 |
GAYLAND Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
arek14193
Dyskutant
Dołączył: 20 Sie 2010
Posty: 57
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Śro 10:23, 02 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
kiedy nastepna czesc napiszesz?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3273
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 76 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Śro 15:20, 02 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
W weekend pewnie. Mam to poukładane ale nie mam czasu napisać. Cóż, praca...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3273
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 76 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Pią 23:27, 04 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Każda tego typu awantura skutkowała tym, że zaczynał myśleć o śmierci. Początkowo były to tylko takie myśli na złość ojcu. Kiedyś zauważył, że sprawia mu jakąś satysfakcję myślenie o tym, jakby zachował się ojciec gdyby dowiedział się, że on, Wojciech nie żyje. Czy byłoby mu głupio? Czy może miałby do siebie pretensje, że zachował się podle w stosunku do własnego syna? Może zacząłby myśleć? Przestać sprawiać ból? Bo tego, że sprawianie mu bólu jest świadome, nie miał najmniejszych wątpliwości. Pierwszym zwiastunem było zawsze stwierdzenie:
- Czekaj, ja sobie ciebie wypożyczę.
Nie tylko brzmiało groźnie, ale zazwyczaj miało dalsze konsekwencje. Do bicia się przyzwyczaił, może dlatego, że nie było ono aż tak bardzo częste. Poza tym Wojciech zawsze znalazł jakiś sposób by pokazać ojcu, że w zasadzie kara nie przyniosła żadnych skutków. bardziej bolały inne kary. Choćby zakaz wyjazdu na wycieczkę kończącą ósmą klasę. Wojciech nie bardzo rozumiał co ojciec chciał przez to osiągnąć, poza sprawieniem bólu. Wycieczka co prawda była tylko trzydniowa, ale miał nadzieję, że przez ten czas pobędzie trochę z Michałem. Bardziej go podniecało, że będzie spał blisko kogoś, kogo kocha, niż łażenie po Górach Sowich, które bardzo lubił.
Szczególnie bawiła go myśl, że będzie w Pierdzielawie. Śmieszyła go ta nazwa, złośliwie ukuta przez mieszkańców Pieszyc, Bielawy i Dzierżoniowa po ogłoszeniu projektu stworzenia dolnośląskiego trójmiasta. Tamte okolice pociągały go jeszcze z innych względów. W planie wycieczki był Walim i wejście na Wielką Sowę. Południowa trasa na Sowę, od stacji w Ludwikowicach Kłodzkich przechodzi przez miejsca, które są wejściem do tuneli podziemnych, wybudowanych jeszcze podczas II wojny światowej, w nadziei na umieszczenie tam produkcji cudownej broni V2. Wojciech widział to wejście raz, było nieogrodzone, postanowił więc, że przy najbliższej okazji przyjrzy mu się bliżej. W tajemnicy przed rodzicami zbierał ekwipunek na tę wyprawę: liny, nici do znaczenia drogi, baterie do latarek. W czasach, kiedy w sklepach zaczęło brakować dosłownie wszystkiego, zdobycie baterii graniczyło z cudem a ich jakość była tragiczna. Wrocławskie Volty wytrzymywały raptem godzinę świecenia, poznańskie Centry świeciły nieco dłużej pod warunkiem, że się nie wyleją. Szansa mniej więcej była pół na pół. Co prawda nie bardzo wyobrażał sobie, jak urwie się z wycieczki, jednak doszedł do wniosku, że jeżeli zrobią popas gdzieś w pobliżu, nikt nie zauważy jego urwania się na kilkanaście minut.
Teraz to wszystko jednym pociągnięciem trafił szlag. A szkoda, bo może na złość ojcu zaszyłby się w tych lochach na kilka dni. Ale przysiągł sobie, że się zemści.
Popatrzył na zegarek. - O w mordę, po trzeciej... O czwartej miał być w domu a w bibliotece spędził więcej czasu niż planował. Z czasu rozliczano go teraz z dokładnością co do pięciu minut; w zasadzie musiał się pogodzić z tym, że wycieczki po mocniejsze wrażenia musi na razie zawiesić. Interesujące go punkty w mieście były zbyt oddalone od domu, nieleżące na trasach, którymi zwykle się poruszał. "Jeszcze to sobie nadrobię" - obiecywał sobie w duchu.
Tak rozmyślając wsiadł do tramwaju. Nagle zauważył, że tramwaj zamiast wykręcić w Podwale, jedzie dalej prosto.
- Przepraszam, jaki to numer? - zapytał stojącego obok pasażera.
- Piętnastka.
- To dlaczego tak dziwnie jedzie?
- Robią coś na Podwalu, od kilku dni tak jeżdżą.
Coraz bardziej nerwowo spoglądając na zegarek doszedł do wniosku, że zamiast jechać do Kołłątaja, przesiądzie się na Kazimierza Wielkiego w cokolwiek, co jedzie z północy na Krzyki. Była szansa, by zyskać jakieś dziesięć minut. Niechętnie wstał i opuścił tramwaj, który po chwili ruszył z miejsca. Podszedł do rozkładu jazdy. Jeszcze nie zaczął czytać, gdy usłyszał przeraźliwy pisk hamulców, jazgot, szczęk żelaza, wszystko naraz. Odwrócił się. Tramwaj, którym dopiero jechał, był złamany prawie w pół, w miejscu, gdzie uderzyła w niego jadąca ze sporą prędkością masywna ciężarówka. Pierwsze co do niego dotarło, to fakt, że spóźni się do domu. Po chwili dał się porwać strumieniowi ludzi biegnących w stronę zdarzenia. I wtedy zdał sobie sprawę z tego faktu. Ciężarówka walnęła w tramwaj dokładnie w tym miejscu, gdzie on siedział. Gdyby...
Zrobiło mu się niedobrze, odszedł na bok i zaczął wymiotować.
- Ty jechałeś tym tramwajem? - zapytał ktoś.
- Tak. Nie. To znaczy jechałem ale nie teraz - tłumaczył bezładnie.
- Czekaj tutaj - usłyszał.
Jeszcze w przypływie przytomności umysłu spojrzał na zegarek. Za piętnaście czwarta. Teraz go zabiją.
Nie pamięta, co było dalej. Gdy odzyskał przytomność, pierwsze, co do niego dotarło, to fakt, że leży. Drugie - warkot samochodu. Dopiero w trzeciej kolejności skonstatował, że jedzie karetką na sygnale. Starszy lekarz trzymał mu rękę na głowie.
- Żyjesz - uśmiechnął się.
- Tak...
Wojciech ledwie mówił, z trudnością zbierał myśli.
- Ja muszę wysiąść. Rodzice mnie zabiją.
- Nigdzie nie wysiądziesz robaczku. Musimy zbadać co się z tobą dzieje.
- Ale ja przecież nie byłem w tym tramwaju...
- Tak? To co się stało?
Wojciech mówił na głębokim wydechu, po każdej frazie z trudem usiłując złapać powietrze.
- To znaczy... ja byłem w tym tramwaju... zaraz przed wypadkiem... i... no wie pan... walnęło dokładnie tam gdzie siedziałem...
Znów poczuł się słabo.
- Masz szok powypadkowy. Z punktu widzenia medycyny a już na pewno psychologii byłeś uczestnikiem tamtego wypadku. Czyli to nie zmienia postaci rzeczy, musimy cię przebadać.
Doktor był starszym mężczyzną, postawnym, nieco grubszym, a przy tym miał spokojny, głęboki, wzbudzający zaufanie głos. Pachniał drogą wodą kolońską. Wojciech polubił go od momentu, kiedy tylko wróciła podstawowa zdolność osądu i krytyki.
- Miałem być w domu o czwartej, rodzice mnie zabiją...
Doktor zauważył, że poza zwykłymi w takiej sytuacji objawami, chłopak czegoś się boi.
- Masz telefon w domu?
- Tak.
- To ja porozmawiam z rodzicami.
Karetka dojechała do stacji na Traugutta. Wojciecha przetransportowano na izbę przyjęć. Jego lekarz pojawił się po jakichś piętnastu minutach.
- Załatwione.
- Co mówili?
- Nic, a co mieli powiedzieć? Poleżysz tu dwa dni, wyciszysz się nieco, i cię wypiszemy. Poza tym zabroniłem im odwiedzin. Masz mieć spokój, bo obawiam się dalszych komplikacji.
Wojciech czuł, że rozmowa nie podobała się lekarzowi. Ciekawe, z kim rozmawiał, z matką czy ojcem.
- Ale ja chcę do domu...
- Czyżby?
- Pan coś wie.
- Może... No nie martw się robaczku. - to mówiąc pogłaskał go po policzku. - Wszystko będzie dobrze. Pogadamy jutro, na razie dostaniesz kolację, zastrzyk i pójdziesz spać.
Doktor Robaczek, jak Wojciech nazwał go w myślach, następnego dnia zaraz po obchodzie wezwał go do siebie.
- No i jak czuje się ofiara wypadku?
- Dobrze panie doktorze. Mógłbym nawet już iść do domu.
- Nie. Odpocznij od wszystkiego. I daj rodzicom dojść do siebie.
- Niech pan powie co powiedzieli. Ale szczerze.
- Miałeś rację. Pierwsze co twojemu ojcu przyszło do głowy to to, że coś zbroiłeś. Chyba nie do końca uwierzył w to, co się stało. Trochę stracił nerwy przy tej rozmowie. Mówił wiele rzeczy, ale nie wiem, czy to prawda.
- To znaczy?
- Że sprzedajesz ciało za pieniądze.
Wojciecha dosłownie zatkało.
- Pan posłucha...
Bardzo chaotycznie zaczął opowiadać, co się naprawdę stało. Momentami nie mógł pohamować własnego wstydu, zacinał się na kilka minut. Doktor słuchał tego z wyrazem zaskoczenia na twarzy.
- To wszystko?
- Tak.
Podszedł do Wojciecha i przytulił go.
- Dzielny jesteś...
Wojciech nie bardzo rozumiał, na czym miałaby ta dzielność polegać, ale poczuł się lepiej. Wyrzucił z siebie to, co go gryzło, nachodziło w snach, czuł się lekko, był wolny. Przywarł do lekarza jeszcze mocniej. Nie czuł żadnego podniecenia, sensacji znanych mu z kontaktów z mężczyznami. Ale wiedział, że w tym uścisku mógłby trwać bardzo, naprawdę bardzo długo. I być głaskany po twarzy. Nie wiedział nawet, że to takie przyjemne. Jego nos dotykał białej koszuli doktora. Czuł jego sutki, ciepło skóry, zapach. Lekko mu się nawet zakołowało w głowie... Do dziś nie wie, jak nazwać to, co opanowało go wtedy w zimnym gabinecie na Traugutta.
Następnego dnia przyjechała po niego matka. Przywitanie należało do bardzo chłodnych. Nigdy, do końca życia rodziców, nie rozmawiali o tym, co się stało, przeszli nad tym do porządku dziennego. A Wojciech na czas jakiś przestał myśleć o śmierci. Przynajmniej własnej.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Sob 9:58, 05 Lut 2011, w całości zmieniany 11 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3273
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 76 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Sob 1:43, 05 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Jedną z największych przyjemności w życiu Wojciecha było kładzenie się do snu. Nie zasypiał od razu. Z reguły wspominał, co zdarzyło się w ciągu dnia, rozpamiętywał przeżyte zdarzenia. Następnym etapem było zazwyczaj szukanie alternatywnych rozwiązań, na zasadzie, co by było, gdyby. Zaczynało się bardzo realistycznie, z czasem w tych wydarzeniach zaczynały pojawiać się postaci, których tam nie było i być nie mogło, z reguły te, do których miał pozytywny stosunek, często działających niczym Deus ex machina. Stąd już tylko krok do świata fantazji, który był przedpolem głębokiego snu. Ten ostatni etap miał często charakter erotyczny i kończył się zaspokojeniem. W tej fazie było miejsce dla takich osób jak Doktor Robaczek czy Michał, wyidealizowany zresztą prawie do postaci anioła. Raczej nie gościli tam ojciec czy mężczyźni, z którymi kiedyś zaspokajał pierwsze seksualne apetyty. Zastanawiał się kiedyś nawet czy ich lubi. Cała rzecz polegała na pokazaniu członka, czasem wzięciu do ręki, kilku szybkich ruchach i pospiesznym oddaleniu się każdy w swoją stronę, tak, aby nikt tego nie podejrzewał.
Którejś nocy Wojciech zastanawiał się, czy Doktor Robaczek przypadkiem nie jest gejem, w skrytości ducha marząc aby był. Ich spotkania po wypadku były sporadyczne, choć w notesie Wojciecha był numer telefonu, który dostał z przykazaniem użycia go, kiedy będzie naprawdę źle.
Ale po co? - dopytywał się Wojciech. - Nie będę panu przecież zawracał głowy.
- Każdy musi mieć taki numer ostatniej instancji - powiedział lekarz. Nie możesz być tak do końca sam. A głowy nie będziesz mi zawracał.
Wojciech doszedł do wniosku, że tak postępują osoby szlachetne. I dlatego którejś nocy, gdy po raz kolejny zabawiał się członkiem, zastanawiając się, jakby doktor Robaczek wyglądał bez swojego garnituru, stwierdził, że jest wobec niego nie fair. I nie tylko wobec niego. Czy to co robi jest normalne? Jednoznacznej odpowiedzi nie uzyskał. W jednej z bardziej rzeczowych a mniej emocjonalnych rozmów na ten temat z ojcem usłyszał, że masturbacja wyniszcza rdzeń kręgowy.
- Będziesz miał dwadzieścia lat a będziesz schorowany jak siedemdziesięciolatek - grzmiał ojciec.
Wojciech starał się potwierdzić te rewelacje w dostępnych książkach. Pytanie doktora Robaczka też raczej nie wchodziło w rachubę. Nie lubił rozmów o seksie, nawet na poziomie klasy i kolegów. Uważał, że każda taka rozmowa narusza jego prywatność, nie mógł popatrzeć prosto w oczy rozmówcy, czerwienił się. Z drugiej strony - zastanawiał się - mógł wyjąć fiuta przy obcym mężczyźnie i zabawiać się z przyjemnością. Dlatego postanowił z tym skończyć, bez względu czy to jest zagrożenie dla rdzenia kręgowego czy nie.
Był wrzesień i pierwszy miesiąc w nowej szkole, liceum ogólnokształcącym. Jedną z pierwszych rzeczy, jakie zauważył, to fakt, że był najniższy i najbardziej dziecinny ze wszystkich chłopców w klasie. "To pewnie od tego samogwałtu" - usprawiedliwiał się. "Ale jak z tym skończę to może podskoczę o tych kilka centymetrów". Słowo "samogwałt" było w tamtych czasach stosowane chyba nawet częściej niż masturbacja czy onanizm, choć Wojciech dostrzegał jego wewnętrzną sprzeczność. Jak można gwałcić siebie samego i robić to z przyjemnością? Gwałt kojarzył mu się z okrucieństwem i terrorem, a wyjęcie sztywnego członka nie jest niczym okrutnym a o sterroryzowaniu penisa nie słyszał.
W ogóle słownictwo związane z erotyką docierało do niego powoli, z oporem i towarzyszyło mu wiele niedomówień. Bywało, że usłyszanym słowom nadawał zupełnie nowe znaczenia. Kiedyś, chyba w piątej klasie, na godzinie wychowawczej dyskutowali, jaki jest idealny chłopiec i dziewczyna, kto co lubi u innych.
- Ja najbardziej lubię dziewczyny lekkich obyczajów - powiedział Wojciech, wzbudzając wesołość części klasy. Nauczycielka, znając chłopaka, z trudem powstrzymywała śmiech.
- Wojtek, co masz na myśli?
- No takie dziewczyny, Rezolutne, inteligentne, a przy tym wesołe i nie takie jak artystki z tragedii, ciągle smutne i pełne głębokich myśli.
- A o to ci chodzi - odetchnęła z ulgą nauczycielka.
Mniej więcej w tym samym czasie zaczęło się jego zainteresowanie kryminałami. Uwielbiał zwłaszcza reportaże kryminalne w sobotniej Gazecie Robotniczej, w cyklu zatytułowanym "Z notatnika oficera śledczego", prawie na równi z "Rzeczą o języku' Miodka ze Słowa Polskiego. O ile rodzice zainteresowanie Miodkiem pochwalali, reportażami Daleszaka o wiele mniej. Z tych reportaży wywnioskował, że skoro ofiara gwałtu - obojętnie na czym to polega - żyje, to znaczy, że to nie było okrutne. Toteż kiedyś, wyjątkowo zły na swoją koleżankę, wypalił:
- Jeśli Anka rzeczywiście zgubiła ten zeszyt to ją zgwałcę.
Dopiero w tym momencie koledzy uświadomili go o co z tym gwałtem tak naprawdę chodzi... Wiele lat później, czytając "Zabić drozda" przeżył specyficzne déjà vu.
Koniec końców, postanowił z tym skończyć. Trafił na okres, w którym działo się wiele. Nowe środowisko, nowi koledzy, masa nauki spowodowały, że zasypiał już nie tak komfortowo jak kiedyś. Postanowił to wykorzystać i dać siusiakowi spokój na jakiś czas. Zwłaszcza, że już nie potrzebował tyle, co kiedyś, bywały dni, kiedy to robił pięć, sześć razy. Po każdym dniu wstrzemięźliwości w kalendarzu pojawiała się notka DBO - dzień bez onanizmu.
Pierwszego dnia w nowej szkole po mowach inauguracyjnych zostali poproszeni do klasy. Wojciech wszedł prawie ostatni, szybko zlustrował klasę. Wiedział gdzie patrzeć, na drugą ławkę pod oknem - i zrobił to instynktownie, bez zastanawiania. Spokojnie podszedł i, bez zadania pytania, usiadł obok siedzącego tam chłopca, uważając, że zrobił rzecz najbardziej oczywistą w świecie. Tak zostało to chyba przyjęte również przez jego sąsiada; w taki oto sposób po raz ostatni mieli siedzieć ze sobą ostatniego dnia przed maturą.
Ze szkolnych przedmiotów Wojciech polubił z miejsca angielski, rosyjski i łacinę. Nauczycieli przyjął na spokojnie, gorzej było z kolegami. Wiedział, że idzie do szkoły elitarnej. Nie wiedział, jakie to będzie miało konsekwencje. Miał wrażenie, że wszyscy są mądrzejsi, bardziej inteligentni, wyszczekani. On i Michał, prymusi z podstawówki mogą zaliczać się najwyżej do średniaków. Nauka przerodziła się szybko w batalię nie tylko o lesze stopnie, ale i popularność wśród kolegów. Wojciech, mający we krwi rywalizację, szybko wchłonął się w ten szkolny kierat.
Zima witająca rok 1980 zaczęła się od zabrania ojca do szpitala. Wojciech nie wiedział czy cieszyć się czy martwić. Po okresie burzy w relacjach z ojcem nastał okres ciszy i w miarę normalnych kontaktów. W ojcu uzyskał też sprzymierzeńca w nauce matematyki. Co prawda zawsze lubił ten przedmiot, jednak w klasie matematycznej realizowano go niekiedy na poziomie uniwersyteckim, z rzeczami, z jakimi przeciętny licealista raczej się nie styka - topologią, teorią mnogości, elementami teorii liczb. Jednak mimo wszystko ojciec dalej, gdzie tylko mógł, zaznaczał swą przewagę i niechęć.
Wizyty w szpitalu, ponurej klinice hematologii na Marcinkowskiego, miały bardzo nietypowy przebieg. Nie było tam sal, jak w zwykłych szpitalach a boksy, w których przebywało dwóch pacjentów. O ile rozmowy ojca z matką czy Andrzejem przebiegały całkiem normalnie, to nie z Wojciechem. Rozmawiali o pochodnych, całkach, pierścieniach liczbowych. Rodzina wizytująca sąsiada z łóżka obok, słuchała tego wszystkiego w zdumieniu.
- Zdolnego ma pan syna.
- Dziękuję - odpowiadał ojciec choć Wojciech wiedział że to nieprawda. O czymś trzeba było rozmawiać, a pochodne były przynajmniej tematem neutralnym, niezwiązanym z seksem i zboczeniami. I ojciec i on godzili się na tę grę pozorów, każdemu na swój sposób było z nią wygodnie.
Wojciech polubił bardzo następnego sąsiada ojca, pięćdziesięcioletniego mężczyznę chorego na zwapnienie żył. Bywało, że częściej rozmawiał z nim niż z ojcem. Pan Czesław był wdowcem, dzieci mieszkały w innych miastach i odwiedzały go rzadko. Pan Czesław najczęściej podłączony był do skomplikowanej aparatury, której Wojciech rozszyfrował tylko jedną część - elektrokardiograf, a mimo to nigdy nie tracił pogody i dobrego humoru. Wojciech sam nie wiedział, czy bardziej go lubił, czy też żałował. Zbliżała się Gwiazdka, kupowali z matką prezenty dla rodziny.
- Mama, daj mi sto złotych.
- Po co ci?
- Nieważne.
- To nie dostaniesz.
- Chcę na prezent. To chyba nie jest zabronione?
- Dla kogo? - naciskała matka. - Mamy już kupione to co trzeba, a na prezent dla Michała już dostałeś.
- Dla pana Czesia.
Matka spojrzała na niego w zadumie.
- Wiesz co? ty czasem myślisz. Chociaż nie wiem czy... - nie skończyła zdania.
- Czy co?
- Nie, nic, prezent trzeba kupić.
W sklepach zaczynał się właśnie okres największych braków. Wojciech chciał kupić parasol lub krawat, matka długo powstrzymywała go przed tym zakupem. Nie wiedział, dlaczego. Ostatecznie kupili eleganckie pióro w czarnym etui.
Te święta Wojciech spędził bardziej w szpitalu niż w domu choć ojciec nie ukrywał swojego niezadowolenia. Drugiego dnia świąt łóżko pana Czesia było puste. Jedyne na co Wojciech zdobył się, to na pytający gest palcem. Ręka zawisła w powietrzu. Ojciec tylko pokiwał głową.
- Chciał się ogolić. Pękła żyła...
Wojciech uspokoił się dopiero po kilkunastu minutach. To był jego pierwszy kontakt ze śmiercią.
Po świętach nastąpiła epidemia grypy. Wojciech miał to szczęście, że nie trafiła jego, natomiast poważnie rozłożył się Michał. Kiedyś postanowił go odwiedzić, wpadł bez jakiejkolwiek zapowiedzi. Michał grypę przechodził ciężko, przerodziła się u niego w zapalenie jąder. Wojciech nie wiedział, że tę chorobę trzeba przeleżeć bez majtek, w ogóle bez niczego co mogłoby spowodować jakiś ucisk. Z tego powodu chory nie przyjmował żadnych wizyt, jednak dla Wojciecha matka zrobiła wyjątek.
- W tym stanie trudno go komukolwiek pokazać. No ale wy jesteście jak bracia... Wejdź.
Michał leżał pod lekkim kocem, który w pewnym momencie wskutek jakiegoś kanciastego ruchu spadł na podłogę. Wojciech odwrócił się.
- Podnieś go i przykryj mnie, ja się nie ruszę z bólu. Co, gołego faceta nie widziałeś? To co ty tam masz? Poza tym jesteś przyjacielem, to do czegoś zobowiązuje...
No i Wojciech musiał kilka razy tego popołudnia ujrzeć coś, co jeszcze tego wieczora zakończyło jego bohaterską walkę z onanizmem. Michał świadom oryginalności sytuacji nie krępował się za bardzo, pozwalali sobie nawet na wesołe acz podszyte drobną złośliwością uwagi. Tę sytuację również rozgrywał wiele razy w myślach, zastanawiając się, czy nie mogła by się skończyć inaczej...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Nie 8:15, 06 Lut 2011, w całości zmieniany 10 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3273
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 76 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Sob 5:17, 05 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Ten okres, poprzedzony długotrwałym postem seksualnym, był dla Wojciecha czasem eksperymentów. Minął już pierwszy okres, kiedy uczucie podniecenia, orgazmu było dla niego absolutną nowością, którą bawił się jak dziecko nieoczekiwanym prezentem. Drogo zresztą to przypłacił. Obecnie nastawiony był raczej na poszukiwanie nowych doznań. Kiedyś usłyszał, że przyjemnie jest zabawiać się z prezerwatywą. Ba, można spróbować, ale skąd ją wziąć? W kiosku nie sprzedadzą, to pewne. No i jak ma o nią poprosić? Wówczas prezerwatywy nosiły handlową nazwę Eros i potocznie mówiło się na nie erosy. Kondom brzmiał mu zbyt wulgarnie. Toteż wybrał sobie kiosk sporo oddalony od domu, gdzie na pewno nigdy nie kupował.
- Poproszę dziesięć erosów.
- A po co ci one są potrzebne? - zapytała sprzedawczyni, kobieta w starszym wieku.
Wojciech nie odpowiedział na pytanie.
- Dziękuję, kupię gdzie indziej.
Już odchodził od kiosku, gdy kioskarka zawołała go.
- Czekaj. Jak masz zrobić jakąś głupotę, to faktycznie lepiej, żebyś to miał. Ale zastanów się, zanim zrobisz coś głupiego.
- Tak, psze pani - wybełkotał czerwony ze wstydu. Nawet nie czekał aż kioskarka odda mu resztę. Odbiegł i dopiero za zakrętem powoli dochodził do siebie.
Założenie pierwszej prezerwatywy odbyło się w jakiejś publicznej toalecie i trwało kilka minut. Wojciech rozwinął ją całą i usiłował wciągnąć na członka, wijąc się z bólu. Wyszedł z toalety wściekły, nie uzyskując tego efektu, o którym słyszał, za to inne, o wiele gorsze. Mało nie wyrzucił pozostałych. Dopiero w domu doszedł do wniosku, jak to należy zakładać. Ale co zrobi ze zużytą? W ogóle przyniesienie ich do domu było aktem wielkiej odwagi, cóż dopiero posiadanie zużytej. Mało zresztą nie wpadł, kiedy ojciec przeglądał jego plecak do szkoły. To było chyba najbardziej emocjonujące pięć minut w jego życiu. Akurat wtedy ojciec celebrował przeglądanie zeszytów, nie wyczuł jednak nerwowości syna, może go ona w ogóle nie interesowała.
Zastanawiające, że właśnie na niego tak się uwziął pod kątem nauki. Andrzej, jego brat, był o wiele mniejszym orłem i stopnie przynosił co prawda przyzwoite, ale raczej średnie. Natomiast jemu ojciec poświęcał zdecydowanie mniej czasu, Andrzej zawsze mógł więcej. O tym, że po latach będzie ojcu za to głęboko wdzięczny i że będzie to jeden z nielicznych powodów, dla których będzie o nim myślał z sympatią, na razie nie miał pojęcia...
Ojciec prezerwatyw nie znalazł i Wojciech mógł na spokojnie wykonać ten eksperyment w szkolnej toalecie. Były zresztą również inne, kiedy jednak wsadził członek do butelki po śmietanie, takiej z szerokim otworem, i miał później ogromne kłopoty, by go wyciągnąć, doszedł do wniosku, że jednak przesadził i odpuścił sobie doświadczenia na dobre. Zwłaszcza, że to ostatnie przyniosło tylko ból i strach, moment przyjemności nie trwał chyba nawet pięciu sekund. Dodatkowo uszkodził sobie cewkę moczową i przez kilka dni walczył z bólem przy kolejnym oddawaniu moczu.
Jedną z nielicznych wygranych batalii z rodzicami była bitwa o radio w pokoju. Rodzice uważali, że synom nie jest potrzebne. Wojciech chciał zaś radia nie tylko dla muzyki, ale przede wszystkim dla sportu. Jego tranzystorowe radio na które dostał pierwszą komunię zarekwirowała matka, jednak gdy kupili sobie porządne radio typu klocek dzierżoniowski, które stanęło w dużym pokoju, tranzystor po kilku awanturach znalazł się w pokoju chłopców. Było to jeszcze radio bez UKF, poza tym ciężko było do niego dostać baterie. Wojciech nauczył się na fizyce, jak łączy się baterie szeregowo i równolegle i zbudował z płaskich baterii, jedynych w miarę szeroko dostępnych, źródło, które starczało na pół roku. Podczas mundialu w 1978 roku w tajemnicy przed rodzicami, leżąc schowany pod kołdrą, wysłuchał meczu Polska - Argentyna, który rozpoczął się o dwunastej w nocy. Rodzice na szczęście się nie obudzili. Mecz Polska przegrała 0:2, Deyna nie strzelił karnego i Wojciech tamtej nocy praktycznie nie spał.
Z czasem zaczął słuchać innych audycji. Lubił Sygnały Dnia, prowadzone przez młodego jeszcze Tadeusza Sznuka. Oprócz propagandy zawierały całą masę ciekawych informacji. Po południu słuchiwał "Tu Jedynka", prowadzonej przez Jacka Kalabińskiego.
- Wyłącz to, to jest sama czerwona propaganda - mawiała matka.
- Ale mają świetną muzykę - przekonywał Wojciech. Jeszcze nie był w stanie pojąć, że muzyka w tym programie była jedynie magnesem, mającym przyciągnąć młodych słuchaczy do propagandowych treści. Nie za bardzo jednak go to interesowało. Natomiast tu zetknął się z często granym utworem, którego nazwy i wykonawcy nie mógł zrozumieć. Może dlatego, że Kalabiński, władający świetnie angielskim, za to o wiele gorzej francuskim, nigdy nie wypowiedział tego poprawnie. Dopiero podczas którejś wizyty u Michała zorientował się, że ten ma to na taśmie.
- Nie wiesz może co to za utwór?
- Jean Michel Jarre, Oxygène 4.
Tak zaczęła się u Wojciecha era fascynacji Jarrem, która trwała kilkanaście lat. Michał posiadał już wtedy magnetofon kasetowy. To znaczy posiadał go Andrzej, dostał go na komunię. Jednak Andrzeja muzyka interesowała średnio i magnetofonu używał jednak Wojciech. Co prawda dostał zakaz używania go po wpadce w toalecie, ale jakoś akurat ta szykana nie trwała zbyt długo. Od koleżanki, która z racji tego, że jedno z jej rodziców mieszkało we Francji miała dostęp do muzyki, zdobył obie płyty - Equinoxe i Oxygène i słuchał ich dobrych kilka miesięcy. Aż kiedyś okazało się, że na taśmie, prawie rozpadającej się dziewięćdziesiątce Wiskordu, paskudnej zresztą jakości, nie ma już Jarre'a a nagrana przez ojca z telewizji msza z krakowskich Błoni, która odbyła się podczas pierwszej pielgrzymki papieskiej.
- Tata, wziąłeś moją taśmę.
- Przepraszam, ale nie wiedziałem, gdzie masz czyste, Ale chciałem mieć nagraną tę mszę.
I tak Wojciech stał się posiadaczem oryginalnego nagrania, na którym padają jedne z najczęściej cytowanych słów: Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi.... Nagranie to ma aż po dziś. Jarre'a też. na płytach.
Wojciech zauważył, że po wyjściu ze szpitala ojciec zachowuje się o wiele bardziej konsyliacyjnie niż dotychczas. Nie wiedział co za to odpowiada. Może rozmowa z doktorem Robaczkiem? Może w końcu uznał, że jego syn, może nie rodzony, ale taki, którego wziął w opiekę, jest coraz poważniejszym partnerem? Oczywiście kilka razy strzelił go w ucho, ale nie było już mowy o zorganizowanym biciu. Wojciech, któremu trudno było się odnieść do niego z sympatią, dostrzegał te wysiłki ojca do poprawy stosunków i nie buntował się. W pełnej zgodzie pojechali całą rodziną na wakacje do Świeradowa-Zdrój.
Pierwszą część lata spędził jednak we Wrocławiu. Początkowo myślał o zarobieniu jakichś pieniędzy. Co prawda jeździł na truskawki do jakichś znajomych ojca, jednak pracy było może na tydzień. W gazetach pojawiła się informacja o otwarciu biura pracy dla młodzieży pod hasłem "Wakacje za własne pieniądze". Poszedł tam, jednak urzędniczka nie chciała z nim rozmawiać, gdy dowiedziała się, że nie ma ukończonych szesnastu lat. Gdy wychodził z biura, z położonej nieopodal wąskiej uliczki wyłonił się mężczyzna.
- Młody, dostałeś pracę?
- Nie - powiedział zgodnie z prawdą Wojciech.
- Mam coś fajnego. Można nieźle zarobić.
- To znaczy?
- Tutaj nie będziemy rozmawiać. Bądź jutro rano o dziewiątej przed redutą na Wzgórzu Partyzantów to pogadamy.
Wojciech na spotkanie zamierzał iść. Coś mu jednak nie dawało spokoju. Miał jedną wadę, o której jeszcze nie do końca wiedział, która jednak później kilka razy uprzykrzyła mu życie. Otóż nie miał żadnej pamięci do twarzy. Zorientował się dopiero, kiedy już na początku fascynacji Michałem usiłował sobie przypomnieć jego twarz. Teraz również mężczyzna nie dawał mu spokoju. Chyba gdzieś go widział i to nieraz, ale gdzie? On pewnie też go widział. Dopiero późnym wieczorem, gdy kładł się spać, przypomniał sobie tego mężczyznę. Miejsce, gdzie go spotkał również. I wiedział, że na spotkanie nie pójdzie. Przypomniał sobie informacje uzyskane na milicji przez ojca. I nagle zaczęło mu się to układać w jedną całość. Jednak nie ma tego złego... - pomyślał tylko. Pieniądze dorobił na porzeczkach na Pilczycach i Muchoborze.
Tam zresztą doszło do pierwszego kontaktu z rówieśnikiem, chłopakiem tak jak on zbierającym owoce. Wojciech udał się za potrzebą w krzaki i tam zobaczył jak chłopak w jego wieku onanizuje się. Z jednej strony chciał się wycofać, jednak widok podniecał go a chłopak nie robił wrażenia spłoszonego. No i był w jego typie, taki pocieszny grubasek, o łagodnych rysach twarzy, o sylwetce prawie takiej jak Michał. To zdecydowało. Wojciech coraz bardziej podniecony wpatrywał się w spory członek.
- Wal se też - wyszeptał chłopak zauważywszy, że Wojciech poprawił wybrzuszenie w spodniach.
Wojciech doszedł do wniosku, że ta sytuacja jest o wiele bardziej komfortowa niż tamte poprzednie, poza tym obaj wyglądali już na swoje lata i uważał, że nie robi niczego złego. Nie miał nic przeciwko dalszej znajomości, jednak okazało się, że chłopak. który na imię miał Mietek, mieszka na Mazurach a jest tylko z wizytą u wujostwa. Żałował tego, bo przez tych kilka dni zdążyli ze sobą pogadać i się polubić. Ostatniego dnia przed wyjazdem Mietka urwali się po porzeczkach na Pilczycach do Lasku Mokrzańskiego za Leśnicą. Tam zrobili kilka rzeczy, będących dla nich absolutną nowością i których nigdy nie zrobiłby z kimś przypadkowym. Już byli na drodze powrotnej na pętlę leśnicką, gdy Wojciech chwycił chłopaka za rękę.
- Czekaj jeszcze.
- A co chcesz zrobić?
- Przytulić się do ciebie.
Wojciech przywarł do Mietka całym ciałem mocno przyciskając jego głowę do ramienia. W tym pozornym bezruchu trwali kilka minut. Wsłuchiwali się we własne oddechy, chłonęli ciało drugiej osoby, drażnili nosami uszy partnera. Po czym nastąpił pierwszy pocałunek w życiu Wojciecha. Taki prawdziwy. Zawsze uważał, że to było z tej całej wyprawy najpiękniejsze.
Owoce, które dały się zbierać, skończyły się tak nagle jak się zaczęły. Natomiast codziennym elementem stało się polowanie na cokolwiek do jedzenia. Do sklepu wychodziło się rano i wracało nieraz późnym popołudniem. Nierzadko były to godziny stracone, zwłaszcza jeśli czekało się w kolejce po mięso. Obowiązek zaopatrzenia rodziny spadł na Wojciecha.
- Tata jest chory, ja mam co robić, Andrzej jest jeszcze za mały - argumentowała matka.
Wojciech zaczął mieć zatem coraz więcej czasu dla siebie, jednak od tamtych miejsc trzymał się z daleka. Zwłaszcza po epizodzie z tamtym mężczyzną. Toteż z ulgą wyjechali do Świeradowa, gdzie jedzenie im podtykali pod nos a w kolejkach stało się najwyżej po poranne gazety.
Tam Wojciech zobaczył jedną z najdziwniejszych rzeczy w życiu. Schodzili z Polany Izerskiej i zatrzymali się na śródleśnej polanie z malowniczo przepływającym strumykiem.
- Znalazłem czterolistną koniczynę - poinformował Andrzej.
- A ja pięciolistną - zawołała matka z drugiej części polanki. Wojciech zaczął szukać również. Po kilku minutach okazało się, że na polance jest więcej koniczyn nieregularnych niż zwykłych.
- To wody radonowe - powiedział ojciec. - Radon jest promieniotwórczy i czasem doprowadza do zwyrodnień. Dzieci, które rodziły się po Hiroszimie też były czasem bardzo dziwnie.
Wojciech nie był do końca przekonany.
- Ja się boję, że to zła wróżba.
- Zachowuj się jak naukowiec - roześmiał się ojciec. - To się da racjonalnie wytłumaczyć a ty myśleć umiesz.
Następujące wydarzenia sprawiły jednak, że Wojciech raczej traktował dziwne koniczyny jako zły omen.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Sob 10:42, 12 Lut 2011, w całości zmieniany 11 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
arek14193
Dyskutant
Dołączył: 20 Sie 2010
Posty: 57
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Sob 15:08, 05 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
zakochalem sie piekne opowiadanie
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3273
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 76 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Nie 5:26, 06 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
- Wojtek, czy mógłbyś być nieco bardziej powściągliwy jeśli chodzi o słowo pisane? - zapytała kiedyś matka, akurat gdy wychodził do szkoły.
- Możliwe że będę ale o co chodzi?
- O tę kartkę przy telefonie. Weź coś z tym zrób.
Wojciech wszedł do pokoju już w wyjściowych butach, co było jawnym pogwałceniem domowego regulaminu. Co on też tam takiego naskrobał? Na kartce, służącej do notowania drobiazgów z rozmów telefonicznych, które później przenosiło się w mniej ulotne miejsca, widniała jego ręczna notatka o treści "W dupę!". Zupełnie nie mógł sobie przypomnieć po co to napisał.
- To chyba nie jest jakiś fakt wart szczególnego zapamiętania? - ironizowała dalej matka.
Przeklinanie w jego domu było surowo zabronione. Rodzice nie klęli nie tylko przy dzieciach ale w ogóle i usiłowali tak samo wychować synów, nie bacząc na to, że czasy się jednak nieco zmieniły i większość słów w zasadzie straciła tę siłę rażenia, jaką miały jeszcze dwadzieścia lat temu. Oczywiście incydentalne przypadki uchodziły na sucho. Kiedyś siedzieli przy obiedzie, z radia darła się Wanda Kwietniewska w swoim nowym przeboju. "Hi fi, super star, super hit..."
- Co ona śpiewa? - zapytał w osłupieniu Wojciech, niemal krztusząc się surówką. - Pchaj mi zupę na dupę?
- Na pewno tak nie śpiewa - powiedziała hamując wesołość matka. Nie wypadało jej roześmiać się z tego przy synach. - Ale sens tej piosenki mniej więcej uchwyciłeś.
Matka gardziła muzyką rockową, z popularnej akceptując jedynie przyjemne dla ucha ballady i ABBĘ. Lubiła za to muzykę poważną, sama chodziła do filharmonii i usiłowała zaszczepić to w swych synach. Andrzej za muzyką nie przepadał, natomiast Wojciech wcale się nie zmartwił, że kazała mu się zapisać na młodzieżowe koncerty w Filharmonii Wrocławskiej, przy okazji zamawiając bilet dla siebie. Wojciech co prawda grał chojraka, ostentacyjnie słuchał hard rocka, niestety, matka raz złapała go na czymś jego zdaniem niegodnym i hańbiącym.
- Wojtek, przyjdź do pokoju, zmierzę ci ten sweter zanim go pozszywam - matka uwielbiała dziergać a wykonane przez nią swetry praktycznie w niczym nie ustępowały kupnym a przy tym były oryginalne. Dodatkowo zostawiała synom dowolność w wyborze wzoru. Wojciech niechętnie przyszedł do pokoju.
- Jest ci coś? Płakałeś.
- Nie, nic, wydaje się mamie.
- Ależ ja wyraźnie widzę... Poza tym jesteś czerwony.
- Tak jakoś się rozmarzyłem... Dziewiąta Beethovena tak na mnie wpłynęła. Swoją drogą musimy kupić nowy adapter.
Od tego czasu nie miał moralnego prawa wypowiadać się krytycznie o muzyce poważnej.
Któryś późny piątkowy wieczór spędzali w filharmonii. Na przerwie podeszła do niego Monika, dziewczyna, którą znał, chodziła do klasy niżej. Przerwę spędzili na rozmowie, następną też. Gdy wychodzili z filharmonii, Monika podeszła się pożegnać. Gdy już byli zupełnie sami, matka powiedziała
- Podobasz się jej i to nawet bardzo.
Wojciech przysiągłby, że słyszy w jej głosie dumę.
- Eeeee, przesadza mama. Zwykła koleżanka ze szkoły. Nawet nie znamy się za dobrze. Wisi mi ona.
- A ja ci mówię, że coś jest na rzeczy. Fajna dziewczyna, możesz ją do nas zaprosić, jak będziesz chciał.
- Mama chyba żartuje...
Do domu szli piechotą, mimo listopada wieczór był ciepły i matka uważała, że trochę ruchu nie zaszkodzi. Wojciech podejrzewał, że w rzeczywistości był to pretekst dla tej rozmowy. Do tej pory temat w ogóle się nie pojawiał, jakby nie istniał, synowie go nie wywoływali a rodzice byli zdaje się z tego powodu głęboko szczęśliwi.
- Nie, Wojtek, to jest oczywiste. Pożyjesz jeszcze kilka lat to będziesz wiedział. Jest coś takiego jak mowa ciała, rzeczy, których się nie mówi, a jednak przekazuje. Będą cię tego uczyli na psychologii na studiach.
- To co ona mi niby tym ciałem pokazała? Ja widziałem tylko, że jest wypindrzona jak do opery.
- Do filharmonii - sprostowała matka ze śmiechem. - Zanim do ciebie podeszła, przejrzała się w lusterku.
- No i?
- To znaczy, że chciała wypaść najkorzystniej.
- Ja się nie przeglądam w lusterku jak... - ugryzł się w język. Mało się nie wygadał. Oczywiście miał na myśli Michała. Aby się uspokoić, wziął głęboki oddech. Na szczęście matka nie zorientowała się, jak blisko była katastrofa.
- Ty nie widzisz oczywistych faktów. Wypinała kibić, lekko poszerzyła dekolt. Ty myślisz że tego nie było widać? Starała się ciebie przyciągnąć czymś, co się nazywa erotyka, zadziałać na twoje zmysły. No ale... - urwała. Wojciech wiedział, co chciała powiedzieć. Tego tematu nie poruszano.
- W każdym razie zobaczysz w najbliższych dniach w szkole. A ja nie mam nic przeciwko.
Była to jedna z najbardziej zdumiewających rozmów, które przebył w ostatnim czasie. W domu, przy kolacji, matka nie omieszkała niby w żartach poinformować ojca.
- Za Wojtkiem już pannice się oglądają.
- Mama, przestań.
- Jak ładne to czemu nie? Czas najwyższy - uciął dyskusję ojciec.
- Ej tam, ładne... Dajcie mi spokój, nie to mi w głowie. Mam matematykę do zrobienia. Żadne całowanie nie zastąpi całkowania - wstał od stołu i poszedł do pokoju.
Matka miała rację. Monika zaczęła coraz częściej zauważać Wojtka w szkole, przerwy zaczęli spędzać razem. Jednocześnie Wojciech coraz dobitniej zauważał, że szukała jakiegoś kontaktu cielesnego, dotyku ręki, chciała, by jej powiedział komplement. Nie wiedział, co o tym ma myśleć. Owszem, wyobrażał sobie takie zachowanie ale w wykonaniu Michała a nie jej. A teraz trzeba będzie coś z tym fantem zrobić. Ale co? Lubił ją i to lubił coraz bardziej, ale tylko na lubieniu to polegało. Kiedyś podczas cowieczornego rytuału wyobraził sobie, że robi to z Moniką. Z lekkim zdziwieniem stwierdził, że nie zdegustowało go to całkowicie i do końca. Ale pocałować... Przypomniał sobie pocałunek z Mietkiem. O, to było fajne. Byli razem. Należeli w tamtej chwili do siebie. Ale z Moniką?
A jeszcze gorsze, że zaczynało to być widoczne nie tylko dla niego.
- Wojtek, zanieś te papiery do pierwszej D i daj je swojej dziewczynie, ona za to odpowiada - powiedział kiedyś anglista, nieświadom tego, czego się dopuszcza.
- To znaczy kto? - zapytał zdumiony Wojciech.
- No Monika przecież. A co, masz tam jeszcze jedną?
- Żadnej nie mam - wycedził zimno Wojciech. Rechot klasy na szczęście przykrył jego zmieszanie. Po czym stwierdził z niejakim zadowoleniem, że taka opinia jest mu w zasadzie na rękę i w podobnych przypadkach nigdy nie protestował.
Jakoś w tym samym czasie Wojciech nabawił się czyraka. Paskudnego, w złym miejscu, zaraz przy jądrze. Z dużym opóźnieniem i nie mniejszym zażenowaniem wyznał to matce, kiedy zwróciła uwagę na pokraczne, czynione z wysiłkiem kroki. Miejsce było już mocno opuchnięte, zaczęła nadciągać ropa.
- Pokaż.
- Nie.
- A kto cię pierwszy nagiego widział? To jest tylko człowiek.
Z ogromnym ociąganiem Wojciech pokazał tak, by za wiele nie zobaczyła.
- Musisz z tym iść do lekarza, to naprawdę wygląda groźnie. Nawet nie wiesz, jakie mogą być konsekwencje.
- Wykluczone. Nie będę się przed nikim rozbierał.
- Ale musisz.
- Nie. - powiedział zimno Wojciech i poszedł do pokoju.
Ból jeszcze nie pulsował wściekle, ale Wojciech wiedział, że ten moment zbliża się nieuchronnie bez lekarza się nie obejdzie. I że on do żadnego nie pójdzie.
- A może byś zadzwonił do tego lekarza z pogotowia? No wiesz którego. Rozmawiałam z nim jak cię wypisywałam ze szpitala. Odniosłam wrażenie, że bardzo cię lubi i na pewno nie skrzywdzi.
I tak rano trafił do doktora Robaczka, który nie tylko nie odesłał go do rejonu, ale kazał przyjechać do przychodni natychmiast.
- Na Dobrzyńską trafisz. Dziękuj Bogu, że dzisiaj mam przychodnię. I piorunem, za godzinę cię widzę i rezerwuję termin.
Wojciech odetchnął z ogromną ulgą. Doktora się nie krępował, ten zresztą zrobił wszystko, by wizyta przebiegła w niestresującej atmosferze.
- Chłopie, ty mało się na tamten świat nie wyprawiłeś, z własnej głupoty.
Ani przez chwilę nie zrobił żadnej aluzji do spraw płci, mimo że przez pewien czas musiał przytrzymać jego członka.
- No teraz ty przytrzymaj robaczka, ten opatrunek jest cholernie trudny do założenia.
Wojciech, który w tym momencie nie odczuwał żadnego podniecenia, którego się zresztą bardzo obawiał, docenił intymność chwili. Troskę, naturalność, bliskość, pogodę w głosie odbierał jako coś w rodzaju piękna, które dane jest teraz tylko jemu. Gdy się żegnali, lekarz przypomniał mu:
- Jak masz coś trudnego, zawsze masz mnie. A na razie poczekaj na korytarzu.
Po czym zjechał na dół i w aptece przy przychodni pobrał lekarstwa, w tym antybiotyk, na zniżkę przysługującą lekarzom, zamówił taksówkę i za nią zapłacił.
Czekając na lekarza Wojciech zastanawiał się nad intymnością, Nie lubił tego słowa, odkąd dowiedział się do czego służy płyn do higieny intymnej dla kobiet, zawsze słowo to kojarzyło mu się wyłącznie z myciem pochwy. Teraz odkrywał nowy rodzaj miłości, miłości opiekuńczej. I to było coś, co nagle zaczęło mu odpowiadać najbardziej...
Przy okazji ominęła go kolejka w aptece, czuł, że w tym stanie raczej by nie wytrzymał długo. Apteki nie były wyjątkiem, jeśli chodzi o zaopatrzenie, które było coraz gorsze. Dodatkowo groził strajk służby zdrowia. Do apteki chodziło się jak do mięsnego i kupowało co akurat było. W taki sposób Wojciech przywlókł do domu podpaski higieniczne dla kobiet, nie wiedząc do czego naprawdę służą. Zdumienie matki zdziwiło go trochę - jest kobietą, więc o co chodzi?
Wojciech sam nie wiedział, co o tym myśleć i gubił się coraz bardziej. W jego klasie większość uczniów było ślepymi wyznawcami Solidarności a ich rodzice byli zaangażowani w działalność związkową. Jego matka zresztą również. On sam miał jednak stosunek ambiwalentny. Z jednej strony cieszyła go wolność, coś ożywczego w powietrzu, co nawet on czuł. Z drugiej zaś dostrzegał coraz gorszy stan zaopatrzenia, nerwowość ludzi. Irytowały go wiadomości o coraz to nowych strajkach. Jako, że nikt go nie zwolnił z obowiązku zaopatrzenia domu, niejedno popołudnie spędził w kolejkach, bywało, że musiał się w nich uczyć, bo inaczej nie dałby rady. W rozmowach z kolegami na początku próbował nieco studzić ich emocje, aż doczekał się łatki komunisty. Jego zainteresowanie językiem rosyjskim dodatkowo przyklepało tę opinię.
Ani się nie spostrzegł, jak któregoś wieczora, zamiast myśleć o Michale, zaczął przywoływać sobie sylwetkę Romualda, niskiego chłopaka o odstających uszach z ławki obok.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pon 4:26, 07 Lut 2011, w całości zmieniany 6 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3273
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 76 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Pon 2:22, 07 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
- Wojtek do gabinetu dyrektora na przerwie - rzuciła wychowawczyni.
- O co chodzi? Nic takiego nie zrobiłem - zaczął się zastanawiać w myślach, czym mógł podpaść i nie mógł się doszukać niczego kompromitującego.
- Przekonasz się - uśmiechnęła się wychowawczyni.
Przed gabinetem dyrektora czekał już spory tłumek i to osób z różnych klas. Byli wśród nich i tacy, którymi szkoła chwaliła się i szczyciła przy każdej okazji, olimpijczycy i inne cudowne dzieci. A więc chyba nie będzie tak najgorzej.
- Wasza dwudziestka uzyskała najlepsze wyniki w nauce w tym półroczu. Dlatego postanowiliśmy was uhonorować... - przemówił dyrektor.
Wojciech odczuł coś, czego dawno już nie czuł - dumę. Towarzystwo było zaiste wyborowe, zrozumiał, że mozolne kucie i siedzenie wieczorami nad podręcznikami nareszcie przynoszą jakieś konkretne rezultaty. Bo pierwszą klasę zaliczył do swoich największych porażek. Musiał się dużo uczyć, nie tylko materiału szkolnego, ale i bywać wśród ludzi, z którymi się nigdy nie stykał. A była wśród nich również polska elita intelektualna - tych bał się najbardziej. Ich dzieci prezentowały poziom, jaki był jego marzeniem, wiedzę, której nigdy nie posiądzie, bywali w miejscach, do których on nigdy nie będzie miał dostępu. O ile podstawówka sprawiła, że raczej nie miał kompleksów, tu się zaczynał ich nabawiać. Okazało się, że zupełnie niepotrzebnie.
Źródło tej dzikiej nauki tkwiło jeszcze w czym innym. Kiedyś jeden z jego kolegów uświadomił go, że istnieje coś takiego jak kariera sekretarki, czyli wybicie się przy kimś innym - partnerze życiowym lub w pracy. Wiedział, że to pierwsze odpada. Jego dotychczasowe doświadczenie pozwalało wyciągnąć wniosek, że raczej będzie sam. A nawet jeśli nie - będzie żył w jakimś skrywanym, na wpół tajnym związku, o którym będą wiedzieć tylko on i jego partner. Ta droga do kariery odpadała więc definitywnie. Pozostało się tylko uczyć, by nie oglądać się na sprzymierzeńców, którzy może nigdy się nie pojawią.
Nagrodą była tak zwana wycieczka prymusów, Mieli zobaczyć Malbork, Gdynię, Gdańsk i Półwysep Helski. Wojciech co prawda znał już te okolice, jednak z wyróżnienia nie zamierzał rezygnować. Jeszcze bolała go ta pamiętna wycieczka w Góry Sowie, mimo, że minęło już ponad półtora roku. Z żalem stwierdził tylko, że nie jedzie ani Michał, ani Romuald, ani Monika. To znaczy ona była w składzie, ale musiała zrezygnować.
Pierwszego dnia zwiedzali okolice Helu. Gdy dokazywali na plaży, nagle podbiegł do niego Czarek, chłopak z klasy wyżej.
- Budujemy pomnik pedała, dołączysz? - zapytał ze śmiechem.
Wojciech spłoszył się. Zrazu wyczuł prowokację. W co go chcą wrobić? A przecież był na mur, na bank przekonany, że nikt nie wie. No ale jak zaprotestuje to może też będą gadać... Pobiegli więc razem i Wojciech przyłączył się do zabawy. Rzecz polegała po prostu na zbudowaniu trójstopniowej piramidy, a że dziewczyny odmówiły wspięcia się na samą górę, postanowiono, że wieńczyć ją będzie dwóch chłopaków. Zabawa zresztą była przednia i nawet teraz, patrząc na zdjęcie Wojciech nie może ukryć uśmiechu.
- Co się ze mną dzieje? - pomyślał - że głupia wzmianka o tych rzeczach powoduje u mnie pocenie się, zacinanie i drżenie rąk? Najlepiej - nie reagować - postanowił.
Wieczory spędzali przy brydżu, słuchając muzyki, z którą Wojciech nigdy się nie zetknął. Przebojem była płyta Pink Floyd Meddle. Tamtego wieczora mieli w planie wizytę w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku na sztuce Micińskiego "Kniaź Potiomkin". Jadąc szybką kolejką z Gdyni, Wojciech przypominał sobie fragmenty "One of These Days" i stwierdził, że kapitalnie komponują się z niesamowitą atmosferą podróży w ciemności. Była wiosna 1981. Kolejka wyklejona była wewnątrz plakatami Solidarności, ostrzeżeniami strajkowymi, starymi i aktualnymi, co tylko dodawało jej tajemniczości i pewnej grozy. Przewijające się plamy światła z nowych bloków tworzyły zupełnie nieoczekiwaną harmonię ze stukotem kół i snującymi się w głębi mózgu strzępami melodii Floydów. Wojciech wysiadł z kolejki nieco oszołomiony.
Sztuka Micińskiego zapowiadana była jako tylko dla dorosłych, co Wojciecha mile połechtało, nigdy bowiem dotąd nie było mu dane oglądać czegoś nieprzeznaczonego dla jego oczu. Do dowodu brakowało mu jeszcze półtora roku. Tegoż dowodu zażądano od nich wszystkich przy wejściu do teatru.
- Niektórzy jeszcze nie mają, ale to dojrzała młodzież - przekonywała bileterkę polonistka.
Sztuka jednak przyniosła mu lekkie rozczarowanie. Nie było nic takiego, na co się nastawiał. Jedyny moment rzekomo dla dorosłych polegał na wniesieniu na scenę nagiej pary, młodej kobiety i młodego mężczyzny, pewnie studentów szkoły teatralnej. Z pornografią do tej pory zetknął się raz, i to jeszcze z jakimś wyświechtanym zdjęciem, którego treści bardziej musiał się domyślać niż ją oglądać. Ale tu pornografii nie było żadnej.
- Stanął mu lekko.
- Ee tam, wydawało ci się - dyskutowała dojrzała młodzież i elita szkoły, gdy opuścili budynek teatru.
- Mówię ci że tak. Nie leżał mu na jądrach. A poza tym miał lekko podgolone owłosienie...
Wojciech słuchał tej rozmowy ze sporym niesmakiem. Zwolennikiem tezy o wzwodzie u aktora był chłopak, który poprzedniego wieczora namawiał go do wstąpienia do OAZY i zaufania Bogu. Wojciech miał wrażenie, że chłopak chce go po prostu skaperować. Co prawda Wojciech do kościoła chodził i uznawał istnienie Boga, jednak nigdy na te tematy nie rozmawiał z nikim. Uważał, że to sprawa między nim a Bogiem, tak samo jak nie obnosił się z relacjami ze swymi kolegami i innymi uczuciami. Tu miał wrażenie, że wydawałoby się miły i wychowany chłopak, jakim był jego rozmówca, wdziera się do jego wnętrza nieproszony. Chłodna atmosfera pokoju w gdyńskim hotelu, pozbawionym jakichkolwiek ozdób, nawet głupiego obrazka na ścianie, dodatkowo odbierała mu ochotę do dyskusji. Jednak bezskutecznie usiłował zwekslować rozmowę na inne tory. Wybawili go dopiero koledzy.
- Wojtek, w Pińczowie dnieje a karta nie świnia, po północy się odmienia. Grasz?
Wojciech z ulgą zasiadł przy stole.
Następnego dnia w Gdańsku zwrócił uwagę na dwa radiowozy stojące przy publicznej męskiej toalecie w centrum, w okolicach Długiego Targu. Po chwili z toalety, która mieściła się w podziemiach, wyprowadzono trzech chłopaków, w jego wieku i młodszych. Wojciech od razu odgadł o co chodzi. A tę toaletę zauważył wcześniej i miał w planie zobaczyć co się w niej dzieje. Oczywiście z zachowaniem wszelkich środków ostrożności. W tym momencie zrozumiał, że nie na wiele by się zdały i że uratowały go może trzy minuty. Nie zastanawiając się długo, oddalił się w stronę pomnika Neptuna w duchu żałując tych chłopców. Mógł łatwo sobie wyobrazić, co teraz będzie się działo w ich życiu.
Wracając z Wybrzeża miał wrażenie, że przez te cztery dni postarzał się może o rok. Co prawda atmosfera Wrocławia też była gorąca, jednak nie tak jak Gdańska, w którym wszystko się zaczęło i który dalej był stolicą Solidarności. Może tylko kolejki były takie same, choć miał wrażenie, że zaopatrzenie było lepsze w Gdańsku. Zapewne po to, by spacyfikować nastroje - pomyślał.
Wrocław powitał go strajkiem komunikacji, toteż przez jakiś czas musiał do szkoły chodzić pieszo. Lubił trasę przez rotundę, w której kilka lat później prezentowano Panoramę Racławicką. Któregoś popołudnia postanowił, że zamiast koło Muzeum Śląskiego, przejdzie kawałek nadbrzeżem Odry i dalej przez Wzgórze Polskie. U jego stóp odkrył toaletę, o której jeszcze nie wiedział. O tej porze była pusta, ale miała w sobie coś takiego, że od razu zorientował się, że w tym miejscu spotykają się osoby, o które mu chodzi. Mimo, że solennie obiecał sobie, że nie będzie się włóczył po takich miejscach, jednak w jego życiu znów nastąpił okres seksualnej posuchy. Obiekt zanotował w pamięci i oddalił się w stronę parku za WSSP, obecnie Akademią Sztuk Pięknych. Gdy skręcał koło rotundy, miał wrażenie, że widzi tego samego młodego mężczyznę, który jakieś pięć minut wcześniej stał przy kamiennym murze bulwaru. Gdy zbliżał się do poczty głównej na Krasińskiego facet dalej za nim szedł. To już nie wyglądało na przypadek. Zastanawiał się, kto to jest, "nasi" czy "oni" jak ich w myślach nazwał. Oni - znaczy milicja. Po tamtej przygodzie stracił do nich jakiekolwiek zaufanie i nigdy nie uwierzył w ich profesjonalizm aż do czasu, kiedy przeistoczyli się w policję, a nawet i później. Nie oglądając się za siebie przeciął plac Dzierżyńskiego (obecnie Dominikański), ale nie przejściem podziemnym a normalnie, przy dziewiątym liceum. tam wmieszał się w tłum ludzi zmierzających na przystanek. Szczęśliwie nadjechała dziewiątka. Obserwował uważnie pasażerów. Swojego prześladowcy się nie dopatrzył.
Ale zaczął się bać. Nie wiedział czego - czy tego, że to jednak była milicja i znów zaczną się kłopoty, czy też czegoś zupełnie innego. Dodatkowo martwiło go to, że nie ma żadnego ujścia dla swych pragnień seksualnych, które nawiedzały go coraz silniej. Dalej co prawda podkochiwał się w Michale, jednak coraz bardziej wiedział, że nie ma szans. Im Kubuś bardziej zaglądał do środka, tym bardziej prosiaczka tam nie było - przywoływał z goryczą ulubiony cytat. Zaczynał coraz bardziej się gubić.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pon 2:49, 07 Lut 2011, w całości zmieniany 5 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3273
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 76 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Pon 5:10, 07 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Uważał, że sytuacja dojrzała do jakiegoś systemowego rozwiązania. Ba, tylko jakiego? Pomysłów nie miał w zasadzie żadnych. Kiedyś, przeglądając damską prasę, którą czytywała jego matka, jakąś Przyjaciółkę czy Zwierciadło, zwrócił uwagę na nazwisko Zbigniew Lew Starowicz. Podobało mu się, co pisał. Bardzo rzeczowo, rozprawiał się z mitami. Doszedł do wniosku, że musi pogadać z jakimś seksuologiem. Tylko skąd wziąć seksuologa?
W latach osiemdziesiątych nie było przymusu stawiania się dziecka do lekarza wraz z rodzicami, to wynalazek dopiero pierwszej dekady XXI wieku. Wojciech do lekarza chodził sam, od czasu, kiedy rodzice mogli go puścić samego do miasta. Toteż, gdy we wrocławskiej książce telefonicznej znalazł informację o seksuologu, postanowił się do niego wybrać. Rodzicom, którzy jednak musieli mu dać książeczkę zdrowia, powiedział, że idzie do okulisty, co było częściową prawdą, do okulisty musiał się i tak wybrać, miał skierowanie. Okoliczności, dlaczego dostał je dopiero teraz, zawsze były dla niego dziwne i nieco śmieszne. Otóż pierwsze badanie wzroku miał w drugiej klasie szkoły podstawowej, Tak się zdarzyło, że był na końcu kolejki, a że koledzy opuszczając gabinet podawali kombinację cyfr do odczytania, Wojciech, który zawsze był umysłem ścisłym, opanował ją bardzo szybko.
- Dwa cztery jeden zero dwa siedem jeden zero - wyrecytował, mimo, że nie bardzo dostrzegał te liczby. Bał się jednak, że niewiedza będzie ukarana. Ten manewr powtarzał za każdym badaniem i dopiero awaria podświetlanej tablicy w gabinecie i użycie innej odkryły, że jest krótkowzroczny.
Teraz zatem rejestrował się i do okulisty i do seksuologa. Rejestratorka nie wymagała żadnego skierowania, wszystko odbyło się normalnie. Wjechał na piąte piętro przychodni na Dobrzyńskiej i zajął miejsce w kolejce, wśród samych mężczyzn.
- Taki pan młody i już ma problemy? - zagadnął go siedzący obok mężczyzna w średnim wieku. Wojciech nie odezwał się ani słowem.
- Ja nie mogę mieć dzieci. mam coś nie w porządku z kanalikami nasiennymi - rozgadał się. - Podobno jest możliwe wyleczenie operacyjne. A pan?
Wojciech gorączkowo myślał, co ma powiedzieć. Mężczyzna wykazał zaufanie, coś jednak trzeba odpowiedzieć. Ale nie prawdę przecież... Jak zbawienie przypomniał sobie jakiś artykuł w gazecie o raku jądra.
- Coś mi rośnie na jądrze. Mam wrażenie, że jakiś guzek albo coś...
- Aj, niedobrze - zmartwił się mężczyzna - pan taki młody. No ale wszystko będzie dobrze, zobaczy pan.
Z ulga odetchnął, gdy mężczyzna zniknął w gabinecie. Postanowił się przejść, gdy usłyszał za sobą głos:
- Wojtek, ty tutaj?
Struchlał, Poznał ten głos. Cholera, zapomniał, że tu pracuje matka Michała. Z jednego bagna w następne.
- Tak wyszło.
- Dlaczego nie przyszedłeś do mnie? Domyślam się, że masz jakiś problem z dojrzewaniem, ale seksuolog to nie jest dla ciebie lekarz, ty bardziej potrzebujesz rozmowy. I serca. Później się zobaczy.
Wojciech pokrył się zimnym potem. I co, powie że się kocha w jej synu? A wiedział, że pani Helena nie popuści. W sprawach zdrowia była zdecydowana.
- Pogadam z nim, a potem przyjdę do pani. Może tak być?
- No niech ci będzie. Ale od niego nic się nie dowiesz. No chyba, że umówisz się prywatnie. Dla forsy zrobi wszystko. Powiem nawet, że szkoda twojego czasu.
Doktor okazał się przemiłym starszym gawędziarzem. Kiedy Wojciech powiedział drżącym głosem to straszne słowo, doktor uśmiechnął się.
- No i co z tego?
- Jak to co?
- Nic się nie da zrobić. To znaczy da. Zaakceptować.
- Jak to?
- Jeden lubi jabłka, drugi śliwki. Natura jest dziwnie urządzona.
- Panie doktorze, to skomplikuje mi życie. Pan jako seksuolog musi wiedzieć. Pan wie, co się mówi o takich jak my.
- A co mają powiedzieć dzieci rodzące się z poważniejszymi wadami? Dobra, wmów sobie, że jesteś pokrzywdzony przez los. Ale możesz się uczyć, robić karierę.
Wojciech słuchał z rosnącym przerażeniem. To tak ma wyglądać fachowa porada lekarska?
- Homoseksualizm nie jest już na liście chorób - tłumaczył cierpliwie doktor. - Medycyna wycofała się z uznawania tego jako dewiację. A zdrowych się nie leczy. Więc baw się z tym kolegą, przyjacielem, czy kogo tam masz, ciesz się życiem. To ci nie przeszkadza być porządnym i dobrym człowiekiem.
Wojciech wyszedł z gabinetu załamany. Jeszcze łudził się, że coś się z tym da zrobić. Teraz stracił wszelkie nadzieje. To co powiedział lekarz, brzmiało jak wyrok. A nawet gorzej, bo bez możliwości apelacji. Niewidzialna pętla na jego szyi zaciskała się coraz mocniej.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pon 7:56, 07 Lut 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3273
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 76 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Pon 16:26, 07 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Do czytelników.
Zdaję sobie sprawę, że przestało to być typowym opowiadaniem gay, a nawet w ogóle przestało nim być, na co już kilka osób zwróciło mi uwagę. Dlatego poważnie myślę o przeniesienie go w inne miejsce. Jeśli taka decyzja zapadnie, to was poinformuję. na razie zamykam się na jakiś czas.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Gabryś
Wyjadacz
Dołączył: 23 Lis 2009
Posty: 493
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy
|
Wysłany: Pon 22:24, 07 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Nie rób tego, jestem zakochany w tym opowiadaniu i nie mogę się doczekać kolejnych przeżyć Wojtka.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3273
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 76 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Pon 22:32, 07 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Ta... tylko to zaczęło być opowiadaniem o zmaganiu się z innością nieco przewrażliwionego bohatera, w trudnej sytuacji politycznej itp. Sprawy gejowskie są tu tylko rekwizytem, tak naprawdę nie chodzi o to, że on jest gejem, mógłby być kimś innym - dlatego z rozmysłem pomijam niektóre sceny, np. to co robili w lesie Wojtek i Mietek A trochę ciekawego się działo... Tak rzecz oceniło mi kilka osób na privie (nie na tej stronie a na puchatej). Przeczytałem opowiadanie jeszcze raz, na spokojnie, skonfrontowałem z tym co będzie napisane a czytelnik jeszcze nie wie i okazało się, że ludzie mają rację. Po prostu zagalopowałem się nieco albo sprawy wymknęły się nieco spod kontroli. Jednocześnie jednak chcę czytelnikowi coś przekazać i nie wycofam się z tego. Cieszę się, że się jednak komuś podoba.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pon 22:34, 07 Lut 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
arek14193
Dyskutant
Dołączył: 20 Sie 2010
Posty: 57
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pon 23:21, 07 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
mi sie strasznie podoba , i zalamie sie jak przestaniesz pisac jedyny blad wedlug mnie to za mal erotyki
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3273
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 76 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Pon 23:27, 07 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
No bo właśnie mi to jakoś ucieka... Ewentualne garden party (zabawę w krzakach) zawsze można sobie dośpiewać. Wojtek nie był święty (oj, nie był...) i chyba jednak za wcześnie i źle zaczął, nie uważasz? No ale wtedy poznanie kogoś sensownego graniczyło z cudem. Mietek jest postacią autentyczną, mieszka do dziś w Lidzbarku Welskim i jest bi - to była jedyna postać, do której Wojtek mógł się podówczas doczepić, ale zadziałała zmora gejów - geografia.
Będzie trochę erotyki, ale właśnie ona mi uciekła w trakcie pisania. Wojtek to nie ja - choć zawarłem tu sporo moich przeżyć i obserwacji. Niech ma trochę tajemnic przed innymi Pozdrawiam wszystkich czytelników.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Gabryś
Wyjadacz
Dołączył: 23 Lis 2009
Posty: 493
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy
|
Wysłany: Wto 0:02, 08 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Chwila, czy zmaganie się z codziennością, z ukrywaniem się, z problemami dojrzewania i wchodzenia w dorosłe życie to nie życie geja? Moim zdanie nie zawsze potrzebne jest wsadził -wyjął -spuścił się, a żeby zadowolić czytelnika nawet na tym portalu. Coś bardziej wzniosłego, a jednocześnie zwyczajnego, też się tu przyda. A przy okazji uczę się wiele o historii i codzienności tamtych czasów, o wielu rzeczach wcześniej nie wiedziałem i o dziwo tą wiedzę przyswajam bardzo szybko i bezboleśnie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|