 |
GAYLAND Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
januma
Dyskutant
Dołączył: 22 Lip 2009
Posty: 98
Przeczytał: 4 tematy
Pomógł: 7 razy
|
Wysłany: Nie 21:36, 01 Lut 2015 Temat postu: |
|
|
Co za test?
HS: Dodawania grafiki. Nie z każdego hostingu wchodzi.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3273
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 76 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Nie 21:45, 01 Lut 2015 Temat postu: Schemat |
|
|
Schemat domu przy ul. Grunwaldzkiej:
[link widoczny dla zalogowanych]
PS. Oryginalny uklad jest oczywiście nieco inny, to tak na wszelki wypadek
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Nie 21:47, 01 Lut 2015, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
waginosceptyk
Adept
Dołączył: 27 Sty 2015
Posty: 35
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Nie 23:18, 01 Lut 2015 Temat postu: |
|
|
Brak ściany nośnej?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3273
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 76 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Nie 23:22, 01 Lut 2015 Temat postu: |
|
|
Trochę musialem zmienić i pozycja kuchni jest nieco inna. Mówiłem by się nie czepiać bo ten układ jest tylko przybliżony.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
zibi74
Dyskutant
Dołączył: 29 Sty 2013
Posty: 125
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Skąd: Warszawa
|
Wysłany: Pon 0:50, 02 Lut 2015 Temat postu: |
|
|
O moich wizytach masz informacje z innych źródeł.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez zibi74 dnia Pon 0:51, 02 Lut 2015, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3273
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 76 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Pon 17:23, 02 Lut 2015 Temat postu: Inni, tacy sami (127) |
|
|
- Sebastian, ja myślałem, że w końcu przyjedziesz z jakąś dupą a ty zjawiasz się z wianuszkiem facetów - powiedział wuj Henryk z wyrzutem w głosie przy przywitaniu. - Co z tobą?
- Nie mogła przyjechać - odpowiedział Mietek, nawet jeszcze nie przedstawiony. - Siedzi w Poznaniu i czeka aż jej ukochany wróci z wycieczki. Pewnie płacze ale wszystkie baby histeryzują - dodał ze złośliwym uśmieszkiem rzucając spojrzenie z ukosa w stronę Maćka.
- Zaraz, to znaczy, że jakąś sobie znalazłeś? - nie dowierzał Henryk.
- Można to tak nazwać... Prędzej ona znalazła mnie.
Wiadomość okazała się takim hitem, że zmiana lokalu na dom Traczyków opóźniła się nieco i cała czwórka, łącznie w Witoldem, musiała zostać na śniadaniu.
- Czy mogę skorzystać z telefonu? - zapytał Lisicki gdy śniadanie zmierzało ku końcowi. - Oficjalnie jestem w pracy, zresztą i tak będę musiał niedługo pojechać.
- Pan dzwoni - odpowiedziała Krystyna sprzątając pozostałości z posiłku.
Sebastian ze zniecierpliwieniem spoglądał na zegarek. Od wczorajszego wieczora jego myśli zaprzątał głównie Tomek a tak naprawdę możliwość spotkania po wielu dniach. Obecnie jego głównym problemem było to, czy znajdą jakiekolwiek miejsce na bardziej intymne powitanie, bo dom będzie pełen ludzi i to takich, przy których trzeba się szczególnie pilnować, chcąc zachować jakąkolwiek dyskrecję. W sposób niedostrzegalny dla reszty poprawił sterczący członek w spodniach, który dodatkowo zareagował przyjemnym skurczem. Ostatnio jego życie seksualne kulało, z Zygmuntem zrobił to raz, z Marią też ale traktował to jako zabieg higieniczny, żadne z nich nie pociągało go tak jak ten, którego zobaczy już za chwilę...
- Panie Sebastianie, czy można pana na chwilę prosić? - zapytał Witold, który właśnie wyszedł z salonu z czarnym notesem w ręku. Jego twarz była poważna i napięta, również z głosu wynikało, że nie będzie to przyjemna rozmowa. Z ociąganiem zwlókł się z miejsca i głową wskazał Lisickiemu ganek przed drzwiami.
- Tak jak przypuszczałem, zaczynają węszyć - powiedział bez wstępów Lisicki. Sebastian czuł, że oblewa go zimny pot. Nie była to najgorsza wiadomość ostatnich tygodni ale taka ze ściślej czołówki. I jedyna, której zaradzić mógł tylko on sam. Tu nie mógł liczyć na jakąkolwiek pomoc.
- Norbert?
- Tak. I obawiam się, że i my niewiele tu możemy, przynajmniej na razie. Nasz informator przechwycił kilka informacji, że Rogalewicz zlecił dobranie się do pańskiej skóry a w pana papierach była ta sprawa z myśliwym.
- Ja go nie zabiłem - powiedział zimno Sebastian.
- Nikt nie mówi, że pan, przynajmniej na razie. Jednak wokół tamtego wydarzenia jest tyle znaków zapytania, że da się sporo namieszać.
- Ale przecież Norbert żyje!
- Oficjalnie jest zaginiony i w Niemczech też jest na liście zaginionych. Tyle, że jakoś dziwnie. O zaginięciu wiedzą tylko z informacji, która dotarła z Polski, nikt tam, w Niemczech nie zgłosił tego faktu na policję, w jego miejscu zamieszkania go nie ma.
- Ale praca...
- Wykonuje wolny zawód, nie musi podpisywać list obecności i innych takich, prawda? Nikt go nie szuka.
- A rachunki, gaz, prąd, telefon?
- Nie wiem, tak bardzo nas nie informowano. Poza tym to nie Polska, takie rzeczy załatwia się na Zachodzie stałymi przelewami. Informuje pan bank, że danego dnia ma wpłynąć na konto określona kwota i nic więcej pana nie obchodzi. Poza tym można ustanowić własnego agenta... Możliwości jest sporo. A ponieważ oficjalnie nikt go nie poszukuje, przyjmuje się, że każdy obywatel ma prawo robić co chce, prawda? Ale nie mam już czasu na te dywagacje. My się postaramy zrobić co w naszej mocy, im to też jakiś czas zajmie. Jedź pan do tego RFN. Tylko uważaj pan na siebie, i to bardzo. Niech się pan przygotuje na wcześniejszy wyjazd. Może da się zamataczyć z tym nakazem aresztowania, jeśli zostanie wystawiony.
- Nakaz aresztowania? - powtórzył osłupiały Sebastian. Powoli docierało do niego w co tu się naprawdę gra. A więc jego przeczucie nie myliło go wcale a wcale.
- Akurat na to nie mamy wpływu, jeśli prokurator uzna pana udział za prawdopodobny, będzie mógł pana przymknąć. Przynajmniej na początku. Później będzie można coś z tym zrobić, ale na razie...
Cokolwiek dałoby się z tym zrobić, dla Sebastiana było to aż za wiele. Najchętniej teraz rzuciłby wszystko w cholerę i pojechał do Offenbacha. Tyle, że Norberta nie ma w miejscu zamieszkania. Cholera wie, co z tym zrobić...
- Wróćmy na chwilę do środka, zabierajmy chłopaków i podrzuci nas pan na miejsce, jeśli można prosić.
- Jak będzie trzeba, zawsze jedna lub dwie osoby mogę się u nas przespać - powiedziała Krystyna. Albo ty, albo chłopacy... Fajne dzieciaki swoją drogą.
Sebastian poszedł po Macieja, który uparł się wypróbować organy elektroniczne Henryka.
- A właśnie, Norbert dzwonił jeszcze? - zapytał Sebastian, kiedy stali już przy samochodzie.
- Jeśli ktoś coś wie na ten temat to tylko Michał - odpowiedziała Krystyna. - Wróci z Łodzi dziś wieczorem. Wpadnij na brydża, i tak nie mamy żadnych planów na wieczór.
- Ktoś musi się nimi zająć - odpowiedział Sebastian. Zobaczymy - powiedział całując ciotkę w policzek i wsiadając na miejsce obok kierowcy.
- Dlaczego pan mi nie powiedział o tym telefonie od Norberta? - zapytał z pretensją w głosie Lisicki, starając się wymanewrować sporej wielkości kałużę.
- Jak to nie? Przecież to jest jedyny powód dla którego jadę do Niemiec, jedyna wskazówka, że Norbert żyje - zaprotestował Sebastian.
- Ma pan rację, o czymś nie pomyślałem. Ma pan numer telefonu, na który dzwonił?
- Dokładnie ten sam, z którego pan rozmawiał pół godziny temu. Owszem, mam. Myśli pan o sprawdzeniu billingów?
- Tak, to w tej chwili jedyna możliwość. Co prawda pan wie, że to może prowadzić donikąd, mógł dzwonić z budki czy jakiegoś biura. Ale spróbować trzeba wszystkiego. I niech pan popyta tego swojego kuzyna, może dowiemy się czegoś więcej - powiedział wyjeżdżając w końcu na szosę. - W lewo czy w prawo?
Tomek złapał Sebastiana mocno za rękę i pociągnął w kierunku drzwi do pokoju. Weszli niespostrzeżenie i Tomek nawet nie oglądał się za siebie tylko od razu uwolnił ze zbyt obszernych spodni dresowych, pod którymi jego członek już dochodził do swoich maksymalnych rozmiarów. Jeszcze chwila a miękko wyląduje na twarzy Sebastiana, który, nasyciwszy się jego charakterystycznym mocnym zapachem zacznie go oswajać, swoim zwyczajem od jąder w górę. Gdzieś tam zza drzwi słychać było tupot nóg, śmiechy, przekomarzanie się, ale do Sebastiana to nie docierało. Bardziej wsłuchiwał się w głęboki, nieco świszczący oddech Tomka, który przezywał każde pociągnięcie językiem, każdy skurcz idący z jego wyjątkowo tego dnia sztywnego organu do wszystkich komórek ciała, tak jakby chciał je poinformować, ze mają przygotowywać się na ten piękny moment. Uporawszy się z jądrami i nasadą, język Sebastiana opuścił mocno już zwilżone kępki ciemnych włosów, przekornie podrażnił nosem żołądź i wrócił do środkowych rejonów imponującej maczugi. Ta zaczynała powoli lepkością reagować na ten zmasowany atak, aż prosić się, by i nią się zająć. Toteż Sebastian natarł na nią przez moment zamkniętym okiem, odczekał spazm Tomka i wrócił do podboju. Sebastian uważał środkowe rejony członka za wyjątkowo nudne i nawet przeszkadzające w seksie, ale z tym jest jak z alpinistyką - aby stanąć na szczycie, trzeba przejść swoje. Można co prawda to jakoś pominąć, ale to już nie to samo. Zwłaszcza, że jego oczom ukazał się już wyjątkowo napięty, turkusowo-siny kołnierzyk. Tomek zaczął powoli wchodzić w drgawki, początkowo delikatne, później wibrowanie się nasiliło.
Gdy język Sebastiana zdobywał już nasadę członka a Tomek walczył z ostatnimi spazmami przed decydującą falą, drzwi pokoju otworzyły się nagle. Wszystko w oczach Sebastiana stało się naraz: powódź kleistej cieczy, jego przestrach, osłupienie w oczach Mietka, który stał sparaliżowany tym widokiem. Sebastian nawet nie miał siły się odezwać, nasienie zalewało mu oczy, orgazm Tomka obezwładnił go całkowicie. Wszystko to trwało nie więcej jak trzy sekundy.
