![Forum](http://www.gayland.fora.pl/images/galleries/24504796254eface5ce8b9-993509-wm.jpg) |
GAYLAND Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3269
Przeczytał: 1 temat
Pomógł: 76 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Pon 9:16, 21 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
- Mama, co kupić Romkowi do szpitala? Z pustymi rękami nie wypada. Przecież nie kwiaty, nie jestem idiotą.
- Nie wiem - powiedziała matka po długim namyśle. - Owoce oczywiście. Jakieś słodycze. Książka odpada, wątpię, by ktoś po wstrząśnieniu mózgu mógł czytać.
- Coś do jedzenia? Wiesz, jak tam karmią, a zwłaszcza teraz.
- Nie wydaje mi się, to raczej należy do rodziny. Ale ty przecież lepiej znasz swego kolegę niż ja.
- Przecież nie przyniosę mu do szpitala odczynników i probówek. Jego poza chemią mało interesuje. No może brydż.
- To może samotnika?
Był to jakiś pomysł. Poza chemią Romuald uwielbiał różne gry, ostatnio pasjonowali się zwariowaną odmianą szachów o nazwie Ultima, wynalezioną przez jakiegoś amerykańskiego teoretyka a opisaną w Problemach. Gra rzeczywiście dostarczała mocnych wrażeń, zwłaszcza jak się grało z Romualdem. Grali w nią pod ławką na lekcjach, gdy zabrakło czwartego do brydża czy w innych niesprzyjających okolicznościach. Grę w brydża na lekcjach, zwłaszcza muzyki i przysposobienia do życia w rodzinie musieli przerwać, kiedy Wojciech zapomniał się nieco i skontrował jakąś końcówkę tak głośno, że nauczycielka zorientowała się i porozsadzała całą czwórkę po klasie.
- Nie żałuję - powiedział po lekcji Wojciech - tam kontra powinna być wręcz wykrzyczana.
- I była... - dorzucił Michał.
Wojciech szczęśliwie znalazł jakiegoś samotnika w sklepie z zabawkami, gorzej było ze słodyczami. o czekoladzie czy cukierkach czekoladowych można było jedynie pomarzyć. Jedyne sensowne cukierki, jakie były w sklepie to malinowe landrynki. Postanowił mimo wszystko je kupić i tak zaopatrzony udał się na chirurgię urazową na Poniatowskiego. Gnany ekscytacją pomylił tramwaj, wsiadając w siódemkę i spory kawałek musiał przejść pieszo. Toaletę na Trzebnickiej, która normalnie nie uszłaby jego uwadze, obrzucił niechętnym wzrokiem.
- Mamo, to jest właśnie Wojtek. - przedstawił go Romuald, gdy Wojciech po zmaganiu się z licznymi korytarzami trafił wreszcie na właściwy oddział. Mamy Romualda dotąd nie znał i nie tak ją sobie wyobrażał, patrząc na elegancką, dystyngowaną damę w średnim wieku.
- Dziękuję za to, co zrobiłeś dla mojego syna - powiedziała, a zdaniem Wojciecha zabrzmiało to trochę zbyt uroczyście i formalnie.
- Drobiazg - odpowiedział, nieco zbity z tropu.
- To dla ciebie - Z zażenowaniem podał Romualdowi plastikową torbę, której ten nawet nie rozpakował.
Cała wizyta zresztą przebiegała nie po jego myśli, rozmowa się nie kleiła, Romuald wyraźnie nie był w nastroju, z matką nie mógł nawiązać jakiegoś większego kontaktu. Z czułością pomyślał o pani Helenie, która była w tym zestawieniu o wszechświat dalej. Wojciech w tej sztywności stracił animusz na tyle, że na Romualda patrzył obojętnie, jak na kogoś obcego. Z ulgą opuścił szpital po chłodnym, prawie lodowatym pożegnaniu.
Brodząc w brudnej śniegowej brei na przystanku ósemki zastanawiał się, jak to jest możliwe, że tak wesoły i pogodny chłopak ma taką matkę. Już teraz wiedział, że jeśli ma myśleć na serio o czymkolwiek więcej, to - w przeciwieństwie do Michała - tu nie będzie miał sprzymierzeńca. Zapadający zmierzch, powoli zapalające się lampy, oświetlone szyby tramwajów i szare sylwetki przechodniów harmonizowały z jego nastrojem. Zastanawiał się, czy nie wpaść do Michała "na odtrutkę", jak to w myślach nazwał, ale z uwagi na godzinę milicyjną wizyta mogła trwać góra dwadzieścia minut, więc z pewnym żalem sobie ją odpuścił.
Wieczorem przeszedł następną potyczkę, tym razem z własną matką.
- Wojtek, kiedy ty chodzisz na religię?
Uznał, że jest czas na rozwiązanie tego problemu raz na zawsze.
- W ogóle nie chodzę. Odpuściłem sobie.
- To jakaś nowość? Mogę wiedzieć dlaczego?
W sprawach wiary matka była nieprzejednana. Wyznawaj sobie jaki światopogląd chcesz a do kościoła masz chodzić tak długo jak mieszkasz w tym domu - mawiała przy każdym proteście. Wojciech zatem, owszem, wychodził, ale najczęściej wytrwał zaledwie do kazania, resztę czasu spędzali z kolegami paląc papierosy na skwerze przy przychodni chorób płuc na Jana Dawida.
- W razie czego pomoc medyczna jest pod ręką - żartowali, choć w niedzielę była zwykle zamknięta.
- Mama, bądźmy szczerzy. Od kiedy zmienił się ksiądz, na religii jest albo polityka, albo pogadanki o seksie prowadzone przez jakąś nawiedzoną babę z kurii. Co ciekawe, mówi ona zupełnie co innego niż na przysposobieniu do życia w rodzinie. Naprawdę strata czasu. A z panem Bogiem się jeszcze nie pogniewałem.
Była to częściowa prawda, ale z premedytacją uderzył w słaby punkt matki. Była pedagogiem szkolnym i jednocześnie nauczycielką tego feralnego przedmiotu. Celowo ustawił sytuację do konfrontacji, jednak spotkało go spore zaskoczenie.
- Masz mózg? masz. Wysłuchaj obu stron a wnioski wyciągnij sam.
Coś go zastanowiło. Po raz pierwszy ta troskliwa matka, podsuwająca mu gotowe i jedyne do zaakceptowania scenariusze na wszystko, dała mu możliwość wyboru i to w naprawdę ważnej kwestii. Po raz pierwszy poczuł się potraktowany we własnym domu jak dorosły.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Śro 19:13, 23 Lut 2011, w całości zmieniany 9 razy
|
|
Powrót do góry |
|
![](http://picsrv.fora.pl/subBlack/images/spacer.gif) |
|
![](http://picsrv.fora.pl/subSilver/images/spacer.gif) |
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3269
Przeczytał: 1 temat
Pomógł: 76 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Pon 20:30, 21 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
- A właśnie, list do ciebie - rzekła matka, gdy wycofywał się do pokoju i podała mu białą kopertę. Wojciech rozerwał ją w pośpiechu i przebiegł wzrokiem tekst.
- Jupi, rządzę! - zakrzyknął z radością.
- Co się stało?
- Nasza ekipa zakwalifikowała się do finału olimpiady turystyczno-krajoznawczej. Finał w czerwcu w Białym Kościele.
- Żadne osiągnięcie - zgasiła go matka. - To nie matematyka ani nic poważniejszego.
