|
GAYLAND Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Pansiak
Adept
Dołączył: 07 Maj 2016
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Skąd: bielsko-biała
|
Wysłany: Nie 10:34, 29 Kwi 2018 Temat postu: |
|
|
Scena z Adolfem mnie nakręciła . Szkoda że rezygnujesz z małego romansu mięcdzy nimi...
Post został pochwalony 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3184
Przeczytał: 84 tematy
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Nie 12:39, 29 Kwi 2018 Temat postu: |
|
|
Może Staszkowi znudziły się członki i chwilowo ma dość? Przyznam się bez bicia, że przemyciłem tu moje wlasne doświadczenia z pewnej praktyki robotniczej w szpitalu (miałem wówczas 19 lat). Pierwsze trzy dni mnie to podniecało, nie obyło się bez walenia po takiej "sesji" w szpitalu, a później zobojętniałem... Przeszło mi dopiero jakieś dwa miesiące później.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3184
Przeczytał: 84 tematy
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Nie 17:30, 29 Kwi 2018 Temat postu: 56. |
|
|
Mimo że do nowego szpitala nie mieli więcej niż pięć minut drogi, już nie chodzili do pracy z taką ochotą i determinacją jak do tej pory. Przede wszystkim na początku następnego tygodnia znów nasiliły się ataki bombowe, również w samym centrum, które do tej pory jakoś unikało największych zniszczeń. Tym razem w szpitalu nie chroniły ich metrowej grubości ściany, a wybuchy było słychać w samym lazarecie.
– Jak myślisz, mamy jeszcze do czego wracać? – zapytał Achim po jednej z najsilniejszych eksplozji, jakiej doświadczyli, tak mocnej, że zatrzęsły się ściany ratusza.
– Nie wiem… Ale wrócić trzeba – odpowiedział Staszek. Mimo że mieli oficjalną dwudziestominutową przerwę na posiłek, żaden z nich nie miał na tyle odwagi, by wyjść z tego prowizorycznego szpitala i sprawdzić, co się dzieje w ich mieszkanku na Schuhstraße. Nawet końcówkę pracy celebrowali szczególnie długo, by później stawić czoła rzeczywistości. Na dodatek wśród nowych pacjentów byli co najmniej dwaj mężczyźni, o których Staszek wiedział, że mieszkają w pobliżu, dwa, trzy domy dalej. Porozmawiać z nimi nie miał odwagi.
– No jak chłopaki, nie idziecie do domu? – zdziwił się Piontek, który ubrany, ze swoją nieśmiertelną teczką spotkał ich przy łóżku jakiegoś chorego.
– Wieczorna zmiana się spóźnia – odpowiedział półprzytomnie Staszek. – Pewnie bombardowanie ich zatrzymało na mieście, a jeszcze nie położyliśmy wszystkich z frontu.
– Nikt wam za to nie zapłaci. Przyjdą, to położą. Ubierajcie się i jazda do domu – powiedział, po czym pożegnał się i wyszedł.
Gdy weszli w pustszą niż zazwyczaj Schuhstraße, zauważyli grupkę ludzi, która stała skupiona w okolicy ich domu. Staszek zdenerwował się tak, że zatrzymał się i zapalił papierosa, zanim poszedł dalej. Z dużą ulgą stwierdzili, że bomba trafiła w kamienicę obok. Pobiegli do mieszkania z uczuciem ulgi. Staszek zapukał mocno w drzwi. Bez odpowiedzi.
– Śpi tam, czy co? – zastanawiał się Achim i zastukał jeszcze raz. Bezskutecznie. Odpowiedziało tylko szczekanie Rudiego.
Mieli tylko jeden klucz do mieszkania, który zgodnie z umową zabierał Wil, jako że wychodził ostatni i wracał jako pierwszy. Myśleli co prawda o dorobieniu jeszcze jednego kompletu, lecz najpierw długo nie mogli znaleźć ślusarza, później sytuacja unormowała się na tyle, że przestali o tym myśleć.
– Mam nadzieję, że mu się nic nie stało – mruknął Staszek. – Co teraz robimy?
– Trzeba go znaleźć – odpowiedział Achim.
Problem polegał na tym, że nie bardzo było wiadomo, gdzie go szukać. Wil pracował w ekipie kopiącej rowy przeciwpancerne i pracowali w różnych miejscach, najczęściej blisko centrum, choć czasem wywozili ich na wschód miasta. Chłopcy wyszli z domu i rozdzielili się, Staszek wziął ze sobą Rudiego i penetrował ulice na południe od rynku, Achim bardziej na północ, w stronę Odry. Staszek przetrząsał kamienice, które szczególnie ucierpiały podczas popołudniowego bombardowania. Zaglądał do bram, obchodził naokoło domy, pytał ludzi, wszystko bezskutecznie.
– Nie widzieliście takiego chłopaka? – zapytał grupkę dyskutujących ludzi na Schweidnizerstraße. – Wyglądał na dwanaście lat.
– Jak wyglądał? Różni tu się kręcili – odpowiedziała mu starsza kobieta.
– Niższy ode mnie, bardzo szczupły, ostrzyżony na jeża – odpowiedział Staszek.
– Takich widziałam co najmniej trzech, a coś więcej?
Nic więcej Staszek powiedzieć nie mógł, podziękował i poszedł dalej. Podobnych rozmów stoczył kilkanaście. Nic, trzeba wrócić do domu – pomyślał. Zaczęło się już robić ciemno, a trzeba było położyć się w miarę wcześnie spać. Oczywiście jeśli uda się otworzyć drzwi. Inaczej będą musieli spędzić noc na klatce schodowej – dotarło do niego. Wzdrygnął się i poszedł dalej.
Gdy doszedł do domu, Achim czekał już na niego na korytarzu. Siedział na schodach i trzymał twarz w dłoniach.
– Boję się – powiedział, gdy Staszek stanął obok niego. – Nigdzie go nie widziałem, a ludzie opowiadali mi o śmierci kilku chłopaków w tym nalocie. Podobno wygrzebywali ich spod ruin.
– Trzeba poinformować Adolfa i jego żonę – stwierdził Staszek i zrobiło mu się zimno. A co będzie, jeśli teraz ich stąd wygonią? Mieli zająć się chłopakiem, a tymczasem on zaginął. I co teraz?
– Nie bardzo mi się chce – odpowiedział Achim – ale chyba nie mamy żadnej innej możliwości. Ktoś musi nam otworzyć mieszkanie, inaczej nie damy rady.
Z łomoczącym sercem podszedł pod drzwi Richterów i zapukał. Odpowiedziało mu echo z głębi domu.
– Jakaś epidemia zaginięć – powiedział pod nosem i ponowił pukanie, z podobnym skutkiem.
– To chyba będzie trzeba wejść przez okno – stwierdził Achim. – Od strony podwórza można się wspiąć po gzymsie. Tam nawet nie jest wysoko, powinno się udać bez problemów.
– Spadniesz – sprzeciwił się Staszek.
– Będziesz mnie ubezpieczał. A jak chcesz inaczej? W kuchni jest uchylone okno, jak już tam się znajdę, nie będzie problemu, by przez nie wejść.
– A co powiesz Adolfowi i Hannelore jak wrócą? – zapytał Staszek. – Że włamałeś się do własnego mieszkania? Bo przecież wiedzą, że klucz miał Staszek, sam im to mówiłem. To dopiero nas wywalą i wcale nie będę się dziwił.
Tymczasem zapadła ciemność i na podwórzu zrobiło się tak mroczno, że nie było widać żadnych gzymsów i wypustek.
– Nie zgadzam się – powiedział Staszek, kiedy Achim rozpoczął wspinanie się po rurze rynny. Chłopiec zignorował go, pokonał pierwsze przeszkody i konsekwentnie wspinał się aż stanął na gzymsie okna. Staszek obserwował go z zaciśniętymi aż do bólu palcami, gotów w każdej chwili rzucić się na ratunek. Achim jednak przewyższał go wygimnastykowaniem i zręcznie dążył do celu. Jeśli zachwiał się dwa razy na gzymsie, to Staszek tego nie zauważył. W końcu przesadził nogami ścianę i zniknął w głębi kuchni. Niech wreszcie zapali to światło – wściekał się Staszek patrząc w ciemny kwadrat okna.
– Prądu nie ma – jakby w odpowiedzi na zadane pytanie krzyknął Achim. – Drzwi otworzone, możesz przyjść.
Siedzieli w kuchni po ciemku i jedli późną kolację, chleb ze wstrętną marmoladą popijany zimną wodą. Staszek miał jeszcze z rana resztki zimnej kawy, którymi podzielił się z Achimem. Na szczęście mili zapas świec i nie musieli spędzać wieczoru w ciemności. Każdy krok na klatce schodowej powodował przyśpieszone bicie serca i budził strach.
– Zamknąłeś drzwi wejściowe? – upewniał się Achim.
– Zamknąć zamknąłem, gorzej będzie jutro z wyjściem do pracy, trzeba będzie zostawić mieszkanie otwarte.
– Ty wyjdziesz drzwiami a ja zamknę od środka i wyjdę przez okno – odpowiedział Achim. – Masz jakieś inne wyjście?
Staszek nie protestował, mimo że bardzo chciał. Z jednej strony wcale nie było to bezpieczne rozwiązanie, łażenie po ścianach go nie przekonywało. W końcu musi się stać coś złego – myślał. Z drugiej jednak było to jedyne, co mogli zrobić, by zabezpieczyć mieszkanie nie tylko przed kradzieżą, ale również przed wtargnięciem niespodziewanych gości. Z rozmów z ludźmi wiedzieli, że po mieście błąka się coraz więcej ludzi, często z rodzinami, którzy szukają jakiegokolwiek lokum, obojętnie czy to będzie piwnica czy opuszczone mieszkanie. Nawet słyszeli, jak ludzie podawali sobie adresy. Całe dzielnice były wyburzane, nawet niszczono mosty na Odrze, takie przynajmniej krążyły pogłoski. Staszek nie zaryzykowałby otworzenia mieszkania w sytuacji, kiedy coraz mniej policji na mieście, a coraz częściej obowiązuje prawo pięści. Można było wreszcie zostawić Achima w domu, ale nawet tego nie zaproponował, z góry znając odpowiedź. Chłopak lubił swoją pracę i na pewno by z niej nie zrezygnował/
– Mam nadzieję, że do jutra coś się zmieni – powiedział, choć sam w to niezbyt wierzył.
– Nie chce mi się spać – powiedział smutnym głosem Achim, kiedy po wieczornej toalecie położyli się do łóżka. – Tak mi się zdaje, że on już nie żyje.
– Nie mów głupot – ofuknął go Staszak, mimo że myślał dokładnie tak samo. Achim nie odpowiedział. Przytulili się do siebie i Staszek niemal natychmiast zasnął.
Poranek zaczął od sprawdzenia pokoju Wila, choć był pewien, że go tam nie zostanie. Umyli się, w ponurym, niemal grobowym nastroju zjedli śniadanie, nawet pozmywali bez zwykłego przekomarzania się, czyja tym razem kolej.
– To co, tak jak było mówione? – zapytał Achim. Staszek kiwnął głową.
Już idąc do pracy zwrócili uwagę na kanonadę dochodzącą z południowej strony. Nie wróżyła ona nic dobrego, powszechnie było wiadomo, że Sowieci atakują od południa, wystrzały świadczyły, że konsekwentnie zbliżają się do centrum. To już nie były nieartykułowane odgłosy, można było odróżnić poszczególne strzały i serie z karabinów automatycznych.
– Nie słuchaj tego – upomniał Achima Staszek, gdy ten przystanął i wsłuchiwał się w dźwięki walki.
– Przecież i tak słyszę – odparł Achim.
– Jak chcesz – rzucił Staszek i ruszył w kierunku ratusza. Achim dogonił go dopiero przy samym wejściu do lazaretu.
Dzień był ciężki już od samego rana, oprócz opieki nad dotychczasowymi pacjentami doszli nowo przyjęci żołnierze frontowi, zwożeni co jakiś czas przez oliwkowego koloru sanitarkę. Gdy Staszek wszedł na salę, uprzytomnił sobie, że leży na niej ojciec Wila. Powiedzieć mu czy nie? Postanowił, że na razie wiadomość o zniknięciu chłopaka zachowa dla siebie.
– Co tak szybko dziś ode mnie uciekasz? – zapytał ojciec Wila, gdy Staszek w ekspresowym tempie zmienił mu opatrunek i już miał odejść w pośpiechu od łóżka. – Stało się coś złego?
– Masa roboty jest – częściowo zgodnie z prawdą odpowiedział Staszek starając się nie dopuścić mężczyzny do głosu. – Jak znajdę chwilę czasu to pogadamy, ale naprawdę ciężko dziś będzie.
Po tym spotkaniu długo nie mógł dojść do siebie. Dlaczego jest takim tchórzem? Dlaczego tak bardzo chce, żeby mężczyzna się nie załamał? Nie lepiej to przeciąć od razu? W końcu to nie ich wina, zrobili wszystko, co było w ich mocy, gdzie jeszcze mieli go szukać? Musiał przerwać na chwilę pracę, bo łzy zaczęły mu cieknąć z oczu. A może wysłać do tej czarnej roboty Achima? W końcu taki sam przyjaciel Wila jak on sam, a nawet większy, bo sobie razem walili wieczorami. A może rzeczywiście lepiej poczekać, może coś będzie wiadome?
– Staszek, nie zapomnij o tych, których dopiero przywieźli – zatrzymał do doktor Piontek. – Chyba z piętnaście osób. Mógłbyś iść na izbę przyjęć i pomóc Uschi?
Izbą przyjęć szumnie nazywali pierwsze pomieszczenie przy wejściu, które od innych różniło się tylko stołem i szafką z najpotrzebniejszymi lekami. Nie była nawet w połowie tak funkcjonalna, jak ta w bunkrze. Staszek otarł łzy tak, aby doktor nie widział i wszedł do pokoju. Na krzesłach pod ścianą siedzieli młodzi mężczyźni w czarnych mundurach, część leżała na prowizorycznych łóżkach pod ścianą.
– Co mam zrobić? – zapytał Uschi, która właśnie była zajęta bandażowaniem ramienia chłopaka, który bezczelnie patrzył się na jej piersi i robił wszystko, by ich dotknąć.
– Stój spokojnie i bez takich numerów – powiedziała zimno Uschi. – A ty, Staszek, spisz personalia tych żołnierzy i dowiedz się, co każdemu z nich dolega. Później obejrzę te rany i po tych lżej rannych przyjedzie sanitarka i wrócą na front.
Staszek wziął podkładkę, kartkę i długopis i przystąpił do zadania.
– Co boli? – zapytał pierwszego z brzegu żołnierza.
– Nadgarstek. Nie mogę w ogóle ruszać, puchnie mi – płaczliwie powiedział chłopak. Staszek zanotował imię i nazwisko i podszedł do następnego. Chłopak siedział na krześle i lewą dłonią przytrzymywał prawe ramię, owinięte jakąś szmatą.
– A tobie co się stało? – Popatrzył na chłopaka. I zamarł. Jego twarz była zmęczona, pokryta ciemnymi smugami, ale te oczy, te usta, lekko odstające uszy nie mogły go oszukać. Chwilę pożerał go wzrokiem.
– Albert???
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3184
Przeczytał: 84 tematy
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Pon 18:13, 30 Kwi 2018 Temat postu: 57. |
|
|
– Staszek…
Stali nieruchomo patrząc sobie w oczy. Jeśli nie padli sobie w objęcia to tylko dlatego, że w Staszku obudziły się resztki czujności, z którą żył całą wojnę. Długo obserwował poważną, doświadczoną zapewne wieloma trudnościami twarz, zanim się odezwał.
– Co ci jest? – zapytał, ostatkiem sil powstrzymując drżenie głosu.
– Postrzał w ramię, chyba niegroźny – odpowiedział Albert neutralnym głosem. – Przemyją, zabandażują i wrócę na front… A co ty tutaj robisz?
– Nie teraz – szepnął Staszek do ucha. – Na razie zachowuj się jakby się nic nie stało. Stań na końcu kolejki.
Albert skinął głową. Staszek spisał personalia chłopca, błyskawicznie rozprawił się z resztą czekających i nie oglądając się za siebie opuścił izbę przyjęć. Od tego momentu aż do końca stale byli w kontakcie wzrokowym, jednak Albert na tyle wyczuwał sytuację, by się nie odezwać. Staszek miał ogromną ochotę zapalić papierosa, ale właśnie w tym momencie nie mógł sobie na to pozwolić. Co teraz? – myślał gorączkowo. Chyba trzeba będzie znaleźć doktora Piontka, inaczej się tego nie da załatwić. Miał pecha, bo doktor był pochłonięty jakimś zabiegiem.
– Ty do mnie? – zapytał podnosząc głowę znad pacjenta. Już jedno nawet niezbyt uważne spojrzenie wystarczyło, by wiedział, że chłopak przychodzi do niego z jakimś poważnym problemem. Przez te trzy tygodnie nauczył się czytać go jak otwartą książkę, o wiele trudniej było z Achimem, który momentami był nie do rozgryzienia. Teraz Staszek Stał i nerwowo wpatrywał się we własne paznokcie. – Da poczekać kilkanaście minut?
– Kilkanaście może tak…
Staszek wyszedł zawiedziony z gabinetu zabiegowego i wszedł na korytarz wypełniony chorymi. Był cały zawalony, od rana doszło kilku pacjentów. Nawet jeśli doktor by się zgodził, trudno było dostawić jeszcze jedno łózko. W piwnicy podobnie, chyba że pod schodami. Było to najciemniejsze i najmniej przyjemne miejsce tego pomieszczenia, pachnącego starymi, przeżartymi grzybem murami i moczem. Nawet zielona olejna farba odchodziła ze ścian. Leżeli tu pacjenci, którzy nie wymagali szczególnej opieki, mieli do dyspozycji wychodek i łazienkę bez bieżącej wody. Wodę na potrzeby sanitarne donosili wiadrami sanitariusze, od tego zaczynali każdy dyżur. Trudno, nic lepszego nie da się znaleźć – pomyślał i wrócił na górę. Popatrzył na zegarek, od spotkania z doktorem minęło dwanaście minut. Szybko poszedł sprawdzić sytuację na izbie przyjęć; Albert dalej czekał na zabandażowanie, Staszek widział, że umiejętnie przepuścił kilku żołnierzy przed siebie. Wymienili szybkie spojrzenia, po czym niezauważony wrócił na salę i zajrzał do gabinetu zabiegowego.
– Widzę, że to rzeczywiście pilna sprawa – powiedział Piontek. – Możesz opowiedzieć to tu, czy wolałbyś w gabinecie?
– Im mniej osób usłyszy tym lepiej – odpowiedział Staszek cicho, mimo że w pomieszczeniu byli tylko we dwoje. Doktor zaniósł narzędzia do sterylizacji i poprosił Staszka do gabinetu.
– Muszę odmówić – odpowiedział Piontek wysłuchawszy historii Staszka. – Nazwijmy rzeczy po imieniu, to, co proponujesz to jest najzwyklejsza dezercja i oczekujesz, że ja będę pomocnikiem. Jeśli ktoś się zorientuje, to nie wykręcimy się od kulki w łeb, i to we trójkę: Albert, ty i ja. To… To jest po prostu niewykonalne.
– Ale… – Staszek czuł się jakby dostał mocny cios w twarz. Jedyne, czego pragnął w tym momencie to szklanki zimnej wody. Mdły zapach środka dezynfekcyjnego wypełniającego wszystkie pomieszczenia powodował, że chciało mu się wymiotować. W głowie mu dudniło i rozsadzało czaszkę. Czuł się, jakby spadał ze szczytu w głęboką przepaść. To ostatnie, co pamiętał.
Gdy się obudził, leżał na łóżku zabiegowym, a nad nim stała z zatroskanym wyrazem twarzy siostra Uschi.
– Wypij to – powiedziała podając mu kieliszek wypełniony jakimś kolorowym płynem. Staszek posłusznie wychylił zawartość. Gorzki, rześki smak spowodował, że poczuł chwilowy przypływ energii.
– Co się ze mną działo? – zapytał półprzytomnie.
– Zemdlałeś – odpowiedziała Uschi. – Pewnie jesteś przemęczony. Doktor Piontek powiedział, żeby jak już dojdziesz do siebie, puścić cię do domu.
Do Staszka wróciły wydarzenia ostatnich kilkudziesięciu minut. O co tu chodzi? Dlaczego doktor wysyła go do domu? Coś mu tu nie grało. Najchętniej sprawdziłby, czy Albert jeszcze jest w gabinecie zabiegowym. Uniósł się, i już spuszczał nogi na podłogę, kiedy Uschi powstrzymała go gestem.
– Jeszcze nie, masz odczekać co najmniej dziesięć minut.
W tym momencie przez uchylone okno dobiegł go warkot ciężkiego samochodu. Okno znajdowało się od strony wejścia głównego do lazaretu. Wychylił się tak, żeby mógł coś spostrzec. Na szczęście Uschi wzięła tacę z lekami i wyszła, mógł nieco zmienić pozycję. Przed wyjściem stała sanitarka. A więc przyjechali po żołnierzy. Usiłował wsłuchać się w głosy dochodzące z zewnątrz. Nad wszystkimi dominował gwar żołnierzy, jedni wsiadali, inni wysiadali, w powietrzu latały dowcipy, przekleństwa, złorzeczenia, wszystko, co można by w takiej sytuacji powiedzieć. Staszek spróbował rozpoznać głos Alberta, jednak nadaremnie, choć słyszał tych głosów co najmniej dziesięć.
– Papierosa? – usłyszał nieznajomy głos prawie pod oknem.
– A z chęcią zapalę – odpowiedział drugi głos, w którym rozpoznał doktora. Przez moment stali i pewnie palili, bo nikt się nie odezwał. Wreszcie doczekał się kontynuacji rozmowy.
– No, prawie wymienieni – ciągnął nieznajomy głos. – Ile pan doktor mi zabrał?
– Trzech, jeden prawdopodobnie z przestrzelonym płucem, drugi z wyrostkiem robaczkowym, trzeci z uszkodzonym kolanem. Z żadnego nie będzie pożytku – odpowiedział doktor.
– Szkoda. Jest ciężki ostrzał, liczy się każdy człowiek. Przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny musieliśmy wycofać się dwieście metrów w głąb, jeśli dalej tak pójdzie, jeszcze w tym tygodniu front przerwie linię kolejową i będzie na Gartenstraße.
Na wyrostek robaczkowy? Na froncie? Co ten doktor kombinuje? – zastanawiał się gorączkowo Staszek usiłując sobie przypomnieć wszystkich pacjentów od rana. Żaden nie skarżył się na bóle brzucha, to znaczy w jednym przypadku wchodziło w grę naruszenie płuca, ale przecież to nie to samo, to o wiele wyżej. Czyżby… A jednak jest jakaś nadzieja – pomyślał. Tylko za bardzo sobie nie obiecywać…
– Już możesz wstać – powiedziała Uschi po powrocie do gabinetu zabiegowego, obrzuciwszy Staszka przelotnym spojrzeniem.
– Ale do domu nie idę – zaparł się Staszek. Zdecydował, że nie ruszy się stąd zanim nie sprawdzi wszystkich łóżek i nie porozmawia z doktorem Piontkiem.
– To już jak uważasz. Moim zdaniem powinieneś odpocząć, bo nie wyglądasz najlepiej.
Wyszedł z gabinetu i zrobił przegląd całego oddziału pod pretekstem zwykłego pomagania pacjentom w codziennych czynnościach. Na parterze było tak jak dotychczas, w piwnicy spotkał nowych pacjentów, ale żaden z nich nie był Albertem. Odczuwał wielki zawód. Jednak nie udało się, Alberta najpewniej nie ma w ogóle w szpitalu. W takim układzie trzeba znaleźć doktora. Nie było go jednak nigdzie, ani w jego gabinecie, który był zamknięty na klucz, ani w zabiegowym, ani w ogóle w żadnym możliwym miejscu. Co teraz? Na razie skorzystał z przysługującej mu przerwy na papierosa, wyszedł przed ratusz i zapalił. W południowej części rynku stał oddział wojska, z drugiej strony, od Ohlauerstraße umundurowany patrol policji sprawdzał wszystkich, którzy wchodzili na rynek. Wyglądało to na regularne trzepanie, patrzyli kobietom do torebek, metodycznie klepano mężczyzn po korpusach, jak się robi, gdy chce się znaleźć ukrytą broń. Ludzie pokazywali policjantom dokumenty. Obok stała ciężarówka policyjna. Właśnie sprawdzali chłopaka w jego wieku, mógł mieć najwyżej szesnaście lat. Młody wyjął coś z kieszeni, pewnie legitymację. Policjant przejrzał ją uważnie, zadał mu jakieś pytanie, tamten odpowiedział. Wtem policjant kiwnął na drugiego, wzięli młodego pod ramiona i odprowadzili do wozu. W tym momencie Staszek przypomniał sobie o ich podrobionych dokumentach. Popatrzył na zegarek, było wpół do czwartej. Mała szansa, by do piątej zaprzestali tych kontroli, czasem potrafili stać w jednym miejscu pół dnia. Zdenerwowany wrócił na oddział i niechętnie zabrał się do pracy. Sprzątanie po obiedzie i zwykłe, rutynowe czynności zajęły mu resztę czasu. Doktora Piontka już nie zauważył, co pogorszyło tylko jego nastrój. Zatem wszystko wskazywało na to, że Albert wrócił na front. Chciał wszystko rzucić i pobiec w jakieś zaciszne miejsce się wypłakać. Miał wszystkiego dość, Pogłębiający się kryzys, coraz gorsze wyżywienie, od którego już kilka razy dostał biegunki, wreszcie zaginięcie Wila i spotkanie Alberta spowodowały, że czuł się zmęczony jak nigdy dotąd. Wszedł do ubikacji, niestety obie kabiny były zajęte. Musiał włożyć dużo sił, aby dokończyć dzień pracy. Achim już czekał na niego przed budynkiem.
– Nie widziałeś doktora Piontka? – zapytał.
Achim wzruszył ramionami.
– Kilka razy, ale wcześniej. Ostatnio nie.
Od kiedy przeprowadzili się na Schuhstraße, nie wracali już razem. Staszek chciał co prawda poczekać, ale Achim naciskał, by czym prędzej wracać do domu.
– Co ci się tak śpieszy?
– Głodny jestem, a poza tym… Nie, nic.
On wyraźnie coś ukrywa, pomyślał Staszek, ale nie czul się na siłach by dochodzić prawdy. Niechętnie ruszyli do domu. U północnego szczytu Rynku również stało dwóch policjantów. Staszek był zły na siebie, że nie poszukał innego wyjścia, w końcu wiedział o zagrożeniach. Dlaczego on dzisiaj nie myśli? Najnaturalniej jak tylko potrafili zbliżyli się do funkcjonariuszy.
– Wy skąd i dokąd? – zapytał ten wyższy.
– Z pracy do domu – odpowiedział Achim.
– A gdzie pracujecie?
– W lazarecie na rynku – odpowiedział Staszek.
– Rzeczywiście pachnie od was szpitalem – powiedział drugi policjant. – Karty pracy są?
Obaj jak na komendę wyciągnęli dokumenty. Policjant tylko rzucił na nie okiem, nie wgłębiając się w treść.
– Możecie już iść – odpowiedział.
Staszek odetchnął z ulgą. Achim jednak mniej przeżywał takie sytuacje, po nim spływało to jak woda po kaczce. Nic tylko zazdrościć, pomyślał i wolno ruszył w stronę domu.
– Trzeba będzie dziś zrobić zakupy – powiedział Achim.
– Po cholerę? – zdziwił się Staszek. – Robiliśmy trzy dni temu.
– Trzeba i już. Wrócimy do domu, odpoczniemy trochę i idziemy na miasto.
Staszek nawet nie podjął dyskusji. Ostatnio między nim a Achimem panowały dobre stosunki i wolał, żeby tak już zostało, nie zamierzał się kłócić. Poza tym zawsze to lepiej, że nie będą musieli siedzieć w pokoju, w którym nie ma już Wila. Jeszcze nie przyzwyczaił się, że go nie ma. To nic, że nie pałał do niego jakimś większym uczuciem i traktował go niemal jak mebel. Do mebla też się można przyzwyczaić, pomyślał, gdy wspinał się po schodach.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3184
Przeczytał: 84 tematy
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Wto 12:12, 01 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
Podoba się? Nie podoba się? Są jakieś błędy? Chciałbym usłyszeć coś od Was.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3184
Przeczytał: 84 tematy
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Wto 18:12, 01 Maj 2018 Temat postu: 58. |
|
|
Niespecjalnie zastanawiał się co robi, gdy naciskał klamkę. Ustąpiła. Wszedł do pokoju, nawet nie ściągając butów w korytarzu i ciężko usiadł na łóżko. Był zmęczony, miał wszystkiego dość, najchętniej od razu położyłby się spać. Wtem w kuchni rozległ się łomot, który mu uświadomił, co się właściwie stało. Drzwi były otwarte. Drzwi były otwarte – powtórzył dwa razy w myślach zanim zrozumiał doniosłość tego odkrycia.
– Jak wszedłeś? – zapytał Achim widząc Staszka idącego w kierunku pokoju Wila.
– Normalnie, przez drzwi – odpowiedział.
W tym samym momencie dopadli klamki drzwi do małego pokoju i razem je otworzyli. Wil leżał na łóżku w rozpiętej koszuli i ściągniętych do połowy uda spodniach, a wyraźna mokra plama na kocu była odpowiedzią na wszystkie pytania, jakie mogłyby powstać. Staszek podszedł do śpiącego i naciągnął mu spodnie, uważając by nie dotknąć członka ani jąder. Wil poruszył się przez sen, wymamrotał coś, ale się nie obudził.
– Budzimy? – zapytał Achim.
– Daj mu się wyspać – odparł Staszek. Achim złapał go za rękę i popatrzył na zegarek.
– Śpieszy ci się dokądś? – zapytał.
– Nie… – odpowiedział Achim niewyraźnie. – Musimy zrobić te zakupy.
– Zapomnij – odpowiedział kategorycznie Staszek. – Ja nie mam na nic siły. Nawet chyba nie będę nic jeść, tylko położę się spać.
Achim nic nie powiedział. Nałożył buty, płaszcz i podszedł do drzwi.
– Ty dokąd idziesz? Przecież mówiłeś, że mamy iść razem.
– Przygotować wózek – odparł Achim nie dając Staszkowi czasu na odpowiedź. – I przy okazji biorę psa.
Staszek wzruszył ramionami i wszedł do pokoju Wila. Chłopiec dalej spał na prawym boku, spokojnie oddychając. Chwycił go za rękę i potrzymał chwilę, wczuwając się w jej ciepło. Gdyby nie wcześniejsze spotkanie z Albertem, byłoby to na pewno wydarzenie dnia i cieszyłby się jak małe dziecko. Teraz tylko patrzył na śpiącego i na ile mógł, łapał tak potrzebny oddech po ciężkim dniu. Nagle Wil otworzył oczy i uśmiechnął się.
– Przepraszam za wczoraj – powiedział nieśmiało zaspanym głosem.
– Stało się coś? – zapytał Staszek.
– Stało się, kopaliśmy te cholerne rowy na zmianę całą noc, nasz dowódca nie chciał nas puścić do domu. Tylko co trzy godziny się wymienialiśmy. A robota była pilna, bo tamtędy miały wjechać czołgi do miasta. Puścili nas dopiero jak uporaliśmy się z całą robotą. Jaki jestem zmęczony… – ziewnął.
Faktycznie wygląda na padniętego, pomyślał Staszek, pogłaskał go po twarzy i uśmiechnął się.
– Myślałem, że mnie nie lubisz – powiedział zdziwiony Wil. – Prawie się do mnie nie odzywasz, nie odpowiadasz na moje pytania, lekceważysz mnie.
Staszek nie wiedział co ma powiedzieć. Jeszcze nigdy nikt mu nie zarzucał, że nie jest przez niego lubiany. W końcu jakie to ma znaczenie, jeśli mieszkają razem i się nie gryzą? Przecież wystarczy, że się tolerują, niczego więcej nie potrzeba. Inna sprawa, że przez ten dzień przekonał się, że Wil, mimo że szczeniak, należał do jego świata tak samo jak Achim, doktor, Uschi czy nawet Adolf.
– Ty nie wiesz co się dzieje z Adolfem? – zapytał nie odpowiadając na zadane pytanie. – Od wczoraj nie ma ani jego ani rodziny.
– Nie wiem, nawet do nich nie stukałem – odpowiedział. – A wy jak sobie poradziliście bez klucza? Weszliście do domu? Ja jeszcze raz przepraszam, ale nie mogłem…
– Nie tłumacz się, przecież jest wojna i różnie bywa. A jak się dostaliśmy? Achim wszedł przez okno i otworzył zamek od środka.
Chwilę jeszcze porozmawiali, wreszcie na korytarzu rozległy się szybkie, głośne kroki Achima i piszczenie psa.
– No to śpij dalej – powiedział już od drzwi. – My idziemy na zakupy.
– Kartki są w kurtce w kieszeni, weź sobie – odpowiedział Wil i przewrócił się na drugi bok.
– Aha, i jeszcze jedno – uśmiechnął się Staszek nie bez pewnej złośliwości. – Jak sobie walisz konika przed snem, to przynajmniej podciągnij spodnie, jak skończysz – powiedział i, nie czekając na reakcję, zamknął drzwi z drugiej strony.
– Która godzina? – zapytał Achim wyciągając siatki z kuchni.
– Czy nie za często o to pytasz? – zirytował się Staszek. – Za dwadzieścia szósta.
Te sklepy, które były jeszcze czynne, zamykały się o siódmej i zdaniem Staszka nie było potrzeby wychodzić tak wcześnie, jednak Achim się uparł i nie chciał ustąpić. Zeszli na parter, gdzie stał już przygotowany wózek.
– Naprawdę nie możemy przynieść tego w rękach? – zapytał Staszek. Postawa Achima w ciągu ostatnich dwóch godzin była dla niego zupełnie niezrozumiała, zachowywał się zupełnie inaczej niż dotąd; zwykle pytał się jego, Staszka, kiedy trzeba było o czymś decydować, czasem za często, wręcz do przesady, natomiast dziś to on decydował o wszystkim. Niemniej nie dało mu to zbyt wiele do myślenia, Achim już nieraz go zaskakiwał i pewnie jeszcze nieraz zaskoczy. To właśnie dlatego tak lubił tego chłopaka, był nieobliczalny. Na razie wyszli z zimnej bramy i szli opustoszałą Schuestraße. Sklep, w którym zwykle robili zakupy, był już nieczynny, więc zmuszeni byli iść na rynek. U jego wejścia stali dwaj policjanci, ci sami, którzy sprawdzali ich, gdy szli do domu. Poznali ich od razu.
– A, to znów wy – powiedział ten wyższy. – Dokąd tym razem?
– Na zakupy – odpowiedział Achim. – Jedyny moment, kiedy możemy je zrobić. Nie mamy już prawie nic do jedzenia.
– No to idźcie – powiedział policjant i przepuścił ich.
– Teraz mamy czas do za piętnaście siódmej – powiedział Achim.
– Dlaczego? – zdziwił się Staszek. Sklepy zamykali punktualnie o siódmej, wcale im się nie powinno śpieszyć.
– Nic nie gadaj – odpowiedział Achim i wyrwał się do przodu, jakby chciał uniknąć odpowiedzi. Dopiero teraz stało się dla Staszka jasne, że młody coś kombinuje. Te ciągłe pytania o godzinę, dziwne, wcale niepotrzebne zakupy… O co właściwie mu chodzi?
Wbrew obawom Achima w sklepie na Schweidnizerstraße było tylko kilkunastu ludzi i kolejka posuwała się dość szybko. W zadziwiający sposób im cięższa była sytuacja w mieście, tym mniej kłopotów było z zaopatrzeniem i żywnością, zwłaszcza po oddaniu do użytku nowego lotniska w środku miasta. W sklepie było nawet trochę towarów bez kartek, z czego skwapliwie skorzystali.
– Ile możemy wziąć ziemniaków? – zapytał Achim ekspedientki.
– Sześć kilo na osobę – odpowiedziała obojętnym tonem.
– To w takim razie weźmiemy osiemnaście kilo – odpowiedział Achim. Staszek popatrzył na niego zdziwiony. Po jaką cholerę im prawie dwadzieścia kilo ziemniaków, zwłaszcza że nie ma ich na czym ugotować ani upiec? Palić w piecu nie mają czym, opału starczy ledwie na kawę. Surowe ziemniaki są zupełnie niejadalne, a nawet szkodliwe. Rozpalenie ogniska w centrum miasta, nawet w wojennej zawierusze nie wchodziło w grę. Nawet nie chodziło mu o pieniądze, mieli ich aż za dużo, ale po co trzymać coś, co jest zupełnie niepotrzebne i szybko się psuje. Już miał się zacząć kłócić, gdy Achim spiorunował go wzrokiem. Gdy wyszli ze sklepu, długo układali zakupy na wózku.
– Tyś chyba zupełnie zgłupiał – powiedział gniewnie Staszek, unikając wzroku Achima. Ten jednak nie odezwał się i w milczeniu układał dopiero co zakupione towary na wózek.
W drodze powrotnej na rynek było kilka zburzonych kamienic, częściowo już splądrowanych przez szabrowników i zwykłych ludzi, którzy w taki sposób uzupełniali własne braki. Achim odstawił wózek i z zapałem przeglądał kupę desek, rozwalonych sprzętów domowych i innych rzeczy poustawianych przy odrapanej i opalonej ścianie, która kiedyś była pomalowana na żółto.
– Nie sądzisz, że ten stolik by się nam przydał? – zapytał oglądając coś, co Staszek ocenił jako połączone kawałki drewna.
– Nie mów, że chcesz to zabrać? Mało masz na wózku?
Jednak Achim nieugięty podniósł przedmiot, którym rzeczywiście okazał się stolik i władował go na wózek.
– Ale ty to będziesz ciągnął – Staszek był już potężnie rozeźlony.
– Będę, nic się nie martw, powiedz lepiej, która godzina.
– Za dwadzieścia pięć siódma – odpowiedział Staszek. Achim kiwnął głową, chwycił dyszel wózka i pociągnął z zapałem. Ruszyli raźnym krokiem i w niecałe trzy minuty byli już na prawie pustym rynku. Późni przechodnie szli blisko kamienic, plac wokół ratusza był opustoszały. Achim minął wejście do lazaretu i podjechał blisko tylnych drzwi ratusza, od Sukiennic, a następnie zapukał trzy razy. Nie czekali długo, gdy otwarto drzwi. Ku zdumieniu Staszka nie był to ani nocny stróż ani nikt z wieczornego personelu szpitala a doktor Piontek we własnej osobie.
– Dobrze, że jesteście punktualnie – powiedział a w jego głosie Staszek wyczuł sporą ulgę. Tymczasem Achim zniknął w czeluściach szpitala.
– Ty tu poczekaj – powiedział doktor i poszedł za nim. Staszek zaczął intensywnie myśleć. To wszystko znaczyłoby że… Ale nie skończył myśli, bo po chwili pojawili się obaj z noszami, na których spoczywało coś ciężkiego.
– Uprzątnij te zakupy z wózka – nakazał Achim. Staszek szybko zabrał się do roboty. Gdy wózek już był pusty, doktor i chłopiec położyli na dno
duży rulon zawinięty w szpitalny koc. Staszek nie musiał się długo zastanawiać, by wiedzieć, co on zawiera. A więc to dlatego Achim był taki tajemniczy…
– Szybko, bo o siódmej przyjeżdża sanitarka po trupy – popędził ich doktor. – Ładujcie i znikajcie. Do zobaczenia jutro o ósmej. I uważajcie na siebie po drodze.
Dopiero teraz Staszek zaczął się denerwować. Jeśli tam będą ci dwaj gliniarze… Mogliby co prawda wracać naokoło, ale nikt nie powiedział, że będzie bezpiecznie, poza tym po ostatnim bombardowaniu nie wszystkie uliczki były przejezdne.
– A jak tam jeszcze stoją? – wystraszył się Staszek, widząc, że Achim kieruje się wprost na północno-wschodni wylot rynku.
– No to co? Już nas znają – odpowiedział chłopiec beztrosko. – Mieliśmy być na zakupach i wracamy z zakupami. Tylko nie bój się, a wszystko będzie dobrze.
I kto to mówi, zdziwił się Staszek. Ten, którego jeszcze tak niedawno musiał ukoić po stracie ojca i próbie potwornego gwałtu przez Rosjan. Achim tymczasem ze stoickim spokojem ciągnął wózek, który podskakiwał na wybojach kocich łbów. W miarę jak zbliżali się do wyjścia, sylwetki policjantów były coraz bardziej widoczne. Staszek poczuł ołów w nogach, krok zaczął mu się lekko plątać, na to nałożyło się zmęczenie z ostatnich dni i zdenerwowanie całą sytuacją. Zastanawiał się, czyja to była decyzja, by do ostatniej chwili trzymać go w nieświadomości. Pewnie doktora, Achim na taki pomysł sam by nie wpadł. Tymczasem policjanci byli już tuż tuż.
– Niezłe zakupy – powiedział ten wyższy, któremu chyba przypadki do gustu. – Coście kupili?
Staszek już miał odpowiedź na końcu języka, kiedy zdecydował, że jednak lepiej będzie, jak odpowie Achim.
– Dwadzieścia kilo ziemniaków, chleb, po drodze znaleźliśmy fajny stolik.
– Idźcie już, idźcie – machnął ręką policjant. – To miejsce nie jest zbyt bezpieczne po zmroku. Jazda do domu!
Achim szarpnął wózek i nie oglądając się do tyłu raźnie ruszył. Staszek poczuł, jak spływa z niego ogromne napięcie.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Wto 20:54, 01 Maj 2018, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3184
Przeczytał: 84 tematy
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Wto 21:55, 01 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
Na tym w zasadzie mógłbym zakończyć tę opowieść. Moim celem było połączenie się obu chłopców i ono właśnie się dokonało. Zresztą w ostatniej chwili, na dwa dni przed zakończeniem wojny. Chcielibyście jednak zapewne wiedzieć, czy będą razem czy też wojenna zawierucha i jej konsekwencje rozdzielą tę parę. Dlatego będzie jeszcze kilka odcinków a od was chciałbym się dowiedzieć, jak się podobało i jak wyobrażacie sobie zakończenie. Zginą w ostatniej chwili? Staszek zostanie w Polsce? Czy też obaj opuszczą niegościnne Ziemie Zachodnie? Co będzie dla nich najsprawiedliwsze?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Wto 22:08, 01 Maj 2018, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
boczny członek
Dyskutant
Dołączył: 24 Paź 2014
Posty: 60
Przeczytał: 5 tematów
Pomógł: 1 raz
|
Wysłany: Wto 22:14, 01 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
Może być. Choć jest jedna nieścisłość. Wiadomo, że i Rosjanie i Niemcy walczyli we Wrocławiu i w Berlinie metodą podpalania i wyburzania fragmentów miasta. Wychodzili z założenia, że nie będą zostawiać wrogowi dodatkowych możliwości taktycznych, jakie dają opuszczone budynki. Dlatego w kwietniu i maju spore fragmenty Wrocławia były systematycznie niszczone. Trochę za mało w twojej powieści opisów pożarów i wyburzania miasta. A poza tym się zgadza.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3184
Przeczytał: 84 tematy
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Śro 0:35, 02 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
To prawda i źródła pełne są opisów pożarów i celowego podpalania. Tak wykończono m. in. Krzyki i zachodnią część miasta, z Legnicką i Szczepinem na czele (tam, gdzie Staszek znalazł lewe dokumenty). Jednak w ścisłym centrum tych pożarów było stosunkowo niewiele, a w okolicy Rynku prawie w ogóle. Bądźmy szczerzy, więcej spustoszenia w ścisłym centrum zrobiła budowa trasy W–Z w latach siedemdziesiątych niż obrona Festung Breslau. Zresztą celowo umieściłem akcję najpierw na stosunkowo spokojnym Grabiszynie a później zaraz przy Rynku, właśnie po to by dać bohaterom przeżyć do końca wojny. Gdyby znaleźli coś do mieszkania na Krzykach, Grunwaldzie czy w okolicy Powstańców Śląskich, nie przeżyliby nawet pierwszej części oblężenia. Nie zapominajmy, że podczas obrony Festung Breslau zginęło ok. 60 tys. ludzi Jest jeszcze inna sprawa – do końca maja trwały ewakuacje chorych i rannych ze szpitali i lazaretów przez lotnisko na Gądowie, ale nie dotyczyły one dzieci i młodzieży, przemieszczano głównie kobiety, osoby starsze i te, które nie rokowały nadziei na szybkie wyleczenie. Zresztą tam miało ich nie być, większości kobiet i dzieci pozbyto się podczas ewakuacji w styczniu. Nie wszystkich jednak wywieziono, zwłaszcza tych, którzy nie mogli poruszać się pieszo – podczas styczniowej ewakuacji nie zapewniono środków transportu i dyslokacja odbywała się na piechotę. Ciekawostka – razem z ludźmi pędzono również bydło i opisy Legnickiej w lutym wspominają o krowich plackach pokrywających Legnicką. Zresztą podczas tej ewakuacji zginęło kilka tysięcy breslauerów, a o wiele więcej wykończyły bombardowania Drezna – bo tam głównie ich przemieszczano. Ale to tak na marginesie.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Śro 0:44, 02 Maj 2018, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
waflobil66
Wyjadacz
Dołączył: 15 Lis 2010
Posty: 505
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy
|
Wysłany: Śro 12:20, 02 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
Tak, zdecydowanie chciałbym "wiedzieć, czy będą razem czy też wojenna zawierucha i jej konsekwencje rozdzielą tę parę." Oczywiście życzyłbym chłopakom by byli już razem na stałe, ale jak to w czasach wojennej i powojennej zawieruchy zdarzyć się może wszystko.
Może było by to pomysłem na kolejną część opowieści, gdyby po iluś latach już jako dorośli mężczyźni znów postanowili się odnaleźć zmagając się wtedy z realiami powojennej sytuacji Polski i Niemiec.
A tym czasem czekam na przydługi epilog tej części
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3184
Przeczytał: 84 tematy
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Śro 14:44, 02 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
Ah, to już się zrobiło oczekiwanie na następne części, no no no...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3184
Przeczytał: 84 tematy
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Śro 19:03, 02 Maj 2018 Temat postu: 59. |
|
|
Stali we trójkę przed drzwiami mieszkania. Jeszcze ich nie otworzyli, a całą klatkę schodową wypełniło głośne szczekanie. Nie był to jednak codzienny koncert znudzonego wyczekiwaniem na chłopców Rudiego. Pies piszczał, szczekał, kwiczał ze szczęścia. Achim i Staszek popatrzyli się na siebie znacząco. Albert stał z tyłu i pewnie nie zauważył tej wymiany spojrzeń. Jeszcze gdy Achim grzebał w kieszeni w poszukiwaniu kluczy, drzwi otworzyły się z siłą i Rudi jak petarda wyskoczył spod nóg zupełnie zaskoczonego Wila i rzucił się z ogromnym impetem na Alberta, skacząc mu niemal pod gardło.
– Wejdźmy lepiej bo zaalarmujemy sąsiadów – powiedział Staszek i całą czwórką jeden przez drugiego weszli do mieszkania. Rudi dopiero po dłuższym czasie skończył swój radosny taniec. Tymczasem Wil stał z boku zaniepokojony i mierzył wzrokiem Alberta.
– Kto to jest? – zapytał Staszka, który zapomniał dopełnić obowiązku prezentacji.
– To mój przyjaciel, ten, o którym ci opowiadałem, z którym mieszkałem na Dolnym Śląsku. Odnalazłem go – powiedział z ledwie ukrywaną dumą w głosie.
– To znaczy, że będzie z nami mieszkał? – zaniepokoił się Wil, którego mina zdawała się nie podzielać szczęścia Alberta. Cóż, z tym też należało się liczyć – pomyślał. Chłopak odnalazł jakiś wewnętrzny spokój w tej pożodze i znów ktoś go burzy.
– No jakiś czas tak, o ile się zgodzisz – odpowiedział, celowo dbając, by zabrzmiało to elegancko i wytwornie. W końcu mieszkali tutaj tylko dzięki grzeczności Wila. – Mam nadzieję, że się nie pozagryzamy. Tylko pamiętaj, ani słowa nikomu, dobra?
– A dlaczego? – nie ustępował Wil, dalej spoglądając spode łba na przybysza. – Uciekł skądś? Zabił kogoś?
Staszek po raz kolejny w ostatnim czasie zorientował się, że popełnił błąd w planowaniu. Trzeba było ten problem rozwiązać o wiele wcześniej. Teraz może z tego powstać masa nieprzyjemności albo jeszcze coś gorszego. Wszystko zależy od tego, jak się ułożą stosunki między tymi dwoma chłopakami, a przecież początek nie był najlepszy. Nie znal Wila na tyle by wiedzieć, na ile może sobie pozwolić. Z sytuacji wybawił go sam Albert.
– Nie gryzę, nie zabiję cię, nie wyrządzę ci krzywdy. Może kiedyś opowiem ci wszystko, na razie daj mi odpocząć po tym wszystkim, dobra?
Wil z niewielkim ociąganiem skinął głową. Widać uspokoił go łagodny głos chłopca, gdyż nie powrócił już do tematu. Nadal stał wpatrzony w szaleństwo psa, którego szczęście zdawało się nie mieć końca. Może właśnie to przekonywało go do nieoczekiwanego przybysza.
– Rudi, na miłość boską – zirytował się Staszek. – Wil, byleś z nim na spacerze?
– Pewnie, że byłem – odpowiedział Wil tonem, którym pewnie broniłby się, gdyby posądzono go co najmniej o kradzież. To pytanie wcale nie musiało być zadane, między chłopcem a psem wytworzyła się silna więź, to jego Rudi słuchał najbardziej, to do niego podbiegał, gdy chciał wydębić spacer czy jakąś inną przysługę, choć naturalnie lubił całą trójkę. Staszek już zaczął się zastanawiać, czy nie podarować psa Wilowi, jednak pojawienie się Alberta zmieniło całą sytuację.
Jeszcze nie zabrali się do przygotowania posiłku, kiedy nad centrum miasta wyjątkowo głośno zabrzmiały syreny alarmowe. Popatrzyli na siebie z pewnym popłochem. Do tej pory w podobnych sytuacjach bezzwłocznie schodzili do piwnicy, jednak tym razem nikomu nie było śpieszno. Problem co zrobić z Albertem, mimo że niewypowiedziany przez nikogo na głos, był oczywisty. Na ich klatce mieszkało kilkoro ludzi, którzy właśnie zmierzali do piwnicy, o czym świadczyły głośne kroki na schodach i nie mniej ciche rozmowy. Co prawda bywało, że podczas alarmów do piwnicy zaglądali zapóźnieni przechodnie i zawsze byli witani bez większych zgrzytów, ta sytuacja różniła się nieco, przecież będą musieli kiedyś wyjść i pójść razem na górę i to na oczach świadków.
– Albert, ty tu zostaniesz – podjął szybką decyzję Staszek. – I tak raczej w naszą okolicę nie biją, podejrzewam, że znów skończy się na strachu.
Nadlatujące bombowce były już słyszalne w powietrzu, kiedy trójka chłopców opuściła mieszkanie, które Achim przezornie zamknął na klucz. Staszek nie mógł odpędzić się od wyrzutów sumienia, toteż schodzili w całkowitym milczeniu. Już w piwnicy zauważył, że Adolf z rodziną dalej się nie pojawili i już zaczął się niepokoić, zwłaszcza że któryś z sąsiadów z góry zadał pytanie o całą rodzinę Richterów.
– Jak zniknęli, do tej pory się nie pojawili – odpowiedział spokojnie – i prawdę mówiąc nie bardzo wiemy, co z tym zrobić. Oni mają jakąś rodzinę w Breslau?
– Kogoś tam mają, zdaje się, że Hannelore ma jakąś siostrę, wiem, że Hildegarda ma na imię, nawet ją widziałem, ale gdzie mieszka, bij zabij, nie wiem – odpowiedział najstarszy w piwnicy, wiekowy mężczyzna z trzeciego piętra.
Tym razem atak był bardziej wściekły niż dotychczasowe, w okolicy grzmotnęło porządnie kilka razy, a dom zadrżał nieznacznie.
– Chyba gdzieś na rynku – powiedziała kobieta z drugiego piętra, przyciskając do piersi swoją roczną córeczkę, która niezmącona piekłem nad głowami spała w najlepsze. Staszek nie chciał potwierdzić głośno, ale według jego orientacji bomba musiała spaść gdzieś w okolicy ratusza lub szpitala. Zastanawiał się, czy ich lazaret nie jest jednym z celów ataku. Było to całkiem możliwe. Po mieście kręciło się coraz więcej dziwnych ludzi, coraz częściej było słychać nie tylko niemiecki, ale i polski i czeski i to wszystko mimo wyjątkowo surowej blokady miasta. Jak oni to robią? – myślał. – No tak, Rosjanie wpuszczają kogo się da, a Niemcy nie mają nic do powiedzenia – odpowiedział sobie. W tym układzie na sto procent po starym mieście szwenda się masa szpiegów przekazując cenne informacje w sobie wiadome miejsce. Kolejny dźwięk wybuchu rozległ się jeszcze bliżej, a z sufitu posypał się kurz i tynk. Czyżby uderzyło w ich dom? Jeśli tak, to co dzieje się z Albertem? Jednak jak na jego gust powinno walnąć głośniej. W tym momencie wszystkie myśli Staszka krążyły już tylko wokół przyjaciela. A jeśli następna bomba trafi dokładnie w ten dom? Co wtedy? Czas wlókł się niemiłosiernie, choć złowrogie buczenie silników myśliwców oddalało się z każdą minutą. Jeszcze kilka minut i umilkło zupełnie. Poczekali jeszcze na syrenę odwołującą alarm, która nastąpiła dość szybko i jeden przez drugiego ruszyli na górę.
– Nie pchajcie się tak, przepuśćcie najpierw starszych – upomniał chłopców Staszek, zirytowany szczeniackim zachowaniem Wila i Achima. Tyle razy im mówił i jeszcze nie dotarło. Czuł się głupio wobec sąsiadów, w końcu był najstarszy w tym towarzystwie. Choć akurat w tym momencie mógłby ich usprawiedliwić, jego ciekawość zżerała tak samo, a może nawet bardziej.
– Kiedy to się skończy – biadoliła matka z dzieckiem. – Czerwiec już a jest coraz gorzej. A Hitler obiecywał, że miasto się obroni… A tu nawet małej nie mam co dać do jedzenia…
Staszek puścił mimo uszu te uwagi i razem z Achimem i Wilem pośpieszył do mieszkania. Wbrew jego obawom schody były całe, tylko na klatce schodowej spory kawał tynku odpadł od ściany. Widocznie walnęło w któryś z domów obok – pomyślał. Zręcznie przeskoczył przez zwał tynku i kurzu.
– Tylko zdejmujcie dzisiaj buty – upomniał resztę chłopców. – Nikt nie będzie tego sprzątał po was.
Gdy weszli do mieszkania, Albert najspokojniej w świecie robił kanapki z produktów, które znalazł w szafie.
– Jeden, który nie marnuje czasu – powiedział Staszek i uśmiechnął się. Albert odpowiedział na uśmiech, ale wypadło to blado. Pewnie jeszcze przeżywa ucieczkę z wojska, pomyślał. Już cieszył się na tę noc, która nastąpi, nawet odczuwał znajome sensacje w kroczu, ale wkrótce przypomniał sobie, że wiadomości, które ma do przekazania, wcale nie są przyjemne, wręcz przeciwnie, grobowe i to w sensie dosłownym. A bez tego się nie obejdzie. Nieraz zastanawiał się, czy opowiedzieć mu, co się stało z jego rodzicami, czy powiedzieć prawdę, czy też udać, że nic nie wie i skazać go na niekończące się domysły, poszukiwania przez Czerwony Krzyż i sam Bóg wie, co jeszcze. Za każdym razem decyzję odkładał na później, jednak nadszedł ten moment, kiedy trzeba było coś postanowić. Nawet za cenę łez, bólu i złości. Zdecydował, że nie będzie odkładał tej chwili w nieskończoność.
– Nie mam dla ciebie dobrych wiadomości – powiedział wprost przy kolacji, bacznie obserwując reakcję chłopca. – Twoi rodzice nie żyją.
W pokoju nastąpiła cisza, nawet do tej pory dokazujący Achim i Wil docenili powagę chwili. Rudi chyba też wyczuł, że mowa jest o czymś złym, bo zwiesił głowę.
– Jak… Co się stało? – zapytał Albert po dłuższej chwili milczenia. Staszek patrzył na kamienną twarz chłopca. Żadnej reakcji, płaczu, krzyku. Westchnął ciężko i słowo po słowie opowiedział wydarzenia tamtego dnia. Zwrócił uwagę, że większe wrażenie niż na Albercie, jego opowieść zrobiła na Wilu, który przecież również przeżył swą tragedię.
– Dziękuję, że ich pochowałeś – szepnął Albert, wstał i podszedł do krzesła Staszka. Ten stanął, a po chwili padli sobie w objęcia. Nie ruszyli się z nich dobrych kilka minut. Staszek trzymał głowę na ramieniu przyjaciela, bojąc się spojrzeć mu w oczy. Dopiero po jakimś czasie poczuł, że ręka Alberta głaszcze jego włosy. I poczuł ten zapach przyjaciela, który nawiedzał go co drugiej nocy. Nie takiej jednak bliskości pragnął, nie w takich okolicznościach. To wcale nie tak miało wyglądać...
– Tak sądziłem, że to się stanie – powiedział ciężkim, suchym głosem Albert, kiedy już z powrotem zasiedli za stołem. – To musiało być wtedy, kiedy całą noc nie mogłem spać i śniły mi się straszliwe koszmary. Tak ponoć krzyczałem przez sen, że wezwali lekarza. A przecież wtedy jeszcze nie widziałem nic z tej wojny.
– Opowiedz co było dalej? – zapytał Wil, na którym opowieść Staszka musiała zrobić duże wrażenie, choć dalej patrzył na Alberta niechętnym wzrokiem.
– Może nie dziś…
– Ale ja z chęcią bym posłuchał – dopowiedział Albert. – Jak masz jeszcze jakieś koszmary, to lepiej, byśmy o nich usłyszeli teraz.
Staszek był więc przegłosowany i wrócił do opowiadania o tym, co spotkało ich po drodze. Pominął z wiadomych względów większość elementów erotycznych i słał błagalne spojrzenia w kierunku Achima, by ten z niczym się nie wyrywał. Liczył na to, że obecność Wila nieco go zdeprymuje i miał rację, Achim wtrącał się tylko wtedy, kiedy było to naprawdę konieczne, a i wtedy Staszek piorunował go wzrokiem do tego stopnia, że Achim uśmiechał się.
– No co się na mnie tak patrzysz, przecież mówię, jak było.
Sensację wywołała próba zgwałcenia Achima i fakt, że Staszek zabił dwóch Rosjan. Do tej pory trzymali to w tajemnicy przed Wilem, chyba jednak niepotrzebnie, bo ten, sporo tylko się dowiedział, patrzył na Staszka z podziwem.
– Naprawdę zabiłeś dwóch Ruskich?
– No naprawdę, Achim potwierdzi.
Achim kiwnął głową.
– To powinni ci dać żelazny krzyż – stwierdził Wil. – Jesteś bohaterem narodowym.
Tak, tylko którego narodu – gorzko pomyślał Staszek. Zdał sobie sprawę, że wielkimi krokami zbliża się moment, że trzeba będzie opowiedzieć się po czyjejś stronie. Na razie jednak spokojnie kończył kolację.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3184
Przeczytał: 84 tematy
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Czw 15:26, 03 Maj 2018 Temat postu: 60. |
|
|
– Słyszycie? – przerwał ciszę Wil.
– Co niby mamy słyszeć? – zapytał Achim z pełnymi ustami.
– No na dworze. Strzelają chyba bliżej niż dotychczas.
– Wydaje ci się – odpowiedział Achim i wrócił do pochłaniania kanapek, a apetyt miał chyba największy ze wszystkich zgromadzonych przy stole. – Wczoraj było tak samo głośno.
Staszek przerwał jedzenie, odłożył napoczętą kanapkę, podszedł do okna, otworzył je i wsłuchał się w szum miasta. Oprócz podniesionych głosów przechodniów słychać było strzały w południowej części miasta, zarówno pojedyncze, jak i całe serie z karabinów maszynowych. Trudno porównać odgłosy z tymi, które słyszało się kilka dni wcześniej, ale Wil mógł mieć rację, oprócz wystrzałów dały się słyszeć okrzyki, warkot silników pojazdów mechanicznych i inne dźwięki, z tej odległości niemożliwe do zidentyfikowania.
– Pójdę z psem i zobaczę, co się dzieje – powiedział.
– Nigdzie nie pójdziesz – zaprotestował zdecydowanie Albert. Niespodziewanie poparł go Wil.
– Lepiej siedźmy w domu. Nie wiadomo, co tam się dzieje, lepiej nie kusić licha. Skoczę tylko na podwórze z Rudim, nawet na ulicę nie wyjdziemy, bo strach.
Staszek westchnął, pogodziwszy się z porażką. Bezpieczeństwo bezpieczeństwem, a warto by wiedzieć, co się dzieje. Coś wisiało w powietrzu i czuło się to w codziennych rozmowach, można było zauważyć na twarzach przechodniów. Uporządkowane i systematyczne nawet w tak ciężkiej sytuacji miasto prawie nie przypominało tego sprzed tygodnia. Inne twarze, inne rozmowy, strach graniczący z paniką, kakofonia ruchów i dźwięków. Plotki głosiły, że wojska radzieckie dotarły już do okolic dworca głównego, co oznaczałoby, że lada chwila pojawią się i w ich rejonie. Wieść gminna niosła, że ukryte władze Festung Breslau działają w gmachu biblioteki uniwersytetu wrocławskiego, całkiem niedaleko ich miejsca zamieszkania. Przy odległości od frontu niecałe dwa kilometry oznaczałoby to, że upadek twierdzy jest nieunikniony i że jest sprawą bardziej dni niż tygodni. Może to i lepiej… Jedzenia było coraz mniej, a im przybyła dodatkowa gęba do wykarmienia. Od kilku dni nie było prądu i przy dokuczliwym braku opału zdani byli prawie wyłącznie na zimne posiłki, najczęściej składające się z kanapek i konserw. Jedynym gorącym elementem ich jedzenia była kawa. Staszek zdawał sobie sprawę, że przedłużanie obrony miasta oznacza głód a może nawet coś gorszego. Sam już nie wiedział, co jest dla nich lepsze, dalsza obrona miasta czy wejście Rosjan. Tych bali się wszyscy.
– Tylko nie siedź za długo! – krzyknął za wychodzącym Wilem.
Nie minęła minuta, kiedy rozległo się stukanie do drzwi. Ten rodzaj pukania wydawał się Staszkowi znajomy, choć nie mógł skojarzyć go z nikim ani niczym konkretnym. Zbyt wiele działo się w ostatnich dniach, by ogarniać umysłem każdy szmer i szept.
– Albert, chowaj się! – szepnął prawie półgłosem. Chłopiec nie zastanawiając się wiele zanurkował pod łóżko, a Staszek obciągnął narzutę aż po samą podłogę. Ktokolwiek to jest, lepiej dla Alberta, jeśli pozostanie niezauważony. Pukanie powtórzyło się, tym razem nieco bardziej natarczywie. Staszek podszedł do drzwi, najpierw przystawił ucho, a następnie, nie rozpoznawszy nikogo, ostrożnie uchylił drzwi. Na progu stał Adolf, choć Staszek poznał go bardziej po sylwetce niż po twarzy. Już pierwszy rzut oka wystarczył, żeby zorientować się, że stało się coś bardzo złego – mężczyzna miał ziemistą cerę, podkrążone oczy, twarz pokryta kilkudniowym zarostem, zbolała a nawet przerażoną minę, jego zazwyczaj elegancki ubiór był zakurzony i zabłocony, do niedawna jasnoniebieska koszula przyjęła bliżej nieokreśloną, ciemną barwę.
– Można na chwilę? – zapytał jakimś obcym, chropowatym głosem.
– No pewnie, niech pan wejdzie – odpowiedział Staszek, choć nie bardzo mu to było w smak, zwłaszcza przy obecności Alberta.
Adolf wszedł, ciężko usiadł na fotelu i wyjął paczkę Juno, a następnie w milczeniu wysupłał jednego papierosa i zapalił, długo celebrując ten moment. Staszek patrzył na niego jak zahipnotyzowany i nie śmiał zadać żadnego pytania. Lepiej niech powie sam – zdecydował.
– Hannelore i dziewczyny nie żyją – powiedział ze ściśniętym gardłem.
– Jak… Jak to się stało? – zapytał Staszek, kiedy już przetrawił tę wiadomość. Po co to zrobił? Żeby zasygnalizować, że zrozumiał? Co zresztą mądrego powiedzieć w takiej sytuacji? Cokolwiek by powiedział, zabrzmi głupio i pretensjonalnie. Niby ostatnio musiał poinformować kilka osób o śmierci ich najbliższych, to jednak było zupełnie co innego. Hannelore znał i bardzo lubił, dziewczyny mu nie przeszkadzały, uważał, że są nawet sympatyczne, choć wiele z nimi nie rozmawiał. Kiedy? Całe dnie spędzali w pracy. Poza tym o czym? Na ciuchach się nie znal, bardziej na chłopakach, choć wątpliwe, by chciały z nim o tym rozmawiać.
– Hannelore uparła się, że musimy spędzić kilka dni u jej siostry na południu miasta, na Nachodstraße, to jest zaraz na południe od dworca, pierwsza ulica za Sadową. Nie chciałem nawet o tym słyszeć, ale ona właśnie urodziła i trzeba było pomóc. No i poszliśmy tam. Tam jest strasznie… Większość budynków jest już wyburzona, ten, w którym mieszkała szwagierka jeszcze jakoś się trzymał. Dwa dni temu poszedłem wykupić kartki do sklepu na Neudorfstraße, kiedy zaczęło się bombardowanie. Wszedłem do jakiejś bramy i przeczekałem, a walili całkiem niedaleko, bębenki w uszach prawie pękały od tych bomb a kurz i pył wciskały się w oczy. Nie wiem, ile to trwało, godzinę, dwie? Wyście tego bombardowania nie mieli, bo myśliwce leciały na zachód. Kiedy wróciłem na Nachodstraße, ostatnie budynki, które jeszcze dotąd opierały się bombardowaniom, były zburzone. Ten, w którym była Hannelore, był zrujnowany od dachu po pierwsze piętro, a oni przecież mieszkali na drugim. Nagle pojawiła się masa ludzi i zaczęliśmy przeczesywać ruiny. Nie wszyscy byli od razu zabici, z ruin było słychać jęki i wołanie o pomoc. Udało nam się kilka osób wydostać, jedna kobieta była w beznadziejnym stanie, spadający strop uszkodził jej czaszkę i zmarła wkrótce po wywleczeniu jej z gruzów. Później ryłem w tych cegłach, niestety, znalazłem martwą szwagierkę i Hannelore. Nie wiedziałem, co się stało z dziewczynami, noc przespałem w ruinach i od samego rana zabrałem się za poszukiwania. Później niemiecki patrol nie chciał mnie wpuścić do centrum, bo gdzieś w tej zawierusze zginął mi ausweis. Cudem się przedarłem przez tory. A teraz…
Przerwał i skrył twarz w dłoniach. Niedopałek papierosa leżał w popielniczce i tlił się jeszcze. Staszek nie pytając sięgnął po papierosa.
– Pal, co nam zostało… – zachęcił go Adolf.
I co dalej? Staszek najchętniej pozbyłby się nieoczekiwanego gościa, choć właśnie tego nie wolno mu było zrobić. W geście pocieszenia położył rękę na ramieniu mężczyzny. Ten jej nie odrzucił, wpatrywał się tępo w oczy chłopca.
– Przyjdziesz do mnie na wieczór? – zapytał. – Ciężko będzie mi samemu.
Staszek wystraszył się i długo zwlekał z odpowiedzią. Nie tak sobie zaplanował tę noc. Na dodatek Albert dokładnie słyszał tę rozmowę i pewnie pomyślał sobie różne rzeczy, zresztą najzupełniej słusznie. I co teraz?
– Najwyżej na chwilę – odpowiedział dyplomatycznie. – U nas też sporo problemów, choć może nie aż tak poważnych, poza tym jutro rano idziemy do pracy.
Jeśli Adolf był rozczarowany odpowiedzią, nie dał po sobie poznać. Wstał z krzesła i podszedł do drzwi.
Na szczęście dla Staszka Adolf nie wymagał od niego nic poza krótką rozmową.
– Nic mi się nie chce, to wszystko jest bez sensu – powiedział i jakby bez czucia walnął się na łóżko. – Nawet kąpać mi się nie chce. Prześpię się i pójdę na miasto, może się czegoś dowiem…
Staszek zastanawiał się, czy nie poruszyć tematu Alberta, jednak po rozważeniu postanowił się z tym wstrzymać. Mogło to oznaczać dodatkowe komplikacje, a tych chciał za wszelką cenę uniknąć. Może jutro… – pomyślał, pożegnał się i wrócił do pokoju. Tam chłopcy dzielili się z Wilem informacjami od Adolfa.
– Kto z kim śpi? – zapytał praktyczny jak zawsze Wil. – Nie mamy trzeciego łóżka.
– To chyba oczywiste – odpowiedział mu Staszek – ty z Achimem a ja z Albertem.
– Niech wam będzie – burknął Achim, który po cichu liczył, że położy się ze Staszkiem. – Tyle że ja i Staszek najwcześniej wstajemy i w takim układzie obudzimy was o szóstej.
– Żeby to pierwszy raz… – burknął Wil. Z całej trójki wychodził najpóźniej, obecnie pracował przy stawianiu barykad na południe od rynku i w pracy musiał być o dziewiątej. – W razie czego nie mam nic przeciwko spaniu z Albertem.
A to jakaś nowość – pomyślał Staszek, sądząc, że chłopcy raczej się nie lubią. Tymczasem rozpoczęła się cowieczorna karuzela z myciem. Wil nie cierpiał zimnej wody i protestował, ilekroć Achim polewał mu głowę. Po każdym ich myciu łazienka wymagała dodatkowego sprzątania. Staszek normalnie opieprzyłby ich i zagonił do roboty, jednak tym razem miał wyjątkowo dość wrażeń i marzył tylko, by ten koszmarny dzień jak najszybciej się skończył.
– Co to za facet? – zapytał podejrzliwie Albert, kiedy po licznych perypetiach udało się w końcu zapędzić dzieciaki do łóżek.
– Właściciel tego mieszkania – odpowiedział bezbarwnym głosem Staszek.
– Czego on od ciebie chciał? – ciągnął Albert a Staszkowi wydawało się, że słyszy w jego głosie ledwie zawoalowaną nutę zazdrości.
– To długa sprawa – odpowiedział Staszek, modląc się w duchu, by rozmowa nie zeszła na niewygodne tematy. Pod względem prowadzenia się podczas rozłąki nie miał się czym chwalić, a nawet wręcz przeciwnie.
– Robiłeś to z nim? – zapytał Albert głosem, który nie wróżył nic dobrego.
– Nie… – skłamał Staszek – choć on pewnie by chciał i robi różne aluzje. Ale wiesz… – postanowił jednak nie robić z siebie świętego. – Czasem walimy sobie z Achimem, wiesz, jak się leży w jednym łóżku…
– Chciałeś powiedzieć: waliliśmy – przerwał Albert ze złośliwym uśmiechem.
– Nie wiem, co chciałem powiedzieć…
– Warunkowo wybaczam – powiedział wspaniałomyślnie Albert, nachylił się nad Staszkiem i zaczął lizać mu oko. – W koszarach też różne rzeczy się robiło, jak to między chłopakami, sam wiesz…
– Przyganiał kocioł garnkowi – wypalił Staszek. – Jak różne te rzeczy?
– Wolałbyś nie wiedzieć. Walenie w dwudziestu było na porządku dziennym. I spróbowałbyś się wyłamać…
– No ty już się tak nie usprawiedliwiaj – wpadł mu w słowo Staszek, którego również piknęło ostro uczucie zazdrości.
– Kiedyś chłopaki sprowadziły jakąś dziwkę, tak, by dowódca nie widział. Cały wieczór ją grzmocili, wypuścili dopiero nad ranem.
– A ty?
– A mnie się udało jakoś wymigać – odpowiedział Albert. – Wiesz przecież, że mnie do tego nie ciągnie. Poza tym kilku chłopaków się chwaliło, że mieli już trypra. Nie wiem dokładnie, co to jest, natomiast wiem, że przenoszą to dziwki. Co prawda namawiali mnie, żebym skorzystał, jednak wolałem, by mnie nazywali pedałem, niż zaryzykować jakieś choróbsko. Zresztą nie tylko ja się nie załapałem. Ale nie pytaj już o nic więcej, chciałbym o tym wszystkim zapomnieć…
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3184
Przeczytał: 84 tematy
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Czw 21:13, 03 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
Jutro na trujniku w godzinach wieczornych zakończenie tej historii, na razie można tam przeczytać trzy dodatkowe odcinki. Tu na forum zakończenie chyba w poniedziałek. Dalej czekam na uwagi, opinie itp – prawdopodobnie nie jest to ostateczna forma tej powieści. Jeśli będzie zainteresowanie, planuję jeszcze nad nią trochę popracować.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Czw 21:14, 03 Maj 2018, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3184
Przeczytał: 84 tematy
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Pią 13:47, 04 Maj 2018 Temat postu: 61. |
|
|
– Jesteś kochany – szepnął Staszek, kiedy po momencie wszechogarniającej euforii leżał na brzuchu, a Albert na nim, swym twardym końcem wciąż jeszcze częściowo w jego wnętrzu. Nic dotąd, nawet ich pierwsze próby, nie przyniosły mu aż takiej satysfakcji. A i Albert nie był już taki rozczulająco nieporadny, doskonale wyczuwał partnera i robił dokładnie to, czego ten oczekiwał. Mógłby spróbować jeszcze raz – pomyślał Staszek, choć byli już po czwartym zbliżeniu tego wieczora i, prawdę mówiąc, coraz bardziej odczuwał rwący ból we wnętrzu. Teraz dopiero zastanawiał się, co widział w tych innych mężczyznach, od Ulricha po Achima, choć ten mężczyzną jeszcze nazwany być nie mógł. To było jak ukłucie komara przy wybuchu bomby. Gładził coraz bardziej muskularne ramiona Alberta, chłonął jego zapach, będący mieszaniną zapachu nasienia, czegoś jeszcze, wybitnie męskiego, potu i taniego, wojennego mydła. Może Albert i podrósł i zmężniał, ale jego twarz i błyski w okach dalej były chłopięce, delikatne, za które dałby się pokroić. No i fujarka mu sporo podrosła, teraz mogli śmiało konkurować ze sobą.
– Połóż się na brzuchu – szepnął Albert i miękkim ruchem wyszedł ze Staszka, a następnie zwlókł się z niego i obrócił rękami.
– Ciii, chłopaki śpią – odpowiedział Staszek. Podczas całego zwarcia powstrzymywał się od jęków i okrzyków, choć dwa albo trzy razy zapanował nad sobą dosłownie w ostatnim momencie. Jeszcze tego brakowało, by zobaczył to Wil… Na razie jakoś się tolerowali, ale Staszek bał się, że nadejdzie taki moment, że dojdzie między nimi do jawnej niechęci albo nawet wrogości. Każdy powód będzie dobry. Co prawda ostatnio sytuacja trochę się wygładziła, jednak dalej nie miał zaufania do tego chłopaka znikąd, już większe dla jego ojca, który był miłym i pogodnym człowiekiem. Cóż, trzeba będzie znaleźć jakiś moment, kiedy zostaną sami, we dwójkę, choć z tym może być ciężko.
– Jak się za nim stęskniłem – szepnął Albert, biorąc Staszkowego mocno sterczącego kutasa w usta. – Wypiję cię całego.
Staszek musiał przyznać, że język przyjaciela też stanął na wysokości zadania, Czyżby na kimś trenował? – zastanawiał się z uczuciem rosnącej zazdrości. Na pewno ich ostatnia miłość wyglądała o wiele ubożej. A może po prostu byli za sobą aż tak stęsknieni?
Ledwie skończyli, drzwi od drugiego pokoju otworzyły się i wyszedł z nich Wil, nagi jak go Bozia stworzyła, ze sterczącym członkiem i nie rozglądając się dokoła pognał do toalety. Trochę się w niej rozbijał, spadł mu garnek na ziemię, ten, którym chciał spłukać muszlę. Staszek chciał mu zrobić awanturę, jednak w ostatnim momencie opanował się. Nie ten moment i nie ten powód. Wszystko mu mówiło, że już niedługo sytuacja obróci się o sto osiemdziesiąt stopni, wystarczy tylko przeczekać.
– Czego on lata z gołą dupą? – zapytał Albert, kiedy Wil zniknął już w pokoju.
– Nie mamy gaci odpowiednich dla niego, wszystkie mu spadają w nocy. Są kłopoty, aby go ubrać nawet do pracy, spodnie też mu spadają, paska nigdzie nie dostaniesz, trzeba ścieśniać je linką.
– A masz igłę i nici?
- Pewnie że mam – dopowiedział Staszek.
– To w dzień mu zeszyję, jak będziecie w pracy. Podoba mi się ten Wil, nawet bardziej niż Achim. Jest mniej wymoczkowaty, bardziej konkretny, widać że wie, czego chce. Będą z niego ludzie.
– Potrafi być nieprzyjemny – stwierdził Staszek, którego zaskoczyła taka gwałtowna obrona Wila. Sam o wiele bardziej wolał bardziej naturalnego Achima, choć istotnie był większym mydłkiem, bardziej nieporadny i zdecydowanie mniej odważny.
– A kto nie potrafi? Ten twój cały Achim tylko oczka wywraca za tobą, choć nie mogę powiedzieć, też go lubię.
A więc tu go boli… Podciągnął slipki i popatrzył na zegarek. Zbliżała się północ, zaczynał się nowy dzień, piątego czerwca.
– Ty dziś nie pójdziesz do pracy – powiedział przy śniadaniu twardym głosem Staszek, patrząc świdrującym wzrokiem na Wila. Niewątpliwie coś złego działo się na mieście, jak Schustraße długa i szeroka, ciągnęły nią od strony rynku masy ludzi, jedni spokojnie, inni w panice, niemal biegiem, przekrzykując się jeden przez drugiego. Staszek usiłował wyłowić coś z tej kakofonii dźwięków, jednak niewiele zrozumiał, tyle że działo się coś niedobrego.
– Tak, żebym dostał kulkę w łeb? – obruszył się chłopiec, gwałtownie odsuwając od siebie kubek z kawą. – Nasz dowódca powiedział, że kto nie przyjdzie do pracy musi się liczyć z tym, że stanie pod sąd wojenny.
– Mam w dupie twojego dowódcę! – niemal wrzasnął Staszek. – Czy nie widzisz, że nawet nie dojdziesz do pracy? Wszystko ciągnie na północ, a ty pracujesz, o ile wiem, gdzieś przy Tauentzienstraße. Będzie dobrze, jeśli twoje miejsce pracy jeszcze będzie istniało. Wybij sobie z głowy.
– To ty też nie pójdziesz do pracy – z ledwie zawoalowaną zemstą w głosie odpowiedział Wil.
Staszek nie był z natury cyniczny, ale w tym momencie nie widział innego wyjścia.
– No fajnie, zostawisz swojego tatusia bez opieki? Nie zapominaj, że to ja się nim opiekuję, trzymam mu fiuta do sikania, bo ma zmiażdżone ramię. Ktoś to przecież musi robić… – skończył i nie bez pewnej satysfakcji popatrzył na Wila.
– No niech ci będzie – mężnie przyjął porażkę chłopiec. – To już jak o tym mówimy, to nie da się czegoś zrobić, bym zobaczył się z tatą?
Chłopiec powiedział to tak pełnym żalu głosem, że Staszkowi zrobiło się miękko w dołku. Przecież nawet Wil ma prawo do swojego szczęścia… W lazarecie co prawda nie dopuszczano do wizyt u chorych, jednak czasem personel dopuszczał tego i owego na kilka minut. Nie było powodu, żeby tym kimś nie był Wil.
– Zobaczę, co się da zrobić – mruknął, odstawił swoje naczynia do zlewu i podszedł w kierunku okna. Na ulicy dalej trwały wędrówki ludów, tym razem w obie strony, choć dalej przeważał kierunek północny. Strach wyjść do pracy – pomyślał. Jednak będzie musiał zostawić razem Wila i Alberta. Ciekawe, co z tego wyniknie?
– Tylko nie ruszać mi się z domu – przestrzegł, gdy stanął na progu mieszkania. – Jak znajdę czas podczas przerwy, wpadnę zobaczyć, co wy tutaj wyprawiacie – zagroził, choć wątpił, czy do tego dojdzie.
– Jeszcze garnek – przypomniał Achim.
Od kilku dni wolno było im zabierać trochę zupy do domu i postanowili z tego skorzystać, zwłaszcza że pojawiła się jeszcze jedna osoba do wykarmienia. Staszek zapakował garnek w siatkę i, ciągle zerkając na zegarek, opuścili mieszkanie.
Im bardziej zbliżali się w kierunku rynku, tym bardziej dostrzegali grozę sytuacji. Wczorajsze bombardowanie wyrządziło wiele szkód w centrum, część budynków była zniszczona, środek ulicy pokrywały zwały gruzu i cegieł. Gdzieniegdzie widać było ciała zmarłych, których nie zdążono jeszcze uprzątnąć. Na zwykle spokojnym o tej porze rynku było gwarno i rojno. Pierwsze, co się rzucało w oczy, to czarna plama oddziałów wojska, stojących u wylotu Schweidnizerstraße, w pełnym rynsztunku. Po chwili na komendę ruszyły na południe. Staszek rozejrzał się dokoła. Prowadząca na wschód miasta Ohlauerstraße przedzielona była barykadą, u szczytu której stało kilku żołnierzy. Przeciskając się i popychając doszli do ratusza. Zabytkowy tympanon, tak charakterystyczny dla tego budynku, był pęknięty prawie na pół. Przy wejściu do lazaretu stało wojsko, pieczołowicie kontrolując każdego wchodzącego i wychodzącego. Staszek na chwilę zmartwiał, czyżby szukali Alberta? Nie było to wcale niewykluczone, Z trudem zmusił się, by iść dalej, czuł, jak ze zdenerwowania plączą się mu nogi. Przez moment zastanawiał się nawet, czy nie wrócić do domu. Ale co to by dało? I tak by go tam znaleźli, ich dane adresowe były dostępne w szpitalu.
– Dein Ausweis – szczeknął żandarm, gdy stanęli przy bramie lazaretu. Staszek i Achim wyciągnęli dokumenty i podali je policjantowi. Ten przyjrzał się im pobieżnie i oddał je.
– Gut, możecie wejść – powiedział tym samym tonem. Jedyne, co przyszło Staszkowi do głowy, to to, że nie będzie mógł wprowadzić Wila.
– Dobrze, że was widzę – powiedział Piontek, kiedy wchodzili na oddział. – Muszę z wami porozmawiać.
– Teraz, zaraz? – zdenerwował się Staszek. Czyżby istotnie chodziło o Alberta?
– Obojętnie, choć najlepiej teraz, widzicie, jaki tu Schlamassel, a będzie jeszcze gorzej.
Pełni obaw weszli do gabinetu lekarskiego. Doktor widział w ich oczach wielkie znaki zapytania. Zapalił papierosa, poczęstował Staszka i wskazał na siedzące miejsca.
– Nie bójcie się, nic wam nie grozi – powiedział doktor zaciągając się dymem. – Po pierwsze, musicie wiedzieć, że front już przełamał linię kolejową i wchodzą do centrum. Możliwe, że jeszcze dziś Rosjanie odbiją Rynek, a wraz z nim nasz szpital. Wolałbym, abyście byli na to przygotowani, może to wyglądać nieciekawie.
– Będą nas zabijać? – zaniepokoił się Achim, któremu słowo „Rosjanie” wystarczyło, by zacząć poważnie obawiać się o siebie.
– Nie sądzę, ale mogą nas wziąć jako jeńców wojennych. Wszystko jest możliwe. Musicie być przygotowani na najgorsze.
Achim zaczął płakać, Staszek położył rękę na jego ramieniu i przytulił go mocno do siebie.
– Aż tak źle nie powinno być – pocieszał ich doktor. – Mówią, że z Berlina jest zgoda na kapitulację im że powinna być dziś albo jutro. Zresztą powiadają, że Berlin padł w środę i że Breslau jest ostatnim miastem, które się broni. Są tacy, którzy twierdzą, że Hitler nie żyje, co wcale by mnie nie zdziwiło.
– Dobrze, a te inne sprawy? – przerwał niezbyt grzecznie Staszek, wychodząc z założenia, że zdąży się nasłuchać plotek na oddziale. Trudno było o bardziej rozgadane miejsce niż szpital, gdzie każdy się nudził i miał czas na puszczanie informacji w obieg.
– Jeszcze dwie. Następna to praca na oddziale. Coraz więcej mamy rannych z obrony południowej części miasta i coraz mniej miejsca. Tych mniej rannych musicie kłaść po dwóch do łóżka, najlepiej jak do złączonych dwóch łóżek położycie trzech. Przewiduję, że zwiozą nam tu co najmniej sześćdziesięciu rannych, a mamy miejsce najwyżej dla dziesięciu. Dacie radę?
– A co mamy nie dać? – odpowiedział Staszek. – Nam to przecież obojętne, tyle, że między tymi łóżkami nie da się już przechodzić. No i jak mam obsługiwać tego w środku? Ale jakoś sobie dam radę.
– Zuch chłopak – odpowiedział Piontek. – No i została ostatnia, równie ważna sprawa. Jak tam u was w mieszkaniu z miejscem?
Staszek po raz kolejny tego dnia stropił się. Czyżby doktor chciał im wcisnąć kogoś na siłę? Już przecież raz to zrobił, biorąc ze sobą Wila, co zresztą na dobre im wyszło, inaczej mieszkaliby gdzieś na północy w Bóg wie w jakich warunkach. Co wymyślił tym razem?
– No jest nas czterech w dwóch pokojach, śpimy po dwóch w łóżku. Ale da się wytrzymać.
– Będę musiał wypisać tatę waszego kolegi, jego bark już się zagoił i nie ma sensu trzymać go w takich warunkach, zwłaszcza że potrzebujemy miejsca na o wiele cięższe przypadki. Weźmiecie go?
– A co nam innego pozostało? – odpowiedział z mieszanymi uczuciami Staszek.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|