- Przepraszam - wybąkał Mietek, który dopiero teraz zdążył się zmieszać, wcześniej rządziły nim inne odczucia. - Myślałem, że to...
- Nic się nie stało - odparł Sebastian, w pospiechu pomagając Tomkowi nałożyć spodnie. - Jeszcze wątpisz, że mam chłopaka?
- Teraz to już nie... - wyszeptał Mietek i chyba doszedł już do siebie, bo szybko zniknął i zamknął za sobą drzwi.
- Cholera - powiedział Tomek. - Jeśli on teraz...
- On nic nie zrobi, jestem pewien jego bardziej niż siebie. Poza tym niepotrzebnie się boisz, on jest dokładnie taki sam jak my. Ale dokończymy w lesie, dobra? Mietek jeszcze jest do strawienia, mogę ci nawet powiedzieć, że ma niewiele mniejszego od twojego...
- Taki szkrab? - powątpiewał Tomek.
- Żebyś wiedział.
- A Dzik coś wspominał - powiedział Tomek. - Ale ja go sobie wyobrażałem nieco inaczej. Nawet nie widać mu za bardzo. Na pewno nie zwróciłbym uwagi na niego, gdybym zobaczył go na ulicy. To prawda, że on ma szesnaście lat?
- Prawda. Jego stałe zmartwienie. Dlatego, jeśli już chce imponować wzrostem, to tym drugim - powiedział z obleśnym uśmiechem Sebastian. - Jak mu stoi, nie potrafi sobie odmówić przyjemności wejścia do mojego pokoju w samych gaciach, tak, żebym widział. Ale poza tym to kochany chłopak.
- Bardziej niż ja? - zapytał Tomek gwałtownie.
- Inaczej. Nie w ten sposób - Sebastian specjalnie podkreślił słowo 'ten', Tymczasem Tomek bezceremonialnie wsadził mu rękę w spodnie. Sebastian nie mówił już nic a tylko poddał się pieszczotom, chyba jedynej przyjemności, na jaką mógł liczyć w ciągu najbliższego czasu.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Wto 0:06, 03 Lut 2015, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3273
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 76 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Wto 17:51, 03 Lut 2015 Temat postu: Inni, tacy sami (128) |
|
|
Wracali z lasu polną drogą, między czarnymi polami pokrytymi skibami zaoranej ziemi. Sebastian łapczywie wąchał zapach gleby, który kojarzył mu się z wczesnym dzieciństwem spędzonym głównie na wsi u dziadków. Teraz ten aromat miał dla niego wartość dodatkową, będzie chyba po wsze czasy kojarzył się z miłością, intensywnością doznań, siłą uniesienia. Obaj jeszcze przeżuwali w pamięci ostatnie momenty najintensywniejszego ich zbliżenia. Szli wolno obok siebie z rozpalonymi jeszcze policzkami i zmierzwionymi włosami, nie dbając o tak nieistotne szczegóły. Żaden z nich nie chciał niepotrzebnym odezwaniem mącić wyjątkowości tej chwili. Cokolwiek było wcześniej, straciło swą ważność, było niczym innym jak wybrykiem. Dla Tomka był to szok o wiele większy, gdyż jako świeży adept miłości jeszcze nie zdążył wciągnąć się w rutynę pożegnań i powitań, każde rozstanie mogło być tym ostatnim. Niepokojeni tylko świeżym krzykiem ptaków zbliżali się do domu, gdzie czekał na nich odpoczynek i coś do zjedzenia.
Pierwszym, co Sebastian zobaczył po wejściu do kuchni, był Maciej, siedzący przy stole i karmiący najmłodszego Traczyka zupą, sądząc z koloru, pomidorową. Nie wszystko szło jak należy, sądząc po smugach czerwonej cieczy ściekających po twarzy Rysia, ale chłopiec jadł jak na swoje zwyczaje wyjątkowo posłusznie, wpatrzony swymi wielkimi brązowymi oczyma w Macieja.
- No, Rysiu, jeszcze jedną łyżeczkę...
Mały, mimo, że Sebastian widział, że ma już dosyć, łaskawie przyjął i przełknął jej zawartość. Wydawał się zachwycony i oczarowany nowym opiekunem i nawet nie protestował, gdy Maciej wziął go do łazienki.
- Będzie świetnym ojcem - powiedziała pani Tonia, która pojawiła się w drzwiach kuchni.
- O tak, Maciej ma to coś w sobie.
Już chciał zrobić uwagę na temat kawałka placka owocowego leżącego na talerzyku Maćka, ale zdecydował, że nie będzie psuł nastroju i pogada z winowajcą później i bez świadków. O ile udało się wyprowadzić Macieja na ludzi, o tyle jego odchudzanie było na razie pasmem klęsk i porażek. Co prawda wyeliminował słodycze w domu, jednakowoż wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że chłopiec intensywnie dokarmia się po drodze do szkoły i szkoły muzycznej. Gotów był się założyć, że i ten placek jakoś wycyganił od pani Toni.
- A gdzie Tadzik i Mietek?
- Poszli pojeździć traktorem na pole - odparła beztrosko pani Antonina.
- I pani im tak pozwoliła?
- A co miałam nie pozwalać? Tadzik i tak musi zaorać pole, dopóki starego nie wypuszczą. A na ten rok się nie zanosi. Tak po prawdzie, nikt tu za nim nie tęskni, ale robota została i ktoś musi to zrobić.
- Gdzie oni są?
- A tam - machnęła ręka pani Antonina.
Sebastian wypadł z domu mało nie potykając się o wychodzących z łazienki Maćka i Rysia. - Tych tylko na moment spuścić z oka - pomyślał gorzko. Istotnie, za domem była polna droga, a nią jechał traktor. Z tego co Sebastian zdążył zauważyć, jedna osoba prowadziła, druga stała obok kabiny, już na zewnątrz. W miarę jak ciągnik zbliżał się w jego kierunku, stojąca postać przybrała kształty Tadzika. Sebastian nie miał większego pojęcia o prędkościach, jakie osiągają traktory, natomiast w jego ocenie ten nie jechał wolno, wręcz przeciwnie a na dodatek podskakiwał na wertepach. - Zabiję szczeniaka - pomyślał.
- No i jak się podobało? - zapytał Mietek, który po ostrym hamowaniu wyjrzał z kabiny. Sebastian już miał przygotowaną wyjątkowo zjadliwą odpowiedź, ale widząc wyraz prawdziwego szczęścia na twarzy chłopca, po raz drugi w krótkim czasie odpuścił sobie gadkę umoralniającą. Mietek po prostu promieniał i żadna siła nie była w stanie mu wytłumaczyć, że traktor nie służy do wyścigów ani bicia rekordów szybkości.
- Nie wiem, czy milicja byłaby równie szczęśliwa widząc kto i jak jedzie - odpowiedział z cieniem złośliwości w glosie.
- Tu milicja nie zagląda - odparował Tadzik. - Poza tym to nie jest droga publiczna, nie robimy niczego złego. Pozwoli pan jeszcze pojeździć Mietkowi? - zapytał widząc, że Sebastianowi nie bardzo przypadły do gustu te wytłumaczenia.
- Mam nadzieję, że zaraz wam zabraknie paliwa - odpowiedział z diabolicznym uśmiechem.
- Mamy rezerwy - uspokoił go Tadzik.
Po kolacji Sebastian zdecydował, że pójdą do wujostwa. Nie bardzo chciał obciążać Traczyków obecnością chłopców, którzy wprowadzili w domu prawdziwą rewolucję. - Niech to wszystko się uspokoi, zwłaszcza, że przed nami jeszcze dwa ciężkie dni - pomyślał.
- My naprawiamy skuter - powiedział Tadzik, kiedy decydowano o wieczorze. - Może Mietek zostać?
A niech mu będzie - pomyślał Sebastian, znając upodobanie Mietka do grzebania w różnym żelastwie, którego brakowało w Poznaniu. W końcu wziął ich na odpoczynek, a jeśli tak lubią odpoczywać, to czemu nie? Poza tym Mietek i Tadzik rozumieli się praktycznie bez słów, nie wygłupiali się zanadto i Sebastian nie widział żadnych przeszkód. Myśli, że będą jeździć traktorem po nocy, raczej do siebie nie dopuszczał.
- To Maciej i ja idziemy do wujostwa i wrócimy późnym wieczorem, o ile nie rano, brydż u ciotki lubi się przeciągać. - poinformował Sebastian.
- Tylko położę Rysia - poprosił Maciej.
Brydż u wujostwa przeciągnął się do późnego wieczora a ostatnie rozdanie rozegrano grubo po północy.
- Gdzie Maciej? - zapytał Sebastian tasując karty. Michał właśnie schodził z góry.
- Czyta Kindze bajki.
- Od dziewiątej? - przeraził się Sebastian.
- Na to wygląda. Nasza Kinga jest jak pijawka, każdego wykończy jak się do niego dossie - powiedziała Krystyna. Sebastian wiedział coś na ten temat, ale pominął milczeniem. Maciej ewidentnie rozkwitał przy kontaktach z małymi dziećmi. Pół dnia z Rysiem nie spowodowało u niego cienia zmęczenia i wątpił, żeby mu Kinga dała radę, choćby się jak najbardziej starała. Nawet ciotka Krystyna zwróciła na to uwagę.
- Świetny będzie z niego nauczyciel. Słyszałam, jak on z nią rozmawia, ten chłopak ma to we krwi.
- On? Raczej muzykiem - przekomarzał się Henryk, który zdążył już usłyszeć próbkę umiejętności Macieja na klawiszach. - Ma prawie absolutny słuch i wyobraźnię muzyczną.
- Wszystko jedno, chyba musimy się wyspać - powiedział Sebastian. - Nie bardzo mam ochotę wracać do Traczyków, nie będę im przestawiał chałupy po nocy i budził wszystkich, łącznie z psami. Możemy się tu jakoś przekimać?
- Pewnie, u Michała w pokoju. Już naprawiłem to łóżko polowe co je rozwaliłeś, jest jeszcze dmuchany materac, a jak nie, to jeden z was może spać tu, na dole, w salonie.
Ostatecznie cała trójka wylądowała u Michała w pokoju. Po ostatnich dziwnych eksperymentach Sebastian nie przepadał za tym pomieszczeniem, ale czuł się na tyle sennie, ze odpuścił sobie protesty.
- Kinga, do ciężkiej cholery, idź spać - powiedział Michał i bezceremonialnie wziął ją za rękę i poprowadził w stronę drzwi.
- Ja chcę pana Maćka - powiedziała.
- Jeszcze nie złożyła ci propozycji matrymonialnej? - zapytał zjadliwie Sebastian.
- Nie, na razie zaprosiła mnie na wakacje - odparł Maciej.
Powoli przygotowywali się do snu, stanęło na tym, że Maciej i Michał będą spali na łóżku a Sebastian na łóżku polowym. Sebastianowi było to wszystko jedno, byle nie gadali po nocy. Wrażenia z ostatnich kilku dni spowodowały, że wręcz padał na pysk. Jednak po zgaszeniu światła nie zasnął od razu.
- Teraz mogę ci powiedzieć, że Norbert dzwonił jeszcze raz - powiedział Michał. - Nie chciałem przy mamie, bo wszyscy mamy tego tematu serdecznie dość, z tego co wiem, milicja dalej tu coś węszy. Byli nawet wczoraj. Ale o co chodziło, nie wiem, rodziców też nie pytaj, jeśli nie chcesz by tata się wściekł.
- A co powiedział? To znaczy nie tata a Norbert?
- Zostawił numer telefonu, prosząc byś się odezwał.
- No, silnik chodzi - powiedział z zadowoleniem Tadzik. - Ale wypróbujemy go dopiero jutro, nie będziemy warczeć po nocy.
Mietek nawet ucieszył się że będą wracać do domu. Od pewnego czasu jego głowę zaprzątała tylko jedna myśl i im bliżej wieczora, tym bardziej stawała się intensywna. Tylko jak ją zrealizować? Punkt pierwszy, będący conditio sine qua non, został spełniony, zarówno Sebastian jak i Maciej wynieśli się na wieczór z domu. O wiele ciężej było zrealizować punkt drugi, czyli tak pokierować wydarzeniami, by znaleźć się sam na sam z Tomkiem - w łóżku albo w łazience. Łóżko odpadło z chwilą, kiedy ustalili, że będzie spał razem z Tadzikiem, co zresztą było naturalne.
- Tomek, pomożesz mi z tą wanną? - zapytał kiedy szykowali się do spania a Tadzik ścielił łóżka. Przed chwilą sprawdził wannę i jego jedyną szansą było poprosić Tomka do łazienki do uregulowania wody.
- A co tam takiego trudnego? - zdziwił się Tomek. Odkręcasz kran i się leje.
- Nie umiem ustawić wody - odpowiedział Mietek. - Albo za gorąca albo za zimna.
Gdy Tomek wszedł do łazienki, Mietek już był rozebrany do slipek. Zauważył, że Tomek rzuca spojrzenia z ukosa na to miejsce, którym chciał go zainteresować. Bezceremonialnie zdjął slipki i ręką sprawdził wodę.
- Trochę zimniejszej by się przydało.
- Ty masz większego - powiedział kiedy Tomek przełamał już ostateczny wstyd i oficjalnie wpatrywał się w członek Mietka. - Sorry, że wtedy tak wyszło... - to mówiąc wszedł do wanny i zanurzył się tak by sterczący członek wystawał nad powierzchnię wody. Jeśli oczekiwał w tym momencie czegokolwiek, spotkało go rozczarowanie.
- Rozbierz się i wskakuj ze mną - zachęcił Tomka, który dalej stał jak osłupiały. Tomek zrobił ruch w kierunku dołu bluzki, jednak, trzymając już jej poły, zastygł.
- A co powie Sebastian? - zapytał z powątpiewaniem.
- To samo co Maciej. Nie muszą wcale się dowiedzieć. Dawaj - zachęcił go.
Tomek zamknął drzwi na zamek i po chwili uwolnił się z odzieży. Od miejsca jego popołudniowych imaginacji dzieliło go teraz nie więcej niż pół metra.
- Ale każdy swojego - zastrzegł Mietek, kiedy Tomek zaczął bawić się pod wodą główką swojego członka.
- Wiem że tam jesteście i macie natychmiast mnie wpuścić - usłyszeli z drugiej strony drzwi.
- Bo co? - zaperzył się Tomek, ktory, przestraszony, natychmiast puścił swój narząd.
- Bo powiem Sebastianowi, że się razem kąpaliście.
Obaj chłopcy popatrzyli na siebie, Tomek smutno skinął głową po czym wyszedł z wanny, przepasał się ręcznikiem i poszedł otworzyć drzwi. - Może i lepiej - pomyślał Mietek, Dla niego podstawowy cel i tak był osiągnięty.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Wto 22:46, 03 Lut 2015, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3273
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 76 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Śro 17:23, 04 Lut 2015 Temat postu: Inni, tacy sami (129) |
|
|
Piątkowy dyżur zawsze należy do najcięższych w tygodniu, bo sobotnia gazeta jest dwa razy grubsza niż we wszystkie inne dni. Co prawda strony magazynowe powinny być zrobione wcześniej i dawno złamane, ale kluczowe słowo 'powinny' nie do końca załatwiało sprawę. Jak zamknąć numer, jeśli nie ma się do dyspozycji dwóch podstawowych redaktorów? - myślał Zygmunt zza sterty szczotek po korekcie. Nie to, żeby miał pretensje do Sebastiana, zbyt lubił i cenił tego chłopaka, ale obiektywnie trzeba było przyznać, że ostatnie problemy w redakcji, obsuwy czasowe i wszystko co najgorsze, było bezpośrednio lub pośrednio sprokurowane przez niego. Jednak gdyby, wiedząc co to przyniesie, jeszcze raz miał zastanowić się czy przyjąć go do pracy na pełny etat, zrobiłby to bez wahania. Szkoda że tego samego nie mógł powiedzieć o innym filarze redakcji, Sławku Paruszewskim, wybitnie zdolnym reporterze i facecie z nosem do wielkich tematów. Jego nagłe zniknięcie nie mieściło się w repertuarze dotychczasowych wyczynów i choć najbliższe dni przyniosły, co prawda z drugiej ręki, ale dość obszerne informacje co robi Paruszewski, jemu było to wszystko jedno. Tego dnia o tej godzinie powinien smacznie spać w sanatorium w Krynicy albo emablować jakiegoś chłopaczka w nocnej knajpie.
- Cześć Zygmunt! - rozległo się za jego plecami. Trudno było nie rozpoznać tego głosu, to Teodor Rybarczyk, jego wieloletni znajomy, ale co on robi o tej godzinie w redakcji?
- Cześć. A ty co, szukasz wczorajszego dnia?
- Wpadłem z tekstem, który miałem przynieść jutro. Tak się składa, że nie będzie mnie w okolicach redakcji a wolałbym pchnąć to w poniedziałkowym numerze.
Zygmunt zastanawiał się chwilę co też ważnego mogło pochodzić od dziennikarza robiącego głównie miejskie plotki, ale puścił to tłumaczenie mimo uszu.
- To idź to włam na makietę, ja nie mam czasu - pokazał wymownym gestem stertę szczotek. - Mam dwie godziny na to aby się z tym wyrobić - powiedział nie podnosząc głowy zza gęsto zadrukowanej kartki.
Rybarczyk opuścił redakcję po niespełna godzinie, później wyszła korektorka zatrudniona na godziny i po północy Zygmunt został w redakcji zupełnie sam, kończąc ostatnie strony. O pierwszej pojawi się kurier i do tego czasu numer musiał być zamknięty. I choć korciło go sprawdzenie pewnej rzeczy, odłożył to do czasu zakończenia pracy. W porównaniu z młodzikami, którzy wszystko chcieli mieć i wiedzieć teraz, już, zaraz, on należał do tej starej gwardii, którą stać było na cierpliwość i dystans do wszystkiego co robią. Zatem cierpliwie skończył numer, przekazał kurierowi, posprzątał biurko i dopiero wtedy wstał, rozejrzał się wokół jakby chciał jeszcze raz upewnić się czy jest sam, opuścił pokój składu i wszedł do newsroomu. Podszedł do biurka stojącego przy samym oknie z widokiem na całą Grunwaldzką, od Collegium Chemicum aż po szpital kliniczny i otworzył górną szufladę, która jeszcze przed trzema godzinami była pusta. Teraz na jej dnie leżał srebrny klucz popularnej firmy yeti. Zygmunt uśmiechnął się, zasunął szufladę, nałożył płaszcz i wyszedł z redakcji, zamykając uprzednio drzwi na klucz. Wszystko wydawało się toczyć zgodnie z planem.
Sobotni ranek w Poznaniu był chłodny choć bezdeszczowy. Jak w każdą sobotę ruch na Grunwaldzkiej był niewielki, zwłaszcza między szóstą a siódmą, kiedy podczas zwykłego o tej porze roku świtu w normalny dzień tygodnia ulica zapełnia się samochodami pędzącymi w stronę centrum. W sobotę o tej godzinie miasto się dopiero budzi. Dlatego mało kto miał możliwość zauważenia czerwonego malucha, który z Grunwaldzkiej skręcił w Marszałkowską, jedną z bocznych grunwaldzkich uliczek wysadzanych lipami a następnie jeszcze raz skręcił w lewo by zaparkować na Kasztelańskiej, również upstrzonej przedwojennymi willami i starymi drzewami. Drzewa powoli zaczynały wypuszczać pąki ale młodego człowieka, który wysiadł z niedbale zaparkowanego malucha i trzasnął zamaszyście drzwiami, niewiele to obchodziło. Rozejrzał się dokoła, wsadził rękę do kieszeni, uważnie sprawdzając jej zawartość. Znalazłszy to, czego szukał, możliwie obojętnym krokiem doszedł do Senatorskiej by po kilkudziesięciu metrach ponownie znaleźć się na Grunwaldzkiej. Gdy ocenił, że jest bezpieczny a w okolicy nie ma żywego ducha, odszukał willę, którą do tej pory obserwował głownie zza tramwajowych szyb. Był na miejscu. Teraz trzeba wykonać pierwszą część planu. Planu, który nie on ułożył, miał tylko go wykonać i to bez zostawiania jakichkolwiek śladów za sobą. Jeszcze przed otwarciem drzwi nałożył lateksowe rękawiczki, które zdjął dopiero po wyjściu. Trochę zaniepokoiło go, że wszędzie w domu są zaciągnięte zasłony i rolety, bardzo to utrudniało jego zadanie, niestety nie mógł sobie pozwolić na włączenie światła. Na szczęście dom miał dość prosty układ i wkrótce znalazł pokój o który mu chodziło, dodatkowo maszyna do pisania stojąca na stoliku upewniła go, że jest na miejscu. Szybko znalazł też szafę, z której zaczął wyjmować rzeczy zgodnie z zamówieniem. Teraz wystarczy zapakować je do torby. Jego mocodawcy zapewniali go, że będzie bezpiecznie, ale mimo to czuł charakterystyczny ucisk w mostku, który pojawiał się zawsze w chwilach największych emocji. Toteż początkowo nie zwrócił uwagi na ból w kostce, trochę powyżej miejsca, gdzie kończą się półbuty. Zwrócił uwagę dopiero po chwili, coś jakby drapanie. Przerwał pakowanie, by zobaczyć, czy przypadkiem się na coś nie nadział. W tym momencie od łóżka oderwał się biało-czarny kształt i pomknął po przekątnej pokoju w stronę uchylonych drzwi. Cholera, nikt nie ostrzegł go, że w tym mieszkaniu będzie kot... Uspokoił się nieco, z widocznym wysiłkiem i z drżącymi rękami wcisnął ostatnie rzeczy do torby i, nawet nie rozglądając się, poszedł w stronę drzwi wejściowych. Gdy je zamykał, nie czuł nic oprócz ogromnej ulgi. Jednak to, co robił do tej pory było o wiele bezpieczniejsze. Gdy już był na chodniku, rozejrzał się uważnie, po czym, nie zauważywszy niczego podejrzanego, ruszył w stronę Marszałkowskiej. Pewnie gdyby był bardziej przysposobiony do pracy, którą właśnie wykonywał, spostrzegłby kilka dziwnych rzeczy, na przykład tego samego mężczyznę rozmawiającego cały czas w budce telefonicznej po przeciwległej stronie ulicy, na rogu Konfederackiej.
Ta robota nie podobała mu się od początku. Zaczęło się od telefonów od osób,które kilka razy wybawiały go z różnych opresji, dość jednoznacznie sugerujących, że teraz nastał czas rewanżu. Początkowo ten rewanż miał polegać na rozpracowaniu jednego z kolegów w redakcji, zorientowaniu się, z kim się spotyka a następnie zdobyciu maszynopisu pewnego tekstu. W porównaniu z innymi świństwami, których dopuścił się w swym niespełna trzydziestoletnim życiu, to nie było ani mniejsze ani większe a potajemne skopiowanie odbitek artykułu nie było problemem w żadnej poznańskiej redakcji. Rzadko zdarzały się teksty chronione przed obcymi oczyma do czasu publikacji, do niedawna wszystkie i tak wędrowały do cenzora. Mimo, że formalnie wymóg istniał, cenzor nie zaprzątał sobie głowy politycznymi rozgrywkami i puszczał wszystko jak leci. Znacznie gorsze było zorientowanie się w planie dnia i pracy dziennikarza, o którego chodziło jego mocodawcom. Dlatego musiał posunąć się do kilku nietypowych zagrywek, w tym jednej całkiem sporej awantury na kolegium redakcyjnym. To wtedy dowiedział się, kiedy tekst będzie opublikowany i kto będzie jego formalnym autorem - ostrzegano go, że nazwisko pod tekstem mogło być zupełnie inne. I kiedy już myślał, że odwdzięczył się z nawiązką, dostał polecenie zniknięcia na co najmniej tydzień. Przy czym zniknięcie miało być tak zaaranżowane, żeby nie tracić kontaktu ze swymi najbardziej lojalnymi kolegami. To był najtrudniejszy moment w tej sprawie, ale udał się dzięki Rybarczykowi, który, korzystając z nieuwagi Markowskiego miał zdobyć komplet jego kluczy. Sebastian zazwyczaj trzymał jeden komplet w szufladzie. Nie pracował długo w redakcji ale przez niespełna dwa miesiące dal się poznać jako osoba roztargniona, i właśnie z tego roztargnienia jeden komplet kluczy trzymał zawsze w redakcji, na wypadek, gdyby drugi mu zginął. Tak oto jego mocodawcy zdobyli klucz, który był niezwykle istotny w wykonaniu zadania. Zadanie składało się z dwóch części. W sobotę rano miał dostać się do willi przy użyciu lewego klucza, znaleźć szafkę z odzieżą i wynieść co się dało, zwłaszcza tak zwaną odzież wierzchnią - kurtkę, bluzę, spodnie. Polecenie było co najmniej dziwne, ale on nie pytał w jakim celu to robi, obowiązywała zasada że im mniej wiesz tym lepiej.
Te wszystkie obrazy przesuwały mu się przed oczyma, gdy późnym sobotnim wieczorem jeszcze raz jechał maluchem Grunwaldzką. Zbliżając się do Grochowskiej, przypomniał sobie, że musi sprawdzić, czy nie zostawił żadnych śladów krwi po podrapaniu przez kota. Z nerwów i braku doświadczenia nie zrobił tego kiedy był na to czas i rzecz jasna nie wspomniał o tym swoim mocodawcom, którzy pytali, czy podczas całej akcji nie zdarzyło się nic nieprzewidzianego. Jeszcze na skrzyżowaniu Grunwaldzkiej z Grochowską podświadomie sprawdził, czy wszystko jest w porządku. Torba leżała na siedzeniu pasażera a wokół niego nie było żadnego innego auta, mimo że ten właśnie punkt jest uważany za najbardziej ruchliwy w okolicy Już było dobrze. Aby za dużo nie kombinować, powtórzył ranny manewr parkując na Kasztelańskiej. Mimo złego oświetlenia i początków mżawki czuł się o wiele pewniej niż kilkanaście godzin temu. Deszcz lekko go zaniepokoił, odzież, którą miał podrzucić na miejsce była w łatwo przemakającej torbie z tworzywa sztucznego, a miał ją dostarczyć w stanie nienaruszonym. Przyśpieszył więc kroku i za niecałych pięć minut stal już przed znajoma willą. Stojąca przed nią latarnia rzucała tyle światła ile było potrzeba by zorientował się, że jest bezpieczny. Z łatwością znalazł przygotowany klucz i po chwili był w środku.
- Nie ruszaj się - usłyszał sprzed siebie i w końcu hallu ujrzał zwalistą męską sylwetkę. Wiedziony pierwszym instynktem odwrócił się i gwałtownie wycofał w stronę wyjścia.
- Dokąd to - usłyszał głos a następnie zobaczył drugiego barczystego mężczyznę, który zagrodził mu drogę przy samych drzwiach. - Nie ruszać się, Milicja Obywatelska. Teraz pan nas zna a my pana i tak znamy. Pan Sławomir Paruszewski, prawda?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Czw 23:06, 05 Lut 2015, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3273
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 76 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Czw 17:16, 05 Lut 2015 Temat postu: Inni, tacy sami (130) |
|
|
- Przecież mówiłem, żeby się nie rozłazić, a wy co? - powiedział z wyrzutem w głosie Sebastian, gdy tylko Mietek pojawił się na progu domu w brudnych spodniach, zwłaszcza na kolanach i jeszcze brudniejszy na twarzy. - Pan Witold już na was czeka... Do wanny, natychmiast, masz piętnaście minut na doprowadzenie siebie do porządku.
- A jeśli nie zdążę to co? Pozwolisz mi zostać? - zapytał przekornie Mietek i bezczelnie popatrzył w oczy Sebastiana.
Tylko nie dać się sprowokować... - błagał siebie samego Sebastian. Od dzisiejszego poranka jego wewnętrzny zegar zaczął tykać i coraz bardziej dawać znać o sobie. Do tego stopnia, że nie wyszło mu kochanie się z Tomkiem, nie mógł się skupić, niepokojony co raz jakimiś koszmarami. Jeszcze tak się nie męczył podczas seksu, kiedy po raz pierwszy zmagał się ze wzwodem.
- Pan ich nie popędza - poprosił Witold. - Niech się spokojnie umyją, ubiorą, zapakują, swoimi nerwami nic pan nie zdziała - przekonywał go widząc, że ma przed sobą jedynie cień człowieka, którego zostawił zaledwie przedwczoraj.
- O tym że jadą wiedzieli od rana - odburknął Sebastian. - Maciej, to się ciebie też tyczy. Popatrz w lustrze jak wyglądasz - powiedział widząc na jego bluzie ślady niedawnego karmienia Rysia.
- Łazienka zajęta.
- Od czego masz zlew?
- Garnek się odmacza.
Sebastian spiorunował go wzrokiem, ale nie powiedział nic. Jeszcze w życiu nie podniósł głosu na Maćka i niech tak zostanie. Przecież nikt nie musi znosić jego brewerii, nawet, jeśli jego walka weszła w ostatni, najważniejszy etap. Poza tym należało uczciwie przyznać, że chłopcy, wiedząc że coś złego się dzieje, wyjątkowo starali się nie drażnić swojego opiekuna. Sebastian liczył na to, że przyjeżdżając po nich, Lisicki przywiezie ze sobą jakieś dobre wiadomości, tymczasem poza informacją o aresztowaniu Paruszewskiego nie dowiedział się nic. Szczerze mówiąc obchodziło go to średnio, gdyż Zygmunt zapowiedział, że jeśli Sławek się znajdzie, wyleci z hukiem bez prawa do drukowania nawet jako współpracownik. Poza tym Witold był szczególnie powściągliwy w kwestii szczegółów aresztowania,ograniczając się jedynie do poinformowania, że stało się to na terenie willi przy Grunwaldzkiej.
- Ale chyba mamy jeszcze gdzie mieszkać? - upewnił się.
- Tak, pod tym względem nic się nie zmienia.
Jeszcze chyba żadne pożegnanie w życiu Sebastiana nie wyglądało tak smutno, jeśli nie liczyć oczywiście ostatnich pożegnań, tych na cmentarzu. Rysiek nie mógł odkleić się od Macieja, Tadzik dziwnie pociągał nosem i nawet zawsze wesoły Mietek stracił zupełnie rezon, tępo wpatrując się we wszystkich dokoła. Milczący i przybity Mietek to widok zaiste niezwykły - pomyślał Sebastian. Sam stał w bezpiecznej odległości i w sposób niewidoczny dla reszty ściskał się za ręce z Tomkiem. Było w tej grze palców coś niezwykłego, fascynującego, nawet podniecającego. Może tylko świadomość, że inaczej się w tej chwili nie da? Tomek przycisnął dłoń Sebastiana do siebie, jego ciało sygnalizowało pełną gotowość, którą Sebastian wyczuł i tak ułożył rękę, żeby dać więcej swobody swojemu kciukowi, który w niewidoczny dla innych sposób zaczął penetrować miękkość i sztywność Tomkowych spodni.
- Nie tu - szepnął Tomek i wskazał ruchem głowy drzwi.
- Chyba przepadło - odparł Sebastian, w ostatniej chwili spostrzegając panią Tonię, która ruszyła w ich kierunku.
- Przygotowałam wam coś na drogę - powiedziała wyciągając w kierunku Sebastiana wypchaną reklamówkę. - Ta szarlotka to specjalnie dla Maćka. I koniecznie przyjeżdżajcie na Wielkanoc.
- Na Wielkanoc chyba nie, chłopcy spędzą ją z rodzicami, ale później, czemu nie? No i niepotrzebnie się pani fatygowała, chłopcom śmierć z głodu nie grozi, a już zwłaszcza Maćkowi...
Gdy opuszczali kuchnię, Sebastian usłyszał z włączonego i grającego cicho w kącie radia piosenkę Anny Jantar i Budki Suflera 'Nic nie może wiecznie trwać'. W tej sytuacji zabrzmiała jak zły omen.
Ten najważniejszy w jego życiu tydzień zaczął się dla Sebastiana wyjątkowo nerwowo i pracowicie. Jeszcze w niedzielę, zaraz po powrocie z Łodzi położył chłopców spać i pojechał do redakcji pomóc Zygmuntowi w składaniu poniedziałkowego numeru. Wbrew swym nadziejom nie dowiedział się zbyt wiele o okolicznościach aresztowania Paruszewskiego, Zygmunt wiedział jeszcze mniej niż on sam. Z redakcji wrócił po drugiej i cały poniedziałek odsypiał wariacki weekend i nocną pracę. Problemy zaczęły się w poniedziałek wieczór, kiedy chciał się ubrać i wyjść do redakcji. Z Zygmuntem ustalili, że do czwartkowego wyjazdu odpuści sobie robotę reporterską, skupiając się wyłącznie na redakcyjnej. Było mu to pod wieloma względami na rękę, chciałby wyjechać do Niemiec w miarę wypoczęty i przede wszystkim wyspany.
- Gdzie jest moja bluza od dresu? - zapytał chłopców gdy stwierdził jej brak w szafie. - I kurtka? Wyście coś brali?
Lecz zarówno Mietek jak i Maciej zdecydowanie wyparli się obecności w pokoju Sebastiana. Zresztą, po co im jego rzeczy? Na Mietka były o wiele za duże, natomiast Maciej miał wystarczająco dużo własnych.
- No bez jaj, ja muszę się w coś ubrać a wszystkie rzeczy z Łodzi są w pralce - zżymał się Sebastian, stojąc w samych majtkach na środku kuchni.
- Siusiak ci wyłazi - uprzejmie poinformował go Mietek.
- No i? Ciebie się już bardziej nie da zdeprawować - kwaśno zauważył Sebastian. - Chuj z nim - zaklął, co z miejsca spowodowało, że chłopcy przestali obierać ziemniaki i popatrzyli się na niego z uwagą. Sebastian mógł czasem powiedzieć coś ostrzej, natomiast pilnował się bardzo, żeby przy nich nie przeklinać i na razie wychodziło mu to perfekcyjnie.
- Zawsze możesz założyć awaryjnie moje ciuchy - powiedział Maciej, uspokajając nieco sytuację. - Zdaje się, że we wszystko się zmieścisz a spodnie będą na ciebie nawet za duże.
Nie mając innego wyjścia Sebastian kiwnął na Maćka i po chwili zanurzyli się w szafie. Szczęściem nie wszystko po ojcu Macieja wyrzucono i mógł się ubrać w coś bardziej stosownego do jego wieku. Sebastian nie był przesądny, ale zgodnie ze starym zabobonem odmówił założenia butów po nieboszczyku.
- I ty wierzysz w takie dyrdymały? - zdziwił się Maciej.
- Ja wiem? Strzeżonego pan Bóg strzeże - roześmiał się Sebastian w sposób w jaki pozwalał mu jego ponury nastrój. - Mówią, że to wróży rychłą śmierć. To jedna z tych wielu rzeczy, których nie da się naukowo udowodnić. Już i tak wiele ryzykuję, zakładając garnitur twojego taty...
Jeśli myślał o poinformowaniu Lisickiego o tajemniczej stracie połowy zawartości szafy, nie zrobił tego natychmiast. Bardziej niepokoił go niewytłumaczalny ciąg drobnych zdarzeń, gdzieś tam w swym głębokim kontekście sygnalizujący nieszczęście. - A może po prostu na złodzieju czapka gore? - pocieszał się.
Ani wtorek ani środa nie obfitowały w niespodzianki, jeśli nie liczyć rosnącego napięcia i zdenerwowania. Sebastian przygotowywał się do podróży, robił w miarę swoich możliwości finansowych ostatnie zakupy, zwłaszcza odzieżowe. Choć bluzy od Macieja nosił z przyjemnością, wolał mieć na sobie coś własnego. Również chłopcy starali się nie wchodzić mu w drogę i Sebastian zauważył dość poważną zmianę nastroju w domu. Nie było biegania, dowcipkowania, nawet Maciej nie protestował za bardzo zmuszany do zjedzenia codziennej porcji sałatek. Sebastian zastanawiał się, czy jest to tylko napięcie przed jego wyjazdem czy coś jeszcze, bo raczej nie wierzył w tak szybkie przeistoczenie się chłopców w aniołów. - Co będzie to będzie, pomyślał przygotowując się do ostatniego wyjścia do pracy przed swoim wyjazdem. Jednak gdy już był prawie gotów i zapinał guziki od płaszcza, usłyszał natarczywy dźwięk dzwonka do drzwi. Idąc w stronę drzwi wejściowych, przez okno w kuchni zauważył parkującą przed domem milicyjną nyskę. W drzwiach stał jeden umundurowany i dwóch nieumundurowanych milicjantów.
- Pan Sebastian Markowski? - zapytał ten umundurowany. Sebastian potwierdził skinieniem głowy, był zbyt zdenerwowany, dodatkowo peszył go dźwięk zza jego pleców, świadczący, że jest obserwowany przez chłopców.
- Mamy nakaz przeszukania tego pomieszczenia - ciągnął umundurowany.
Sebastian odetchnął z ulgą, spodziewał się aresztowania, którym jeszcze nie tak dawno temu straszył go Lisicki. Wykonał zapraszający gest do środka.
- Gdzie jest pański pokój? - zapytał wyższy z tajniaków.
- Tędy - Sebastian zaprowadził ich mijając zdziwionych chłopców. Dopiero teraz zauważył, że wyższy ma ze sobą ciężką walizkę.
Gdy weszli do pokoju, Sebastian przypomniał sobie, że w myśl przepisów, ma prawo poprosić o obecność świadka podczas rewizji, zwanej oficjalnie przeszukaniem.
- To nie jest zwykła rewizja - uspokoił go tajniak. - I niech się pan tak nie denerwuje, to nie ma nic wspólnego z panem - powiedział uważnie przyglądając się podłodze. - Czy może pan pokazać nam pościel?
- Mogę, czemu nie? - odpowiedział Sebastian, którego ta rewizja zaczęła coraz bardziej dziwić. Zastanawiał się gorączkowo kiedy ostatni raz prał pościel i czy może pokazać ją bez wstydu. Co prawda przy chłopcach starał się zawsze być porządny, i Mietek i Maciek lubili bywać u niego w pokoju więc starał się, by było możliwie czysto, ale mimo wszystko czuł jakiś niepokój.
- Patrz - powiedział niższy tajniak prezentując prześcieradło. Przy samym jego końcu widniała brązowo-rdzawa plama.
- Będziemy musieli zabrać pana pościel - uprzedził Sebastiana wyższy tajniak.
- Panowie, to mój ostatni komplet, straciłem ciuchy, teraz zabieracie mi pościel... O co tu chodzi?
- Wszystkiego dowie się pan w stosownym czasie, choć niech pan mi uwierzy, tu nie o pana chodzi. Czy może pan opuścić pokój? - zapytał.
- Wolałbym nie...
- To niech pan stanie choć w drzwiach, muszę przebadać podłogę. Czy w domu jest jakieś zwierzę?
Dopiero teraz Sebastian zaczął powoli rozumieć co się stało. Ktokolwiek tu był, najpewniej Paruszewski, został podrapany przez kota i zaczął krwawić.
- Tak, mały kotek. Jego też chcecie zabrać?
- Powinniśmy ale aż tak źle nie jest. Mogę go chociaż zobaczyć?
Przez najbliższych kilkanaście minut w domu odbyło się wielkie poszukiwanie małego kota. W końcu zwierzę znaleziono, Mietek wyciągnął go z komórki na narzędzia. Okazało się, że na jego nodze są brunatne ślady. Milicjant ograniczył się do odcięcia przestraszonemu kotu odrobiny sierści po czym wsadził ją pęsetą do plastikowego woreczka.
- To wszystko, dziękujemy - odmeldował się mundurowy milicjant i w asyście dwóch tajniaków opuścili dom. Sebastian popatrzył na zegarek i zorientował się, że od dziesięciu minut powinien być w pracy. Sprawdził tętno, dochodziło do stu osiemdziesięciu.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pią 13:09, 06 Lut 2015, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3273
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 76 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Pią 18:29, 06 Lut 2015 Temat postu: Inni, tacy sami (131) |
|
|
Wstrząśnięty Sebastian zaraz po wejściu do domu długo przypatrywał się kuchni. Poza kuchenką gazową i zlewem żaden mebel nie był na swoim miejscu, stół przesunięto pod ścianę a Mietek i Maciej byli właśnie w trakcie odsuwania ostatniego kredensu. Nie od razu zwrócili uwagę na Sebastiana, który stał przy wejściu w towarzystwie kobiety w średnim wieku.
- Czy możecie mi wytłumaczyć co tu się dzieje? - zapytał zdumiony.
- Szukamy kota - odpowiedział Mietek. - Gdzieś miauczy tylko nie za bardzo wiemy gdzie.
Sebastian uspokoił się nieco, pobojowisko początkowo skojarzyło mu się z czymś innym, o wiele gorszym. Gdy już miał się odezwać, usłyszał jęk kota, tyle że nie w miejscu, z którego chłopcy usuwali meble.
- Przecież on jest za kuchenką - zauważył.
- A jak się tam dostaniemy? - zapytał Mietek. - Ona stoi w najbardziej idiotycznym miejscu i jest przyblokowana przez wszystko co się da.
- No mama, będziesz miała niezłą rozrywkę - zwrócił się do kobiety. - Teraz już wiesz, czemu ja z nimi ledwie wytrzymuję...
Chłopcy dopiero teraz zauważyli Jadwigę ciągle stojącą w drzwiach wyjściowych, i, przerywając odstawianie tak gwałtownie, że kredens zakołysał się i tąpnął z hukiem, rzucili się do przywitania.
- Może jednak najpierw uratujcie tego kota - powiedziała Jadwiga starając się odpędzić od chłopców.
- Zupełnie nie rozumiem dlaczego tak się cieszycie - powiedział lekko urażony Sebastian. - Kończy się wasza złota wolność szlachecka. Maciej, zapomnij na jakiś czas o swoich plackach, drożdżówkach i herbatnikach, Mietek, nie ma ganiania w samych gaciach po domu i dzikich wrzasków w wannie, przynajmniej na cztery dni.
Kota szczęśliwie uwolniono i reszta przywitania odbyła się między bezładnie porozstawianymi szafkami i krzesłami.
Sebastian wrócił z redakcji po jedenastej, kiedy matka położyła już chłopców a i sama poszła spać. Zostały mu tylko ostatnie przygotowania, jutro równo o dziewiątej ma się pojawić na parkingu przed urzędem miejskim na placu Bernardyńskim, w pełnym rynsztunku, wyjazd zaplanowano na w pół do dziesiątej. Jeszcze raz wziął do ręki paszport i przyglądał mu się z niejakim wzruszeniem. Nie wydano mu nowego dokumentu a stary, upstrzony enerdowskimi stemplami granicznymi, szwedzkimi i fińskimi wizami. Do tej pory otrzymanie tego dokumentu było czymś doniosłym i jednocześnie uspokajającym. W latach osiemdziesiątych nie każdy miał to szczęście i odmowy przyznania paszportu bez podania przyczyn zdarzały się często, sam fakt że paszport się dostało oznaczał, że było się w porządku wobec władz i raczej nie było obiektem ich niepotrzebnego a uciążliwego zainteresowania. Ale teraz? Dokument w granatowych okładkach raczej przerażał go niż cieszył. To, że ma paszport, wcale nie oznaczało jeszcze że wyjedzie, mógł być aresztowany w domu, po drodze, na granicy... Poza tym każdy dotychczasowy wyjazd był raczej przewidywalny, z zapewnionymi noclegami i wyżywieniem, nawet jego roczny wyjazd na stypendium do Finlandii. Teraz oznaczał nieznane i najpewniej kłopoty. Jeszcze raz przejrzał go, podumał nad niektórymi co ciekawszymi wpisami i pieczołowicie odłożył na miejsce. Wypadałoby pójść spać, żeby w miarę komfortowo znieść pierwszy dzień podróży, tyle że czuł, że sen opuścił go na dobre. Wyjął z półki 1984 George'a Orwella, kupionego już oficjalnie i bez strachu w antykwariacie i zaczął czytać. W tym momencie rozległo się ciche pukanie do drzwi.
- Jeszcze nie śpisz? - zapytał Mietka, który pojawił się w pokoju. - Ostrzegałem, ubierz się w coś jak chodzisz po domu, zwłaszcza teraz.
- E tam, wszyscy śpią - powiedział niedbale i bez zaproszenia usiadł na łóżko. - Seba, powiem ci coś, ale nie będziesz się gniewał?
Sebastian nie cierpiał takich wstępów, bo z reguły zwiastowały coś nieprzyjemnego i raczej na pewno wytrącającego z równowagi. A ten wieczór był ostatnim momentem, w którym potrzebował dodatkowych rozrywek.
- Zobaczymy - mruknął. - Postaram się nie, ale...
- Właściwie nie miałem ci tego mówić ale...
- Ale?
- Ale męczy to mnie od soboty.
Mietek zamilkł najwyraźniej zakłopotany a Sebastian wiedział już, że tak łatwo to się nie skończy. Tylko co on zmalował tym razem? Jeśli o niego chodzi, to mogło być wszystko.
- Mów śmiało - zachęcił go, przerywając przeglądanie zawartości plecaka.
- Ale nie będziesz się gniewał? Bo wiesz, to ciebie dotyczy trochę też.
Żeby go tak... - pomyślał Sebastian. - No?
- Wiesz... Jak by ci to powiedzieć... Podoba mi się Tomek. To znaczy... Nie tak, żebym się od razu zakochał, Maciora to Maciora, nie ma dyskusji. Ale wiesz...
Po pierwszym szoku, kiedy Sebastian zupełnie nie wiedział co odpowiedzieć i zastępczo zapalił papierosa mimo wielokrotnie obiecywanego sobie zakazu palenia w pokoju, odezwał się dość niepewnym głosem.
- Nie rozumiem. Nie można równocześnie być z dwoma naraz, poza tym Tomek, jak zapewne wiesz, jest zajęty. Chyba że...
- Nic, co myślisz - uspokoił go Mietek. - Tylko wykąpaliśmy się razem, ale nawet nikt nikogo nie chwycił za trąbę.
Cały Mietek... Ale nie brzmiało to aż tak źle jak wydawało mu się na początku, chyba że mały nie mówi prawdy. Co prawda nie złapał go jeszcze na kłamstwie, ale w takiej sytuacji Mietek, który był bardzo dobrym strategiem, mógł nawet posunąć się do tak zwanego białego kłamstwa. Tyle że... Przypomniał sobie analogiczną sytuację z Tomkiem, po tym jak przespał się z jakimś babsztylem ze szkoły. Tym razem Tomek był spokojny i nie wykazywał żadnych wyrzutów sumienia. On nie potrafiłby tego ukryć.
- No a na czym miałoby polegać to podobanie się, skoro chcesz zostać przy Macieju?
- No wiesz... Czasem sobie przypominam jak wyglądała jego maczuga i się wtedy podniecam. Chciałbym ją zobaczyć jeszcze raz, ona jest niesamowita... - rozmarzył się w widoczny sposób.
- Możesz się na razie obejść smakiem i to nawet nie - powiedział z nutką złośliwej satysfakcji w głosie. - Ale rozumiem cię doskonale, ja też święty nie byłem. Widzisz Mietek, ta cała zabawa polega na dokonywaniu właściwych wyborów. Nie zaprzeczysz, że wokół jest wielu ładnych chłopaków i dziewczyn. I kilkoro z nich da się nawet zaciągnąć do wanny - tu celowo zaostrzył głos. - Ale sam fakt, że przyszedłeś z tym do mnie a więc pod najgorszy adres, jaki można sobie wyobrazić, dobrze o tobie świadczy. Bo musiałeś się liczyć z tym, że złapię cię za chachoły i wywalę z pokoju...
- Ty? W żadnym wypadku - powiedział Mietek z niewinnym uśmiechem.
- No ale było to możliwe, gdybyś tylko przyszedł bardziej kompletnie ubrany... Mietek, błagam, nie lataj nago przy mojej matce, Ona nie ma pojęcia co cię łączy z Maciejem.
- No dobra. Co jeszcze chciałeś powiedzieć?
- Że po prostu hamuj się przy takich okazjach. Wiem, że energia cię rozrywa, że burzliwie przechodzisz dojrzewanie. Ale w tym wszystkim można jeszcze zachować twarz. A teraz wracaj do siebie, ja jutro mam ciężki dzień...
- To nie gniewasz się? - zapytał Mietek, po czym podszedł do Sebastiana i przytulił się
- Nie - potwierdził Sebastian. - Jeśli powiedziałeś mi prawdę a sadzę, że tak. I może tak przestałbyś myśleć o różnych trąbach...
- Przez tych kilka dni będę myślał prawie wyłącznie o tobie - zapewnił gorliwie.
Prokurator rejonowy dla Łodzi Polesia, Anna Szmidt, była znana jako postrach milicjantów. Nikt nie odrzucił tylu spraw, nikt nie odesłał tak wielu akt dochodzenia do poprawki jak właśnie ona. Karol Kossowski, sierżant z poleskiej komendy wręcz znieruchomiał kiedy drzwi gabinetu prokuratora otworzyły się raptownie i stanęła w nich Anna Szmidt, ze swym nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Czwartkowy poranek nie mógł się zacząć dla niego bardziej pechowo.
- Pan wejdzie - powiedziała prokurator. - Co tym razem?
- Mamy już zabójcę tego myśliwego z RFN, Norberta Meiera. Wczoraj dostaliśmy z Poznania kilka rzeczy, które pozwalały zamknąć sprawę.
- Podejrzany?
- Sebastian Markowski, dziennikarz z Poznania, podczas polowania tłumacz zabitego. Był ostatnia osobą, która kontaktowała się z denatem. Na jego odzieży wykryto kilka śladów krwi, która należała do denata. Zresztą pani prokurator będzie miała to w aktach. Poza tym jest prośba z góry, by załatwić to w miarę szybko.
Anna Szmidt podniosła oczy znad teczki z aktami, którą właśnie otwierała.
- Z jakiej góry? - zapytała podejrzliwie.
- Poznańskiej a i Łódź zdaje się popiera.
Gestem wskazała Kossowskiemu krzesło i zabrała się do przeglądania akt. Czytała je metodycznie, strona po stronie, czasem wracając do dokumentów już przejrzanych. Eleganckim piórem robiła notatki w notesie.
- A teraz pan mnie posłucha - powiedziała gdy po pół godzinie skończyła lekturę akt i zdecydowanym ruchem odłożyła je na bok. - Nie wiem kto i dlaczego chce wrobić pana Markowskiego, ale wkrótce się dowiem. Po pierwsze - nie ma żadnego dokumentu, z którego wynika, że zbadane rzeczy należą rzeczywiście do Markowskiego. Poza kilkoma śladami krwi nie ma wzmianki o niczym, jakiejkolwiek cząstce organicznej należącej do Markowskiego. Żadnego protokołu przekazania, zajęcia, zatrzymania. W ogóle nie wiadomo, skąd te rzeczy są.
- Tam jest uwaga, że z naszych magazynów...
- Tak, niech mnie pan nie bierze za analfabetkę. Nie ma nawet daty przejęcia. Po drugie - brak identyfikacji zwłok przez stronę zachodnioniemiecką. Tylko kilku świadków okazania, którzy mówią że 'prawdopodobnie ten' a znają go tyle, co widzieli raz na polowaniu. Panie sierżancie, za kogo pan mnie ma? Przecież na dobrą sprawę denat nie został porządnie zidentyfikowany. Że znaleziony w lesie? Panie, pan wie, co ja znajduję w lesie?
- Ale przecież znaleziono go prawie przy miejscu...
- Ja byłam wczoraj prawie przy burdelu. Czy zechce pan wyciągnąć podobne wnioski? - zapytała prokurator. - I nawet kilka osób mnie tam widziało. Powiem szczerze, panie sierżancie, jeszcze nigdy nie przyniósł mi pan bardziej spieprzonej sprawy. Albo opuszcza się pan w robocie albo... - w tym momencie sięgnęła po akta, oddała je zmaltretowanemu milicjantowi i powiedziała.
- W zasadzie najbardziej odpowiednim pożegnaniem byłoby spierdalaj. Nie powiem tak, gdyż jakoś tam pana cenię, To znaczy ceniłam. Sankcji oczywiście nie podpiszę - powiedziała i oddała akta Kossowskiemu. - A teraz pan wybaczy, mam kilka ważniejszych rzeczy.
Gdy Karol Kossowski opuścił gabinet prokuratorski, Anna Szmidt sięgnęła po aparat telefoniczny.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pią 23:06, 06 Lut 2015, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
waflobil66
Wyjadacz
Dołączył: 15 Lis 2010
Posty: 505
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy
|
Wysłany: Pią 19:09, 06 Lut 2015 Temat postu: |
|
|
homowy seksualista napisał: |
- Ale przecież znaleziono go prawie przy miejscu...
- Ja byłam wczoraj prawie przy burdelu. Czy zechce pan wyciągnąć podobne wnioski? - zapytała prokurator. - I nawet kilka osób mnie tam widziało. |
Dobre, prawie parsknąłem śmiechem
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
zibi74
Dyskutant
Dołączył: 29 Sty 2013
Posty: 125
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Skąd: Warszawa
|
Wysłany: Pią 22:46, 06 Lut 2015 Temat postu: |
|
|
Też miałem "banana" na twarzy jak to przeczytałem.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3273
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 76 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Sob 17:43, 07 Lut 2015 Temat postu: Inni, tacy sami (132) |
|
|
Sebastian otworzył oczy i od tego momentu nie czuł charakterystycznej senności, mimo iż spał najwyżej pięć godzin. Z reguły budził się długo, pierwszą godzinę po obudzeniu się zawsze uważał za straconą; nie mógł nic przełknąć, najwyżej gorącą kawę, obowiązkowo bez cukru. Jakże inny był ten poranek od wszystkich pozostałych. Od razu zlokalizował radiobudzik, było w pół do szóstej. Chłopcy wstawali dopiero za trzy kwadranse, więc po cichu, aby ich nie obudzić, ubrał się i poszedł do kuchni. Z reguły poranny posiłek składał się z kanapek i kakao, dziś miał czas na przyrządzenie czegoś ekstra no i oczywiście kilku sznytek na drogę. Co prawda był akredytowany przy ekipie prezydenta, ale w sprawach żywieniowych wolał liczyć na siebie. Już nalewając mleko do garnka zauważył, że nie jest w stanie spokojnie utrzymać żadnego naczynia i po chwili wielka biała kałuża pojawiła się na podłodze, wzbudzając natychmiastowe zainteresowanie kota. Zwykle odpędziłby go i natychmiast posprzątał, dziś postanowił sobie chwilowo nie zawracać tym głowy.
- Posprzątaj to - usłyszał za sobą.
- A mama co, też nie może spać?
- Ano tak jakoś - odparła siadając przy stole. - Jakbyś mógł nastawić wodę na kawę...
Sebastian zdziwił się o tyle, że matka nigdy, przenigdy nie prosiła, aby jej coś zrobić do jedzenia czy picia. Ale ona też wyglądała na zdenerwowaną. Nie chciał dociekać dlaczego, odpędził Ciapka i z niechęcią wytarł resztki białej plamy. W ogóle nie był nastawiony na żadną rozmowę, coś go blokowało, coś, czego natury nie mógł określić i nawet nie próbował. Co jakiś czas rzucał ukradkowe spojrzenie za okno, jakby obawiając się jakiejś niemiłej niespodzianki w ostatniej chwili. Jak by nie było od pogróżek, które przekazał Lisicki minął już prawie tydzień i naprawdę nie zdziwiłby się widokiem niebieskiej nyski przed domem. Jego ponure myśli przerwał hałas dochodzący od strony pokoju chłopców. To Maciej w narzuconym szlafroku najpierw poszedł do toalety, nie bardzo troszcząc się o ciche zamykanie drzwi, po czym, zamiast wrócić, przyszedł do kuchni i usiadł przy stole.
- Masz jeszcze co najmniej pół godziny - stwierdził Sebastian.
- Jakoś nie chce mi się spać - powiedział ponuro po przywitaniu się z Jadwigą. - W ogóle pół nocy się budziłem i nie mogłem zasnąć z powrotem. Sebastian, czy ty naprawdę musisz jechać do tych Niemiec? - zapytał zmieniając nagle temat.
Sebastian tylko częściowo wtajemniczył chłopców w rzeczywisty cel wyjazdu do Niemiec, matka natomiast nie miała najmniejszego pojęcia poza przykrywką jaką był wyjazd na konferencję. Temat był więc śliski, należało uważać.
- Muszę i już nie męczcie mnie na ten temat, proszę - powiedział przygotowując patelnię. - Zjecie jajecznicę?
- Seba, miałem zły sen - powiedział cicho Maciej. - A ja nie miałem złych snów nawet jak umierali mi rodzice...
Tego jeszcze brakowało - pomyślał Sebastian modląc się o jakiś grom z jasnego nieba. Tym razem objawił się on w postaci Mietka, o dziwo, w szlafroku.
- Co ty wyprawiasz Maciora? Spać nie możesz? To nie budź innych po nocach.
- Nie mogłem spać - Maciej popatrzył przepraszająco. - Boję się o Sebastiana.
- Histeryzujesz - powiedział Sebastian. - Jazda, myć się, nie chlapać, ścielić łóżka... Tak, łóżka się ścieli - dodał widząc zdumione spojrzenie Mietka - i za piętnaście minut widzę was na śniadaniu.
- Sebastian, o co chodzi z tymi Niemcami? - zapytała Jadwiga gdy chłopcy zniknęli w pokoju. - Ty coś przede mną ukrywasz.
- Ja? Nic... Jadę służbowo, to mama wie, jeszcze mam się z kimś spotkać we Frankfurcie.
- To w sprawie tego myśliwego?
Sebastian nie zdziwił się. W końcu Krystyna była jej siostrą a informacje krążą w każdej rodzinie zwłaszcza sensacyjne i złe. Zniknięcie Norberta podpadało pod obie kategorie.
- Można tak powiedzieć. Ale nic więcej nie powiem, bo sam wiem nader niewiele.
- Uważaj na siebie - powiedziała Jadwiga zza kubka kawy. - I dzwoń w miarę często.
- A skąd dojczmarki wezmę? Mam sto pięćdziesiąt marek, w sam raz na tani hotel, jakieś podłe żarcie i pociąg z powrotem i to tylko do Helmstedt, w NRD kupię bilet za złotówki. A wolałbym wszystkiego nie wydawać, bo część pożyczona.
- Telefon nawet w Niemczech nie kosztuje majątku - ucięła Jadwiga. - I bądź rozsądny.
Drugie w ciągu niespełna tygodnia pożegnanie było jeszcze smutniejsze. Chłopcy kleili się do niego, fizycznie czuł ich ciała, oddechy, zapachy. Maciej przytulił się do Sebastiana trzymając go kurczowo.
- Seba, boję się.
- Bądź mężczyzną, na litość boską! - łagodnie strofował go Sebastian. - Nie jadę na koniec świata.
- Ale jedziesz spotkać się z trupem - zauważył rezolutnie Mietek, nazywając głośno to, czego dotychczas nikt nie odważył się powiedzieć, poruszył istotę tajemnicy wyjazdu.
- To się okaże - odparł Sebastian. To co, miśki, jeszcze tego brakowało byście się spóźnili do szkoły - popędził ich. Gdy zamknęły się drzwi, nie podszedł do okna i nie obserwował ich jak szli na przystanek. - Tak bardzo jeszcze nie zwariowałem - pomyślał. Jego policzki długo jeszcze były wilgotne po dwóch wyjątkowo mokrych pocałunkach. Ale nie ścierał tej wilgoci, w ogóle ostatnio nic, co związane z Mietkiem i Maćkiem nie brzydziło go nawet jeśli któryś z nich niestarannie spuścił wodę w toalecie, co na szczęście zdarzało się rzadko. Byli bardziej zżyci, bardziej przywiązani do siebie niż niejedna rodzina. - Szkoda tylko, że po tej rodzinie trzeba tyle sprzątać - pomyślał stojąc nad zlewem pełnym naczyń ze śniadania. Zlew usytuowany był przy oknie wychodzącym na ulicę, toteż co jakiś czas spoglądał zastanawiając się na jakim etapie są jego przeciwnicy.
- Ty o której tam masz być? - głos matki wyrwał go z zamyślenia.
- O wpół do dziesiątej. Wystarczy jak wyjdę stąd za piętnaście dziewiąta - odparł wsłuchując się w prognozę pogody w radiu Merkury. Zapowiadali przelotne deszcze, toteż zaczął się zastanawiać jak ubrać się do wyjścia. Niebo było ołowiane, choć chodniki suche.
- To zostaw te naczynia, ja pomyję. Idź się ubieraj.
Biały volkswagen bus mknął przez pola Wielkopolski i lasy Ziemi Lubuskiej. Sebastian siedział upchnięty w kącie i próbował czytać Raz w roku w Skiroławkach Zbigniewa Nienackiego. Książka nie była nowa ale jakoś go minęła, kupił ją po drodze od jakiegoś bukinisty na Świętym Marcinie. Czytanie nie za bardzo mu wychodziło, co rusz patrzył na drogę, bojąc się, że będą wyprzedzeni przez jakiś radiowóz. Zastanawiał się, jak udowodni to, że znalazł Norberta - o ile to oczywiście się stanie. Bo jeśli tu faktycznie uznali jego śmierć, dowód będzie musiał być twardy. Ale jaki? Przecież nie odetnie mu palca. Nawet nie wziął ze sobą aparatu fotograficznego, więc zdjęcia też odpadały. Zrezygnował z dalszego bicia się z myślami, gdy podszedł do niego prezydent.
- Panie redaktorze, jest propozycja, by zatrzymać się na kawę w Torzymiu, to za jakieś dziesięć kilometrów. Pana też ująć?
Sebastian dopiero teraz zdał sobie sprawę, że od czasu porannej kawy i kilku kęsów jajecznicy nic nie miał w ustach. Tyle że on chciał już być po stronie enerdowskiej, wtedy będzie mógł myśleć bez jakiegokolwiek bata nad sobą czy innego straszaka. Jakoś nie wyobrażał sobie, by vopos gonili go między Frankfurtem a Helmstedt.
- Z chęcią panie prezydencie. Ile tam zabawimy?
- Pół godziny, nie więcej.
Sebastian z ekipą czekali w godzinnej kolejce na przejściu granicznym w Świecku, gdy na biurku kancelarii prawnej Witolda Lisickiego zadzwonił telefon. Lisicki od samego rana usiłował swoimi milicyjnymi powiązaniami ustalić na jakim etapie jest sprawa Markowskiego, jednak dotychczasowe rozmowy nie przyniosły żadnych konkretów. - Zadzwonimy do pana, jeśli tylko dowiemy się co się dzieje - obiecywano, starannie omijając podanie jakiegokolwiek konkretnego czasu. Mogło to być za trzy godziny albo za trzy dni. Co prawda inni jego przyjaciele donieśli mu życzliwie, że na wokandzie stanęła sprawa sędziego Rogalewicza, ale nie obejmowała ona niczego związanego z Sebastianem a jedynie zarzuty, które pojawiły się w artykule w Trybunie. Na razie sprawa myśliwego żyła własnym życiem, w oderwaniu od czegokolwiek innego.
- Lisicki, słucham - powiedział odruchowo rozglądając się po swym gabinecie. Zaledwie kilka lat praktyki nauczyło go, że ściany mogą mieć uszy.
- Major Zawalny - przedstawił się rozmówca. - Panie Witoldzie, podam panu numer telefonu, pod którym czekają na pana informacje w naszej sprawie. To numer prokuratury dzielnicowej Łódź Polesie, a chce z panem rozmawiać pani prokurator Anna Szmidt. Zalecałbym ostrożność, to wyjątkowo ostra babka - powiedział a Witold wyczuł uśmiech przez słuchawkę.
- Prokurator Szmidt - usłyszał, gdy wybrał numer i przedostał się przez centralę. Moje nazwisko Lisicki, radca prawny z Poznania. Dzwonię w sprawie... - przerwał gdyż uświadomił sobie, że nie wie nawet w jakim wymiarze prawnym sprawa trafiła do prokuratury.
- Incydentu na polowaniu w Nowosolnej? - domyśliła się prokurator.
- Tak.
- Czy mogę prosić o jakieś referencje? - zapytała a Lisicki podał nazwisko, które zanotował w rozmowie z Zawalnym.
- W takim razie pan słucha...
Lisicki wysłuchał pani prokurator, odpowiedział na pytania, które ona miała do niego i podał namiary na poznańską prokuraturę, która będzie zainteresowana decyzją łódzkich kolegów. Zatem alarm można odwołać - pomyślał i zastanowił się, gdzie może jeszcze złapać Sebastiana, który miał dziś rano wyjechać do RFN. Mimo że wiedział, która godzina, spojrzał na zegarek. Szanse, że będzie w Polsce były niewielkie. Jeśli już, to najwyżej na przejściu w Świecku, ale tam nie miał dostępu, musiałby znów skorzystać z usług milicjantów. Poza tym ostatnio nastąpiły pewne rozluźnienia w ruchu granicznym, polskie władze zrezygnowały już z obowiązku rejestracji wyjazdów przy pomocy tak zwanej karty przekroczenia granicy. Decyzja słuszna, ale akurat w tym przypadku mało pomocna. Wiedząc, że Sebastian sprowadził na cztery dni matkę zadzwonił na Grunwaldzką, lecz nie dowiedział się żadnych szczegółów. Również nie udało mu się ustalić adresu hotelu w Niemczech w którym przynajmniej na początku miał zamieszkać z orszakiem Wituskiego. Biuro prezydenta nie odpowiadało a wydział promocji miasta nie dysponował informacjami i Lisicki zrezygnował po zaledwie siedmiu telefonach. - Trzeba będzie to odłożyć na jutro - pomyślał.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Nie 22:14, 08 Lut 2015, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3273
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 76 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Nie 16:38, 08 Lut 2015 Temat postu: Inni, tacy sami (133) |
|
|
Biały volkswagen bus zatrzymał się za wielobarwnym sznurem samochodów. Sebastian wychylił się, by przez okno kierowcy zobaczyć, co się dzieje. Gdzieś w oddali majaczyła smutna wieżyczka, którą już znał z poprzednich wyjazdów na Zachód. Helmstedt. Zatem już za chwilę będą w RFN. Kolejka jednak nie posuwała się zbyt szybko i Sebastian coraz bardziej nerwowo spoglądał to na zegarek, to przez okno.
- Coś pan klapnięty jest, panie redaktorze - powiedział siedzący z drugiej strony przejścia szef wydziału promocji miasta. - Zwykle na konferencjach szaleje pan o wiele bardziej.
- Zmęczony jestem tą podróżą - odpowiedział, dbając, by nie zabrzmiało to nieuprzejmie a jednocześnie rozmówca stracił ochotę do dalszych indagacji. Było już dobrze po trzeciej, doliczając dwie godziny dzielące granicę wewnątrzniemiecką od Hanoweru, ich przyjazd nie nastąpi wcześniej niż wieczorem. Tymczasem w jego głowie kłębiły się różne myśli. Zaraz po przekroczeniu granicy powinien zadzwonić do Witolda i dowiedzieć się, co słychać w wiadomej sprawie, odmeldować się w domu no i przygotować na jutro. Tymczasem kolejka posuwała się wyjątkowo ślamazarnie.
- Jakoś nie widać tego ocieplenia stosunków na granicach - kwaśno zauważył prezydent.
- Będą mieli niezłą zabawę ze złączeniem tego do kupy - odpowiedział Sebastian, który, będąc zwierzęciem politycznym zawsze włączał się do rozmów na interesujący go temat i natychmiast zapominał o wszystkim innym. Tym razem przegadali ponad dwie godziny, bo tyle czasu zajęła kolejka. Sama odprawa odbyła się wyjątkowo bez historii. Enerdowcy puścili ich bez szemrania, zachodni Niemcy przejrzeli paszporty, wyrywkowo sprawdzili kilka na liście numerów.
- Życzymy państwu miłego pobytu w Republice Federalnej - oznajmił pogranicznik w zielonym mundurze wręczając plik paszportów, uśmiechnął się i odszedł.
Jeszcze nie opuścili dobrze strefy nadgranicznej a pasażerowie białego busa zaczęli natarczywie domagać się kawy i rozprostowania kości. Prezydent Wituski, który był zarazem szefem delegacji pewnie też czuł brak kofeiny w żyłach, gdyż zgodził się ochoczo i zjechali na stację benzynową jeszcze przed Brunszwikiem. Sebastian wziął ze sobą notes i portfel, w barku rozmienił pięćdziesiąt marek, kupując tylko butelkę coli - jego stały numer - i udał się na poszukiwanie budek telefonicznych.
- Pan nie idzie z nami? - zdziwił się prezydent widząc, że Sebastian gwałtownie zmienia kierunek marszu.
- Zaraz dobiję, weźcie mi kawę - powiedział wyciągając dłoń z monetą dwumarkową.
- Nie trzeba, to z kasy miejskiej - odpowiedział prezydent.
Budki telefoniczne Sebastian znalazł, czemu nie, niemieckie Raststãtte mają swoją żelazną logikę, ale na tym chwilowo skończyły się jego sukcesy. Telefon Witolda milczał jak zaklęty, w domu był tylko Mietek, który właśnie wrócił ze szkoły.
- Maciora rzępoli w muzycznej a ciocia Sławka pojechała gdzieś na Dębiec odwiedzić jakąś rodzinę - odpowiedział Mietek. - A u ciebie?
- Jakieś trzy godziny w plecy, więc powiedz matce, że nawet nie będę dzisiaj dzwonił bo już padam na pysk a jeszcze jakieś trzy godziny przed nami. Nie przejmujcie się mną, róbcie swoje i - wiem, że to trudne ale jednak bądźcie grzeczni.
Pożegnali się i Sebastian wrócił do baru, gdzie załapał się jeszcze na stygnącą kawę.
Konferencja zaczynała się o dziewiątej i Sebastian obudził się tylko dlatego, że przytomnie zamówił budzenie w recepcji. Wczorajsze zmęczenie wcale z niego nie spłynęło a zanosiło się na ciężki dzień. W hotelowej restauracji zjadł do pewnego stopnia śniadanie, tym razem na koszt organizatora i pojawił się przed hotelem, gdzie prawie cała ekipa czekała już na transport do centrum targowego, gdzie odbywała się konferencja. Już na miejscu, w biurze prasowym pobrał materiały, poprosił miłe hostessy o zorganizowanie mu wywiadu z prezydentem Hanoweru, przejrzał plan sympozjum i wybrał dwie konferencje, z których mógł cokolwiek napisać, lekceważąc resztę, która raczej nie interesowała jego czytelników. Z zadowoleniem zauważył, że interesujące go wydarzenia odbywały się wyłącznie w piątek, jutro będzie mógł sobie odpuścić cały dzień obrad. W przerwie między konferencjami skontaktował się z biurem prasowym, które potwierdziło jego spotkanie z prezydentem Hanoweru i zafiksowało godzinę wywiadu na trzecią.
- Co chcecie robić? - zapytała Jadwiga widząc, że chłopcy niemrawo snują się po domu.
- Ja miałem mieć basen o piątej ale jestem jakiś taki podziębiony - oznajmił Mietek. - Ale może pojedziemy gdzieś do kina? W telewizji nic ciekawego nie ma.
- Czemu nie? - odpowiedziała Jadwiga. Ostatnio była w kinie dwa lata temu ze swoją klasą z Technikum Gastronomicznego na Głupcach z kosmosu i ten film zniesmaczył ją do tego stopnia, że odtąd unikała kina jak zarazy. - Tylko wybierzcie coś ciekawego i nie science fiction.
Chłopcy zanurzyli się w lekturze gazety i po krótkiej dyskusji wybrali Good Morning Vietnam z Robinem Williamsem.
- Piszą, że wojenny, może będzie dobry - przekonywał Mietek.
- Daleko jest to kino? - zapytała Jadwiga.
- Dąbrówka, to jest co prawda na Piątkowie, ale jest stąd autobus dziewięćdziesiąt trzy, który jedzie szybko i możliwie prosto. Na siedemnastą nie zdążymy ale na dwudziestą tak.
- A zdążymy wrócić autobusem? - zaniepokoiła się Jadwiga.
- Spokojnie, z kina do przystanku nie ma więcej jak pięć minut spacerkiem a ostatni autobus jest po jedenastej.
Jadwiga co prawda uważała, że ta godzina jest trochę za późna, zwłaszcza że kino nie było wcale w centrum a wręcz przeciwnie, 'na granicach ludzkiego Poznania', jakby to określił Sebastian. Sama znała topografię miasta na tyle, by orientować się w największych dzielnicach. Piątkowo to było blokowisko, szanse dostania po ciemku w mordę nie były zerowe ale z drugiej strony musi coś z nimi robić, nie mogą w kółko siedzieć przed telewizorem i jeść ton słodyczy.
- No dobra, przygotujcie się - powiedziała starając się poskromić trochę żywiołową reakcję chłopców.
Wywiad z prezydentem Hanoweru odbył się bez większych przeszkód i zakończył przed czwartą. Korzystając z biura prasowego zredagował wywiad, przefaksował do Poznania i niniejszym mógł dzień pracy uważać za zakończony. Pojawił się jeszcze na raucie w jednym z pawilonów targowych, głównie po to by zregenerować się po ciężkim dniu, ale stanowczo odmówił udziału w innych wieczornych rozrywkach, przygotowanych przez gospodarzy.
- Nie czuję się za dobrze - wymówił się. - Zresztą jutro już wracam, właściwie mam już wszystko czego potrzebowałem a nawet nieco więcej. Nie bójcie się, nie obsmaruję nikogo - uśmiechnął się. - Może zobaczymy się jeszcze na śniadaniu ale jak mnie nie będzie, nie martwcie się za bardzo.
- Było nam bardzo miło - powiedział prezydent. - To do widzenia panie Sebastianie.
Już w hotelu odpoczął trochę, w restauracji na dole wypił kawę i przystąpił do realizacji najważniejszej części planu. Spróbował dodzwonić się na Grunwaldzką, lecz każda próba dawała ciągły sygnał. To mogło być wszystko albo nic, mogli pójść na zakupy. Telefon Witolda również milczał, ale i tak nie spodziewał się jego późnej obecności w biurze. Teraz dopiero zaczęły wychodzić braki w przygotowaniu, mianowicie nie wziął drugiego notesu, w którym zapisał numer domowy Lisickich, w tej chwili nie do zdobycia. Wreszcie, z niepewnością i ociąganiem otworzył notes na stronie, na której zapisał numer do Norberta. Ten, który dał mu Michał, obiecanych bilingów od Witolda jeszcze nie było, a może nawet były tyle że nie miał do nich dostępu. Przeczytał numer trzy razy zanim wybrał go na tarczy telefonu. Jeden ciągły sygnał. Drugi. Trzeci. Wreszcie charakterystyczny trzask i glos Norberta. Przedstawił się i już wiedział, że uczynił Norbertowi przyjemną niespodziankę.
- Usiłowałem cię znaleźć ale nie miałem szczęścia - szczebiotał Norbert a Sebastian ledwie nadążał za jego niezbyt standardową niemczyzną. - Koniecznie musimy się spotkać, może nawet jeszcze dziś. Daleko jesteś?
- W Hanowerze - powiedział Sebastian i dodał nazwę hotelu.
- To zróbmy tak. Podjadę pod hotel tak za jakieś trzy godziny, może trzy i pół. Czekaj na dole. Długo tam zamierzasz być?
- Tę i jutrzejszą noc mam opłaconą - odpowiedział Sebastian.
- To spakuj się, odwiozę cie od razu na pociąg do Polski. Bo chyba wracasz?
- Tak - potwierdził Sebastian.
- Zatem do zobaczenia za trzy i pół godziny - odpowiedział Norbert i odłożył słuchawkę.
Sebastian po raz kolejny usłyszał ciągły sygnał i zaczął się poważnie niepokoić. Gdzie oni są? Co robią tyle czasu? Zastanawiał się nawet, czy nie odwołać spotkania z Norbertem, ale w końcu tylko po to przyjechał. Była już w pół do jedenastej i Norbert pojawi się tu najpóźniej za piętnaście minut. Spróbował więc po raz ostatni, z wściekłością odłożył słuchawkę i zaczął pakować ostatnie rzeczy. Stojąc przy drzwiach obrzucił jeszcze raz pokój spojrzeniem, sprawdzając, czy nic nie zostawił, po czym przeżegnał się w myślach i zamknął drzwi. W recepcji oddał klucz i gdy wyszedł przed budynek hotelu, od razu wypatrzył na parkingu charakterystyczną sylwetkę Norberta. Ich przywitanie było o wiele mniej wylewne, niż mógłby się spodziewać a i Norbert wyglądał jakoś inaczej niż ten, którego pamiętał jeszcze sprzed trzech miesięcy, choć nie mógł dokładnie określić na czym ta inność miałaby polegać. Norbert schował jego plecak w bagażniku i gestem zaprosił do środka. Sebastian zaczął zadawać pytania odnoście jego zniknięcia, jednak Norbert kategorycznie odmówił odpowiedzi.
- Nie teraz. Wszystkiego dowiesz się na miejscu - oznajmił. Sebastian zadał jeszcze kilka pytań na które Norbert odpowiedział półsłówkami, nie zdradzając ochoty na rozmowę. Już na autostradzie Sebastiana ogarnęła senność i nawet nie poczuł, jak zasypia. Podczas tej podróży budził się kilka razy, ale nie zarejestrował wiele, tylko wielką tablicę z napisem: Die letzte Tankstelle von der Bundesgrenze. Ale był zbyt nieprzytomny by zastanowić się, co ona znaczy i szybko zamknął oczy.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Nie 20:38, 08 Lut 2015, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
waflobil66
Wyjadacz
Dołączył: 15 Lis 2010
Posty: 505
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy
|
Wysłany: Nie 20:32, 08 Lut 2015 Temat postu: |
|
|
Nie jestem jeszcze tak senny jak Sebastian w aucie Norberta, toteż zainteresowało mnie co znaczy "Die letzte Taknstelle von der Bundesgrenze." ...a że nie znam języków obcych, oczywiście skorzystałem z translate.google.
Gdzie On nam, kurcze, porywa biednego Sebastiana? Ale tego pewnie się dowiemy w kolejnym odcinku
(...a przy okazji: Taknstelle=Tankstelle, taka drobna literówka)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|