Forum GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Inni, tacy sami
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 21, 22, 23 ... 35, 36, 37  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3184
Przeczytał: 84 tematy

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 19:22, 31 Gru 2014    Temat postu: Inni, tacy sami (92)

Z życzeniami udanego sylwestra i szczęśliwego 2015!

Jeśli Poznań ma jakieś dzielnice, które mogą być uznane za luksusowe, to na pewno należy do nich Grunwald, a przynajmniej jej część od szpitala klinicznego do stadionu Lecha. Większość jednopiętrowych domów w tej części została wybudowana jeszcze przed wojną i kontrastują z wielkomiejską ciasnotą dostrzegalną już niespełna dwieście metrów dalej. Piętrowe domki jednorodzinne nawet wzdłuż Grunwaldzkiej, ulicy o natężonym ruchu, z hałasującymi tramwajami, robią wrażenie, jakby były żywcem przeniesione z czasów,kiedy burżuazja miała się całkiem dobrze. - Ki czort? - myślał Sebastian śledząc rosnące numery domów i uświadamiając sobie w jakiej części mieszkają zapraszający. Jeśli jednak nie do końca się zdziwił,to tylko z tego powodu, że w końcu będzie w mieszkaniu znanej pani architekt, którą było stać na takie lokum. Obserwował dachy domów otoczone gałęziami drzew i przez moment żałował, że nie jest już lato.

Zadzwonił do drzwi i czekając na otwarcie, zbyt długo jak na jego gust, zastanawiał się, czy Lisicka w ogóle poinformowała Rudzkich o tej wizycie. W końcu usłyszał zbawienny szczęk zamka i ujrzał tę kobietę, która na cmentarzu przedstawiła się jako matka niższego z chłopców, Mietka.
- A to pan, panie redaktorze. Proszę bardzo, niech pan wejdzie. Pani Wiktoria będzie lada chwila.
Sebastian zadbał, by przywitanie odbyło się zgodnie ze wszelkimi zasadami formalnymi, przedstawił się z imienia, nazwiska i tytułu gazety.
- Ja nazywam się Marta Rudzka - powiedziała - i jak pan wie, jestem matką Mietka, przyjaciela Maćka.
Ta kobieta musi mieć wiele ciepła w sobie - ocenił Sebastian, gdy po formalnościach znaleźli się w salonie. Jeśli ludzie oceniają innych po jakimś specyficznym szczególe, oczach, włosach, czymkolwiek innym, Sebastian zwracał uwagę na mowę. Sposób wysławiania się, dobór słów, zasób słownictwa, swobodę wypowiedzi. Uważał, że z tego jak kto się wysławia można odczytać wiele: charakter, intencje, historię życia. Przy czym nikt, obserwujący go nie powiedziałby, że podczas niewinnej rozmowy, często o niczym, jest w trakcie poważnej i skomplikowanej analizy. Sam oceniał swoje umiejętności odczytywania drugich jako średnie acz zanotował już kilka sukcesów. Tu jednak zadanie okazało się zbyt poważne jak na jego dotychczasowe doświadczenie. Jeśli liczył, że rozszyfruje Rudzką po kilku minutach, srodze się zawiódł.

Siedzieli w salonie a Marta streszczała mu historię ostatniego miesiąca.koncentrując się na Macieju, stanie, w jakim go zastała i odmianie, jaka miała się dokonać podczas jego pobytu w Kamiennej Górze. Mając w pamięci obraz dwóch zahukanych młodzików spod wrocławskiego dworca, Sebastian zastanawiał się na ile obraz malowany mu przez Rudzką jest prawdziwy a na ile raczej skutkiem pobożnych życzeń i wyobrażeń.
- Państwo mają jeszcze jedno dziecko? - zapytał, gdy usłyszał imię Melania.
- Tak, nasza córka. I przepada za Maciejem, więc nie przewiduję żadnych trudności, gdyby chłopiec zamieszkał u nas w Marciszowie. Krótko mówiąc, Marta robiła wiele, by przekonać Sebastiana, że, jeśli podejmie się tej sprawy, walczyć będzie w naprawdę dobrym interesie.

Przybycie Lisickiej nie wniosło zbyt wiele do rozmowy, a Wiktoria chwilowo nie chciała wdawać się w inne aspekty, zwłaszcza te dotyczące Rogalewicza. Sebastian słuchał jednym uchem i zastanawiał się nad rzeczywistymi motywami tej adopcji. Pomoc chłopcu - to jedno, ale przecież on ma już szesnaście lat, na dobrą sprawę chodzi o raptem dwa lata, tu musi chodzić o coś zupełnie innego, tylko o co? Zastanawiał się, jak on wykorzystałby tę sytuację.
- Chciałbym zapytać, o ile można, oczywiście, do kogo w tej chwili należy ten dom, bo przecież Maciej jednak gdzieś mieszka.
- Dom? - zdziwiła się Marta. - Do Macieja, oczywiście, przynajmniej on go dziedziczy. Wie pan, to wszystko jest zbyt świeże, jeszcze nie zabraliśmy się za formalności, ale kiedyś będzie trzeba załatwić i to. Mam nadzieję - tu zwróciła się do Wiktorii, siedzącej po przeciwległej stronie stołu - że będę miała dobrą, fachową pomoc.
Pewnie chodzi o tę cholerną willę - myślał Sebastian. Rudzcy nie mieli własnego lokum, będąc na łasce i niełasce Lasów Państwowych. Jedno zawirowanie, o które w tej chwili wcale nie tak trudno i lądują na zielonej trawce. To też sąd będzie musiał wziąć pod uwagę, bo bezpieczeństwo i stabilność jest, jak by nie było, jednym z najważniejszych kryteriów. A tu sytuacja aż pchała się w ręce. Dodatkowo obie panie nie ułatwiały mu zadania, mówiąc o domu nader niechętnie. Dla Sebastiana było w zasadzie po wszystkim. Teraz musi zebrać się w sobie i naprędce wymyślić zgrabną odpowiedź odmowną. Potrzebował na to kilku minut.
- Przepraszam, czy mogę do toalety? - zapytał.
- Ależ oczywiście - odpowiedziała Marta. - W lewo,prosto hallem i dalej w lewo.

Sebastian był już przed drzwiami ustępu, gdy zwrócił uwagę na nagły ruch światła. To lustro, które ustawione było tak, że pokazywało wnętrze pokoju, w którym jeszcze nie był. Ujrzał jedną część, z wersalką. Na wersalce siedzieli obaj bohaterowie tego zamieszania. Sebastian wytężył wzrok i wręcz skamieniał. Obaj siedzieli koło siebie. Maciej przygarniał Mietka,jego głowa spoczywała na ramieniu chłopca. Drugą ręką gładził jego nogę, stanowczo za wysoko, by mógłby być to tylko przyjacielski gest. Sebastian bezszelestnie wszedł do toalety. W jego oczach sprawa odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni. Jeśli miał jakieś obiekcje co do rzeczywistego powodu tej próby adopcji, teraz ujrzał rzeczywiste powody siedzące na kanapie, najbliżej jak tylko się dało i martwiące się, co będzie dalej. - No misiaczki - pomyślał - nie macie zielonego pojęcia, jak sobie pomogliście. Szkoda tylko, że bezszelestnie nie można spuścić wody...

- Jestem niezmiernie szczęśliwa, że jednak pan się tym zajmie - powiedziała Rudzka. - Prawdę mówiąc, zaczęłam już tracić jakąkolwiek nadzieję.
- Czy chłopcy wiedzą, jak sprawa wygląda? - zapytał Sebastian, który wiedział, że za chwilę będzie z nimi rozmawiał i zaczął się bać, że może coś schrzanić.
- Trzymamy ich z daleka od tego tak bardzo jak tylko możemy. Wie pan, szok po śmierci, no i jeszcze stan zdrowia Maćka... - tu pokrótce streściła wydarzenia sprzed kilku dni. - Reasumując, wiedzą, że coś jest nie tak, ale nie wiedzą, że wszystko może po prostu runąć. I, jeśli pan może...
- Nie jestem potworem - przerwał jej Sebastian. - Wiem co to znaczy stracić ojca i to w ciężkiej sytuacji...
Przed oczyma nagle pojawiła mu się scena z innego pogrzebu, w którym uczestniczył. Podobnie jak teraz Maciek, też nie wiedział, co będzie dalej, bo matka leżała chora po rozlaniu wyrostka i jej stan był już niemal krytyczny.
- To może pan porozmawia z chłopcami?
- Z chęcią.

- Jak pan nie opisywał jeszcze bandy idiotów, to mogę panu o niej opowiedzieć - ciągnął Mietek. - Podejrzewam, że za te opisy dostałby pan Nobla.
- Pulitzera - poprawił go Sebastian. Rozmawiali już dwadzieścia minut i Sebastian coraz bardziej widział chemię między tymi dwoma rozbójnikami. - Gdzie się ludzie tak perfekcyjnie dobierają - myślał z zazdrością.
- Aha, i jest jeszcze pewna dama do opisania. Lady Macbeth przy niej wysiada, gdyby ona żyła w jej czasach, to wymordowałaby połowę Anglii.
- Ty się od Melanii odstosunkuj z łaski swojej - odpowiedział Maciek, a z tonu jego głosu wynikało że nie mówi tego tylko aby powiedzieć. - Ona potrafi być szlachetna.
- Tak? Ciekawe w którym miejscu. Bo zamiast serca to ona ma kamień. I to wcale nie szlachetny.
- Który spadł i chyba nieco uszkodził ci mózg...
Chłopcy najwyraźniej potraktowali Sebastiana jako swego i zupełnie nie krępowali się jego obecności.
- Kiedyś mi pokażecie tę kobietę fatalną - powiedział - ale na mnie już czas. Jeszcze mam kilka obowiązków na mieście.
- Ale pozwoli pan, że coś panu zagram? - zapytał Maciej.
- Ty grasz?
- Tak, na fortepianie.
- Jak w tym dowcipie, nie gra tylko tak sobie przypierdala od czasu do czasu - powiedział Mietek z niewinną miną. Sebastian musiał się szczypać w łydkę aby zupełnie niepedagogicznie się nie roześmiać.

- Tę melodię pan musi znać. Ba, nawet jestem pewien, że ją pan zna, mam na to dowody.
Ciekawe jakie - pomyślał Sebastian. Jednak słysząc pierwsze takty Bullfrog Blues miał już pewność, że dowody są rzeczywiście w rękach Macieja. Tymczasem Maciej grał głównie partię fortepianu z tego nagrania, dorzucając linię melodyczną poprowadzoną basem. Im bardziej Maciej się rozkręcał, tym bardziej Sebastian błagał go w myślach by nie kończył. Sebastian uwielbiał bluesa, niejedno już słyszał, jednak taki fortepian zdarza się niezwykle rzadko. Bardzo dobry technicznie, a jednocześnie mający w sobie feeling, coś, czego szesnastoletni muzyk raczej nie jest w stanie oddać, a przynajmniej bardzo rzadko.
- Nie musisz mi oddawać tych dowodów, zachowaj je sobie na pamiątkę. A z chęcią dostarczę paru następnych...
- O jakich dowodach mówicie? - zaniepokoiła się Marta. Chcąc niechcąc musieli jeszcze raz opowiedzieć o ich pierwszym spotkaniu.
- To może jeszcze dla pana Sebastiana moja interpretacja ostatniej repryzy Atom Heart Mother.
Mógłbym stąd nie wychodzić - pomyślał Sebastian, gdy zabrzmiały juz ostatnie nuty.

Sebastian stał na przystanku i mełł w głowie szczegóły tego spotkania, gdy na wysepkę wpadł zdyszany Mietek.
- Panie Sebastianie, zostawił pan coś - to mówiąc podał mu parasolkę. Znany z roztargnienia Sebastian wcale się nie zdziwił, przyjął ją i podziękował. Ale Mietek jeszcze nie odszedł, uspokajając oddech. Zauważywszy trzynastkę nadjeżdżającą od stadionu Lecha, pożegnał się jeszcze raz.
- Pan uratuje mi Macieja, prawda? - zapytał Mietek i popatrzył na Sebastiana. Jeśli Sebastian miał cień wątpliwości, ten zniknął wraz z oddalającym się chłopcem.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Czw 2:21, 01 Sty 2015, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3184
Przeczytał: 84 tematy

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 19:50, 01 Sty 2015    Temat postu: Inni, tacy sami (93)

Tadzik obudził się nagle i wystraszony rozglądał po pokoju. Pierwsza rzecz, która do niego doszła, to fakt, że nie ma jeszcze Tomka. Z reguły nie przejmował się tym, teraz wystraszył się pustego pokoju. Dopiero gdy ogarnął wzrokiem ciemny pokój, zlokalizował jaśniejszą plamę okna, niemal odruchowo wytarł czoło. Było mokre i ciepłe. Ale to nie jedyny dyskomfort, który odczuł. Czyżby popuścił trochę? - pomyślał odczuwając przy pierwszym ruchu tułowiem sensacje, jakie zwykle towarzyszyły mu gdy noc nie przebiegała tak jak powinna. Zazwyczaj towarzyszył temu sen, że robi siku do jakiegoś wiadra w kącie. Ale nie, tym razem nic takiego mu się nie śniło. To skąd to uczucie? Zapalił lampkę nocną i chwilę dochodził po tym, jak mleczne światło zaatakowało jego oczy. Gwałtownym ruchem ściągnął kołdrę z całego ciała, nieruchomiejąc kiedy chłód skąpo opalonego pokoju zaatakował go, najbardziej koncentrując się między pępkiem a kolanami.

Duża mokra plama wystraszyła go na tyle, że po momencie zaczął badać ją palcami. Ciepło uleciało z niej zupełnie, a palce ślizgały się po spodniach od piżamy. Z dużą niechęcią powąchał palce spodziewając się nieprzyjemnego zapachu, który jednak nie zaatakował jego nozdrzy, ten był zupełnie inny. Tadzik określił go jako miękki. Już zlokalizował źródło tego dziwnego wylewu, uniósł do góry biodra i zdecydowanym ruchem ściągnął spodnie od piżamy. Winowajca tego całego zamieszania wyglądał nieco inaczej niż zwykle, był czerwieńszy, twardszy niż zwykle i o ciut większy niż gdy widział go ostatnim razem.

Leżał w łóżku i przypominał sobie tamto wydarzenie, kiedy obserwował to z ukrycia. Powoli docierały do niego słowa Sebastiana, który tamtego dnia rano przygotowywał go na zmiany, które dopiero się zaczną. Dobra - pomyślał - ale przecież nikt nie powiedział mi, że to będzie takie nieprzyjemne. Bo to co zdarzyło się kilka chwil tamu, dalej sprawiało mu dyskomfort. - Może coś jest nie tak? Z chęcią zobaczyłby na żywo jak to wygląda, a najchętniej pogadał z Sebastianem. Tylko skąd wziąć Sebastiana? O ile widział, Sebastian nie miał telefonu, można było tylko liczyć na to, że zadzwoni, tyle że te wszystkie rozmowy zawsze mają wielu słuchaczy.

Zajęty oglądaniem własnego członka nie usłyszał żadnych podejrzanych szmerów w przedpokoju. Zresztą, nawet jeśli były, to przywykł do nich, zwykle to któryś z maluchów, starszy Marcin sadzał Rysia na nocnik lub szedł sam za potrzebą. Z reguły nie wchodzili do pokoju starszych chłopców. Kiedy drzwi otworzyły się z trzaskiem Tadzik popatrzył odruchowo. To był ojciec. Odruchem strachu zasłonił się kołdrą ale już było za późno.
- Stań - powiedział ojciec. Tadzik chwilę zastanawiał się co zrobić w tej sytuacji ale to wahanie spowodowało następną komendę:
- Stań, do ciebie mówię!
Tadzik stanął nie zdążywszy naciągnąć spodni od piżamy, zasłaniając się tylko ściągniętym prześcieradłem.
- Puść tę szmatę - rozkazał ojciec już spokojniejszym głosem. Z uczuciem ogromnego wstydu Tadzik spełnił jego polecenie, stając z wyprężonym członkiem. Ojciec popatrzył na niego groźnie. Wymierzył jeden policzek, drugi.
- Żebym więcej nie widział, że się bawisz własnym chujem. A teraz ubierz się i do roboty. Zboczeńca i darmozjada nie będę karmił. Aha, i wypierzesz te spodnie. No już, ruszaj się nygusie! Mam dać na popęd?
Już nie wydawał poleceń a wrzeszczał, wpadł w jakiś szał, amok, w takim stanie Tadzik jeszcze go nie widział. Zniknąć mu z oczu, im prędzej tym lepiej - pomyślał. Zabrał się za pranie spodni. Wszedł do łazienki a ojciec stanął za nim w drzwiach.
- Tylko Bóg cię strzegł zamykać. Będę cię śledził każdą minutę, każdą godzinę. Zrozumiano?
Tadzik pokiwał głową. Nie chciał płakać, nie dlatego bo go nie bolało, ale nie chciał aby ojciec to widział. Płacz to byłoby przyznanie się do błędu, porażki i żal za to co zrobił. Ale on nie odczuwał żadnego żalu, uważał, że to nie jego wina i wszystko z jego strony odbyło się jak najbardziej prawidłowo.

Całe przedpołudnie przepracował w stodole, czyszcząc kurniki, tak jak chciał ojciec. Gdy zawołali go na obiad, zastał pustą kuchnię i pomyte naczynia. Popatrzył na zegar wiszący na ścianie, była trzecia, a więc wszyscy już zdążyli zjeść. W tym momencie wszedł ojciec.
- Chleb i herbata. Ja zboczeńca nie będę karmił. - To mówiąc wyciągnął z szafki chleb i margarynę. Tadzik po kilku godzinach ciężkiej pracy był gotowy zjeść cokolwiek, byle było. Stał tak, by nie patrzeć ojcu w oczy. Tamten zdawał się tym nie przejmować.
- Bój się, bój kary boskiej. A jeszcze to nie wszystko z mojej strony. Po południu siadasz do lekcji i dopiero ja powiem, kiedy możesz skończyć. A jutro rano budzę o piątej, by ci nie przychodziły głupie myśli do głowy, i od razu do pracy. Rozumiemy się? Już ja cię nauczę porządku.

Tadzik siedział w pokoju i z nudów przeglądał podręczniki. Pooglądałby telewizję, ale poza pokojem i toaletą reszta domu była dla niego strefą zakazaną. Czasem zza ściany dochodził do niego głos matki. Do niej miał największe pretensje. Nie ujęła się za nim, nie powiedziała słowa, w ogóle do niego się nie odzywała, patrząc na niego wzrokiem pełnym wyrzutu. Tadzik nie wierzył, że w tym całym gipsie nie ma dla niego ratunku. Sebastian - to pierwsze, co mu przychodziło do głowy. Potrzeba skontaktowania się z nim była niemal natychmiastowa. Jutro będzie Tomek, to się coś wymyśli - pocieszył się. Sebastian by go zrozumiał, wytłumaczył, nawet pogładził po głowie. Z reguły nie lubił, jak dotyka go chłopiec, ale do Sebastiana to by się nawet przytulił. I popłakał trochę. Chyba nawet Tomek by go zrozumiał. Zastanawiał się,czy Tomek wpadł na czymś podobnym, ale nie mógł sobie niczego takiego przypomnieć. Im dłużej myślał, tym bardziej jego myśli krążyły wokół tego, co się wydarzyło dziś rano. Poczuł, że jego członek znów sztywnieje, zobaczył jak odrywa się od nogi i formuje namiot na spodniach od dresu.

W tym momencie do pokoju wszedł ojciec. Tadzik znieruchomiał, a uderzenia serca odczuwał w gardle. Jeśli on to zobaczy... Siedział w takiej pozycji, że ojciec mógł zauważyć, jeśli popatrzył w odpowiednie miejsce.
- Wstań!
Tadzikowi zaczęło szumieć w uszach, czuł jak płoną mu policzki. Uniósł się z siedzenia.
- Stań przede mną - zażądał ojciec. Tadzik czuł, że szum z uszu przenosi się do głowy i że chyba nie da rady, ale mężnie wstał, opierając swe chude i nie do końca czyste ręce na poręczy krzesła.- Puść to krzesło, do kurwy nędzy! - wrzasnął ojciec. Ostatkiem sił Tadzik odsunął ręce od krzesła i runął na podłogę.

