|
GAYLAND Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3169
Przeczytał: 87 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Wto 23:03, 14 Paź 2014 Temat postu: Inni, tacy sami |
|
|
UWAGA. Historia, do czytania której właśnie się zabierasz, zajmuje ponad 800 stron normatywnego druku, dlatego gorąco polecam jej wersję w e-booku, którą znajdziesz (za darmo i bez logowania) tutaj: [link widoczny dla zalogowanych] Dla twojej wygody znajdziesz tam PDF a także EPUB i MOBI. (HS)
Historia, którą chcę opowiedzieć, ciągnie się już dwa pokolenia i ciągle są szanse, że będzie miała ciąg dalszy u potomstwa bohaterów. Zaczęła się... Trudno nawet powiedzieć gdzie i kiedy, na pewno przyspieszenia dostała w miejscu starannie omijanym we wszelkiego rodzaju literaturze, nie liczyć tanich powieścideł szpiegowskich, z upodobaniem wykorzystujących toalety na rozliczenia miedzy mafiami, przekazywanie kontrabandy itp. Nie, nic takiego nie miało miejsca, przynajmniej w sposób istotny dla naszych bohaterów. Nie miało tu miejsca nic o charakterze seksualnym - po prostu gdzieś ta historia musiała mieć swój początek.
A i Mietek nie miał żadnych zapędów szpiegowskich, po prostu przyszedł do toalety w celach jak najbardziej zgodnych z jej przeznaczeniem. I miał już opuścić kabinę, gdy usłyszał trzask otwieranych drzwi - jeśli szanowne uczyliszcze na coś skąpiło pieniędzy to na pewno na bieżące remonty - i głosy, które rozpoznał od razu.
- Chromolę. Ja chcę mieć normalne święta, a nie bawić się w przedszkolankę - perorował Łaciaty, klasowy piękniś i gwiazda. Zagrał już kilka ogonów w serialach i chyba zbyt szybko uwierzył w swoją wielkość... Tak przynajmniej uważali uczniowie, u nauczycieli robił za gwiazdę.
- To co ona ci kazała? - ten głos, piskliwy dyszkant, należał do Piotrka, uważanego powszechnie za przydupasa Łaciatego.
- Ni mniej ni więcej, tylko zaopiekować się Maciorą podczas świąt.
- On jest niepełnosprawny czy co? Masz go niańczyć? Chyba jej się coś dokumentnie pokiełbasiło... - Piotrek zdecydowanie rozpoczął obronę Łaciatego, mimo, że tak naprawdę nie wiedział o co chodzi.
- Jego matka jest w szpitalu, coś zakaźnego, pewnikiem żółtaczka. Ojciec, jak pamiętasz, zmarł jakiś czas temu i Maciora zostanie na święta sam. Ale to nie powód, bym sobie zawalał święta. Umówiłem się z Aśką, wiesz, tego, bara bara i Wisłocka w praktyce. Chyba do tego czasu będę musiał kutasa w supeł zawiązać...
- A co powiesz Lisickiej?
- No właśnie, pomóż mi upichcić coś, co by było wiarygodne i jednocześnie takie, żeby się nie mogła przyczepić.
Mietek zaczynał rozumieć o co chodzi. Maciora - w cywilu Maciej Maciejewski, to chłopak stojący od początku nauki w liceum na uboczu klasy. Może na przeszkodzie stała tusza; przezwiska Maciora nie dostaje się za darmo, nawet jak się ma na imie Maciej a na nazwisko Maciejewski. Maciora sztukę izolowania się opanował do perfekcji: pierwszy przychodził do szkoły i pierwszy z niej wychodził. Na przerwach znikał gdzieś, ale nikomu jakoś nie chciało się dochodzić, co, jak i dokąd. Nie pojechał na wycieczkę zapoznawczą, co samo w sobie nie było dziwne, natomiast później konsekwentnie migał się ze wszystkich imprez towarzyskich, zarówno tych bardziej jak i mniej oficjalnych. Do protokołu dyplomatycznego klasy weszło to, że Maciory się po prostu nie zapraszało. Był jak mebel w kącie - dostrzegalny ale i zupełnie obojętny dla wydarzeń.
Mietek kilkakrotnie robił podchody pod Maciorę, głównie z uwagi na swą towarzyską naturę. Klasę postrzegał jako kolektyw i był nieodmiennie zdania, że powinni trzymać się razem. Z czasem i on odpuścił sobie wysiłki, zbywany uprzejmą ale zdecydowana odmową przyłączenia się do tego i owego. Jednak instynktownie czuł, że lubi tego chłopaka, że być może znalazłby kilka wspólnych tematów.
Po chwili drzwi zamknęły się z równie głośnym trzaskiem i Mietek opuścił kabinę. Nie chciał być zauważony, podejrzewany o podsłuchiwanie i tym podobne. Pomysł, by Maciorę zaprosić na święta zrodził się nagle, niespodziewanie dla niego samego i zawładnął nim całkowicie. Arogancja Łaciatego tylko dodała mu animuszu. Jednak nigdy, nawet sam przed sobą by się nie przyznał, dlaczego to robi... Kolega z klasy w domu to doskonała okazja uniknięcia zebrań rodzinnych ze starymi ciotkami, nawet, gdyby mieli tylko chodzić po smutnym, zimowym lesie i w ogóle nie odzywać się do siebie. Poza tym zredukuje to mocno dociekliwość rodziców, zwłaszcza mamy. Będzie można się wyizolować a dom, w którym mieszkał, doskonale się do tego nadawał. Mietek mieszkał bowiem w leśniczówce na Dolnym Śląsku, na Przedgórzu Karkonoskim. Poznańskie liceum rodzice wybrali mu ze względów rodzinnych, starsza ciotka mieszkająca sama w dużym mieszkaniu bez oporów zgodziła się na przyjęcie dość odległego kuzyna, dodatkowo zachęcona kilkoma banknotami.
- Jesteś przekonany, że rodzice się zgodzą? - zapytała profesor Lisicka, gdy Mietek wyłuszczył jej swoją propozycję, nie wgłębiając się w detaliczne wyjaśnienia gdzie i w jakich okolicznościach się z z tą sprawą zetknął.
- Już kilka razy mówili, że mogę przyjechać z kimś z klasy. Możemy nawet do nich zadzwonić, nie przewiduję żadnych problemów.
Nauczycielka zgodziła się i Mietek przeprowadził stosowną rozmowę z pokoju nauczycielskiego. Nie lubił tego miejsca, zawsze śmierdzącego papierosowym dymem. Tym razem pokój wydawał się wywietrzony, a nauczyciele rozpełzli się gdzieś po klasach. - Kilku ciekawskich uszu mniej - pomyślał. Matka nawet ucieszyła się, przynajmniej Mietek tak to odebrał.
- Pozostała tylko najważniejsza rzecz, urobić Macio... to znaczy chciałem powiedzieć Macieja - powiedział, gdy wychodzili z pokoju.
- To on o niczym nie wie? - zdziwiła się nauczycielka.
- Pani profesor - zaczął Mietek tonem tyle pouczającym co pobłażliwym - na niego działa metoda faktów dokonanych. Przynajmniej powinna, bo wszelkie inne zawiodą. Prośbą i groźba do niczego się go nie zmusi, tu są potrzebne wojskowe słowa. Jedziesz i cześć.
- Może ja bym spróbowała?
- Pani profesor, jeśli mnie się nie uda to poproszę o pomoc. Nie chciałbym, aby to odbyło się metodą wydawania poleceń przez nauczyciela. Niech mnie pani źle nie zrozumie, my panią profesor bardzo lubimy i szanujemy, ale naprawdę lepiej to wygląda, jak jednak zaproponuje to kolega.
- No już się tak bardzo nie przymilaj - roześmiała się nauczycielka. Akurat była to prawda: profesor Lisicka należała do najbardziej lubianych nauczycieli w szkole. Mądrość łagodność, bezpośredniość i poczucie humoru zjednywały jej nawet najbardziej odpornych i systemowo negatywnie nastawionych do nauczycieli uczniów. Poza tym była młodą i atrakcyjną fizycznie kobietą. Mietek stwierdził, że gdyby spotkał w życiu taką dziewczynę jak Lisicka, z miejsca zaproponowałby małżeństwo. Nie tylko dlatego, że zazwyczaj grał z pierwszej piłki i nosił przypięta łatkę trochę narwanego. Po prostu profesor Lisicka była najbliżej jego ideału kobiety. Wykształcona, jedyny nauczyciel ze stopniem doktorskim w szkole no i ten stosunek do uczniów...
Maciora objawił się nagle i w okolicznościach uniemożliwiających jakąkolwiek rozmowę, przed drzwiami gabinetu chemii, którą wykładała profesor Lisicka właśnie. Gdy uczniowie pchali się jeden przez drugiego do klasy, Mietek wykonał znaczący ruch głową do nauczycielki, ta skinęła, z góry domyślając się o co chodzi.
- Maciora, poczekaj chwilę, chcę z tobą pogadać
- Spóźnimy się na chemię... - Maciej wykonał zdecydowany ruch w stronę drzwi, zatrzymany jednak równie stanowczo przez Mietka.
- Nie martw się, wszystko załatwione, Lisicka wie.
- O co ci chodzi? - zapytał Maciej ze zniecierpliwieniem, gdy zamknęły się już drzwi klasy.
- Słuchaj mnie uważnie. Dzisiaj wieczorem pakujesz się i jutro przyjeżdżasz do szkoły z plecakiem. Jedziesz do mnie na święta.
- Czyś ty dokumentnie ocipiał? Ja? Do ciebie? - urwał nagle, i, po kilku sekundach myślenia skrzywił się. - To już wiesz?
- Tak, wiem i uważam, że dość tych szopek. Po prostu masz normalnie spędzić święta, jak człowiek, wśród ludzi. Co w ogóle planowałeś na święta?
- Ćwiczyć.
- Ty? Sto kilo żywej wagi? Skłony czy przysiady?
- Ja gram na pianinie, nie wiedziałeś?
Mietek zmitygował się nieco, tym jednym zdaniem Maciora wyjaśnił kilka trapiących go kwestii.
- A to takie buty... Nie wymigasz się. U nas jest pianino, organy Yamaha i gitara. Możesz grać dokładnie na czym chcesz. Mojej ukochanej siostruni na nerwach też, nawet jest to wskazane. Takiego wrednego babsztyla nie widziałem jak żyję. A ona ma dopiero dwanaście lat, strach pomyśleć, co z niej wyrośnie.
Maciej stał jakiś czas w milczeniu, jakby ważąc propozycję kolegi. Mietek obserwował go uważnie - nie takiej reakcji się spodziewał. Odmowy, odwrotu, wszystkiego - tymczasem reakcja Macieja była dla niego sporym zaskoczeniem.
- No dobra - Maciej przerwał ciszę z właściwą sobie flegmą - Ale kto będzie za to płacił? There ain't anything like free lunch, jak to mawiają... Mnie ledwie starczy na święta, nie będzie karpia, zresztą kto by stał w tych kolejkach? Komuna się skończyła kilka miesięcy temu, kolejki zostały...
Kolejne zaskoczenie: było to najdłuższe przemówienie Macieja, jakie Mietkowi dane było słyszeć. - A więc zapora nie jest taka silna na jaką wyglądała... - pomyślał i, wiedząc już że wygrał i nie wiedząc, dlaczego, odparł:
- Nie zrozum mnie źle ale to naprawdę nie twój interes. Moi rodzice, jeśli już tak bardzo się upierasz.
- Ale... Jak mogę jechać do kogoś ba święta bez prezentu?
- To akurat jest najmniejsze zmartwienie. Naprawdę nie masz większych? Nikt ci z tego powodu nie powie złego słowa. Najwyżej koty cię opieprzą w wigilijny wieczór...
- Tam są koty?
- Psy, koty, nawet jest świnia. I jedna krowa - moja siostra...
- Co ci ona zrobiła? Wspomniałeś ją już drugi raz.
- Nic dobrego, to na pewno... To co, mam ci pomóc w pakowaniu?
- Jeszcze nie powiedziałem że jadę...
- Przecież to już ustaliliśmy. Pozostały tylko drobiazgi. Masz na bilet?
- Mam pięćdziesiąt tysięcy wszystkiego. W jedną stronę starczy, gorzej z powrotem. A matka wyjdzie po nowym roku dopiero. Zostało czterdzieści patyków, dziesięć już wydałem.
- Coś się wymyśli, na razie o tym nie myśl. Wracamy na chemię.
Po skończonej lekcji Mietek przeczekał oblężenie drzwi i podszedł do profesor Lisickiej, sprzątającej katedrę po doświadczeniach.
- Pani profesor, plan wypełniony. Partia byłaby ze mnie dumna, gdyby jeszcze rządziła. Jest tylko mała przeszkoda...
- Domyślam się nawet jaka, pewnie Maciej nie ma na bilet. - powiedziała i sięgnęła po torebkę. - Pięćdziesiąt starczy?
- Ależ pani profesor... Naprawdę mi się wypada...
- Pieniądze to nie wszystko. Zresztą mogłabym się ubiegać o zwrot z komitetu rodzicielskiego, są fundusze na zapomogi w sytuacjach podbramkowych. Więc przyjmij, że to po prostu forsa ze szkoły. A nie domyśliłeś się, że ja tez chcę jakoś pomóc? I niespecjalnie zależy mi na tajemnicy, czasy niewidzialnej ręki są szczęśliwie za nami. Nie ma się czego wstydzić, pomagając innym. Mnie samej z wiadomych względów nie wypadało go zaprosić, poza tym na sylwestra jedziemy do Zakopanego. Mam nadzieję, że na Nowy Rok tez u was zostanie?
- Ja tez mam taką nadzieję, pani profesor. Nikt nie będzie go zmuszał, wyjedzie kiedy będzie chciał.
- Uważajcie po drodze, nie zróbcie żadnego głupstwa. Żadnego wsiadania w biegu do pociągu i innych szaleństw. Mietek, okiełznaj swój temperament choć na kilka minut, jesteś odpowiedzialny za kolegę - no i jesteś gospodarzem.
- Dobra, pani psor - wymamrotał i zastanawiał się jak szybko zażegnać niebezpieczeństwo umoralniającej gadki. - Czas na następną lekcję. To ja spadam, profesor Skiba nie rozumie żadnych powodów spóźnienia - wypalił i już po sekundzie był koło drzwi.
- Mietek, pieniądze!
- A... racja. Wesołych świąt pani profesor!
Mietek był zauważalny przez sam fakt, że był najniższy w klasie i w całej szkole. - To nie podstawówka, chyba pomyliłeś budynki - powiedział ktoś złośliwie pierwszego dnia szkoły. I choć od tego czasu Mietek urósł dewa centymetry - sprawdzał to wielokrotnie - dalej był o prawie głowę niższy od drugiego w klasie Andrzeja. - No to ślicznie będziemy wyglądali idąc przez miasto: dzieciak i grubas, wyższy o dziesięć centymetrów... Trzeba się było zastanowić wcześniej - zmitygował się, zanim uświadomił sobie, że jakakolwiek poruta nie wchodzi w grę, kto by tam ich znał w Wałbrzyskiem? Zadowolony, że pomysł się udał, powlókł się na lekcję.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Sob 21:37, 21 Lut 2015, w całości zmieniany 12 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3169
Przeczytał: 87 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Pią 3:09, 17 Paź 2014 Temat postu: Inni, tacy sami (2) |
|
|
Maciej wlókł się do domu, usilnie zastanawiając się, czy dobrze zrobił, godząc się na ten wyjazd. Przede wszystkim: co powie matka. Anna Maciejewska, kostyczna osoba, której sensem życia było głównie wydawanie rozkazów, zakazów i nakazów, nie była kimś, za kim Maciej by szczególnie przepadał. Wręcz przeciwnie, jego zdaniem zrobiła wiele, by się do niej zniechęcić. Maciej unikał słowa "nienawidzić', bo nienawiść do własnej matki mimo wszystko wydawała mu się czymś złym. Pewnie i teraz będzie się wściekać, że zrobił coś bez jej błogosławieństwa i samodzielnie. Nie, samodzielność to było coś, czego matka u niego nie lubiła, nie tolerowała i tępiła w zarodku.
Co innego ojciec. Maciej nie mógł o nim nie myśleć bez łez w oczach. Anna i Stefan byli małżeństwem nietypowym - ona młodsza od niego o jakieś dwadzieścia lat. Ona wysoka i szczupła, on - niższy, zaokrąglony ze sporym brzuszkiem. Ona - córka wziętego architekta, kobieta, która w życiu miała wszystko, czego zapragnęła. On - wojenny sierota wychowany w domach dziecka i przez opiekę społeczną. To, że zrobił studia i został cenionym pracownikiem naukowym, zawdzięczał wyłącznie swojej ambicji i uporowi. Maciej uwielbiał go i tęsknił, kiedy wyjeżdżał na konferencje i sympozja. Ostatni rok był katorgą dla całej rodziny: ojciec co raz to lądował w szpitalu, chudł i marniał w oczach, krwawił. Matka krążyła zwykle między domem i szpitalem, czego Maciej bynajmniej nie miał jej za złe: im mniej tym lepiej. Często porozumiewali się za pomocą karteczek zostawionych w kuchni, a zawierające instrukcje, które Maciej musiał ślepo wykonywać. Dla niego ten rok też był trudny, zwłaszcza pójście do liceum odbiło się na jego kompozycji i spokoju. Szkołę wybrała mu matka, choć Maciej zdecydowanie wolałby przejść 'na cały etat' do szkoły muzycznej.
- Musisz mieć porządne wykształcenie w dobrym liceum - mawiała. - W<szkole muzycznej przepuszczą nawet debila, jeśli będzie dobrze grał. A niech ci nie wyjdzie kariera to co wtedy? - argumentowała i Maciej chcąc nie chcąc musiał się z tym zgodzić. Wypatrując trzynastki, Maciej myślał o tym, co stało się przed dwiema godzinami. Propozycja spadła jak grom z jasnego nieba, a sposób, w jaki została przedstawiona, wykluczał jakąkolwiek dyskusję. Tak, ktoś zmusił go do wyjazdu, po raz kolejny nie dając mu szansy zrobienia czegoś samodzielnie. - Czy ci ludzie mogą się w końcu ode mnie odpieprzyć? - pomyślał. Jednak coś mu nie do końca grało. On nie chciał się sprzeciwić - a powinien. Pro forma i nie tylko. Było w zachowaniu Mietka coś rubasznego a jednocześnie ujmującego, to nie były suche komendy despotycznej matki a zupełnie nowa jakość. Nie, nawet z ojcem tego nie można porównać. Ojciec traktował go - a przynajmniej próbował, gdy matka nie wchodziła w paradę - jako partnera, pozwalał dyskutować, współdecydować. Tak było dawno, kiedy jeszcze był względnie zdrowy. Później stosunki Macieja ze światem się urwały, głównie na jego własne życzenie. Nie chciał widzieć nikogo, nikogo znać. A nie bardzo miał odwagę się zbuntować, w jego naturze bardziej leżało zamknąć się w sobie i niemal całkowicie wyizolować.
Wciskając się do zatłoczonego tramwaju zdał sobie sprawę, że tak naprawdę Mietka nie zauważał. Był już w wieku, kiedy zaczynały go interesować dziewczyny i, jeśli na kimkolwiek zatrzymywał swój wzrok, to na Kasi, szczupłej blondynce z niewielkimi piersiami i zawsze elegancko ubranej. No ale aby mieć u niej jakiekolwiek szanse, musiałby mieć metr siedemdziesiąt wzrostu, siedemdziesiąt kilo wagi i strzelać dowcipami jak karabin maszynowy, nawet, jeśli nie byłyby ona najwyższej jakości. Na lepsze zresztą nie było stać Łaciatego, a to on był jej chłopakiem. I, sądząc po tym, co robili w przerwach na korytarzu, musiałby się zaangażować w coś więcej niż tylko romantyczne patrzenie się w oczy. A, mimo, że pod każdym względem rozwijał się prawidłowo, nie czuł się jeszcze na siłach, by okazywać swoje uczucia bardziej fizycznie. Owszem, wyobrażał sobie to i owo, zwłaszcza przed snem, ale robił to ze wstydem. Zawsze, gdy następował mokry koniec, szedł do łazienki i długo mył ręce, by zabić ten zapach. Miało to w sobie coś z rytuału, z którego nigdy nie zrezygnował.Matka zawsze usiłowała mu przedstawić seks jako coś brudnego, nieczystego - i nawet jej się to udawało. Maciej najchętniej porozmawiałby na te tematy z ojcem, niestety, gdy zaczął odczuwać tę potrzebę, ojciec był już duchowo nieobecny. A do ojca poszedłby z każdym problemem.
Gdy tramwaj mijał świątecznie przybrane choinki na kaponierze, Maciej zrozumiał, że te święta będą inne, wyjątkowe, niezależnie, co się stanie. Przede wszystkim miał nadzieję, że choinka będzie, a nie kilka gałązek świerka w wazonie, jak w zeszłym roku.
- Jesteś już za duży na święta, a mnie nie są do niczego potrzebne - argumentowała matka. Święta i tak w większości spędzili w szpitalu.
Ziąb dużego, nieogrzanego mieszkania w willi na Grunwaldzie sprowadził go nieco na ziemię, choć dalej zastanawiał się, dlaczego tak szybko zgodził się na propozycję Mietka. A była ona niespodziewana i w sumie nie miał ani minuty na rozważenie tej propozycji. Nie, Mietkowi zdecydowanie nie brakło śmiałości, przebojowości i tupetu. Maciej nie przyznałby się nigdy, że zgodził się dlatego, że ten styl zarządzania był mu aż za bardzo znany z własnego domu. Jeszcze bardziej opornie przyznałby się, że Mietek zrobił na nim wrażenie.
Pakując plecak oglądał przygotowania do procesu Ceausescu i jego żony. Powoli zaczynała go dopadać polityka, zwłaszcza, że nareszcie można było się nią interesować i mieć własne zdanie. Patrzył teraz w nienawistne oczy sekretarza rumuńskiej partii i byłby gotów przysiąc, że zna ten wzrok, boi się go i przed nim ucieka.
Gdy przed północą skończył pakowanie i szedł spać odkrył ze zdumieniem, że na następny dzień czeka z nadzieją.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Sob 2:33, 18 Paź 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
krak30
Adept
Dołączył: 30 Lis 2013
Posty: 16
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy
|
Wysłany: Pią 15:59, 17 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
No wreszcie opowiadanie na jakimś poziomie.
Po Pisarku, Kanalii i Bimax-ie, wreszcie coś sensownego, beż ruchania się od razu.
Tylko kolego autorze wstawiaj dłuższe te odcinki.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Lolek001
Adept
Dołączył: 08 Cze 2011
Posty: 27
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy
|
Wysłany: Pią 17:38, 17 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
Jak zwykle u Homowego: wstepy i opisy jak do epopei; a pewnie znudzi mu sie przy czwartym, badz piatym odcinku - jak zwykle. I nie dokonczy.
Wiec po co te doglebniste rysy psychologiczne..?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Lolek001 dnia Pią 17:39, 17 Paź 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3169
Przeczytał: 87 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Pią 17:46, 17 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
Niczego nie obiecuję ale będę się starał. Opowiadanie jest przemyslane mniej więcej do jednej trzeciej i od 3/4 do końca - reszta jest w zarysie. Ergo - na najblizsze odcinki starczy mi inwencji. Gorzej z czasem, dlatego uprzedzam, że może ukazywać się dość nieregularnie. Za miłe słowa dziękuję.
@Lolek - no Grę szwajcarską jednak skonczyłem. Poza tym przez półtora roku z różnych względów nie mogłem pisać i nie zamierzam się z tego tłumaczyć. Tamte opowiadania zostaną dokończone. I jeszcze jedno - chciałbym znać tytul opwoiadania, ktore przerwalem po trzech odcinkach. Z reguły piszę jednoodcinkowe, GS i kryminal były wyjątkami. Zresztą co do kryminału - przerwalem po 60 odcinkach, bo koncepcja była nie do końca przemyślana, przyznaję się do porażki. Materia mnie pokonała. Tu jest o tyle inaczej, że wiem, co chcę napisać, gorzej z researchem, mieszkając za granicą nie mam dojścia do źrodeł, internet nie pokrywa okresu, o krótym piszę, zaledwie jego końcówkę. I wreszcie, nie chciałbym, aby zabrzmiało okrutnie, ale jeśli sie nie podoba opowiadanie bądź autor - przymusu czytania nie ma... Pozdrawiam.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pią 17:53, 17 Paź 2014, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3169
Przeczytał: 87 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Sob 2:30, 18 Paź 2014 Temat postu: Inni, tacy sami... (3) |
|
|
Młody mężczyzna wpadł na wrocławski dworzec tylnym wejściem, od ulicy Suchej i, potrącając pasażerów w holu i na schodach, biegł w stronę pociągu, który bezlitośnie zamknął drzwi przed samym nosem spóźnionego pasażera. Sebastian Izdebski, bo tak nazywał się pechowy podróżny, zaklął siarczyście i zrezygnowany, tym razem o wiele wolniejszym krokiem skierował się w stronę holu głównego. Tablica rozkładu jazdy poinformowała go, że nie dość, że planowo następny pociąg odjeżdża za godzinę, to jeszcze jest spóźniony.
Mimo swoich dwudziestu pięciu lat Sebastian nie czuł się młodym człowiekiem. Tym bardziej, że po raz kolejny posprzeczał się z matką, która dobitnie dała mu do zrozumienia, że oczekuje od niego stabilizacji życiowej. A to oznaczało tylko jedno - założenie rodziny. Sebastian rodziny założyć nie tyle nie chciał co nie mógł, ale nie bardzo chciał wtajemniczać matkę w szczegóły. Łatwo przewidzieć, jakby to się skończyło. Dlatego w rodzinnym domu bywał rzadko, z reguły w okolicy świąt, i to tylko po to, by złożyć życzenia i przekazać prezenty. Wolał ten czas spędzić z dalszą rodziną, pod Łodzią. Co prawda im tez nie mógł powiedzieć wszystkiego, ale czuł się tam zdecydowanie lepiej, tamten dom żył, oddychał.
Idąc przez hall dworca mełł w myślach resztki awantury. Odstał swoje w kolejce po gazety, po czym poszedł do kasy zrobić dopłatę na pośpieszny do Łodzi. Kolejka ślimaczyła się, jakichś dwóch młodych chłopaków zadawało masę pytań, kasjerka miotała się po swoim kantorku, choć Sebastian nie mógł uchwycić treści tej rozmowy. Po kilku minutach odeszli bezradnie od kasy. Kolejka wyraźnie przyśpieszyła i Sebastian stal się wkrótce szczęśliwym posiadaczem biletu na dopłatę a nawet miejscówki. Wyszedł środkowym wyjściem przed budynek dworca i zapalił papierosa. Powoli zmierzchało, choć padający od kilku minut śnieg utworzył już świeżą warstwę, która rozjaśniała trochę ponury widok na klocki budynków i nie zdążyła się jeszcze zamienić w breję. Zamyślony, z walkmanem na uszach wpatrywał się w tłumy przewijające się wejściem, gdy nagle z czeluści dworca wyłoniły się dwie znane już mu postacie. Chłopcy postawili plecaki na ziemi i zaczęli się sprzeczać.
- Zupełnie nie mam pojęcia, gdzie jest dworzec Świebodzki - rozpaczał niższy. Ogromny niebieski plecak sięgał mu prawie do klatki piersiowej. - Że też rodzice puszczają takiego dzieciaka samodzielnie - pomyślał i obserwował dalej.
- Znam Wrocław ale kawałkami. Ze Świebodzkiego doszedłbym do rynku a później tu, ale to jest naokoło a my mamy zaledwie pół godziny. Czekaj, rozejrzymy się za jakąś taksówką...
- Mamy oszczędzać pieniądze - powiedział wyższy i grubszy. - Poza tym pewnie będzie kolejka. A ja jestem głodny i zjadłbym coś, nie jadłem nic od rana.
- To jak ty pakowałeś ten plecak, do ciężkiej cholery??? Przecież z tobą można najzwyczajniej w świecie zwariować. A jak nie złapiemy tego pociągu to przepadło. Matka dostanie zawału serca... No róbmy coś! Na co czekasz? Zakładaj plecak i idziemy!
- Dokąd? wpadł mu w słowo grubszy.
Sebastian przypatrywał się temu i uznał, że powinien interweniować. Jeszcze się tu pobiją...
- Ej, młodzieży, uspokójcie się. Nie róbcie szopek przed dworcem. Co się stało?
Obaj przerwali kłótnię i jak na komendę odwrócili się w jego stronę.
- Mamy następny pociąg z dworca Świebodzkiego, ale nie bardzo wiemy, gdzie on jest. I to za pół godziny. Nikt nas nie raczył poinformować wcześniej. Pan może wie? - zapytał niższy z nadzieją w głosie.
Sebastian popatrzył na zegarek. Bawili go ci mali, po ubraniach i sposobie wyrażania się widać było, że są to chłopcy z dobrych domów, wyglądali na szóstą, siódmą klasę podstawówki, zwłaszcza ten niższy. Nie wyglądało, by byli uciekinierami, ten typ zachowuje się zupełnie inaczej. Sebastian przypomniał sobie wykład z psychologii o syndromie człowieka ściganego i doszedł szybko do wniosku, że akurat tutaj ten przypadek nie zachodzi.
- Może wiem, i, jeśli chcecie zdążyć na ten pociąg, to lepiej się zwijajcie już teraz. To prosta droga ale długawa. Najlepiej byłoby podjechać tramwajem, ale nie stąd. Tu jedzie tylko zerówka, od Stawowej dobija piętnastka, jak przejdziecie jakieś dwieście metrów, na skrzyżowaniu Świerczewskiego i Świdnickiej macie przystanek. Stamtąd dwa przystanki. Rozumiecie?
Chłopcy patrzyli na niego dość bezradnie, ten grubszy wydawał się być szczególnie przestraszony.
- To znaczy gdzie?
Sebastian zerknął na zegarek. Mógł sobie pozwolić na mały spacer, choć w gęstniejącym śniegu nie było to specjalnie przyjemne. Niech stracę - pomyślał.
- Podprowadzę was kawałek bo jeszcze rzeczywiście zabłądzicie. To w sumie prosta droga ale jak się nie zna miasta...
Ten grubszy zawahał się na chwilę, jakby się czego obawiając. Niższy, widząc niepewność kolegi, podjął decyzję.
- Chyba rzeczywiście skorzystamy z pana pomocy. Głupio nam ale...
- Nie ma sprawy - roześmiał się Sebastian. Miasto znam i to aż za dobrze a to co wam grozi, mnie się właśnie zdarzyło. Uciekł mi pociąg i mam ponad godzinę czekania.
Niższy chwycił ogromny plecak i zdecydowanym ruchem usiłował zarzucić go na plecy, jednak przeliczył się i, tracąc równowagę, pośliznął się i wylądował na śniegu.
- Ostrożnie, bo na pogotowie jest dalej i w drugą stronę - powiedział Sebastian i pomógł małemu uporać się z plecakiem.
- Chyba noga mnie boli - poskarżył się. - Kolano.
- Dojdziesz? - spytał Sebastian widząc przerażony wzrok jego grubszego towarzysza.
- Powinienem...
Wolno ruszyli w stronę Świerczewskiego. Mniejszy kuśtykał cały czas i Sebastian uznał, że nie ma sensu prowadzić rozmowy, chłopak walczył z bólem, czasem i opornością materii w postaci za dużego i za ciężkiego plecaka. Grubszy nie był zupełnie skory do rozmowy. Widząc chwiejny i niepewny krok chłopca, Sebastian początkowo przytrzymywał młodszego za ramię.
- A może rzeczywiście wezwać pogotowie?
- Nic mi nie będzie - odparł chłopak bez przekonania. - Dojedziemy do domu, to matka zrobi okład i do jutra się zagoi.
Przebrnęli przez skrzyżowanie ze Stawową i wojno szli w kierunku Świdnickiej. Śnieg padał coraz gęściej i Sebastian zaczynał mieć wątpliwości, czy dzieciaki poradzą sobie z dotarciem na dworzec i przesiadką.
- No i nawet nie kupimy gazet ani niczego do jedzenia, o ile w ogóle zdążymy na ten pociąg - odezwał się grubszy, po raz pierwszy od kiedy spotkali się na dworcu. - Przypominam ci, że nic nie nic nie jadłem od rana...
Dochodzili już do przystanku. Widocznie noga tego mniejszego rozruszała się, bo szedł już o wiele pewniejszym krokiem. Minęli kino Śląsk.
- To jest wasz przystanek - wskazał przed siebie Sebastian. Stąd musicie wsiąść w zero lub piętnaście i przejechać dwa przystanki.
- Zaraz, a bilety? Poznańskie będą dobre?
- Obawiam się, że nie - odpowiedział Sebastian i sięgnął do kieszeni. - Macie tu dwa wrocławskie bilety.
- Dziękujemy panu - odpowiedział mniejszy.
- Macie jeszcze piętnaście minut. Tramwaj staje przed samą stacją. Ale Musicie pośpieszyć się... - w tym momencie przerwał. Mówienie o pośpiechu w sytuacji, gdy jeden z nich jest wyraźnie uszkodzony, nie brzmiało najlepiej. Jeszcze coś się stanie...
Poczekajcie - powiedział, zdjął plecak i wyciągnął z niego pokaźny pakunek. - Jesteście głodni a na pewno nie zdążycie nic kupić. Tu jest pieczony kurczak. Ja mam czas, kupię sobie coś na dworcu.
- Ale...
- Brać i nie gadać. Do czytania nic nie mam, na pewno nic co by wam odpowiadało. Mogę wam najwyżej dać Wyborczą.
- Dziękujemy - odpowiedzieli prawie jednogłośnie. W tym czasie zerówka pojawiła się w perspektywie Świerczewskiego i powoli zmierzała ku przystankowi.
- Jeszcze tylko dopilnuję, byście bez problemu weszli do tramwaju. W zasadzie powinienem was odwieźć na sam Świebodzki, ale wolałbym, aby nie uciekł mi drugi pociąg...
Sebastian obserwował oddalający się tramwaj. Podobali mu się co chłopacy. Grzeczni i sympatyczni. Zawodowo miał do czynienia z młodzieżą i zauważał coraz większe rozluźnienie obyczajów, wulgaryzację języka. Ci dwaj nawet kłócąc się nie wyszli poza cholerę. Ten grubszy, spokojniejszy, pewnie ma jakieś kłopoty. Sebastian znał ten typ reakcji, chłodnej ale wcale nie obojętnej. Ten tym nosi w sobie wszystko, rzadko dzieli się swoimi problemami. W przyszłości kończą zwykle jako zawałowcy na oddziale... W tym momencie, analizując jeszcze raz ostatnie chwile, zorientował się, że w reklamówce z kurczakiem było coś jeszcze. Przepadło, niech mają, pomyślał, popatrzył na zegarek i ostrożnie, brodząc w kilkucentymetrowej już powłoce śnieżnej, ruszył w stronę dworca. Zastanawiał się, co łączy tych dwóch. Co prawda znał ich raptem kwadrans, ale już mógł dotrzeć, że grubszy wyraźnie polega na niższym i ma do niego zaufania. Może nawet za duże... Czyżby byli podobni do mnie? Szkoda ich - pomyślał i przyśpieszył krok.
----------------------------------------
- Ufffff, zdążyliśmy - westchnął Mietek kiedy zziajani wpadli na peron dworca Świebodzkiego i w ostatniej chwili wsiedli do pociągu.
- Boli cię? - zapytał Maciej, kiedy już usadowili się w pustym przedziale.
- Tak, i obawiam się, że puchnie. Ale chodzić mogę...
Pociąg ruszył ze zgrzytem i piskiem.
- Ciekawe, co to był za facet - powiedział Mietek. - Za bardzo uczynny na mój gust. I jakiś taki... Coś mnie w nim zastanawia. Myśmy się sobie nawet nie przedstawili. Może to i lepiej, że nie wie, jak się nazywamy.
- On mi wyglądał na nauczyciela, ale nie mogę powiedzieć dlaczego. Nie sztywniak ale coś chyba jest na rzeczy. A tak w ogóle to bym zabrał się za tego kurczaka.
- Ja w ogóle nie wiem, czy możemy go jeść. A jak jest zatruty? Czytałem taki kryminał, w którym facet zatruwał żarcie.
- No ale jaki miałby cel w zabijaniu nas?
- Nie wiem, Może to seryjny morderca. W Ameryce tacy są. Przypominam ci, że w Polsce był Trynkiewicz, który gwałcił i zabijał młodych chłopaków.
- Ty chyba czytasz złe książki - skwitował Maciej i sięgnął po reklamówkę. Rozwinął kurczaka. Nie był to kurczak z rożna kupiony w jakiejś budzie, które z nastaniem wolności gospodarczej wyrastały jak grzyby po deszczu. Złotego koloru, z nadzieniem. Był jeszcze ciepły, bo ktoś troskliwie zawinął go w kilka warstw papieru śniadaniowego i folii aluminiowej. Smakowity zapach rozszedł się po całym przedziale.
- Najwyżej się otruję - powiedział Maciej i wyszarpnął udko. Mietek patrzył na niego podejrzliwie, jednak głód i zmęczenie przeważyły.
- Daj mi też...
- jeśli on chciał nas zamordować, to przynajmniej zrobił to ze smakiem - stwierdził Mietek, gdy ostatnie resztki zniknęły w ich gardłach. Mietek złożył starannie papier, zapakował kości i resztki i wsunął do reklamówki.
- Tu coś jeszcze jest - powiedział i wsunął rękę do środka. Po chwili wyjął z wnętrza torby trzy pudełka z kasetami magnetofonowymi.
- No to ładnie. Teraz będzie ich szukał...
- Przejmujesz się? Mógł uważać.
- Tak przejmuję się, bo mamy coś, co do nas nie należy - powiedział Maciej.
Pociąg stał właśnie na stacji w Jaworzynie Śląskiej i ani myślał ruszyć i jechać dalej.
- Będziemy spóźnieni - zauważył Maciej.
- Teraz nam się już nigdzie nie spieszy. Ojciec wyjedzie po nas na stację - to powiedziawszy wstał i syknął z bólu.
- Jednak ci nie przeszło...
- Nie martw się mną. Naprawdę nic mi nie jest. Poza tym Lisicka powiedziała, że to ja mam się opiekować tobą a nie ty mną. Więc daj mi spokój, z łaski swojej...
Propozycja wydała się Maciejowi rozsądna. Wyciągnął z plecaka walkmana i wrzucił do niego znalezioną kasetę. Biznes kasetowy nabierał właśnie rozpędu, można było kupić je wszędzie, głównie ze stoisk rozłożonych na ziemi w uczęszczanych miejscach. Maciej lubił je oglądać a nawet kupować w pasażu Alfa na Świętym Marcinie. Jeszcze nie mógł się przyzwyczaić do nowej nazwy, ciągle myślał o tej ulicy jako o Czerwonej Armii. Ale te kasety nie były tanią produkcją piratów. Nagrane na wysokiej jakości taśmach TDK, niestety nie opisane. Maciej kochał muzykę w każdej postaci - jako młody pianista miał do czynienia z muzyką klasyczną, choć lubił również rocka, pop, jedyne co go nie podniecało to disco. - Mam nadzieję, że tego tu nie będzie - pomyślał naciskając na start. Już po pierwszych taktach zorientował się, że słucha bluesa, ale zupełnie nie mógł przypisać tego do żadnego konkretnego wykonawcy. Zresztą nie była to jego działka. W pewnym momencie solo gitarowe skończyło się i do głosu doszedł pianista. Maciej mógł tylko podziwiać wyczucie i improwizację - bo było wyraźnie słychać, że pianista za wszelką cenę stara się dorównać poziomowi gitarzysty, który pierwszą część zagrał po mistrzowsku.
- Ten facet intryguje mnie coraz bardziej... - powiedział, gdy przesłuchał już całą pierwszą stronę. Pociąg tymczasem zwolnił wyraźnie i, minąwszy Świebodzice, wjeżdżał, klucząc po krętych torach, do Wałbrzycha. - Możesz mi przypomnieć na jakiej stacji wysiadamy?
- Sędzisław. Moglibyśmy w Marciszowie, bliżej, ale ojcu wygodniej jest podjechać do Sędzisławia, lepszy dojazd.
Maciej słuchał odpowiedzi i zauważył, że Mietek mówi z coraz większą trudnością.
- Jak noga?
Mietek tylko coś mruknął w odpowiedzi i Maciej już wiedział, że jest źle. Pechowo zaczął się ten wyjazd. A nie daj Boże zabiorą go do szpitala i święta będzie spędzał z zupełnie nieznanymi ludźmi... Jezus Maria, na co ja się zgodziłem? - pomyślał w panice i irracjonalnie zaczął tęsknić, by pociąg nigdy nie dojechał na miejsce. Siedzenie cicho nie było w naturze Mietka. Co prawda znał go krótko i raczej mało o nim wiedział ale to jedno na pewno - że w normalnym razie cały pociąg byłby pełen tego urwisa.
Pociąg minął Wałbrzych Główny i ruszył w stronę Jeleniej Góry, powoli nabierając prędkości w gęstej śnieżycy.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Nie 0:22, 19 Paź 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3169
Przeczytał: 87 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Sob 23:39, 18 Paź 2014 Temat postu: Inni, tacy sami (4) |
|
|
Marta Rudzka, ponad trzydziestoletnia niska, szczupła brunetka, już od dwóch dni miała urwanie głowy z pracą, domem i czymkolwiek, czego się dotknęła. Awantura w biurze, przygotowanie świąt, humory męża, który mógł być, jej zdaniem, o wiele bardziej odpowiedzialny niż ograniczyć swój pobyt w domu do całowieczornej gry na gitarze. Na dodatek ten gość... Nie to, żeby Mietek nie mógł zaprosić swojego kolegi, cała rodzina była raczej gościnna i towarzyska, na dodatek - o ile dobrze zrozumiała z telefonicznego przekazu - tutaj zachodziła sytuacja wyjątkowa. Z drugiej strony to nawet dobrze, że Mietek przyjedzie z kolegą - myślała ucierając mak na makowiec - będzie można przynajmniej poobserwować, w jakim towarzystwie się obraca, z kim się zadaje. Nie to, żeby nie miała do syna zaufania, mimo niespożytego temperamentu był jednak odpowiedzialny, jednak co innego wierzyć, a co innego widzieć.
- Mama, o której przyjedzie Mietek - nawet nie powiedziała a wykrzyczała Melania jaj dwunastoletnia córka, wystawiając głowę przez szparę w drzwiach.
- Ma być za jakieś pół godziny. I nie kłócić mi się przynajmniej pierwszego dnia - dodała, choć nie bardzo wierzyła w to, co mówi. Będzie szczęśliwa, jak awantura nie wybuchnie przez pierwszą godzinę pobytu syna w domu.
- Mela, bądź tak dobra i przynieś mi ogórki z piwnicy - zdążyła zawołać zanim córka na dobre nie zniknęła z kuchni.
Melania i Mieczysław - to pomysł Romualda, by ich tak nazwać. Koniec i początek roku. Ustalili, że jak Mietek urodzi się pod koniec roku - bo tak miał wypaść poród - to będzie albo Sylwester albo Mieczysław. Mieczysław przeważył, kiedy gdzieś usłyszała, że Sylwester to po łacinie leśny dzikus. Mieszkali już wtedy w leśniczówce i początkowo pomysł się jej nawet spodobał, jednak później zmieniła zdanie. Faktycznie wyszedł im leśny dzikus.... Między Mietkiem a Melą była różnica trzech lat i dzieciaki nie pałały do siebie sympatią od kiedy Mietek zauważył, ze ma konkurencję do matczynego serca. A że siłą rzeczy cała uwaga skupiła się na młodszej siostrze, dość szybko poczuł zagrożenie i zaczął konsekwentnie i zdecydowanie bronić swojej pozycji. Wynikała z tego masa sytuacji, nieprzyjemnych, zabawnych a nawet niekiedy mrożących krew w żyłach, kiedy poszukiwanie Mietka w lesie zakończyły się, na szczęście szczęśliwie, po ośmiu godzinach i pochłonęły siły połowy milicji województwa wałbrzyskiego. Ran zadanych w obustronnych bijatykach Marta nawet nie liczyła. Stało się jasne, że dzieciaki nie mogą wytrzymać ze sobą w jednym domu. Postanowili więc wysłać Mietka, który oprócz tego był dobrym dzieckiem i kochającym, wrażliwym synem, do szkoły średniej do Poznania, gdzie mieszkała ciotka, która gotowa była wziąć urwisa pod opiekę. I nagle sensacja: oboje zaczęli za sobą tęsknić! Mela średnio dwa razy w tygodniu pytała, kiedy Mietek przyjedzie na weekend, ten zaś w każdej rozmowie telefonicznej wypytywał się o siostrę. Ich spotkania już nie były tak nieprzewidywalne, widać było, że niechęć, mimo że jeszcze istniała, powoli ustępowała na rzecz innych, cieplejszych uczuć. Choć do ideału brakowało jeszcze sporo, Marta powoli rozumiała, że ta dwójka może jeszcze całkiem normalnie funkcjonować w przyszłości. Choć jeszcze nie teraz...
- Chyba słyszałaś, że Mietek przyjeżdża z kolegą - powiedziała, kiedy córka po kilku minutach pojawiła się w kuchni ze słoikiem ogórków. Chciałabym, żeby ten chłopak zachował o nas jak najlepsze zdanie.
- To mam udawać, że się kochamy?
- Nie... Macie zachowywać się jak ludzie, po prostu. Nie dogryzać sobie, nie zaczepiać, dom jest duży i najlepiej by było, gdybyście oboje z tego skorzystali.
- Ale to zawsze on zaczyna... - nie dawała za wygraną Mela.
- Takaś pewna? Nie mam czasu na udowadnianie ci, jak bardzo się mylisz, weź odkurzacz i przejedź duży pokój bo wygląda tam jak w chlewie.
- A gdzie ten chłopak będzie spał?
- Na podstryszku, w tym wolnym pokoju.
- Zimno tam...
- Jak się nie otwiera okna przez całą noc, da się wytrzymać. Nie jest aż tak źle, poza tym chłopak zdaje się miał ostatnio poważne kłopoty i należy mu się spokój. O ile wiem, niedawno zmarł mu ojciec a teraz matka jest w szpitalu. Tym bardziej zachowajcie powagę...
Melania niechętnie opuściła kuchnię i poszła odkurzać. Marta czuła podenerwowanie, czekało ją jeszcze sporo roboty a obecność gościa będzie na pewno nakładała nowe obowiązki. Już i tak cały poranek przygotowywała pokój dla tego chłopaka. Szczęściem przy ostatnim remoncie odmalowali go, nie trzeba się go było specjalnie wstydzić. Mietek mieszkał na górze w pokoju obok, pewnie będą chcieli przebywać razem, przynajmniej będą mieli do siebie blisko.
Godzina przyjazdu zbliżała się nieubłaganie, toteż Marta rzuciła wigilijne przygotowania i zabrała się do nakrywania do stołu. Nawet nie zapytała, co ich gość lubi i co może jeść. Ich goście to zazwyczaj była rodzina Romualda, którą znała i jego koledzy, którzy jedli wszystko, byle dużo. Ten przypadek był o wiele bardziej skomplikowany, postanowiła więc zagrać bezpiecznie - grzana kiełbasa z wody, ciasto. Mietka było łatwiej żywić niż ubierać, generalnie nie robił żadnych wstrętów poza szpinakiem i majonezem. Gorzej było z Melą, która była nad wyraz kapryśna, co wcale nie poprawiało atmosfery przy posiłkach, zwłaszcza jeśli te kaprysy trafiły na zły humor Mietka. Gdy byli młodsi, bywało, że rzucali w siebie kiełbasą czy czymkolwiek, ostatnio ograniczali się do pyskówek.
Właśnie wstawiała kiełbasę do wody, kiedy plac przed domem rozbłysnął od świateł Łady nivy, którą Romuald pojechał po chłopaków. Podbiegła do okna, to co zauważyła wywołało w niej lekki niepokój. Najpierw wysiadł Romuald, później ten chłopak i po chwili wyciągnęli z wozu Mietka. Następnie wzięli go pod barki i wprowadzili do domu.
- Mietek, co się stało? - wykrzyknęła przerażona, gdy już pojawili się w drzwiach.
- Chyba skręciłem nogę we Wrocławiu, jak szliśmy na Świebodzki.
- Szalałeś...
- Nie, po prostu pośliznął się zakładając plecak - powiedział jego kolega.
- Mamo, wy się nie znacie. To jest Maciora.... - powiedział Mietek dość słabym głosem.
- Tak? A ja myślałem, że to twój sympatyczny kolega ze szkoły.
- Ale my na niego tak mówimy, a on się nie gniewa. Nie gniewasz się, Maciora?
- Skończ z tą nierogacizną, proszę. Jak masz na imię? Bo mój syn nawet cię porządnie przedstawić nie potrafi?
- Maciek.
- Dobra Maciek, pozwól teraz, że obejrzę mu tę nogę. Wierzę ci na słowo, że nie szaleliście, choć w przypadku Mietka nie zdziwiłoby mnie zupełnie nic.
- To nie wygląda dobrze - stwierdziła już po oględzinach. - Romek, najlepiej by było, gdybyś pojechał z Mietkiem do Kamiennej Góry na pogotowie, to może być nawet złamanie.
- Nic mi nie jest mamo, poboli i przestanie.
- Jest napuchnięte. Na takie rzeczy trzeba uważać. A jak jest złamana i się źle zrośnie?
- Mama, ty wszędzie od razu widzisz szpital... Naprawdę nie czuję żadnego złamania. Wychodzi mi jakaś kość?
- Wcale nie musi. Romek, bierz go i jedźcie.
Maciej przypatrywał się temu wszystkiemu w milczeniu. Taki dialog nie byłby w jego domu możliwy, matka od razu odebrałaby to jako pyskowanie i na pewno nie skończyłoby się to tak ulgowo jak tu. Maciej rozglądał się po pokoju, jakby starając się rozszyfrować, kto tutaj tak naprawdę mieszka i jakich ludzi będzie miał za towarzyszy przez następne dwa tygodnie. Na razie oględziny wypadały nad wyraz pozytywnie: w domu było pianino, gitara, ogromna kolekcja książek i płyt. Na ścianach wisiały poroża różnych zwierząt. Maciej nie bardzo mógł zgadnąć jakich. Pokryty ciemną boazerią pokój z rozświetloną dyskretnymi migającymi światełkami choinką wyglądał nader elegancko, ale mimo wszystko przytulnie.
- Uwaga, nadchodzi potwór - powiedział Mietek gdy tylko usłyszał dźwięk otwieranych drzwi.
- Mietek. prosiłam... - powiedziała cicho matka. - To siostra Mietka, Melania.
Maciej wstał i podał rękę. Nie tak ją sobie wyobrażał, a i z potworem nie miała zbyt wiele wspólnego. Jak na swój wiek była wysoka, i już wzrostem prześcignęła swojego brata. Brunetka, podobnie jak Mietek, uczesana w koński ogon. Mimo innej figury Maciej znajdował pewne podobieństwo do brata, zwłaszcza w twarzy. Oboje mieli prawie identyczne, ciemne oczy i to samo ciekawe spojrzenie.
- No przyznaj, że po drodze widziałeś co najmniej dwadzieścia dziewczyn atrakcyjniejszych niż to, co właśnie weszło do pokoju - judził dalej Mietek, choć widać było, że mówienie sprawia mu trudność i jest skoncentrowany na czym innym. Tymczasem Melania, niezrażona, wyciągnęła do Macieja rękę i uśmiechnęła się.
- Melania jestem i wolałbym, żebyś mówił do mnie Mela.
- Ona miała mieć na imię nie Melania a Mania a może jeszcze lepiej Paranoja - to znowu Mietek, którego noga bolała widocznie chwilowo mniej.
- Dość tego, Romuald, jedźcie już - ucięła Marta, nie zamierzając się wstydzić za syna. - Jest szansa, że przed północą wrócicie i oby we dwójkę.
- Mogę ja też jechać pani....
- Marto - wpadła mu w słowa Marta. - Masz ciężki dzień za sobą a nie jesteś tam aż tak bardzo potrzebny, Romek da sobie radę. Wolałabym byś zjadł i odpoczął nieco. Mela, pomóż im dojść do samochodu!
- Czy ja jestem opiekunką kalek? - zapytała dziewczyna, ale posłusznie zarzuciła kurtkę i wyszła na podwórko.
- Eh - westchnęła Marta, gdy całe towarzystwo opuściło dom. - Urwanie głowy z nimi... A ty pewnie jesteś głodny? Siadaj, kolacja jest gorąca.
- Wolałbym poczekać na Mietka - odparł Maciej. Nie żeby tak rzeczywiście myślał bo jedzenia nie odmawiał nigdy i nikomu. Zwłaszcza teraz, po podróży, kiedy czuł znajomy ucisk na żołądek. Ale postanowił sobie, że da gospodarzom najmniej powodów do zajmowania się nim, jak to możliwe.
Gdy siedział przy stole, rozglądał się za Melanią, Nie to, żeby mu wpadła w oko, jeśli tak się stało, to raczej nigdy by się do tego nie przyznał. Na pewno przypadła mu do gustu jej powierzchowność, po prostu była ładną dziewczyną. Inna sprawa, że trochę niezręcznie czuł się w obecności samej dorosłej osoby, nawet jeśli miała nią być matka kolegi. Obecność kogoś bliższego mu wiekowo na pewno doda mu animuszu. Jak na zawołanie, Melania przyszła z podwórka, lekko zdyszana.
- Mela, zjedz z nami - powiedziała matka i, nałożywszy na talerze kiełbasę, siadła do stołu. Mietek czekał na grad pytań, jednak nic takiego nie nastąpiło. Posiłek przebiegał raczej w milczeniu i strzępach rozmowy o niczym - pogodzie w Poznaniu, podróży, okolicznościach wypadku.
Posiłek dobiegał końca, gdy Maciej poczuł, ze coś ciągnie go za nogawkę a następnie ostre kolce wpinają się w łydkę a następnie udo. Sparaliżowany nie zdążył nawet wydać z siebie żadnego odgłosu, kiedy coś ciężkiego i miękkiego wspięło się na nogi. Po chwili ruda główka wyłoniła się zza blatu stołu, ciekawym wzrokiem lustrując jego zawartość.
- Zrzuć tego kota, co za dużo to niezdrowo - powiedziała Marta. - Mam nadzieję, że cię nie przestraszył?
Dla Macieja koty, psy i w ogóle zwierzęta to był temat zakazany. Matka miała alergię na futro, więc jakiekolwiek zwierzę w domu było niemożliwe, a i Maciej nieszczególnie czuł potrzebę posiadania psa czy kota, nawet się nigdy nad tym nie zastanawiał. Po prostu tak było i już. Tymczasem mały rudzielec napatrzywszy się na stół odwrócił głowę i uważnie wpatrywał się w twarz chłopca, jakby chcąc sprawdzić, z kim ma do czynienia. Lustracja musiała wypaść pomyślnie gdyż, nasyciwszy swoją ciekawość, zwinął się w kłębek i natychmiast zasnął. Ale nie to zaniepokoiło Macieja.
- Ten kot jest chory? - zapytał.
- Chyba nie, przynajmniej jeszcze chwilę temu był zdrowy - odpowiedziała Marta. A co z nim jest nie tak?
- Trzęsie się i wydaje dziwne odgłosy...
Zarówno Marta jak i Melania wybuchnęły głośnym śmiechem.
- Powiedziałem coś głupiego? - przestraszył się Maciej.
- jeśli można to tak nazwać... Po prostu mruczy. Zaakceptował ciebie i daje temu wyraz. Możesz cię cieszyć bo właśnie ten kot jest bardzo wybredny i zrobił coś takiego po raz drugi w życiu. Z reguły ucieka od ludzi. Musisz być dobrym człowiekiem, skoro zwierzęta mają do ciebie zaufanie.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Nie 1:45, 19 Paź 2014, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3169
Przeczytał: 87 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Nie 16:47, 19 Paź 2014 Temat postu: Inni, tacy sami (5) |
|
|
Kłopoty mnożyły się jak króliki na wiosnę. Wprowadzony do swojego tymczasowego pokoju, Maciej najpierw uszkodził szafkę nocną, następnie zbił lampę, szczęście, że z plastikowym kloszem, po czym, aby ukoronować swój pierwszy pobyt w pokoju, nadepnął przypadkowo plączącemu się pod nogami kotu na ogon. Ten miauknął przeraźliwie i w pośpiechu czmychnął przez uchylone drzwi. Zmęczenie coraz bardziej potęgowało wrodzoną niezgrabność i w tym stanie Maciej bałby się komukolwiek spojrzeć w oczy. Usiadł na łóżku, jeszcze raz popatrzył na ogrom zniszczeń, których dokonał w mniej więcej dziesięć minut i nastrój siadł mu jeszcze bardziej.
Jego brak zamiłowania do porządku i przypadkowe zniszczenia to było coś, co w jego rodzinnym domu wywoływało najwięcej konfliktów i zwykłych kwasów. O ile ojciec byłby skłonny wybaczyć synowi większość z nich o tyle Anna pragnęła wychowania syna na sposób wojskowy. W kilka lat doprowadziła do tego, że Maciej, nie mogąc opanować własnej ułomności, nauczył się perfekcyjnie ukrywać wszelkie szkody i straty, zażegnując a przynajmniej odsuwając w czasie nieuchronną burzę. Tu coś takiego nie wchodziło w grę: pękniętej żarówki nie da się żadną miarą zdematerializować, szafkę można tymczasowo zastawić plecakiem. - Jedynie kot się nie poskarży - pomyślał gorzko. Jak na zawołanie rudzielec wetknął głowę w szparę uchylonych drzwi, po czym bezceremonialnie wskoczył na łóżko. Maciej wyczuł, że ma w nim sprzymierzeńca.
- Wszystko w porządku? - dobiegł go głos pani Marty. - Może zejdziesz na dół na herbatę? A... Co się stało? - zapytała Marta widząc Macieja z głową zanurzoną w poduszce.
Maciej szybko opanował łzy, niewidocznie wytarł oczy i z ociąganiem skierował wzrok na kobietę, która tymczasem usiadła na skraju łóżka.
- Nic, proszpani...
- Dobrze się czujesz?
- Yhyyy....
Maciej w duchu modlił się, by pani Marta nie odkryła ogromu strat poczynionych w pokoju. Niestety, miał pecha, gdyż wzrok pani Marty padł na uszkodzona lampę. Po całym ciele przeszedł go zimny dreszcz i czekał na burzę. Nic takiego jednak nie nastąpiło.
- Oj Maciej, mow mi o takich rzeczach, trzeba tylko wymienić żarówkę. To z tego powodu płaczesz?
- I drzwiczki od szafki się lekko oberwały... - o uszkodzonym kocie nawet nie wspominał, gdyż ten całkiem dobrze poczynał sobie na łóżku.
- Się oberwały? - roześmiała się Marta. Maciej z jednej strony coraz bardziej ją bawił, z drugiej jednak widziała u niego silne ograniczenia, zupełne wyizolowanie i samotnictwo. Jeśli to widać już po godzinie, ciekawa jestem, co jeszcze mnie czeka...
Położyła rękę na ramieniu chłopca. Ten wzdrygnął się, jednak przyjął ten gest. To była dla niego absolutna nowość. Jedna za drugą, gonitwa niespodzianek, galopada, kiedy to się skończy, na miłość boską?
- Maciek, naprawdę nie ma sensu, żebyś takie rzeczy dusił w sobie. Oberwane drzwi od szafki? Żebyś tylko wiedział, co potrafi zrobić domowa szarańcza. Mietek i Mela potrafią w kwadrans wywołać średniej wielkości rewolucję. A ty jesteś po prostu zmęczony, nie przewidziałam, że tak bardzo. Mela powinna ci była pomóc.
Maciej nie pragnął niczego poza tym, aby ta chwila trwała jak najdłużej. Ktoś mówił do niego! Mówił głosem czułym a jednocześnie bez pretensji, opieprzania, rozumiejąc, ze to wszystko stało się niechcący. Co zaś zaszokowało go najbardziej a jednocześnie uspokoiło to ciepło. Ciepło dotyku, słów, jakość, której do tej pory nie znał. Może ojciec czasami, ale to było mimo wszystko szorstkie, choć lepsze takie niż żadne.
Po herbacie jego wzrok padł na pianino. Może warto byłoby rozprostować palce... Wczoraj nie grał, dzisiaj też nie i już powoli zaczynał tęsknić. Podszedł do instrumentu i otworzył klapę.
- Można?
- A umiesz?
- No coś tam potrafię...
Maciej usiadł do instrumentu i zaczął od czegoś, co zawsze traktował jako ćwiczenie na rozprostowanie palców - Blue Peter Mike'a Oldfielda. Była to kompozycja o charakterze klasycznego ronda, schematyczna, niewymagająca zbyt wiele wyobraźni, a więcej przebierania palcami. Jeszcze lepiej jak się ją grało od wolnego, marszowego tempa na początku aż do żywego wariackiego galopu na koniec. Muzyka pochłaniała go coraz bardziej, pozwalała zapomnieć o pełnym wrażeń dniu. Nawet na końcu pozwolił sobie na małą improwizację i podniesienie ostatniej frazy o oktawę. Jednocześnie zaciskał zęby aby się nie pomylić, na tych słuchaczach, co prawda dwóch, ale jednak, naprawdę mu zależało. Gdy doszedł do ostatniego akordu, początkowo nie słyszał nawet oklasków. Był szczęśliwy, ze się skończyło.
- Chłopie, ty jesteś zawodowiec - stwierdziła pani Marta.
- Szkoła muzyczna po prostu - powiedział skromnie Mietek.
- E tam, szkoła szkołą, ale ty po prostu czujesz co grasz. Tego się nie da nauczyć. Mela też gra i chciałabym żeby choć otarła się o ten poziom co ty.
- Mogę dograć ci basy? - wyrwała się w tej samej chwili Mela.
- Pewnie, że możesz, zacznij od G. , prima, dominanta... I wracasz. Tak jak każde rondo - wydawał fachowe instrukcje Mietek. I pamiętaj, każdą nową frazę szybciej.
Początek wyszedł im niezgrabnie, ale już w połowie rozumieli się bez gestów i spojrzeń. Mietek nawet mógł sobie pozwolić na drobne odstępstwa, wiedząc, że jego intencje zostaną odczytane prawidłowo.
- To co teraz? - zapytała Mela, gdy utwór dobiegł końca.
- A chce ci się jeszcze ze mną grać?
- Głupie pytanie. Tylko coś niezbyt trudnego.
- Dobra. To pewnie znasz. Od C. Takt na dwie czwarte.
I zaczął grać All My Loving Beatlesów, kompozycję prostą, rytmiczną a jednocześnie taką, z którą zetknął się każdy. Tym razem nie tylko nie popełnili żadnego błędu ale Mietek pozwolił sobie na twórcze rozwinięcie frazy instrumentalnej bez obawy, że będzie źle zrozumiany.
Wieczór rozwijał się w zupełnie niespodziewanym kierunku... Właśnie byli przy cichym szlagierze sezonu, Ber My Baby przedpotopowego zespołu The Ronettes, popularnego za sprawą niedawnej mody na wideo Dirty Dancing, kiedy drzwi do pokoju otworzyły się, a w nich stanęli niczym wmurowani Romuald i Mietek.
- No ślicznie... Mela opętała kolejną osobę... - powiedział gorzko Mietek.
- I co z tobą? - zapytała Marta, sprowadzona na ziemię nagłym powrotem męża i syna.
- Nic. Opatrunek usztywniający, mam mało się poruszać i nie szaleć.
- Ja się pytam o konkrety a nie o coś, co i tak nie wypali. Jakieś leki dostałeś?
- tabletkę przeciwbólową. Jutro mam się w ZOZ-ie zgłosić po kulę.
- No dobra. Teraz zjecie w końcu kolację, kąpać się i spać. Naprawdę dość już tych mocnych wrażeń na dziś, jutro też jest dzień. Mietek, ty możesz chodzić?
- tak sobie. Dalej mnie cholernie boli.
- Uważaj na język. A ty, maciek, jeszcze coś zjesz?
Za jedzenie o takiej porze miałby w domu co najmniej awanturę. Spać chodził najczęściej lekko głodny, co, zdaniem matki, miało dobroczynny wpływ na organizm. Maciej jakoś tego nie dostrzegał, waga od tego też nie chciała pokazywać mniej. Jednak niespecjalnie miał wybór. Tu zaś mógł wybierać między żelazną zasadą wpojoną przez matkę a bezkarnym jej złamaniem. Zdecydował się na to pierwsze.
- Nie, nie jestem głodny....
- A ja widze, że tak. Siadajcie do stołu.
Posiłek przebiegł w pogodnym nastroju, Mietek tylko raz wyrwał się z "Maciorą", co spotkało się z natychmiastową riposta ze strony Meli.
- Przestań go obrażać. Naprawdę widzisz w nim świnię?
- O, narzeczona się znalazła... Już go przekabaciłaś? Niewiele czasu ci to zajęło. Specjalistka...
- Mietek, natychmiast od stołu! - zdenerwowała się Marta.
- Przepraszam... - bąknął Mietek i spuścił oczy, od stołu jednak nie odszedł.
- Już nie będę ale boli mnie, zostawcie mnie...
Niespodzianka numer nie wiadomo który - pomyślał Maciej, po raz kolejny stało się coś niezgodnego z jego systemem. Ktoś bez władzy mógł spokojnie sprzeciwić się i podać powód, mimo, że był bezdyskusyjnym winowajcą. To się nie mieściło zupełnie...
- Zagramy jeszcze? -przerwała niezręczne milczenie Melania.
Pani Marta nie była zachwycona pomysłem.
- Jutro tez jest dzień. Wolałbym, aby i Mietek i Maciej już poszli spać. Jest tylko mały problem - Mietek nie może spać na górze, nikt nie będzie go wnosił i znosił. Będzie spał w kancelarii. Maciej, jeśli nie masz nic przeciw, tam są dwa łóżka. Wolałabym, by Mietek był pod jakąś opieką, zwłaszcza pierwszej nocy. Byłbyś tak łaskaw?
Czy byłby łaskaw? W<żadnym wypadku nie byłby łaskaw, gdyby tylko potrafił odmówić. Pani Marta miała rację, z drugiej zaś strony na czym miałaby jego rola polegać? Poza tym nigdy nie spał z nikim w jednym pokoju. Przeciwnie, wydawało mu się to głupie i był szczęśliwy, kiedy na początku zaproponowano mu własny pokój. Nie mógł znieść faktu, że kawałek dalej będzie spał ktoś inny, a on będzie zdany na jego obecność, jego oddech, Bóg wie co jeszcze. Nie, nie i jeszcze raz nie. Ale będzie to musiał jakoś przeżyć. Na razie do pomysłu odnosił się ze wstrętem.
- Ależ oczywiście, pani Marto.
Ciekawe, co by było, gdyby odmówił? Pewnie nic... Jednak na chłodno ocenił, że idzie nadspodziewanie dobrze i szkoda byłoby to zepsuć. Poza tym nie podobał mu się rubaszny sposób odnoszenie się rodzeństwa do siebie. Melę już lubił, Mietek mu w zasadzie nie przeszkadzał i wolałby, aby to wszystko wyglądało inaczej. O ile nie mógł tego zmienić, może przynajmniej to jakoś załagodzić.
- O rzeczy się nie martw, ja je przeniosę - zaoferowała pani Marta, kiedy cały dom powoli przygotowywał się do nocy. Istotnie, z przenoszeniem uporano się szybko. Gdy szli do kancelarii, zegar na ścianie pokazywał piętnaście po pierwszej. Pora zupełnie abstrakcyjna, a dodatkowo Maciej odczuwał znużenie dniem. Zbyt wiele się wydarzyło, zbyt szybko, zbyt dużo nowych, nieznanych wrażeń, zbyt wiele sytuacji, z którymi do tej pory się nie zetknął. Z mruczącym kotem włącznie.
- Możesz mi pomóc przebrać się w piżamę? - zapytał Mietek, gdy Maciej wrócił z łazienki przebrany w piżamę , z ręcznikiem uwieszonym na ramieniu. - I ręcznik zostaw w łazience, nikt ci go tu nie ukradnie.
Gdy uporali się już ze spodniami, Mietek nagle powiedział:
- gacie też, nie będę spał w gaciach przecież.
- Sam nie możesz?
- Nie dam rady przez tę cholerną szynę.
Jeśli Maciek oblał się w tym momencie rumieńcem wstydu, Mietek tego na pewno nie zauważył. To nie mieściło się w żadnych kategoriach jego dotychczasowych norm moralnych. Był uczony, że nagość jest wstydliwa i przeznaczona wyłącznie dla siebie samego, nawet nie. W jego domu była to zasada święta i zawsze przestrzegana; jeśli widział ojca gołego, to tylko od pasa w górę a i to bardzo rzadko. Matka zaś była wrogiem opalania, a wszelkich zabiegów higienicznych dokonywała w zamkniętej łazience.
- To może zgaszę światło?
- Nie wygłupiaj się. Gołego chłopa nie widziałeś?
- Nie...
- To zobaczysz. I pośpiesz się, już mi jest zimno.
Odwracając głowę ile tylko się dało, Maciej przebierał Mietka. Niestety, z tego wszystkiego zahaczył spodniami od piżamy o kant szyny i operacja trwała o wiele dłużej, niż to sobie zaplanował. Starał się nie patrzeć na to, czego i tak nie chciał zobaczyć, ale w pewnym momencie ciekawość przeważyła. W sumie nie zobaczył nic nadzwyczajnego, choć zdecydowanie różnego od tego, czym sam dysponował. Z ulgą podciągnął spodnie do pasa. - No i co, żyjesz dalej - śmiał się Mietek.
Pociąg sunął przez rozległe pole, spowite śnieżycą i nagle wjechał w tunel. W pewnym momencie tory skończyły się i pociąg zaczął staczać się w przepaść. Ratować się, ratować za wszelką cenę... Maciej uczepił się jakiejś wystającej krawędzi. Ze zdziwieniem stwierdził, że to jest krawędź łóżka. Cisza. Miarowy oddech Mietka, cichy, miękki. W wyobraźni Macieja natychmiast skonfrontował się z tym, co zobaczył przed chwilą. Zaraz, kiedy? Elektroniczny budzik, przebój ostatnich lat, pokazywał za piętnaście trzecią. Dziwne to takie. Maciej nie od razu skojarzył, że miał do czynienia z fizycznością. Koński ogon i uśmiech Meli, ciepło ręki pani Marty, płaski brzuch Mietka i ciemny meszek pod pępkiem, mruczący kot Zlewały się w jedną całość i łączyły, dając bardzo przyjemne odczucie. Ze zdziwieniem odkrył jego centrum w miejscu, którego zupełnie się nie spodziewał się. Po początkowym strachu przyszła fala przyjemności, pobudzająca poty skóry, przynoszona łagodne kurcze na całym ciele. - Co u licha... - pomyślał Maciej i znów stoczył się w przepaść.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pon 22:39, 20 Paź 2014, w całości zmieniany 8 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3169
Przeczytał: 87 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Nie 23:02, 19 Paź 2014 Temat postu: Inni, tacy sami (6) |
|
|
Czerwone cyfry radiobudzika pokazywały za piętnaście siódma, poza tym spokój był spowity w ciemnościach i poza mglistymi zarysami czegoś, czego Maciej nie mógł rozgryźć wypełniony czernią. - Gdzie ja jestem? - pomyślał. Pierwsze okruchy świadomości zaczęły do niego dochodzić dopiero po kilkudziesięciu sekundach. Zwykle każdemu przebudzeniu towarzyszył strach: że spóźni się na tramwaj, że przypali mleko, że matka zacznie znowu czegoś dochodzić w najmniej odpowiednim momencie. Kiedyś bał się jeszcze, że ojciec umrze i zostawi go samego. Kiedy to już się stało, nie poczuł się lepiej, ba, nawet gorzej. Co prawda rodzice nigdy nie dali mu do zrozumienia, że istnieją jakiekolwiek rozbieżności między nimi w sprawie wychowania syna, jednak Maciej wiedział, że były i że ojciec zawsze brał jego stronę. Teraz, kiedy odszedł jego jedyny obrońca, do strachu dochodziła bezradność. Co prawda nauczył się już wymanewrowywać matkę, zwłaszcza rano, jego życie nie stało się przez to lepsze. Ze zdziwieniem zauważył, że niczego się nie boi, że nikt go nie wywala z łóżka. W jego domu obowiązywał bezwzględny zakaz wylegiwania się, nawet w dni wolne od nauki. W soboty i niedziele trzeba było wstać o w pół do ósmej i przygotować śniadanie. Jeśli obudził się wcześniej z parciem na pęcherz i matka złapała go w drodze do toalety, jego noc mógł uważać za skończoną. Nieraz męczył się kilkanaście minut z bólem w miednicy, żeby tylko nie wstawać wcześniej, bo i po co?
I tym razem parcie na pęcherz dało o sobie znać. Jak wstać, żeby nie obudzić Mietka? W tym momencie poczuł coś dziwnego , czego nie zauważył wcześniej - cały czas odczuwał lekkie parcie na głowę. Poduszka? Niemożliwe, nie ma takich ciężkich poduszek. Sięgnął leniwie ręką nad głowę, natrafiając na coś ciepłego i miękkiego. Kot... Uśmiechnął się. Kota zdążył już zaakceptować, do całej reszty na razie nie miał stosunku.
Ostrożnie przeprawił się przez pokój, na szczęście nie natknął się na żadną nieprzyjemną niespodziankę. Z poprzedniego dnia pamiętał, ze pokój jest wąski, jednak przejście środkiem nieutrudnione. Gdy już doszedł do drzwi, poczuł dziwne uczucie w kroczu. Szybkie badanie wykazało, że spodnie były pokryte gęstą, kleistą mazią. Z obrzydzeniem przytknął rękę do nosa - a więc jednak! Zemdliło go, poczuł, jak zawartość żołądka wędruje mu do przełyku. Oddychać, oddychać... Gdy już doszedł do siebie, pojawił się kolejny problem - iść czy jednak się przebrać. Przecież tak nie pokaże się ludziom! Znów ten strach, dający uczucie suchości w ustach... - Raz kozie śmierć - pomyślał, bo ucisk w pęcherzu stawał się nieznośny. Dopiero gdy wchodził do kuchni - dom był tak zaprojektowany, że kuchnia stanowiła łącznik miedzy północną i południową częścią budynku i trzeba było przez nią przejść idąc do toalety - zorientował się, ze wpadł w pułapkę. W kuchni przy piecu krzątała się już pani Marta. Przywitała go uśmiechem.
- Ranny ptaszek z ciebie! Dzień dobry.
- Dobry - wymamrotał Maciej i z miejsca zaczął zastanawiać się, jak lawirować, by pani Marta niczego nie zauważyła. Od obudzenia się nie minęło nawet pięć minut, a już tyle pułapek...
Jeśli pani Marta cokolwiek zauważyła, pominęła to milczeniem. Dopiero w toalecie Maciej poczuł, jak uchodzi z niego napięcie, do tego stopnia, ze poczuł zawrót głowy. Po załatwieniu potrzeby musiał wykonać szereg niezbędnych zabiegów czyszczących, uporawszy się z tym już w nieco lepszym nastroju zdecydował się na powrót. Plama nie była już tak widoczna a ewentualny zapach Maciej usunął znalezioną na półce wodą kolońską. Zapach drażniący, zwłaszcza kiedy człowiek prawie śpi, ale co zrobić?
- Wypijesz herbatę? Musiałeś zmarznąć w nocy, w tym pokoju nikt nie lubi spać, bo ma zdecydowanie najgorsze ogrzewanie. Niestety, tym razem inaczej się nie dało. Jak Mietek?
- Herbatę wypiję a Mietek śpi - odpowiedział.
- Budził się w nocy?
- Na pewno mnie nie obudził a spał chyba spokojnie - stwierdził Maciej i zanurzył wargi w gorącym płynie.
- Jedyna część dnia, kiedy nie rozrabia... On w szkole też tak?
- Ja wiem? - Maciej nie bardzo chciał wrabiać kolegę a i nie wiedział o nim zbyt wiele. - Jest wesoły, ma śmieszne odzywki, ludzie go lubią...
- A ty?
Na Tak postawione pytanie trudno było odpowiedzieć. Cała klasa go drażniła, Mietek też, zwłaszcza, kiedy grał pierwsze skrzypce. W zasadzie nie zamienił z nim więcej niż kilku słów. Dopiero wspólny wyjazd zbliżył ich do siebie, ale czy na tyle, by coś więcej o tym powiedzieć? Od przedwczoraj stało się tyle, że trzeba by było to wszystko jeszcze raz przetrawić, przemyśleć. Ale jak powie prawdę... Już i tak za długo myśli.
- Powiedz szczerze - zachęcała pani Marta.
- W sumie... - Maciej nie miał pojęcia co powiedzieć. - Na pewno jestem mu wdzięczny, że tu jestem. A tak... Ja mało rozmawiam z ludźmi.
- Domyślam się. Jeśli nie masz nic przeciw, śniadanie będzie nieco później, jak wszyscy wstaną, chyba że chcesz koniecznie teraz.
- Nie, poczekam.
- Maciej! - krzyk Mietka rozległ się po całym domu. - Jesteś tam?
- Kiedy ranne wstają zorze... - westchnęła pani Marta. - Idź do niego, pewnie czegoś chce. Postaram ci się to jakoś wynagrodzić.
Maciej nie bardzo rozumiał, co tu jest do wynagradzania. Jego taktyka, aby minimalnie angażować się w życie obcych ludzi, zdawała się spalić na panewce. Natomiast czym innym nie narzucać się a czym innym wypełniać prośby gospodarzy. Jak widać, nie do końca. Męczące to... Kto wie, czy nasze życie nie jest spokojniejsze mimo takiej jędzy jak moja matka - pomyślał, wstał od stołu i poszedł do kancelarii.
Światło było włączone a Mietek siedział na łóżku z rozprostowaną nogą umieszczoną na krześle.
- Wreszcie... Co tam robiłeś tyle czasu?
- Byłem w toalecie a później twoja mama zrobiła mi herbatę.
- Słyszałem, że wypytywała o mnie...
Żeby to usłyszeć trzeba mieć dobry słuch - pomyślał Maciej. Ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Po co drażnić ludzi od rana? Jego doświadczenia z Mietkiem nie były na tyle bogate, by przewidzieć jakąkolwiek reakcję. Nie w jego przypadku. Będą się jeszcze musieli długo poznawać.
- Tak trochę... Spytała mnie czy cię lubię.
- I co jej odpowiedziałeś?
- Że cieszę się, że mnie tu zaprosiłeś. A czy cię lubię? Czy muszę ci odpowiadać na to pytanie? Nie zastanawiałem się.
- A gdyby na święta zaprosił cię na przykład Łaciaty? To co byś powiedział?
- Łaciaty? - zdumiał się Maciej. - Nie mam zielonego pojęcia... Na pewno byłbym w szoku bo to zupełnie nie w jego stylu.
- A więc wiesz o nas więcej niż udajesz że wiesz. To ja ci powiem teraz prosto z mostu - według pierwszej wersji miał cię przygarnąć właśnie on. Co ty na to?
- Nie wiem, czy bym się zgodził. On jest taki jakiś... Niby nauczyciele go lubią, zawsze jest przygotowany, ale mam wrażenie, że to w gruncie rzeczy prostak i cham.
- Masz bardzo słuszne wrażenie i pozwól, że oszczędzę ci dalszych szczegółów. Więc jednak jednych lubisz bardziej a drugich mniej.
- Naprawdę musimy to roztrząsać przed ósmą rano? - zirytował się Maciej. - Pogadajmy o tym kiedy indziej.
- Powiedz przynajmniej jak ci się u nas podoba, to mogę chyba wiedzieć?
Rozmowa weszła na mniej grząski grunt i Maciej mógł spokojnie powiedzieć prawdę, bez kluczenia i obierania jakiejkolwiek taktyki.
- Na razie jest bardzo fajnie. Masz bardzo fajną mamę i... Wiesz, Melania chyba nie jest takim potworem, za jakiego ją uważasz.
- Uważaj na nią. Ona potrafi być niebezpieczna. Plotkara, intrygantka
- Intry... co? Nie znam tego słowa.
- No taka cholera, co to nic nie robi, tylko knuje, jak cię uziemić. Ona jest w tym bardzo dobra. Nie ma tak, żeby coś się stało a ona o tym nie wiedziała. A jak już wie, to nie leci od razu z językiem do matki, co nieraz by było nawet lepsze, a patrzy, jak z tego wyciągnąć własną korzyść. Zresztą sam się przekonasz, oby jak najpóźniej. A miła to ona potrafi być, sam wczoraj widziałeś. Wiesz Maciora co? A tak w ogóle naprawdę nie podoba ci się Maciora?
- Nie, nie podoba mi się. Śmiejecie się z tego, że jestem gruby... A ja naprawdę robię wiele, by tak nie było. Nie masz nawet pojęcia, ile.
- No dobra. Ale Maciek to tak głupio jakoś. Nie pasuje do ciebie.
- No to niech już będzie ta niero... Jak szło to słowo? Takie dziwne.
- Nierogacizna. Świnie i podobne.
- No. To możesz mówić na mnie Maciora ale tak, by twoja mama tego nie słyszała.
Za oknem zaczęło szarzeć a czerwone cyferki pokazywały już za piętnaście ósmą.
- Pomożesz mi się ubrać? - zapytał Mietek.
- A sam nie dasz rady?
- Boli mnie noga i nawet porządnie nie mogę ją ruszyć. Podaj mi tę tabletkę i szklankę wody, co ja miałem przygotowaną na noc.
Mietek zażył lek i Maciej chcąc nie chcąc, ze sporym ociąganiem zabrał się do roboty. Wczorajszy wstyd nie zmalał przez noc, przynajmniej nie na tyle, by to zrobić neutralnie. Jednak kiedy ściągnął spodnie od piżamy, nie powstrzymał się przed gwałtownym odwróceniem głowy. U siebie na to nie mógł patrzeć, a co dopiero... Zarejestrował jedynie, że Mietkowy członek jest większy i ciemniejszy. Pozostałe ruchy wykonywał niemal po omacku, prawie pół minuty grzebał by znaleźć majtki.
- Nakładaj mi te gacie i to szybko i zaraz ci coś powiem - powiedział cicho Mietek. Maciej opanował wstyd, dokończył czynność z wyraźną ulgą.
- A teraz słuchaj mnie. Ja wiem, że się wstydzisz. Mnie też w sumie nie jest łatwo. To tak głupio komuś pokazać fiuta, zwłaszcza po raz pierwszy w życiu i to jeszcze w takim stanie. To w ogóle miało wyglądać inaczej, tu miał spać ojciec. Ale i mnie się nie podobało i matka nie bardzo chciała cię zostawić na noc samego. Nie chciałbym, aby to oglądał ojciec. Matka - jeszcze mniej.
- A Mela?
- Mela? Jej to mógłbym co najwyżej gołą dupę pokazać. Co i tak zrobię... Widzisz, dlatego cię zapytałem, czy mnie lubisz. Bo ja jakoś przy tobie wstydzę się mniej. Nie wiem dlaczego. A jeśli mnie lubisz, to chyba chcesz mi pomóc kiedy mam problem? Nawet, jeśli to nie jest do końca przyjemne?
Trudno było temu rozumowaniu odmówić logiki. Jeśli słowa Mietka nie przekonały Macieja do końca, pozwoliły mu jakoś zrzucić z siebie część winy, którą odczuwał. Na pewno będzie się z tego musiał wyspowiadać.
Na razie pomógł Mietkowi wstać i, pilnując, by się przypadkiem czegoś nie potknął i trzymając go za ramię, weszli do kuchni. Maciejowi wydawało się, że na ten widok pani Marta uśmiechnęła się. Nic jednak nie powiedziała, zajęta nakrywaniem do stołu, nie była zresztą sama, za stołem siedzieli już pan Romuald i Melania.
- O, wstało niebożę - przywitała brata. - Nawet pomocnika sobie znalazł...
- Gdyby ciebie tak bolało, wrzeszczałabyś tak, że słychać by było nawet nie na Trójgarbie a na Śnieżce - odbił piłkę Mietek.
- Dzieciaki, spokój - huknął ojciec rodziny. Czy wy choć raz nie możecie wstać i przywitać się jak ludzie?
- Przywitać? Kogo? - wypalił Mietek i w tym samym momencie dosięgło go zimne spojrzenie Macieja. Nikt już nie kontynuował wątku.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Nie 23:19, 19 Paź 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3169
Przeczytał: 87 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Pon 13:17, 20 Paź 2014 Temat postu: Inni, tacy sami (7) |
|
|
Za dużo myślę - uzmysłowił sobie Maciej, kiedy, po obfitym śniadaniu, całe towarzystwo udało się do swych zajęć, zostawiając go chwilowo samego w ogromnym domu, gdzieś w Polsce na Przedgórzu Karkonoskim. Romuald z synem pojechali do Marciszowa po kulę i na zakupy, Marta do biura do Kamiennej Góry a Melania do Wałbrzycha odwiedzić jakieś koleżanki, z którymi była umówiona. Maciej na początku poczuł się w swoim żywiole: nikt nie będzie mu przeszkadzał, zadawał niepotrzebnie pytań, na które on nie będzie mógł czy też chciał odpowiedzieć. Z braku lepszego zajęcia pomył naczynia, odkurzył duży pokój i wysprzątał budę dla psa. Nie to, żeby go ktoś prosił, od małego był wychowany w szacunku do pracy. Praca uszlachetnia - powtarzał wielokrotnie ojciec, kiedy Maciej burzył się i buntował przed wykonaniem czegoś, czego szczególnie nie lubił. Raczej nie traktował pracy jako lekarstwa na nudę, jeśli nie liczyć godzin spędzonych przed fortepianem - ale to było zupełnie co innego.
Przypomniał sobie, ze przed wyjazdem ojciec Mietka pomstował, że nie ma kto wrzucić świeżo zwiezionego drewna dom piwnicy. Maciej wyszedł przed dom i, brodząc w śniegu po łydki, obejrzał pokaźnych rozmiarów kopiec ciętych kloców. Z tego, co zrozumiał, należało je wnieść do drewutni, z tej samej strony domu, tylko stromymi schodkami do piwnicy. Nie bardzo mu się to uśmiechało, ale co robić w pustym domu? Odgarnął pokaźnych rozmiarów śnieżną czapę i zabrał się do roboty. Minęła godzina a drewna ubyło zdecydowanie zbyt mało na jego potrzeby. Dodatkowo spocona koszula zaczęła się kleić do ciała. Mimo, iż starał się nie myśleć, nie mógł uciec przed wydarzeniami ostatnich trzech dni a osobliwie kilku ostatnich godzin. Cichy, spokojny głos Mietka... Nigdy nie słyszał, aby tak mówił. Mietek to był impet, huragan, lawina, przebojowość, hałas. Na pewno nie spokój i refleksja widziana dziś rano. Wrzucając kolejny kosz bali na stertę przyszło mu do głowy, że właśnie takiego Mietka chciałby oglądać częściej. I ten widok... Ciągle powracający mimo, że tak gwałtownie się od niego odpędzał. Co się z nim właściwie dzieje? Dlaczego to non stop wraca, w najmniej odpowiednim momencie? Od kiedy sięgał pamięcią, zawsze słyszał, że to jest złe. Człowiek nie powinien pokazywać własnej nagości. Na religii ksiądz straszył mękami piekielnymi i pewnie miał rację. Ale dlaczego? Co jest złego w tym, że zobaczy chłopaka czy nawet dziewczynę nago? Niosąc kolejny kosz drewna angle ujrzał nagą Melanię i z miejsca się tego zawstydził. Przyśpieszyć, więcej, prędzej, niech te koszmary znikną mu sprzed oczu. Nie od razu zorientował się, że czuje sztywność, tę późnowieczorną i poranną. Już się do tego zdążył przyzwyczaić, z tym że nigdy nie dopadło go to w dzień. Zaczął się bać, czym to wszystko może się skończyć i zastana wiać się, jak uwolnić się od tego koszmaru. Zmęczony, spocony stanął w drewutni i bezwiednie przejechał ręką po kroczu. Przyjemność wygrała z zażenowaniem.
Dokładnie w tej samej chwili rozległ się jazgot psów i warkot ciężkiego samochodu a może traktora. Mietek porzucił kosz i wyszedł przed dom zobaczyć, co się dzieje.
- Dzień dobry, pan leśniczy w domu? - zapytał mężczyzna przez okno ciągnika.
- Pojechał do Marciszowa i nie wiem, kiedy wróci - odpowiedział Maciej.
- A ty kim jesteś?
- Kolegą syna leśniczego.
- Aha... Karpie przywiozłem, tak jak pan leśniczy prosił. Po tej śnieżycy ciężko do was czymkolwiek dojechać. Odbierzesz te karpie?
Maciej zupełnie nie wiedział, jak zareagować. Nie może tak po prostu wpuścić do domu kogoś, kogo nie zna.
- Pan da te ryby.
Mężczyzna wytaszczył z traktora cztery wypchane po brzegi reklamówki, niebezpiecznie zmieniające kształt. Ryby były jeszcze żywe, co potwierdzał jeden wystający, ruszający się ogon.
- Przekaż panu leśniczemu, że jeszcze przyjadę. I wrzuć te ryby od razu do wanny. Ile ty masz lat?
- Szesnaście na wiosnę.
- No to chyba nie muszę cię uczyć takich prostych rzeczy. I chodzisz z Mietkiem do szkoły?
- Nawet do jednej klasy.
- Mietek to kolega Piotrka, mojego syna. Przyjdźcie kiedyś po świętach, Piotrek się ucieszy. No ale ja muszę jechać na zrąb. Wesołych świąt!
- Wesołych! - odpowiedział Maciej i patrzył jak traktor powoli opuszcza plac przy domu. Obie ręce były zajęte reklamówkami, toteż nie miał jak otrzeć potu gromadzącego się na czole. Nie zwykł prowadzić rozmów z nieznanymi ludźmi, każda kosztowała go sporo emocji i zwykłych nerwów. W domu obowiązywał nakaz nieprowadzenia żadnych rozmów z nieznajomymi. Kilka lat temu matka przyłapała go na rozmowie z jakimś mężczyzna przed kioskiem Ruchu. Nie pomogło tłumaczenie, że tamten facet pytał tylko, jak dostać się na dworzec. Przewinienie okupił długą karą i nauczką na przyszłość. Jeszcze teraz dostawał ciarek na plecach na myśl o tamtych wydarzeniach. Inna sprawa, że w jego naturze nigdy nie leżało spoufalanie się i zjednywanie sobie ludzi.
Wydawałoby się, że niewiele jest czynności prostszych, niż wrzucenie ryb do wody. Tymczasem... Przytaszczywszy ciężkie reklamówki do łazienki, Maciej postawił je pod ścianą i zabrał się do napełniania wanny. Plusk wody skutecznie zagłuszył to, co działo się za nim. Gdy wanna była już w połowie napełniona odwrócił się i zamarł. Wszystkie cztery reklamówki przewróciły się, a ryby wypełzły na podłogę. Niektóre leżały spokojnie, większość trzepotała się i biła ogonami o posadzkę. Przerażony Maciej usiłował chwycić największego karpia ten jednak wyśliznął mu się z ręki podczas kilku kolejnych prób. Jakby tego było jeszcze mało, przez uchylone drzwi łazienki najpierw wszedł kot, za nim drugi, a po chwili jeszcze pies, żywy foksterier Trop. Wszystkie trzy zwierzęta natychmiast zaczęły badać zawartość podłogi.
Oniemiały z przerażenia Maciej usiadł na brzegu wanny, i, nie zauważając tego, że lejąca się z kranu woda już moczy mu tyłek, wpatrywał się w to pandemonium.
- Kurwa - powiedział i był to pierwszy raz, kiedy użył tego wyrazu na głos. Rubaszny język nie leżał w jego naturze, no i w domu zdecydowanie nie mógł sobie na niego pozwolić. I choć w telewizji zakazane przez wieki słowa zaczynały się pojawiać coraz częściej, przy pierwszej 'kurwie' zawsze zostawał bezceremonialnie wypraszany z pokoju. - To nie film dla ciebie - stwierdzała suchym głosem matka. Tak czy inaczej, oglądanie filmów po dzienniku było możliwe tylko na specjalną prośbę i tylko wtedy, gdy film zahaczał o program szkolny, bądź matka stwierdziła, że był wart obejrzenia.
Tymczasem piekło na podłodze przybierało coraz większy rozmiar a Maciej poczuł na własnych pośladkach, że za chwilę może być jeszcze gorzej. Z trudem zahamował wzbierające łzy i rzucił się chaotycznie porządkować wszechogarniający nieład.
Gdy już poradził sobie z drugą rybą, na ziemię sprowadziły go salwy śmiechu dobiegające od drzwi. Z jeszcze większym przerażeniem skonstatował, że Mietek i pan Romuald przyjechali już z miasta. Mietek stał wsparty na srebrnej kuli.
- Nawet nie musisz mówić, co się stało, wszystko widać aż za dobrze - powiedział pan Romuald. - Mietek, wynocha z łazienki, ty w tym stanie i tak nic nie zrobisz. Maciej, łap psa i koty, won z nimi. Najlepiej na dwór. A ja będę łowił ryby.
A widząc, że Maciej ocieka wodą od pasa w dół, dodał:
- Mietek, znajdź jakieś spodnie i daj Maciejowi, jak on z mokrą dupą wyjdzie na mróz to nieszczęście murowane.
W każdym innym wypadku na nazwanie swoich pośladków dupą Maciej obraziłby się śmiertelnie i nie odzywał do winowajcy co najmniej przez tydzień. No ale niech mu... Maciej nie dał znać po sobie, że ten sposób odnoszenia niezbyt mu się podoba i zaczął łapać koty. Po kilku minutach zwierzęta były już odizolowane od suchego jeziora, w jakie zamieniła się podłoga w łazience.
Mietek otworzył przepastną szafę i zaczął szukać jakichś spodni, które nie byłyby za małe na Macieja. Jego własne odpadały, nie wszedłby nawet w te największe. Nawet ojcowskie niespecjalnie wchodziły w grę, jako że i ojciec i syn byli podobnej budowy - drobni, filigranowi. Zdecydował się na robocze drelichy, których robotnicy leśni używali przy pracy na wyrębie i w szkółce, a których cały stos zalegał dół szafy. - W końcu to nie pokaz mody - zdecydował.
- Znajdź suche gacie - powiedział, kiedy Maciej pojawił się już w kancelarii.
- Po co? Te są suche - bronił się Maciej.
- Akurat... Kapie z ciebie jak z prania na sznurze - powiedział i pokazał Maciejowi drelichy.
- Nic innego nie ma, ty jesteś w innej lidze. I tak nikt cię nie będzie w tym oglądał. A te mokre spodnie podsuszymy i mama później wyprasuje.
Mama... U Macieja w domu obowiązywały formy "mamusia' i "tatuś" i Maciej nie dostrzegał w tym zupełnie nic dziwnego. Mama brzmiało mu trochę bezceremonialnie a nawet grubiańsko.
- Mógłbyś wyjść na chwilę z pokoju?
- Ej, a jak ty mnie przebierałeś to co?
- To ja cię przebierałem, siebie mogę przebrać sam.
Maciej szybko zrozumiał, że Mietkowi chodzi o zasadę wzajemności. Nawet sprawiedliwą, ale jak się przy kimś przebrać? Z ociąganiem godnym lepszej sprawy zabrał się do przebierania. Drżącymi rękami ściągnął majtki i starał się nie patrzeć na Mietka i jego reakcję.
- No widzisz, dało się? - przerwał niezręczną ciszę Mietek, jednak ani słowem nie odniósł się do tego, co zobaczył. A tego Maciej właśnie obawiał się najbardziej - docinków, drwin, komentarzy, z których ten mały diabeł był znany na całą szkołę. Wiedział jednak, ze jest uważnie obserwowany.
Co więcej, przez najbliższych kilka Minut Mietek zachowywał się zupełnie inaczej, nie zareagował w swoim stylu nawet na powrót Melanii, ograniczając się do zdawkowej uwagi o ważnych zajęciach polegających na dyskusji o szmatach i kosmetykach.
- Zagramy? - zapytała Macieja Melania po rodzinnej herbacie, wypitej jeszcze bez obecności pani Marty.
- Teraz Maciek pomoże mi znosić drewno do piwnicy - wtrącił się pan Romuald. - To trzeba zrobić dziś, bo praktycznie nie mamy czym palić.
- Drewno jest już wniesione, proszę pana - odpowiedział Maciej.
- Jak to wniesione? Całe trzy metry?
- No wniesione. Nie bardzo miałem co robić do południa to wniosłem drewno, bo pan powiedział, że to i tak musi być zrobione.
- Nie żartuj... Naprawdę ci się chciało? Przecież wcale nikogo o to nie prosiłem. To robota dla dorosłego chłopa.
- Nie wiem, czy mi się chciało. Jak coś trzeba zrobić to trzeba.
Romuald nie od razu zdobył się na jakąkolwiek uwagę.
- Dzieciaki, czapki z głów, patrzeć i się uczyć. Mela, jak ty znajdziesz takiego męża to Pana Boga po stopach będziesz mogła całować.
- Ona? Męża? - wpadł w słowo Mietek. - Przecież ona całe życie będzie szukała księcia z bajki.
- Lepiej z bajki niż z horroru. A dla ciebie nie ma innego rodzaju filmów - odcięła Mela.
Popołudnie zapowiadało się nad wyraz atrakcyjnie...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pon 14:31, 20 Paź 2014, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3169
Przeczytał: 87 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Pon 13:59, 20 Paź 2014 Temat postu: Dla 'komórkowców', 'tableciarzy' i e-readerów |
|
|
Rozumiem, ze nie każdy lubi czy też może czytać on-line. Dlatego wszystkie odcinki są do pobrania w jednym pliku pod następującym URL:
[link widoczny dla zalogowanych]
Transfer odbywa się na mój koszt, nie musisz mieć konta.
Format pliku - tekst ASCII (.txt), kodowanie UTF-8 (korzystajacych z windows proszę o ustawienie opcji w notatniku).
Copyleft
Zarówno opowiadanie jak i plik są na licencji Cc-by-sa-3.0. Oznacza to, że można wykorzystywać go w części jak i w całości z podaniem źródła.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Wto 1:34, 21 Paź 2014, w całości zmieniany 5 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Radoslav89
Adept
Dołączył: 09 Lut 2011
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Skąd: Gdynia
|
Wysłany: Pon 14:16, 20 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
świetne opowiadanie ! wchodzę co godzine z myślą, że być może już coś wstawiłeś
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3169
Przeczytał: 87 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Pon 14:21, 20 Paź 2014 Temat postu: Hm.... |
|
|
Miałem trochę wolnego a to opowiadanie łazi mi po głowie od roku (choć prawdę mówiąc, bardziej druga połowa, której tu, rzecz jasna, jeszcze nie ma). Teraz będzie nieco gorzej bo trzeba czaem pracować... Ale obiecuję nie zawalać Dzięki za miłe słowa.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pon 14:22, 20 Paź 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
homowy seksualista
Admin
Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3169
Przeczytał: 87 tematów
Pomógł: 72 razy Skąd: daleko, stąd nie widać
|
Wysłany: Pon 16:30, 20 Paź 2014 Temat postu: Inni, tacy sami (8) |
|
|
Przeprowadzkę Mietka do Poznania poprzedziła długa rodzinna dyskusja, miejscami przeistaczająca się w awanturę. Zarówno Marta jak i Romuald byli zdania, że tak dalej być nie może, jeśli w domu ma być względny ład i porządek. Dodatkowo Melania zaczynała wchodzić w okres dojrzewania, co objawiło się u niej wzmożeniem kaprysów, krnąbrnością i obrażaniem na cały świat. Dla trwającej od zawsze wojny między rodzeństwem nie mogło być nic gorszego.
- Zróbmy coś z tym, bo w końcu wszyscy powariujemy - mawiała Marta i liczyła na jakąkolwiek inicjatywę męża. Ten jednak robił absolutnie wszystko, by rodzinne problemy odsunąć na plan dalszy. Gdyby wiedział jak to będzie wyglądać, pewnie zdecydowałby się na jedynaka. Jednak sam nim był i raczej nie pragnął tego dla swych własnych dzieci. Tak po prawdzie najszczęśliwszym momentem w życiu tego zwariowanego duetu potomstwa była chwila, kiedy Marta oznajmiła, że jest w ciąży. Później było tylko gorzej, jak po równi pochyłej. Melania przyszła na świat w czasie gierkowskiego schyłku, kiedy sytuacja gospodarcza kraju pogarszała się z dnia na dzień. Zaopatrzenie domu wymagało stania w długich kolejkach, dla nich, mieszkających na uboczu, dochodziły dodatkowo kłopoty z transportem. Przez okres stanu wojennego i później, Romuald skupiony był na zapewnieniu rodzinie elementarnego bytu, sprawy wewnętrzne zrzucając na Martę. Od własnych dzieci starał się raczej izolować, nie miał siły na awantury po całodziennej ciężkiej pracy na wyrębie czy awanturach w nadleśnictwie. Poza tym pod koniec lat osiemdziesiątych coś w ich małżeństwie zaczynało się psuć, zarówno w życiu seksualnym jak i rodzinnym. Początkowo nie wiedział, co i podejrzewał Martę o zdradę, nie wiedząc zresztą, że ta przypuszczała dokładnie to samo u męża. Nic z tego nie miało jednak miejsca a sytuacja wyjaśniła się, kiedy na wakacjach po siódmej klasie wysłali Mietka na kolonie. Przez trzy tygodnie do domu wrócił spokój, ład i nawet względna harmonia. Stało się oczywiste, że wszystkiemu jest winny długotrwały konflikt.
Mietek informację o przymusowej migracji do Poznania przyjął z mieszanymi uczuciami. Jak każdy, wolał pójść do lokalnego ogólniaka w Kamiennej Górze czy nawet w Jeleniej Górze i popołudniowym pociągiem wracać do domu. Poznań dawał jednak większą wolność od rodziców. Co prawda ciotka, niedoszła zakonnica, trzymała go możliwie, krótko, mimo wszystko miał elementarne swobody, mógł w granicach zdrowego rozsądku odwiedzać kolegów czy decydować o sposobie spędzania wolnego czasu. Buntował się jedynie przeciw coniedzielnemu chodzeniu do kościoła. Nie, żeby był niewierzący, tak naprawdę nigdy się nad tym głęboko nie zastanawiał, ale nie rozumiał potrzeby coniedzielnej mszy. Po co, skoro co tydzień jest tak samo? W takich wypadkach zwykł mawiać, że jest to zwykłe zawracanie głowy panu Bogu, który ponoć i tak wszystko widzi. Ale ponieważ do kościoła zawsze chodził z ciotką, był to jedyny obowiązek, od którego nigdy nie udało mu się wymigać. Reszta była w miarę akceptowalna i po okresie adaptacji nawet polubił życie w dużym mieście.
Po dwóch miesiącach zauważył, że interesuje się nim jedna z dziewczyn z sąsiedniej klasy. O dziewczynach z własnej nie miał zbyt wysokiej opinii, kujony albo kurwiszony. Natomiast Lidka Andrzejewska była inna, tak przynajmniej mu się wydawało na początku. Inteligentna, oczytana, skromna, zawsze z pogodnym wyrazem twarzy. Mietek nie lubił ponuraków a skwaszonej twarzy Melanii szczególnie. Pewnego dnia w szkole Lidka poprosiła go, aby pojechał z nią do miasta.
- Po co? - zapytał.
- Chcę kupić kilka rzeczy a nie bardzo lubię chodzić po mieście sama.
Mieszkali niedaleko siebie, na Winogradach, przy czym Mietek w starszej części a Lidka na Osiedlu Kraju Rad, w blokach. Wracali pieszo przez Cytadelę. Mietek zauważył, że mniej więcej od hotelu Polonez rozmowa przestawała im się kleić, a Lidka zrobiła się nieprzystępna. Gdy znaleźli się już na Cytadeli, w pewnym momencie Lidka stanęła i zażądała:
- Pocałuj mnie.
- Zdezorientowany Mietek musnął ją wargami w policzek.
- Nie tak, wariacie, tak się nie całuje - powiedziała Lidka, chwyciła go za głowę i zaczęła głęboki pocałunek, włącznie z wsunięciem języka. Mietka zemdliło, i, opanowawszy wstręt i osłupienie, puścił się biegiem w stronę starych Winograd.
- Jakaś dziwka a nie dziewczyna - pomyślał, kiedy już ochłonął nieco i serce przestało szaleć. Tego wieczora nie zjadł kolacji, nawet herbatę wypił z obrzydzeniem w ustach. Od tej chwili temat dziewczyn był dla niego zamknięty. Nie szukał, nie umawiał się, a klasowe koleżanki traktował na równi z kolegami, w jego przypadku na luzie i z przymrużeniem oka.
Jeszcze w piątej klasie dopadł jakiejś książki o seksualności człowieka, wiedzę podaną w fachowy acz przystępny sposób przyswoił bez większego szoku ale też i zaangażowania. Część wiedział z urywanych rozmów z kolegami, część widział na filmach, osobliwie 'Ostatnim tangu w Paryżu', które widział w tajemnicy przed rodzicami przez szparę w drzwiach, a całość po prostu mu wisiała. Równie dobrze mógłby czytać o rozmnażaniu pierwotniaków czy mitozie. Pojawienie się pierwszych objawów dojrzewania przywitał z radością, zwłaszcza w nadziei na podrośnięcie o kilkanaście centymetrów. Któryś z zaczytanych w powieściach Joanny Chmielewskiej kolega określił go jako 'o wzroście siedzącego psa' i to go bolało najbardziej. Jeszcze w podstawówce zauważył, że wzrost daje popularność i powodzenie. Że wysocy mają większy posłuch u kolegów, częściej zostają szefami, formalnymi i nieformalnymi. Gospodarzem klasy był Piotrek, chłopak z sąsiedniej wsi, który mierzył w si ósmej klasie prawie metr osiemdziesiąt - i na tym jego walory się kończyły, przynajmniej w mniemaniu Mietka. Piotrek był przeciętny i bezpłciowy. Mietek wiedział, że jego własna popularność jest głównie wynikiem błaznowania i dzikich pomysłów i intuicyjnie wyczuwał, że na tym daleko nie zajedzie. Do bycia kimś potrzebny był wzrost. A ten jakby się uparł i rozwijał się maksymalnie do trzech milimetrów na miesiąc.
Jakieś dwa tygodnie po niesławnym incydencie z Lidką, podczas lekcji zwrócił uwagę na puste miejsce pod oknem.
- Dlaczego nie ma Macieja? - zapytał zawsze dobrze zorientowaną Gośkę, ale i ta nic nie wiedziała. Czegoś mu brakowało. Nie tyle czegoś a kogoś. I to kogoś, z kim na dobrą sprawę do tej pory nawet porządnie nie porozmawiał. Kilka dni później dowiedział się, że Maciejowi umarł ojciec, wtedy, kiedy cała klasa miała iść na Junikowo na pogrzeb. Mietek na pogrzebie był ale nie odważył się podejść do Macieja aby złożyć mu kondolencje. Nie wiedział jak to się robi, co ma powiedzieć a czego nie wolno. Poważna, wyprana z emocji twarz Macieja raczej odpychała i odstraszała. Później wszystko wróciło do normy, Mietek o tamtej sprawie zapomniał i rzucił się w wir klasowego życia. Nawet do tej pory nie bardzo docierał do niego fakt, że zbyt gorliwie zabrał się do zapraszania Maćka na święta.
Po południu, ku rozczarowaniu Mietka, rodzice postanowili zabrać maćka na zakupy do Jeleniej Góry.
- Przyjechał w jednej koszuli, w jednych spodniach, musi być jakoś ubrany - argumentowała matka. - Pakowaliście się razem?
- Nie... Ja nawet dobrze nie wiem, gdzie on mieszka, gdzieś na Grunwaldzie.
- Na drugi raz go dopilnuj.
- Drugi raz? - zdziwił się Mietek.
- Tak, drugi, trzeci i następne. Tak długo, aż się nauczy.
- A kto powiedział, że ja będę chciał z nim drugi raz przyjechać?
- Mietek, nie czas teraz na rozmowy, jeśli nie chcesz, żeby był twoim gościem, to pogódź się z tym, że będzie naszym, a ty nie będziesz miał nic do powiedzenia. Czy ty naprawdę nic nie dostrzegasz?
- Hmmm. A co niby mam? Tłustego ponuraka?
- No to nie mamy na razie o czym mówić. Aha, Jak wrócę, w domu ma być wysprzątane a podłoga się świecić jak psu jajka.
Gdy rodzice z Maciejem wyjechali, Mietek musiał sam przed sobą przyznać, że zachował się bardzo niesprawiedliwie. Co z tego, że Maciej jest gruby? Chciał jakoś ratować swój błąd, porozmawiać z kimś, ale na podorędziu była tylko Melania, z która taka rozmowa nie byłaby w ogóle możliwa. Z ciężkim sercem zabrał się do zmywania podłogi w kuchni. Cały czas zastanawiał się, dlaczego od dwóch dni Maciej frapuje go aż tak mocno. Starannie odtwarzał w myślach wszystkie wczorajsze i dzisiejsze sceny, Tak, chciał zobaczyć jak Maciej wygląda bez ubrania. Podobała mu się ta nieuchwytna więź, która odczuwał w tamtym momencie. Że on, pewnie po raz pierwszy w życiu, dzieli się sobą z kimś innym. Że robi to, mimo oporów. W ogóle po raz pierwszy zauważył, z jak różnych środowisk pochodzą i jak wielkie są między nimi różnice. Z rozmyślań wyrwał go telefon.
- Mela, odbierz!
- Sam odbierz.
- Jestem zajęty, naprawdę jesteś ślepa? Myję podłogę.
- Mam to w nosie. Ja też się nie opieprzam, sprzątam szafę a ty masz bliżej.
- Leśniczówka, słucham? - powiedział, kiedy zrezygnowany poczłapał do kancelarii i odebrał telefon.
- Mietek, to ty? - Mietek od razu poznał ten głos, należący do profesor Lisickiej. Nie przypuszczał, że tu zadzwoni.
- Tak, ja, pani profesor.
- Są może rodzice?
- Nie, wyjechali z maćkiem na zakupy do Jeleniej.
- Właśnie, jak tam Maciek? W ogóle dotarliście cało i zdrowo?
Mietek uznał, że jednak lepiej mówić prawdę.
- Zdrowo tak, z tym całym nieco gorzej. Skręciłem nogę i jestem lekko zagipsowany.
- Gdzie? - zapytała zdenerwowana nauczycielka.
- We Wrocławiu na dworcu.
- Ale nogę gdzie? W kostce?
- Nie, w kolanie. Ale pani profesor się nie martwi, w sumie nic mi nie jest.
- A Maciej?
- Cały, zdrowy i mu się tu podoba. Tak przynajmniej mówi, nie wiem, czy prawdę, czy dlatego, że tak należy. On w ogóle jest taki jakiś...
- Jaki? Coś się stało?
- Nie, nic się nie stało, pani profesor - Mietek uznał za stosowne nie wtajemniczać Lisickiej w szczegóły. No bo w sumie czy rzeczywiście się coś stało? To znaczy coś się powoli zaczynało dziać, ale to zostawiał wyłącznie dla własnej wiadomości.
- To ja zadzwonię później, bo chcę porozmawiać z twoją mamą.
- Oj, pani profesor... - Mietek zaczął gorączkowo robić rachunek sumienia.
- Nie masz czego się obawiać - powiedziała wesoło nauczycielka. - Rób swoje a wszystko będzie dobrze. Pozdrów Maćka ode mnie i jeszcze raz dziękuję, żeście się nim zajęli.
- Prawdziwy Fender Stratocaster - powiedział z dumą w głosie Romuald, kiedy po kolacji Maciej, Romuald i Melania siedzieli w dużym pokoju. - Cale życie grałem na gitarze prowadzącej a tę kupiłem za pieniądze zbierane przez ponad rok. Ile śniadań nie zjadłem, ile nakopałem się ogródków w całej wsi, żeby zebrać tę forsę.
- Grał pan w jakimś zespole? - zapytał Maciej.
- Tak, w kilku ale to nic poważnego. Nigdy nie udało się nam stworzyć czegoś większego. Kiedy przyszła moda na punk rocka, założyliśmy kapelę i nazwaliśmy ją 'Skowyt pochwy'...
- Że jak? - zdumiał się Maciej.
- No tak jak słyszysz. Choć byliśmy dobrzy, nikt nas nie chciał zapraszać ze względu na nazwę. Później, już w innym składzie i nieco później założyliśmy 'Beznadzieję', udało nam się nawet wygrać jakiś przegląd w Świdnicy. Ale tak naprawdę nikt nie chciał się angażować.
Gitara była już podłączona, nastrojona i Roman zaczął grać FBI z repertuaru The Shadows. Melodia, oparta na czystym rockandrollowym schemacie i prostym rytmie aż prosiła się om uzupełnienie.
- Mogę dorzucić piano?
- A czemu nie? - odpowiedział pan Romuald. - Daj A - poprosił, gdy Maciej siadł przy instrumencie. Utwór poszedł im nieźle, choć Maciej grał z gitarą po raz pierwszy w życiu i na bieżąco korygował niektóre rzeczy. Przelecieli jeszcze kilka znanych standardów, od Rolling Stones po Lady Pank.
Maciej nie wiedział, że tym samym do końca zdobył serce ostatniej osoby, która była przeciwna jego pobytowi w leśniczówce, mimo że bardzo starannie ukrywała swoje zdanie i odczucia.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pon 19:30, 20 Paź 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
pisarek666
Moderator
Dołączył: 31 Sty 2010
Posty: 658
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Skąd: Kraków
|
Wysłany: Pon 22:29, 20 Paź 2014 Temat postu: |
|
|
Świetnie się czyta, szczegóły dopracowane do perfekcji!
Pozdrawiam w oczekiwaniu na ciąg dalszy, Piotr
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez pisarek666 dnia Pon 22:48, 20 Paź 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|