Wojciech nie dawał za wygraną.
- Na geografię wstęp daje. Poza tym mam jeszcze wojewódzką z chemii i międzywojewódzką z rosyjskiego.
- Przecież i tak idziesz na matematykę.
Wojciech nie skomentował. Matematyka to były wymarzone przez jego matkę studia. Tymczasem Wojciech, mimo że lubił przedmiot, zupełnie się tam nie widział. Zastanawiał się tylko, jak obejść ten problem. Niestety, każda próba poruszenia tego tematu w rozmowie kończyła się nerwową wymianą zdań, o ile nie poważną awanturą. Dobrze czuł się z angielskiego, rosyjskiego, żałował, że lingwistykę można studiować tylko w Warszawie. Nawet bardziej niż samym językiem pasjonował się gramatyką i poświęcał na to - zdaniem matki - zbyt wiele czasu.
- Czy ty kompletnie nie masz się czym zajmować? - zapytała kiedyś, gdy odkryła na jego biurku gramatykę islandzką. - Porozwiązywałbyś jakieś zadania.
Stan wojenny, żałoba po śmierci ojca, wreszcie jego ostatnie przygody sprawiły, że unikał jak ognia wszelkich dyskusji i ostrzejszych ścinek. W zasadzie na nowo ustawiał w domu politykę. Kiedyś śmieszyło go zdanie "rodziców trzeba sobie wychować", które przewijało się w rozmowach z rówieśnikami jeszcze w podstawówce, zdecydowanie zbyt późno pojął jego sens i zaczął je stosować. Teraz, gdy zabrakło ojca, w przyśpieszonym tempie musiał wypracować nową strategię.
Romuald wrócił ze szpitala cały i zdrowy. Wojciech nie pojawił się tam już więcej. Rygory stanu wojennego zelżały, najpierw przywrócono telefony, później prawo do podróżowania. Wojciech wykorzystał to od razu, wybierając się w ramach przygotowań do olimpiady na Wzgórza Strzelińskie. Chciał do tego wypadu zaprosić Romualda, jednak jego matka uznała, że jest trochę za młody na taką wyprawę. Euforię co prawda trafił z miejsca szlag - planował bowiem skupić się na tym, co nazywał na własne potrzeby tokowaniem - ale podniecenie jednak zostało. Wojciech nie poinformował o tym matki, bo to skończyłoby się klapą jego pierwszego od początku do końca samodzielnego wyjazdu, do którego psychicznie przygotowywał się prawie miesiąc.
Dosłownie na dzień dobry nawaliło oznakowanie szlaku. Wojciech zaplanował sobie wycieczkę ze Strzelina do Ziębic, tymczasem miał kłopoty z opuszczeniem miasta, rozpaczliwie szamocąc się po uliczkach strzelińskiego przedmieścia. Później przejechał się na mapie, która, mimo że wydana niedawno, okazała się być kompletnie sfałszowana. Drogi nie pokrywały się z rzeczywistością, skręcały w prawo zamiast w lewo, kilka razy władował się w podmokłe pole. Dopiero na wysokości Gęsińca, już nieco zniechęcony i myślący o rejteradzie, odzyskał kontrolę nad szlakiem i mapą.
Wzgórza Strzelińskie nie są ambitnymi górami, to zaledwie pierwszy etap Przedgórza Sudeckiego. Można je obserwować z pociągu z Wrocławia do Kłodzka, koniecznie siedząc po lewej stronie. To raptem kilka pokrytych lasami płaskich pagórków. Jednak Wojciech nie mógł im odmówić uroku. Pączkujące drzewa sosnowo-bukowego lasu, specyficzna świeża woń, gra światła na zielonych łąkach widzianych z wysoka - to nadawało w tej ponurej sytuacji poczucie wolności, nadziei. Krajobrazy przesuwały mu się przed oczyma jak film. Czuł, że z każdą chwilą nabiera sił. Michał, Romek, polityka, wszystko to zostało gdzieś bardzo daleko. Ta inność tak uderzyła mu do głowy, że postanowił tu właśnie, w środku lasu, na szczycie Gromnika, najwyższym na trasie, zasmakować spełnienia.
Euforyczny nastrój skończył się równie nagle jak się zaczął. Schodząc z Nowoleskiej Kopy, Wojciech odruchowo spojrzał się za siebie. Jakieś dwadzieścia metrów dalej zobaczył młodą sarenkę. Zwierzę nie wystraszyło się go, wręcz przeciwnie, podeszło bliżej. Wojciech, śledzący na bieżąco gazety, słyszał o epidemii wścieklizny. Toteż pierwsza myśl, jaka go naszła, to właśnie ta, że zwierzę może być wściekłe. A sarenka nie odpuszczała, wlokąc się za Wojciechem dobre kilka kilometrów. Ten, zmęczony i momentami trzęsący się ze strachu, modlił się, by las się skończył. Zatrzymał się nawet na chwilę, ciekaw, co zwierzę zrobi. Sarenka stanęła również w miejscu nieco zdziwiona patrząc się na chłopca. Coraz silniejsze promienie słoneczne, jasność wyzierające zza ciemnych koron sosen uświadomiły mu, że las się kończy. I istotnie, kiedy tylko wszedł na pola, wśród których powoli wyłaniał się widok Ziębic, ospałego miasteczka na Przedgórzu Sudeckim, sarenka zniknęła równie nagle jak się pojawiła.
Zawsze uważał, że ta wyprawa była dla niego bardzo ważna. Po raz pierwszy był świadomie wewnętrznie wolny, nauczył się to dostrzegać i cenić. Co równie ważne - pierwszy raz zetknął się z potrzebą szybkiej oceny zagrożenia. No, może po raz drugi - choć pierwszy zakończony nie krwią a sukcesem.
W następny poniedziałek na pierwszej przerwie podszedł do niego Romuald. Po tamtej niefortunnej wizycie w szpitalu ich wzajemne relacje zdawały się znów ocieplać.
- Już jest - zaszeptał konspiracyjnie.
- Kiedy? - zapytał Wojciech dostosowując ton głosu.
- W czwartek wieczorem, nad Odrą za Instytutem Chemii.
- Przyjdę - odpowiedział.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Wto 8:30, 22 Lut 2011, w całości zmieniany 17 razy
|
|
Powrót do góry |
|
![](http://picsrv.fora.pl/subBlack/images/spacer.gif) |
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3269
Przeczytał: 1 temat
Pomógł: 76 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Wto 1:41, 22 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
I jeszcze tradycyjny już dodatek multimedialny (jak to szumnie brzmi), miejsce akcji niektórych scen opowiadania.
[link widoczny dla zalogowanych]
Ulica Grabiszyńska, jej pierwsza część. Tamtego dnia stały tam czołgi.
[link widoczny dla zalogowanych]
Cmentarz Grabiszyński. Tu schronił się Wojciech po zadymie na Grabiszyńskiej i przy okazji odwiedził grób ojca
[link widoczny dla zalogowanych]
Wzgórza Strzelińskie i zalew w Białym Kościele. Coś się nad nim stało, ale o tym będzie później
[link widoczny dla zalogowanych]
Wzgórza Strzelińskie, widok na Gromnik i Nowoleską Kopę. Nie są to Tatry ani nawet Karkonosze, ale jak na pierwszy samodzielny wypad nie należą do najłatwiejszych.
[link widoczny dla zalogowanych]
Szpital na Poniatowskiego, ponure gmaszysko, do którego trafił Romuald po wypadku
[link widoczny dla zalogowanych]
Droga z Nowoleskiej Kopy. Gdy za człowiekiem włóczy się prawdopodobnie wściekła sarna, nawet tak urokliwa droga może zamienić się w horror.
[link widoczny dla zalogowanych]
Obława, Jacek Kaczmarski - to śpiewało się w tamtym czasie na prywatnych spotkaniach. Była to jedna z tzw. zakazanych piosenek
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Wto 3:52, 22 Lut 2011, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
![](http://picsrv.fora.pl/subBlack/images/spacer.gif) |
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3269
Przeczytał: 1 temat
Pomógł: 76 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Wto 23:26, 22 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Pola między Wydziałem Chemii Uniwersytetu Wrocławskiego a Mostem Pokoju były w latach siedemdziesiątych pokryte gruzem i blokami betonu. W ostatnich dniach obrony Festung Breslau mieściło się tam przygotowane ad hoc lotnisko, po wojnie powoli zabudowywano ten plac, stawiając przy Moście Grunwaldzkim budynek uniwersytetu, stalowy wieżowiec bez charakteru, a od Sczytnickiej - szkołę tysiąclatkę, równie bezpłciową. Cała reszta była nieużytkiem, częściowo wypełnionym fundamentami po nieudanej budowie Wydziału Fizyki. Właśnie owe bloki betonu stanowiły centralny punkt zainteresowania czterech chłopców w wieku licealnym, którzy po zmroku zjawili się nad Odrą.
Wojciech przyjechał ostatni, długo się zastanawiając, czy nie właduje się przypadkiem w kłopoty.
- E nic nie będzie - zapewniał Romuald.
- W sumie nie robimy nic złego - dodał chłopiec zwany Gajowym Maruchą. - Powinni nam podziękować za przygotowanie terenu do uprzątnięcia.
Bomba była zapakowana w starą metalową puszkę po oleju, jeszcze z UNRRA. Gdy Wojciech pojawił się na miejscu, Romuald kończył budować podkop pod fundamentem.
- Jak to odpalisz?
- Na trzydziestometrowy lont. Własna produkcja. Dobrze się jara, testowałem...
Wojciech obserwował Romualda w skąpym świetle od strony Odry, mniej jednak podziwiając sylwetkę, bardziej zastanawiając się, gdzie się schowają.
- Wszystko przemyślane. Za górką.
Miało to sens, górka była dość pokaźna, jakieś dziesięć metrów od wybuchu. Wielokrotnie obliczali siłę wybuchu, wyszło im, że w zasadzie blok powinna rozerwać, nic ponadto.
- Uwaga, chowamy się - wydał komendę Romuald, kończąc zapalać lont. Blask zapalonej zapałki, syk lontu... Eksplozja wstrząsnęła okolicą. Wojciech przywarł odruchowo do leżącego obok Romualda.
- Żyjecie?
- No.
- To co, oglądamy?
- Nie. Teraz trzeba się ulotnić i nie razem. Dwóch pójdzie w stronę Grunwaldzkiego, dwóch w drugim kierunku, na Ostrów Tumski.
Wsiadając w dwójkę na Wieczorka, Wojciech usłyszał przeciągłe wycie milicyjnej karetki. Zaczął się bać. W tramwaju zastanawiał się, czy jego chęć zdobycia Romualda nie przybiera zbyt niebezpiecznej postaci - tym bardziej, że na żadnym polu nie osiągnął zbliżenia, większego kontaktu, który miał choćby z Michałem. Jednak wiedział, że na takie myślenie już jest za późno.
Rano przed szkołą stała niebieska milicyjna nyska.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Śro 4:07, 23 Lut 2011, w całości zmieniany 5 razy
|
|
Powrót do góry |
|
![](http://picsrv.fora.pl/subBlack/images/spacer.gif) |
PatrykX
Dyskutant
Dołączył: 31 Lip 2010
Posty: 56
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy
|
Wysłany: Śro 0:38, 23 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Homowy, dzięki za kolejną część. Niezwykle płodny z Ciebie autor, wypada tylko pogratulować, że wraz z objętością, opowiadanko nic nie traci na jakości. Oby tak dalej !
Ostatnia część wywołała trochę wspomnień, bo jak byłem młodszy to też lubiłem się zabawiać w chemika i przeprowadziliśmy z kumplami sporo wybuchów i tego typu rzeczy.
Kiedyś próbowaliśmy nawet zrobić materiał wybuchowy z bawełnianych majtek mojej siostry, ale coś nie wyszło (gatki były trochę prześmigane).
Do tego wątek z gajowym Maruchą przypomniał mi inne Twoje opowiadanie, z Kęsikiem i jego "podpiździem", skutkiem czego powtórnie zaplułem sobie monitor.
Powodzenia w pisaniu i nieustającej weny twórczej !
Pozdrowionka - PatrykX
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
![](http://picsrv.fora.pl/subBlack/images/spacer.gif) |
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3269
Przeczytał: 1 temat
Pomógł: 76 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Śro 2:08, 23 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
A to ciekawe, bo o Kęsika już mnie sporo osób pytało. Wgryzł się w pamięć Może pośrednio, ale to odpowiedź dla tych, którzy szukają recepty na opowiadanie - znaleźć kogoś nieszablonowego. Bo Kęsik istnieje, czekał tylko na opisanie. Z jego okna można bezpośrednio łowić ryby i pewnie to kiedyś opiszę. Luda jest masa, wystarczy poobserwować.
Co do bomby - to tym razem ja rżę ze śmiechu i budzę sąsiadów. Sądzę, że znoszone gacie nawet lepiej się znitrują (nitroceluloza) więc musiały być jakieś podejrzane. A może brałeś po ciemku i wziąłeś jakąś lewiznę?
W sprawie opowiadania - los jest przewrotny. Teraz, kiedy miałem w planie popracować nad starymi odcinkami, lepiej pisze mi się nowe. A czas nie jest z gumy. Opowiadanie powoli dobiega końca (bo planuję zakończyć na maturze) i przydałoby się potrzymać czytelników w niepewności - czy Michał ulegnie w końcu Wojtkowi? A może uda się jednak zapolować na Romka? A może Wojciech pozostanie z Moniką, bo ta zajdzie i będą musieli się żenić? A może jeszcze co innego? Na pewno stanie się coś nad zalewem w Białym Kościele. Coś tam do Wojciecha czuł dr Robaczek... Czytelnik z Puchatej zwrócił mi uwagę, że zginęła mi sympatyczna postać. Nie zginęła. Rozwiązań zresztą jest masa - ale przecież nie one są najważniejsze a raczej kształtowanie się homoseksualizmu i jego wpływ na bardzo młode życie, panowanie nad popędem, znalezienie sobie miejsca. W każdym razie zapraszam do dalszej lektury i dziękuję za miłe słowa od kogoś, kto udowodnił,że na pisaniu się zna.
Pozdrowienia dla Ciebie i Czytelników.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Śro 3:49, 23 Lut 2011, w całości zmieniany 11 razy
|
|
Powrót do góry |
|
![](http://picsrv.fora.pl/subBlack/images/spacer.gif) |
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3269
Przeczytał: 1 temat
Pomógł: 76 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Czw 5:25, 24 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Nawet nie zdążył dojąć do klasy, kiedy zatrzymał go dyrektor. Gdy wszedł do gabinetu, pozostała trójka już stała pod ścianą. Przy biurku dyrektora siedział mężczyzna w średnim wieku w cywilu i to on okazał się najważniejszy.
- Zabieram ich na przesłuchanie i nie mogę gwarantować, że zostaną wypuszczeni. Możliwe, że prokurator nałoży sankcję z ustawy o stanie wojennym.
Po czym wyprowadzono ich prosto do radiowozu. Dyrektor przez ten czas nie odezwał się ani razu. Wojciech nie czuł nic oprócz suchości w gardle i palącego czoła. Już w radiowozie obserwował Romualda, który wydawał się całą sytuację przyjmować o wiele spokojniej. Zastanawiało go tylko, dlaczego patrzy tak beznamiętnie, jak na obcego człowieka, na kogoś, za kim jeszcze wczoraj poszedłby na skinienie ręki. W komendzie na Druckiego-Lubeckiego prowadzono ich szeregiem korytarzy, po czym rozdzielono. Wojciech nie miał pojęcia, co dzieje się z kolegami. Widział tylko, jak wyprowadzano Romualda z jednego z pokoi i to tylko dlatego, że rozpoznał jego sylwetkę. Na przesłuchanie wezwano go chyba po trzech godzinach czekania.
- Kto wam finansował tę bombę? Skąd mieliście pieniądze? Kogo znasz z opozycji? Nazwiska? Adresy? - pytania padały jak z automatu. Przesłuchujący milicjant beznamiętnie zapisywał odpowiedzi. Po czym zniknął a Wojciecha odprowadzono do jednoosobowej celi bez słowa wyjaśnienia. W cali była tylko prycza i ustęp, a właściwie cuchnąca dziura w podłodze, odgrodzona od reszty celi przepierzeniem, jednak w taki sposób, by patrzący przez wizjer strażnik mógł widzieć z detalami, czym zajmuje się aresztowany. Nie wiedział, ile siedział i która była godzina, gdy został ponownie wyprowadzony przez milicjanta, znów do tego samego pokoju.
- A teraz posłuchaj. W zasadzie sprawa nadaje się do skierowania do sądu i potraktowania jako próba obalenia ustroju. Masz jednak szczęście - żaden z kolegów cię nie obciąża i mamy powody sądzić, że znalazłeś się tam przypadkowo. Prokurator nie dał ci sankcji, nie ciąży na tobie żaden zarzut.
- A pozostali? - zapytał z obawą w głosie.
- Ciesz się, że uratowałeś własną dupę - odpowiedział milicjant. - Jakbyś był moim synem, sprałbym cię na kwaśne jabłko.
Jadąc do domu mniej obawiał się, co powie matka, bardziej, co się dzieje z Romualdem. Jego inicjatywa, jego materiały. Jeszcze z budki usiłował się dodzwonić do jego domu. Nikt nie odebrał. - Pewnie rodzice zostali wezwani na komendę - pomyślał. Gdy wszedł do domu, pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, to niesamowity bałagan.
- Co tu się działo? - zapytał.
- To chyba ty możesz najpełniej odpowiedzieć na to pytanie...
- Coś zabrali?
- Nie, nic. Czy możesz w końcu wytłumaczyć co zrobiłeś? gdzieś był?
Chcąc nie chcąc Wojciech zmuszony był do pełnego sprawozdania. Bał się, że matka zacznie płakać, wpadnie w histerię. Opowiadał możliwie z detalami, pomijając jednak prawdziwą przyczynę, dla której poszedł nad Odrę.
- Na przyszłość uważaj, co robisz. I myśl. Wszystkiego mi nie powiedziałeś, to pewne. Bo nie posądzam ciebie o spontaniczny udział w tego typu imprezie. Takie głupoty robi się zwykle dla kogoś...
Ta matka jest czasem za mądra, szkoda, że nie wtedy, kiedy trzeba - pomyślał Wojciech.
Następnego dnia w szkole nie pojawił się Romuald i nikt nie mógł udzielić żadnej informacji, co się z nim dzieje. Wojciech nie rozpytywał zbyt szczególnie, zwłaszcza, że tu i ówdzie mówiło się o powiązaniach niektórych uczniów ze Służbą Bezpieczeństwa. Dopiero po kilku dniach dowiedział się, że Romuald został internowany i siedzi w ośrodku w Grodkowie. Ponoć w domu znaleźli kilka innych rzeczy łącznie z tępioną szczególnie zajadle literaturą bezdebitową. Natychmiast po lekcjach udał się obejrzeć lej po bombie. I zrozumiał dlaczego wybuch wzbudził taką reakcję. To co według niego miało spowodować pęknięcie bloku i dwudziestocentymetrowe wgłębienie, zakończyło się kupą gruzu i półmetrową dziurą.
- Jak upaść to z przytupem - pomyślał i uśmiechnął się.
Zauważył, że ten incydent przydał im w szkole sporo sympatii wśród nauczycieli i popularności wśród kolegów, mimo iż Wojciech wiedział, że nie był niczym innym, jak szczeniackim wygłupem a w każdych innych warunkach pies z kulawą nogą by się nim nie zainteresował. Zyskał zwłaszcza Romuald, którego wypuszczono po trzech tygodniach.
- Tej wódki, którą z tej okazji dostałem, nie przepiję chyba do matury - śmiał się. Wojciech nie tylko nie uczcił powrotu kolegi, ale celowo się od niego izolował.
- Przyjdziesz na imprezkę ku czci? - zapytał Romuald.
- Wybacz, mam ważniejsze zajęcia - odpowiedział i pośpiesznie odszedł.
Któregoś dnia, kiedy przyszedł do domu, drzwi od dużego pokoju były zamknięte a do przedpokoju dochodził stłumiony dźwięk rozmowy dwóch kobiet. Wojciech z miejsca rozpoznał charakterystyczny głos pani Heleny. Rozmowa trwała długo, zdążył odgrzać obiad i go zjeść. Wkrótce potem został poproszony do zadymionego pokoju. Z miejsca domyślił co się stało i zaczął się denerwować. Ile z tego wie pani Helena? Ile jego matka?
- Nie wiem, czy powinnam cię puścić, zwłaszcza po tych bombowych nocach - odezwała się matka. - I trochę mi wstyd, że o tak ważnych rzeczach dowiaduję się od obcych ludzi. Poza tym nie jesteście dorośli, tylko pełnoletni. To że macie dowody osobiste o niczym nie świadczy. Ale jedźcie. I dziękuj pani Helenie, która to finansuje.
Wojciech z radości rzucił się na panią Helenę i przy własnej matce, wyraźnie ubawionej sceną, zaczął ją obściskiwać i obcałowywać.
- Obiecałam, ze nie będę zadawać żadnych pytań - powiedziała przy kolacji. - Ale naprawdę nie masz zaufania do własnej matki?
Wojciech nie wytrzymał.
- Bo na zaufanie trzeba sobie zasłużyć. A tu co? porady, pouczenia, gotowe rozwiązania, nakazy, zakazy, kary - mówiąc to rozkręcał się z każdym słowem, pod koniec ledwie hamując wściekłość.
- Bo ja chcę dla ciebie najlepiej.
- I popełniasz te same błędy co ojciec. Nie dopuszczasz do siebie myśli, że ja tez mam prawo nie wiedzieć, zrobić błąd, nie znać rozwiązania. I że karę za to muszę dostać niekoniecznie w domu.
Wydawało się, że za chwilę dojdzie do otwartego konfliktu. Autorytet ojca był dla matki świętością i nie do podważenia nawet prawie pół roku po śmierci.
- Idź spać - powiedziała po chwili milczenia matka. - I ciesz się, że na świecie są jeszcze dobrzy ludzie.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Czw 6:03, 24 Lut 2011, w całości zmieniany 8 razy
|
|
Powrót do góry |
|
![](http://picsrv.fora.pl/subBlack/images/spacer.gif) |
pisarek666
Moderator
Dołączył: 31 Sty 2010
Posty: 658
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Skąd: Kraków
|
Wysłany: Czw 8:51, 24 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Pisz homowy, ciekawie piszesz, o ciekawych rzeczach i czasach piszesz. Czekam jak zawsze na dalszy ciąg.
Pozdrawiam serdecznie
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
![](http://picsrv.fora.pl/subBlack/images/spacer.gif) |
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3269
Przeczytał: 1 temat
Pomógł: 76 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Pią 15:50, 25 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Ale dla młodego pokolenia te czasy nie są za bardzo atrakcyjne. Pod względem np. postępu technicznego to prawe średniowiecze. Wątpię, czy ktoś zrozumie np. ekscytację magnetofonem kasetowym czy wycieczką w Karkonosze<: Ja dostrzegam w nich mimo wszystko jakieś specyficzne piękno, nawet odrobinę romantyzmu a już na pewno sporą egzotykę. Cieszyć się z kupienia kilograma kiełbasy - to dziś brzmi jak tzw. schiza.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pią 15:54, 25 Lut 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
![](http://picsrv.fora.pl/subBlack/images/spacer.gif) |
pisarek666
Moderator
Dołączył: 31 Sty 2010
Posty: 658
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Skąd: Kraków
|
Wysłany: Pią 20:32, 25 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Homowy to były pod pewnymi względami piękne czasy, bez kompów i internetu, telefonów komórkowych, bez tego dzisiejszego pośpiechu, ludzie pomimo komuny i kapusiów więcej ze sobą rozmawiali i byli sobie bardziej życzliwi (a przynajmniej tak mi się wydaje - prawo wspomnień, pamięta się rzeczy lepszymi niż były w rzeczywistości). Było mniej komercji i więcej uczuć. I panował rzeczywisty real bez tych wszystkich cyber sztuczek, nie było przypadków jak z czaterii, wg opisu Brad Pitt, który w realu okazywał się być Quasimodo, a rzekome dwadzieścia centymetrów kurczy się do ledwie piętnastu. Pozdrawiam serdecznie w oczekiwaniu na cd opowiadania czy też może biografii.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
![](http://picsrv.fora.pl/subBlack/images/spacer.gif) |
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3269
Przeczytał: 1 temat
Pomógł: 76 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Nie 8:48, 27 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Dźwięk klaksonu wyrwał Wojciecha z półsnu, w którym znajdował się od około godziny. Euforia spowodowana wyjazdem, pakowanie i inne przygotowania z mapami włącznie wybiły go ze snu na ponad pół nocy.
- Nie trąb jak wariat, cały blok pobudzisz - powitał Michała gdy już wytaszczył plecak z czwartego piętra i umieszczał go na tylnych siedzeniach syreny. Michał coś odburknął na przywitanie i ruszyli. Mimo terkotu silnika, obecności Michała. Wojciech poczuł znużenie i zasnął jeszcze nim minęli granice miasta. Światła aut o granatowoszarym świcie po prostu rozmyły mu się przed oczyma.
Michał zaś był nie tyle senny ile zdenerwowany. Ta wyprawa była w zasadzie misją, miał przykazane przez matkę dowiedzieć się ile tylko się da o tamtym wydarzeniu, a najlepiej wszystko.
- Ba, ale jak? Ja się zupełnie na tym nie znam, nie wiem jak podejść - usiłował przekonać matkę.
- Właśnie dlatego jedziecie aż na tydzień. On musi się oswoić z twoją obecnością, musisz mu stworzyć odpowiednią atmosferę. To potrafisz w jego przypadku chyba tylko ty. Nikt tak nie zadziała sercem, no chyba że ta jego pannica. Tyle że ona nie będzie wiedziała co z tym zrobić dalej. Poza tym, o ile się orientuję, tu musi być chłopak, bo w grę może wchodzić brutalność i seks. Młoda, niedoświadczona dziewczyna padnie na sprawie w połowie.
Przebijając się na południe Michał zastanawiał się, czy w ogóle zadanie nie przerasta jego możliwości. Łatwo się mówi rozegrać. Tyle że to nie brydż. Nie miał żadnego większego doświadczenia w obchodzeniu się z ludźmi. Wszystko powierzał matce, w zasadzie z tak zwanych życiowych spraw nie załatwił jeszcze żadnej. A teraz dostał zadanie dla kogoś naprawdę doświadczonego. A Wojtek - to dopiero był labirynt. Na upartego można było go upić i pociągnąć za język - tyle że on demonstracyjnie nie pił alkoholu. Michał był swego czasu przekonany, że Wojciech coś do niego czuje i był taki moment, że świadomie ograniczał z nim kontakt. Późniejsza galopada wydarzeń, śmierć jego ojca, Monika, stan wojenny, wszystko zmieniły. No i ta pamiętna noc, kiedy przypadkiem musiał ściągnąć przypadkowo zabłąkany sterczący członek ze swego brzucha. Coś się wtedy stało, jakaś bariera pękała, choć on odbierał to bardziej fizycznie, a ściślej, ogarnęła go wtedy dzika, niespotykana dotąd żądza, mimo że tak naprawdę podniecały go dziewczyny a miał za sobą nawet jedną, dość nieudaną próbę stosunku. Kilka dni wystarczyło, by zmienić podejście. On sam pragnął dowiedzieć się szczegółów z tamtego wydarzenia, ale nie po to, by przekazać matce. Po co? - na to pytanie nie potrafił sobie odpowiedzieć.
Tak rozmyślając prowadził samochód, spoglądając od czasu kątem oka na śpiącego przyjaciela. Ten otworzył oczy i dość nieprzytomnie wpatrywał się w krajobraz za oknem.
- Michał, dlaczego Ślęża jest po prawej stronie?
- Bo jej nie przestawili. A dlaczego pytasz?
- Bo według mojego rozeznania powinna być po lewej.
- Jesteś tego pewien?
- Absolutnie.
Posępna sylwetka Ślęży, zwieńczona wieżą telewizyjną majaczyła za poranną mgłą. Jechali jakiś kawałek dalej w milczeniu, gdy Wojciech odezwał się znów.
- Kłodzko sześćdziesiąt dwa - odczytał drogowskaz. - Michał, gdzie my właściwie jedziemy?
- No na Śnieżnik. Kłodzko, później Bystrzyca, Międzygórze.
- Zatrzymaj to auto i to natychmiast.
- Nie mogę, nie tu, tu jest zakaz, o co ci biega? - Michał był coraz bardziej zdezorientowany.
- Czy ty rozumiesz, że my jedziemy na Śnieżkę a nie na Śnieżnik? Na Jelenią Górę, a nie na Kłodzko...
- Jesteś tego pewny?
- Jak tego, że tu siedzę. Twoja mama mówiła, że rezerwacja jest w Samotni na sześć nocy na nasze nazwiska. Akurat wiem, gdzie jest Samotnia, byłem tam chyba rok temu z rodzicami.
- To co mi się pochrzaniło?
- Abo to wiem?
Dojechali do Łagiewnik, gdzie na próżno usiłowali znaleźć budkę telefoniczną by pani Helena ostatecznie rozwiała ich wątpliwości. W jednej była wyrwana słuchawka, druga pożerała dwuzłotówki nie dając żadnego połączenia.
- Na twoją odpowiedzialność - powiedział Michał i zabrał się do szukania drogi na mapie. - Sądzisz, że ta przez Dzierżoniów i Świdnicę się nada?
- No przecież nie wrócisz do Wrocławia. I tak mamy już ze dwie godziny w plecy. Jedź którędy chcesz, byle szybciej - odezwał się i zamilkł na dłużej. Pod Dzierżoniowem władowali się w korek, którego nijak nie dało się objechać.
- Głodny jestem, może znajdziemy jakąś knajpę - westchnął Wojciech.
- Najpierw musimy zniszczyć nasze zapasy. A trochę tego jest, mama wyposażyła nas prawie jak na wojnę.
Faktycznie, zawartość torby z jedzeniem przeczyła wszelkim teoriom kryzysu gospodarczego. Wojciech zastanawiał się ile miesięcznych racji mięsa, które było na kartki, wiozą ze sobą.
- Wyciągnij tę torbę z owocami, jest pod siedzeniem, i weź trochę - poprosił Michał, gdy rozłożyli się na parkingu przydrożnym. Wojciech wytaszczył kilka torebek i zaczął je rozpakowywać. Nagle, zupełnie niewytłumaczalnie, odszedł a w zasadzie odbiegł od stołu i pognał w krzaki.
- Co ci jest? - zapytał Michał, gdy po dobrych pięciu minutach Wojciech wrócił z powrotem.
- Winogrona. Nie pokazuj mi tego na oczy.
- Masz uczulenie?
Wojciech, chcąc nie chcąc musiał się przyznać do pewnej ciężkiej głupoty, którą kiedyś popełnił i która za nim wlokła się do teraz. Jako mały chłopiec, może w wieku siedmiu lat lubił mamie wykradać kryminały i ukradkiem je czytać. Kiedyś natrafił na taki, w którym morderca wstrzykuje cyjanek potasu do winogron. Opis był niezwykle sugestywny i wrył się w jego pamięć na bardzo długo. Do tego stopnia znienawidził winogrona, że już sam widok wystarczył, aby dostać torsji. Podobnie było z mlekiem tyle że w tym przypadku był całkowicie niewinny. W tamtych czasach uczulenie na mleko było na tyle rzadkie, że żaden z lekarzy nie skojarzył niechęci niemowlaka do mleka i częste wymioty z alergią na jedną z kazein. Dopiero przypadkowo wpadł na to jeden z poznańskich lekarzy - do tamtego czasu dziecku jednak skutecznie obrzydzono mleko, sądząc, że są to wyłącznie wygłupy rozwydrzonego szczeniaka.
Posiłek zakończyli w minorowych nastrojach. Do tego pod Bolkowem zaczęła mrugać kontrolka benzyny.
- Miało wystarczyć aż do końca.
- Który miał być w Kłodzku i bez założenia, że będziemy objeżdżać pół Dolnego Śląska - złośliwie przygadał Wojciech.
Kartki kartkami, jeśli na stacji już była benzyna, trzeba było stać w długiej kolejce. Tak zmarnowali kolejne dwie godziny i gdy dojeżdżali do Karpacza, było już po trzeciej. Szukanie wolnego parkingu strzeżonego zajęło im kolejną godzinę. Wojciech był wściekły, Michał również i przestali się właściwie do siebie odzywać. Dodatkowo chmury zakrywały szczytową partię gór, co pozbawiło Wojciecha jednego z najpiękniejszych dla niego widoków, korony Karkonoszy. Gdy wyruszyli na szlak, było już po piątej.
- Sądzisz, że dojdziemy dzisiaj?
- Nie mamy innego wyjścia.
Droga prowadziła najpierw przez las, by po chwili zacząć się wspinać dość łagodnie w górę. Jeszcze przed schroniskiem Nad Łomniczką złapała ich ulewa.
- Musimy ją przeczekać, nie mamy innego wyjścia - zauważył Michał.
- Michał, nie wiem, jak się znasz na górach, ale jak tu spędzimy godzinę, to przed zachodem słońca nie będziemy na Równi pod Śnieżką. Ta droga jest trudna, nie znam jej, ale w przewodniku ostrzegają.
- I będziemy tam szli przemoczeni? - Michał wzdrygnął się. Był dość słabego zdrowia a raptowne zmiany pogody przypłacał często grypą i przeziębieniami.
- Niech ci będzie, ale ostrzegałem - ton Wojciecha był prawie wściekły.
- Może przenocujemy po prostu nad Łomniczką?
- Zobaczymy.
Schronisko Nad Łomniczką, położone na skraju regla przy zboczu Śnieżki, do dziś jest niezelektryfikowane. Wszystko działa na węgiel, baterie - ale nie na prąd stały. Tę niedogodność rekompensuje wspaniała atmosfera stworzona przez gospodarzy i wspaniała herbata, którą podawano tam w kilkunastu gatunkach - i to mimo kryzysu.
- Mam tylko podłogę a węgla nie dowieźli - powiedział gospodarz. - Opalamy drewnem. Mogę położyć was w głównej sali, ale nad ranem robi się bardzo zimno.
Mieli ze sobą śpiwór, i to na dodatek jeden. Po krótkiej naradzie postanowili zaryzykować dalszy marsz. Droga w pewnym momencie zwęziła się, stała się szorstka, kamienista, coraz bardziej stroma. Na dodatek zaczęło szarzeć. Szli bez oświetlenia, pokonując przeszkody coraz bardziej intuicyjnie i na wyczucie. Po jakimś kilometrze niektóre bloki skalne zaczęły przybierać wysokość do pół metra, dodatkowo wieczorny deszcz nadał im śliskości. Pierwszy padł Wojciech, przewracając i staczając się około metra. Później Michał obśliznął się i tylko kępie rachitycznej trawy, której uchwycił się w ostatniej chwili zawdzięczał, że nie skończyło się tragedią.
- Dalej po prostu nie ma sensu. To już jest niebezpieczne - zbuntował się Michał.
- I co dalej?
- Trzeba było myśleć Nad Łomniczką.
- Trzeba było nie jechać na Kłodzko...
- Zamknij się do ciężkiej cholery! - wrzasnął Michał. - Zacznij w końcu myśleć nie o tym co było a co będzie...
- Dupa będzie. Zamarzniemy tutaj.
- Musimy się przespać.
- Czyś ty dokumentnie ocipiał? Gdzie?
- W kosodrzewinie.
- Przecież zamarzniemy na kość. Lepiej czuwać do rana.
- Ja już nie mam sił... Ty też nie.
Zupełnie po omacku zanurzyli się w kosodrzewinę i znaleźli w miarę mało pochyły kawałek gruntu, który przy oczyszczeniu z kamieni mógł się nadać na nocleg.
- Mamy jeden śpiwór.
- Trudno, jakoś musimy w niego wejść.
Po długim zmaganiu się z warunkami, ubrali się na cebulę, założyli kurtki i nie bez trudu wśliznęli do śpiwora. Było ciasno, w zasadzie Wojciech czuł się skrępowany do tego stopnia, że nie mógł ruszyć żadną częścią ciała. Położyli głowy na plecaku.
- Dobranoc...
- Dobranoc.
Gdy Wojciech obudził się, poczuł się dość dziwnie. Niebo zdążyło wypogodzić się, nawet pojawiły się gwiazdy. Gdzieś z doliny nadchodził szum lasu. Gdy ruszył się, poczuł, że jest skrępowany w okolicy podbrzusza i pachwin. Po chwili zorientował się, że tam są właśnie ręce Michała w poszukiwaniu ciepła. Jego własne były prawie zgrabiałe. Ogrzał je trochę i zrobił dokładnie to samo. Ciepło podbrzusza Michała powoli rozchodziło się po jego dłoniach, potem coraz wyżej. Doszło do niego, że właśnie przeżywa najpiękniejszy moment swego życia. Ktoś, kogo kocha jest nawet nie milimetry przy nim, są połączeni w sposób absolutnie doskonały, a przy tym nie erotyczny a organiczny, w poszukiwaniu u przyjaciela jednej z najważniejszych potrzeb życiowych - ciepła. W pół sekundy Wojciech wybaczył mu wszystkie nerwowe sceny z poprzedniego dnia, kłótnie, Leżał, wsłuchany w szum lasu, świst oddechu, chłonął jego ciepło na swojej twarzy, oddalonej może o kilka centymetrów. Zdał sobie sprawę, że są niemal na poziomie zwierząt, a jednocześnie odbierał to jako ideał. Znów zasnął.
Michał obudził się pierwszy, a stało się to już po świcie. Pierwsze, co ujrzał Wojciech po otworzeniu oczu, to uśmiech.
- Żyjesz? - zapytał Michał.
- Prawie. A ty?
- Nie wiem, w każdym razie jestem w jednym kawałku.
- Aby uczcić przeżycie tej nocy, zjem nawet winogrona...
- Może lepiej nie. Musimy jeszcze dojść do schroniska a nie rzygać po krzakach.
- Kosodrzewinie, wyrażaj się...
Szybko zebrali się i ruszyli w dalszą drogę.
- Ale kaszana - postękiwał Wojciech gdy przechodzili wyjątkowo urwisty odcinek koło miejsca, gdzie obecnie znajduje się cmentarz ofiar gór, powstały na graniach w połowie lat osiemdziesiątych.
- I ty chciałeś się tu wspinać w nocy...
- Znów zaczynamy?
- Nie, zaraz będzie płasko.
Roześmieli się obaj.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Nie 17:58, 27 Lut 2011, w całości zmieniany 7 razy
|
|
Powrót do góry |
|
![](http://picsrv.fora.pl/subBlack/images/spacer.gif) |
tomeck
Wyjadacz
Dołączył: 02 Paź 2010
Posty: 367
Przeczytał: 3 tematy
Pomógł: 4 razy Skąd: Łódź
|
Wysłany: Nie 19:50, 27 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Homowy jestem pod pozytywnym wrażeniem Twojego pióra i z dużą przyjemnością i ciekawością czytam kolejny odcinek przygód Wojciecha. Co prawda z tamtych czasów niewiele pamiętam bo miałem wtedy cztery lata, ale miło jest cofnąć o trzydzieści lat wstecz i przeżywać perypetie bohaterów. Pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na kolejne odcinki.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
![](http://picsrv.fora.pl/subBlack/images/spacer.gif) |
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3269
Przeczytał: 1 temat
Pomógł: 76 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Pon 8:09, 28 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
W tym tygodniu postaram się dokończyć Karkonosze i trochę posunąć akcję. W ogóle zastanawiam się, dlaczego władowałem się w taką pracę w odcinkach bo pewne rzeczy wymagają trochę zmian i korekt w tym co było. Całość będzie trochę inna. Tym bardziej podziwiam wszystkich "odcinkowców" i przy okazji odpowiadam Bochniaczkowi, dlaczego wolę krótsze formy. Po prostu łatwiej trzymać dyscyplinę i konsekwencję. Pozdrawiam wszystkich czytelników.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
![](http://picsrv.fora.pl/subBlack/images/spacer.gif) |
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3269
Przeczytał: 1 temat
Pomógł: 76 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Pon 14:22, 28 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Polana Pod Śnieżką to spory plac w Karkonoszach ograniczony z lewej strony kulminacją Śnieżki, z prawej - łagodnym, mdłym niemal płaskowyżem pokrytym torfowiskami, zwanym Równią pod Śnieżką. Od południa kończy się przepaścią zwaną Obří důl, zza której rozciąga się malowniczy widok na czeskie Karkonosze. Na samej polanie krzyżują się ważne szlaki, przebiega granica państwa i znajduje się schronisko zwane Śląskim Domem oraz ruiny czeskiego schroniska, Obří Boudy.
Gdy Michał i Wojciech znaleźli się na Polanie, to ruchliwe zazwyczaj miejsce było prawie wymarłe. Przed Śląskim Domem stał brudnozielony gazik wopistów. Gdy Wojciech usiłował wejść do schroniska, okazało się, że zostało przerobione na strażnicę.
- Wasze dokumenty - przywitał ich wopista. Obaj posłusznie wyjęli dowody osobiste.
- Wy dokąd? - warknął.
- Usiłujemy się dostać do Samotni.
- Macie szczęście. Do Stawów jest dojście, dalej droga zamknięta aż do Odrodzenia.
- Czyżby odwieczna przyjaźń polsko - czechosłowacka się skończyła? - zakpił Wojciech. Cała droga, od Śnieżki aż do Szrenicy, zwana chyba przez przekorę Drogą Przyjaźni Polsko-Czechosłowackiej, przebiegała wzdłuż granicy państwa i była dostępna zarówno dla Polaków jak i Czechów w myśl konwencji turystycznej.
- Ty sobie uważaj - wopista zmierzył go wzrokiem. - Nie za takie teksty teraz idzie się siedzieć. - A w ogóle co robicie o tak wczesnej godzinie w tym miejscu? Gdzie mieliście nocleg?
- Pod Łomniczką - skłamał Wojciech. Przyznanie się do spania na dziko było karkołomne, taki nocleg był naruszeniem tylu przepisów naraz, z dekretem o stanie wojennym włącznie, że Wojciech już widział się w więziennym drelichu. Zwłaszcza, że nastawienie wojskowego było otwarcie wrogie.
- Macie szczęście, że nie chce mi się sprawdzać.
- Mści się za to, że go tu trzymają - stwierdził Michał, gdy już z dowodami w rękach ruszyli w stronę Stawów. Mimo końca kwietnia w krajobrazie przeważała szarzyzna, gdzieniegdzie zalegały jeszcze płaty śniegu, zwłaszcza w kotłach i rozpadlinach. Wojciech delektował się krajobrazem Równi. Mijając kolejnych wopistów, którzy przyglądali im się z zainteresowaniem, doszli do Strzechy Akedemickiej. Mimo specyficznej sytuacji, ruch turystyczny był spory, tu i ówdzie mijały ich wycieczki szkolne. Wojciech nie mógł powstrzymać uśmiechu na widok jednej z nich. Kilku jej członków zamiast plecaków taszczyło ogromnej wielkości radiomagnetofony.
- Od razu widać, że przyjechali wypoczywać. Że też im cię chce...
Samotnia to chyba najpiękniej położone schronisko w polskich Karkonoszach, przy stawie górskim, u stóp potężnego kotła polodowcowego. tamtego dnia przywitała ich lekkim wiatrem od jeziora i śniegiem w załomach kotła. W schronisku przyjęli ich ciepło.
- Martwiliśmy się, że wam się coś stało - powiedziała kierowniczka. - Zwłaszcza że rezerwacja była wczoraj potwierdzona przez telefon i do końca trzymałam wasz pokój. Mieliście jakieś kłopoty po drodze?
- Niewielkie - odparł Wojciech, dodając złośliwie w myślach - zgoła bez znaczenia. Nadmierna wylewność nie była wskazana, zwłaszcza w takim miejscu i takich okolicznościach. Nigdy nie wiadomo, kto jest po której stronie. Nie wdając się w zbędną dyskusję, wzięli klucze od pokoju.
- Co dziś robimy? - zapytał Wojciech, gdy rozpakowali się i rozgościli w pokoju.
- Dziś? Nic. Święto Henia lenia. Odpoczywamy, po prostu. Możemy pograć w szachy. Jutro się gdzieś wybierzemy.
Włączył radio i nastawił na trójkę. Leciała dziwna, nieznana mu do tej pory audycja. Młody, nieznany mu bliżej prezenter przedstawiał kolejno piosenki aż do tej najpopularniejszej, która kończyła audycję.
- Fajny program, zupełnie nowy, zapowiadali go cały tydzień i zbierali głosy - powiedział Wojciech. - Ciekawe na ile starczy im zapału.
- Rzeczywiście - potwierdził Michał - chociaż nie rozumiem, dlaczego Perfekt tak wysoko. Przecież to koszmar.
- Po Ewce chyba większego syfu nie da się nagrać. Ale zgadzam się. A ten Maanam niczego sobie - powiedział Wojciech zza szachownicy. - Szach.
- Było to pierwsze wydanie listy przebojów programu trzeciego - zapowiedział męski sympatyczny głos na zakończenie audycji, gdy wybrzmiał już zwycięski utwór Jona i Vangelisa "I shall find my way home". Obaj chyba nie zdawali sobie sprawy, że uczestniczyli w momencie w pewnym sensie historycznym a twórcom zapału starczyło na co najmniej trzydzieści lat.
Po liście poszli do stołówki, pełniącej tu również rolę świetlicy. Grupa ludzi w ich wieku śpiewała przy gitarze. Choć obaj nie przepadali za piosenkami rajdowymi, dali się ponieść niepowtarzalnej atmosferze, możliwej chyba tylko w polskich schroniskach górskich. Czegoś takiego nie ma chyba nigdzie na świecie a przynajmniej Wojciech nie zetknął się z czymś takim za granicą, może raz we Francji. Taka atmosfera, potęgowana drewnianym wystrojem schronisk i bliskością żywiołu, wyzwala szczerość, intymność, często nieznane sobie wcześniej osoby prowadzą dyskusje aż do późnej nocy, nawiązują się długotrwałe przyjaźnie. Tamtej nocy z niewiadomych przyczyn było jednak bardziej rozrywkowo niż intymnie.
Wojciech obserwował towarzystwo. Był wśród nich jeden chłopak, który mu się szczególnie podobał, młodszy, lekko zwalisty, z ciemnymi, krótko przystrzyżonymi włosami. Wojciechowi wydawało się, że go obserwuje.
- Gracie może w brydża? - zapytał ich ktoś z innej wycieczki zajmującej stoliki obok.
- No pewnie - odpowiedział.
- To może roberka?
- Z chęcią. Skąd jesteście?
- Poznań.
- My Wrocław. To co, Wojtek, oskubiemy pyrlandczyków?
Reszta wieczora minęła im na beztroskiej grze w brydża a Wojtek nie bez satysfakcji stwierdził, że rozjechali poznaniaków. Ich pobyt wyraźnie się rozkręcał.
Prysznice mieściły się we wspólnej łazience i znajdowały się w drewnianych kabinach pomalowanych na beżowo i żółto. Gdy Wojciech się kąpał, było już dobrze po północy a w schronisku zapadała cisza. Mimo plusku wody usłyszał podejrzane skrzypnięcie od strony ścianki. Coś jakby ktoś opierał się o ścianę i właśnie zmienił pozycję ciała. Czyżby go ktoś podglądał? Miał ochotę wyłączyć wodę, ale opanował go lekki strach. Kto to jest? jakie ma zamiary? jednocześnie poczuł się dziwnie przyjemnie. Gdy zakręcił kran a para opadła nieco, zauważył zmianę świateł i cieni w szczelinie przy podłodze. Nie miał już wątpliwości. Gdy był gotów opuścić kabinę, przysiągłby, że słyszy oddalające się ciche kroki.
- Teraz ty się idź wykąpać - powiedział gdy wrócił do pokoju. - Tylko uważaj, miałem wrażenie, że ktoś podgląda mnie pod prysznicem.
- Jak to podgląda?
- Normalnie. Przystawia oko do szczeliny w przepierzeniu i patrzy. Ciekawe, kto.
- I właśnie ciebie oglądał?
- No przecież nie program telewizyjny. Ciekawe, kto to. Chciałbym, żeby się ujawnił...
- Ej, jesteśmy tu we dwóch. Chyba nie zamierzasz...
- Nic nie zamierzam, ale chciałbym wiedzieć kto to. Zwłaszcza, że był jeden chłopak w stołówce, niczego sobie...
Wojciechowi wydawało się, że twarz Michała przebiegła błyskawica niezadowolenia. Czyżby zazdrości? - myślał gorączkowo. - Zaraz, jeśli zazdrości, to znaczy, że... - uśmiechnął się w duchu.
- Po prostu uważaj. A poza tym przyjechałem tu nie dla mocnych wrażeń i szukania towarzystwa - starał się rozładować lekko zwarzoną atmosferę. - No przeciwko szlemowi nie będę protestował...
Obudził się w nocy zlany zimnym potem. Zdaje się, że wcześniej krzyknął. Zupełnie nie zdając sobie sprawy, co robi, usiadł na łóżku i zaczął płakać. Mimo, że od zdarzenia minęło już kilka miesięcy, takie koszmary nawiedzały go często. Zazwyczaj były poprzedzone snem, że ktoś siłą wdziera się do jego wnętrza, by go później rozedrzeć od środka. Najgorsze było zawsze przebudzenie, bo zwiastowało kilka bezsennych, koszmarnych godzin. Ale nie tym razem. Nie zwrócił nawet uwagi, jak podszedł do niego Michał. Bez słów położył rękę na głowie Wojciecha i przycisnął delikatnie do siebie. Ten poszedł za gestem, policzkiem, uchem wyczuwał pachwiny, pępek, nawet miękkość włosów łonowych zza szorstkiej flanelowej piżamy. Z roztargnieniem zauważył, że tym razem rzeczywistość, do której został brutalnie przywołany, jest piękniejsza od snów. Chłonął opanowanie, intymność i bezpieczeństwo. Zasnął nadspodziewanie szybko i spokojnie.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Wto 20:44, 01 Mar 2011, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
![](http://picsrv.fora.pl/subBlack/images/spacer.gif) |
tomeck
Wyjadacz
Dołączył: 02 Paź 2010
Posty: 367
Przeczytał: 3 tematy
Pomógł: 4 razy Skąd: Łódź
|
Wysłany: Pon 21:28, 28 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Obstawiam że Wojciech będzie z Michałem.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
![](http://picsrv.fora.pl/subBlack/images/spacer.gif) |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|