Gdy się ocknął, był sam w pokoju i leżał na łóżku. Pokój był pusty. Gdzieś daleko słyszał podniesione głosy ojca i matki, głuche łomoty, pewnie od rzucanych mebli. Chciałby posłuchać o co się kłócą, ale pierwszy ruch ciałem, a dokładniej lewą nogą spowodował nawrót nieprzyjemnych sensacji. Ogarnął się szybko i skoncentrował na głosach, które słyszał coraz wyraźniej.
- Zabijesz mi dziecko, durniu! Zastanów się co ty robisz! - wrzeszczała matka.
- Nie broń tego sodomity! Ja was tu kurwa powywieszam a w domu zrobię porządek! Choćby wszyscy mieli wisieć przed domem!
- To zacznij od pizdy swojej kochanej córuni, durniu. Ona kurwi się całe dnie a tobie jakoś nie wydaje się to przeszkadzać. Ale niewinnego dziecka się czepiasz.
Łomot zagłuszył odpowiedź ojca. Tadzik nie wystraszył się samej awantury, słyszał już wiele podobnych, ale nigdy nie kłócili się o niego.
- Gdzie idziesz! - wrzasnęła matka gdy już rozległ się metaliczny trzask otwieranych drzwi.
- Jak to gdzie? Ocucić tego zboczeńca. Mówię ci że udaje bo znów bawił się swoim chujem i bał się, że będę widział. A ty go oczywiście bronisz.
- Ani mi się waż tam wchodzić!
Po czym nastąpił kolejny rwetes, prawdopodobnie ojciec chciał wyjść z kuchni a matka go powstrzymywała. Tadzik czuł coraz większą suchość w ustach i zbierał ostatnie siły aby pójść do łazienki napić się wody. Wstał. W głowie dalej mu się kręciło, lecz tym razem był w stanie przejść kilka kroków. Ostrożnie, na tyle na ile pozwalał mu jego stan, podszedł do drzwi i otworzył je.
- Ty, kurwa, wracać do pokoju, ale już! - wrzasnął ojciec zobaczywszy go w drzwiach. Tadzik chwycił za klamkę od drzwi do pokoju i po raz drugi nie pamięta co było dalej.

Obudził się znów we własnym łóżku, tym razem na krzesełku obok siedziała matka i trzymała kubek z wodą.
- Masz napij się - powiedziała widząc, że chłopiec odzyskał już przytomność. - I nie drażnij ojca. Dość już mamy z niem ambarasu. Najlepiej zejdź mu z oczu. Siedź w pokoju i nie pokazuj mu się a ja ci przyniosę kolację. Tylko jak on już pójdzie spać, tak żeby nie widział.
- Czy on tu przyjdzie jutro rano? - zapytał półgłosem Tadzik. Każde słowo raniło mu gardło i było zniekształcone przez odmawiające posłuszeństwa usta.
- Pewnie przyjdzie. Do rana będziesz już na chodzie, będziesz mógł iść do kurników i zniknąć mu z oczu.
- Ale... Ja nie mam sił - powiedział znów półgłosem, walcząc ze łzami. - Pracowałem cały dzień i dostałem na obiad kromkę suchego chleba.
Matka do tej pory była spokojna i Tadzik zauważył, że powiedział coś, czego nie powinien, bo jej twarz zmieniła się błyskawicznie.
- To ten skurwysyn nie dał ci obiadu? A zapewniał, pokazywał puste garnki, mówił, że zeżarłeś za dwóch - powiedziała matka. Zamilkła, po czym już słabszym głosem zapytała.
- A może ty mnie okłamujesz, bo przecież niemożliwe, żeby to wyrzucił. Pamiętaj synu, nigdy nie mów źle o swoim ojcu. Pamiętaj, on jest chory na serce, nie można go drażnić. Bo jak umrze, to kogo będziemy mieli? Kto się nami zaopiekuje?

Kiedy szła wieczorem nakarmić zwierzęta, w wiaderku, w którym zwykle przygotowuje się paszę dla kur odkryła resztki obiadu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pią 12:25, 02 Sty 2015, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
smutny16
Adept



Dołączył: 23 Sie 2011
Posty: 39
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz

PostWysłany: Pią 4:32, 02 Sty 2015    Temat postu:

Melduję się, czekam na kolejna czesc.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3184
Przeczytał: 84 tematy

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pią 12:07, 02 Sty 2015    Temat postu:

Będzie, będzie. Trochę objętościowo mi się wymknęło, ale to już prawie koniec I tomu Smile Jak przynudzam, koniecznie dajcie znak, będę się streszczał.

PS.Rozdział 93 dedykuję panu SC...
PPS. A co do Bullfrog Blues, plączącego się po opowiećci...
https://www.youtube.com/watch?v=AuLaWgbu24M
Zwróćcie uwagę na fortepian - koniecznie!

Uwaga. Moga być oóźnienia bo zaczynają się kłopoty z netem...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pią 23:46, 02 Sty 2015, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lotosKryś
Wyjadacz



Dołączył: 23 Sie 2011
Posty: 378
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Pią 19:37, 02 Sty 2015    Temat postu:

Kłopoty z netem w Nowym Roku, to jest to, czego nikomu nie życzę! No, na pewno nie homowemu. Smile
Robert, utwór z linku - Sad nie podołałam, za pierwszym podejściem, dopiero za trzecim. Porównałam wersję, którą zaproponowałeś z taką bez klawiszy i choć bardzo lubię muzykę fortepianową to wersja gitara - perkusja mi bardziej przypodobała się. Nie mniej, za dorzucenie muzyki do opowiadania, wielki plus.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3184
Przeczytał: 84 tematy

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pią 20:07, 02 Sty 2015    Temat postu:

Pocieszam - kłopoty chwilowo zażegnane i rozdział 94 się pisze. Ciężko, bo tak sie dziwnie zdarzyło, wiem co odczuwał Tadzik. Będzie za jakąś godzinę - dwie.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3184
Przeczytał: 84 tematy

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pią 21:22, 02 Sty 2015    Temat postu: Inni, tacy sami (94)

Tadzik czuł, jak fala go najpierw unosi, później przykrywa, a wir wciąga go głębiej i głębiej, szarpiąc za podbrzusze i drażniąc członek. Krzyknął i otworzył oczy. Uformowanie pokoju z bezkształtnej ciemnej masy zajęło mu mniej czasu niż poprzedniego poranka, musi się śpieszyć, by tamci nie odkryli. Mimo iż pokój był pusty, upewnił się raz jeszcze zanim sięgnął do spodni od piżamy. Znów mokre, to samo co wczoraj. Bezmyślnie zmazywał upiorną kleistość z ud i podbrzusza, starając się, zupełnie irracjonalnie, robić to możliwie bezszelestnie, jakby znów miało przywołać wczorajsze zmory. Wyobraził sobie, że oto pojawia się ciepła ręka z gąbką i robi to za niego. Delikatnie, niemal z czułością. Im bardziej to sobie wyobrażał, tym mniej bał się, że skończy się tak jak wczoraj. Dziś już będzie bardziej uważny i wychwyci wszelkie szumy i hałasy, nawet jeśli by to miał być tupot myszy. Wstrzymał oddech, gdy rogiem wilgotnej kołdry ścierał wilgoć z członka. Gdzieś tam zaczęły rodzić się przyjemne dreszcze a on dalej nie mógł opanować lęku. Co będzie jak on teraz przyjdzie? Właściwie już jest prawie suchy a odkrycie kołdry zrobiło swoje. Ale powoli przekraczał granicę strachu, by dać się unieść błogości, większej z każdym skurczem w podbrzuszu. Gdzieś tam zabrzmiało skrzypnięcie, które zaalarmowałoby go jeszcze minutę temu, ale nie teraz. Jeszcze, jeszcze, już... Tym razem, domyślając się, jak to się skończy, obserwował strumień spadający na tkaninę pościeli.

Kroki jednak oddaliły się a on łapał oddech po pierwszym świadomym doznaniu w swym życiu. Czuł, jak powoli ulatuje z niego strach, a krople potu na plecach spływają w dół. Teraz czuł tylko miarowy szum w głowie, suchość w ustach i narastające uczucie parcia na pęcherz. - Dziwne to - pomyślał. - I ten strach się do mnie lepił... Ale wygrałem z nim!

- Tadzik! - rozległo się wołanie. Matka. Tadzik celowo nie opuszczał pokoju ograniczając wyjście do toalety, gdzie uporał się szybko z codziennym porannym problemem i niezauważony wrócił do nagrzanej pościeli. Obiecana pobudka o piątej czy szóstej rano - sam już nie pamiętał - nie nastąpiła, ale już nie mógł zasnąć i wsłuchiwał się w głosy domu. Wyobrażał sobie jak to wszystko opowiada Sebastianowi i w tym momencie odeszły od niego ostatnie lęki i obawy. Nałożył spodnie, schował ciągle jeszcze nabrzmiały członek tak, aby nie było widać nawet fałdy i poszedł do kuchni. Przy stole siedzieli już Marcin i Rysiek, matka krzątała się przy piecu.
- Gdzie ojciec? - zapytał.
- A co cię ojciec? - zapytała matka najbardziej gderliwym tonem, jakim mogła. - Siadaj i jedz.
- Ale ojciec powiedział... - Tadzik usiłował przypomnieć matce ostatnie jego zarządzenia, przeciwko którym nie odważyłby się postąpić.
- Ja jestem twoją matką i rób co mówię - powiedziała najwyraźniej poirytowana. - Albo jesz albo wracasz do pokoju.
Popatrzył na przygotowane mu śniadanie. Zwykle, gdy robiła to matka,były dwie posmarowane dżemem kromki chleba i kubek mleka lub herbaty. Dziś na talerzyku leżało pięć czy sześć kanapek z kiełbasą. Chciał zapytać skąd ta odmiana ale trawiący go od środka głód błagał o zaspokojenie. Chwycił pierwszą skibkę i rozprawił się z nią błyskawicznie, zupełnie ignorując spojrzenie matki.
- Jedz wolniej, nikt ci tego nie zabierze - upomniała go, obserwując łapczywość, lęk w oczach i strużki herbaty spływające w dół od kącików ust. Tadzik jednak dalej mężnie zmagał się z jedzeniem, konsekwentnie niszcząc kolejne kromki.
- Jeszcze? - zapytała matka. Tadzik pokręcił przecząco głową.
- A teraz idź do pokoju, posprzątaj, bo dziś Tomek wraca.
Tadzik wstawał właśnie z miejsca, gdy w drzwiach do kuchni prowadzących od dużego pokoju pojawił się ojciec. Momentalnie zesztywniał, a ręce zastygły nieruchomo na zasuwanym właśnie krześle, mimo wypitej herbaty w ustach znów pojawiła się suchość a świeża zawartość żołądka podjechała mu do gardła.
- Wynocha - powiedziała matka. Ojciec popatrzył na nią ale nie nie odezwał się i opuścił kuchnię bez słowa. Tadzik bardzo pragnął wiedzieć, co spowodowało taką odmianę, zdawał sobie jednak sprawę, że od matki i tak nic nie wyciągnie. Jeśli rodzice nawet się kłócili i w gniewie matka zarzucała ojcu różne, nieraz poważne rzeczy, nigdy nie krytykowała go przy synach. Nie pozwalała również na krytykę z ich strony. - Dzieci i ryby głosu nie mają - powtarzała, kiedy któryś ze starszych zapędzał się w zakazane rejony.

Tadzik tego przedpołudnia spotykał ojca kilka razy, ale zawsze kończyło się na groźnym spojrzeniu, może dlatego, że w pobliżu była matka. Był pewien, że gdyby gdzieś wyszła, na przykład do sklepu, ojciec od razu by się do niego przyczepił. Dlatego unikał go jak się tylko dało, sprzątając pokój na przyjazd Tomka i niańcząc Rysia. W drodze wyjątku pozwolił mu się nawet bawić we własnym pokoju, co jeszcze do niedawna było niemożliwe. Jeśli Tomek i Tadzik zgadzali się w czymkolwiek, to na pewno w stosunku do polityki wobec młodszego rodzeństwa i uważali, że należy je konsekwentnie wykurzyć z ich własnego pokoju. Sprzątając Tadzik wciąż przeżywał szczegóły wczesnego poranka i rad by je nawet powtórzyć, gdyby nie kurczący się czas i perspektywa pojawienia się Tomka.

Tomek wysiadł z pociągu elektrycznego na stacji Łódź Andrzejów i rozejrzał się po peronie, mimo że nie liczył na to, że ktoś przyjdzie go odebrać. Zazwyczaj w takich momentach szukał kogoś znajomego, z kim mógłby się zabrać samochodem do Nowosolnej. Nikogo znajomego jednak nie wypatrzył, za to z niejakim zdziwieniem rozpoznał biegnącą sylwetkę, która zmieniła się szybko w Tadzika.
- Tomek, jak się cieszę, że już jesteś - powiedział prawie na bezdechu i rzucił mu się na szyję.
- Stało się coś? - zapytał zdziwiony takim przywitaniem Tomek. Czego jak czego, ale tego się nie spodziewał.
- Nie, nic... - bąknął Tadzik na chwilę spuszczając oczy na ziemię.
Przez cała drogę Tomek opowiadał Tadzikowi wrażenia z Poznania, wizytę w zoo, palmiarni, o koziołkach na poznańskim rynku.
- Naprawdę rosną palmy? Można je dotknąć?
- No niektóre tak. Ale gorąco tam strasznie i duszno...
Tomek już dość szybko zauważył, że mimo zainteresowania myśli Tadzika są daleko i że jest on roztargniony, co do tej pory zdarzało się tylko jemu. Nie ponowił jednak pytania, obiecując sobie, że wybada całą rzecz jak przyjdzie do domu. Bo coś się musiało stać, Tadzik jeszcze nigdy nie był w stosunku do niego tak wylewny, Raczej uciekali przed sobą. Czy on wyszedłby trzy kilometry przywitać Tadzika w podobnej sytuacji?

Był już wieczór a Tomek dalej usiłował rozgryźć przyczynę tak dziwnego zachowania brata. Obserwacje z popołudnia dały mu niewiele, choć zorientował się, że nigdy nie widział Tadzika w jednym pomieszczeniu z ojcem. Ani przy stole, ani w dużym pokoju. Gdy cała rodzina oglądała telewizję, Tadzik siedział w pokoju i czytał książkę.
- No chodź na film - powiedział Tomek, który na krótko pojawił się w pokoju.
- Nie chce mi się, oglądaj sam jak chcesz.
- Ojciec już śpi - powiedział Tomek, wyraźnie obserwując młodszego brata. Istotnie, na dźwięk słowa 'ojciec' skurczył się nieco i jakby poszarzał ale swej decyzji nie zmienił.
- Idź oglądaj sam.
- Aha, zupełnie zapomniałem, w torbie jest coś dla ciebie od Sebastiana. Poszukaj sobie.
Tadzik otworzył plecak Tomka i wyjmował po kolei wrzucone do niego bezładnie rzeczy. On sam nigdy nie zrobiłby takiego bałaganu, co to za problem poukładać wszystko porządnie i złożyć w kostkę? - myślał rozsupłując stertę brudnych koszul i przewracając je na właściwą stronę. Tomek był bałaganiarzem i większość ich konfliktów dotyczyła porządku w pokoju. Teraz on sam musiał się zmagać z efektem Tomkowego niechlujstwa, które zawsze tępił i krytykował. No ale dla prezentu od pana Sebastiana gotów był na wiele. Prezent znalazł, leżał na samym dnie i był podpisany. Rozerwał go, by odkryć elegancką zieloną koszulę w sam raz dla niego, gruby notes oprawiony czarną sztywną okładkę i książkę 'Bolesne dojrzewanie Adriana Mole'a' niejakiej Sue Townsend. Chwilę cieszył się prezentami, odłożył je z niejakim żalem i wrócił do porządkowania plecaka. - Ciekaw jestem, co tam jest w środku? - pomyślał rozrywając płaską paczuszkę o dziwnej zawartości. Po chwili trzymał w ręku przedmiot, o którym słyszał ale jeszcze nigdy go nie widział. Gdy usłyszał kroki w korytarzu, szybko schował to do kieszeni i zamarł ze strachu. Jeśli by ojciec nakrył go na czymś takim... Do pokoju wszedł Tomek i Tadzik odetchnął z ulgą.

- Możesz dać numer do pracy do pana Sebastiana? - poprosił Tadzik, kiedy już leżeli w łóżkach.
- A po co ci? - zapytał Tomek.
- Chcę z nim porozmawiać. I to najlepiej jutro.
Tomek wiedział, że Dzika łączyły z Sebastianem jakieś tajne i szczególne rzeczy, że dużo rozmawiali daleko od uszu kogokolwiek, kto mógłby być zainteresowany, nie znał jednak natury tych rozmów, choć podejrzewał, czego mogą dotyczyć, po pamiętnej wpadce z podglądaniem. Ale chyba nie o to chodziło, zwłaszcza że Tadzik zaczynał być coraz bardziej zdeterminowany.
- Jak nie powiesz, to...
- To co? - zapytał zaczepnie Tomek. Numer co prawda miał, jednak Sebastian prosił go, by zachował go wyłącznie dla siebie.
- To... Pokażę to - powiedział wyjmując z kieszeni prezerwatywę - i powiem, gdzie ją znalazłem.
- Chyba żartujesz - powiedział Tomek cicho. - Tadzik, proszę cię. Ja naprawdę nie mogę dać ci tego numeru. Sebastian mówił, że to tylko do poważnych spraw służbowych. Poza tym jego trudno zastać w pracy. Cały dzień jeździ w różne miejsca, rozmawia z ludźmi.
- Przecież mówił mi że uczy angielskiego.
- Już nie. Pracuje w gazecie.
- I ty tam byłeś? - zapytał Tadzik z wyraźną zazdrością. - I mi nic nie opowiedziałeś?
- E tam, tam wcale nie jest ciekawie. Ale powiedz mi do czego ci jest potrzebny Sebastian.
Tadzik posmutniał i długo siedział w milczeniu, gryząc górną wargę, Tomek widział już, że musiało stać się coś bardzo poważnego, choć szanse na dowiedzenie się wszystkiego od Tadzika były raczej niewielkie. Pal sześć te erosy, chyba rzeczywiście tu potrzeba by było Sebastiana.
- Zadzwonię do niego i powiem, że chcesz z nim pilnie rozmawiać, dobra?
- Jutro? - nie dawał za wygraną Tadzik.
- Jutro. A teraz oddaj to.
Tadzik zastanawiał się czy spełnić prośbę. O Tomku można powiedzieć masę złych rzeczy poza tą jedną. Nigdy nie kłamał. I jeśli powie że zadzwoni to zadzwoni. A trzymać to przy sobie... Jeszcze raz wzdrygnął się, sięgnął do kieszeni i podał długi gumowy flak Tomkowi.
- A powiesz do czego ci to było potrzebne?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pią 23:29, 02 Sty 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3184
Przeczytał: 84 tematy

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 19:44, 03 Sty 2015    Temat postu: Inni, tacy sami (95)

Jadąc na umówione spotkanie z Witoldem Lisickim, Sebastian miał poczucie, że bawi się w jakąś konspirację. Nie spotykali się w prywatnym mieszkaniu Lisickich, redakcji czy knajpce, jak wczoraj poprzedniego dnia z jego żoną. Sebastian został poproszony, by pojechał na pierwszy wieczorny seans do Puszczykowa, do kina Wczasowicz i kupił bilet na sequel Powrotu do przyszłości, po czym obejrzał film. Takie żądanie wydało się Sebastianowi grubo przesadzone i nie bardzo wiedział, czy ma się podporządkować. Z jednej strony już sama taka konspiracja brzmiała groźnie, z drugiej zaś, w sytuacji kiedy ze smutnymi panami pożegnano się już jakiś czas wcześniej, mogła jedynie śmieszyć. Ponieważ te informacje dostał od Lisickiej wczesnym popołudniem, nie zdążył nawet skonsultować się z Zygmuntem. Jeszcze w kolejce podmiejskiej brzmiały mu w uszach słowa Lisickiej, proszącej o maksymalną dyskrecję. Dyskrecja dyskrecją, ale on też wolałby zastosować jakieś podstawowe środki bezpieczeństwa, bo na razie kryta była jedna strona. Niestety, nie on sam.
- Zgaś pan tego papierosa - poprosił ktoś z boku. Sebastian dopiero teraz zauważył, że stoi co prawda w przejściu między przedziałami, ale oba są dla niepalących.
- Przepraszam - bąknął i, z braku popielniczki zgasił niedopałek w pudełku z zapałkami. Zrobił to bez zastanowienia i od strony łepków, które zapaliły się z groźnym sykiem i wypełniły przedział ostrym fosforowym smrodem. - W razie czego będę miał świadków, że jechałem tym pociągiem, takiego idiotyzmu nie da się nie zauważyć - pocieszał się Sebastian, czując na sobie potępieńcze spojrzenia współpodróżnych.

Gdy wysiadał w Puszczykowie na stacji, do seansu miał jeszcze ponad pół godziny. W odróżnieniu od większego Puszczykówka stacja w Puszczykowie znajduje się w lesie, przy asfaltowej drodze przecinającej tory i prowadzącej do miasta. Zmierzchało i nie czuł się zbyt dobrze idąc do kina położonego tylko trzysta metrów dalej. Obrzucał podejrzliwym spojrzeniem wszystkie ruchy cieni, mijające samochody i nielicznych przechodniów. Pocieszał się, że robi to w słusznej sprawie, wciąż mając w pamięci wzrok Maćka i błagalny głos Mietka. Gdyby miał ułożyć prywatny ranking najbardziej przejmujących zdań, które słyszał w życiu, kwestia Mietka byłaby zapewne w pierwszej trójce. Tylko to dodawało mu odwagi i sensu tego, w co się pchał.
- Która jest godzina? - zapytał przechodzień a Sebastian musiał dobrą chwilę opanowywać się i dopiero wtedy był w stanie spojrzeć na zegarek. - Popadam w jakąś paranoję - pomyślał, skręcając w stronę kina. Tu przynajmniej było oświetlone i, niewidząc nikogo naokoło, uspokoił się. Sięgnął po papierosa i przypomniał sobie okoliczności, w jakich pozbył się zapałek. Mimo bliskiej pory rozpoczęcia seansu wokół kina panował spokój i ludzie raczej nie walili drzwiami i oknami. Sebastian zastanawiał się, czy seans zdoła zgromadzić ustawowe piętnaście osób, by nie został odwołany, co jeszcze bardziej skomplikowałoby sytuację. Szczęściem na krótko przed seansem na sali pojawiła się dość liczna grupa młodzieży, wyglądająca na zorganizowaną wycieczkę. - Przynajmniej jeden problem z głowy - pomyślał Sebastian i zaczął przejmować się następnymi.

Po samym filmie nie spodziewał się zbyt wiele, Michael J. Fox nie był w jego typie, a sequeli, drugich części i kontynuacji nie lubił z założenia. Dlatego odpuścił sobie oglądanie wcale zgrabnego tyłeczka idola nastolatek i, siedząc w rogu kina, korzystał z jaśniejszych obrazów po to by obserwować salę i zastanawiać się, czy sam nie jest obserwowany. Nie zauważył nic podejrzanego i do końca próbował się skupić na filmie, który go zaczynał drażnić. Zastanawiał się raczej, czy sam nie tkwi w takiej alternatywnej rzeczywistości. Gdy film dobiegł końca i na sali zapaliły się światła wstał dopiero, gdy grupa hałasującej młodzieży opuściła pomieszczenie, śmiejąc się głośno i przekrzykując. Sebastian wyszedł przed kino. Placyk był już opustoszały, zaczepił przechodnia i poprosił o ogień. Gdy palił papierosa, na drodze przed kinem pojawił się polonez. Zatrzymał się, zauważył jak kierowca nachyla się, otwiera klamkę i dyskretnie macha do Sebastiana, by wszedł do środka. Sebastian wsiadł i po kilku sekundach zauważył, że auto jedzie w kierunku Poznania. Nic z tego nie rozumiał.

- Pan wybaczy tę konspirację. Ale, jakby powiedzieć... Zresztą sam pan się przekona - powiedział przepraszającym tonem Witold Lisicki, ubrany formalnie, w garnitur i krawat.
Siedzieli w mieszkaniu na poznańskich Jeżycach, niedaleko niesławnej komendy milicji na Kochanowskiego. Sebastian nie wiedział do kogo należało i nigdy się nie dowiedział. Pokój, w którym odbywała się rozmowa był skąpo oświetlony, co nie poprawiało komfortu psychicznego Sebastiana. Cały czas nie mógł pozbyć się wrażenia że za chwilą ktoś wejdzie i zrobi coś głupiego, przy czym nie wiedział, na czym ta głupota miałaby polegać.
- Zacznę od pierwszej sprawy - powiedział Lisicki, otwierając jedną z pękatych teczek z aktami, leżących na stole - chyba nawet pierwszej chronologicznie. Rogalewicz sądził w sprawie o przyznanie opieki nad dzieckiem niejakich Wasilewskich. On był - i dalej jest dyrektorem pewnej firmy - tu Lisicki wymówił jej nazwę - ona uczyła angielskiego w liceum. Ich syn w momencie rozwodu rodziców miał czternaście lat. Rogalewicz przyznał syna ojcu, co, jak pan wie, jest dość rzadką praktyką w polskich sądach. Ale nie to jest najciekawsze - powiedział Lisicki, sięgając do innej teczki. - Dwa lata wcześniej milicja prowadziła śledztwo w sprawie o molestowanie seksualne kolegi jego syna, który został na noc u Wasilewskich.
Sebastian przeglądał protokoły przesłuchań świadków.
- Tylko jest male ale - powiedział Lisicki. - W tej sprawie nigdy nie postawiono żadnego zarzutu a prokuratura nie sporządziła aktu oskarżenia. Ba, po jakimś czasie dokumenty w tej sprawie zniknęły, wyparowały.
Sebastian wpatrywał się w papiery o wiele bardziej podejrzliwie.
- Te, które trzymam w rekach? - zapytał ze zdziwieniem, które zaczął stopniowo wypierać strach.
- To są kopie i prawdę mówiąc, one nie istnieją - powiedział Lisicki. - To jeden z powodów, dla których spotkanie odbywa się w takich okolicznościach a nie innych. Pan, panie Sebastianie, jest wyjątkowo inteligentną bestią i może sobie dośpiewać resztę. Nawet jeśli nie teraz, to za chwilę - to mówiąc otworzył inną teczkę, tym razem o wiele cieńszą i wyjął z niej kilka fotografii. - Tu dowód, że Rogalewicza łączyło z Wasilewskim coś więcej.
Na fotografiach, niektórych wyglądających na legalne, innych zrobionych z ukrycia, Wasilewski występował z Rogalewiczem, przy czym Sebastian rozpoznał, że przynajmniej trzy z nich były zrobione na kortach Olimpii, klubu który całkiem jawnie należał do tak zwanego pionu gwardyjskiego, czyli był własnością milicji i MSW. Najciekawsze były dwa zdjęcia Wasilewskiego rozmawiającego z młodymi chłopakami i dziewczynami, i to w miejscach, które były Sebastianowi znane, głownie jako pikiety homoseksualne.
Za dużo uboli w tym wszystkim - pomyślał odkładając obejrzane zdjęcia na bok. Większość materiałów pochodziła z tak zwanych działań operacyjnych i raczej nie mogła stanowić dowodu w jakiejkolwiek sprawie przed sądem. Co wcale nie znaczy że nie można ich było użyć w materiale dziennikarskim...
- Czy ja dostanę te materiały? - zapytał.
- Nie i nie dostanie pan ich również dla własnego bezpieczeństwa - powiedział kategorycznie Lisicki. - Aha, jeszcze jednej rzeczy w tej sprawie pan nie wie. Otóż młody Wasilewski popełnił samobójstwo. Nie zostawił żadnego listu pożegnalnego, oficjalnie jego motywy są nieznane. Ale to nie znaczy, że nie wiadomo na ich temat nic. Porozmawia pan jutro z jego koleżanką, która zgodziła się powiedzieć to i owo. I nie tylko nią, będzie pan miał większą jasność dlaczego to się stało.

Lisicki przedstawił Sebastianowi jeszcze dwie podobne sprawy, przy czym już nie tak oczywiste i bulwersujące, wszystkie jednak wskazujące na to, że wyroki, które ferował Rogalewicz, były, najdelikatniej mówiąc, inspirowane, oczywiście o jakichkolwiek łapówkach nie mogło być mowy, tak długo jak nie ma dowodu, nie ma sprawy. Ale kilka znajomości z podsądnymi dało się całkiem łatwo udowodnić.
- No dobrze - Sebastian nie mógł się jakoś odgonić od pierwszej sprawy - ale przecież są odwołania, procedury... Niby jest w Polsce wymiar sprawiedliwości, prawda?
Lisicki popatrzył na Sebastiana z politowaniem.
- Panie Sebastianie... Nie bądźmy dziećmi. Na odwołanie czeka się pół roku, młody Wasilewski wytrwał przy swoim tatusiu cztery miesiące. Pan zrobi sobie notatki, bo te dokumenty raczej nie mogą opuścić tego miejsca a jeśli już to nie teraz. A najlepiej, by pan jak najwięcej zapamiętał, mówię to dla pana własnego dobra.
Sebastian był prawie pewien, że nie wie wszystkiego a tylko tyle, co tamta strona chciała mu powiedzieć. Jednak dokumentacja składała się również z części oficjalnej, do której miał wgląd jako dziennikarz i ta część była równie niepokojąca. Część informacji podano mu tylko do jego wiadomości - nie mógł o nich pisać ale ich znajomość dawała mu lepszy ogląd sprawy.

- Pan wybaczy, ale raczej nie możemy pana odwieźć do redakcji - usprawiedliwiał się Lisicki. Wyjdzie pan główną bramą i koniecznie pójdzie pan przez Roosevelta a nie przez Rynek Jeżycki - pouczył go prawnik. - Na kiedy uwinie się pan z pisaniem?
Sebastian zastanowił się i wyszło mu, że jeśli przysiądzie w weekend, to zdąży do przyszłego wtorku, toteż taką odpowiedź podał Lisickiemu.
- Urządza - powiedział.
- Tylko naprawdę nie mogę obiecać kiedy wydrukują - zastrzegł Sebastian.
- A tym już niech pan się nie martwi - powiedział podając mu rękę.

Wsiadając do tramwaju jadącego do domu prasy na Grunwaldzkiej, Sebastian zaczynał nabierać coraz większych wątpliwości. O ile nawet był przekonany, że będzie pisał prawdę, trochę za mało było w tym niego samego a za dużo tak zwanych czynników zewnętrznych. No i jeszcze pytanie - na ile ta publikacja będzie skuteczna. Poproszono go co prawda by się tym nie martwił, ale on wiedział swoje. - Jestem nędznym pionkiem w jakiejś brudnej grze - powtarzał sobie w myślach wsiadając do tramwaju. Jednak ta myśl zaraz została wyparta przez głos dobiegający gdzieś znad pasażerów zimnego wieczornego, źle oświetlonego tramwaju. Pan mi uratuje Macieja, prawda?

Mimo późnej pory w redakcji było kilka osób czekających na zamkniecie numeru. Zaraz po wejściu zderzył się z Zygmuntem, który obrzucił go pobieżnym spojrzeniem.
- Gdzieś ty się podziewał tyle czasu?
- Przecież miałem spotkanie w sprawie Rogalewicza, mówiłem ci...
- A, zapomniałem. I jak, da się coś z tego zrobić?
- O tym właśnie chcę z tobą pogadać - powiedział Sebastian. - Mam obiekcje a poza tym - rozejrzał się dokoła i zakończył o wiele cichszym głosem - najzwyczajniej w świecie się boję.
- Sebastian, i jeszcze jedno, dzwonił Tomek i prosił, abyś się skontaktował z Łodzią tak szybko, jak tylko możesz.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pon 0:59, 05 Sty 2015, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3184
Przeczytał: 84 tematy

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 4:33, 04 Sty 2015    Temat postu: Inni, tacy sami (96)

Ostry dźwięk budzika przywołał Sebastiana do rzeczywistości. Pierwszą rzeczą, o której pomyślał, to o tym, że trzeba usiąść i pisać. Przynajmniej zarys, rozplanować kluczowy materiał, uporządkować najistotniejsze dane. Później w te okienka będą wpadać następne fakty, głównie z rozmów, na które będzie umawiał go Lisicki. Poza tym Zygmunt też miał jakieś materiały, poboczne niemniej istotne. Ustalili, że nie pójdzie do sądu nawet po to, co mógłby zdobyć całkiem oficjalnie, tylko po to by przed publikacją nie dowiedział się o tym Rogalewicz. O tym, że jest to groźny przeciwnik, Sebastian był przekonany, choćby dlatego, że znał prawo na pewno lepiej od niego i wiedział jak je wykorzystać. On może liczyć wyłącznie na Lisickiego. No i jak zawsze na siebie tyle że teraz wolałby tego nie robić.

Od wczoraj czuł wzrastające napięcie, z którym nie umiał sobie poradzić. Tomek wyjechał przedwczoraj a już trochę się nazbierało. Tomek... Im dalej od jego wyjazdu, tym częściej o nim myślał i bywały całe godziny, kiedy nie mógł się uwolnić od powracających obrazów. Tomek w wannie, Tomek nad talerzem pełnym czerniny, Tomek przeżywający swą największą rozkosz, której to on, Sebastian był sprawcą, Tomek płaczący bez łez na peronie poznańskiego dworca, Tomek tryskający gorącą fontanną, Tomek sprawdzający jego artykuły... Sebastian umył się, nastawił czajnik na kawę i zamiast zabrać się do roboty,wyjął slipki Tomka i długo gładził je w miejscu, które było mocno wypchane przez Tomkowy skarb. Dopiero gwiżdżący czajnik sprowadził go na ziemię, Ze spodniami opuszczonymi do kolan podszedł do kąta i zaparzył kawę. Koniec przyszedł szybko jak na jego leniwą poranną fizjologię i nie był aż tak mocny jak tego pragnął. Z westchnieniem żalu wstał, doprowadził się do porządku, otworzył paczkę krakersów i rozłożył na stole swoje wczorajsze notatki.

Pisanie szło mu jak po grudzie. Zbyt wiele luk, zbyt wiele pytań, na które jeszcze nie znał odpowiedzi. Dlaczego Wasilewscy się rozwodzili? Jak podzielono majątek? Jak młody Wasilewski, jak mu było, Adrian chyba, zareagował na rozwód rodziców? Sebastian nie wiedział, czy będzie rozmawiał z Wasilewską, z nim chyba nawet by nie chciał, zresztą to nie wchodziło w grę. Pytania, pytania, pytania. Czy Wasilewska wiedziała o perwersyjnych upodobaniach męża? Czy da się porozmawiać z tamtym skrzywdzonym chłopakiem? Czy w ogóle o tym da się napisać tak,aby nie narazić się na proces? Im bardziej Sebastian wgryzał się w temat, tym bardziej ogarniało go poczucie bezsilności, niemocy i beznadziei. Chwycił kubek z kawą, ale czarny płyn zniknął w międzyczasie, toteż niechętnie wstał zagotować następny czajnik. Po drodze uprzątnął slipki Tomka leżące na tapczanie. Jeszcze nie straciły tego charakterystycznego samczego zapachu, który go tak podniecał. Może by tak dla relaksu wyjść i do niego zadzwonić?

W tym momencie już wiedział, co go męczy. Przecież Zygmunt powiedział, że ma się niezwłocznie skontaktować z Łodzią. Najbliższa budka była na sklepie na Jaskiniowej, choć ostatnio była nieczynna. Cóż, jak nie, pójdę na Górczyn - pomyślał Sebastian, schował notatki, ubrał się i wyszedł z pokoju. Zaczęło mu powoli brakować czasu, zwłaszcza że artykuł musiał wyjść co najmniej tydzień przed rozprawą młodego Maciejewskiego i Rudzkich. Sebastian podniósł słuchawkę w oczekiwaniu na upragniony sygnał ciągły, a gdy ten nie nadchodził, zmiął w ustach przekleństwo, z wściekłością cisnął słuchawkę na widełki i na skróty, przez błoto doszedł do wiaduktu górczyńskiego. Tu miał więcej szczęścia, automat był czynny. Kolejka była zbyt długa, ale nie miał innego wyjścia.

Gdy minęło piętnaście minut a rozmówca, jakiś Murzyn, dalej nie kończył rozmowy, Sebastian zaklepał miejsce w kolejce i poszedł zasięgnąć języka.
- Panie, tu pół świata dziś czeka - poinformował go jakiś starszy jegomość. - Coś się stało i budka dzwoni a nie przyjmuje pieniędzy. Pół Poznania się już o tym dowiedziało i dzwonią, panie, gdzie się da. Ten Murzyn pewnie obdzwania całą Afrykę... A ja też, do synowej chcę zadzwonić, zawsze to taniej niż z domu.
Jeśli Sebastiana w tym momencie trafił szlag, nie dał tego po sobie poznać. Bezpłatna rozmowa z Łodzią niewarta była tak długiego czekania, zwłaszcza że robota piliła go niesamowicie. Biegiem dogonił stojącą na pętli piątkę i podjechał przystanek na pocztę górczyńską.

- Cieszę się panie Sebastianie - odpowiedziała Traczykowa. - Tomek dojechał, cały i zdrowy, chwalić Boga.
- To w takim razie co się stało? - zapytał zdziwiony Sebastian. - W pracy przekazali mi, że mam pilnie zadzwonić.
- A to Tadzik - domyśliła się Traczykowa. - Ale, panie Sebastianie...
Sebastian popatrzył na zegarek coraz bardziej wściekły. Stracił już godzinę i tylko dlatego że Tadzikowi chciało się z nim pogadać. Gdyby to był Tomek, może jakoś by darował. Ale...
- Panie Sebastianie, ja chyba wiem, z czym dzwonił, i tak po prawdzie, też muszę z panem o tym pomówić, bo nie jest dobrze. Trzeba coś zrobić. Już nawet miałam dzwonić, tylko Tomek powiedział, że pana trudno zastać rano i będzie w pracy raczej po południu.
Sebastian słuchał opowieści Traczykowej gorączkowo przeliczając w pamięci żetony i czas, jaki może za nie przegadać. Liczył na pięć, góra dziesięć minut a tu zanosiło się o wiele dłużej. Z przerażeniem słuchał Traczykowej, która wpadła w jakiś trans i o ile na początku mówiła dość niezbornie, teraz wychodziło jej to o wiele lepiej. I bardziej emocjonalnie na dodatek.
- I dzieciak chodzi głodny cały czas. Ja się boję co to będzie jak wyjdę a będę musiała jutro na cały dzień, przecież stary go zabije. Już teraz mam kłopot jak ich rozdzielić, mówię panu co się narobiło. A jak go zostawię z nim na całą sobotę i niedzielę to nie wiem, co będzie. Przecież on go zatłucze...
- Ale o co poszło? - zapytał Sebastian wrzucając kolejny żeton.
- A to Tadzik panu odpowie, mnie jako kobiecie, wie pan, to nawet nie wypada. Jakieś wasze sprawy.
Sebastian odłożył to na potem. W każdym razie Tadzik nic nie zniszczył, niczego nie ukradł, chyba nie popełnił żadnego wykroczenia. Dobre i to... Tylko do czego to wszystko zmierza? Czego oczekuje od niego Traczykowa? Popatrzył odruchowo przez oszklone drzwi kabiny. Zebrał się już spory tłumek ludzi, pewnie tych, którzy nie załapali się na darmowe rozmowy przez telefon na wiadukcie i teraz co niecierpliwsi dawali mu znaki by skończył.
- Ale co ja niby miałbym zrobić? - zapytał niecierpliwie.
- Ja wiem, że nie wypada mi prosić ale... Wziąłby pan Tadzika do siebie, na tydzień. Stary może dojdzie do siebie przez ten czas a ja będę miała czas porozmawiać z opieką. No i nie będę się bała, że ten dziad coś mu zrobi. On jest taki kruchy, ten nasz Tadzik...
- Ale... - Sebastian zastanawiał się czy skłamać i pozbyć się problemu raz na zawsze czy brnąć w to dalej. Pozbycie się problemu to narażenie się Tomkowi, to zapewne był jego pomysł albo Tadzik go nakręcił. Tadzik... Drobny szczupły chłopiec, którego traktował prawie jak syna. Który zdobył jego serce przebojem. Nie, nie chodzi o to. W tamtym miejscu był Tomek i chyba już nic go stamtąd nie wykurzy, tu chodziło o coś zupełnie innego.
- No ale przecież pani mąż, pani Antonino...
- Stary już wczoraj chciał mu spakować walizkę i wywalić z domu z kopem w dupę. Będzie szczęśliwy, jak się go pozbędzie. Na wszelki wypadek zmuszę go by podpisał zgodę na wyjazd - powiedziała Traczykowa. Lata zmagania się z urzędami, opieką społeczną i podobnymi instytucjami nauczyły ją podstaw biurokracji, która niekiedy bywała potrzebna.
- No a tam, nie ma się kto nim zająć? Krystyna? Może zadzwonię do Nowickich i z nimi pogadam? Ja naprawdę...
- Tadzik uważa, że najlepiej mu będzie z panem. Mówię, co on przeszedł... - Traczykowa opowiedziała ze szczegółami wydarzenia przedwczorajszego przedpołudnia.
- A milicja?
- Panie Sebastianie, pan zapomni. Oni się w sprawy rodzinne nie mieszają. A mój stary w urabianiu władzy jest mistrzem. Jeszcze wyjdzie na to, że ja go biłam i głodziłam...
O ile do tej pory zniecierpliwieni ludzie dawali mu znaki, teraz regularnie bębnili w drzwi budki. Sebastian przyciskał słuchawkę barkiem do ucha, jedną ręką wrzucił żeton a drugą gestykulował. Nie miał czasu na myślenie.
- Pani przygotuje Tadzika i go wyśle - powiedział. - zadzwonię za pół godziny I ustalimy, którym pociągiem go pani wyśle. Mam nadzieję, że Tomek wsadzi go na Kaliskim w poznański pociąg.
Czas mierzony ostatnim żetonem dobiegł końca, połączenie rozłączyło się i Sebastian wyszedł z budki unikając wzroku ludzi. Starał się nie słyszeć bluzgów, jakie rzucali mu na odchodnym. W normalnej sytuacji zostałby i się z nimi kłócił, jednak teraz miał zbyt wiele do zrobienia. Przez pół godziny musi jechać na dworzec i zaplanować podróż małego. Poza tym gdzie go położy spać? Gospodarz będzie domagał się dodatkowej zapłaty, co samo w sobie nie byłoby wielkim problemem, ale będzie musiał mieć drugie łóżko, co już problemem było. Jadąc na dworzec rozmyślał jak to wszystko rozegrać i jeszcze do tego pisać artykuł. W tej chwili przeklinał wszystko: święta w Łodzi, Norberta, zauroczenie Tomkiem, Traczykową, małego a w zasadzie wcale nie tak małego Maciejewskiego, Mietka i Lisickich en bloc. Jeszcze półtora miesiąca temu był może biednym, ale spokojnym człowiekiem. Już nie tak spokojny wysiadł przed ponurą i nierówno otynkowaną bryłą dworca zachodniego. Połączenia sprawdził błyskawicznie, opuścił dworzec i poszedł na pocztę zaraz po prawej stronie. Stał w drzwiach, gdy nagle przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Jeśli on pomaga im, to dlaczego oni nie mogą pomóc jemu? W końcu to im zależy na tym, aby on napisał ten artykuł. Może rzeczywiście zadziała zasada wzajemności? Jeszcze dziś będzie wiedział.

Może jeszcze dziś wrzucę następny odcinek, jeśli będziecie tego chcieli.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Nie 10:05, 04 Sty 2015, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
januma
Dyskutant



Dołączył: 22 Lip 2009
Posty: 84
Przeczytał: 40 tematów

Pomógł: 6 razy

PostWysłany: Nie 6:32, 04 Sty 2015    Temat postu:

Nie drocz się z nami - dawaj najwiecej ile możesz. Piszeszco prawda bardzo systematycznie ale łykam to w pare chwil i znowu oczekiwanie na kolejny odcinek. Najchętniej dopuściłbym sobie czytanie na pare dni aby pózniej dawka była większa niestety za słaba wole mam. Wiec picz - czytelnicy czekają .

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3184
Przeczytał: 84 tematy

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 14:36, 04 Sty 2015    Temat postu:

Jakoś mało kliknięć ostatnio (2 dni). Ale postaram się coś skrobnąć bo już ten tom za dlugo się ciągnie. Miało być ok. 80 odcinków, wyjdzie coś ok 105. Później trochę przerwy i tom II.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Nie 14:37, 04 Sty 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
karpapa94
Debiutant



Dołączył: 22 Wrz 2011
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Nie 15:28, 04 Sty 2015    Temat postu:

Wrzucaj jak najwięcej! Opowiadanie jest super Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3184
Przeczytał: 84 tematy

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 16:21, 04 Sty 2015    Temat postu: Inni, tacy sami (97)

Wiktoria Lisicka nie dała ostatecznej odpowiedzi.
- Mogę poprosić Maćka i Mietka, by się nim zajęli, nic innego mi nie przychodzi do głowy. Jeśli to tylko na weekend, to chyba nie będzie problemu, później jest szkoła i sam pan rozumie...` Myślę, że chłopcy się zgodzą. Tyle tylko, że trochę strach przyjmować obcą osobę w takiej sytuacji, kiedy nie ma dorosłego opiekuna. Panie Sebastianie, czy pan jest pewien tego chłopca? Pan rozumie o czym mówię.
Sebastian doskonale rozumiał i wiedział, że stuprocentowa odpowiedź jest niemożliwa, sam nie znał go dłużej niż kilka dni. Zaufał jednak swej intuicji i zmysłowi obserwacyjnemu, czym zresztą się niespecjalnie chwalił przed swoją rozmówczynią.
- Wie pani, w takich wypadkach ryzyko istnieje zawsze ale tutaj byłbym spokojny. Chłopak jest może lękliwy i trochę brakuje zanim się przełamie, ale to dobre dziecko. Wie pani, gdyby nie ten nawał pracy, z przyjemnością zająłbym się nim sam.
Widać Lisicka uznała te argumenty za przekonujące, gdyż zmierzała do końca rozmowy i to w kierunku, który oczekiwał Sebastian.
- To ja porozmawiam z nimi i jutro dam odpowiedź. Będzie pan pod telefonem?
Z tym był problem, bo miał się spotkać z byłą koleżanką Wasilewskiego a jeszcze nie znał terminów.
- Pani zostawi odpowiedź w redakcji z ewentualną godziną. Będę dzwonił do nich w ciągu dnia. Albo niech pani przekaże mężowi, on będzie mnie też łapał w tamtej sprawie.

Pięknie, tylko ja mogę zwalić komuś kogoś na łeb w takiej sytuacji, niech żyje odpowiedzialność! - pomyślał Sebastian po odłożeniu słuchawki. Nawet nie przypuszczał, że Dzik wyląduje w willi na Grunwaldzkiej, choć tak po prawdzie, nie wyobrażał sobie, jak można to było załatwić inaczej. Wrócił do pokoju i uporządkował notatki z rozmowy z Wasilewską. Niewiele z tego będzie, pomyślał, ale czy można liczyć na obiektywizm byłej żony? Co do dziwnych inklinacji męża, to co powiedziała, nadawało się raczej do jakiegoś magazynu porno a nie do poważnego artykułu. Jakieś prośby o trójkącik, próba sprowadzenia 'świeżej krwi' do ich nudnego związku. Było tego więcej, ale poszło na przemiał już na początku. Poważna gazeta przedstawiając poważne zarzuty nie pisze raczej o kompleksie krótkiego członka... Skończył zdanie, jeszcze raz przeleciał oczyma całość i spojrzał na zegarek. Do przyjazdu Włókniarza ma tylko czterdzieści minut, najwyższy czas zacząć się zbierać.

Sebastian wypatrzył Tadzika w głębi peronu, wlokącego się z ostatniego wagonu. Pomachał mu ale tamten go chyba nie rozpoznał, szedł przed siebie tępym, automatycznym krokiem z nisko spuszczoną głową. Rozpoznał go dopiero gdy byli oddaleni na odległość wagonu i zaczął biec, by zakończyć sprint w ramionach Sebastiana. Trzymał go kurczowo, tuląc głowę w kołnierzu.Sebastian podniósł jego głowę by nawiązać kontakt wzrokowy. Oczy Tadzika były zimne, a jednocześnie ufne a nawet błagające. I wilgotne, coraz bardziej wilgotne. Sebastian był tak wybity z rytmu, że nie wiedział co powiedzieć, ten wzrok burzył każdy plan, jaki opracował po drodze.
- Chodź, Tadzik, zaraz będzie ostatni tramwaj, chyba nie chcesz iść pięć kilometrów piechotą?
- Jest mi obojętne, jak już jestem z panem. Jak trzeba to pójdę.
Na szczęście nie było takiej potrzeby a w tramwaju Tadzik rozkręcił się, mogąc rozmawiać na neutralne tematy. Sebastian doszedł do wniosku, że najlepiej będzie, jak pewne rzeczy wyjaśnią sobie na początku, nie chciał scen histerii, płaczu i uporu w sytuacji kiedy musiał się liczyć z każdą minutą. Minęli Rynek Łazarski, skąpany w świetle latarń i dziwnie ponuro kontrastujący z rzęsiście oświetlonym wnętrzem wagonu.
- Słuchaj Tadzik,jest taka sprawa... - zaczął i streścił plany na weekend. - To tylko trzy dni, od poniedziałku będziesz już u mnie. Za późno się dowiedziałem a jestem naprawdę zawalony robotą i to bardzo ważną. To jak, zgoda?
Tadzik popatrzył beznamiętnie na Sebastiana.
- Jeśli już trzeba... A jacy to chłopcy? Nie pobiją mnie?
- Sądzę, że bardzo fajni, trochę starsi od ciebie. Jeden jest chyba nawet niższy od ciebie, choć już ma szesnaście lat, a ten drugi to taki grubasek, bardzo spokojny i wyważony. Polubisz ich, zobaczysz - to mówiąc łobuzersko potargał Tadzika po głowie.
Tadzikowi chyba się spodobało to, że ktoś może być dwa lata starszy a jednak niższy, bo Sebastian dostrzegł na jego twarzy cień uśmiechu. - Nareszcie - pomyślał.
- A skąd pan ich zna? - zapytał.
Na tak zadane pytanie odpowiedź była niemożliwa, bo spotkał ich w życiu raptem dwa razy i mówienie o znaniu było sporo na wyrost.
- Jakoś wpadaliśmy na siebie... Opowiem ci innym razem, zgoda? Bo już trzeba się zbierać do wyjścia. Nakładaj plecak, pomóc ci? - zapytał Sebastian i pomógł Tadzikowi założyć plecak, który niespełna dwa dni wcześniej opuścił jego pokój.

Sebastian obserwował Tadzika jedzącego spóźnioną kolację i zwrócił uwagę, że ruchy chłopca były o wiele bardziej drapieżne i kanciaste niż jeszcze miesiąc temu. Chłopak pałaszował wszystko co było na stole, nawet krakersy smarował dżemem, co dla Sebastiana wychowanego w kulcie słonego jedzenia zakrawało na świętokradztwo. Nurtowało go jedno pytanie, co się stało, ale nie popędzał Tadzika, wiedział, że najlepiej będzie, jak ten dojrzeje do tego, by opowiedzieć wszystko sam.
- No to ząbki, myć się i do łóżka. Ja jeszcze trochę popiszę.
- Będzie pan spał ze mną?
- Nie, ty będziesz spał jak król, sam, nikt ci nie będzie przeszkadzał. Ja sobie zrobię posłanie pod oknem.
- Ale nie ma pan materaca.
Sebastian przywiózł z ostatniej wyprawy do Finlandii karimatę, która w Polsce była jeszcze nieznana i używał jej głównie podczas wędrówek w górach, tym razem będzie musiała służyć w zupełnie innych warunkach. Górski śpiwór, również fiński, też się przyda. Pokazał akcesoria Tadzikowi, który jednak wydawał się niepocieszony.
- Będzie panu zimno. Ale ja naprawdę nie kopię, przysięgam.
Trudno było polemizować z taką logiką ale Sebastian miał swoje własne, niezachwiane zdanie na ten temat. Wbrew pozorom był dość konserwatywny i nie chciał by chłopak na przykład odkrył jego poranny wzwód. To już się stało i nie wspominał tego zbyt mile. Poza tym wszystkim nie cierpiał spać z nikim w jednym łóżku i tu po raz pierwszy w życiu z własnej woli złamał swą zasadę dla Tomka. Wystarczy. Poza tym rzeczywiście będzie musiał w nocy pracować...

Sebastian siedział nad tekstem i co raz odwracał wzrok w stronę łóżka, na którym spał Tadzik. Był to sen niespokojny, chłopak się rzucał, machał rękami, nieraz oddychał głośno. Trwało to kilkanaście sekund, po czym uspokajał się i spał jakiś czas spokojnie, do następnego razu. Sebastian postarał się, by chłopca nie raziło światło, pracował przy nocnej lampce, nawet wyłączył radio, choć nie cierpiał pracować w ciszy. Było około w pół do drugiej, kiedy przestraszył go krótki urywany krzyk Tadzika. Tym razem chłopiec obudził się, usiadł na łóżku i, nie krępując się Sebastiana, odsunął spodnie by coś sprawdzić. Rezultat musiał być chyba niezadowalający, bo nagle zaczął się trząść tak, że Sebastian dostrzegł to z wysokości swojego stołu. Podszedł do Tadzika, usiadł obok niego i bez słowa przytulił go do siebie.
- Ale... Nie będzie się pan gniewał? - zapytał Tadzik z przestrachem patrząc na spodnie od piżamy. Sebastian dopiero teraz zauważył mokrą plamę, przejechał ją ręką i palcami zbadał konsystencję.
- Gniewać? Że już naprawdę zaczynasz dorastać? Rzeczywiście...
Tadzik drgał już mniej i był w stanie rozmawiać.
- Bo wie pan... To wszystko przez to - urwał patrząc uważnie na Sebastiana. - Ojciec...
Sebastian słuchał wszystkiego z rosnącym przerażeniem. Na dobrą sprawę to się nadawało do prokuratury ale... Gdyby mniej słyszał o wyczynach starego Traczyka, nie uwierzyłby ani słowu. Już i tak wpędził Tadzika w nerwicę szkolną, teraz jeszcze to... Ogrom zniszczeń w psychice tego chłopca był przerażający. Tylko dlaczego czepił się tak właśnie jego? Sebastian uważał, że Tomek o wiele bardziej nadawał się na ofiarę, Tadzika jednak oceniał jako bardziej odpornego na jakiekolwiek czynniki zewnętrzne. Popatrzył na zegarek, Za piętnaście druga. Jutro, a właściwie już dziś, trzeba wcześniej wstać, nakarmić dzieciaka, pisać, łapać Lisicką.
- Tadzik, postaraj się teraz zasnąć. Ja wiem, ze będzie ci trudno, jak chcesz, posiedzę trochę przy tobie.
- I wszystkim chłopakom tak się robi? - drążył temat Tadzik.
- Większości - tłumaczył cierpliwie Sebastian. - Ja nie przechodziłem tego aż tak ostro jak ty. Może twój ojciec też nie, stąd wystraszył się...
- Ale ja przecież niczego złego nie zrobiłem! - wykrzyknął Tadzik. - On nie miał prawa!
Sebastianowi ciężko było podważać autorytet dorosłych i nigdy tego nie robił. Tu jednak trudno było zachować zimną krew i stosować wszystkie zasady, którymi raczono go na pedagogice.
- Nie, to stało się niezależnie od ciebie. I dlatego nie powiedziałem ci złego słowa, prawda?
- A nie da się tego zawiązać, czy co? - dochodził dalej Tadzik. - Bo ojciec będzie mnie z tym ścigał, już ja go znam.
- Nie, nawet nie próbuj - Sebastian zaśmiał się mimo woli. - Zmień galoty i przewróć kołdrę na drugą stronę.
- A jak... No... - zaczął Tadzik ale nie dokończył, jakby sparaliżowany nagłym strachem.
- No? - Sebastian trzymał cały czas rękę chłopaka w przegubie i momentalnie wyczuł, że zaczyna się pocić, pewnie z przerażenia.
- No wie pan, że stanie mi się to tam... U tych chłopaków.
Sebastian pomyślał, że według tego co przypuszcza, takie zdarzenie nie wywoła u nich najmniejszego zdziwienia, ale przecież nie wtajemniczy Tadzika w to, co nie jest do końca potwierdzone. A zresztą co miał mu powiedzieć? Że ci chłopcy takie rzeczy wywołują na własne, ogromne zresztą życzenie? I mają z tego zapewne kupę frajdy? Wręcz przeciwnie, planował wykorzystać Tadzika jako swojego mini szpiega, by bacznie obserwował Mietka i Macieja i - co ważniejsze - podzielił się swymi spostrzeżeniami. Choć było to już dla niego mniej więcej oczywiste. Strzeżonego pan Bóg strzeże - pomyślał.
- Nic nie będzie a ja sobie z nimi porozmawiam i ich na to jakoś przygotuję. No, panie ciężko myślący, głowa do góry i później na poduszkę - powiedział, pocałował Tadzika w policzek i troskliwie ułożył do łóżka dopilnowawszy, by wcześniej zmienił spodenki. Wbrew swoim planom, założeniom i zamierzeniom zobaczył Tadzika bez najmniejszych elementów odzieży, stwierdził, że wygląda prawidłowo i więcej sobie tym nie zawracał głowy. Usiadł z powrotem do tekstu.
- Dobranoc - rzucił jeszcze raz w stronę łóżka.
- Dobranoc. A u Tomka w plecaku znalazłem erosy. To też do tego?
Sebastian najchętniej zrzuciłby jakąś książkę ze stołu, byle tylko rozproszyć uwagę małego. Tyle, że na stole znajdowały się wyłącznie kartki. Morze kartek, przypominających bezlitośnie o rozgrzebanej robocie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pon 1:00, 05 Sty 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
waflobil66
Wyjadacz



Dołączył: 15 Lis 2010
Posty: 505
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy

PostWysłany: Nie 17:45, 04 Sty 2015    Temat postu:

Ja dopiero wczoraj zacząłem czytać, od początku, jestem mniej więcej w połowie (czytam na smartfonie txt z Twojego chomika). Nie umiem recenzować, mogę tylko napisać po prostu, że czyta mi się to naprawdę super, trudno się oderwać od lektury.Mam już swoje lata, a wzruszam się momentami jak małolat.
Ps. Taka mała dygresja: Też lubiłem Jacka Kuronia, i jako człowieka, i jako faceta Wink (1) (Całkiem fajny misiek z niego był)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3184
Przeczytał: 84 tematy

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 22:44, 04 Sty 2015    Temat postu:

@Waflobil66
Jest mi niezmiernie miło. Staram się przedstawić nasz homoświat trochę inaczej jak widzą nas z zewnątrz, nie przez pryzmat parad, pikiet, obraźliwych wypowiedzi a tego, co czujemy, jakich dokonujemy wyborów. Mimo, że akcja jako całość jest fikcyjna, wiele elementow ma pokrycie w rzeczywistości i są efektem mojej obserwacji. Mam nadzieję, że mi to wychodzi.

A co do Jacka Kuronia - to polityk w starym dobrym, prawdziwie lewicowym stylu. Te młode wilki (niezależnie od partii) jakiś mi nie odpowiadają. I, zgoda, bardzo przystojny.

PS. Coś pisze\ę i może za godzinę wrzucę.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Nie 22:45, 04 Sty 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 21, 22, 23 ... 35, 36, 37  Następny
Strona 22 z 37

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin