Forum GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

I znów będziemy razem
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3170
Przeczytał: 88 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pią 9:55, 23 Mar 2018    Temat postu: 21.

– Wejdziesz w te wrota – Hartmut pokazał palcem na duże drewniane drzwi – i po lewej jest drabina. Wejdź na nią i przygotuj sobie posłanie. Czekaj, przyniosę ci jakiś koc.
Po chwili wrócił z kocem i wręczył go chłopcu.
– Gute Nacht – powiedział – i nie kłopocz się rannym wstawaniem, po prostu wstań, kiedy ci będzie wygodnie, nikt cię nie będzie tu popędzał. Rano przyjdziesz, zjesz i pomyślimy co dalej.
Staszek wziął koc, podziękował i wyszedł z domu. Na dworze było jeszcze jasno, nie licząc ciężkich chmur gdzieś na zachodzie. Miał nadzieję, że utrzyma się ta pogoda. Wszedł do stodoły, mocno pachnącej sianem i czymś jeszcze, nie znal tero zapachu. Drabinkę znalazł bez trudu, gorzej ze wspinaniem się, był już mocno zmęczony, a kąpiel, jakkolwiek zimna, bardziej go zmorzyła niż orzeźwiła. Jakoś przebył tych kilka szczebli i rozłożywszy kod legł na sianie. Co miał jeszcze zrobić? A, uspokoić ogon. To może poczekać, pomyślał. I już miał, zasnąć, kiedy zza wrót stodoły rozległ się pisk. No jasne, Rudi, przypomniał sobie Staszek. Niechętnie zwlókł się z wygodnego posłania i uchylił drzwi psu.
– Ale ty będziesz leżał tu – wskazał kąt ręką a pies nie miał widocznie nic przeciw, po odszedł i legł na stosie słomy. Staszek wrócił na górę, tym razem już nieco sprawniej i momentalnie zasnął. Jednak nie był to długi sen. Poczuł, że siano pod nim jakby zapadło się. Pies? Przecież nie wszedłby po drabinie – pomyślał półprzytomnie. Ten pies jest może zdolny, ale nie aż tak...
– Jest tu kto? – zapytał na głos.
– Ciii… to ja – rozległ się dość głośny szept po jego prawej stronie.
Achim. Co on tu robi? Gdy spał, zrobiło się ciemno, więc logicznie myśląc o tej porze chłopak powinien być we własnym łóżku.
– Nie gniewasz się? Za to, co powiedziałem w domu? Ale ja naprawdę cały czas chodzę głodny.
– Nie… Chociaż teraz daj mi się wyspać, dobrze? – poprosił Staszek. – Miałem ciężki dzień a jutro będzie jeszcze gorszy – Staszek bynajmniej nie był zachwycony.
– Nikt nie chce ze mną rozmawiać – odpowiedział płaczliwie Achim. – Ojciec nie ma czasu, z matką nie ma o czym a Lotta to głupia gęś i na niczym się nie zna.
– Pogadam, ale jutro – odpowiedział Staszek.
– Jutro to sobie stąd pójdziesz – powiedział gniewnie Achim. – Ale mogę spać z tobą?
– Pewnie – Staszkowi było żal chłopaka. – Byle byś mnie nie kopał. Stodoła jest duża. Pogadamy rano, tak bardzo wcześnie to nie wyjdę, wszystko mnie boli.
– To może zostaniesz z nami kilka dni? – nie ustępował Achim.
– Zobaczymy – uciął Staszek. – A ty nie musisz być w domu przypadkiem?
– Nie, często śpię na sianie. W naszym domu są tylko dwa pokoje, jeden mają rodzice, jeden ja z Lottą. To znaczy bardziej ona ze mną. Nie cierpię tego. Jak będę starszy, a wojna będzie jeszcze trwała, to ucieknę z domu na wojnę, Żadna Lotta i nikt nie będą mówili, co mam robić. Tak jak Klaus.
– Kto to jest Klaus?
– Mój brat. Jest na wojnie, ale nie walczy, jest w gestapo w Liegnitz, to niedaleko stąd.
Pięknie, i do tego brat gestapowiec, pomyślał Staszek. Pamiętał, co mówili o gestapowcach w Warszawie. Dobrze, że to się wydało teraz, trzeba wiać z tego domu, gdzie pieprz rośnie. Ale przynajmniej się wyspać…

Leżeli jakiś czas, sen Staszka opuścił. Dziwny chłopak, myślał. Taki porywczy, mówi to co ma na myśli, ale chyba dobra dusza. Z czymś takim jednak daleko nie zajdzie. Leżał koło niego, nawet nie na wyciągnięcie ręki. Staszek słyszał każde poruszenie, głębszy oddech. Już nie był do niego tak bardzo negatywnie nastawiony, jak na początku. Może i faktycznie należało z nim pogadać? Jutro spróbuje.
– Mnie się tak samo robi, jak tobie – powiedział nagle.
– Ale co się robi? – zapytał Staszek.
– Patrz – szepnął Achim. Chwilę pokręcił się, jakby czegoś szukał a zaraz potem Staszka uderzył snop światła. Latarka oświetlała krocze chłopca, Z rozporka wystawał sztywny członek. Nie był duży ani gruby, raczej starsza wersja dziecięcego siusiaka. Żołądź mocno opinał napletek, kończący się tuż przy samym czubku.
– Poczekaj – szepnął i uwolnił się od spodni.
No tak, a on zastanawiał się, kto go podglądał… Patrzył na oświetlone krocze chłopaka. Gdzieś nad członkiem powoli rosły jasne włoski, ale było ich niewiele i jeszcze nie zakręcały się. Jądra prezentowały się ciekawiej niż wszystko inne, pod tym względem Achim na pewno nie był niedorobiony.
– Podglądałeś mnie – powiedział Staszek z wyrzutem.
– Przecież tu nic się nie dzieje, a to zawsze ciekawe – odpowiedział gasząc latarkę. - Gniewasz się na mnie? – zapytał przymilnym głosem.
– Skądże – odpowiedział Staszek. – Sam bym chyba w tym lesie zgłupiał, gdyby nie było nic do roboty. Rozumiem, ale na przyszłość nie rób tego.
– Czasem podglądam Lottę i widzę jej cycki. Ma małe, Emma, moja koleżanka ze szkoły ma większe, a jest od niej młodsza. Powiedz mi – powiedział po dłuższej przerwie – dlaczego to się tak robi. To nie jest jakaś choroba, nie? Zapytałbym ojca, ale się boję. Ja nawet mnie wiem, jak o to zapytać.
Czyżby chłopak rzeczywiście był taki ciemny? No ale przecież on w jego wieku wiedział niewiele więcej a mieszkał przecież w wielkim mieście, miał masę kumpli, z którymi wymieniali się informacjami. Tu, na tej głuszy i w szkole, do której chodzi maksymalnie dwudziestu dzieciaków, dowiedzieć się czegoś jest na pewno ciężko.
– To ty nie wiesz? Żebyś baby dusił i miał dzieci.
– To kobieta nie może mieć dzieci bez faceta? – zapytał. – Przecież to ona rodzi. To znaczy chyba rodzi, bo tak wiele nie wiem, tylko tyle co Arnold, mój kumpel z klasy, mi powiedział. Mnie mówiono, że dzieci przynosi bocian.
– No nie może – Staszek odsunął się nieco od chłopaka. – Najpierw mężczyzna i kobieta muszą ze sobą spać a facet wkłada babce ogon między nogi. Musi być sztywny, bo inaczej nie włoży.
– Jak to między nogi? – nie rozumiał Achim.
– No kobieta ma tam taką specjalną dziurkę, pipę, i tam się właśnie wkłada. Później trzeba ruszać ogonem, żeby się wydobyło mleczko. Wtedy po jakimś czasie z tego rodzi się dziecko.
Achim słuchał tego w zdumieniu. Jego wiedza może i była mała, ale pozwalała na skojarzeniu podstawowych faktów.
– Ty to kiedyś robiłeś? – zapytał wprost.
– No zdarzyło się – wstydliwie przyznał Staszek. Niby dlaczego ma kłamać?
– A co to jest to mleczko? – dociekał Achim. – Czasem jak się rano budzę, to mam klej na pępku i ogon też jest taki sztywny. To jest to mleczko?
– Najpewniej tak – odpowiedział Staszek założywszy, że chłopak po prostu nie zesikał się w nocy.
– A te falbanki?
– Jakie znowu falbanki? – nie zrozumiał Staszek.
– No te – Achim znów zapalił latarkę, chwycił sterczący członek i mocno naciągnął napletek. – Jak mi zwisa to jest taki, takie falbanki się robią, patrz. A jak mi grubnie to widzisz, jak jest. Jakieś mięso chce wyjść na zewnątrz. To nie jest choroba?
– No właśnie nie – śmiał się Staszek. – Normalnie to się powinno zsuwać na dół. U ciebie jeszcze się nie zsuwa.
– A u ciebie?
– No już od dawna tak – odpowiedział Achimowi.
– Pokaż – powiedział twardo.
– To sobie zobacz, nie chce mi się ruszać.
– Naprawdę mogę? – ucieszył się Achim i po chwili grzebał w rozporku.
– Ej nie tak, boli – zaprotestował Staszek, któremu ciepła ręka rwała włosy łonowe. – Poczekaj chwilę.
Podniósł biodra i zsunął spodnie. W tym momencie snop światła skierował się na krocze. Achim obserwował uważnie i w skupieniu, co jakiś czas biorąc głęboki oddech, który Staszek czuł na całym korpusie.
– Ale wielki – szepnął Achim i nacisnął palcem żołądź. – To cię nie boli?
– Nie, skądże – dopowiedział Staszek.
Nagle Achim chwycił Staszkowy członek i zaczął oglądać główkę. Naciągał napletek, który nie chciał osłonić całej żołędzi, próbował tak kilka razy. Staszek, który ostatnio nie mógł narzekać na nadmiar życia seksualnego, zaczął odczuwać coraz większe podniecenie.
– Uważaj, puść, bo mleczko mi pójdzie! – prawie zakrzyknął. Achim puścił i dokładnie w tej chwili strumień nasienia wręcz eksplodował. Achim przyglądał się ciekawie.
– I gdybyś się tak zesikał w kobietę, to z tego byłyby dzieci?
– Mogłyby – odpowiedział Staszek i ruszył się, chcąc naciągnąć spodnie.
– Ej, daj jeszcze popatrzeć – zaprotestował Achim. – Spróbowałbyś mi też ponaciągać?
– Pod warunkiem, że wyłączysz to cholerne światło, daje mi po oczach.
– No dobrze – zgodził się w końcu Achim – ale ja też bym chciał coś widzieć.
_– Przecież znasz swój ogonek, no nie? – powiedział i wyciągnął rękę w kierunku chłopaka. Trafił w okolice pępka, druga próba trafiła w okolice jąder, wreszcie chwycił sterczący narząd.
– Ej, boli – zaprotestował Achim.
– Poczekaj – powiedział Staszek, namoczył palce w kałuży, która zebrała mu się między piersiami i znów wrócił w to miejsce, nawilżając czubek.
– Lepiej? – zapytał.
– O wiele – przyznał Achim. – I rozciągniesz mi?
– Od razu może się nie udać – przestrzegł. – Musisz ćwiczyć, aż pewnego dnia sam zejdzie i to prawie bez bólu.
Ujął narząd w rękę i trzymał jakiś czas rozkoszując się ciepłem. Może Achim nie podobał mu się jako chłopak i normalnie nie zwróciłby na niego uwagi, ale jak sprawy zaszły już tak daleko, to szkoda nie skorzystać. Co więcej, nie czuł się winny, w końcu nie on to zaczął. Delikatnie ściskał gorący ogon, przesuwał palce wzdłuż, naciągał napletek. Sztywne ciało Achima zaczęło nagle odpowiadać, oddech chłopca był coraz głośniejszy i coraz gorętszy.
– Aaaaaaaa – westchnął i potoki gorącej, przezroczystej cieczy zrosiły rękę Staszka. To pewnie ten klej, pomyślał Staszek.
– Ale fajnie się czuję – szepnął Achim. – Przytul się do mnie.

Staszek obudził się pierwszy. Było jasno i prześwity w deskach stodoły tworzyły na sianie nieregularne paski. Nie to jednak zastanowiło Staszka, a bębnienie o dach i to bardzo głośne. Pewnie trzeba będzie odłożyć na jutro ten wymarsz, pomyślał z wściekłością. Dopiero w następnej kolejności dostrzegł Achima, śpiącego na plecach z otwartą buzią i ściągniętymi do kolan spodniami. Jego członek był tak wyprostowany, jak w momencie, kiedy go puścił. Delikatnie, tak żeby go nie obudzić, naciągnął mu spodnie. Jednak nie udało mu się zrobić tego tak, by nie przerwać snu chłopca.
– Cześć – powiedział Achim. – Nie chce mi się wstawać. Dobrze mi tutaj.
– Ale trzeba – roześmiał się Staszek. – Może ten cholerny deszcz w końcu przestanie padać i uda mi się stąd wyjść.
– Zostań jeszcze – powiedział Achim porywczo, niemal błagalnie. – Będziemy razem spali i będzie tak fajnie jak wczoraj w nocy.
Zdaje się, że coś idzie mocno nie tak, pomyślał Staszek. Dał się wciągnąć w głupią sytuację i teraz są tego konsekwencje. Chociaż, tak po prawdzie, czy było mu wczoraj źle? Może nie tak jak z Albertem czy nawet Ulrichem, ważne, że było się czym podniecić. Na pewno to lepsze niż takie walenie na sucho, myślał. Młody jest w sytuacji, w której on sam był dwa lata temu, kiedy byle czym można się podniecić i szybko osiągnąć mokry koniec. Czy przypadkiem nie sprowokował tej sytuacji, to znaczy tych wytrysków, wiedząc jak to się skończy? Chyba jednak nie, wiele jego reakcji było spontanicznych. Trochę mu było żal tego wtłoczoną w głuszę chłopca. Do szkoły nie chodził od początku roku, brak towarzystwa i to jeszcze w takim momencie na pewno mu nie pomaga.

– Dobrze spaliście? – zapytał Hartmut, gdy obaj weszli do kuchni, zmoczeni, choć stodoła, w której spali, znajdowała się niespełna sto metrów dalej.
– Dobrze – odpowiedział Achim – tylko Staszek kaszlał Całą noc i pewnie jest chory.
Co on kombinuje? – zastanawiał się Staszek. – Owszem, zdarzyło mu się zakasłać kilka razy, ale to raczej z powodu jakichś paprochów latających w powietrzu i unoszących się z siana, niż jakiejś rzeczywistej choroby. Domyślał się co prawda tych powodów, ale żeby tak bezczelnie sobie pogrywać? Na razie postanowił się nie martwić, zwłaszcza że był wściekle głodny.
– No chłopaki, zaraz śniadanie – przywitała ich Gertruda od pieca, na którym parowało kilka garnków. – Dużo nie ma, kluski na mleku i chleb z margaryną, ale lepsze to niż nic.
– Jak ręka? – zapytał Staszek ciekawy, czy maść zadziałała tak dobrze jak w jego przypadku.
– O wiele lepiej dziękować Bogu – odpowiedziała.
– Raczej Staszkowi – wtrąciła Lotta wchodząc do kuchni. – Cześć – rzuciła widząc Staszka stojącego przy stole.
– I jakie masz plany na dziś? Zdecydowałeś coś? – pytała Gertruda nalewając zupę na talerze. – No nie stójcie tak, siadajcie do stołu.
– Nie wiem – odpowiedział chłopiec. – Na razie za mocno pada żeby wyjść na dwór. Jak po południu się przejaśni to pójdę.
– A mnie się wydaje, że powinieneś zostać jeszcze dwa, trzy dni – zaprotestowała Gertruda. – Nie wyglądasz najlepiej, jesteś blady i masz czerwone oczy. Wyśpij się porządnie, nikt cię stąd nie wygania. Albo… – zadumała się. – Może ty jakąś pannę tam masz we Wrocławiu? Przyznaj się – powiedziała z uśmiechem, tak naprawdę nie oczekując odpowiedzi. Staszek coś wymamrotał nieśmiało, co mogło być zrozumiane zarówno jako potwierdzenie, jak i zaprzeczenie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mark55
Adept



Dołączył: 13 Mar 2008
Posty: 49
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 15 razy

PostWysłany: Pią 11:01, 23 Mar 2018    Temat postu:

No widzisz, homowy, z przyjemnością czytam twoją historię. Dawaj dalej. Ja też ciągnę swoją, ale w miarę możliwości czasowych. Może jutro, albo w niedzielę wrzucę kolejny odcinek.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3170
Przeczytał: 88 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 11:54, 24 Mar 2018    Temat postu: 22.

– Nie ma nic do roboty? – zapytał Staszek po śniadaniu, które smakowało mu jak nigdy dotąd. – Chyba rzeczywiście przeczekam ten deszcz.
– Nareszcie mówisz rozsądnie – pochwalił go Hartmut. – Jak ci się nudzi, możesz rżnąć ze mną drzewo. Całe dwa sągi czekają na zmiłowanie. Achim ma do posprzątania piwnicę. Nie myśl, że ci daruję – rzucił w jego stronę.
– Długo zamierzacie siedzieć w tej drewutni? – zainteresowała się Gertruda – a może by tak siadł z Achimem do książek? Chłopak tylko pięć klas skończył a powinien być już w siódmej. A ty ile, kawalerze?
– Siedem – odpowiedział z dumą w głosie Staszek. – I uczyłbym się dalej, gdyby nie ta wojna. Musiałem przerwać szkołę, niestety.
– No widzisz. Dla tego nygusa najlepiej jest, jak do książek nie pędzą. Próbowałam sama go uczyć, to się nie dało, Lotty słucha jeszcze mniej…
– Bo ona jest głupia – powiedział taszcząc worek ziemniaków przez kuchnię. – Tu są zgniłe, trzeba je przebrać – powiedział chcąc zagłuszyć poprzednią uwagę.
– Achim, ile razy cię prosiłam, byś tak nie mówił o siostrze. Sam nie jesteś od niej mądrzejszy. Jeszcze raz tak powiesz to dostaniesz przez łeb – to mówiąc pogroziła mu kraciastą ścierką.
– Dobrze – przerwał tę wymianę zdań Staszek. – Do południa porżnę to drzewo jak trzeba, a po obiedzie siądę z Achimem do matematyki. Może tak być?
– Może – zgodziła się Gertruda. – Na początek powtórz z nim tabliczkę mnożenia, dodawanie i odejmowanie, ledwie to pojmuje. Później, jak zdążysz to ułamki.
Staszek nie przepadał za matematyką, wolał czytać książki. Z matematyki miał przyzwoite stopnie, ale go nie pociągała trochę zmienił zdanie, kiedy samodzielność zaczęła wymagać od niego liczenia i planowania. Tymczasem przestał myśleć już o przymusowym pobycie w tym dziwnym domku pod lasem w kategoriach przeszkody i dość wcześnie zaczął odczuwać jego dobrodziejstwa. Zastanawiał się, czy nie urządzić się tu na dłużej, tak do kwietnia, kiedy pogoda ustabilizuje się na tyle, że będzie spokojnie mógł spać w lesie, nie budząc się zamarzniętym na kość. Na razie ma całkiem wygodne siano i pełną, mimo że niezbyt wystawną michę. A do roboty przywykł i mu nie przeszkadza, byle tylko nie dać się wykorzystywać. Brat w gestapo, jeśli nieobecny, nie powinien być większą przeszkodą. Trzeba będzie ich później o niego popytać, bo jego pojawienie się w obecności Staszka nie mogło skończyć się dobrze. Dobrze, a Albert? – pomyślał nagle. I nie wiadomo, do czego by doszedł, gdyby nie wołanie Hartmuta.

Gdy szli do drewutni, padało nawet mocniej niż poprzednio, co ostatecznie przesądziło o decyzji Staszka. Najlepiej spędzić tu tydzień, może dwa. Będzie musiał o tym porozmawiać z Hartmutem albo Gertrudą. Zauważył, że o wiele lepiej dogaduje się z mężczyznami niż z kobietami i to na pewno nie z tego powodu, że bardziej odpowiadają mu seksualnie. W ogóle nie łączył tego z tą dziedziną życia. Choć tak po prawdzie, to ze zbyt wieloma kobietami do czynienia nie miał. Frau Lemke nie lubił, czego nie zmieniła nawet jej tragiczna śmierć. O własnej matce nie chciał nawet myśleć, kochał ją, ale według jego prywatnych poglądów dalej była babą, nie zawsze wiedzącą czego chce i zbyt często dającej się wodzić za nos przez ojca. Na tym damskim tle odznaczała się żona Hartmuta, kobieta zdecydowanie wiedząca czego chce, konkretna i potrafiąca trzymać dom żelazną ręką mimo swojego męża niezguły. Takie małżeństwo na odwrót, pomyślał. I z kim tu pertraktować? Męska solidarność mówiła, że z nieco dupowatym Hartmutem, potrzeba konkretnej rozmowy – że z Gertrudą. I bądź tu mądry.
– Kawaler przebierze te bale z lewej i wybierze te suche i niespleśniałe, ja zrobię to samo z tymi po prawej i będziemy rżnąć – powiedział Hartmut, gdy wszli do drewutni, zostawiając otwarte drzwi.
Staszek z zapałem zabrał się do roboty. Kłody były ciężkie, sporo przegniłych, które już dawno należało wysuszyć albo wywalić, bo zarażały te zdrowe. Mimo ładnego wyglądu i porządku w domu, gospodarstwo nie było specjalnie zadbane. Może jak Achim dorośnie… myślał. Tylko czy zostaną na tym miejscu? Z tego, co słyszał, te ziemie miały należeć do Polski opanowanej przez Rosjan, w zamian za Lwów czy Wilno. Polacy na pewno nie będą chcieli trzymać tu Niemców, bo to zawsze problem, pewnie ich wszystkich wygonią, obojętnie czy brali udział w wojnie, tak jak rodzina Alberta, bo przecież Albert walczy we Wrocławiu, czy też żyli sobie z dziada pradziada na uboczu, jak Hartmut i Gertruda Schneiderowie. Nikt się nie będzie nimi przejmował, bo niby z jakiej racji? A na ich miejsce przyjdą ci z Wilna, Lwowa, Stanisławowa czy innej Kołomyi. Zresztą ci też utracą wszystko, co mieli. Dlaczego to jest tak niesprawiedliwe? – myślał i coraz bardziej było mu żal Schneiderów. Niby wychwali syna gestapowca, ale z tonu, jakim mówił o nim Achim wynikało, że rodzina nie jest wcale z niego dumna.

Zamyślony Staszek nie zauważył, że stos belek niebezpiecznie się przegiął. Gdy usiłował powstrzymać tę drzewną lawinę było już za późno i toczące się jeden przez drugi bale raniły go w kilku miejscach w udo. Natychmiast podbiegł do niego Hartmut, podniósł go z podłogi i spojrzał na niego badawczo.
– Chyba kawaler się skaleczył – powiedział wskazując na pokaźną i zwiększającą się plamę krwi na szarych, drelichowych spodniach.
– Nic mi nie jest – odpowiedział Staszek i zakręciło mu się w głowie.
– Kawaler się położy – rozkazał. Staszek posłusznie położył się na pokrytej trocinami podłodze. Hartmut uwolnił go od spodni. Staszek oblał się rumieńcem wstydu. Miał tylko jedną parę majtek, od Alberta zresztą i zakładał ją tylko podczas największych mrozów. Jednak zawsze pokazać się mężczyźnie to nie to samo, co kobiecie, pocieszał się. Gdy już był bez spodni, spojrzał na ranę. Znajdowała się ona na prawym udzie, nieco poniżej jąder, mniej więcej na odległość dwóch palców, była krótka, ale głęboka i krwawiła obficie.
– Nie wygląda to zbyt ładnie – zmartwił się mężczyzna. – Pójdę do domu, zobaczę, co się da zrobić. Na razie zdejmij koszulę i tamuj tę krew.
– Ale to moja ostatnia – zaprotestował chłopiec. Miał co prawda jeszcze jedną, ale nie nadawała się do noszenia, trzeba było ją wyprać, tylko gdzie?
– Na razie się nie martw – odpowiedział twardo Hartmut. – Zdrowie najważniejsze.
– Niech pan przyniesie moją walizkę, tam są opatrunki i woda utleniona – poprosił Staszek.
Hartmut prawie biegiem opuścił drewutnię i po niespełna minucie wrócił również w ten sam sposób, dźwigając walizkę. Po chwili rozwinął śnieżnobiały bandaż zakładał opatrunek.
– Dorosły chłop już jesteś – powiedział, a Staszek w lot pojął, o czym mówi. – A nie wyglądasz na tyle. Jak cię pierwszy raz zobaczyłem, dawałem ci najwyżej dwanaście lat. To już Achim jest starszy.
– Mam ponad piętnaście – z dumą odpowiedział Staszek.
– To wiesz co? – powiedział zniżając głos. – Jak już będziecie na sianie, to niech kawaler pogada z Achimem o tych wszystkich damsko-męskich rzeczach. No wie kawaler, o jakich. Co do czego służy, skąd się biorą dzieci, co to jest to białe mleczko, jak sobie myć i tak dalej – Staszek zauważył, że te słowa przychodziły mężczyźnie z trudem i cały czas odwracał głowę w stronę drzwi, jakby spodziewał się, że ktoś nadejdzie. – Ja nie mam odwagi z nim o tym pomówić, Gertruda na pewno tego nie zrobi. Nie chcę, żeby mi syn zrobił jakąś głupotę albo wyrósł na jakiegoś dzikusa.
– Dlaczego na dzikusa? – zdziwił się Staszek. Propozycja Hartmuta zaskoczyła go i zastanawiał się, czy nie powiedzieć mu prawdy. Zdecydował się jednak, że trochę hipokryzji nie zaszkodzi, zwłaszcza w sytuacji, kiedy był na ich garnuszku i czekał na rozwój tej rozmowy.
– A bo to tak jest – westchnął Hartmut – że jak chłopak czegoś nie wie, to robi głupoty, dzieciaka kobiecie machnie, bo nie wie, że nie wszystko można co się chce. Poza tym… Zdaje się, że Achim podpatruje Lottę w kąpieli. Nie wiem, czy zdaje sobie sprawę, że źle robi. Ja dzieciaka nie uderzę, ale gdybym to powiedział Gertrudzie, to sprałaby go na kwaśne jabłko. Szkoda go, bo poza rzadkimi wyskokami to dobre dziecko. A teraz już najwyższy czas na to, bo już mu się wije gniazdko, widziałem, jak go ostatnio kąpałem. Poza tym plami łózko w nocy, nawet wysyłam go na siano, dopóki to wszystko się nie uspokoi. Kawaler się nie wstydzi?
I jak tu odpowiedzieć na takie pytanie? – zastanawiał się Staszek.
– No pytał – odpowiedział – ale na razie go zbyłem. Jednak wychowanie to sprawa rodziców, nie chciałem się wtrącać.
Mało się nie roześmiał przy tym kłamstwie. Może nie z wielką przyjemnością, przynajmniej na początku, ale się wtrącił i to poszło za daleko. Daleko za daleko.
– Niepotrzebnie – zmartwił się Hartmut. – Takich rzeczy młody chłopak dowiaduje się od starszych kolegów, zawsze tak było i pewnie zawsze tak będzie. To jest naturalna kolej rzeczy, bo w szkole tego nie uczą, a jak uczą, to za późno. Matka jest po to, by wytłumaczyć córce co trzeba. Ja się o tych rzeczach dowiedziałem też od kolegów, a szkoda, bo minęło mnie kilka dobrych okazji – uśmiechnął się jakby na wspomnienie.
– No ja też się dowiedziałem od kolegów – odpowiedział Staszek – później trochę poczytałem z takiej zakazanej książki w bibliotece.
– No jak Achim w maju w czterdziestym czwartym wyszedł ze szkoły, tok dotąd do niej nie wrócił. Niech ta cholerna wojna się szybko skończy…

– A co tu się dzieje? – usłyszał od wrót. W drzwiach stała Lotta i bezczelnie patrzyła się jak Hartmut go bandażuje. Był tak ułożony, że właśnie z tamtej strony był najlepszy widok na miejsce, którego nie pokazałby żadnej dziewczynie, do tego dotyk ciepłej męskiej ręki spowodował że jego członek nieco się powiększył, choć dalej był wiotki, przypominał raczej lekko naprężoną strunę.
– Lotta, wyjdź stąd natychmiast – wrzasnął Hartmut a Staszek zdziwił się, bo nie podejrzewał tego safanduły aż o taką reakcję.
– No niech wam będzie – powiedziała nadąsana i z miną obrażonej księżniczki wyszła z drewutni.
– Patrzcie ją – powiedział gniewnie. – Dziewczyna młoda, a już nie ma wstydu. Przecież mówiłem w domu, że chłopak nogę ma rozciętą. To ta jeszcze przyjdzie się gapić.
– To co, rżniemy to drewno? – przerwał tę perorę Staszek, który już doszedł do siebie.
– Hardy jesteś, ale uważam, że należy ci się trochę odpoczynku. Teraz pójdź do domu, niech ci Trudi zrobi coś do picia, bo sporo krwi straciłeś.
Przechodząc chwiejnym krokiem przez podwórze Staszek brodził w głębokich kałużach. Deszcz był taki, że z ledwością dostrzegał kontury domu. Nawet, jeśli to przestanie padać, to pola będą przez kilka dni tak grząskie, że ciężko będzie po tym chodzić, pomyślał. Zwłaszcza teraz, po tym głupim wypadku. Noga piekła go wściekle i każdy ruch sprawiał ból. Wszedł do domu i skierował się do kuchni, która w tym konkretnym przypadku była siedzibą domowego ogniska. Tu nie tylko jadło się, ale prowadziło rozmowy, czy po prostu siedziało bezczynnie, jeśli był na to czas. Miał wrażenie, że Lotta popatrzyła się na niego jakoś dziwnie. On sam bał się jej spojrzeć w oczy. Jakże odmienna sytuacja od tej wczorajszej, kiedy bez żadnego skrępowania wyskoczył ze spodni, by pokazać swój już gotowy do akcji skarb Achimowi, gorzej, nawet pozwolił się mu dobrać do siebie. A Lotta… Ciekawe, czy widziała coś takiego po raz pierwszy u dorosłego mężczyzny? Bo przecież Hartmut powiedział, że już wygląda jak dorosły chłop, a z tego co dotychczas widział, nie za bardzo się pomylił, bo taki jak Ulrich to już chyba nie będzie. Ulrich… – pomyślał i jeszcze raz wrócił pamięcią do tamtego wieczora. Co by się stało, gdyby on go tam jednak odwiózł i to tego samego dnia? Wzdrygnął się.
– Widzę, że ci zimno, zaraz ci zrobię czegoś do picia – powiedziała Gertruda, która właśnie obierała ziemniaki.
– Mogę w tym czasie obrać kartofle – zaofiarował się Staszek.
– Ty masz teraz odpoczywać, ziemniaki może obrać Lotta – Gertruda była nieugięta. – Robotny chłopak jesteś – dodała. – Gdyby tak moje dzieci…
– A kto dzisiaj poodkurzał szafki? – zaprotestowała dziewczynka. – I sobie nic nie zrobiłam…
– A szkoda – powiedział wchodzący do kuchni Achim.
– Achim, uspokój się, ale zaraz! Najlepiej poszukaj sobie książki do matematyki, bo po obiedzie będziesz się uczył.
– Ale ja do lasu muszę…
– W taki deszcz nigdzie nie pójdziesz. No, słyszałeś co mówiłam?
Achim popatrzył się gniewnie na matkę, pokazał siostrze język tak, by matka tego nie widziała i szybkim krokiem wyszedł z kuchni.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Nie 10:34, 25 Mar 2018, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
waflobil66
Wyjadacz



Dołączył: 15 Lis 2010
Posty: 505
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy

PostWysłany: Sob 17:58, 24 Mar 2018    Temat postu:

Chciałbym skomentować, coś napisać, ale nie bardzo mam co, poza tym że świetnie mi się to czyta. Do fabuły też się nie odniosę, bo zacząłem czytać z chomika i jestem kilka odcinków do przodu, a nie chciałbym przypadkiem spoilerować Wink (1)
No może tylko o jednym wspomnę: Odkąd Staszek ruszył w drogę wzrasta moja ciekawość, jak to wszystko się zakończy, bo puki co nie potrafię sobie sam wyobrazić żadnego sensownego scenariusza Wink (1)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3170
Przeczytał: 88 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 18:22, 24 Mar 2018    Temat postu:

Jestem już przy 41. odcinku (tym razem nie publikuję na bieżąco bo trochę się w trakcie zmienia) i muszę powiedzieć, że będą dwa zwroty w akcji.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3170
Przeczytał: 88 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 10:27, 25 Mar 2018    Temat postu: 23.

– Ale będziesz mnie uczył krótko, dobra? – szepnął Achim. Siedzieli w kuchni przy stole, Lotta weszła, usiadła również i zaczęła czytać jakąś książkę.
– Ale ona niech wyjdzie – protestował Achim. – Przy niej nie mogę myśleć.
– Zapomniałeś, że w sypialniach grzejemy tylko na noc? – odparowała. – Nie zjem cię, jeśli o to chodzi.
– Ale będziesz się ze mnie śmiała – odpowiedział rezolutnie Achim,
– Przysięgam, że nie będę – odpowiedziała Lotta i demonstracyjnie podniosła książkę w twardej okładce na wysokość oczu, jednak tak, by nie stracić z widzenia Staszka.
– Pisz – polecił Staszek. Heidi miała siedemdziesiąt pięć ziarenek fasoli. Dwadzieścia pięć zasadziła w ogródku….
Staszek obserwował piszącego Achima, który wysunął z przejęcia język przy lewym ust. Jego twarz była skupiona, widać na niej było wysiłek, a jednak było w niej coś zawadiackiego, niemal łobuzerskiego. Gdy on będzie miał dzieci, chciałby, by wyglądały podobnie. Dopiero teraz dotarło do niego, że nie będzie miał żadnych dzieci. Nigdy wcześniej nad tym nie myślał, ale przecież konkluzja z jego dwóch ostatnich lat była oczywista i nie mogła być inna. Nawet jeśli jakimś cudem znajdzie Alberta, nawet jeśli jeszcze większym cudem zamieszkają razem, to wcale nie będą mieć kogo wychowywać, mieć tego szczęścia choćby uczyć pisać czy liczyć. Dopiero teraz rozumiał, na czym polega szczęście, jeśli ma się dziecko…
– Szesnaście! – wykrzyknął uradowany Albert i była to dobra odpowiedź. Kiedy Staszek skinął głową, twarz chłopca promieniała ze szczęścia.
– Mówiłem, że to umiem! – powiedział z dumą. – Daj teraz coś trudniejszego.
– Proszę bardzo – odpowiedział Staszek. Tasiemka na sto dwadzieścia centymetrów szerokości…
– E, same babskie zadania, jakichś dla chłopaków nie masz?
– Ja ci dam babskie… – syknęła Lotta znad książki.

Tak spędzili wczesne popołudnie, a największy komplement usłyszał od Achima.
– Jak ty tłumaczysz to tak, że wszystko rozumiem. Lotta tłumaczy tak, że nic z tego nie wiem. Chyba dam ogłoszenie do gazety: Zamienię siostrę, nawet ładną na brata, może być brzydki, ale musi być mądry.
– Miałeś już brata i różnie to jest z jego mądrością – powiedziała Gertruda, która od jakiegoś czasu obserwowała tę dziwną lekcję. – Jednak chyba lepiej, że masz siostrę.
– Chyba tak… – zgodził się Achim.
Staszek chciał zapytać o tego brata, ale coś go powstrzymywało, Paradoksalnie była to jedyna osoba z tej rodziny, której się bał, mimo że zarazem jedyna, której nie widział na oczy.
– Ej, Trudi, już wpół do trzeciej, czy nie miałyście dziś iść do Urszuli? – zapytał dotychczas milczący Hartmut. – Jak będziecie tak się wlokły, to nie wyjdziecie zanim będzie ciemno.
– No właśnie nie wiem, czy w ten deszcz… – zastanawiała się Gertruda. – Ale jajka same się nie przyniosą, Może da się wydębić z funt cukru,
– To niecałe trzy kilometry – nie ustępował Hartmut. – Jak teraz wyjdziecie, może wrócicie zaraz po zachodzie słońca.
Staszek zrozumiał z tej rozmowy, że Gertruda prowadzi z tą Urszulą jakiś skomplikowany handel polegający na wymianie różnych rzeczy. Coś takiego robili również państwo Lemke, bo z tego, co było w sklepach, trudno było wyżyć. Jeszcze teraz miał przed oczyma puste półki sklepu w Schreiberhau. Tyle że tam szeptało się o tym po kątach, jakby to było coś zakazanego, tu mówiło otwartym tekstem i nikt się tego nie wstydził.

Gdy Gertruda i Lotta wyszły, do kuchni wszedł Hartmut dźwigający duży, trzydziestolitrowy sagan.
– Teraz, Achim, przynieś dwa wiadra wody – polecił i zabrał się za rozpalanie paleniska w piecu, które od obiadu zdążyło już prawie całkowicie wygasnąć.
– Po co to? – zapytał Achim.
– Wykąpiecie się, jak kobiet nie ma w domu. Wiem, że Staszek kąpał się wczoraj, ale w zimnej wodzie to żadna kąpiel.
– A noga? – zapytał Staszek.
– Nic jej nie będzie, przy okazji przemyjesz to porządnie, jak trzeba.
A więc tak to sobie wymyślił. Nawet sprytnie. Staszek nie wiedział tylko, czy będą zupełnie sami, bał się, że może i Hartmut zacznie podglądać.
– A teraz rozbierać się a ja idę do stodoły – zapowiedział Hartmut przygotowawszy kąpiel. – Jak się wykąpiecie, to Achim wie, gdzie odnieść balię i stągiew,– powiedział i wyszedł, głośno zamykając drzwi.
Chłopcy weszli do balii, w której woda podniosła się prawie po brzegi.
– Nie kop mnie po jajkach, bo to boli – powiedział Staszek.
– A ponaciągasz mi skórkę?
Staszek spojrzał na dno balii. Członek Achima, jeszcze przed chwilą wiotki i niewielki, osiągnął już swą największą długość i apetycznie kołysał się w falującej wodzie.
– Wieczorem, jak będziemy spali. Teraz po prostu się wykąpmy.
– A ja ci ponaciągam – uparł się Achim i bezceremonialnie chwycił sztywniejący członek Staszka.
– Puść, wariacie, nie teraz…
Ojciec wszedł do kuchni, kiedy Achim szorował, starszemu chłopcu plecy. Staszek przeraził się, bo co prawda nie robili nic świńskiego, ale Achimowy rycerz stał dzielnie. Nawet obijał mu się o pośladki i Staszek mógł się założyć, że nie było to przypadkowe. Jego może nie był w stanie pełnej gotowości, ale ręka Achima sprawiła, że i tak różnił się znacznie od tego, co Hartmut widział kilka godzin temu. Co będzie teraz?
– Nie przeszkadzajcie sobie – rzucił, omiótł kuchnię długim, nieco ukrywanym spojrzeniem i wyszedł.
– Już wiesz, czemu ci teraz nie ponaciągam? – szepnął Staszek do ucha Achima. – Lepiej unikać tego przy dorosłych.

Kobiety nie wracały. Hartmut przygotował szybką kolację, którą zjedli we trójkę. Staszek siedział cały czas z mocno bijącym sercem.
– Może złapała je armia sowiecka po drodze – powiedział Achim.
– Nie mów byle czego, tu nie ma armii sowieckiej – odpowiedział Hartmut, podkreślając „tu”. – Na północy są, Liegnitz, Bunzlau, Görlitz…
– Ale mogli tu przyjść, sam mówiłeś, że do Liegnitz jest blisko – upierał się Achim.
Staszek wstał od stołu, poszedł do sieni, z torby wygrzebał mapę i wrócił z nią do kuchni. Hartmut zapalił świec a Staszek rozłożył mapę.
– Patrz – powiedział – tu jest Lähn, najbliższe miasto. Tu na dole masz Hirschberg…
– Tam, gdzie byłem u dentysty! – ucieszył się Achim, – A nasz dom też tu będzie?
– Tu w tym miejscu – Staszek pokazał małą kropkę. – To, co na zielono to lasy. Bunzlau masz tu – pokazał – a Liegnitz tu. Z tego co mówi twój tata, granica, gdzie są Ruskie jest mniej więcej tu – powiódł palcem wzdłuż niewidzialnej linii. – Idą na zachód, więc tu raczej nie przyjdą.
– Dasz mi tę mapę? – zapytał Achim mimo piorunującego wzroku ojca.
– Z chęcią bym ci dał, ale będzie mi potrzebna po drodze.
– To jednak idziesz? – zasmucił się chłopiec.
Achim zrobił zmartwioną minę, ale nie protestował, Staszkowi zrobiło się smutno z innego powodu; wszystko wskazywało na to, że ta mapa na zbyt długo mu się nie przyda. 🔔 Co z nimi będzie? Dwa dni wystarczyły, by polubił ich bardziej niż rodzinę Lemke przez ponad półtora roku. Hartmut jakby odgadł myśli Staszka.
– Nie wiadomo, czy my tu będziemy dalej mieszkać, możliwe, że będziemy musieli się wyprowadzić – powiedział.
– A przecież sam tata powiedział, że ten dom wybudował mój pradziadek – Achim co prawda wiedział o możliwości przesiedlenia, jednak nie mógł się z tym pogodzić.
– Wątpię, czy Rosjan będzie to interesowało – powiedział smutno ojciec.
– Dlaczego? Dlaczego Klaus nie walczy? – pytał desperacko Achim. – Przecież jest w wojsku, a z tego co mówił, nie jest i nigdy nie będzie na froncie.
– Bo Klaus nie jest żołnierzem a bandytą, synu. Pamiętaj, że Gestapo nie walczy z wrogiem, przynajmniej na ziemiach niemieckich.

– No i jak po kąpieli? – zapytał Hartmut, gdy Achim pobiegł do wygódki za stodołą.
– Pan mnie specjalnie to władował – zaśmiał się Staszek, tylko żeby ukryć zmieszanie i nerwy.
– No trochę tak… – przyznał Hartmut. – Chciałem po prostu, żeby to się stało w sposób naturalny. Nigdy nie wiadomo, co go w życiu czeka. Ja pierwszego gołego faceta zobaczyłem w szpitalu, miałem chyba dwanaście lat i operację ślepej kiszki. Spaliśmy w ośmioosobowych salach. Chyba sobie wyobrażasz, jaki to był szok. Zabiegi przeprowadzano w salach, oczywiście nie wszystkie, a te prostsze. W nocy niektórzy mężczyźni zabawiali się, nie muszę ci mówić, jak. Wolałbym, żeby Achim był przygotowany na to, że może coś takiego zobaczyć. Sam się zgodzisz, że nieco starszy chłopak, dobrze rozwinięty, ale do zaakceptowania pod względem wieku to nie sześćdziesięcioletni dziad.
Po swoim pobycie u doktora Ulricha Staszek nie miałby nic przeciw dziadowi, byle był ogolony i odpowiednio wyposażony. Z drugiej strony on sam był wprowadzany w ten świat przez nieco tylko starszego chłopca… Może faktycznie taka kolej rzeczy jest najlepsza.
– A ta skórka na czubku, wie kawaler jaka, to mu się zsuwa?
– Nie do końca – przyznał Staszek – ale jak trochę nad nią popracuje, to mu zejdzie. Albo jak mu podrośnie.
– A już się martwiłem, że z nim coś nie tak. Miałem takiego znajomego, który z tego powodu nie mógł mieć dzieci, w ogóle miał trudności w dosiadaniu bab. A co do Achima to tylko kawaler może do niego dotrzeć, on cię bardzo lubi, nawet kawaler nie wie, jak on odżył, kiedyś tu przyjechał. A właśnie, kawaler zakosztował już kobiety?
Dlaczego mu o tym nie powiedzieć? Im mniej kłamstw tym lepiej, już wystarczająco nałgał w ciągu ostatnich dni.
– No stało się – przyznał i, początkowo nieśmiało opowiedział całą historię z Frau Lemke. W miarę jak mówił, czuł się coraz lżej. Ludzie mówią „jakby kamień z serca zrzucił” i odtąd on, Staszek, będzie znał to uczucie.
– No widzi kawaler, gdyby Achim tak trafił, nawet do końca nie wiedziałby, co się z nim dzieje. A ja nie umiem o tych rzeczach mówić, wam młodym jest o wiele łatwiej dogadać się między sobą.

Gertruda z Lottą wróciły krótko przed dziewiątą,kiedy Hartmut już się ubierał aby po nie wyjść. Weszły do kuchni obładowane torbami, ale na próżno by oczekiwać na ich twarzach szczęścia czy choćby zadowolenia. Gertrudy oczy były podkrążone, jakby płakała, Lotta rozglądała się niespokojnie, wyraźnie czegoś wystraszona.
– A co wy takie… Z pogrzebu wracacie? – zapytał Hartmut. Żona zmierzyła go zimnym spojrzeniem.
– Staszek, nigdzie nie idź, bo to co teraz powiemy, też ciebie dotyczy. Dobrze żebyś wiedział.
Staszek, któremu oczy się kleiły i miał zamiar już iść spać, posłusznie usiadł przy stole.
– Masz, zapal – Gertruda podała chłopcu papierosa. Staszek przyjął, zapalił i zaciągnął się głęboko dymem.
– Przyjechał Werner, wiesz, ten, który mieszka koło Bunzlau, to nasz kuzyn – wyjaśniła patrząc na Staszka. – Rosjanie szkli przez wieś, niszczyli wszystko, co mieli po drodze. Gdy doszli do jego zagrody, podpalili ich dom, wywlekli ich dzieciaki, Hansa i Hildę do ogrodu i tam zgwałcili we trzech, a żonę, którą też zgwałcili, zastrzelili, bo rzuciła się bronić dzieci. Sam Werner miał o tyle szczęście, że tego dnia był w jakiejś ważnej sprawie w Bunzlau, nawet nie wiedział, że tego dnia front będzie przechodził przez jego okolice, choć dobrze wiedział, że są już blisko. Kury, świnie, wszystko zarżnięte, to znaczy z tego co mówił, do świń strzelali. Wszystko zabrali ze sobą. Werner zupełnie postradał zmysły, kilka dni nie mógł w ogóle zasnąć, teraz śpi dwie, trzy godziny na noc.
– Co to znaczy zgwałcili? – zapytał Achim.
– Jak będziesz starszy to się dowiesz – zgasiła jego ciekawość matka, w tym samym czasie Hartmut oczyma nawiązał kontakt z synem i przeniósł wzrok na Staszka. – Po głowie na pewno nie głaskali. Dzieciaki żyją i Achim trzyma je u szwagierki. Zabrałby do Urszuli, ale tu przecież frontu jeszcze nie było. Nie wiadomo, czy Ruskie tu nie przyjdą, a tam już byli.
Staszek zastanawiał się, co to wszystko ma z nim wspólnego. Nie on wywołał tę wojnę, nie on gwałcił dzieci jakiegoś Hermana, wreszcie on też wycierpiał na tej wojnie.
– Dlatego, Staszek, naprawdę się zastanów, czy chcesz do tego Wrocławia, bo tam będzie jeszcze gorzej. Przecież te Ruskie zachowują się jak zwierzęta, jeszcze i ciebie zgwałcą i zabiją. Najchętniej bym cię tu zatrzymała, nawet przywiązała do pieca, ale tak przecież nie można, a ty zrobisz, co zechcesz. Tylko zastanów się, czy jest sens marnować życie przez własną głupotę. Stąd nikt cię nie wywali, jak da się wyżywić cztery osoby, to da się pięć.
– Na razie to się nie ruszę przez ten deszcz – odpowiedział – a później zobaczę.
– Źle tu masz? – zapytała Lotta.
– No nie narzekam – odpowiedział jej, chyba pierwszy raz, jak się do niej odezwał. – Przysięgam, że jeszcze przemyślę i na pewno nie zniknę bez pożegnania, natomiast coś wewnątrz mi mówi, że muszę tam być.
Nie dodał, że chodzi o Alberta, ale po twarzy Gertrudy widział, że chyba domyślała się powodu, nawet jeśli myślała, że chodzi o dziewczynę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3170
Przeczytał: 88 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 9:38, 26 Mar 2018    Temat postu: 24.

Tym razem Staszek i Achim poszli spać razem do stodoły zupełnie oficjalnie, nawet błogosławieni przez Hartmuta. Dla Staszka było jasne, że tak od razu to oni nie zasną.
– Co to znaczy „zgwałcił” – zaatakował Achim jeszcze zanim rozłożyli koce i legli na posłaniach.
Staszek nie bardzo wiedział, jak odpowiedzieć. Coś słyszał, coś się mówiło, ale nikt jakoś nie wnikał w szczegóły i musiał się salwować uruchomieniem własnej wyobraźni. Sam tego nie doświadczył i miał cichą nadzieję, że nigdy się to nie stanie.
– Jakby ci to powiedzieć… – zaczął.
– Po prostu. Nie musisz oszukiwać.
– Bo to wcale nie jest takie proste. Mówiłem ci wczoraj, jak się robi dziecko, prawda? Mężczyzna kładzie się na kobiecie i jej wsadza. Tylko że normalnie i kobieta i mężczyzna chcą, żeby to zrobić. Gwałt jest wtedy, kiedy kobieta nie chce, a mężczyzna chce i robi to na silę, Jak jest z kolegami, to tamci pomagają, przytrzymują ręce i nogi, by nie wierzgała.
Achim słuchał lekko wstrząśnięty.
– A jak się gwałci chłopca? Przecież chłopiec nie może mieć dzieci. Po co mieliby więc to robić?
Logika tego wywodu poważała, niemniej odpowiedź była niemożliwa, zwłaszcza że Achim może i coś wie, ale zupełnie nie ma doświadczenia.
– No chłopcu to wpychają w pupę – powiedział i w duchu błagał, by chłopak nie kontynuował tematu. Jednak bezskutecznie.
– To po co to robią?
– A tego to już nie wiem. Nigdy się nie zastanawiałem – powiedział Staszek zastanawiając się, czy kiedyś kłamał bardziej bezczelnie. Jednak szczera rozmowa w tym temacie będzie możliwa może za sto lat, pomyślał.
Gorzej, że nie wiedział, jak dalej prowadzić tę rozmowę. Doszli do momentu, kiedy wiedza Staszka kończyła się gwałtownie, pozostały jedynie doświadczenia. A co, jeśli prawda jest zupełnie inna? Brak odpowiedzi oznaczał upadek autorytetu w oczach Achima, co wcale nie było mu na rękę, bo może się przydać i to już w niedalekiej przyszłości. Postanowił jednak nie poddawać się.
– Widzisz Achim, rozciągałem ci wczoraj skórkę, prawda? Było ci przyjemnie?
– Pewnie że było. Dziś już dwa razy to zrobiłem – pochwalił się – i jeszcze bym chciał. Ale to jak odpowiesz mi na pytanie.
– A przyjemnie ci jest jak strzykasz mleczkiem?
– Pewnie!
– No widzisz. W dziurce u kobiety jest jeszcze przyjemniej niż jak to robisz ręką. Najprzyjemniej jest właśnie jak pozbywasz się mleczka. I po to się to robi, nie zawsze do zrobienia dziecka.
– No dobrze – dociekał dalej Achim. – Ale przecież oni mieli tam dziewczynkę i kobietę. Dlaczego zrobili to chłopcu?
Cholerny dzieciak – pomyślał Staszek. Gdyby go mniej lubił, zrzuciłby go pewnie z tego stogu. Po co on się godził na tę rozmowę?
– Moim zdaniem żeby pokazać, kto tu rządzi i żeby poniżyć całą rodzinę.
– Nie rzygali przy tym? Przecież to wstrętne?
W pewnych przypadkach może być nawet przyjemne, pomyślał Staszek, ale nie zamierzał tak głęboko wgłębiać się w temat, w którym i tak miał niewiele do powiedzenia. Oby tylko to, co powiedział, było chociażby zbliżone do prawdy, a jeśli nie, to niech się wyda dopiero, kiedy go już tu nie będzie. Na razie niebezpieczeństwo wydało się zażegnane, Achim przestał pytać i Staszek gotów byłby się założyć, że miele w głowie otrzymane dopiero co informacje i lada chwila wystrzeli z jeszcze trudniejszym albo bardziej szokującym pytaniem. W końcu raz uruchomionej lawiny nie da się już zatrzymać i albo spadnie u podnóża góry, albo roztrzaska się o jakąś ścianę. Było ciemno a z ruchów Achima wynikało, że gładzi się po kroczu.
– Spróbowałbym takiej dziurki, nawet nie u kobiety, bo przecież nie z Lottą. Ale jak to zrobić?
– Musisz poczekać – uśmiechnął się Staszek. – Przecież niekoniecznie to musi być tu i teraz, prawda?
– Można by spróbować do butelki, ale nie mamy chyba takiej z odpowiednim otworem, wszystkie albo za małe albo za duże. A gdyby tak… – zastanawiał się.
– Co?
– Dałbyś mi wsadzić swojego do buzi? Tylko na chwilę – popatrzył błagalnym wzrokiem na Staszka, który zauważył to mimo ciemności. Nie chciał natomiast, by do tego doszło. To, co do tej pory robili, mieściło się mniej więcej w jakichś normach i Staszek był przekonany, że właśnie to miał na myśli Hartmut – pogadać, nawet zwalić małemu konia, żeby nauczył się to robić w sposób kontrolowany i pokazać, jak wygląda wytrysk. W każdym razie miało to jeszcze jakiś sens. To się nie mieściło w wyznaczonych granicach. Nie chciał temu chłopakowi wyrządzać krzywdy, co prawda na początku nie cierpiał go, ale później to wszystko się pozmieniało i teraz go lubił i nie chciał dla niego źle. Nie wiadomo, co jeszcze przed nimi. To, że są Niemcami, nie jest w tym momencie najbardziej istotne. Tyle że mleko już się wylało, mleczko również i chłopak rozpalał się z godziny na godzinę. Co też jeszcze przyjdzie mu do głowy? Jeśli on to wymyślił przez kilka minut, to na jaki pomysł wpadnie za tydzień? Poza tym… On sam jeszcze tego nie robił, choć ssali mu już i Albert i Ulrich, każdy na swój sposób, Ulrich nawet nieco lepiej, wolno, ze znawstwem. U Alberta chodziło raczej o to, by jak najszybciej zaspokoić i siebie i jego. Sam jeszcze tego nie robił, odczuwał lekkie obrzydzenie, choć, o ile pamięta, później tego żałował.
– Więc pozwolisz mi czy nie? – naciskał dalej Achim.
– Sam nie wiem. Nie uważasz, że to głupie?
– Tylko raz – błagał Achim.
– Niech ci będzie, ale na krótko – odpowiedział. – Potrzymasz chwilę i koniec.
– To nie ruszaj się i poczekaj – szepnął Achim.
Staszek myślał, że po prostu nachyli się, poliże i wypuści, ale Achim miał zupełnie co innego w głowie. Na czworakach przelazł za głowę Staszka i, przyświecając sobie latarką, umieścił się za chłopcem. Zgasił światło, następnie wymacał głowę i jej poszczególne wraz z najważniejszymi – wargami i legł na korpusie Staszka. Miękkie siano spowodowało, że głowa chłopca zapadła się nieco i, wbrew obawom, miała spore możliwości manewru. Achim początkowo nie trafił, więc Staszek pomógł mu nieco językiem, by przekierować członek z nosa do ust. Wyszukał lekką słoność i zapach szarego mydła, którym jeszcze niedawno się nacierali. Achim tymczasem ściągnął Staszkowi spodnie i schwycił jego narząd, bawiąc się główką, od wczoraj przedmiotem jego fascynacji. Staszek chciał zmusić Achima do jakichś ruchów, trudno jednak zrobić to z zatkanymi ustami i jądrami przywierającymi do nosa. Chwycił więc za biodra i dwa razy podniósł w górę tak, że w skrajnej pozycji członek znajdował się w ustach tylko do wysokości łepka. Opuszczając celowo utworzył językiem blokadę, by chłopak odczuł przyjemność i zechciał ją powtórzyć. Nie przeliczył się, Achim może i był pojętnym uczniem, ale teraz kierował się wyłącznie instynktem. Jego ruchy stawały się coraz bardziej drapieżne, zaborcze a nawet bolesne, tyle że on nie zdawał się tego dostrzegać. To co miało być chwilą przeciągało się w czasie, w pewnym momencie przyśpieszony i coraz szybszy oddech chłopca zapowiedział koniec. Jedyne, czego nie przewidział to tego, że z braku koordynacji Achim nie zapanuje nad momentem wytrysku. I rzeczywiście tak się stało, jego język zaczął tracić kontakt z członkiem, który pokrywała kleista ciecz.
– Jakie to jest… – Achim długo szukał słowa, kiedy już leżeli kolo siebie dysząc z wyczerpania. – Zrobimy jeszcze raz?
Ten to ma zdrowie, pomyślał Staszek. Choć ta zabawa mu się podobała, sen opanowywał go coraz bardziej.
– Może jak się prześpimy…
– A może ja ci to zrobię? – zapytał Achim po dłuższym zastanowieniu. – Tylko ty masz długiego i możesz mnie udusić.
– Może jednak nie – bronił się Staszek. Tego tylko brakowało… – Ja nie mam problemu z dziurami i chwilowo za żadną nie tęsknię.
– Ale ja chcę jeszcze raz zobaczyć jak sikasz – dalej upierał się Achim.
– To sobie zobacz, nie bronię ci tego. Dlaczego mi nie zwalisz?
– Co to znaczy zwalić? – zapytał Achim. – Wichsen… Gdzieś to słyszałem, ale nie bardzo mogę sobie przypomnieć gdzie… Ach, już wiem, od kumpla z klasy, tylko nie wiedziałem o co chodzi. Pokażesz?
– To włącz tę swoją cholerną latarkę. Nienawidzę jej, ale może się przydać.
Gdy chłopiec włączył latarkę, Staszek ją przejął a następnie ujął dłoń Achima i naprowadził na cel. Ten prawie momentalnie chwycił ideę i poprowadził zabawę do końca. Gdy już było po wszystkim, przysunął się do korpusu Staszka i zaczął wąchać.
– Dziwnie pachnie, ale mi się podoba – powiedział i palcem rozsmarował część nasienia. – Porozciągasz mi trochę z tym płynem? To jest fajne.
– To ty jeszcze nie masz dość? – zdziwił się Staszek.
– No nie…

Nieco później leżeli koło siebie a Achim głaskał piersi Staszka.
– Szkoda, że nie masz cycków jak kobieta – powiedział. – Bardzo mi się podobają. Nawet bym tam wsadził swój ogon i tak poruszał, by poszło mleczko.
Wyobraźnia Achima przerażała Staszka. Do czego zdolny jest się posunąć? – myślał. Na chwilę obecną wyglądało to tak, że chłopak dorwie pierwszą dziewczynę, która będzie chciała mu dać i momentalnie machnie jej dzieciaka.
– Bądź ostrożny – przestrzegł go. – Chyba nie chciałbyś zostać ojcem w wieku szesnastu lat. Po co sobie marnować życie?
– Ale chyba się można jakoś przed tym zabezpieczyć? – zapytał Achim. – Owinąć ogon podczas wsadzania czymś takim, co nie przecieka? Bo przecież sam powiedziałeś, że od tego sikania są dzieci?
Cholera, pomyślał Staszek. Coś tam kiedyś słyszał, nawet widział, leżał w krzakach i koledzy wyjaśnili mu co i jak. Jednak specjalnie go nie interesowało, poza tym jest wojna, kto myśli o takich rzeczach, kiedy brakuje chleba i zwykłych ubrań?
– Są takie gumki, które się naciąga, nazywają się kondomy i kupuje się je w aptekach, ale ciężko dostać, chyba teraz produkują o wiele bardziej potrzebne rzeczy – wyjaśnił.
– Widziałeś takiego kondoma?
– No widziałem, nic nadzwyczajnego. Biała gumka.
– A nakładałeś sobie?
– Nie – roześmiał się Staszek – tamten był używany i zniszczony, leżał sobie na ziemi.
– A może..
– Na razie nic nie kombinuj, przyjdzie czas to przyjdzie rada. Śpimy już, oczy mi się zamykają.

Gdy Staszek się obudził, Achim leżał na nim z głową wtuloną w podbrzusze. Przynajmniej i on i chłopak mieli ciepło, pomyślał. Wsłuchiwał się w poranny szum na dworze. Zwrócił uwagę, że nie padało, słyszał jedynie wiatr i odgłosy domowych zwierząt z budynku obok. Dobry dzień na wyjście, pomyślał wbrew swojej poprzedniej decyzji.
– Chłopcy, śniadanie na stole! – rozległo się wołanie Gertrudy.
– Już zaraz – odkrzyknął i za chwilę obudził Achima.
– Nie idźmy – powiedział porywczo.
– Głodny jestem – odparł Staszek, uchylił się Achimowi, który próbował rzucić się na niego szczupakiem i dotarł do drabinki.
– Nie pada i będę musiał wyjść z ojcem w pole – poskarżył się. – A mi się dziś nie chce pracować. To już wolę się z tobą uczyć.
– Zobaczymy – powiedział już od drzwi, wyszedł i skierował się do studni. Przemył twarz, umył ręce i ruszył na śniadanie.

Gdy wszedł do kuchni, zauważył, że coś jest inaczej niż zwykle i nie chodziło tylko o czerwoną pelargonię na oknie, która została przestawiona w lewy róg okna. Gertruda była uśmiechnięta i prawie niepodobna do siebie i nawet życzliwie odnosiła się do męża, którego na co dzień traktowała z zauważalną wyższością.
– Co zamierzacie dziś zrobić?
– No ja bym poprosił kawalera, by mi pomógł ładować obornik na wóz, bo już czas nawieźć ziemię za stodołą i pole przy rzece. Kawaler się zgadza?
– Pewnie, że się zgadzam.
– A ja przyniosłam od Urszuli trochę cukru i upiekę ciasto – powiedziała zadowolona Gertruda. – Czemu ten dzień ma nie być lepszy od innych?
Staszek nie znał odpowiedzi na to pytanie ale wiedział, że ciastem na pewno nie pogardzi.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pon 9:51, 26 Mar 2018, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3170
Przeczytał: 88 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 0:44, 27 Mar 2018    Temat postu: 25.

