie 2010
Posty: 57
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Nie 18:11, 30 Sty 2011 Temat postu: |
|
|
mowil ci ktos kiedys ze jestes boski? uzaleznilem sie
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3181
Przeczytał: 88 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Nie 18:13, 30 Sty 2011 Temat postu: |
|
|
e tam. Trochę w życiu pisałem dla pieniędzy, trochę widziałem, trochę przeżyłem i się nazbierało. A od czytania też jestem uzależniony... Chyba najzdrowsze z uzależnień. Pozdrawiam.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3181
Przeczytał: 88 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Nie 21:14, 30 Sty 2011 Temat postu: |
|
|
Wiadomość przyszła tuż przed komunią Andrzeja. Objawiła się w postaci awiza z dzielnicowej komendy milicji. Ojciec Wojciecha miał znajomości w komendzie, pracowało w niej kilku jego uczniów. Zadzwonił do kilku osób, z kilkoma spotkał się osobiście. Gdy wrócił, odbył najpierw długą rozmowę z matką. Następnie wezwał do pokoju Wojciecha.
- Ilu was było? Mi mówili że trzech. Sprzedawaliście się za pieniądze. Pracowaliście w parku Hanki Sawickiej i na Wzgórzu Polskim - kontynuował ojciec. - Mieliście po dwieście złotych od każdego spotkania. Ty brałeś najwięcej. Gdzie są te pieniądze? - ojciec coraz bardziej tracił opanowanie, jego głos przechodził momentami we wściekły wrzask.
Wojciech słuchał z coraz większym osłupieniem. Wiadomości ojca przyniesione z komendy były stekiem bzdur, i to przechodzącym jakiekolwiek wyobrażenia.
- Kto tak powiedział?
- Milicja, I powiedzieli o wiele więcej. Że szukasz w szkole kolejnych kandydatów do tej roboty.
Wojciech nie wierzył własnym uszom. Przypomniał sobie, że w komendzie sporządzono tylko krótką notatkę, nie mającą więcej niż pół strony. Brzmiała ona mniej więcej "W dniu takim to a takim o godzinie tej i tej nieumundurowany patrol milicji zatrzymał nieletniego Wojciecha L. w momencie gdy obserwował nieobyczajne zachowania homoseksualisty w szalecie publicznym na ulicy Świętego Ducha". Nic więcej nie było. Nagle przypomniał sobie, że nie złożył podpisu. Pamiętał z filmów i powieści, że każde przesłuchanie kończyło się podpisaniem protokołu, a czytał nawet kryminały, które na tym fakcie były zbudowane.
- Gdzie masz te pieniądze? - pytał dalej ojciec, chwilowo spokojniejszy.
- Jakie pieniądze?
- Nie udawaj idioty. Widziałem u ciebie w kieszeni sto złotych.
Tego, że była to setka na zakupy, którą dostał chwilę wcześniej od matki, nie przyjmował do wiadomości.
Matka zaś łkała w kącie.
- Trzeba mieć pecha. Trzeba mieć naprawdę pecha...
Maglowanie syna trwało ponad dwie godziny i przypominało rozmowę przysłowiowego dziada i baby. Wojciech zresztą nie wiedział, jak bronić się przed tymi piramidalnymi bzdurami. Ojciec nie dysponował żadnymi faktami, datami, nazwiskami, nie mógł zresztą nimi dysponować z oczywistych względów.
Po czym nastąpiła seria kar. Żadnych wyjść, zakaz wyjazdu na wycieczkę na zakończenie ósmej klasy, zakaz telewizji, w ogóle dziwił się, że pozwolili mu jeszcze oddychać. Przez tydzień ojciec karmił go suchym chlebem i wodą, w charakterze "premii" dostawał mleko. Ojciec wiedział oczywiście, że Wojciech ma skazę mleczną i go nie ruszy. Oczywiście mowy nie było o wspólnych posiłkach, Wojciech dostawał je dopiero, gdy cała rodzina już zjadła i opuściła kuchnię.
- A jak coś zrobisz mojemu synowi, to cię zabiję - powiedział, gdy zostali sami. - Ukatrupię jak psa. Byku krasy...
Wojciech nie bardzo wiedział, co ma oznaczać to wyrażenie, jednak przekaz dotarł do niego szybko. I pierwszy raz odciął się:
- Nie zmartwię się specjalnie jak tata zdechnie.
Po czym dostał w twarz. Potem drugi. Przewrócił się zalany krwią. Nie pamięta, jak odzyskał przytomność. Coś mu jednak mówiło, że ostatecznie zwyciężył.
Po tej odzywce nie odzywali się do siebie chyba miesiąc. Kiedyś Wojciech dość przypadkowo podsłuchał rozmowę rodziców. W mieszkaniach z wielkiej płyty o to wcale nietrudno, a to mieszkanie miało pewną charakterystyczną właściwość - siedząc w łazience, najlepiej na wannie, słyszało się dość dobrze rozmowę z dużego pokoju. Okazało się, że milicja sama nie wiedziała, starali się po prostu przypisać go do któregoś z młodzieżowych gangów chłopaków oddających się za pieniądze. Gang działał głównie w okolicy hotelu Wrocław, którego Wojciech zdecydowanie nie lubił i ostentacyjnie tam nie bywał. Ojciec dzielił się swymi wątpliwościami z matką.
- Podawali mi jakieś daty i godziny, kiedy Wojtek na pewno był w szkole albo w domu, raz nawet u babci.
To może byś mnie tak kurwa o tym poinformował i przyznał do błędu - pomyślał mściwie. Ale na nic takiego nie mógł liczyć i wiedział o tym doskonale.
Atmosfera w domu wróciła do równowagi dopiero w okolicy wakacji. W zasadzie już nie wracano do tego tematu, repertuar kar się skończył a Wojciech powoli zaczął zauważać ojca. Bywało, nawet, że ze sobą rozmawiali. Niejakim przełomem było wygranie przez Wojciecha wojewódzkiej olimpiady z rosyjskiego i czołówka z fizyki. Ojciec skwitował to
- Jak chcesz to potrafisz.
"Nauczyłem się tego w bandzie krasych byków kupcząc ciałem w hotelu Wrocław" - chciał odciąć Wojciech, jednak zbyt cenił sobie chwilę spokoju. Doszedł do wniosku, że lepsza jest obłuda i fałszywe uśmiechy niż kolejne piekło. Nie cierpiał udawania, ale zrobił to. "W imię wyższych wartości" - usprawiedliwiał się.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Nie 22:10, 30 Sty 2011, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
arek14193
Dyskutant
Dołączył: 20 Sie 2010
Posty: 57
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Nie 23:12, 30 Sty 2011 Temat postu: |
|
|
bosko :*
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|