Zapach obornika przywiódł wspomnienia gospodarstwa, w którym pracował półtora roku i tam towarzyszył mu codziennie, a nawet zaczynał każdy jego dzień.
– Kawaler, widzę, i smrodu się nie boi – pochwalił go Hartmut. – Załadujemy tylko ten wóz i wywiozę go na pole, tam porozrzucam z Achimem, nie chcę kawalera aż tak wykorzystywać.
Lemke zrobiłby to bez wahania, pomyślał. Cokolwiek zrobił w jego życiu, żył z wyzyskiwania. Ale nie czas teraz rozgrzebywać stare rany, pomyślał, tym bardziej, że dobry nastrój utrzymywał się przez cały czas, twarz Hartmuta nie była nawet tak posiekana bruzdami, jak zawsze. Staszek dowiedziałby się czegoś na ten temat, tyle że zakładał, że może to być jakaś rodzinna informacja, nieprzeznaczona dla jego uszu. A może nastąpił jakiś przełom w wojnie? Z tym też należało się liczyć. W tym domu nie było radia, nawet elektryczności, oświetlano świecami. Informacje mógł jednak przynieść każdy, dom był co prawda daleko od innych zabudowań, ale przecież dostępny.
– Stało się coś? – zapytał, gdy wbili widły w brunatną masę i odpoczywali podczas załadunku.
– A co się miało stać? – zdziwił się Hartmut.
– No wszyscy tacy jacyś… pogodni – długo szukał odpowiedniego słowa. – No i ciasto… Nie wiem, czy podczas wojny trzy razy jadłem ciasto, zwłaszcza po czterdziestym trzecim.
– A, to – Hartmut uśmiechnął się. – Tobie mogę powiedzieć, boś mądry i dojrzały kawaler. Jak was wczoraj zobaczyłem, takich młodych jurnych źrebaków, to mi się na figle z żoną zebrało, cały wieczór baraszkowaliśmy, pierwszy od dwóch lat.
– Dwóch lat? Zdziwił się Staszek. Mimo że żenowało go wtrącanie się w czyjeś najbardziej intymne sprawy, to jednak wytrzymać dwa lata bez seksu to się chyba nie da. On sam by pewnie nie potrafił, już jak pół roku nie było Alberta, to zaczął szaleć i pewnie dałby się nawet brandzlować Lemkemu, gdyby ten o to poprosił.
– A bo kawaler nie wie, my się pokłóciliśmy w czterdziestym trzecim – powiedział zapalając papierosa i podsuwając Staszkowi czerwoną paczkę Gute Privat. One też były luksusowe, na co dzień palił popularne Juno. – Poszło oczywiście o Klausa, pewnie słyszałeś, że mamy starszego syna. No więc wtedy po raz pierwszy usłyszałem, czym się zajmuje. Że nie walczy z wrogiem, a zajmuje się tak zwanymi śledztwami wewnętrznymi, aresztuje normalnych porządnych Niemców. On uważa, że to są zdrajcy narodu, ale po mojemu to ściga tych ludzi, którym nie podoba się Hitler i ta cała banda. Miałem takiego znajomego Udo Reina, porządny facet, chodziliśmy razem do szkoły, mieszkał trzy wsie dalej. Udo wysłał swoje dzieci do Szwajcarii i wcale tego nie krył, że mu się ten cały Schlamassel nie podoba. Właśnie mój syn go aresztował, pół wioski patrzyło, jak go pod karabinami z pola ściągali, w tym mój syn. Wtedy powiedziałem starej, że już nie mam syna. Zaczęły się awantury, bo ona bardzo za Hitlerem była. Półtora roku to trwało. Dopiero, kiedy się dowiedziała, że Klaus zastrzelił dziesięcioletnią dziewczynkę, bo rzuciła się na matkę, kiedy Gestapo usiłowało ją zabrać, to przejrzała na oczy. Przez ten czas oddzieliłem ją od mojego łoża, spaliśmy początkowo w dwóch pokojach, ja z Achimem a Gertruda z Lottą. Powoli przestaliśmy się kłócić, nawet zaczęliśmy razem spać, no ale już mi do baby nie było spieszno jak kiedyś, człowiek się w końcu starzeje, a i innych zmartwień przybywało, zdechł mi koń,drugiego nie kupisz, bo gdzie? Dopiero wczoraj się to we mnie odezwało, jak zobaczyłem te wasze sterczące ogony…
– O przepraszam, mi nie sterczał – zaoponował Staszek.
– No zwisać to nie zwisał – powiedział wesoło. Wziąłby kawaler do ręki, poruszał trochę, to żadna baba by potem nie odmówiła. Nie ma się czego wstydzić – dodał rzucając tlący się jeszcze niedopałek na stertę obornika. – Ja też byłem młody i w głowie miałem figlowanie. Różne się rzeczy robiło...
Wstał, przydeptał tlący się niedopałek i chwycił widły, widać uznał przerwę za zakończoną. Staszek również skończył palić, ale swojego wygaszonego kiepa schował do kieszeni, myśląc, że nie wiadomo, kiedy się przyda. Pracowali jeszcze jakiś czas w milczeniu. Staszek pomyślał, że Hartmut wygląda teraz, jakby go coś gryzło, nie dawało spokoju. Popracowali jakiś czas, kiedy nagle wbił widły w parujący obornik i zmów pogrzebał po kieszeniach w poszukiwaniu papierosów.
– A może kawaler by się tak naszą Lottą zainteresował? Robotny kawaler jest, mądry, jurny, od diabła nie brzydszy, czego więcej potrzeba takiej dziewczynie? Gdzie ja lepszego absztyfikanta znajdę? A ona oczkami za kawalerem wywraca, oj wywraca… Kawaler taki jeszcze niewyrośnięty, ale podkarmimy, podtuczymy…
Staszek popatrzył na Hartmuta w osłupieniu, z początku myśląc, że się przesłyszał.
– To znaczy… – zabrakło mu słów, aby skończyć myśl.
– Ja oczywiście kawalera do niczego nie zmuszam, ale niech kawaler sobie rozważy. Źle kawalerowi u nas nie będzie a i żoneczka jak się patrzy.
– Ale ja mam dopiero szesnaście lat – zaprotestował.
– No do żeniaczki to trochę mało, ale i pośpiechu nie ma. Jak nas wywalą, to zabierzemy kawalera ze sobą.
Staszek nie wiedział, jak polemizować z Hartmutem. Przecież tego się nie dawało nawet ugryźć. Owszem, liczył się z tym, że przyjdzie taki moment, że zaczną go pytać o żonę, ale to dopiero za kilka, a nawet kilkanaście lat. Tymczasem przyszedł o wiele szybciej.
– Niech mi pan da się zastanowić nad tym wszystkim, dobrze? Ja lubię Lottę, ale ślub… Chyba za młody jeszcze jestem, bo jakoś mnie jeszcze do żeniaczki nie ciągnie. Może za rok, dwa, kto wie.
Konkretna rozmowa według niego nie była możliwa. Tak naprawdę to należało się spakować i ruszyć w dalszą drogę, zwłaszcza że deszcze się już skończyły i nie było dalszej wymówki. Niestety dalej czuł się zmęczony, noga go bolała, zwłaszcza pod wieczór i bał się, że nie da rady, sytuacja we Wrocławiu też go martwiła, jeśli prawdą jest to wszystko, co i tym mówią. Chciał mieć czas do namysłu, może dowie się czegoś nowego. Nie mógł zaprzeczyć, że jednym, z powodów był Achim, przynajmniej ktoś sprawia, że jeszcze kompletnie się nie załamał. Potrzebował seksu i go miał. Chłopak może i woli kobiety, ale i z facetem daje sobie radę i nawet go to bawi. Natomiast bezpośrednia, szczera odmowa mogła go narazić na kłopoty. Rzecz jasna z Lottą nie miał zamiaru się żenić, jako i z żadną inną kobietą na świecie. Gdyby to było możliwe, to najwyżej z Albertem.
– Nikt kawalera do niczego nie zmusza, ale zastanowić się warto.

Minęło kilka kolejnych dni, w których pozornie nic się nie działo. Staszek pracował, uczył matematyki Achima, pomagał Gertrudzie w noszeniu ciężkich rzeczy. Dość szybko zauważył, że w pobliżu przebywa Lotta, mimo że tak naprawdę nie jest potrzebna. Jej spojrzenia stawały się coraz dłuższe i natarczywe. Staszek nie wiedział, jak reagować na te prawie oficjalne zaloty. Kiedyś, bodaj czwartego dnia pobytu w domku Hartmuta siedział w kuchni i obierał ziemniaki, kiedy nagle wtargnęła Lotta, w jakiejś dziwnej koszuli, której jeszcze u niej nie widział. Koszula była rozpięta mniej więcej do połowy brzucha, a pod nią częściowo widoczne małe piersi poruszały się w rytm jej kroków.
– Nie widziałeś mamy? – zapytała, chociaż Staszek był przekonany, że matka powiedziała, że całe przedpołudnie będzie kopać ogródek i sadzić kartofle. Jej przybycie i to w takim stanie było tylko pretekstem, by zanęcić go cyckami, pomyślał. Jak przewidział wcześniej, widok nie ruszył go w żaden sposób a nie chciał głośno i wprost powiedzieć, co o tym myśli.
– Pewnie jest w ogródku i sadzi ziemniaki – odpowiedział.
– Rzuć ten nóż i pogadaj ze mną – zażądała. – Lubisz mnie choć trochę?
Staszek nigdy nie tęsknił za wojną, ale w tym momencie z chęcią przywitałby jakiś wystrzał, nawet kilka kilometrów dalej.
– Pewnie że lubię.
– Mama mówi, że ty chcesz dostać się do Wrocławia, bo masz tam jakąś kobietę, to prawda? – z jej głosu przebijała troska i jakiś odcień zazdrości.
– Nie… – odpowiedział, nie przerywając obierania. – Mam tam przyjaciela, który jest w Wehrmachcie i broni miasta, to wszystko. Wymordowali mu całą rodzinę a chłopak nawet o tym nie wie.
– I to naprawdę jest dla ciebie takie ważne? Nie on jeden broni miasta i nie on sam nie wie, co się dzieje w domu. Ty zresztą też nie wiesz, co się dzieje w twoim, prawda?
– Prawda – westchnął. – Jak się da wydostać z Breslau to pojadę do Warszawy. Jednak do tego potrzeba pieniędzy no i odwagi.
– A ty jesteś odważny?
– Nie wiem… – westchnął, przerwał obieranie i z nożem w jednej ręce i kartoflem w drugiej wbił wzrok w siemię.
– Poszedłbyś walczyć na front? – zapytała.
– Lotta! – zawołała w tym momencie matka. Dziewczyna wstała, następnie zdecydowanymi ruchami zapięła koszulę i wybiegła z kuchni.
Ciężko się gada z dziewczynami, pomyślał. Teraz był już przekonany, że Lotta do niego coś czuje. Możliwe, że, jak to mówił Hartmut, jakieś inne objawy były wcześniej, ale do niego nie trafiły. Co zrobić w takiej sytuacji? Może by i spróbował, ale zupełnie nie wiedział, jak się do tego zabrać, a na instynkt nie mógł liczyć, działał tylko w odniesieniu do mężczyzn. Miał więcej kłopotów z odpowiedzią na jedno damskie pytanie niż ze zdjęciem po raz pierwszy spodni przed mężczyzną.

W jednym Staszek był konsekwentny. Zaczęło się kolejnej nocy w stodole, wkrótce po trudnej rozmowie z Lottą. Achim zasmakował w ssaniu, Staszek nie protestował, więc Achim szalał z zadowolenia. Leżeli właśnie i odpoczywali po wyjątkowo gorącym zwarciu, kiedy Achim zaskoczył go po raz kolejny.
– Pamiętasz, mówiłeś coś o wsadzaniu w pupę – odezwał się wyjątkowo cicho.
– No pamiętam – odpowiedział Staszek. – Ale przecież sam się dziwiłeś, po co to komu, skoro to i tak nic nie da?
– Pamiętam, ale… namyśliłem się – powiedział to wyjątkowo poważnie tak że Staszek uśmiechnął się mimochodem. – Dasz spróbować?
– Nie – odpowiedział prawie bez namysłu. – To nie jest dobry pomysł.
– Ale dlaczego? – Achim aż podskoczył na sianie. – Sam powiedziałeś, że ludzie to robią, więc nie może to być nic złego. Ja rozumiem, że jak cię zmuszają, to jest gwałt, sam mi to powiedziałeś. A jak nikt nikogo nie zmusza? To jeszcze bardziej przypomina duszenie kobiety, bo przecież leżysz na całym ciele.
Rozmowy z Achimem nauczyły go, że logika nie zawsze idzie w parze ze zdrowym rozsądkiem i, co tu dużo gadać, ze zwykłą przyzwoitością.
– Słyszałeś coś o zboczeńcach? – zapytał.
– Tak prawdę mówiąc, to nie. To znaczy słyszałem, że to są tacy ludzie, którzy gonią bezbronne kobiety i potem, jak to mówisz, gwałcą. Lotta mówiła kiedyś, że w Lähn kiedyś gonił ją zboczeniec. Ledwie mu uciekła.
Staszek odetchnął, przynajmniej był jakiś punkt wyjścia w tej rozmowie, którą chciał poprowadzić „po warszawsku”, tak jak rozmawiał z kolegami, kiedy jeszcze tam mieszkał.
– Coś tam wiesz, ale nie do końca – odparł. – To oczywiście są zboczeńcy, ale jest ich cała masa i robią nie tylko to.
– To są jacyś inni? – zaciekawił się Achim.
– Pewnie. Przede wszystkim są pedały – słowo to z trudem przeszło mu przez usta. – To tacy faceci, którzy kochają się w innych panach. I oni właśnie robią takie rzeczy.
– A co to jest złego zakochać się w innym chłopaku? – zdziwił się. – Przecież dwóch chłopaków może też robić takie rzeczy, co nie? My to robimy i jest fajnie. Dla mnie to żaden zboczeniec, jeśli nie robi krzywdy. Co to kogo obchodzi, w kim ktoś się kocha?
– Jednak obchodzi i za to idzie się do więzienia. Czasem na długo.
– I jak wyjdzie z więzienia to już przestanie być, tym, no, pedałem? – dociekał Achim.
– No nie – odpowiedział Staszek, przeklinając w duchu, że dał się wciągnąć w tę rozmowę.
– To po co w ogóle go zamykać? – zdziwił się Achim. – Jeśli naprawdę się kocha, to wyjdzie i dalej będzie tak samo…
Achim nie wiedział, że w tym momencie wygrał serce Staszka. Ten zaś biedził się ze znalezieniem odpowiedniego argumentu i nic nie wymyślił.
– Ale do kochania to są dziewczyny, lepiej nie kombinować – przestrzegł go żartobliwie, i wymierzył mu lekkiego klapsa w tyłek.
– Nie bij mnie! – zaprotestował, ale śmiał się. – Bo oddam!
– Tylko spróbujesz! Spać!
PO chwili obaj spali już mocnym snem, Achim oczywiście w swej ulubionej pozycji z głową na brzuchu Staszka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3170
Przeczytał: 88 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 10:27, 28 Mar 2018    Temat postu: 26.

Tego dnia Achim wstał wcześniej i mimo iż usiłował wyciągnąć przyjaciela z pieleszy, ten postanowił jeszcze trochę pospać, tym bardziej że deszcz znów bębnił o dach stodoły. Pospał więc trochę. Obudził się godzinę później i zwlókł się z posłania. Już miał wyjść na plac dzielący zabudowania gospodarcze od głównego budynku, kiedy nagle coś go zastanowiło. Zastygł, obserwował i nasłuchiwał. Po kilku sekundach zidentyfikował zbliżający się warkot samochodu, na tyle głośny, by nie zaryzykować wyjścia. Nie minęło kilka chwil i na drodze przed domem zaparkowało duże czarne auto, z którego wysiadł wysoki, barczysty mężczyzna ubrany w czarny mundur. Z tej odległości nie było widać twarzy, mimo to Staszek natychmiast rozszyfrował sylwetkę, tak podobną do Hartmuta. A przecież zapewniali go niejednokrotnie, że ten człowiek się tu nie pojawi… – pomyślał. Jeśli się nie zdenerwował, to tylko dlatego, że wiedział, że dzień, w którym wszystko się zmieni, a święty spokój weźmie w łeb, był nieunikniony i liczył się z tym każdego dnia. Ten raj nie mógł trwać wiecznie. Co teraz robić? – zastanawiał się gorączkowo. Przede wszystkim obadać sytuację. Wiedział, że nie może się tak po prostu oddalić z wielu względów, choćby i tego, że w domu została jego walizka. Ukryta, zakamuflowana, no ale przecież Klaus mieszkał w tym domu kilkanaście lat i pewnie zna wszelkie schowki. Innym powodem było to, że nie chciał zostawić swoich gospodarzy bez wiadomości, sprawiedliwie mówiąc, należała się im, w końcu przez ponad tydzień zajęli się nim prawie jak synem. Prawie? Nawet w rodzinnym domu nie miał takiej dobrej opieki.

Mężczyzna zapukał i wszedł do domu, Staszek nawet nie zauważył, kto mu otworzył. Błyskawicznie podjął decyzję. Wybiegł na plac i wszedł do graniczącego ze stodołą kurnika, który miał wyjście na drugą stronę. Później przebiegł wzdłuż zabudowy, mało nie przewracając się o niechlujnie ustawione wiadro. Sklął w myślach Achima, bo to pewnie jego sprawka, przebiegł jeszcze kilka metrów, ominął wybieg dla konia i na chwilę przystanął. Teraz należało być ostrożnym, bo z niektórych okien domu mógł być widoczny, a nie wiadomo gdzie siedzą, oby w kuchni. Prześlizgnął się do ogródka, który graniczył z domem od bocznej strony, następnie nachylony przebiegł pod oknem sieni, grzęznąc po kostki w błocie, w które zamieniła się skopana ziemia po tygodniowych ulewach. W końcu osiągnął cel, był już przy lekko uchylonym oknie w kuchni. Słyszalność była średnia, ale po chwili przyzwyczajania się do nowych warunków i uspokajania oddechu mógł zrozumieć większą część rozmowy. Klausa było słychać najlepiej, widać siedział przy stole, głos Hartmuta jak zwykle był nieśmiały i dość cichy, zagłuszany czasem przez Gertrudę, która tradycyjnie stała przy piecu.

– Mówiłem ci, żebyś nie przyjeżdżał – to był głos ojca, twardy, zdecydowany.
– Nie mogłem inaczej – tłumaczył się Klaus swym niskim basem. – Cudem uszliśmy z Liegnitz. Teraz będziemy koncentrować się na tym, co zostało. Mam się zgłosić na posterunek gestapo w Lähn, tam mnie przyjmą.
– Gówno mnie to obchodzi – powiedział zimno Hartmut. – Tu mieszkał nie będziesz, Niech ci koledzy pomogą coś załatwić, skoro cię tu przysłali. Chyba jasno się wyraziłem.
– Kiedy mnie tu oddelegowali właśnie dlatego, że mieszkam w pobliżu. Nie zapominaj, że jesteś moim ojcem. Wyrzeczenie się własnego syna jest niegodne Niemca.
– Ty mnie gówniarzu nie będziesz uczył, co jest godne a co niegodne.
W tym miejscu do kuchni weszła Lotta. Staszek struchlał. Przecież o ile Hartmut i Gertruda doskonale rozumieli powagę sytuacji, ich dzieci nie miały pojęcia o tym, że zdradzając Staszka narażają go na najwyższe niebezpieczeństwo. Na szczęście Lotta ograniczyła się do wzięcia gorącej wody do mycia ze stągwi i szybko wyszła.
– Lotta, widzę, że cycki ci urosły – pochwalił Klaus i uśmiechnął się lubieżnie. – Już niedługo będziesz mogła być dumną niemiecką matką.
– Wypchaj się – odpowiedziała dziewczynka i opuściła kuchnię.
Klaus bez pytania wziął papierosa ze stołu i zapalił. Staszek usłyszał trzask zapałki pocieranej energicznym ruchem o draskę.
– Zostaw nasze papierosy – upomniał go ojciec. – Jesteś dorosły, pracujesz, stać cię na to, by sobie kupić. Nie myśl, że będziemy cię tu karmić.
– Eh, nic dziwnego, że na razie przegrywamy tę wojnę – wściekał się Klaus – skoro własny ojciec odmawia synowi jedzenia. I to mają być te wspaniałe niemieckie rodziny? Ale zobaczycie, już w maju, w czerwcu sytuacja się odwróci i będziemy zwycięzcami. Mamy wspaniałą broń, która spowoduje, że rozwalimy aliantów w dwa tygodnie.
– Coś na razie to was tylko wyganiają – stwierdził kwaśno Hartmut. – chyba że z Liegnitz przyjechałeś tu tylko na wycieczkę – zadrwił. – No ale tak to jest, kiedy ten cały Führer jest wariatem.
– Nie masz prawa tak mówić! – wrzasnął Klaus wstając z miejsca tak, że Staszek słyszał łomot przewracającego się krzesła.
– Jeśli masz robić awantury, to najlepiej będzie, jeśli natychmiast opuścisz to miejsce – odezwała się matka. – Nie chcemy tu bandytów. I nie wycieraj sobie ust Führerem, nikt ci nie kazał strzelać do dzieci. Ty nie jesteś urzędnikiem Rzeszy, ty jesteś zwykłym zbrodniarzem. A teraz wymiataj stąd!
– Spokojnie, mamuśka, jeszcze nie przegraliśmy tej wojny – powiedział z cynizmem w głosie. – A jak będę chciał to będę tu mieszkał, obojętnie czy tego sobie życzycie, czy nie. I to jeszcze dziś. Nie wierzycie?
– Bo przyjdziesz tu z bandytami takimi samymi jak ty sam – odpowiedziała Gertruda gniewnie.
– Sami zobaczycie – powiedział i skierował się w stronę drzwi. – Wcale nie jest tak trudno udowodnić zdradę Rzeszy. Chciałem po dobroci zamieszkać w moim domu, nie dało się. Będę musiał więc spróbować inaczej.
Zatrzymał się przy drzwiach, rozejrzał się dokoła, powęszył nosem w teatralny sposób.
– Tu się dzieje coś, o czym nie wiem. Zgadłem?
– Nikt cię o zdanie nie pyta – odpowiedział Hartmut. – Myślę, że najlepiej zrobisz, po prostu zamykając drzwi z drugiej strony.
– Ukrywacie kogo? – zapytał ostro.
– Czy ciebie już doszczętnie pokręciło w tym gestapo? – zirytował się Hartmut rzucając synowi nienawistne spojrzenie. – Niby kogo?
– Ta kurtka nie jest ani Lotty ani Achima. Na nią za mała, na Achima za duża.
– No i? Wszystkie rzeczy są na Achima za duże, ciężko jest teraz kupić coś porządnego i w odpowiednim rozmiarze.
– Tu chyba było nawet coś przyszyte – powiedział oglądając dokładnie materiał. – Kto wie, czy nie gwiazda Dawida. Ukrywacie żyda?
Klaus przytknął nos do widzącej kurtki i długo wąchał.
– Nie czuć ani cebulą ani czosnkiem – powiedział. Wieczorem zbadam tę sprawę dokładniej – oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu Klaus i trzasnął drzwiami. Staszek słyszał skrzypienie żwiru na ścieżce, trzask drzwi od samochodu i warkot silnika. W ostatniej chwili zdążył się schować za drugim węgłem domu. Gdy uznał, że jest już całkowicie bezpieczny, pobiegł do stodoły, tym razem przez plac. Serce waliło mu nieprzytomnie, ręce drżały, na czoło wystąpił zimny pot. Sytuacja ze złej w ciągu niespełna kilkunastu minut zmieniła się w jeszcze gorszą. Wbiegł do wnętrza stodoły, wspiął się po drabinie i rzucił się na siano. Nawet mu się nie chciało płakać.

Jakieś pięć minut później do stodoły wpadł Achim.
– Staszek jesteś tu? – krzyknął.
– Jestem – odpowiedział Staszek. Jeszcze nie ochłonął z zadyszki.
Chłopiec wspiął się z kocią zręcznością po drabinie i legł koło Staszka.
– Klaus przyjechał – poinformował.
– Wiem, słyszałem – odpowiedział Staszek. – Podsłuchałem całą rozmowę.
– Stąd? – zdziwił się Achim. – To niemożliwe.
–Nie… – Staszek opowiedział Achimowi, jak tego dokonał, a ten patrzył na niego z najwyższym podziwem.
– Odważny jesteś – przyznał. – Ale teraz chodź na śniadanie, wszyscy czekają.
– Myślałem, że już jesteście dawno po – odpowiedział Staszek. – Po tym wszystkim przestałem być głodny.
– Mama mówi, że na głodnego źle się myśli – upierał się Achim. – No chodź.
Staszek wiedział, że nie wygra z tym uparciuchem. Jeszcze nie pamięta sytuacji, żeby nie postawił na swoim, no może raz.

– Może jednak będzie lepiej, jak stąd zniknę – odezwał się Staszek. Czuł, że jest w tej chwili najważniejszą sobą w kuchni i zarazem w rodzinie. – Jeśli to prawda, że zabił dziecko, to znaczy, że nic go nie powstrzyma, jak mnie znajdzie. Nawet jak nie znajdzie mnie dziś, to jutro czy pojutrze.
– Może byśmy go gdzieś przechowali? – Hartmut zwrócił się do żony. – Nie masz jakichś przyjaciółek, które by go przygarnęły na tydzień, dwa? Bo on tu mieszkać nie będzie, nikt się na to nie zgadza. Jest dorosły, niech robi co chce.
– A kto ci teraz obce dziecko przyjmie do domu, zwłaszcza polskie – żachnęła się Gertruda. – nawet nie wszystkich mogę zapytać, bo to się szybko rozejdzie. Może Urszuli, ale ona jest mocno niepewna, miele tym ozorem na lewo i prawo.
Hartmut pokiwał ze zrozumieniem głową.
– Na razie kawaler zostanie w tej stodole, aż się wyklaruje. Nie sądzą, żeby za dnia tu bywał, zwłaszcza że ma pracę. Ale na stałe mieszkać tu nie może. Ja si≥ę nie zgadzam. To już wolę Staszka.
– Trzeba było wychować syna – przygadała mu Gertruda. – Teraz do kogo masz pretensje? Lać, nie szczędzić paska. A ty? Zawsze gołębie serce miałeś. Klaus to, Klaus tamto. Patrz, jak ci się odwdzięczył na stare lata. Bandytą został!
– Tak?? – przerwał jej Hartmut. – To ty go broniłaś, jak poszedł na gestapo pracować. Że porządnym Niemcem został, że walczy z wrogiem. Już zapomniałaś?
Staszek widząc, że zanosi się na większą awanturę, wycofał się z kuchni. Trzeba coś postanowić, ale co? Wrócił do stodoły i przejrzał zawartość walizki. Wszystko się zgadzało, nie zniknęła ani jedna tabletka, wszystko było na swoim miejscu.

Był już wieczór, po kolacji. Staszek od obiadu zastanawiał się, co zrobić. W powrót Klausa nikt nie wierzył, Gertruda uważała, że chciał zachować twarz, zachowując się tak buńczucznie. Hartmut nie był taki pewny. Chciało mu się spać, miał już dość tego problemu, nerwowego zastanawiania się, co dalej.
– Staszek jesteś tu? – to znów Achim. Co on chce? Czemu po prostu się nie położy?
– Jestem, jestem – odpowiedział.
– Tata mówi, że dziś jeszcze jakoś się prześpisz, a jutro cię gdzieś weźmie. Nie chciał powiedzieć gdzie, ale nie pytałem.
– Cicho! – wykrzyknął Staszek. Czyżby znów warkot silnika? Istotnie od drogi dał się nie tylko usłyszeć warkot, ale pola oświetlało mdłe żółte światło reflektorów. Staszek wsłuchał się uważnie. Nie był to ten sam warkot co przed południem, o wiele bardziej intensywny, jakby ciężarówki. Gdy samochód dojechał do domu, warkot się urwał a następnie plac i okolice zapełniły się męskimi glosami.
– Jednak przyjechał, tak jak zapowiadał, z ekipą. Koniec ze mną – powiedział Staszek. – Trzeba było wiać jak był czas. Na co ja liczyłem?
Nie doczekał się odpowiedzi, jednak szelest obok uświadomił mu, że coś się dzieje. To Achim kopał wielką dziurę w sianie, źdźbła leciały mu na włosy, prosto w oczy, zbierało mu się na kichanie. W tym samym czasie głosy dźwięczały coraz bardziej, zbliżając się do stodoły. Staszek słyszał, jak wchodzą po kolei do wszystkich pomieszczeń i przewracają, co się da,
– Wskakuj! – dramatycznie szepnął Achim. Staszek posłusznie wskoczył do podłużnego dołu, czuł jak się zapada, a następnie zasypała go sienna lawina. Na koniec coś przydusiło tak, że zapadł się jeszcze głębiej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3170
Przeczytał: 88 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 0:25, 29 Mar 2018    Temat postu: 27.

– Jest tu kto? – rozległ się głos niczym szczeknięcie.
– Ich bin’s – odpowiedział Achim i usiadł, tak bay dostrzegli go ci z dołu. Ostry snop światła z latarki skierował się ku górze. Następnie jeden z mężczyzn wspiął się po drabinie i oświetlił cały sąsiek. Achim zmrużył oczy.
– Nikogo więcej tu nie ma? – zapytał niedostrzegalny za światłem latarki gestapowiec.
– A kto ma być? – zdziwił się chłopiec. – Może pan sobie zobaczyć.
Gestapowiec skorzystał z tego zaproszenia, stanął na sianie i obszedł dokoła dostępną przestrzeń, świecąc głównie na strop.
– Nikogo tu nie widzę – krzyknął do swych towarzyszy, którzy już uwinęli się z przeglądem reszty stodoły. – Wygląda na to, że czyste.
– To schodź, nie będziemy tu siedzieli nie wiadomo ile – popędzili go koledzy.
Gestapowiec podszedł po zapadającym się sianie do drabiny i zręcznie ją pokonał. Cała czwórka była już razem.
– Musimy się naradzić, co dalej – powiedział jeden z nich.
– Lepiej stąd wyjdźmy, bo ściany mają uszy – powiedział Klaus. – Achim to dupek, ale lepiej uważać. Wracamy i jeszcze raz trzeba przegrzebać całą chałupę. Wywalić sienniki, szafy, wszystko.
– Sądzisz, że ukrywają tego żyda w sienniku? – zapytał jeden z nich.
Achim i Staszek nie usłyszeli już końca tej rozmowy, bo cała czwórka opuściła stodołę, trzaskając ze złości drzwiami, które zamknęły się co prawda, ale natychmiast odskoczyły.
– Siedź tam jeszcze – szepnął Achim prosto w siano.
– Duszę się – odpowiedział jękliwym głosem Staszek.
– Tych kilka minut wytrzymasz, niech tylko sobie pojadą…

Tymczasem gestapowcy, sądząc z odgłosów, weszli znów do domu. Mimo znacznego oddalenia słychać było znów krzyki, awantury, nawoływania. Achim usłyszał brzdęk tłuczonego szkła, po którym okrzyki były jakby głośniejsze, a nawet niektóre dawały się zrozumieć. Achim domyślił się tylko, że kłóci się ojciec z Klausem. W pewnym momencie padł strzał, następnie zapadła długa cisza. Glosy znów wypełniły przestrzeń, tym razem były i wiele cichsze. Wreszcie samochód zawarczał i odjechał. Bardziej zaciekawiony niż zaniepokojony Achim natychmiast podbiegł do drabiny, zszedł błyskawicznie i pobiegł w stronę domu. Staszek chciał go przestrzec, przecież nie wiadomo, czy Klaus pojechał z nimi, ale usta miał zduszone wiązkami siana. Dopiero kiedy chłopiec zniknął na dobre, z trudem wygrzebał się z prowizorycznej nory i z trudem oczyścił się z siana, które wchodziło mu wszędzie, z włosami włącznie.

Achim nie wracał, Staszek wykorzystał ten moment i zakradł się do pobliskiego kurnika. Otworzywszy jedną z klatek, sięgnął ręką aż do jej tylnej ścianki i mimo nieprzyjemnego dziobania wymacał a następnie wyciągnął szukany przedmiot. Wrócił do stodoły, otworzył walizkę i po ciemku sprawdził jej zawartość, macając każdy przedmiot. Wszystko było na miejscu, leki, pieniądze, ubrania. Zrobił krótki przegląd w pamięci i przypomniał sobie, że przecież jego najlepsza kurtka wisi na wieszaku w sieni domu. Trudno, pomyślał. Był przekonany, że Klaus został w środku i nie zamierzał tam wracać. W jego odczuciu był to wyjątkowo niebezpieczny człowiek i realnie mu zagrażający, toteż kurtka, nawet porządna, była stosunkowo niewielką ceną za wolność, jeśli nie życie. Co dalej? – zastanawiał się gorączkowo. Tego, że pozostanie tu nawet minutę dłużej nie jest możliwe, był święcie przekonany. Nawet gorzej, intuicja mówiła mu, że tam w domu stało się coś bardzo złego, co może ściągnąć na niego dodatkowe kłopoty. Tak po prawdzie, nie był nawet zainteresowany, owszem, żel mu było Achima, bo już zdążył się do niego przywiązać – i to wszystko. Strata stosunkowo niewielka. Postanowił sobie, że po wojnie go odnajdzie. Robi się powoli długa lista, uśmiechnął się gorzko. Doprowadził swój strój do jako takiego stanu, na ile pozwalała mu wszechobecna ciemność,wziął walizkę w rękę i, spenetrowawszy wzrokiem otoczenie, wyszedł na plac i ruszył w kierunku odwrotnym do białego szachulcowego domu. Gdzieś tam świeciły się świece, ale jego już to nie obchodziło.
Od dwóch dni nie padało, mimo to w lesie było grząsko jak po porządnej ulewie. Każdy krok zapadał się a nasączone kępy mchu. Był zły na siebie, że mając tydzień idealnie wolnego czasu nie zaplanował sobie dokładnie kierunku ewentualnego odwrotu. Noc była pochmurna, nie mógł liczyć na mapę, a zapałek na razie nie chciał palić, było zbyt blisko od domu. Gdzieś tam powinna być droga, tyle że nie miał możliwości ewentualnej korekty kierunku. Stąpał więc dalej, kilka razy zostawiając buty w grząskim poszyciu. Nagle zorientował się, że czegoś mu brakuje. No tak, Rudi… Nie pomyślał, by go przywołać, a pies pewnie gdzieś zasnął. Na powrót nie było szans, nie tylko dlatego, że się bał, ale również dlatego, że odnalezienie powrotnej drogi w tej sytuacji graniczyło z cudem. Najchętniej rozłożyłby się na jakimś suchej kępie mchu i zasnął. Wzrokiem szukał jakiegoś ściętego pnia albo belek, czegokolwiek, co pozwoliłoby mu odpocząć. Nie tylko nie znalazł, ale las skończył się nagle i przed nim ukazała się wielka ciemność, nawet nie mógł rozgraniczyć linii horyzontu. Mógł za to zapalić zapałkę, co skwapliwie zrobił i z zadowoleniem stwierdził, że równolegle do granicy lasu biegnie całkiem dobra, ubita droga, co prawda również grząska, ale o wiele bardziej przyjazna niż niemal bagienne poszycie lasu. Skierował na nią kroki i szedł dalej. Walizka mu ciążyła i, gdyby była mniej cenna, z chęcią by się jej pozbył. Po kilku minutach jego wzrok przyzwyczaił się do innego rodzaju ciemności i zaczął zauważać poszczególne obiekty. Tak doszedł do rozwidlenia dróg. Wiedząc że ma kierować się na zachód, należałoby iść prosto, jednak nie był pewny kierunków. Skorzystanie z mapy nie wchodziło w grę zwłaszcza że na czole i dłoniach znów poczuł mokre krople. Do lasu wracać nie zamierzał, już teraz było mu zimno w nogi, bał się, że może się zaziębić, jeśli nie spotka go coś gorszego. Wpatrywał się w drogę odbijającą w prawo. Jakiś czas prowadziła prosto, później, jeszcze przed horyzontem, wchodziła w kolejny las, którego wielkość nie dawała się na razie ocenić. Zawsze to lepsze niż pola, pomyślał i skierował się w prawo.

Las był tu nieco inny niż ten, z którego wyszedł przed kilkunastoma minutami, więcej było w nim drzew liściastych, co, zważywszy na porę roku i puste gałęzie, dawało więcej światła. Nawet szum wiatru i deszczu ze śniegiem był to inny, Staszek odbierał go jako przyjaźniejszy. Może tu będzie coś do spania – zastanawiał się. Zmęczenie zamykało mu oczy, deszcz zmywał brud i resztki siennego pyłu z twarzy, a nie miał się nawet czym wytrzeć, nie licząc mokrego rękawa bluzy. Wszedł na chwilę do lasu i wybadał grunt. Niby był lepszy niż grząski mech w tamtym lesie, ale dalej lekko zapadający się, a ponadto pokryty na wpół zbutwiałymi liśćmi. Zaklął pod nosem i wrócił na drogę. Uszedł jeszcze kilkadziesiąt metrów, gdy napotkał na kolejne rozwidlenie. Na jego końcu majaczyła jakaś budowla. O majaczenie jeszcze siebie nie podejrzewał, więc, zdusiwszy początkowy strach, skierował się w stronę budynku.
Był to dom podobny do tego z którym mieszkali Hartmut i Gertruda, również szachulcowy, tyle że nieco większy. Wybite okna, pootwierane okiennice i połamany płot świadczyły, że nikt tu nie mieszka. Przyświecając sobie zapałką wszedł dom środka. Za niewielkim korytarzem, nieco podobnym do tego w poprzednim domu, mieściła się kuchnia z dużym piecem kuchennym. Wszelki sprzęt kuchenny zapewne wywieziono, jedynie pod oknem stało złamane krzesło. Drewniana podłoga, zasypana częściowo tynkiem, nosiła ślady ciężkiego używania. Staszek obejrzał pozostałe pokoje, będące w podobnym stanie. O wiele lepiej ocenił strych, gdzie między innymi znalazł dwa stare sienniki. Nie pachniały najlepiej, ale w tym momencie nie miał żadnego wyboru. Już miał się położyć, gdy dotarło do niego, że popełnia błąd, który już raz go drogo kosztował. Zostawił więc walizkę, wziął pudełko zapałek, następnie zszedł na dół i skierował się do zabudowań gospodarczych. Podobnie jak dom, były opuszczone i zapyziałe. Nie były poprawione na planie prostokąta, jak u Hartmuta, a wzdłuż jednej linii. Co prawda były kiedyś ogrodzone płotem, ale ten albo zniszczono, albo miejscami zawalił się, pewnie ze starości. Droga odwrotu stała zatem otworem, poza tym można było usiekać reż w drugą stronę. Nieco uspokojony wrócił do domku, wszedł na strych i położył się. Nawet nie wiedział, kiedy zasnął.

Nie od razu otworzył oczy, po prostu bał się. Wolne do tej pory ciało wyraźnie buło czymś skrępowane, jakby podduszone i to z obu stron. Biel pod powiekami świadczyła co prawda, że już nastał dzień, jednak i to go nie przekonało do stawienia czoła kolejnym problemom, bo takie najwyraźniej były. Zaczął badać dziwny materiał pod palcami i miał wrażenie, że już kiedyś wielokrotnie go dotykał. Ale to dziwne parcie na plecy i tyłek? Na pewno nie przesunie tam ręki, nie ma tak dobrze. Coś jakby człowiek, ale dlaczego ten człowiek uciska go również z przodu? Niby powinien się zerwać i usiekać, ale… Otworzył więc oczy. Leżał na wprost okna strychu, widocznie od wschodniej strony, bo dostrzegł promienie słońca. Tkaninę rozpoznał jako swój płaszcz. Co on tu robi? U jego stóp spał Rudi, widocznie mu się coś śniło, bo uderzał ogonem o podłogę, wzniecając tumany kurzu. Już się domyślał, kto śpi z tyłu. Tylko jak go znaleźli? Chwilę nie robił nic, po prostu leżał i myślał. Nie chciał od razu budzić Achima, nie był przygotowany na tę rozmowę. Na razie musi zebrać myśli. Jednak ręka chłopca, obejmująca Staszka tors poruszyła się i jeszcze bardziej przycisnęła go do siebie. Teraz dopiero słyszał wolny oddech chłopca, ale jakiś inny, jakby miał zawalone oskrzela, sam tak oddychał, kiedy był chory w dzieciństwie. Jednak zimna ręka nie wskazywała, by chłopak miał gorączkę. Na razie odpuścił zastanawianie się, skąd on tu się wziął. Pewnie jako miejscowy bardzo dobrze zna tę chatkę i domyślił się, że to najbliższe miejsce, w którym można się schronić. Bardzo słusznie, on by na jego miejscu też tak szukał. Może dlatego, że odszedł tak bez pożegnania? Może po prostu chciał mu zanieść kurtkę i psa? Nie do końca mu się to zgadzało. Tymczasem chłopak z tyłu zaczął się wiercić i szlochać. Staszek odwrócił się i popatrzył na Achima. Jego twarz była blada, a oczy, te zawsze iskrzące i wesołe, przerażone i martwe.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3170
Przeczytał: 88 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pią 0:00, 30 Mar 2018    Temat postu: 28.

– Achim? – powiedział Staszek i popatrzył na chłopca. Ten zareagował tylko ruchem powiek, cała reszta ciała była niemal martwa.
– Achim, co się stało? – powtórzył.
Chłopiec popatrzył jeszcze raz półprzytomnie na Staszka, po czym wolno, ociężale usiadł na sienniku i przywarł do chłopca, ściskając go zaborczo ,za szyję i barki. Zdezorientowanemu Staszkowi przyszło co prawda do głowy, że zdarzyło się coś bardzo złego, nie wiedział jednak, dlaczego Achim nic nie mówi. Czyżby ktoś albo coś uszkodziło mu język? Na razie odwzajemnił uścisk i głaskał go po głowie wtulonej w ramiona. Zimne i blade policzki Niemca ogrzały się nieco, po jakimś czasie, straciwszy nieco ze swej bladości oderwał się od Staszka, choć dalej patrzył w niego pustym, niewidzącym wzrokiem.
– Zabił go. Zastrzelił jak psa – powiedział cicho, ale dobitnie, z nieprzebranymi pokładami nienawiści w glosie, po czym zaczął płakać. Staszek chwycił go za chłodną rękę. Kiedyś słyszał coś lub czytał w jakiejś gazecie o szoku, podczas którego człowiek nie odbiera bodźców z zewnątrz. Achim musiał przechodzić właśnie taki wstrząs. Niestety nie pamiętał, albo też i nie było napisane, jak z takimi ludźmi należy postępować. O ile taki sposób istnieje i nie wymaga lekarstw. Jego cudowna walizka zapewne zawierała lek i na to, lecz tabletek, i to najróżniejszych, było bardzo wiele i Staszek nie zamierzał ryzykować. Jeszcze poda coś złego i co wtedy? Może nawet zabić, a to jest ostatnie, czego by pragnął. Wyciągnął butelkę z wodą, odkręcił korek i podał Achimowi.
– Masz. pij.
Jednak butelka wypadła chłopcu z rąk, Staszek w ostatniej chwili chwycił ją, nie dopuszczając do wylania drogocennego płynu. Tylko kilka kropel spadło na podłogę. Widząc, że tak nie da rady, napoił Achima butelką trzymaną w ręce.
– Już lepiej się czujesz? – powiedział zakręcając butelkę i wsadzając ją do walizki.
– Trochę tak – odpowiedział po dłuższej chwili Achim.
– Nie jesteś głodny?
– Nie, zresztą wszystko bym zwymiotował – powiedział i znów wczepił się w ramiona Staszka.
Cokolwiek mu jest, sprawa wyjazdu poważnie się komplikuje – pomyślał. Dalsza samodzielna podróż była niemożliwa, nie mógł zostawić chłopca nie tylko dlatego, że ten ledwie nadawał się do życia, ale również dlatego, że właśnie teraz uświadomił sobie, jak mocno się zżył przez ten tydzień i to nie tylko o uprawianie seksu tu chodziło; prawdę mówiąc uprawianie seksu było tu najmniej ważne, choć dalej był gotów służyć chłopakowi własnym ciałem, zresztą również dla swojego dobra. Nie bardzo uśmiechało mu się go wziąć ze sobą, tym bardziej że przecież szuka własnego chłopaka. Co by powiedział Albert, jeśli go już znajdzie a w zasadzie znajdą, bo decyzja już prawie zapadła? Jego uczucia do Alberta bynajmniej nie ucierpiały przez całą tę zawieruchę. Przybycie z chłopakiem, z którym na dodatek robi to mi owo, na co monopol powinien mieć Albert, na pewno nie ucieszyłoby tamtego. Co robić w takiej sytuacji? Niby ma pieniądze, ale one z dnia na dzień znaczą coraz mniej. Coś, co uważał za przygodę i odpoczynek w drodze powoli kładło cień na jego życiu.
– Odprowadzić się z powrotem do domu? – zapytał i chwilę później wiedział, że popełnił największy błąd od linku dni.
Nie takiej reakcji się spodziewał. Zamiast zwykłej odpowiedzi, obojętne, w którą stronę, Achim zaczął płakać.
– Tam nic nie ma… Mama i Lotta ubrały się i poszły, nawet nie powiedziały dokąd., b mnie przy tym nie było. Zobaczyłem je dopiero daleko na drodze.
Czyli jest gorzej niż sądziłem – pomyślał. Kilka następnych pytań, które zadał, trafiły w próżnię. Chłopiec znów się zaciął, a na twarz wróciła ta zimna pustka, z której, wydawałoby się, go wyciągnął. Nie mógł w tym momencie liczyć nawet na skinienie głowy. Kłębiące mu się w głowie myśli sprowadzały się do jednego pytania: Co teraz? zakończonego wieloma znakami zapytania. Dopóki nie znajdzie odpowiedzi na kilka najważniejszych, wyjście stąd jest niemożliwe.

– A może byśmy się tak przeszli do lasu? – zaproponował. Chłopiec milcząco skinął głową.
– Dobrze, tylko zabezpieczę jakoś tę walizkę, tu nie ma jak jej schować. Ty pewnie znasz to miejsce lepiej ode mnie, prawda?
Achim skinął głową, wstał, schwycił walizkę i swoją pękatą torbę w kratę, którą Staszek zobaczył tu po raz pierwszy, i zszedł po zakurzonych, skrzypiących schodach i skierował się od razu do wyjścia. Staszek szedł za nim w odległości kilku metrów, a tę dziwną procesję zamykał Rudi. Achim minął zabudowania gospodarcze i skierował się na ścieżkę prowadzącą w kierunku odwrotnym do drogi. Doszli do niewielkiej polanki. Achim zatrzymał się, dokładnie rozejrzał dokoła, a gdy stwierdził, że nie istnieje żadne niebezpieczeństwo, odszedł kilka metrów, doszedł do wysokiego drzewa i pieczołowicie odmierzył kilka kroków. Następnie ustawił walizkę i torbę kolo nogi, uklęknął i zaczął rozsuwać resztki śniegu, a później ściółkę i liście. Następnie stało się coś, co zdumiało Staszka: Achim podniósł coś jakby klapę, podjął walizę, wrzucił ją, później torbę w kratę, a następnie zamknął klapę i z powrotem zasypał ją liśćmi.
– To jakaś twoja kryjówka? – zapytał. Achim tylko skinął głową.
Później chodzili długo po lesie, nie odzywając się do siebie. Pogoda zmieniła się, przestało padać i pojawiły się pierwsze promyki słońca.
– Patrz, przebiśniegi – powiedział Staszek, pokazując Achimowi kępę białych kwiatów mocno wyróżniających się wśród zbutwiałego otoczenia. Achim popatrzył, twarz mu drgnęła, ale nie odezwał się ani słowem.

Szli już długo i Staszka zaczęły boleć nogi. Zastanawiał się, kiedy wrócą do tej rudery i błagał w myślach, by natychmiast. Chciało mu się pić i jeść, niestety o tym drugim musiał zapomnieć na razie, bo jego zapasy składały się wyłącznie z wody i tym bardziej obawiał się o własne siły. Nie pomagał również chłodny, nieprzyjemny wczesnowiosenny wiatr smagający im twarze. Ten pniak dostrzegł już z dużej odległości.
– Siądę sobie na chwilę, nogi już mnie bolą – powiedział i skierował się w stronę pnia, równo ściętego piłą. Sługo obserwował regularne słoje. Gdy usiadł, Achim bezceremonialnie usiadł mu na kolana a Staszek nie miał serca zaprotestować, choć właśnie uda bolały go najbardziej. Objął go i umieścił splecione ręce na podbrzuszu. Nie miał na myśli nic, jakby to nazywał, świńskiego, nawet o tym nie myślał. Po pewnym czasie dolna część dłoni poczuła charakterystyczną twardość. Bezmyślnie naciskał ją delikatnie. Achim nie protestował. Stopniowo członek nabrzmiewał tak, że Staszek musiał zmienić położenie dłoni, teraz już badał go całkiem jawnie, naciskając rytmicznie w okolicach główki. Nie przewidział, że Achim uniesie się, zsunie spodnie i już gołym tyłkiem siądzie z powrotem na kolanach Staszka. Ten zaś nawilżył dłoń śliną i pieścił śliski już czubek, drugą ręką uciskając lekko jądra. Końcowy efekt przyszedł niespodziewanie szybko i ochlapał Staszkowi spodnie. Sam był również podniecony, zwłaszcza że jego własny organ odpowiedział na tę zabawę, a później był rytmicznie uciskany przez pośladki Achima,
Gdy już skończyli, Achim wstał, naciągnął spodnie, pocałował Staszka w policzek.
– Idziemy już, bo jestem głodny – powiedział.
Radość z tego, że jednak się odezwał przesłoniło mu zmartwienie spowodowane stanem jego walizki.
– Ja nic nie mam – oświadczył – tylko wodę.
– Chyba nie myślisz, że przyszedłem tu bez jedzenia? – zdziwił się Achim. – Mam tego co najmniej na trzy dni, później się będziemy martwić.
– Poczekaj chwilę, muszę się wysikać – powiedział, jednak chodziło mu o inną czynność wykonywaną tym samym organem, niedawne igraszki na pniaku przypłacił twardą erekcją i odczuwał ją z każdym krokiem. Jeśli czegoś nie lubił we własnym ciele, to tarcia sztywnej główki, pozbawionej w tym stanie naturalnej osłony o materiał. Nie chciał jednak, by Achim mu pomagał, na razie dobrze, że się przełamał, i Staszek nie chciał tego zepsuć.
– Lej tutaj, nie wstydź się mnie – powiedział Achim. Staszek ociągając się nieco wyciągnął sztywny członek i w tym momencie chłopiec, widząc co się dzieje, podszedł i kilkunastoma ruchami doprowadził Staszkowego drąga do wytrysku.
– Na przyszłość nie musisz kłamać – powiedział najweselszym tonem, jaki Staszek słyszał od niego tego dnia. – Domyśliłem się, po co chcesz dać nura w krzaki.
Przyszłość? Jaka będzie przyszłość? – zastanawiał się Staszek. Nawet jeśli chłopak mówi prawdę, a nie miał powodów, by mu nie wierzyć, mają tylko trzy dni przed sobą, nawet jeśli będą oszczędzać jedzenie. Eh, szkoda, że seksem nie można się najeść, choć i tak potrafi sprawiać cuda, pomyślał. Wiedział, że musi teraz rozmawiać z Achimem, by wykorzystać tę chwilę ożywienia, kto wie, czy będzie trwała wiecznie, a rozweselanie go za pomocą pocierania siusiaka może już nie być tak skuteczne. A pytań miał co niemiara. Tymczasem słońce znów wyjrzało i Staszek stwierdził, że to kolejny korzystny czynnik działający na Achima, który podniósł z ziemi gałązkę.
– Rudi, aport! – zawołał i rzucił ją przed siebie, uważając, by nie trafić w drzewo, Pies aż podskoczył z radości i rzucił się przed siebie.
– Dobry piesek – pochwalił Rudiego Achim, kiedy gałąź z powrotem znalazła się w jego ręce. Pies machał ogonem z radości. Staszek patrzył na to z radością, a może chłopak dojdzie do siebie na tyle, że będzie można go zostawić, oczywiście po konkretnej rozmowie? Czuł, że o ile do tej pory nie mógł mieć żadnej nadziei, ta pojawiła się i z każdą minutę rosła.

Zapasy Achima sprowadzone wraz z walizką Staszka z ziemianki okazały się całkiem spore i, jego zdaniem, mogły przy oszczędnym ich uszczuplaniu starczyć nawet na tydzień. Składały się z jednej suchej kiełbasy, kilkunastu puszek wojskowych konserw, chleba, który mógłby być co prawda świeższy, ale trudno w takiej sytuacji wybrzydzać, kilkunastu jabłek i surowych ziemniaków. Na razie otworzyli jedną z konserw, która, jak się okazało, zawierała smalec ze skwarkami.
– A co zrobimy z tymi surowymi ziemniakami? – zastanawiał się Staszek.
– To ty nie wiesz? – zdziwił się Achim. – Zrobi się ognisko i się je upiecze. Nie mów, że nigdy nie piekłeś ziemniaków w popiele.
Staszek był jednak zwierzęciem typowo miejskim, rodziny na wsi nie miał, więc o pieczeniu ziemniaków nie słyszał. Ile jeszcze rzeczy nie wie? – myślał wysłuchując opowiadania Achima.
– Wiesz, gdyby nie to, że w każdej chwili może pojawić się Klaus, poszedłbym po jeszcze więcej – powiedział Achim.
Jest dobrze, pomyślał Staszek. Teraz można się dowiedzieć o tym, co naprawdę się stało w tamtym domu. Owszem, bał się, że Achim znów się zatnie i nie ruszy z miejsca, ale znajomość prawdy pomagała im obu; może istnieje coś takiego, co można zrobić, by poprawić sytuację?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3170
Przeczytał: 88 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 0:00, 31 Mar 2018    Temat postu: 29.

– Ojciec chciał, by Klaus po prostu sobie poszedł i dał nam spokój, ale ten upierał się, że gdzieś w domu ukrywamy żydowskie dziecko. Przeryli dokumentnie wszystko, dom, stodołę, drewutnię, ale nic nie znaleźli, zresztą to wiesz, bo częściowo przy tym byłeś. Jak ja się o ciebie bałem... Później wrócili do domu. Klaus i jego kumple zakuli kajdankami matkę i Lottę i chcieli je zawieźć na gestapo. Klaus śmiał się, że kumple będą mieli co ruchać. Ojciec się wściekł i rzucił się na brata z pogrzebaczem i powiedział, skoro że tyle lat go nie nauczył rozumu, to zrobi to teraz. Zamachnął się, ale ten bydlak złapał go za rękę i powalił na podłogę, a zaraz potem wyjął pistolet i zastrzelił.
Staszek słuchał tego z przerażeniem.
– I od razu pojechali?
– Nie tak zaraz – odpowiedział Achim. – Klaus utrzymywał, że postrzelił tylko żeby, jak to powiedział, ojciec nie fikał. Później usiłowali go ratować, ale już nie żył. Wyjął klucz od kajdanek z kieszeni, uwolnił mamę i siostrę i dopiero wtedy pojechali. Jeszcze groził, że dostaną wezwanie na gestapo, bo on się bronił i tak muszą zeznawać.
Opowieść Achima była nieco bezładna, niemniej najważniejsze Staszek zrozumiał. Rozumiał także, że to on sam, choć mimowolnie, jest po części winny temu, co się stało. Tylko co z tego?
– I co teraz? – zapytał Achim. – Ja tam nie mogę mieszkać, bo ten gnój przyjedzie i mnie zabije. Zresztą zdaje się, że Klaus przejmie cały dom, mówi, że mu się należy. Nie wiem, co będę robił. Weźmiesz mnie ze sobą do Wrocławia?
Do tej pory Staszek nie proponował tego Achimowi, licząc, że chłopak coś postanowi i sprawa rozwiąże się sama. Tymczasem stało się to, z czym co prawda się liczył, ale czego nie chciał.
– Chyba będę musiał – podpowiedział głaszcząc leżącego przy nim psa. Leżeli na sienniku na strychu rudery, było późne popołudnie i słońce dość szybko chwało się za horyzont. – Tylko to bardzo niebezpieczna wyprawa.
– Mnie nie musisz tego mówić – odparł Achim. – Jakoś sobie damy radę.
– No nie wiem – Staszek był sceptyczny. – Z tego, co się mówi, miasto jest oblężone przez wojska sowieckie i to ze wszystkich stron. Ciężko będzie się przecisnąć. Rosjanie wysadzili w powietrze stacje kolejowe i żaden pociąg do miasta nie wjedzie. Nie mam pomysłu, jak to zrobić.
– Coś się wymyśli – optymistycznie odpowiedział Achim. – Ciężko może być jednostce wojskowej, ale nie dwóm chłopakom. Jest tam jakiś las?
Staszek wyjął mapę, jednak robiło się ciemno i trudno było cokolwiek wyczytać, zwłaszcza że strych chaty był ciemny, a dodatkowo graty stały przy oknach.
– To się zobaczy w dzień – tryskał optymizmem Achim. – A co zrobimy, jak się już dostaniemy do miasta?
Tu właśnie rwał się plan Staszka. O ile wierzył, że jakoś się dostaną do środka, dalej nie miał żadnego konkretnego pomysłu, poza ogólnym zadaniem „znaleźć Alberta”. Szukać, owszem, ale w jaki sposób? Zakładał, że wszystkiego dowiedzą się na miejscu.
– Muszę przede wszystkim zorientować się, które jednostki są z Drezna. Może w taki sposób dotrę do tego chłopaka.
Achim uniósł się z materaca, usiadł i popatrzył prosto w oczy Staszka.
– Ten chłopak to musi być dla ciebie ktoś bardzo ważny, skoro tak bardzo kombinujesz, żeby się z nim zobaczyć. Na pewno nie chodzi o to, co stało się z jego rodziną, prawda?
Staszek powoli odkrywał ukrytą inteligencję Achima, nie sądził jednak, że chłopak rozszyfruje go tak szybko. Cholerny dzieciak, wściekał się w duchu. Choć Achim technicznie rzecz biorąc był już młodzieńcem, Staszek dalej traktował go jako duże dziecko, jak się okazało, nader niesłusznie.
– No jest to ktoś ważny – przyznał. – Bardzo mi pomagał na początku tych przymusowych robót. Lubiliśmy się bardzo…
Nieco bardziej niż zwykle precyzyjne wspomnienie Alberta spowodowało, że prawie się rozpłakał. Starał się powstrzymać cisnące się emocje tak bardzo, jak było tylko możliwe, ale za późno. Achim zauważył i, co gorsza, perfekcyjnie zinterpretował zachowanie Staszak.
– Ty się w nim kochasz, prawda?
Długa cisza zaległa, zanim Staszek kiwnął głową a następnie wyszeptał prawdziwą odpowiedź. Po raz drugi w krótkim okresie odkrył magię mówienia prawdy. Achim był pierwszą osobą, która została poinformowana o ich wzajemnych uczuciach z Albertem.
– Widzisz, a mówiłeś, że jeśli chłopak kocha chłopaka to jest zboczenie – tym razem Achim wykazał się zbyt dobrą pamięcią jak na potrzeby Staszka.
– Bo może jestem zboczony? Przecież nigdy nie twierdziłem, że wszystko ze mną w porządku, prawda? – Staszek uznał, że najlepszą obroną jest atak, nawet jak to ma być atak na siebie samego.
Achim nie wydawał się przekonany.
– Jesteś najnormalniejszy pod słońcem, a do tego jesteś dobrym człowiekiem. Teraz ci mogę powiedzieć, że na początku cię nie cierpiałem, pierwsze godziny, jak ojciec ciebie przywiózł. Ale jeszcze wieczorem mi się to zmieniło… – uśmiechnął się. – Opowiesz o tym swoim chłopcu?
– Na razie mogę ci pokazać zdjęcia, skoro tyle już wiesz – to powiedziawszy sięgnął do walizki i wyjął zdjęcia włożone w jakąś starą gazetę. Podał je Achimowi, który natychmiast na nie spojrzał.
– No fajnie wygląda – przyznał. – A długiego ma?
Brak wychowania czy niczym nieskrępowana ciekawość? – zastanawiał się Staszek, żartobliwie bijąc Achima gazetą po głowie.
– No czego – Achim śmiał się szczerze i serdecznie. – Jakby miał krótkiego, to byś się nie interesował, prawda? Sam masz węża – odparł i chwycił Staszka za genitalia, oczywiście przez spodnie.
– Tylko mi nie urwij. Widzisz, Achim, mnie naprawdę nie interesuje ile on ma, a mogę powiedzieć, że jest podobny do mojego. To polega zupełnie na czym innym.
– Opowiedz – zażądał Achim.
– Będziemy chyba mieli na to wiele czasu. Na razie chce mi się spać. Tobie nie?
– Myślałem, że mi trochę ponaciągasz – Achim skrzywił usta. – Musisz spać już teraz?
– No niech ci będzie, ale już jest ciemno. Moim zdaniem nie możemy w tej ruderze siedzieć wiecznie i musimy wyjść, im szybciej, tym lepiej, najlepiej jutro z samego rana. Aby tak się stało musimy wcześnie zasnąć, taka droga strasznie męczy.
– Ciii… – przerwał mu Achim. Od strony lasu dał się słyszeć zrazu cichy, a następnie coraz głośniejszy warkot silnika.
– Kto to może być? – zastanawiał się Staszek. – Mieszka tu ktoś w pobliżu?
– Właśnie nie – odpowiedział Achim. – Ludzie mieszkający w tej chacie wynieśli się zaraz na początku wojny, taki dziadek i babcia, Scholzowie się nazywali, jeszcze ich pamiętam. A najbliższy dom jest już we wsi, jakieś półtora kilometra stąd.
– Tym bardziej mi się to nie podoba…
Warkot zbliżał się szybko. Achim wstał i poprawił ubranie.
– Ty siedź tutaj, a ja zobaczę, co się dzieje. Jak ktoś tu wejdzie to siedź cicho, nie odzywaj się. A co z psem?
– A gdzieś biega z okolicy – odpowiedział Staszek. – Dobra, idź, ale na litość Boską, uważaj na siebie.
Achim w swój ulubiony sposób, z kocią zręcznością, zszedł ze schodów. Staszek wytężał uszy, ale poza warczeniem silnika, które już wypełniało prawie całą dźwiękową przestrzeń, nic nie słyszał. Po chwili auto zatrzymało się, kierowca opuścił pojazd i zamaszyście trzasnął drzwiami. Ciężkie kroki zachrzęściły po żwirku. Później oddaliły się, ale na niedługo. Przybysz obszedł polanę i wrócił w okolice auta. Chwilę później rozległ się strzał z pistoletu. Staszek zamarł. Czyżby strzelał do Achima? Ale chyba nie, gdyby strzelał z bliska, słyszałby uderzenie osuwającego się ciała o glebę, gdyby z daleka, pewnie postrzeliłby chłopca, a ten jakimś dźwiękiem, czy to krzyku, czy też płaczu, dał znać o sobie. Tymczasem nic takiego nie nastąpiło. Kroki wybrzmiewały cały czas w zbliżonej odległości, po czym ucichły. Staszek słyszał dudnienie serca we własnej klatce piersiowej. Próbował sobie wyobrazić, co może się stać za chwilę, nieco później i nic sensownego nie przychodziło wu do głowy. Wiedział, że gestapowcy są wyćwiczeni, jednak nie sądził, by mogli się poruszać bezdźwięcznie. Rudera była niezwykle akustyczna i jeszcze wieczorem Staszek słyszał psa buszującego na dole. Teraz była tylko cisza i szum lasu nadchodzący z pobliskiego okna.

Strzał z pistoletu, świst kuli niedaleko głowy, uderzenie ciężkim przedmiotem, szczekanie psa, łomot ciała o podłogę – to wszystko zdarzyło się niemal równolegle i Staszek nie potrafiłby określić, co było wcześniej a co później. W nagłym poczuciu paniki nie wiedział co zrobić – wyskoczyć przez okno, zbiec schodami w dół czy też kryć się za niewidocznymi już starymi meblami na strychu.
– Staszek! – usłyszał wołanie z dołu. Odetchnął głęboko. To był głos Achima i nie zwiastował jakiegoś bólu czy innego nieszczęścia. – Chodź na dół, aber sofort!
Staszek z obawą ruszył się z miejsca, w którym kilkadziesiąt sekund stał niemal skamieniały. Z duszą na ramieniu podszedł do schodów, a następnie zaczął schodzić na dół ważąc każdy krok.
– Uważaj! – krzyknął Achim. – Bo się wywalisz przez tego skurwysyna!
Staszek domyślał się tożsamości tegoż skurwysyna również po nienawiści w głosie, jaką zaprezentował Achim. Gdy już był na dole, zapalił zapałkę. Na podłodze leżał, w a zasadzie klęczał z głową opadającą do podłogi mężczyzna w czarnym mundurze,w którym rozpoznał Klausa. Obok szalał Rudi, a nad nimi stał Achim z grabiami w ręce.
– Żyje? – zapytał Staszek. Achim nachylił się, odnalazł rękę i szukał pulsu.
– Chyba jeszcze tak. Weź z twojej torby sznurki i zwiążemy mu ręce i nogi
– rozkazał Achim.
– Po co? – zdziwił się Staszek. – Już i tak ma dość.
Ale Achim nie dał się przekonać.
– Co do niego, to nie byłbym niczego pewny. To wyjątkowa kanalia, może nawet teraz udaje. Nie zamierzam go zabijać, nie jestem takim skurwysynem jak on. Ale nauczkę musi dostać. Wiąż! – rzucił, gdy zobaczył Staszka ze sznurami i zapaloną zapałką w ręce.
Obaj szybko związali kończyny Klausa.
– Mundur mu zostawimy, tego gówna nie założę na siebie – powiedział Staszek – ale buty można mu zabrać, zwłaszcza że moje powoli się rozwalają.
Pewnie są o co najmniej dwa numery za duże, pomyślał Staszek, ale podczas wojny już nieraz nosił obuwie wypchane gazetami lub takie, które go obcierało do krwi. Nawet spróbował słynnej szeptanej metody, by nasikać na gazetę i tak zostawić na noc, ale poza smrodem niewiele dała. Może trochę. A poza tym, pomyślał, tu problem będzie zgoła odwrotny.
Spenetrowali wszystkie kieszenie znajdując rzeczy, które mogą się przydać: zegarek na rękę, który Staszek natychmiast nałożył sobie na przegub, zapalniczka na benzynę o nazwie zippo, nóż kieszonkowy, latarka, portfel z kilkunastoma tysiącami marek.
– Co teraz zrobimy? – zastanawiał się na głos Staszek. – Przecież nie będziemy tu spali, nie? Jeszcze ktoś przyjdzie go tu szukać i co wtedy? Wcale nie wiemy, czy przyszedł tu tak z siebie, czy też został przysłany. Jeśli to drugie, to marny nasz los.
– Ktoś tu się chwalił, że umie jeździć samochodem – uśmiechnął się Achim – a nam brakuje środka transportu, prawda?
Staszek pomyślał chwilę. Samochód prawie spadł im z nieba, grzech byłoby nie skorzystać. Z drugiej strony, miał dokładnie te same obawy co w Schreiberhau – że ktoś zauważy młodego kierowcę, że popełni jakiś gruby błąd, który będzie mógł nawet kosztować życie, i to nie tylko jego a również Achima. Dopiero teraz dotarło do niego, że doszedł mu jeszcze jeden obowiązek, jakim była odpowiedzialność za przyjaciela. Bo zaczął uważać Achima za przyjaciela i to bardzo bliskiego.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3170
Przeczytał: 88 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 0:03, 01 Kwi 2018    Temat postu: 30.

Tym razem nie było problemów, a samochód odpalił za pierwszym razem. Tylko dokąd jechać? I jak się poruszać? Staszek zdecydował, że podróżować można jedynie nocą. Jazda w dzień to za duże niebezpieczeństwo wpadki. Liczył się również z obecnością wojsk, zarówno sowieckich, jak i niemieckich i żadne z nich nie było jego sprzymierzeńcem. Jedyny nie-wróg siedział w tym momencie na miejscu obok kierowcy i wiele nie mógł pomóc, wręcz przeciwnie, sam wymagał opieki. Kolejnym problemem było korzystanie z dużych dróg. Zakładał, że będą one częściowo zniszczone przez działania wojenne, poza tym niebezpieczeństwo nadziania się na policję gestapo lub rosyjskich żandarmów było, jego zdaniem, znaczne. Dlatego zdecydował się na poruszanie się drogami lokalnymi, polnymi i leśnymi duktami.
– Nie sądzisz, że ta spluwa by się nam przydała? – zapytał Achim. Staszek popatrzył na niego z przestrachem. Tego właśnie wolałby uniknąć, jednak innych możliwości obrony nie mają. Możliwość załatwienia przeciwnika starą łopatą zdarza się raz w życiu, rozumował.
– To leć i odepnij mu kaburę – polecił chłopcu, a prośba została od razu wykonana. Po chwili Achim wrócił dzierżąc w zwycięskim geście kaburę z pistoletem. Okazał się nim rewolwer z załadowanymi nabojami. Achim usiadł obok kierowcy i zabrał się do oglądania broni. Wyjął rewolwer z kabury, chwilę przyglądał się zachwyconym wzrokiem.
– Umiesz się tym posługiwać? – zapytał Staszek.
– Niezbyt – przyznał Achim. – Widziałem jak strzelają, ale w ręku mam po raz pierwszy.
– To zostaw to, z łaski swojej, teraz możesz narobić tym więcej szkody niż pożytku.
Ale Achim nie słuchał, Zachwycony, skierował broń w stronę Staszka.
– Hände hoch! Teraz ja tu rządzę! – wykrzyknął, zapewne uważając to za dobry żart. Słysząc to Staszek odwrócił się w jego kierunku i wykręcił Achilowi rękę tak, że broń spadła na podłogę. Chłopiec krzyknął z bólu i zaczął płakać.
– Nigdy nie baw się w ten sposób! – spokojny na ogół Staszek zupełnie stracił rezon. – Oszalałeś? Teraz chcesz się bawić w strzelaninę?
Achim patrzył się na czerwoną ze wściekłości twarz Staszka z przerażeniem. Takiego go jeszcze nie znał.
– Ale ja nie chciałem ci nic zrobić, ja cię bardzo lubię. A może jeszcze bardziej niż lubię.
Może Staszek wcześniej coś podejrzewał, ale okoliczności, w jakich to usłyszał, były szczególne. W takim razie problem jest jeszcze bardziej skomplikowany, niż wyglądał jeszcze przed chwilą, pomyślał.
– Ja już nie będę – powiedział Achim tonem winowajcy gramoląc się na kolana Staszka i całując go w policzek. – Gniewasz się na mnie?
– Nie – odpowiedział, wpatrując się tępo w ciemną ścianę lasu – Tu nie chodzi o gniewanie się, wiem, że nie chciałeś mnie zastrzelić. Pomyśl tylko, wystarczyłoby, żebyś nacisnął na spust i byłoby po mnie.
– Gdzie tam, przecież jest zabezpieczony – wyprowadził go z błędu Achim. – Aby pistolet strzelił, musi być najpierw odbezpieczony, tam jest taka mała wajcha, pokazać ci?
Staszek uśmiechnął się odwracając głowę, by Achim przypadkiem tego nie zauważył. Zatem ten dzieciak istotnie ma jakieś pojęcie o broni i strzelaniu. Tylko po co ta głupia zabawa w stylu przedszkolaka? Staszek postanowił postawić sprawy dyscypliny jasno i jednoznacznie, co wiązało się z długą przemową. Achim słuchał uważnie.
– Przysięgam, że nie będę się już wygłupiał. Aż do zakończenia wojny.
– O ile się zakończy – mruknął Staszek. – Nie jestem tego taki pewny.
– To jedziemy w końcu? – niecierpliwił się Achim, zaciskając pięści. – Sam powiedziałeś, że chcesz jechać tylko w nocy. Na razie stoimy. Jeszcze się pokapują i przyjdą…
– Znasz drogi w okolicy? – zapytał.
– Jak pojedziesz prosto tą drogą, to przez pola i lasy dojedziesz do Schönau, a dalej do Striegau, tak przynajmniej mówił tata – odpowiedział. Na samą myśl o ojcu pociekły mu łzy, które rozmazał rękawem.
– Bądź dzielny – poprosił Staszek. – Popłaczemy sobie, jak się zatrzymamy gdzieś w lesie, bo mi też lekko nie jest – to powiedziawszy klepnął Achima przyjacielsko w udo.
– A właśnie, po resztę nie pojedziemy do domu? Nie wziąłem wszystkiego jedzenia, a nam się przyda. Ziemniaki, jakiś chleb chyba jeszcze jest, smalec, warzywa jeszcze z ogródka, marchew, buraki.
Staszek w duchu przyznał Achimowi rację. Byli niby bogaci, jednak nie wiedział, jaką wartość ma to ich bogactwo, przypuszczał, że z każdym dniem niższą. No i nie wiadomo, czy wszędzie przyjmą marki, jeśli to prawda, że wokół roi się od żołnierzy sowieckich. Z drugiej strony nie wiadomo, co się w tamtym domu dzieje. Klaus mógł wcale nie być sam i zostawić kogoś w opuszczonym domu jadąc szukać rzekomego żydowskiego dziecka.
– Dobra. Zaparkuję przed domem, pójdziesz z psem. To bardzo mądre zwierzę…
– Zauważyłem – przerwał mu Achim.
– No właśnie. Przy pierwszym niebezpieczeństwie wracasz od razu do auta, najlepiej biegiem. I jeszcze jedno – powiedział z ociąganiem, nie wiedząc, czy to dobry pomysł, choć zawsze pomocny. – Weź rewolwer. Tylko nie strzelaj do wszystkiego, co się rusza, a tylko w ostateczności.

Zatrzymali się na skraju lasu. Budynek wyglądał na pusty, nie świeciło się światło, które w tej ciemności widoczne byłoby z daleka. Achim wysiadł z samochodu i jego kontur szybko rozmazał się na tle zabudowań. Staszek zapalił papierosa i czekał. Minęło kilka minut, później kilkanaście, następnie kilkadziesiąt. W pewnym momencie zegarek Klausa informował, że minęło już półtorej godziny. Staszek niecierpliwił się coraz bardziej, kilka razy był już u progu decyzji, by jednak samemu sprawdzić, co się dzieje, w duchu przeklinając i siebie i Achima. Dopiero teraz zrozumiał, jak bardzo zależy mu na tym chłopcu. Bał się, że rodzi się jakieś uczucie, którego nie chciał. Kochanie się w obrazku, bo na tym polegała obecnie jego miłość do Alberta, nie odpowiadało mu. Achim był tu i teraz, miał rzeczywiste potrzeby, nie tylko seksualne, które on z przyjemnością zaspokajał. Był ciekaw, co zrobi, jak odnajdzie Alberta i nie straci Achima. Kogoś trzeba będzie wybrać… Popatrzył jeszcze raz na zegarek i zdecydował, że dalsze czekanie nie ma sensu, niech się dzieje co chce. Otworzył drzwi auta i uszedł już kilkanaście metrów, gdy nagle przy jego nodze pojawił się znienacka zdyszany Rudi, a zaraz później patrząc pod światło księżyca zauważył kontur Achima dźwigającego na plecach ogromny worek. Co go zdziwiło, to fakt, że nadchodził z zupełnie innego kierunku.
– Tam ktoś jest – powiedział, zrzuciwszy worek na ziemię. – Rudi cały czas warczał, a w domu było jeszcze bardziej poprzewracane. Nie chciałem wracać drogą – poinformował zdyszany.
Staszek pokiwał głową. Coraz bardziej podobał mu się ten chłopak, Może czasami jest jeszcze dziecinny, ale przecież jego dzieciństwo, podobnie jak jego własne, zabrała wojna. Nie potrafiłby się na niego gniewać, no może przez krótki czas.
– Co przyniosłeś?
– No tak jak powiedziałem, jeszcze kilka słoików, co je matka trzymała na czarną godzinę. Uważam, że czarna godzina właśnie nadeszła, a wątpię, czy matka i Lotta tu wrócą po tym wszystkim, co tu się działo.

Spakowawszy worek wsiedli do auta i ruszyli. Był to popularny mercedes 170, auto, które Staszek zawsze podziwiał, jednak nigdy nim nie jechał i nawet nie sądził, że kiedyś będzie je prowadził. Jechało równiej i spokojniej niż ten opel, którego prowadził przed Schreiberhau, tym bardziej że droga była mniej wyboista, choć dalej leśna. Pomyślał, że raczej nie dane mu będzie spróbować jechać po asfalcie.
– Ty naprawdę umiesz jeździć – powiedział z podziwem Achim. – Nauczysz mnie?
– Pewnie – odpowiedział Staszek. – Niech no tylko odjedziemy z tego przeklętego miejsca.
– A to jest trudne? – dociekał.
– Nie trudniejsze niż jeżdżenie na rowerze. Ale na razie muszę się skupić na drodze, bo jest noc, a widzisz, jakie są wyboje.
Po ponad tygodniowych opadach na przemian śniegu i deszczu droga w wielu miejscach była rozmokła i Staszek miał nieraz kłopoty, zwłaszcza w wilgotnych dolinkach, które zdążyły już odtajeć. Przecięli już kilka dróg bitych, każda kusiła swoją gładkością i połyskiem, jednak Staszek dał się uwieść tylko raz, kiedy po drugiej stronie nie było drogi leśnej. Z niechęcią skręcił w asfaltową szosę i zwiększył prędkość. Po kilkuset metrach znalazł inną drogę leśną, której celu nie znał, a na mapę spojrzeć nie mógł. Przeżegnał się w duchu i skręcił. Niebezpieczeństwo zostało zażegnane.

Przebyli jeszcze kilka kilometrów i w kolejnej dolinie auto zabuksowało się. I mimo że Staszek kilka razy próbował zrywu, tym razem silnik maszyny był za słaby w zwarciu z naturą. Spod kół prysnęły ciemne szpryce błota, a czarny mercedes ani myślał ruszyć.
– I co teraz? – zmartwił się Achim.
– Nic, będziemy musieli jakoś je wypchnąć – westchnął Staszek. – Wysiadaj z wozu!
Achim wysiadł posłusznie i zaczęli pchać, mimo to samochód ani myślał ruszyć z miejsca. Przejechał kawałek i natychmiast wracał w najgłębsze błoto. Próbowali tak kilkanaście razy i obaj chłopcy powoli zaczęli tracić nadzieję, że uda im się wydostać z tego miejsca. Achimowi powoli zbierało się na płacz.
– Eh, po co mi to wszystko było! – wściekał się Staszek, czując, że sił mu starczy najwyżej na trzy próby.
– A może by je tak rozbujać? – zaproponował Achim.
– To znaczy? – mnie rozumiał Staszek.
– No wiesz, jak się cofnie to natychmiast pchać do przodu.
– To jest myśl – odpowiedział Staszek. Po chwili,już mocno zmęczeni, zabrali się do roboty. Po kilku próbach auto wreszcie ustąpiło i wyjechało na suchą drogę. Obaj sapali i byli wykończeni.
– Chce ci się dalej jechać? – zapytał Achim.
– No niezbyt – szczerze odpowiedział Staszek. Jednak był zdeterminowany, auto nie było im dane na wieczność i liczył się z utratą tej zdobyczy. Im bliżej Wrocławia je stracą, tym lepiej.
– Mi się bardzo chce spać – powiedział Achim niemal błagalnie i jakby na dowód tego ziewnął głęboko. Staszek popatrzył na zdobyczny zegarek. W świetle księżyca nie musiał nawet przyświecać zapałką ani latarką. Było już prawie wpół do czwartej.
– Poczekaj – rzucił.
Wyszedł z samochodu i, pomagając sobie latarką, badał okolicę. Las był niejednorodny, gdzieniegdzie bardziej gęsty, w innych miejscach rzadki i nawet w blasku księżyca świetlisty niczym miejski park, czemu sprzyjały leżące tu i ówdzie płaty śniegu. W końcu znalazł to, czego szukał, drogi, która prowadziła w gęstwinę. Droga była niewyraźna, bardziej przypominała zarośnięty leśny dukt i była szansa, że w tym miejscu w ciągu dnia nikt nie zobaczy ich auta, zwłaszcza że pagórkowata i dziko wyglądająca okolica wydawała się nieuczęszczana.
– Wsiadaj, tu będziemy nocować – to powiedziawszy uruchomił silnik i wjechali w gęsty, młody las. Staszek zauważył, że następnego wieczora ciężko mu będzie się stąd wydostać, ale postanowił chwilowo się nie martwić. I tak będzie więcej światła, a to pomaga, pomyślał.
– To teraz możemy spać – powiedział Staszek. – Kładź się z tyłu, z psem, przykryj się tym kocem, na którym siedzisz, ja wyśpię się na przednich siedzeniach.
– Razem się nie da? – zmartwił się Achim. – Nie chcę spać sam. Będzie mi zimno.
– Muszę być za kierownicą, w razie, gdyby coś się stało – odpowiedział Staszek. Jednak Achim tego już chyba nie słyszał, Po chwili spali obaj.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3170
Przeczytał: 88 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 0:44, 02 Kwi 2018    Temat postu: 31.

Gdy Staszek się obudził, pierwsze co poczuł, zanim jeszcze otworzył oczy, to przejmujące zimno i ból w rękach i nogach. Chwilę potrwało, zanim uprzytomnił sobie gdzie jest i dlaczego. Obrazy mieszały się, nie tworząc jakiejś jednej logicznej całości. Zatem gdzieś jedzie, najpewniej do Wrocławia, ale dlaczego Achim ma przy sobie pistolet, który trzyma w ręce śpiąc? Mimowolnie popatrzył na zegarek zanim jeszcze uświadomił sobie, skąd go ma. Wpół do dziesiątej. Gdy zastanawiał się, czy nie pospać jeszcze, auto drgnęło nieco a śpiący na tylnym siedzeniu Achim usiadł i przeraźliwie ziewnął.
– Pić mi się chce – powiedział rozespanym, słabym głosem i od razu uderzył w najczulszy punkt wyprawy. Dramatycznie brakowało im wody, zostało jedynie pół butelki, nawet nie wystarczy do napicia się, a co dopiero umycia się i innych rzeczy. Staszek wyjął z torby butelkę i podał Achimowi.
– Pij, mi się nie chce – skłamał. Achim wziął dwa łyki i oddal butelkę.
– Kłamiesz – powiedział. Staszek nawet nie komentował, tylko niedbale wetknął butelkę z powrotem do torby.
Wysiedli z samochodu i obaj, jak na komendę, dali nura w gęsty młodnik, aby wykonać typowe poranne czynności toaletowe.
– Co robimy dalej? – zapytał Achim opierając się o maskę.
– Przydałoby się rozejrzeć za jakąś wodą – dopowiedział Staszek. – To niemożliwe, żeby na tych górkach nie było ani kropli. Mamy jeszcze jakieś puste butelki?
– Może ze trzy, jest więcej, ale jest w nich bimber.
– Po cholerę go brałeś – wściekał się Staszek. Jeszcze tego brakowało, by się spili jak wieprze. Nie lubił alkoholu odkąd widział, co potrafi zrobić z człowiekiem. Jego ojciec pił umiarkowanie, ale ojcowie kolegów nie, a później chłopcy nie dojadali, sami sięgali po piwko, które pili w krzakach. Tego Staszek nie znosił.
– Może się przydać – lakonicznie odpowiedział Achim i zaczął grzebać w swoim worku w poszukiwaniu pustych flaszek.

Znajdowali się w górzystej okolicy, na zboczu pagórka porośniętego do połowy rzadkim lasem, przechodzącym w pewnym momencie w sosnową gęstwinę, w której ukryli mercedesa. Świeciło poranne słońce, odzywały się ptaki. Obaj szli trawersem wzgórza, wąską, niewyraźną ścieżką, która dawno nie widziała stopy ludzkiej, a może od zawsze służyła tylko zwierzętom.
– Słyszysz? – zapytał w pewnym momencie Achim.
– Co mam słyszeć? – zirytował się Staszek.
– No szum, tak jakby jakiejś rzeczki.
– Wydawało ci się, to szumi las.
– Jak ma szumieć las, skoro jeszcze nie ma liści – upierał się Achim. – Tam – pokazał lekko w górę.
Staszkowi nie uśmiechało się iść pod górę, zwłaszcza że ścieżka niebezpiecznie zanikała a podłoże stawało się coraz bardziej kamieniste, Achim drapał się dzielnie a Staszek robił wszystko, by nie zostać w tyle. Musiał przyznać, choć głośno by tego nie powiedział, że Niemiec przewyższał go w wysportowaniu i kondycji fizycznej, o czym przekonywał się z metra na metr.
– O, teraz słyszysz?
Staszek zatrzymał się i wsłuchał a dźwięk lasu. Rzeczywiście, było słychać szum. Tymczasem Achim puścił się biegiem, po czum zniknął w jakimś zagłębieniu.
– Tutaj! Woda! – krzyknął uradowany.
Dlaczego on tak się drze, wściekał się w duchu Staszek. Pierwszy krok do dekonspiracji. Co prawda nie słyszał żadnych innych odgłosów poza naturalnymi, nie znaczyło to jednak, że las jest stuprocentowo bezpieczny. Wolno i nieufnie podszedł do skarpy, za którą zniknął Achim. Przed nim ukazał się spory wąwóz, głęboki na ponad półtora metra, a jego dniem płynął wartko szumiący strumyk, nie szerszy niż pół metra. Nas nim, na kamieniu klęczał Achim i pił duszkiem, nie odrywając się od pulsującej wody, nieco dalej wodę chłeptał pies, wielce zadowolony,
– Da się to pić? – zapytał nieufnie Staszek. Mimo wielu przygód dalej podejrzliwie odnosił się do darów natury, jeśli nie były kupione w sklepie, może poza wodą ze studni. Poza tym mogła być zatruta, tak samo jak zatruta była woda w studni u państwa Lemke.
– Wspaniała – odpowiedział Achim, niechętnie odrywając głowę od wody. – Nawet lepsza niż z naszej studni.
Staszek długo się wahał zanim ostrożnie pochylił się i przełknął pierwszy łyk wody, długo badając ją w ustach. Achim miał rację, smakowała wybornie. Gdy zaspokoił pragnienie, odwrócił głowę. Nieopodal stał nagi Achim i z rozkoszą wypisaną na twarzy chlapał się w lodowato zimnej wodzie.
– No rusz się leniu! – krzyknął ze śmiechem.
Staszek zdawał sobie sprawę, że ostatnio kąpał się prawie tydzień temu i powoli zaczyna śmierdzieć. Szybko zsunął odzież, a gdy tylko uwolnił się ze spodni, Achim puścił ręką potężną szprycę w kierunku chłopca.
– O ty, poczekaj – zezłościł się Staszek, gdy już minął pierwszy szok spowodowany niską temperaturą. Po chwili beztrosko chlapali się i nacierali wodą, śmiejąc się i żartując. Całe zmęczenie i znużenie minęło w kilka minut. Zapomnieli o wojnie, o trudach podróży, o zmarłych, których zostawili za sobą i z zacięciem chlapali się, a Rudi biegał od jednego do drugiego chłopca i trząsł się, dodatkowo chlapiąc.

– Coś mi się nie zgadza, chyba idziemy w złym kierunku – zaniepokoił się Staszek, kiedy wykąpani, wysuszeni i z pełnym zapasem wody w butelkach na najbliższy czas wracali do samochodu, tak jak poprzednio, z przodu szedł Achim a on za nim. – Ja tych drzew nie pamiętam i tu nie ma ścieżki.
– No i dobrze pamiętasz, bo idziemy inną drogą, krótszą – oświadczył Achim. – Zaraz będzie widać ten gęsty lasek, w którym mamy schowane auto. Nie plumkaj tylko idź za mną. Nie zginiesz, nie bój się.
Lasek wyłonił się za niecałe dwie minuty i Staszek jeszcze raz musiał się uznać za pokonanego, w warunkach wiejskich Achim był od niego o wiele lepszy. Jeśli do tej pory traktował go z lekką wyższością, jako dzieciaka, któremu za wcześnie zaczął rosnąć siusiak, od tej chwili zaczął uważać go za równorzędnego partnera. Pojedyncze wyskoki, które uznał za niedojrzałość, przestały mu przeszkadzać. Obserwował sylwetkę idącego przed nim dziarsko chłopca i zaczął się zastanawiać, czy jeszcze kocha Alberta. Czy w ogóle jest sens jechać do Wrocławia i czy nie lepiej przeczekać resztek tej wojny w okolicznych krzakach. Woda jest, jedzenie jakoś zdobędą. Po co się narażać na obecność w miejscu, gdzie prawie na pewno toczy się ciężka wojna i gdzie ktoś z nich może zginąć, jeśli nie obaj? Z drugiej strony coś go przy Albercie trzymało, nie pozwalało się od niego uwolnić. Albert nawiedzał go tak w snach jak i na jawie, pojawiał się w najbardziej nieoczekiwanych momentach. Kiedy nachylał się nad wodą, miał wrażenie, że w odbiciu patrzy na niego Albert…

Przez następną godzinę Achim uczył Staszka piec ziemniaki w popiele, a posiłek z konserwy na gorąco i pieczonych kartofli smakował obu, nawet Rudi załapał się na całkiem niezłą porcję.
– Na ile starczy tego żarcia? – zastanawiał się Achim.
– Sam policz – uśmiechnął się Staszek. – Na tyle znasz matematykę.
– Ej – zaprotestował chłopiec. – Nie mówiłeś mi, że tu będę musiał się uczyć. Od czego mam ciebie?
– To zrobimy to razem, dobrze? – zapytał Staszek a następnie kierował myśleniem chłopca tak, że to właśnie on wykonywał najważniejsze obliczenia. W końcu im wyszło, że przy oszczędnym jedzeniu starczy im na dwa tygodnie, oprócz wody, którą muszą zdobywać na bieżąco. Później obliczyli, że w tym układzie będą posuwać się po dwadzieścia kilometrów dziennie, nie muszą być we Wrocławiu od razu. Staszek ucieszył się, że będzie miał więcej czasu na myślenie, jak dostać się do miasta. Założył bowiem, że jest otoczone ze wszystkich stron. Najprościej byłoby się dostać Odrą, ale co z zapasami? Samochodu już nie będą mieć i wszystkie zapasy będzie trzeba dźwigać w walizce i torbie.
– Co tak myślisz? – zapytał Achim. – Przespałbym się trochę.
– To śpij, ja myślę, co i jak będziemy robić dalej.
– Ale ja chciałem spać z tobą…
Staszek nie dał się namówić.
– Ktoś z nas musi czuwać, na wypadek, gdyby się coś stało. W ogóle będziemy musieli spać na zmianę, tak będzie najbezpieczniej. Jeden śpi, drugi pilnuje.
– Tutaj? – zdziwił się Achim. Tu jest bezpiecznie – powiedział i bezceremonialnie położył głowę na brzuchu Staszka.
– Zrobimy to? – zapytał wyraźnie ciszej.
– Co? – nie rozumiał Staszek.
– No wiesz, to czego nie chcesz. Wsadzę ci.
Jeśli do tej pory Staszek bronił się zawzięcie, ostatnio z coraz większym podnieceniem myślał o tym. Brakowało mu tego, choć był świadomy, że jednak organ Alberta i Ulricha znacznie odbiegały od tego, co mógł zaoferować Achim. Ile tego było? Dwanaście, trzynaście centymetrów?
– Dalej nie wiem, czy to dobry pomysł – odparł po kilku sekundach zwłoki. - Pozwolisz, że się zastanowię?
Achim nie odpowiedział nic, ale zmienił pozycję i wsunął rękę pod spodnie Staszka i już po chwili głaskał chłodne pośladki.
– Ale ciepło… Nie wiedziałem, że to takie przyjemne.
Achim posuwał się coraz dalej, aż jego palce doszły do kresu swojej wędrówki i zaczęły drążyć cel.
– Nie tak, bo boli – zaprotestował Staszek. – Posmaruj to czymś najpierw.
Achim wstał i skierował się w stronę samochodu, wywołując zainteresowanie Rudiego, który pewnie myślał, że zbliża się pora następnego karmienia. Uzbrojony w tłuszcz Achim wrócił do wnikania w głąb swojego celu, jeszcze palcami, ale coraz bardziej precyzyjnie. Staszek doceniał delikatność chłopaka. Achim wstał, ściągnął spodnie do kolan i ze sterczącym śliskim członkiem położył się za Staszkiem.

W tym momencie padł strzał, i to nie gdzieś daleko, a zupełnie blisko, żaden z chłopców nie miał dość doświadczenia, by ocenić odległość. Popatrzyli na siebie i znów zadudnił strzał, tym razem z drugiej strony i brzmiący zupełnie inaczej.
– Co robimy? – zapytał szeptem Achim.
– Do auta, ale ostrożnie!
Do samochodu nie było daleko, może ze dwadzieścia metrów i chłopcy przebyli tę odległość na czworakach. Długo trwali w bezruchu, kontrolując nawet, by oddechy nie były zbyt głębokie. Rudi zapiszczał, ale Staszek zdzielił go w łeb.
– Będziesz ty cicho! – zasyczał.
Na dole pagórka zaroiło się od głosów, wszystkich męskich. Przekrzykiwali się jeden przez drugiego. Staszek usiłował coś zrozumieć, ale to nie był ani polski, ani niemiecki, chyba nawet nie rosyjski, choć podobny. Głosy zaczęły powoli się zbliżać, a następnie gdzieś na dole, w prawie niewidoczny dla obserwatora sposób grupa ludzi przemieszczała się szybko w zachodnią stronę. Po oliwkowym kolorze, dostrzegalnym z tej oddali, chłopcy przyjęli, że to musi być jakiś pluton wojska.
– I co teraz? – wyszeptał Achim, blady z przejęcia.
– Nic – również szeptem odpowiedział Staszek. – My nie jesteśmy dla nich widoczni, po mojemu, to oni tutaj nawet nie trafią. Najwyżej przebiegną główną drogą, tą, z której odbijaliśmy, by tu przyjechać. Stamtąd też nie jesteśmy widoczni ani my, ani nasze auto.
– A jak zaczną się gonić po tym młodniku?
Staszek pokręcił głową. Było to bardzo możliwe, taki młodnik jest idealnym miejscem na ukrycie, ale po co drażnić chłopaka? Leżeli teraz bezpośrednio na ziemi, wchłaniając zapach butwiejącej ściółki. Co rusz rozlegały się wystrzały, jednak z chwili na chwilę coraz dalsze, aż umilkły zupełnie. Pierwszy ruszył się Rudi, najwidoczniej uznał, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane. Następnie Achim, jeszcze leżąc, wsunął ręką w spodnie Staszka i głaskał pośladki.
– Może to skończymy? – zaproponował chłopiec.
– jeszcze nie masz dość?
– Nie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3170
Przeczytał: 88 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 0:00, 03 Kwi 2018    Temat postu: 32.

Achim właśnie uwalniał Staszka od spodni, kiedy od strony młodnika dał się słyszeć przenikliwy trzask gałęzi i dudnienie stóp o grunt. Chłopcy odskoczyli od siebie jakby przerwała się niewidzialna nić łącząca ich ciała, a Staszek w pośpiechu zapinał guziki rozporka, równolegle chowając niechlujnie swój nabrzmiały członek. Achim uznał to za tak komiczne, że mimo przerażenia spowodowanego nieoczekiwanymi dźwiękami nie mógł się powstrzymać od uśmiechu. Staszek rzucił mu wściekłe spojrzenie. W tym samym czasie z gęstwiny, niespełna kilka metrów od miejsca, gdzie chłopcy spoczywali, wyskoczył dwa dorodne jelenie, oba jasnobrązowe i z imponującym porożem. Nawet nie spojrzały w ich kierunku a szybko, zręcznie omijając drzewa, zniknęły w następnej gęstwinie.
– Śliczne – powiedział Achim, kiedy już był w stanie się odezwać. – To w końcu to zrobimy? – dodał po chwili.
Staszek, który uważał się za szefa wyprawy, jeszcze długo nie mógł przyjść do siebie; gdzieś tam w jego głowie zakodowała się silna myśl, że to był atak wrogów i mimo oczywistych faktów jeszcze długo nie mógł się jej pozbyć. A już najmniej w tym momencie myślał o przyjemnościach dla własnego ciała.
– Może później… Głodny jesteś?
– O tyle o ile – odpowiedział Achim. – A co, już jest godzina na jedzenie?
Staszek popatrzył na zegarek, było wpół do piątej.
– W sumie… Ale wiesz co? Zastanawiam się, czy jest sens jechać dziś w nocy. Jeśli oni walczyli tu, w okolicy, to znaczy, że będą tu jeszcze jakiś czas i w nocy może być niebezpiecznie. Ja bym dał im się wyszaleć i został tu jeszcze jeden dzień. Woda jest niedaleko, jest gdzie się myć, żarcie mamy, miejsce jest w miarę bezpieczne, bo jest wysoko i nikt tu nie łazi. Cały ruch idzie dołem. Lepszego miejsca już przed samym Wrocławiem nie znajdziemy. Co o tym myślisz?
– Nudno tak siedzieć ciągle w tym samym miejscu – odparł Achim. Zapewne ostatnie wydarzenia otworzyły chłopakowi oczy na to, że istnieje życie poza domem, pomyślał Staszek.
– Nie przesadzaj… Pomyśl inaczej, im spokojniej tym lepiej. Na dole wcześniej czy później nadziejemy się na jakieś wojska i wtedy na pewno będzie ciekawiej, ale to nie znaczy, że bezpieczniej.
– Mamy przecież pistolet – przypomniał Achim. Staszek parsknął śmiechem.
– A w plutonie jest trzydziestu żołnierzy i każdy ma karabin. Nawet jeśli zabijesz jednego, niewiele ci to da.
Achim wiedział, że Staszek zapędził go w kozi róg, ale nie gniewał się. Przeciwnie, Staszka podziwiał również za to, że myśli dojrzale i pokazuje, kiedy on, Achim, popełnia błędy. Po początkowych problemach ufał mu niemal bezgranicznie, był wpatrzony w niego jak w obrazek.
– Może masz rację… Ale tu jest nudno. Nie możemy się głośno bawić, żeby nie ściągać na siebie uwagi, nie możemy biegać po lesie, wchodzić na drzewa. Ja naprawdę rozumiem, dlaczego, ale co robić? I mamy tu tak siedzieć do jutra wieczora gapiąc się w drzewa?
– A umiesz grać w kamyczki? – zapytał go Staszek.
– Nie – odpowiedział Achim. – A na czym to polega?
– Znajdź kilka małych kamieni, tak z siedem czy osiem, to ci pokażę.
Gdy kamienie zostały zebrane i wyselekcjonowane, Staszek pokazał Achimowi popularną przedwojenną zabawę, popularną wśród warszawskich chłopców. Należało podrzucić kamień do góry i w tym samym czasie zebrać z ziemi w garść tyle kamieni ile się da, poczynając od jednego, później dwa, trzy i tak dalej. Staszek zawsze myślał, że jest mistrzem, przynajmniej na jego podwórku nikt nie mógł mu dorównać. Jednak już po kilku grach zorientował się, że z Achimem nie ma szans, ten chłopak był obdarzony niemal kocią zręcznością i niesamowitym refleksem. Po kilku przegranych miał dość.
– To teraz inna gra, taka bardziej na myślenie – powiedział.
– Znów chcesz mnie uczyć? – posmutniał Achim.
– Nie, chcę się pobawić. Patrz, ta gra nie jest wcale trudna. Masz tu dwanaście kamieni w jednym rządku, prawda? – zapytał ułożywszy kamienie w równy rządek.
Achim przeliczył i skinął głową.
– Teraz tak. Wolno ci wziąć jeden albo dwa kamienie. Później ja biorę też jeden albo dwa. Ten, który weźmie ostatni kamień, ten przegrywa. Rozumiesz?
Achim kiwnął głową i rozpoczęli grę. Po kilku partiach okazało się, że trafił równy na równego, i tak grając dotrwali aż do kolacji.

– Będziemy spać w samochodzie? – zapytał Achim, kiedy już ugasili ognisko po pieczeniu ziemniaków.
– A mamy jakieś inne wyjście? – odpowiedział pytaniem na pytanie Staszek. W samochodzie nie było co prawda wygodnie, zwłaszcza na przednich siedzeniach, ale przy zamkniętych oknach było ciepło, dwa ciała wystarczyły, by ogrzać kabinę. Poranne budzenie się z bólem kości i mięśni było jednak warte ciepłej nocy, pomyślał.
– Mam, możemy zbudować szałas.
Znów coś, czego wychowany w czerniakowskiej kamienicy Staszek nigdy nie robił, może widział raz czy dwa, jak chłopcy budowali na nadwiślańskich łęgach.
– Jak zbudujesz, to czemu nie?
– Ej, samemu jest bardzo trudno, będziesz musiał mi pomóc – powiedział Achim. –¸Samemu nie da się związać gałęzi czy zbudować szkieletu.
Chcąc nie chcąc Staszek musiał po raz kolejny uznać wyższość i doświadczenie Achima. Wiernie ściągał gałęzie świerczyny i sośniny, obkładał nimi szkielet zbudowany przez swojego przyjaciela, wreszcie zbierał darnie mchu na podściółkę. Szałas był wygodny i wydawał się ciepły w środku. Gdy zakończyli, słońce zaczęło się chować za górą.
– No to śpimy jak królowie – uśmiechnął się Achim i rozłożył się wygodnie, układając głowę na brzuchu Staszka. Długo tak leżeli wsłuchując się w szum lasu. Gdzieś tam daleko słychać było strzały, świst pociągu, odgłosy życia, z którym już niedługo przyjdzie im się zmierzyć. Na razie jednak nikt nie zaprzątał sobie tym głowy, był to wszak pierwszy od długiego czasu dzień bez żadnych trosk i zmartwień, a wypełnionych zabawą i zwykłą przyjaźnią.
– Nie kładź mi się na jajkach, bo bolą – syknął Staszek.
– To je pocałuję i nie będą bolały – odpowiedział Achim.
Staszek zauważył, że Achim był coraz odważniejszy w ich wzajemnych igraszkach i posuwał się coraz dalej.
– Nie rób tego – przestrzegł go Staszek. Jeśli pierwsze ich zabawy były zupełnie naturalne i niewinne, byli już poza ta linią, gzie wszystko można było zwalić na zwykłą chłopięcą ciekawość. Nie było już tego dążenia do zaspokojenia siebie samego, które zwykle towarzyszy takim zabawom, pojawiała się z wolna chęć osiągnięcia obustronnego zadowolenia i przyjemności, zwłaszcza u Achima, Staszek przerabiał to jeszcze z Albertem.
– A niby dlaczego nie? – buntował się młodszy. – To jest bardzo fajne a chcę, żeby tobie też było dobrze – powiedział niemal żarliwie. Nie czekając na pozwolenie ściągnął Staszkowi spodnie i położył się na udzie w taki sposób, że usta miał na wysokości jąder. Powolnym pociągnięciem języka pieścił to jedno, to drugie. Staszkowi odeszła ochota na protestowanie, bo Achim robił to z takim wyczuciem, że wkrótce dał się w całości wciągnąć w tę zabawę. Achim tymczasem opuścił już wilgotne jądra a jego język buszował wzdłuż całego członka, od góry na dół. Staszek powoli tracił panowanie nad ciałem, nogi wpadły w nieznane mu dotąd drgawki, jego oddech stał się nieregularny. I w tym momencie Achim przestał, przesunął język na sam ostro zaznaczonego Staszkowego czubka i językiem rozprowadzał wilgoć po całej żołędzi, zmysłowo przesuwając jęzor po wale. Niech on coś z tym zrobi, bo umrę, pomyślał Staszek. Sytuacja nabrzmiała już do tego, by w sensie dosłownym wziąć sprawę we własne ręce i dokończyć tę rozkoszną mękę.
– Gdzie z tą łapą – syknął Achim i własną ręką przygwoździł intruza do mchu. Tymczasem Achim dalej pastwił się nad żołędzią, drażniąc ją najdelikatniej jak mógł, a następnie podłożył język pod wędzidełko i rytmicznie naciskał z niewielkim przesuwem, tak że Staszek wręcz zwijał się z podniecenie, w tym samym momencie chcąc odsunąć głową chłopca w cholerę i nadziać ją na reagujący aż do bólu pal. I wtedy przyszło ukojenia: główka w jednej chwili znalazła się w ustach Achima, atakowana ze wszystkich stron mięsistym i pulsującym ciepłem. Do takiego stanu nie doprowadzili go ani Albert ani Ulrich, o których nawet teraz nie był w stanie myśleć, skupiając się na własnych doznaniach.
– Achim, już, mleczko – szepnął drżąc na całym ciele. Chłopiec błyskawicznie zmienił pozycję i skierował gorące potoki na własny członek i jądra.
– Gdzieś ty się tego nauczył? – zapytał zdziwiony, kiedy obaj wyczerpani leżeli na darni mchu oddychając głęboko.
– A co, coś było nie tak? – zmartwił się Achim.
– Nie, tylko… – Staszek nie mógł znaleźć słów, by powiedzieć, że to, czego właśnie doświadczył, jest mało intuicyjne i takich rzeczy uczy się raczej od kogoś niż dochodzi do nich samemu. – Nie, nic. Było bardzo fajnie.
– Bo wiesz co? – Staszek zdecydował się w końcu poprowadzić tę rozmowę. – Ja wcale nie jestem pewny, czy my dobrze robimy.
– Dlaczego – zapytał rzeczowo Achim.
– Widzisz, sam mi niedawno powiedziałeś, że chciałbyś być z dziewczyną i robić te rzeczy z nią, Jak ci się podoba z chłopakiem… – plątał się. – Będzie ci ciężko zacząć z dziewczynami. Jeśli rozumiesz, com mam na myśli.
– Rozumieć to rozumiem, ale teraz to wcale nie jestem pewien, czy chcę z dziewczynami. Jest mi fajnie tak jak jest.
– A jak mnie zabraknie? – Staszek był nieubłagany.
– Bo pójdziesz sobie do tamtego? – w głosie Achima Staszek wyczul żal i zazdrość.
– No na przykład, choć, szczerze mówiąc, zaczynam w to wątpić. Albo jak mnie trafi jakaś kula. Przecież jest wojna? Różne rzeczy się zdarzają. Z tego co rozumiem, na tych ziemiach już są Sowieci, ty jesteś Niemcem. Wcale nie jest powiedziane, że komuś z nas nie zdarzy się coś złego, zresztą widziałeś, jakie to wszystko może być dziwne.
– A czy my musimy się teraz nad tym zastanawiać? – zdenerwował się Achim. – Będzie to będzie, kommt Zeit, kommt Rat, tak mawiał mój ojciec. Czy ty zawsze lubisz wszystko komplikować? No, daj pyska.

W szałasie na skraju młodnika spędzili jeszcze trzy noce, po których Staszek zarządził bezdyskusyjny wyjazd czwartego dnia pod wieczór. Achim protestował, bo szałas okazał się nadzwyczaj wygodny i ciepły, Staszek również niechętnie się z nim rozstawał, ale wiedział, że na dłuższy pobyt nie mogą sobie już pozwolić. Na dole się uspokoiło, słyszeli jedynie nieliczne głosy i żadnych wystrzałów. Gdy nastał wieczór i zapanowała ciemność, z żalem wsiedli do mercedesa i po kilku próbach zawracania i cofania Staszek w końcu wyprowadził auto na drogę i ruszyli w dół.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny
Strona 4 z 10

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin