Forum GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Witamina M
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3172
Przeczytał: 88 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 16:26, 24 Gru 2014    Temat postu: Witamina M

To opowiadanie jest zupełnie zmienioną wersją i kontynuacją tekstu 'Mój przyjaciel i ja', który powstał dwa lata temu. W zasadzie jest to zupełnie odrebny tekst a ze starego zostały głównie kropki i przecinki Smile. Mam nadzieję, że się spodoba. przyjemnej lektury!

UWAGA. Historia, do czytania której właśnie się zabierasz, zajmuje ponad 200 stron normatywnego druku, dlatego gorąco polecam jej wersję w e-booku, którą znajdziesz (za darmo i bez logowania) tutaj: [link widoczny dla zalogowanych] Dla twojej wygody znajdziesz tam PDF a także EPUB i MOBI. PS. Już jest dostępna zupełnie nowa, poszerzona i poprawiona wersja 3,0, a tekst na forum jest wyłącznie historyczny. (HS)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pon 12:11, 03 Kwi 2017, w całości zmieniany 11 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3172
Przeczytał: 88 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 16:27, 24 Gru 2014    Temat postu: Rozmowy z przyjacielem (1)

Wstęp

Na samym początku chcę powiedzieć, że będę tu mówił o rzeczach, o których rzadko się pisze. Owszem, jest cała masa książek, nawet naukowych na te tematy, ale nikt nie opisuję problemów tak, jak one wyglądają w rzeczywistości. Jakoś nikt nie ma na tyle odwagi, by powiedzieć pewne rzeczy wprost, a wierzcie mi, dotyczą one połowy ludzi na świecie - a w takich Chinach więcej niż połowy ich populacji! A jednak książki na ten temat milczą. Mnie również niełatwo było spisać te wszystkie rozmowy, które musiałem prowadzić z moim przyjacielem. Częściowo dlatego, że pamięć ludzka jest zawodna, może również dlatego, że nie doczekałem się potomstwa i nie miałem okazji towarzyszyć w rozwiązywaniu podobnych problemów moim synom.

Być może u innych to wszystko wyglądało inaczej a i treść rozmów była inna. Ja e opisuje jak to było ze mną i kilkoma moimi kolegami, którzy mieli dość odwagi, by porozmawiać ze mną o tych rzeczach. A naprawdę nie jest łatwo. Bo mówienie o seksie to jedno, ale przecież nasz przyjaciel nie tylko do tego jest stworzony i czasem trzeba mówić o rzeczach, o których staramy się mówić jak najrzadziej.

Wiele okoliczności zostało zmienionych, choć opowieść ta jest jak najbardziej prawdziwa i do pewnego stopnia autobiograficzna. Kilka z opisanych rzeczy zdarzyły się nie mnie a moim kolegom, poza tym obraz rodziców jest trochę inny, cóż, pewne rzeczy trzymamy wyłącznie dla siebie. W każdym razie - jeśli ktoś rozpozna tu siebie, może to nie być przypadek.


-----------------------------


Jak to z niektórymi przyjaciółmi bywa, wcześniej był moim wrogiem. To było jeszcze w czasach, kiedy nie musiał dzielić swej funkcji między tą bardziej przyjemną i tą drugą, co prawda mniej przyjemną ale za to chyba bardziej potrzebną. Ale to było przed tym okresem, który wywrócił całe moje przyszłe życie do góry nogami i który chcę tu opisać. Na razie spoczywał sobie najczęściej w cieple, niepokojony tylko kilka razy dziennie.

Zrazu muszę powiedzieć, że przez długie lata interesował wyłącznie mnie. Choć byłem kąpany przez mamę czy babcię, jakoś lekceważyły ten śmieszny wisiorek, a jedną z pierwszych rzeczy, jakie mnie nauczyły, to myć pewne części ciała samodzielnie. Nie pamiętam, bym słyszał na jego temat jakąkolwiek uwagę, przytyk - nic, jakby nie istniał.

A w wieku chyba pięciu lat odkryłem, że on mówi! Kiedyś obudziłem się w środku nocy i długo wpatrywałem się w ciemność. Nie boję się jak jest ciemno, ale zawsze przez moje plecy przebiegają takie przyjemne dreszcze i lubiłem udawać, że za chwilę może się stać coś strasznego. Nawet nie wiedziałem co to ma być, czekałem. I wtedy odezwał się on.
- Obejrzyj sobie mnie.
Nie bardzo wiedziałem, kto to mówi i zlekceważyłbym ten głos zupełnie, gdyby nie ponowił swojej prośby.
- No ale gdzie jesteś? - zapytałem zupełnie zbity z tropu. Zmyliło mnie to, że on był nie obok, za mną czy przede mną ale we mnie.
- Czujesz mnie przecież. A nawet twoje ręka jest blisko.
- Moja ręka jest blisko wielu rzeczy, możesz mówić jaśniej? Nawet nie wiem, z kim rozmawiam...
- Ze mną.
Coś mi zaczęło świtać w łepetynie bo kiedy się wsłuchałem w całe ciało, nie wszystko było w nim tak jak zawsze. W pokoju było co prawda ciemno, ale snop światła padający przez okno oświecał moje łóżko, więc mogłem spokojnie obejrzeć to, co wydawało mi się, że mówi.
- Cześć - powiedział, kiedy ujrzałem go już w pełnej krasie.
- Cześć - odpowiedziałem, zastanawiając się, dlaczego tak dziwnie wygląda. Był większy i grubszy, a nawet sztywny.
- Może tak na początek byś mi się przedstawił?
- Moje imię ci nic nie powie, nawet go jeszcze nie słyszałeś. A tak naprawdę mam wiele imion, niektóre fajne, niektóre zwykłe, niektóre nie do powtórzenia. Już niektóre słyszałeś, jedno w przedszkolu, inne od tej grubej Karoliny, a tak naprawdę nazywam się jeszcze inaczej. Kiedyś się dowiesz.
Nie lubię, jak się do mnie tak mówi. Mam już pięć lat i nie jestem taki głupi, za jakiego niektórzy mnie uważają. W wieku trzech lat umiałem już czytać i rozumiałem nawet trudne wyrazy ze Słowa Polskiego, więc mówienie, że czegoś tam nie rozumiem i dowiem się później, uważałem za zwykłe oszukiwanie. A ten, jeszcze dobrze się nie przedstawił a już zaczyna swoje cyrki...
- Nie tym tonem, proszę. Ze mną możesz szczerze, mówisz co myślisz.
- Niektórych rzeczy tak prosto się nie da wytłumaczyć i lepiej, żebyś ich najpierw doświadczył na własnej skórze a potem o tym porozmawiamy.
Może on rzeczywiście ma rację? Kiedy pytałem mamę, jaka będzie zupa, odpowiadała najczęściej 'dobra' a mnie to nic nie mówiło. Dopiero jak skosztowałem, mogłem się przekonać, czy ma rację czy nie.
- No dobra, możesz mieć rację - odpowiedziałem niechętnie. - ja ze swojej, jak to się nazywało... - gorączkowo szukałem słowa, które słyszałem w radio - o, mam, tożsamości, nie zamierzam robić żadnej tajemnicy. Nazywam się Leszek Madejski i mam pięć lat. Ale... Kimkolwiek jesteś, nie wyglądasz mi dobrze. Zwykle jesteś mniejszy i taki bardziej... - brakowało mi słów, ale przypomniałem sobie jak coś takiego nazywało się w jednej bajce - wiotki.
- Nie ma powodu do paniki - odpowiedział. - Na razie sobie ćwiczę.
- Jak to ćwiczysz - zapytałem nieco zgłupiały. W przedszkolu były różne ćwiczenia ale wyglądało to zupełnie inaczej, nikt nie kazał mi się powiększać. Sztywnieć czasem tak... Ale może on rzeczywiście miał rację? Nie bolał mnie wcale a nawet było mi jakoś dziwnie przyjemnie.
- A po co ty ćwiczysz w przedszkolu? Żeby być dużym, silnym i zdrowym mężczyzną, prawda? No to przyjmij do wiadomości, że ja robię to dokładnie w takim samym celu. Masz jeszcze jakieś pytania?
Pytań może miałbym całą masę, ale nagle poczułem się senny.
- Chwilowo tylko jedno. Te dwie kule, co są koło ciebie - one są jakoś z tobą związane?
- Bardziej niż myślisz, ale na razie daj im spokój. Będziesz ich używał ale o wiele później. Niech sobie wiszą, przeszkadzają ci w czymś?
- Owszem, przeszkadzają. Zwłaszcza jak ktoś mnie kopnie w to miejsce, nawet nie wiesz, jak one potrafią boleć. Nie da się tego wyciąć czy coś?
- Oszalałeś? Po prostu chroń je i mnie przy okazji i będzie wszystko w porządku. Aha, i jeszcze jedno.
- To znaczy? - zapytałem. Nie wiedziałem, że potrafi się aż tak rozgadać.
- Ja lubię jak jest sucho i ciepło, tych dwóch okrągłych obywateli też. Pamiętaj o tym, dobrze? Bo czasem zapominasz.
- To nie mam się kąpać? Jak ja to wytłumaczę mamie?
- Nie o to chodzi, ale jak już zdarza ci się popuścić to i owo, wytrzyj mnie a najlepiej umyj i osusz. Już kilka razy się zaniedbałeś i nie było przyjemnie, prawda?
Musiałem mu przyznać rację, choć jego przestrogi niespecjalnie mnie przestraszyły. Zobaczymy później. Zastanawiałem się, czy nie zadać mu jeszcze kilku pytań, ale nie zdążyłem. Skurczył się, opadł i nie chciał już ze mną rozmawiać. Zasnąłem prawie od razu.


Na samym początku traktowałem go z góry i może czasem dość obcesowo, zwłaszcza kiedy to, gdy zawiódł mnie po raz kolejny i przeciekł wtedy kiedy nie trzeba. Skręcałem go wtedy na chwilę ze złości w rolkę. Niestety, fakt, że nie jest za szczelny, zauważyli również koledzy w szkole. Na jakiś czas stałem się lokalnym pośmiewiskiem, a epitety typu "miejska odlewnia" nie były wcale rzadkie. Celowała w tym grupa chłopców, za którymi nie przepadałem, jednak nie mogłem z nimi walczyć, bo po prostu byłem za słaby, Stąd nic dziwnego, że nie lubiliśmy się wzajemnie, on mi robił głupie psikusy, ja go traktowałem z pogardą.

Moja niesława rosła dość szybko i wkrótce dotarła do wychowawczyni. Zostałem poproszony na rozmowę, którą o latach mogę uznać za pierwszą naprawdę poważną w moim życiu. Musiałem wyznać, że mam z nim problemy. Zaraz po tej rozmowie postanowiłem sobie z nim pogadać. Po tamtej pamiętnej rozmowie siedział cicho ale tym razem to ja miałem do niego interes.
- Jesteś tam? - zapytałem któregoś wieczora po dniu, kiedy koledzy dali mi szczególnie mocno popalić.
- Jestem. Masz do mnie jakiś interes? Bo mnie się nieszczególnie chce z tobą gadać. Traktujesz mnie jak jakiś kawał papieru, skręcasz, wyżywasz się na mnie. Po co to wszystko?
- Zawodzisz mnie. W zasadzie mam z tobą same problemy. Zrób coś.
- Niewiele mogę, przynajmniej na razie. Nie najeżdżaj tak na mnie, nie wszystko ode mnie zależy - syknął i skulił się.
- W zasadzie do czego mi jesteś potrzebny? Noszę cię już tyle lat i zastanawiam się, po co mi właściwie wisisz. Dziewczyny mogą się bez ciebie doskonale obejść. Coś mi tu nie gra...
- Ty się na razie zbyt wiele nie zastanawiaj. Kiedyś się dowiesz.
Zabrzmiał dokładnie tak jak moi rodzice, gdy zapytam przypadkiem o coś, co nie jest im wygodne. No małe toto a pyskate. Postanowiłem więc nie dyskutować w tym tonie, ale przed końcem wyjaśnić sobie jeszcze jedną kwestię.
- Słuchaj,
- A czy to takie ważne? Mam kilka nazw. Kilka oficjalnych, kilka mniej oficjalnych, ale żadna mi się nie podoba.
Patrzcie w kwestii twojego imienia, bo dochodzą do mnie coraz to bardziej sprzeczne wiadomości. Pamiętasz jak mówiłem, że kiedyś się dowiem? Toteż cierpliwie czekam kiedy to nastąpi.
- Ty, cierpliwie? Koń by się uśmiał. Jeszcze nigdy nie widziałem byś był cierpliwy. Wyrywasz się jak młody źrebak.
To już zaczynało powoli być bezczelne. Ja się nazywam Leszek, i czy mi się podoba czy nie, muszę się tak nazywać. Już wolę, jak na mnie tak mówią niż na przykład "miejska odlewnia". A samo imię nie podoba mi się bo z założenia jest dziecinne. Wolałbym poważniejsze Lech. A Leszek? Żadna dziewczyna nie ma wpisane do dziennika Jola tylko Jolanta, Krycha - tylko Krystyna, chłopak ma w dokumentach Maciej a nie Maciek. Tylko ja mam tak jak dzieciak...
- No ale... Imię jest potrzebne. Przecież muszę jakoś o tobie myśleć.
- Przestań już nudzić i marudzić. Nazwij mnie jak chcesz. Byle byś o mnie dbał, reszta będzie w porządku. A teraz bądź łaskaw dać mi święty spokój, puść mnie i nie gap się tak. A najlepiej schowaj mnie.

Schowałem go dokładnie obejrzawszy raz jeszcze, czy aby nie jest nieszczelny. Ale nic na to nie wskazywało, był obciągnięty skórką aż po sam czubek i wydawał się absolutnie bez wady. Zacząłem się coraz częściej zastanawiać, jak to jest z tymi nazwami. Bo że jakieś miał, to pewne. Tyle, że o nim się w ogóle nie rozmawiało. Ani z rodzicami, ani z kolegami, a z koleżankami był to temat zupełnie zabroniony. Co prawda tu i ówdzie słyszało się jakąś nazwę, ale pierwsza próba wprowadzenia jej w obieg kończyła się co najmniej skandalem, nawet jeśli to była rozmowa z kolegami. A na rozmowę z dorosłymi na ten temat jakoś nie mogłem liczyć. Po pierwsze dlatego, że sam nie wiedziałem jak ją zacząć. Zresztą jak rozmawiać, skoro nie wiem jak on się nazywa? Poza tym, dorośli wydawali się być zupełnie śmieszni, kiedy przychodziło do tej rzeczy. Jeszcze przed komunią mój wujek chrzestny postanowił sprawić mi garnitur, szyty na miarę, u przedwojennego krawca.
- Marynarka ma był długa? Krótka?
- E, długie już niemodne, Niech pan zrobi taką zwykłą, niech się kończy tam, gdzie interes u chłopaka - odpowiedział wujek. Na początku zupełnie nie wiedziałem o co mu chodzi? Jaki interes u chłopaka? Nawet bym o niego zapytał, ale coś mi przeszkodziło. Po odbiorze dokładnie sprawdziłem, gdzie się kończy. I wyszło mi, ze to musiał być właśnie on, że to o niego chodziło.

To, że coś nie jest nazwane, to wcale nie znaczy, że nie istnieje. Byłem już w szkole i jak to w szkole, rozmawia się z chłopakami o tym czy o tamtym. No i kiedyś, kiedy bawiłem się z moim kumplem, Mariuszem pojawił się i ten temat. Byliśmy w krzakach i budowaliśmy szałas z gałęzi i liści. Zajęło nam to sporo czasu, a kiedy skończyliśmy, legliśmy zmęczeni w środku.
- Pokaż jakiego masz - poprosił Mariusz.
- To znaczy co mam ci pokazać?
- No chuja.
To słowo już nieraz słyszałem i ogólnie uchodziło za bardzo brzydkie. Mnie też się nie podobało, choć już wiedziałem, że opisuje właśnie mojego przyjaciela. Ale Mariusz w ogóle brzydko się wyrażał i moi rodzice raczej nie lubili, jak bawiliśmy się razem. Traf jednak chciał, że mieszkaliśmy na tym samym pietrze i jego towarzystwo było najbardziej osiągalne, wystarczyło jedynie przejść na druga stronę korytarza.
- Nie pokażę, wypchaj się.
- Nie mów tak do mnie bo się przestanę z tobą bawić a nawet... - jeśli chciał zagrozić to mu raczej nie wyszło. Mariusz był może rozrabiaką ale na pewno nie był złym dzieckiem, nie brał udziału w bijatykach i bił się, kiedy już naprawdę musiał.
- A po co chcesz widzieć?
- A tak sobie... Ale jak mi pokażesz twojego, to ja ci pokażę mojego.
Propozycja była warta rozważenia, jako że tak naprawdę jeszcze nie widziałem jak to wygląda u innych. Może kiedyś w przedszkolu, ale kto by się wtedy tym interesował... Mój przyjaciel też przebywał w ukryciu jak szpieg na wojnie. No i teraz po raz pierwszy w życiu ktoś miał go zobaczyć. Mariusz był wyższy ode mnie o pół głowy i o rok starszy, toteż wyobrażałem sobie, że ma o wiele większego.
- To ty pierwszy.
- Nie, ty - przekomarzał się Mariusz. - ja pierwszy prosiłem.
Niechętnie zgodziłem się z nim i z jeszcze większa niechęcią ściągnąłem spodenki. Mariusz patrzył się zachłannie.
- No teraz ty - popędziłem go. Posłusznie rozpiął rozporek i nareszcie i ja mogłem zobaczyć. Jeśli spodziewałem się czegoś innego, to przeżyłem spore rozczarowanie. Przyjaciel Mariusza był mniejszy i cieńszy. Nie mogłem sobie odmówić uśmieszku triumfu.
- Ale jak mi stanie jest większy od twojego - powiedział przekornie. - Tylko teraz mi nie stanie.
Chyba wiedziałem o czym mówi, przypominając sobie okoliczności, w jakich odbyłem pierwszą rozmowę z moim przyjacielem. Można tak nazwać, że stał na baczność, pod kątem prostym do całego ciała, jeśli się stało.
- Ale jajka mam większe - nie ustawał Mariusz u była to prawda. Ale mnie ta cała zabawa przestała się podobać w przeciwieństwie do Mariusza.
- Mogę go dotknąć? - zapytał. Ale jakoś dziwnie zapytał, nie tak odważnie, jak on to zawsze robi. W jego prośbie była jakaś nieśmiałość, niepewność siebie.
- Nie - odpowiedziałem zdecydowanie. Mój przyjaciel siedział cicho ale ten pomysł też mu się niezbyt podobał.
- No ale tak na chwilę, na trochę...
- Nie i już - powiedziałem a kiedy zobaczyłem rękę Mariusza zbliżającą się niebezpiecznie w stronę mojego przyjaciela, szybko naciągnąłem spodenki i wyskoczyłem z szałasu, potrącając noga jego podstawę. Szałas zawalił się prosto na Mariusza, którego od tej pory unikałem jak tylko się dało.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Śro 16:28, 24 Gru 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3172
Przeczytał: 88 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 16:30, 24 Gru 2014    Temat postu: Rozmowy z przyjacielem (2)

Wieczorem leżałem w łóżku i rozmyślałem, czy dobrze zrobiłem nie pozwalając się dotknąć Mariuszowi. Powoli zaczynałem tego żałować i żałowałbym dalej, gdyby, zupełnie znienacka, odezwał się on.
- Świetnie zrobiłeś, jestem z ciebie dumny. Chyba po raz pierwszy w życiu.
- No nie wiem... - coś nie dawało mi spokoju. Ciekawe jak się człowiek czuje, gdy go dotykają w to miejsce? Żyję już prawie dziewięć lat i jeszcze nie było mi dane tego spróbować. Ale on wiedział swoje.
- Nie dam się dotykać pierwszemu lepszemu łachudrze - powiedział obcesowo. - Już pomijam to, że ten jego przyjaciel był taki jakiś...
- jaki?
- No chyba brzydszy ode mnie, sam musisz to przyznać.
Miał rację - o ile w tym wszystkim liczy się długość. Bo wcale nie byłem tego taki pewny. Dotychczas niewiele o tym słyszałem jeśli w ogóle. W każdym razie chyba jednak tak, skoro zrobił takie wrażenie na Mariuszu.
- I tak na razie, jestem całkiem zadowolony i nie chce oglądać konkurencji. Raz się stało, było fajnie, pozbyłem się kompleksów, ale na jakiś czas mam dość. To nie na moje nerwy. A już na pewno teraz nie pozwolę się nikomu dotykać.
- To znaczy, że kiedyś tak? - zdziwiłem się.
- Zobaczymy - odpowiedział enigmatycznie. A na razie mam dla ciebie niespodziankę. Skoro ty byłeś dla mnie miły, ja dla ciebie też będę. Nie jestem wcale taką niewdzięczną świnią. Ale musisz mnie trochę pogłaskać.
- Chyba już dość tych przyjemności na dziś, nie uważasz? Nie dość że tyle dla ciebie zrobiłem, to ty jeszcze...
- Nie marudź - powiedział. Zacząłem go głaskać. Znów był jakiś napuchnięty. Jak to Mariusz powiedział? Stał mi. I rzeczywiście rewanżował się, jak tylko mógł, było mi wyjątkowo przyjemnie. Nawet nie zauważyłem, jak zasnąłem.

Jakoś po komunii skończyły się moje problemy z moczeniem się, równie nagle jak się zaczęły i mój ni to przyjaciel ni to wróg - ciekawe, żen nie nudzi mu się w tej podwójnej funkcji - przestał mnie interesować. Co więcej, powoli przestawał już być moim wrogiem, po prostu traktowaliśmy się nawzajem jak zło konieczne. Moją uwagę zaczęła zaprzątać nauka, koledzy i zwyczajne codzienne życie. Zwłaszcza, że zanosiło się na duże zmiany. Z nauką nie miałem jakichś szczególnych kłopotów, szkołę lubiłem. Zaczęło mnie tez interesować coraz więcej rzeczy, na które wcześniej nie zwróciłbym uwagi. Zaczytywałem się w powieściach podróżniczych, zwłaszcza arktycznych, zacząłem oglądać mecze piłkarskie, czego moja rodzina, zupełnie niezainteresowana futbolem, nijak nie mogła zrozumieć.Do tego wszystkiego przyplątała się mania poznawania Wrocławia i Dolnego Śląska. Na wycieczki jeszcze nie mogłem jeździć sam, musiały mi wystarczyć klasowe i wypady z rodzicami. Natomiast nikt mi nie zabronił czytać i zbierać stosownej literatury. Ojciec patrzył się na mnie ze zdumieniem.
- Po kim to masz? Bo na pewno nie po mnie? Może ty jesteś dzieckiem sąsiada? - dodał a w jego głosie wyczułem żartobliwy ton. Tą niewinną uwagą spowodował, że zacząłem się zastanawiać, skąd się w ogóle biorą ludzie. Że się rodzą - to było dla mnie oczywiste i akceptowalne, natomiast co było wcześniej, do tej pory niewiele mnie obchodziło. Co powoduje, że kobieta najpierw jest w ciąży a potem rodzi dziecko. I jeszcze jedna kwestia nękała mnie niesamowicie - jak to się dzieje, że zakonnice nie mają dzieci. Przynajmniej żadna z mi znanych. Zbieżność tak duża, że na pewno nie była przypadkiem.

Ba, pytanie było ale skąd znaleźć na nie odpowiedź? Marzyłem o takiej cudownej maszynie, która daje odpowiedź na dowolnie zadane pytanie. Wpisujesz na przykład: Skąd się biorą dzieci? Albo: Ile mieszkańców liczy NRD? Czekasz chwilę i dostajesz odpowiedź tak jak w teleturniejach na ekranie telewizora. Teraz tak sobie wyślę, że wtedy właśnie wynalazłem internet a właściwie przewidziałem jego istnienie. Jednak w latach siedemdziesiątych takiej maszyny nie było i pozostało tylko grzebanie w książkach. Tu jednak nie wiedziałem, jak się za to zabrać. Zapytać kogoś nie dało rady. Wiedząc, że to wstydliwy temat, omijałem go jak się da i liczyłem tylko na przypadek. Albo na to, że jakoś to się wyjaśni. A jednocześnie głęboko, gdzieś podskórnie czułem, że ten mój musi mieć z tym jakiś związek. Na razie wynikało to tylko z praw logiki, nie pogłębionej żadną inną wiedzą.

Mniej więcej w tym samym czasie, mniej więcej w wieku jedenastu lat, ta złośliwa cholera znów przypomniała o sobie. Było to w środku nocy. Przewracałem się właśnie na drugi bok, kiedy kładąc się znów poczułem, że zaczyna mnie nieprzyjemnie uwierać, na granicy bólu. Obudziłem się natychmiast i z miejsca rozpoznałem przyczynę niedogodności. Ruszyłem ręką, by go poprawić, i dosłownie skamieniałem. Był inny niż zwykle, twardy, gorący. Co prawda już stawał mi wcześniej, ale nigdy w taki sposób! O dalszym spaniu nie było rzecz jasna mowy. Wystraszony pobiegłem do łazienki. Faktycznie oprócz tamtych zmian wydawało mi się, że lekko zmienił kolor. No i ten śmieszny farfocel na górze skrócił się znacznie i z ledwością opinał sam czubek. To stamtąd właśnie dochodził największy ból.
- Co ty wyprawiasz, do ciężkiej cholery - warknąłem nie zważając na to, że przecież bywaliśmy już w lepszej komitywie. - Stało ci się coś?
- Zostaw mnie w spokoju. Wszystko jest tak jak należy. Naciągnij gacie i wracaj do łóżka. I jeszcze jedno - uważaj na język. Nie zasługuję na takie bluzgi.
- Kiedy właśnie widzę, że coś jest nie tak i nie oszukasz mnie. W takim stanie cię jeszcze nie widziałem, przynajmniej nie pamiętam.
- Raczej nie pamiętasz. Rób, co ci kazałem.
Jego bezczelność była wręcz porażająca.
- Musisz przy okazji tak boleć?
- Muszę i nic na to nie poradzimy, ani ty, ani ja. Tak to się po prostu odbywa. Mam tak przykazane i nie da się tego zmienić. Nie obciążaj mnie za bardzo za to co się dzieje. Tak jak ty masz swoich szefów - nauczycieli, rodziców, tak ja mam też i pewne zachowania mam po prostu przykazane.
- Przykazane? Możesz mi wytłumaczyć co? I kim są ci tajemniczy szefowie? Na razie budzisz mnie po nocach, zmieniasz kształty i kolory jak kameleon i zupełnie nie wiem co z tym zrobić.
- Nic. Daj mi spokój i idź spać, do ciężkiej cholery!
Tego było mi za wiele. Ból w czubku się nasilał, niewiele myśląc wszedłem do wanny, przyklęknąłem i puściłem na niego silny strumień zimnej wody. Po momencie poczułem się znacznie lepiej.
- Dobrze ci teraz?
Ale nie doczekałem się odpowiedzi. Wyglądało na to, że, potraktowany zbyt obcesowo, obraził się na mnie. Tak to i wyglądało - sflaczał nieco i powrócił do poprzedniego koloru.
- Mówię do ciebie, słyszysz?
Teraz ja byłem złośliwcem odgrywającym się za zmarnowaną, nieprzespaną noc. Ale widać wyczuł to i dyplomatycznie milczał. Dałem mu ochronę z ligniny i wróciłem do łóżka. Nie mogłem zasnąć, z jednej strony podejrzewając, że to jest coś naturalnego, z drugiej bojąc się wściekle, że ta sytuacja będzie się powtarzać i koniec końców wykończy mnie brak spania.

Coś zbliżało się i to wielkimi krokami, tyle, że nie potrafiłem tego nazwać. Powoli wyjaśniały się sprawy, które mi kiedyś zaprzątały głowę. Przede wszystkim nazwa dla niego. Poznałem termin oficjalny, który mi się nie spodobał i którego bym nawet nie wymówił na głos. Prącie. Co za kretyński wyraz. Po pierwsze - dlaczego to? Poza tym nie brzmiał mi i w ogóle był do kitu. Kiedyś na przerwie wszedłem do klasy po zapomniane właśnie śniadanie, kiedy dziewczyny zmieniały gazetkę ścienną. Na stole leżały jakieś litery, niewiele się z nich dało ułożyć, ale "prącie" jakoś wyszło. Złożyłem ten wyraz i przypatrywałem mu się krytycznie. Wyglądał jeszcze bardziej kretyńsko niż brzmiał.
- Co robisz? - rzuciła przechodząca przypadkiem Kryśka. Przystanęła i przeczytała ów nieszczęsny wyraz na głos.
- Nie wiem co to jest. Ale kojarzy mi się z pręcikami z biologii. Powiedz, co to takiego...
Prędzej bym się zapadł pod ziemię z całym tym nieszczęsnym prąciem. Jakoś tak się utarło, że o ile można o tym rozmawiać z chłopcami, z dziewczynami nie i nie ma na to rady.
- A nic, nieważne - zmieszałem litery na stole i popędziłem w stronę drzwi. A więc nawet na takie rzeczy trzeba uważać...

To była szósta klasa, kiedy powoli pojawiały się między nami rozmowy na interesujące mnie tematy. Jednak ja nie miałem do nich szczęścia, coś tam słyszałem, ale albo bałem się wtrącić do rozmowy, albo niewiele z tego wszystkiego rozumiałem. Poza tym już nieraz sparzyłem się na przekazywanych potajemnie mądrościach a szczytem była czarna wołga. W tym okresie wybuchła panika, jakoby po Wrocławiu jeździ czarna wołga i porywa dzieci w naszym wieku. W jakim celu - różnie się mówiło. Miały rzekomo być zabijane a uzyskany szpik przeznaczony na leczenie chorych na białaczkę członków rządu NRD. Wiadomość była tajna, przekazywana po cichu i oczywiście nie do powtarzania przy osobach, do których nie mamy zaufania. Kiedyś, w apogeum tego szaleństwa, matka zawołała mnie, abym poszedł po coś do zieleniaka. Skontrolowałem przez okno sytuację. Przed domem stała czarna wołga z uchylonymi drzwiami. Kategorycznie odmówiłem wyjścia. Przyciśnięty przez ojca do muru, wyznałem niechętnie prawdziwy powód moich obaw.
- I ty wierzysz w ten stek bzdur? - popatrzył się na mnie krytycznie. Nawet się nie zaśmiał, co zwykł czynić przy innych przynoszonych przeze mnie do domu rewelacjach.
- Coś w tym musi być. Nawet Wolna Europa...
- Wolną Europę zostaw w spokoju. Właśnie pójdziesz po te ziemniaki i nie słyszę żadnego sprzeciwu.
Byłem właśnie na etapie czytania Ani z Zielonego Wzgórza i poczułem się dokładnie jak Ania zmuszona przejść późnym wieczorem koło Lasku Duchów przy Jeziorze Lśniących Wód. Co gorsza, ten przeklęty samochód stał zaraz koło bramy i ominąć się go nie dało. Na domiar złego w środku siedział jakiś obleśny, starszy, nieznany mi z widzenia typ. Minąłem ten samochód ze ściśniętym gardłem i modliłem się, by nie stał tu, jak będę wracał. Oczywiście stał i za własną naiwność zostałem tego samego dnia ukarany po raz kolejny... Jakąż miałem zatem gwarancję, że sensacyjne opowieści przekazywane przez kolegów nie są kolejnym kitem?

Z pomocą w wyjaśnieniu nurtujących mnie kwestii przyszedł mi przypadek - i przestępstwo. Pierwsze, którego dopuściłem się w życiu. Otóż wpadła mi w rękę książka, należąca zapewne do nauczycielki biologii, w której znalazłem rysunek do którego tekst mógł wiele mi wyjaśnić, przekrój kobiety w ciąży. Postanowiłem zatem postarać się o tę książkę. Problem polegał na tym, że była stara i nie miała okładek z tytułem. Biblioteka więc odpadała. Nie pozostało nic innego jak ją pożyczyć sobie bez zgody właścicielki. Ale jak to zrobić? Długo myślałem i wymyśliłem - zrobię to metodą podmiany. Znalazłem w domu podobną z wyglądu książkę bez okładek i, korzystając z okazji, dokonałem wymiany. Do końca dnia w szkole czułem się jak złodziej. Nerwowo reagowałem na każde zbliżenie się nauczyciela, non stop miałem na oku teczkę, czy aby nie zbliża się do niej ktoś niepowołany. Z ulgą, jakiej wcześniej jeszcze nie zaznałem, przywitałem ostatni dzwonek. Już po przyjściu do domu nie mogłem się doczekać, kiedy dowiem się wreszcie tego, co męczy mnie już ponad rok.

Książka zawierała tylko jeden interesujący mnie rozdział a sam moment produkcji dzieciaka opisany był może trzema zdaniami. Tylko i aż trzema i to jeszcze nie do końca zrozumiałymi. Przede wszystkim co to jest członek? Bo że nie o członka PCK chodzi, to pewne. Słowo a w zasadzie jego kontekst, było mi absolutnie nieznane. Nawet nie skojarzyłem, że chodzi o znane mi skądinąd prącie. Dopiero rysunek na następnej stronie, podpisany chyba celowo tak abym nie zrozumiał "Akt prokreacji" pozwolił mi się domyślić, czym ten członek jest w istocie. Określenie spodobało mi się na tyle, że używałem go konsekwentnie i czynię to do dziś. Co nie przeszkodziło mi się głupio śmiać, kiedy, w momencie, gdy zapisywałem się do jakiejś organizacji, przywitano mnie słowami: Mamy nowego członka..." Podstawowy głód wiedzy był zaspokojony, co nie znaczy, że skończyły się moje problemy. One właśnie się zaczynały.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3172
Przeczytał: 88 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 16:31, 24 Gru 2014    Temat postu: Rozmowy z przyjacielem (3)

Oczywiście wszystko to musiało się skończyć dywanikiem dla mojego przyjaciela. Wezwałem go tradycyjnie, kiedy byłem już w łóżku a sen jeszcze nie przychodził.
- No, misiu, teraz sobie porozmawiamy. A właściwie nie misiu bo ty przecież prącie jesteś.
- Możesz przestać mnie przezywać?
- Odwal się, Jak pytałeś jak cię mam nazywać to albo siedziałeś jak mysz pod miotłą albo kluczyłeś tak, że nie dało się ciebie zrozumieć. To teraz masz za swoje. Prącie jesteś i chuj - tak powiedziałem bo tak się ostatnio wyrażali moi koledzy. Na głos bym tego nie wymówił pod żadnym pozorem.
- Zgadza się, jestem i to i to, ale żadna z tych nazw mi się nie podoba. To już nazywaj mnie misiem. Bo ja potrafię być milutki, prawda?
- Tak samo jak prawdą jest, że bywasz wredną bestią. Dalej mnie pobolewasz.
- Już ci mówiłem....
- No to wracajmy do poprzedniego tematu. `To ty się zamierzasz bawić w takie rzeczy? W, przepraszam za to słowo, pewnie znowu poczujesz się obrażony, prokreację?
- Nie, nie poczuję się obrażony, bo to się tak nazywa. No, można jeszcze powiedzieć robienie dzieci, na jedno wyjdzie. Ale...
- Co: ale?
- Ale nie wiem, czy się w to będę bawił. Moi szefowie mogą zdecydować inaczej, Coś tam słyszałem, coś tam wiem ale nie do końca więc ci chyba nie mogę powiedzieć.
- Gadaj albo dostaniesz przez łeb! - warknąłem. Nawet gdyby mnie to miało zaboleć, zdzieliłbym go porządnie za te uniki. Już dawno powiedziałem, że nie lubię jak się do mnie mówi naokoło lub ogólnikami. Mam prawie dwanaście lat i potrafię myśleć.
- Ty kiedyś już coś słyszałeś na ten temat, prawda? - zagaił.
No słyszałem, nie da się ukryć, tyle że rozumiałem z tego mniej więcej tyle samo co z hasła PZPR przewodnią siłą narodu - każdy to powtarza a tak naprawdę nikt się w to nie wgłębia. Poza tym była jeszcze sprawa źródła, co innego przeczytać o tym w książce, a zupełnie co innego usłyszeć na podwórku lub na przerwie w klasie. To samo ale jednak nie to samo.
- Ale z tego nic nie wynika. Ludzie są różni.
- Nie zapominaj, że jestem jeszcze ja, Niekoniecznie muszą mi się podobać jakieś dziury. Dziura to zawsze niebezpieczeństwo, prawda?
Do czego on zmierza? Nie bardzo chciało mi się kontynuować ten temat, nie będę spekulował o czymś, o czym nie mam zielonego pojęcia. Jakby nie było jestem synem inżyniera i dla mnie najważniejsze są konkrety.
- Na prawie patrz uważnie co się dzieje dokoła, bo za chwilę zaczną się wielkie zmiany - ostrzegł mnie mój przyjaciel, Zmiany, które będą dotyczyły nie tylko ciebie w całości ale mnie też. Może ci się to nie podobać ale...
Nie skończył i nigdy się nie dowiedziałem więcej, dopóki tych zmian nie przyszło mi doświadczyć na samym sobie.

Tymczasem zmiany już się zaczynały i powoli zacząłem zauważać nawet ja, zazwyczaj ślepy i głuchy na to co było najbliżej mnie. Przede wszystkim stawałem się bardziej pyskaty, agresywny, pewny siebie. O ile kiedyś w niektórych sytuacjach skuliłbym uszy po sobie i przyjął, co mi się należy, te czasy wydawały się odchodzić w przeszłość. Zaczęło się w szkole. Z ortografią nigdy nie miałem problemów, toteż zaniepokoiłem się, kiedy nauczycielka oddając dyktanda popatrzyła się na mnie dziwnie.
- No wiesz, czegoś takiego bym się po tobie nie spodziewała. Po wszystkim ale nie po tobie - powiedziała z naganą.
- Ale o co chodzi proszę pani?
- Sam zobacz. "Spakował plecak i udał się na spotkanie z gurami". Jak to napisałeś? Przez jakie u piszemy góry?
I wtedy we mnie coś wstąpiło. Zacząłem walczyć.
- Ale jakie góry, proszę pani? Gdzie tu jest mowa o górach? Niech pani pokaże mi ten moment.
- Ty jesteś bezczelny - zdenerwowała się polonistka. - Żarty sobie robisz?
- Nie, jestem śmiertelnie poważny, jak nigdy dotąd - powiedziałem zdanie zasłyszane poprzedniego dnia w radio. Podobało mi się, bo brzmiało tajemniczo i groźnie.
- Ty chyba oszalałeś... - polonistka patrzyła się na mnie z coraz większym przerażeniem, wywołanym pewnie zbyt zuchwałym tonem - To gdzie twoim zdaniem wybrał się turysta?
- Na ryby, proszę pani.
- Możesz jaśniej? - wydawało się, że polonistka zaczyna coś rozumieć.
- Gurami to taka ryba, pływa sobie w Ameryce Południowej. Jest też odmiana akwariowa, gurami mozaikowy.
Sytuacja rozśmieszyła polonistkę do tego stopnia, że wybaczyła mi krnąbrność i jakoś rozeszło się po kościach. Gorzej, że podobnie zaczęło być w domu. Tu jednak nie mogłem liczyć na taryfę ulgową; miałem ojca inżyniera, konkretnego, wyrachowanego, traktującego wszystko tak jak jest, bez niepotrzebnych spekulacji. Nie wiem, czy zauważał, że nie ma już do czynienia z dzieckiem, dalej, przynajmniej na razie traktował mnie głównie nakazami i zakazami i niewiele wskazywało na to, żeby to się miało zmienić w najbliższej przyszłości.

Po okresie pewnego spokoju i w miarę poprawnego funkcjonowania mój przyjaciel znów zaczął się znów odzywać. Jakoś, mając z nim do czynienia na co dzień, nie zauważyłem, że trochę podrósł, wydłużył się, zrobił się jeszcze grubszy. Odkryłem to przy jakiejś kąpieli. Nie to zresztą.
- A co to ma znaczyć? - niemal wykrzyknąłem. Owszem, mówiło się coś o zmianach ale nigdy o tym na czym one mają polegać i jak mają wyglądać.
- Nic. Przygotowuję sobie lepsze, bezpieczniejsze otoczenie.
- Czy to w ogóle jest normalne?
- Jak najbardziej - odparł z samozadowoleniem, jakby dostawał premię za to co robi i jak się odzywa.
- Nie sądzisz chyba, że lepiej będziesz wyglądał w tych kłakach?! Przecież to wygląda potwornie!
- Nie wygląda. Poza tym ty dojrzewasz, ja też.
Po dokładnej inspekcji doszedłem do wniosku, że nie on mi będzie dyktował warunki. Zupełnie mi się nie podobał w tym otoczeniu i trzeba było natychmiast coś zrobić. Ale co? Popatrzyłem na zegarek - była już prawie północ, ale mnie się zupełnie odechciało spać. Jakoś nie byłem przekonany do tych kilkunastu kłaczków. Może trzeba iść z tym do lekarza? Doszedłem do wniosku, że na razie załatwię problem doraźnie a później się zobaczy. Znalazłem starą maszynkę do golenia, gdzieś na półce jakąś żyletkę. Jednorazówek jeszcze nie było, weszły do użytku kilka lat później. Usiadłem na wannie i zabrałem się za egzekucję. Miejsce było trudne, ciężko było zmusić skórę do posłuszeństwa. Zaciąłem się lekko kilka razy ale w końcu, dumny z siebie, dokończyłem dzieła. Wyglądało już porządnie.
- Nie będziesz mi mówił co i jak. Moje ciało należy do mnie, będę sobie robił z nim co chcę - powiedziałem mu, naciągnąłem spodnie od piżamy i poszedłem spać.

Rano obudził mnie przeraźliwy ból w podbrzuszu. Nie tyle ból co pieczenie i swędzenie. Czegoś takiego dotąd nie przeżywałem w moim dwunastoletnim życiu. Przerażony, powykręcany, pobiegłem do łazienki i niecierpliwie zdarłem z siebie spodnie. Wyglądało to strasznie. Całe miejsce między pępkiem a nim było czerwone, umazane krwią, w miejscu, gdzie rosły włosy, teraz widniały czerwone brodawki.
- Masz za swoje - wydało mi się, że zaczyna ze mnie szydzić. - Przestrzegałem. Teraz ja mam czyste sumienie a ty - niezły pasztet.
Faktycznie miałem niezły pasztet, zwłaszcza, że niedawno w szkole uczyli mnie o drobnoustrojach, zakażeniach i tym podobnych nieciekawych sprawach. Jedyne, co mogłem zrobić, to przemyć łono ciepłą wodą z mydłem. Po czym, pamiętając przestrogi pani od biologii, że miejsce należy odkazić, chlapnąłem na nie zdrowo ojcowską wodą po goleniu, o głupio brzmiącej nazwie Jucht. Jeśli nie krzyknąłem z bólu to chyba tylko dlatego, żeby nie pobudzić ludzi w domu. Czułem jak mnie wypala niemal do środka. Ból był przeraźliwy i nie ustąpił od razu. W zasadzie tego dnia nie powinienem iść do szkoły, tym bardziej, że jedną z lekcji był wuef. Jak tu ćwiczyć, kiedy każdy ruch sprawia ból? Inna sprawa, że niechętnie siedziałem w domu, zwłaszcza jeśli byli w nim ojciec i matka.

- No to jedno mamy z głowy - powiedział mój przyjaciel na wieczornym spotkaniu. - Już więcej nie popełnisz takiej głupoty, choć mojej główki nie dałbym za to, że nie popełnisz następnej. Masz w tym względzie jakiś zupełnie nadprzyrodzony talent. Nic tylko pogratulować. Tyle, że mnie nie jest do śmiechu.
Ale ja powoli wiedziałem, jak go przekupić. Najbardziej lubił głaskanie, to go może nie uspokajało, w przeciwieństwie do zwierząt i ludzi, wręcz przeciwnie, zaczynał dostawać jakichś drgawek. Ale mimo wszystko było to przyjemne. Tamtego wieczora też go jakoś udobruchałem i w zasadzie byliśmy pogodzeni.
Zmiany zaczęły się również w moim postrzeganiu ludzi. Kiedyś, mając głowę wypełnioną szkołą, najważniejszym kryterium było to czy ktoś się dobrze uczy czy nie. Ci z lepszymi stopniami zawsze mieli u mnie pierwszeństwo aż do momentu, kiedy zauważyłem, że nie wszystkie te piątki i czwórki były sprawiedliwe, zdarzało się tak, że ktoś dostawał lepszy stopień tylko dlatego, że nauczyciel go lubił. Później, kiedy byłem coraz częściej zapraszany w gości, zacząłem obserwować jak funkcjonują inne rodziny.
Podczas takich wizyt w domach zauważyłem, że u nas panuje nieco odmienna atmosfera. Mniej jest luzu a mój dom bardziej przypomina zakład pracy, gdzie każdy ma wydzielone zadania, z których jest skrupulatnie rozliczany. Każdy błąd czy nieposłuszeństwo było surowo karane. Dotychczas sądziłem, że tak ma być i to jest właśnie słuszne. Do czasu. Kiedyś, podczas jednej z tych epidemii grypy, które potrafiły zdziesiątkować pół klasy, wpadłem do Artura zanieść mu zeszyty i poplotkować trochę. Traf chciał, że siedząc przy łóżku kolegi wykonałem niezgrabny ruch i potrąciłem talerz z niezjedzoną zupą, która zgodnie z prawem Murphy'ego rozlała się po dywanie. Byłem sparaliżowany. U mnie w domu dostałbym na pewno przez łeb, musiałbym natychmiast posprzątać i nie obyłoby się bez kary. Toteż zupełnie irracjonalnie, zamiast natychmiast posprzątać - rozkleiłem się i zacząłem płakać. Artur, który szybko zreflektował się, że ma obok dwa nieszczęścia naraz, sprowadził mamę, która błyskawicznie uporała się z dywanem i wzięła na tapetę mnie.
- Nie przepraszaj. Nic się nie stało, to naturalne, że postawiony w idiotycznym miejscu talerz wcześniej czy później spadnie.
- Ale... - próbowałem się tłumaczyć. Nie płakałem już, ale z oczu dalej leciały mi łzy. I wtedy stało się coś, czego zupełnie nie mogłem pojąć - mama Artura przytuliła mnie i wytarła mi oczy chusteczką. Bałem się tylko, że zacznie o coś pytać, na szczęście obyło się bez tego.

Może to głupie, ale tamta scenę przeżywałem w myślach masę razy. Po raz pierwszy w życiu miałem do czynienia z czułością. Nie taką oglądaną w filmach a jak najbardziej praktyczną. Tamtego popołudnia coś we mnie pękło. Zacząłem zupełnie inaczej oceniać to, co się dzieje w domu. Byłbym może wykonał i dalsze kroki, gdyby nie nadciągające potężne problemy z moim przyjacielem.

Tym razem, po dłuższym milczeniu, poinformował mnie o swojej obecności w tramwaju. Ciskał się, parł na tkaninę spodenek tak, jakby chciał ją rozerwać. Domyśliłem się, że nie jest mu tam najlepiej ale chyba mógł sobie znaleźć lepsze miejsce do protestów? Popatrzyłem na niego krytycznie. Faktycznie był widoczny i to aż za bardzo. Od jakiegoś czasu obserwowałem uważnie innych mężczyzn i ich małych przyjaciół. Oczywiście nie na żywca, a tylko to miejsce, gdzie na pewno się znajdowali. I powoli się przekonywałem, że mój osobisty przyjaciel nie kłamał w kwestii wzrostu. Faktycznie innym też rósł i to nawet bardziej odważnie niż mi. Nawet zimą.
Przypomniałem sobie jedną rozmowę z kolegą, chyba nawet z Mariuszem, który twierdził, że u dorosłego faceta może być długości nowo kupionego ołówka - jeszcze wtedy nie przeliczałem wszystkiego na centymetry. Nie chciało mi się w to wierzyć i chyba miałem rację, bo rzadko u którego faceta wyglądało to aż tak imponująco. Postanowiłem chwilowo się tym nie przejmować.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3172
Przeczytał: 88 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 16:32, 24 Gru 2014    Temat postu: Rozmowy z przyjacielem (4)

No i co z nim zrobić? Trzeba by go przede wszystkim obejrzeć. No nie w tramwaju oczywiście, ale im szybciej tym lepiej. Tramwaj jechał właśnie przez Most Uniwersytecki i coś mi świtało, że zaraz za nim jest jakaś toaleta, chyba jedyne tego typu miejsce gdzie mogę natychmiast z nim porozmawiać. Zamiast wiec jechać dalej, wysiadłem na następnym przystanku i prawie biegiem wpadłem do toalety. Była na szczęście pusta choć fetor bił od pisuarów tak potworny, że w każdej innej sytuacji dałbym sobie spokój. A ja musiałem go zobaczyć.
- To przez ciebie - powiedział, kiedy tylko ujrzał światło dzienne. Dopiero po chwili zacząłem go oglądać. Jeszcze nigdy nie był taki czerwony i gorący.
- Jesteś chory? - zapytałem z troską.
- Nic mi nie jest - odparł niewzruszony. - Jeszcze raz powtarzam, że to twoja wina.
Widzicie go... Nawet go nie dotknąłem a ten zwala wszystko na mnie. Nie bawię się tak...
- Możesz mi łaskawie powiedzieć, w którym miejscu? - zapytałem.
- Zastanów się, zdaje się, że myśleć umiesz. Pod tym względem mój właściciel nawet mi się udał, tylko czasami...
- Nie zaprosiłem cię tu na żadne wywody filozoficzne a chcę sprawdzić co się z tobą dzieje. Jeszcze nigdy nie byłeś taki opuchnięty.
- Ja nie jestem wcale opuchnięty - zaprotestował. - Ja po prostu rosnę a ty zdałeś się przeoczyć ten nader istotny szczegół.Zapamiętaj sobie krótszy już nie będę. Ale dalej powtarzam, że ten cały ambaras to twoja wina. Co robiłeś, kiedy zacząłem się powiększać? No, przypomnij sobie?
Wróciłem jeszcze raz do scenki w tramwaju. Stałem, jak zwykle zresztą, w przegubie i obserwowałem stojącego naprzeciw mnie faceta. Facet był dorosły i to nawet bardzo dorosły, potężnie zbudowany ale jakiś łagodny. Od pewnego czasu lubiłem ludzi, którzy wyglądają i zachowują się łagodnie, bez większych szaleństw, którzy nie mają wściekłości czy złośliwości wypisanych na twarzy. Można powiedzieć, że tamten też taki był. Ale nie to mi się w nim podobało najbardziej a miejsce, w którym trzymał swojego przyjaciela. Od samej Szewskiej zastanawiałem się, jak on musi wyglądać. Tamten miał na sobie spodnie, które co prawda nie przylegały zbyt do figury ale w tamtym miejscu miał zdecydowanie ciasno. Jego przyjaciel był widoczny prawie jakby był na wierzchu, wręcz w każdym szczególe.
- No widzisz, jednak potrafisz myśleć - odezwał się mój przyjaciel. - To właśnie było powodem i, jak widzisz, jest nim nadal.
Zirytowałem się.
- Co ty, kolegów sobie szukasz? - zapytałem wpatrując się w niego, a szczególnie sam czubek, który wyglądał nieco inaczej niż zwykle. Skórka, która go ciasno zamykała i zwłaszcza ostatnio przynosiła mi wyłącznie ból, była luźniejsza i zaczęło przez nią wychodzić coś śliskiego. Jeszcze lepiej...
- Będziemy musieli z tobą iść do jakiegoś lekarza - powiedziałem mu. - Mnie to nie wygląda specjalnie dobrze.
- Stanowczo protestuję - powiedziało to bydlę. - Nie będę dawał się oglądać jakimś babom, co to to nie.
- A jak lekarzem będzie chłop? - zapytałem przekornie.
Wyobraziłem sobie jak idę do lekarza, który wygląda tak jak ten facet w tramwaju. Jak by mi go oglądał... Musiałoby to być nawet przyjemne. Tylko jaką mam gwarancję, że lekarzem będzie facet?
- Żadnej - odpowiedział ten potwór. - A tak w ogóle to schowaj mnie już i pogadamy wieczorem, będę miał dla ciebie zadanie specjalne.
- Zastanowię się, czy dla ciebie jest sens cokolwiek robić - odpowiedziałem. - Na razie tylko mnie wkurzasz.
- Coś bym ci pokazał, ale nie tu - skontrował mnie mój przyjaciel. - Ty lepiej nie zapominaj o której masz być w domu. Masz jakieś dwadzieścia pięć minut aby dojechać na Krzyki.

Oczywiście czas był wyśrubowany więc schowałem go z powrotem i pędem wypadłem z toalety. Dopiero teraz zorientowałem się, że nie byłem tam zupełnie sam, kawałek dalej stał jakiś facet i - tak mi się przynajmniej zdawało - obserwował mnie uważnie. Ale na razie nie łączyłem tego z niczym - czego może chcieć od takiego szczawika jak ja? Droga powrotna minęła mi już o wiele spokojniej, kupiłem w kiosku Wieczór Wrocławia i czytałem aż do samego Ronda Powstańców Śląskich. Nawet nie starałem się obserwować innych facetów, na jakiś czas miałem dość. Ale ta nasza rozmowa w toalecie dalej nie dawała mi spokoju. Cały wieczór byłem nieuważny, rozkojarzony.
- Co się z tobą dzieje? - pomstował ojciec - już nie potrafisz porządnie zamieść podłogi? - mówiąc to pokazał na długie flaki kurzu na podłodze. Rzeczywiście musiałem ich nie zauważyć.

Wieczorem w telewizji był film z Bardotką, ulubienicą mojego ojca.
- patrz jakie ona ma długie nogi.
- Aż do samej ziemi - zgasiła go matka. - I nawet jej się zawijają na końcach.
- No nie mów, że takie zwyczajne - zaprotestował ojciec.
Popatrzyłem uważnie na nogi Bardotki. Nogi jak nogi, nie widziałem w nich nic szczególnie atrakcyjnego. W ogóle robiła wrażenie głupiego babska, wypindrzonego i wyfiokowanego. Nie wiem, czy gdybym ją zobaczył na ulicy, zwróciłbym na nią uwagę. W ogóle jakoś nie zwracałem uwagi na kobiety. Ciekawe, dlaczego? W końcu doszedłem do tego, że widocznie jestem na to za młody, choć moi koledzy z klasy już zaczęli na nie patrzeć. Tymczasem mnie nie mieściło się w głowie, jak mogą się komukolwiek podobać cycki. Wręcz przeciwnie, uznawałem to miejsce u kobiety za najmniej atrakcyjne. Lubiłem za to ich twarze, fryzury - ale do cholery, nie cycki!

Film się skończył, jeszcze tylko kąpiel i do łóżka. Już w wannie mój przyjaciel wykazywał się spora aktywnością.
- Ty chyba lubisz jak się ciebie głaszcze - powiedziałem mu.
- Przede wszystkim lubię, jak się mnie myje. Pamiętaj o tym. A głaskanie też lubię, ale o tym później. Na razie umyj mnie i resztę ciała a później pogadamy.
- Coś dziś rozmowny się zrobiłeś... Ale niech ci będzie - odpowiedziałem wycierając go do sucha. Już nie był taki napuchnięty.
Przypomniał o sobie, kiedy tylko położyłem się do łóżka, jeszcze dobrze nie rozprostowałem kości a ten już się pręży, boleśnie przypominając o swojej obecności.
- No teraz możesz mnie pogłaskać - powiedział łaskawie.
I miała ta mała cholera rację, rewanżował mi się, jak tylko potrafił.
- Nie tak, czubek głaskaj - upomniał mnie. Tymczasem ja czubka najbardziej bałem się ruszać ze względu na to dziwne mięso wyrzynające się spod skórki.
- Nic jej nie będzie - rozwiał moje obawy.
- Ale bolisz, nie rozumiesz tego?
- A nie pomyślałeś, że ja się muszę trochę zmienić? Trochę poboli i przestanie, ale już będziesz miał spokój do końca życia. No głaszcz ten czubek.
Jak prosił tak miał. Widać wiedział co robi bo przyjemność przewyższała ból. A przyjemność była coraz większa i większa... Zacząłem go naciskać coraz mocniej, szalejąc z przyjemności po każdym takim skurczu. Nie zastanawiałem się czym to wszystko się skończy, wyczułem drania, lubił rytmiczną zabawę i dostawał to co chce. Czułem się dziwnie, nie wiedząc czym to wszystko się zakończy. Nagle zaczął mi dawać sygnały. Ciche, niedostrzegalne a raczej wyczuwalne. I eksplodował! Siła była tak mocna, że zabrakło mi tchu, oddychałem tak głęboko jakbym przebiegł co najmniej sto metrów. Tylko co on robi? Moja ręka była kleista, lepka, gorąca.
- Coś ty najlepszego zrobił?
- No chyba ci się podobało, prawda?
Nawet nawet... Ale...
- Tak ma być, na razie przyjmij to do wiadomości i daj mi spokój na dziś. Zobaczymy się jutro.
Ale ja wcale nie chciałem mu dać spokoju. Znów zacząłem go głaskać.
- Nie chcę już, nie dzisiaj. I nie będę ci już posłuszny. Zresztą... Sam zobaczysz.
Zobaczyłem. Zasnąłem natychmiast trzymając go w ręce.

Głaskanie polubił od razu i był bezlitosny w dopominaniu się o kolejną porcje pieszczot. Bywało, że upominał się o to nawet w środku lekcji w klasie.
- Teraz daj mi spokój! - upomniałem go.
- No ale troszeczkę - dopominał się uparcie.
- Chyba zwariowałeś? Tutaj? Teraz? I co jeszcze? Chcesz się popłakać z radości? - dokończyłem jadowicie.
- No fajnie by było... Troszeczkę, nikt nie będzie widział...
No to go troszeczkę pogłaskałem, ale drań wciąż dopominał się o więcej. Już i tak zwróciłem na siebie uwagę...
- Co ty się tak wiercisz? - zapytała nauczycielka. Błagałem po cichu, żeby mnie tylko nie wyrwała na środek klasy, bo będzie kompromitacja... A wchodziłem już w poważny ale i pechowy wiek trzynastu lat i nie wypadało się zachowywać jak dzieciak.
- Ja? Nic...
Jak jej to wytłumaczyć, że tak naprawdę to nie moja wina? Że to w sumie nie ja odpowiadam za to, że teraz siedzę w ławce i nie mogę się skupić, bo mój przyjaciel się o coś tam dopomina?
- Czekaj, na przerwie zrobię ci coś, czego naprawdę nie lubisz - zagroziłem.
- Aha... Już się boję... Rób sobie co chcesz, na mnie nie ma rady.
- Zobaczymy...

Lekcja dłużyła się niemiłosiernie, mimo, że była to moja ulubiona geografia a na dodatek omawiano mój ulubiony region - Dolny Śląsk.
- Madejski, może nam przypomnisz ważniejsze pasma Sudetów? - spytała Dębowa, moja geograficzka.
- Tu, czy na środku klasy? - w zasadzie po co ja głupi pytam? Trzeba było zacząć wymieniać i spokój, a tak... Tylko prosiłem się o kłopoty.
- Możesz na środku, przy okazji pokażesz na mapie.
Zmieszany wstałem z miejsca i obciągnąłem sweter. To bezczelne bydlę stanęło zupełnie na sztorc i szedłem do tablicy jak z dzidą. Chyłkiem przemykałem się między ławkami, tak aby nikt za wiele nie zobaczył.
- No więc... Od zachodu mamy Góry Izerskie, później Karkonosze, Grzbiet Lasocki... - ciągnąłem koncentrując się na mapie i bardziej myśląc o tym, żeby nikt tego nie zobaczył. Zwłaszcza, że ta mała cholera wcale nie zrezygnowała z dawania mi znaków o swym istnieniu, prężąc się prawie jak wąż. Ja tymczasem rozkręciłem się i żałowałem, że tych pasm nie ma więcej.
- No nieźle, Madejski, wiedzę to ty masz, ale ostatnio ciągle jesteś rozkojarzony. Chyba będę musiała porozmawiać z twoimi rodzicami.
Rany, tylko nie to... Przecież ja się z tego nie wytłumaczę za żadne skarby. Coś rzeczywiście trzeba zrobić z nim, bo jeszcze gotów wtrącić mnie w porządne bagno.

- Dobra, doigrałeś się - powiedziałem mu na przerwie, kiedy już znalazłem się w takim miejscu, gdzie mogłem sobie z nim spokojnie porozmawiać. - Ty myślisz, że naprawdę na ciebie nie ma sposobów? Są, mój drogi, i za chwilę zastosuję jeden z nich. Zobaczymy, kto kogo.
Ale ta cholera ani myślała rezygnować.
- No właśnie, zobaczymy. Ty się najpierw porządnie zastanów zanim zaczniesz kombinować. Już niejeden się na tym przejechał.
Ale ja nie mam w zwyczaju negocjować z terrorystami. Zerwałem spory kawał papieru toaletowego z wieszaka, namoczyłem go w zimnej wodzie i obwinąłem go. Nie było to zbyt przyjemne, z miejsca skurczył się i siedział cicho. Naciągnąłem gacie, zapiąłem spodnie i poszedłem na następna lekcję. I już po piętnastu minutach zrozumiałem na czym polegał mój błąd. Poczułem na tyłku wielką mokrą plamę. Na dodatek była to lekcja techniki, na której generalnie nie siedzi się w ławce a chodzi to tu to tam. Trudno, jestem uziemiony - pomyślałem. Na dodatek moje krocze wyglądało, jakbym się zesikał. Jeszcze czasami dręczyły mnie koszmary z pierwszych klas podstawówki, kiedy miałem z tym potworne problemy, wspominałem o tym na początku, prawda? Szczęśliwie to już za mną, mimo to dalej pamiętam, jak dzieciaki obrzucały mnie wyzwiskami. A teraz mnie realnie groziła powtórka z rozrywki... Zwłaszcza., że zapomniałem fartuszka, za co i tak już zostałem ukarany minusem. A teraz jeszcze to... Więcej czasu zajęło mi staranie się by nikt tego nie zauważył niż piłowanie deski.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3172
Przeczytał: 88 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 16:33, 24 Gru 2014    Temat postu: Rozmowy z przyjacielem (5)

A jednak...
- Zlałeś się? - zapytał jeden z moich kolegów, kiedy podszedłem do ich stolika po piłę.
- Nie, zachlapałem się w kiblu - salwowałem się kłamstwem. Na szczęście był to jeden z tych spokojniejszych chłopaków, którzy nie robią problemów. Wiedziałem przed kim muszę szczególnie uważać. Jednak wkrótce przyplątały się następne problemy. Zaczęło mnie wszystko wokół swędzieć a nawet boleć. Do zakończenia lekcji pozostało całe dwadzieścia minut, niemal wieczność a bój narastał i narastał. Już nie dotykałem mojego przyjaciela żeby go uspokoić ale by załagodzić świerzbienie i ból, który nasilał się nawet wtedy, kiedy nie chodziłem. Ostatnie minuty w ławce były dla mnie męczarnią. Równo z dzwonkiem wyprysnąłem z klasy i zaciskając nogi wpadłem do toalety.
- Ostrzegałem - odezwało się bydlę.
- Odwal się. Zachowuj się normalnie to ci dam spokój. Na razie robisz siebie a przy okazji ze mnie konkursowego idiotę.
- Czy ty nie rozumiesz że ja tak muszę? - niemal zakwilił. - Są pewne rzeczy o których nie jesteś do końca poinformowany ale w końcu nic nie stoi na przeszkodzie byś się dokształcił. W wieku trzynastu lat już powinieneś zrozumieć co o mnie piszą. A piszą wiele i jestem nawet sławny.
- Tak? To dlaczego o tobie nie uczą w szkole? - wyrwało mi się. Jeśli jesteś taki ważny za jakiego się podajesz, powinna być o tobie jakaś lekcja, jeśli nawet nie cały przedmiot. A tymczasem...
Ale jego nie przegadasz.
- Jest kilka lekcji ale za rok. Idź do biblioteki, rozejrzyj się uważnie, jest kilka książek, gdzie piszą, co ze mnie za ziółko, jak mnie traktować, jak pomagać a jak przeszkadzać.
Gdybym tylko wiedział jak tego szukać...
- A mogę zapytać bibliotekarki?
- Mnie to nie obchodzi jak ty to załatwisz. Ale po dobroci ci radzę, żebyś raczej wytężył swoje szare komórki, masz wiedzy na tyle, że znajdziesz coś na ten temat. A teraz zrób coś ze mną i z tym cholernie mokrym i zimnym miejscem, w którym się znajduję. Strasznie niewygodnie mi tutaj.
- To znaczy co mam zrobić?
- Wysusz to najpierw, przecież ja się do wszystkiego kleję, nie widzisz? Potem wysusz mi główkę, ale ostrożnie, bo ja też mam swoje problemy. Na razie chcę wyglądać tak jak powinienem i coś mi jeszcze przeszkadza. Ale o tym pogadamy kiedy indziej, na razie łap są srajtaśmę i do roboty.
Obejrzałem to miejsce krytycznie. Było całe zaczerwienione, zwłaszcza po bokach, gdzie stykało się z nogami, równie w tym miejscu czerwonymi, nawet purpurowymi. No i te mokre spodnie... Otuliłem całość papierem toaletowym, tym razem suchym i naciągnąłem portki. Wyglądałem teraz pokracznie, z kroczem wypchanym jak u tamtego faceta w tramwaju, tyle, że on nie miał na pewno papieru w slipkach.

Zajęcia techniczne były ostatnią lekcją i po obiedzie w stołówce poszedłem do domu. Słowo 'poszedłem' nie oddaje do końca prawdy, stąpałem powoli, myśląc nad każdym krokiem i uważając, by tkanina spodni nie ocierała się o wnętrza ud. To niecałe pół kilometra szedłem dwadzieścia pięć minut. Gdy dochodziłem do mojego bloku byłem już całkiem spocony. A jeszcze zerwał się wiatr i spadł ulewny deszcz, co wcale nie ułatwiało sprawy. Im bliżej domu tym byłem bardziej zimny i mokry, zwłaszcza od pasa w dół. W domu jeszcze przed odrabianiem lekcji wysmarowałem krocze kremem, tym, który używam do opalania i wszystkich innych rzeczy związanym ze skórą. Jakoś dociągnąłem do wieczora, choć nie czułem się najlepiej. Mój przyjaciel był wyjątkowo spokojny, powiedziałbym nawet pokorny i nie myślałem o nim za wiele.
- Co ci? - zapytałem przed snem, kiedy oglądałem uda i sprawdzałem czy schodzi obrzęk.
Ale nie odezwał się, nawet nie drgnął. Cóż, jak strajk to strajk. Szczęściem ja też nie miałem zbytniej ochoty na zabawy i zasnąłem szybko.

Obudził mnie silny ból i parcie na pęcherz. Niestety, skoro opowiadam wam o przygodach związanych z moim przyjacielem, to pewnych rzeczy nie przeskoczę i muszę opowiadać o rzeczach, które przemilcza się w tak zwanym porządnym towarzystwie. Wiecie, sikanie i te sprawy. Tu jednak się przed tym nie ucieknie. Wiec wstałem, poszedłem do toalety, a mój przyjaciel pokorny jak nigdy, nawet wisiał zamiast sterczeć. Choć mi się bardzo chciało, spadło tylko kilka kropli, takim dziwnym, wąskim strumieniem a ostatnie były czerwone. Krew? - zdziwiłem się.
- Tak, krew - odpowiedziało moje maleństwo. - Doigrałeś się. Już nie będę powtarzał, że ostrzegałem, ale powiem teraz, że musisz coś z tym zrobić. Na coś takiego zupełnie nie byłem przygotowany i choćbym chciał sobie pomóc, i tobie przy okazji, nie da rady. Jestem chory po prostu.
- Jak to chory? - przeraziłem się. To ty też możesz zachorować?
- Jak widzisz mogę a ty się walnie do tego przyczyniłeś.
Walnie... Wyszczekane bydlę. Ale nie miałem już ochoty na polemikę, bo parcie na pęcherz nie ustawało a przyjaciel bolał od swojego początku aż po sam czubek.
- Może pójdziesz ze mną do lekarza? - zaproponował.
- Ty masz dobrze w tej główce? - zakipiało we mnie ze złości. - Jak ja ciebie pokażę lekarzowi?
- Normalnie, zdejmiesz spodnie, potem gacie i pokażesz.
Hmmm... Technicznie to rzeczywiście było proste. Tyle, że mój przyjaciel nie znał kilku innych okoliczności, na przykład takich, że będę musiał o tym powiedzieć rodzicom. Poza tym był jeszcze jeden problem - nikt go wcześniej nie widział. To znaczy odkąd pamiętam, bo już dość wcześnie kąpałem się sam. Ale wtedy takie rzeczy mnie nie interesowały. Ostatnio nie był zbyt grzeczny, wiec nie miałem żadnej pewności jak się zachowa w towarzystwie. Same kłopoty...
- Tylko nie mów, że ostrzegałeś - ostrzegłem tym razem ja.
- No rusz się, do ciężkiej cholery, mnie w środku coraz bardziej boli.
Na razie postanowiłem zjeść śniadanie i tu czekała mnie niespodzianka, przy każdym przełykaniu bolało mnie gardło. Celowo łykałem herbatę tak gorącą jakiej nigdy bym nie tknął ale niewiele to pomogło. Gdy tylko skończyłem pobiegłem do łazienki, bo parcie na pęcherz znów nie dawało mi spokoju. I znów to samo, kilka kropel i krew.
- No to masz okazję, żeby bez zbędnych rozmów z rodzicami iść do lekarza - powiedziało maleństwo. - Załatwisz gardło, mnie przy okazji też. Tylko bez żadnych wykrętów...

Czas w poczekalni do mojego rejonowego lekarza dłużył się niemiłosiernie. Były to jeszcze czasy, kiedy nie musiałeś pojawiać się w przychodni z rodzicami więc obyło się bez jednej kompromitacji. Jako że szczęście mnie raczej nie kochało, wiedziałem, że będzie następna. Przede mną było trzech pacjentów, dwie starsze panie, które ciągle rozmawiały o nieznanych mi chorobach i chłopak w moim wieku. Nie wyglądał wcale na chorego.
- Leszek jestem - przedstawiłem się.
- Jarek Jaskierski - powiedział Jarek Jaskierski.
- Odsuń się ode mnie, bo się zarazisz - powiedziałem. Poczekalnia była częścią długiego korytarza i było sporo miejsca.
- Nie wyglądasz na chorego - powiedziałem byle by tylko coś powiedzieć i nie musieć słuchać kobiet, które odpracowawszy szkarlatynę zabrały się za błonicę i dyfteryt. Nic mi te nazwy nie mówiły.
- No bo nie jestem - odpowiedział Jarek. Ja mam wadę, która będzie operowana. Natomiast ty wyglądasz na chorego.
Jarek nie chodził do mojej szkoły, ale do tej samej klasy, więc tematów do rozmowy znalazło się sporo. Jakoś fajnie się z nim gadało, dotychczas chyba nigdy nie czułem się tak dobrze rozmawiając z kimkolwiek innym. Ale jego choroba została na razie tajemnicą a ja specjalnie nie nalegałem. W międzyczasie lekarz przyjął obie kobiety i jeszcze starszego pana, którego zdecydowaliśmy się przepuścić. Nigdzie nam się nie spieszyło. W końcu nie było kogo już przepuszczać i Jarek wypchnął mnie pierwszego.
- Idź, bo ty jesteś chory.
- Ale ty byleś pierwszy.
- Nie szkodzi. Mnie się nic nie stanie.

Na tabliczce na drzwiach było napisane L. Sołtys, dr med. i spodziewałem się starszego pana w okularach, tymczasem w środku siedziała młoda kobieta w białym kitlu. Streściłem co mi jest ale na razie ograniczyłem się do górnych partii ciała.
- I to wszystko? - padło pytanie, którego bałem się najbardziej. Gdybym wiedział, jak to się skończy, powiedziałbym 'tak, oczywiście'. Ale mój przyjaciel zapiekł mnie potwornie, przypominając o swojej obecności.
- Nie... Jeszcze mam problemy... No wie pani, no z sikaniem.
- Oddawaniem moczu - powiedziała sucho lekarka.
Słyszałem i ten zwrot, ale raził mnie jeszcze bardziej niż to nieszczęsne prącie. Od nikogo żadnego moczu nie brałem, nie mam go wiec komu oddać.
- No tak... I jeszcze z prącia cieknie mi krew - powiedziałem czerwieniąc się jeszcze bardziej. I wtedy padło najmniej oczekiwane pytanie.
- Czy stało się to po stosunku płciowym?
Rany Boskie... Przypadkowo wiedziałem już co to jest, to było w tej książce o prokreacji, która ukradłem ze szkoły, opowiadałem już. Ale mnie podejrzewać o takie zbereźne rzeczy? Poza tym ja naprawdę wyglądam na swoje lata a niektórzy mówią, że nawet młodziej.
- Nie.
- To masz zapalenie cewki moczowej. W sumie nic groźnego ale jeszcze kilka dni się pomęczysz.
Po czym sięgnęła po receptę. Tego akurat bałem się najmniej, leki i tak kupowałem ja i już zdecydowałem, że te wszystkie dla mojego przyjaciela będą głęboko schowane przed rodzicami.
- Wypiszę ci streptomycynę, to dość silny antybiotyk i powinien pomóc na twoją cewkę moczową i na anginę.
Święci pańscy... Gdybym wiedział, że na to jest ten sam lek, w ogóle nie przyznawałbym się do niczego i milczał jak grób. Cóż, na drugi raz będę pamiętał. Pożegnałem się i wyszedłem na korytarz.
- Poczekaj na mnie - poprosił Jarek. - Nie będę tam za długo siedział.
Istotnie nie siedział za długo, choć musiałem w tym czasie iść do toalety. Od samego widoku lekarza człowiek zdrowy się nie staje, niestety, Gdy wróciłem, Jarek stał już na korytarzu.
- Myślałem, że sobie poszedłeś...
- Nie, byłem się załatwić.
- Znowu?
- No tak wyszło - odpowiedziałem wymijająco, nie chcąc go wtajemniczać we własne problemy. - A ciebie tak szybko załatwiła?
- Tak... Dostałem skierowanie do urologa.
- Co to za jeden? - zapytałem mając w uszach rozmowę tych starszych babć. Zdaje się, że ta nazwa też padła.
Widziałem, że Jarek krępuje się z odpowiedzią i ucieka wzrokiem gdzieś na bok. Czy tylko tak mi się wydawało...
- A to taki lekarz od moczu, siusiaków i tym podobnych. Myślałem, że będzie ten lekarz co zwykle, a tu baba.
- To ty też? - zapytałem zdumiony?
- Co: też? - nie zrozumiał Jarek. On ma fajny wyraz twarzy, kiedyś czegoś nie rozumie, zakłopotany i sympatyczny. Mógłbym dłużej patrzeć na jego buźkę.
- No bo, jakby ci to powiedzieć, ja też mniej więcej w podobnej sprawie... - był to pierwszy raz w życiu, kiedy przyznałem się do czegoś takiego, łamiąc daną samemu sobie obietnicę. Ale jemu chciałem to powiedzieć, nawet nie wiem dlaczego. Wydawało mi się w porządku, skoro on powiedział mi o takiej rzeczy. Poza tym przez tych kilkanaście minut szczerze go polubiłem.
- Wydawało mi się, że masz anginę?
- No nie tylko, coś jeszcze się przyplątało. I też wolałbym, żeby tam siedział facet.
Spojrzałem na zegarek. Piętnaście po pierwszej. Jeszcze apteka i nareszcie będę mógł iść do łóżka, dostałem tydzień zwolnienia. Z drugiej strony szkoda, że już trzeba się będzie pożegnać, pewnie już nigdy się nie spotkamy. Mieszkaliśmy na dwóch różnych osiedlach, co prawda graniczących ze sobą ale na przeciwległych końcach i raczej rzadko bywałem w jego okolicach jak i on w moich, mimo że oba łączy jedna ulica - Komandorska. Tyle że ja mieszkałem na Swobodnej a on na Drukarskiej...
- Zaprosiłbym cię do siebie ale ty musisz leżeć - powiedział Jarek obrzucając mnie krytycznym wzrokiem. - Można się z tobą jakoś skontaktować?
Podałem mój numer telefonu, który zapisał skrzętnie, gdy już staliśmy na przystanku tramwajowym na Ślężnej. Niestety jechaliśmy w zupełnie różnych kierunkach.

Nie cierpię być chory dłużej niż dwa, góra trzy dni. Czas dłuży się strasznie, nie można nawet wyjść do biblioteki po nowe książki, na dodatek trzeba leżeć w łóżku i nie wychodzić z domu. Moi rodzice co prawda pracują dom południa ale w takich sytuacjach kontrolują mnie telefonicznie i nie da się tak po prostu wyjść z domu. Tydzień zwolnienia to było coś, czego zupełnie się nie spodziewałem i nie miałem żadnych planów na ten czas. Zażyłem leki i zapakowałem się do łóżka.
- Świetnie się spisałeś - powiedział mój przyjaciel, kiedy kontrolowałem jak się czuje. Przejechałem go palcem po żyle od spodu i już tak nie bolało, choć ciągle jeszcze miałem kłopoty z sikaniem.
- Zrobiłem o co prosiłeś - powiedziałem skromnie.
- Słyszałem, byłem przy tym. A ta lekarka to jakieś durne babsko musi być. Mnie podejrzewać o takie bezeceństwa... Powinna się ze wstydu zapaść pod ziemię.
- A tu się wyjątkowo z tobą zgodzę - odparłem.
- A ja się cieszę jeszcze bardziej - dodał przyjaciel. - Zdaje się, ze nareszcie będę miał kolegę.
Jeśli chciał mnie zaszokować, to niewątpliwie mu się to udało.
- Już dawno miałem ci zwrócić uwagę, że ja też mogę się poczuć samotnie. I czują się. Nic tylko majtki, pisuary, spodnie, czasem kąpiel... Choć trzeba ci oddać, że ostatnio zaczynasz mnie głaskać.
- Pogłaskać cię teraz?
- Jeszcze nie, bo dalej mnie boli ta żyła. Darujmy sobie to dziś. A ja cały czas wracam do tematu kolegi. Już dawno miałem cię o to poprosić.
- Czy ty nie za mały jesteś? Wydawało mi się, przynajmniej z tego co słyszałem, że jeszcze trochę czasu musi minąć...
- No niby tak - stropił się - ale już mi się nudzi samemu. Jak mnie zapoznasz z dobrym kolegą, to nic złego się nie stanie. A zdaje się, że są na to jakieś szanse, przynajmniej tyle udało mi się podsłuchać.
- To brzydko tak podsłuchiwać, chociaż muszę ci powiedzieć, też mnie ciekawi ten przyjaciel mojego kolegi i to, co jest z nim nie tak. Ale z drugiej strony... Trochę się tego boję. Jak on nie będzie chciał o tym rozmawiać... To i tak wszystko się rypnie.
- Bądź ostrożny, tyle ci powiem. A chyba jesteś na dobrej drodze, mam takie przeczucie. Nie dałem ci znaku, bo na razie jestem zbyt chory...
- Biedactwo...
- Nie żartuj sobie. Ten Jarek jest nawet niczego sobie, zauważyłeś? Te jego dołki na policzkach, te dwa wysunięte zęby jak u królika, te żywe oczy... To musi być inteligentna bestia.
- Ale on mi nie dał nawet swojego numeru telefonu...
- Bo nie wszyscy mają. Poczekaj po prostu, mówię ci na moje wyczucie, odezwie się szybciej niż myślisz. Wiesz co on teraz robi? Leży w łóżku i też rozmawia ze swym chorym przyjacielem. I zachodzi w głowę, na cóż to ja mogłem zachorować...
- Ty nie masz o sobie zbyt wysokiego mniemania? Sądzisz, że naprawdę zajmuje się takimi głupstwami?
- Jak ty to nazywasz głupstwem, to nie mamy chyba o czym rozmawiać. Nie zauważyłeś ostatnio, że to ja ciągle mam rację a nie ty? Ja po prostu wiem do czego jestem stworzony i zachowuję się zgodnie z pewnymi regułami. To ty się wydurniasz tak, że głowa mała. A z ta wczorajszą wodą to już przegiąłeś ostatecznie.
- Spać mi się chce... Pogłaskać cię na dobranoc?
- Daj ty mi lepiej spokój. Te antybiotyki cię osłabiają a mnie razem z tobą. No, pożegnaj mnie i dobranoc...
I tyle było na tamten dzień.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3172
Przeczytał: 88 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 16:34, 24 Gru 2014    Temat postu: Rozmowy z przyjacielem (6)

Rano poprosiłem ojca, który wychodził do pracy, żeby mi kupił coś do czytania. Nie chciałem go wysyłać do biblioteki, bo zdaje się sam miał jakąś książkę do oddania od dwóch miesięcy i wolał się tam nie pokazywać. Jednak bibliotekarka pamiętała i przypominała mi to za każdym razem. Ponieważ ojciec tę książkę gdzieś posiał, zdecydował, że lepiej wydać kilkadziesiąt złotych na mnie niż iść i świecić oczyma. Nawet nie pytał szczególnie co bym chciał, powiedział tylko, że wybierze coś odpowiedniego. Ładnie, ojciec i jego 'odpowiednie' książki... Pewnie będzie coś o historii, jak go znam. Tymczasem mnie interesowało zupełnie co innego. Wyszedł nie pytając mnie w ogóle o zdanie. Cały dzień łudziłem się, że zadzwoni Jarek, ale jeśli na coś liczyłem, to srodze się rozczarowałem. Pozostało mi tylko rozwiązywać krzyżówki i czekać na ojca jak na zmiłowanie.

Przyszedł z pakunkiem z Domu Książki, trochę za grubym jak na jedną pozycję. Cóż, ogólnie uważam, że mój ojciec potrafi być nieco wredny, jednak nie sposób mu odmówić dobrego serca. Jak się stara to prawie zawsze potrafi. W ogóle ostatnio zaczynamy się lepiej rozumieć. W dzieciństwie nie stroił od połajanek i złośliwych uwag, teraz uspokoił się trochę. Mogę powiedzieć, że nawet go lubię, w przeciwieństwie do mojej mamy, którą lubię coraz mniej. Oczywiście ją kocham, jak to matkę, ale mogłaby być mniej histeryczna, bardziej opanowana i mniej gderliwa. O ile przeszkadzały mi niektóre odzywki ojca, zawsze były konkretne, jak to u inżyniera. Zrób to, nie rób tego, to jest dobre, tamto złe. Tymczasem matka od razu wysnuwała tysiące teorii, pouczeń, szukała zagrożeń tam gdzie ich nie ma. Na przykład żebym nie jeździł tramwajem bez biletu, bo może się stać masa nieszczęść. Czy ja kiedykolwiek jechałem bez biletu? Jeśli jeżdżę tramwajami to prawie zawsze z ich polecenia i dostaję bilet albo pieniądze. I wszystko w ten deseń. Dlatego chyba o wiele lepiej rozumiałem si e z ojcem i coraz częściej przyznawałem mu, że miał racje karcąc mnie za to i owo.

Tym razem mnie nie skarcił a przyszedł do pokoju z tajemniczą miną. Powoli i pieczołowicie rozwijał pakunek z księgarni.
- Tu jest coś co lubisz, przewodnik po Sudetach. Dopiero wyszedł, więc na pewno nie masz.
Jeśli go nie uściskałem to tylko dlatego, że byłem bardzo obolały. Ale niespodzianka, i kto by to pomyślał! Mój własny ojciec, który w kółko gderał, że za długo siedzę nad mapami zamiast uczyć się porządnych rzeczy. No no...
- Tu masz coś do czytania, nie znam, ale w księgarni powiedzieli, że dobre - powiedział prezentując powieść Niziurskiego. Akurat jego już czytałem i wyjątkowo mi leżał, ale akurat 'Klubu Włóczykijów' zupełnie nie znałem, Byłby drugi powód do rzucenia się mu na szyję. No ale poczekajmy, czym mnie jeszcze zaskoczy.
- A tu... - w ręce trzymał ostatnią książkę, ale tak, bym nie widział tytułu. - Ja wiem, że powinienem o tym z tobą porozmawiać, bo już jesteś w odpowiednim wieku, ale wiesz, jakoś mi trudno. Przeczytaj to i weź to sobie do serca. Zwłaszcza jeśli chodzi o pewne rzeczy... No wiesz, takie bardziej osobiste. Rozumiesz, mamie ostatnio jest bardzo niezręcznie zmieniać ci pościel. Może o pewnych rzeczach nie wiesz, jest czas, abyś się dokształcił. To mówiąc podał mi 'Książkę dla chłopców' Jaczewskiego.
- Nie zrozum mnie źle - tłumaczył się dalej - ja wiem, że każdy chłopak tak ma. A ty robisz czasami takie rzeczy, które wywołują u mamy zażenowanie. Pamiętaj, ona jest kobietą.
Niewiele zrozumiałem z tego bełkotu. To było zupełnie niepodobne do mojego ojca, takie klamkowanie się.
- Konkretnie co? - zapytałem.
- No wiesz... Choćby te plamy na prześcieradle. Jeśli możesz, nie zostawiaj ich. Jak już musisz to... No wiesz, miej w kieszeni od piżamy kawałek chusteczki, papieru toaletowego. I koniecznie to wyrzucaj, bo to później strasznie śmierdzi. Majtki też byś dawał do prania czystsze... Ile ja się musiałem nasłuchać, nawet sam nie wiesz. Już nie mówię o innych rzeczach.
- Jakich innych? - zapytałem zaskoczony.
- No wiesz, mama się boi, że poznasz jakąś pannę i... No wiesz. Coś się stanie. No bo już na dobrą sprawę możesz. Teraz ona cały czas biadoli, żeby ciebie mieć na oku.
Akurat odmalowany przez ojca portret biadolącej matki niespecjalnie mnie zdziwił, zdziwiłbym się raczej, gdyby przeszła nad sprawą do porządku dziennego.
- A tak, tylko miedzy nami dwoma, masz już jakąś?
- Co też tata... Jestem chyba za młody, aby myśleć o tych rzeczach.
No i bach, tego samego dnia zostałem zapytany dwa razy o to samo. To już wolałem raczej błądzącego po omacku ojca niż wyszczekaną pigułę. Pies ją drapał.
- No ja twoją mamę poznałem jak miałem trzydzieści lat. A wcześniej... Kiedy indziej o tym pogadamy.
Faktycznie na tle ojców innych kolegów i koleżanek z klasy mój ojciec był zdecydowanie najstarszy. Kiedyś mi się to nie podobało, jeden kumpel zaczął nawet żartować, że mam dziadka a nie ojca, ale z czasem doceniłem jego wiek.
- To co, umowa stoi?
- Pewnie! - odpowiedziałem.
- Jest jeszcze jedna sprawa... No taka mało przyjemna.
- To znaczy?
- Mama chciałaby wiedzieć czy się prawidłowo rozwijasz.
- No przecież chodzę do lekarza, gdyby coś było nie tak, dawno by było wiadome. Nie wiem o co jej chodzi.
- No jakby to powiedzieć...
- Normalnie, tato.
- No żebym zobaczył, czy u ciebie wszystko w porządku. No wiesz, gdzie.
Jeśli on robił takie długie podchody tylko po to, aby mi to powiedzieć, nawet kupił książkę i pokonał tyle wstydu, to trzeba było to uszanować. Chociaż znając własną matkę nie mogłem spodziewać się czegokolwiek innego. Jej przeczulenie na moim punkcie zaczynało mi uwierać coraz bardziej.
- Tacie chce się to robić? - zapytałem z gorącą nadzieją na odpowiedź odmowną.
- W sumie... Wiesz, jesteśmy rodzicami i tutaj mamę będę popierał. Jeśli coś jest nie tak, to lepiej, żeby zająć się tym teraz. A jak jest w porządku, to się nie masz czym przejmować.
- Ale ja... No wstyd mi tak przed tatą, chyba tata rozumie.
- Wiesz że mi też trochę wstyd przed tobą? To tak jakbym ukradł tobie trochę twojego własnego życia, takiego, które masz wyłącznie dla siebie, no ewentualnie dla tej twojej panny.
- Tata, daj mi trochę czasu, to dla mnie też jest nowość. Jak to mama mówi, chciałbym się z tym przespać.
Zauważyłem, że ojciec jest również zadowolony.

- No widzisz, nawet naczelny wódz tego plemienia chce cię obejrzeć - powiedziałem podczas wieczornego spotkania z moim przyjacielem.
- Jak ci mówiłem, że jestem ważny, to darłeś ze mnie łacha. Zupełnie niepotrzebnie. A ojca się nie wstydź i ja się go nie będę wstydził. Pamiętaj że jego przyjaciel jest również moim ojcem.
- I nie zrobisz mi głupiej niespodzianki?
- Postaram się nie. A nawet jak się coś przydarzy, wstydu nie będzie. A zmieniając temat, słyszałem, że się trochę dokształciłeś na mój temat?
- Nawet nie trochę a sporo. Zwracam honor, w wielu miejscach się myliłem. Traktowałem cię źle. Powinienem bardziej o ciebie dbać.
- Jeszcze będziesz miał tę szansę - odpowiedział mój przyjaciel. - Pamiętaj, że mnie trzeba codziennie myć.
- Najpierw daj się odrzeć ze skóry, bo czytałem, że to musi schodzić.
- Dobrze czytałeś. To już jest na ostatnim etapie, przyjrzyj się, łepek już wychodzi do połowy, Tak jak piszą, ponaciągaj go trochę...
Ochoczo rzuciłem się do wykonywania polecenia zapominając, że jeszcze jestem chory. Co prawda nie było już krwi, ale dalej bolało.
- Ale do cholery nie teraz! - wrzasnął przyjaciel a ja skuliłem się z bólu. Faktycznie, zadziałałem trochę zbyt pochopnie.
- A to wszystko co piszą o tej twojej koleżance? No wiesz której. - Musiałem zadać to pytanie. Co prawda jeszcze nie przeczytałem całej książki ale już zaczynały mi się rysować pewne problemy i to takie, które wolałbym raczej rozwiązać wcześniej niż później. Czytając o tych wszystkich tajemniczych instrumentach do rodzenia dzieci w ogóle nie doznawałem żadnej ekscytacji, żadnego podniecenia, nic. Są bo są, pełnią swoją funkcję i to mi wystarczy. Nie miałem zamiaru się nimi głębiej interesować. Już sam fakt, że w tamtym miejscu jest dziura, nie zachwycał mnie specjalnie.
- Tym się za bardzo nie interesuj, przynajmniej na razie - odparł przyjaciel. Myślenie na ten temat nic ci nie da. Naprawdę nic. Rób po prostu to co uważasz za słuszne i to co przyniesie życie. Później może będzie inaczej ale... O to będziemy się martwić później.

Następnego dnia był piątek i mama wyjechała do ciotki Zyty do Opola i to na cały weekend. Jarek dalej nie dzwonił, pewnie o mnie już zapomniał na dobre. A ja sobie czytałem Niziurskiego ciesząc się, że nareszcie jest w domu święty spokój. Ojciec siedział nad sterta rysunków technicznych i klął na czym świat stoi więc i jego miałem z głowy. Jak się jednak okazało, nie do końca. Obejrzeliśmy jakiś tandetny film w telewizji a ojciec popijał piwo, czego nigdy nie robił przy matce. Gdyby to było jedno, nie zwróciłbym jakoś szczególnie uwagi, ale on tego wyżłopał aż trzy butelki, czyli grubo poza swoją normę. Nigdy przy mnie nie był pijany i to mnie bardzo cieszyło, wiedziałem, jakie problemy mogą być z pijanymi rodzicami, był to temat, który, acz rzadko, kursował miedzy kolegami.
- Tobie też małą szklankę? - zapytał znienacka, zaskakując mnie kompletnie.
- Ja wiem... - odpowiedziałem z wahaniem w głosie. Nigdy jakoś nie miałem pokusy spróbować alkoholu, piwo znałem wyłącznie z zapachu, przyznam, że nawet przyjemnego.
- W Czechach w każdej knajpie podaliby ci piwo przed obiadem - powiedział ojciec. - A że na wakacje jedziemy do Czech, warto potrenować a już poza tym wszystkim wolałbym, abyś pierwsze piwo wypił jednak w jakichś kulturalnych warunkach a nie z kolegami w krzakach - puścił do mnie perskie oko, wziął butelkę i nalał mi szklankę. Musze powiedzieć, że smak piwa nie zaskoczył mnie jakoś specjalnie a nawet przypadł do gustu. Było to dobre piwo, jak twierdził ojciec, markowy pilzner. Właściwie to chciałem, by mi nalał jeszcze jedną szklankę, ale dałem spokój. Może będzie następna okazja.
- To co, wykapiemy się? - powiedział gdy film dobiegł końca.
- Ja pierwszy - powiedziałem. No chyba że tata chce...
- Nie to miałem na myśli - powiedział ojciec. - Wykapiemy się razem?
A wiec tak sobie to zaplanował... Mimo, ze jeszcze byłem chory, czułem się już o wiele lepiej no i mój przyjaciel zdrowiał w oczach, przede wszystkim już tak nie bolał jak do tej pory. Obleciał mnie mimo wszystko strach. Ale pokusa zobaczenia przyjaciela naczelnego wodza tego domu była o wiele większa -zakładając, że będzie na tyle honorowy i też się rozbierze.
- No... Możemy.
Do łazienki wszedłem stremowany, choć szumiący w głowie alkohol dodawał mi odwagi. Po chwili wszedł również ojciec.
- No to co, rozbieramy się - powiedział.
Gdy byliśmy w samych gaciach, dosłownie nas zamurowało.
- No zdejmuj pierwszy.
- Nie, to tata zdejmuje pierwszy. Tata jest starszy - czasem bycie młodszym jest jednak wygodne i wykorzystałem to bezlitośnie. Ojciec posłusznie zdjął slipy a ja chwile później zrobiłem to samo.
Przyjaciel wielkiego wodza spodobał mi się od razu i odnosiłem się do niego z najwyższym szacunkiem. Ojciec tymczasem wpatrywał się we mnie jakby mnie widział po raz pierwszy w życiu.
- Ty już nieźle się rozwinąłeś - powiedział. - Myślałem, że nawet nie masz włosków.
- No... Od niedawna - powiedziałem.
- Poczekaj, będziesz miał więcej. A, jeśli można zapytać... Ile?
- Co: ile?
- No... Wiesz. Jak ci się wyprostuje. Tak z ciekawości pytam.
- Nie wiem, nie mierzyłem, po co mi to wiedzieć?
- Każdy facet musi wiedzieć jakiego ma długiego. Żebyś ty słyszał te rozmowy na budowie... Czasem to nawet licytują się, jakby to był jakiś szczególny powód do dumy.
Chciałem zapytać o to samo ojca ale po pierwsze wstydziłem się, po drugie - sama liczba raczej by mi nic nie dała, nie miałem na tyle wyobraźni. Jeszcze nie.
- A ta skórka...
- Napletek - poprawiłem go świeżo poznaną terminologią z książki.
- O właśnie, ale ja nie lubię tych lekarskich słów. Dla mnie zawsze będzie skórka. Ściągasz ją?
Zademonstrowałem ojcu, dzieląc się wątpliwościami.
- Chyba jest o kej, mnie zeszła do końca jak miałem chyba siedemnaście lat. No to fajnie, że mamy to załatwione, teraz ci dam spokój do końca życia - klepnął mnie po ramieniu. A ja musiałem stwierdzić, że ten barczysty, rosły mężczyzna z wyraźnie już zarysowanym brzuchem nawet mi się podobał. Trochę rozczarowany kończyłem kąpiel.
- Będę tatę czasem prosił o umycie pleców, dobra? - zapytałem.
- A sam nie możesz?
- Ale to nawet fajne jest, sam tata przyzna.
- Przyznam - powiedział i jeszcze raz klepnął mnie w ramię.

- No, wszystko poszło perfekcyjnie - powiedziałem wieczorem do mojego przyjaciela. - A jak ci się podobało?
- Poznałem mojego ojca. Nawet nawet... Zapomniałem ci powiedzieć, byś mnie zmierzył, zawsze chciałem wiedzieć, jaki jestem duży. Możesz to zrobić teraz?
- Czemu nie? - zapytałem i wyruszyłem na poszukiwanie linijki. Mierzenie dało wynik dziewięciu centymetrów. W książce pisali od trzynastu do szesnastu... Ale mi dopiero zaczął rosnąć.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3172
Przeczytał: 88 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 3:00, 25 Gru 2014    Temat postu: Rozmowy z przyjacielem (7)

W sobotę do południa, kiedy ojciec pojechał już do pracy, zadzwonił telefon. Nie spodziewałem się cudów, albo matka pytająca o to, czy jeszcze boli mnie gardło albo też któryś z kolegów z pytaniem o moje zdrowie - o ile ten telefon w ogóle był do mnie.
Był, choć na początku nie mogłem rozszyfrować głosu i dopiero imię i nazwisko potwierdziło, że jest to ktoś, na kogo czekam.
- Jak się czujesz? Lepiej?
- Lepiej.
- Sorry, że nie zadzwoniłem wcześniej, po prostu nie było jak, klasówka za klasówką. I tak bym nie przyszedł. Dzisiaj miałem historię, godzinę wychowawczą a z wuefów jestem zwolniony. Nie chcę się napraszać, ale mogę odwiedzić ciężko chorego.
W latach siedemdziesiątych nauka w szkołach trwała sześć dni w tygodniu, choć w sobotę miało się rzadko więcej niż cztery lekcje. Choć dla Jarka los był i tak łaskawszy, ja nie mógłbym się tak spokojnie urwać po dwóch godzinach.
- Pewnie że przyjedź, co prawda jestem sam w domu, ale... Chyba nie jesteś bandytą i nie zamordujesz mnie uciekając z domu z kosztownościami w postaci czarno-białego telewizora i magnetofonu...
Wiedziałem, że matka zamordowałaby mnie za wizytę kogoś, kogo nie znam w czasie, kiedy nikogo nie ma w domu. Już i tak nie lubiła, kiedy przychodzili do mnie koledzy, chociaż nigdy nie powiedziała tego głośno. Znam jednak własną matkę na tyle, że umiem odgadnąć co jej się podoba a co nie. Wizyty moich kolegów a zwłaszcza ostatnio koleżanek należały zdecydowanie do tej drugiej kategorii. A już szczytem było wchodzenie do mojego pokoju pod byle jakim pretekstem, na przykład poprawienia firanek. Dobrze że nie szukała obroży dla psa, którego nie mamy. Tym razem matka przebywała w prastarym piastowskim grodzie nad Odrą - jak ostatnio w telewizji nazwali Opole, i raczej nie była groźna.

Jarek, mimo że był w moim wieku, wyglądał zupełnie inaczej niż ja. Ja przy nim byłem mikrusem, on był wyższy, tęższy, choć jeszcze nie gruby, no i miał czarne włosy, podczas gdy ja bylem jasnym blondynem. To chyba pierwsza osoba w moim życiu, na wygląd której zwróciłem uwagę. Nie, jeszcze inaczej. Nigdy dotąd nie było tak, że ktoś mi się zdecydowanie podobał - albo mi się nie podobali, albo byli najwyżej neutralni. Jeśli ktoś nie miał kręconych włosów, tykowatych nóg czy twarzy Frankensteina, po prostu automatycznie był lokowany w grupie neutralnej. Jarek był pierwszą osobą w moim życiu, o której mogłem powiedzieć, że mi się podoba. Tyle że na razie nie wiedziałem o nim zbyt wiele, poza tym, że w szkole narzekał mniej więcej na to samo co ja. Dlatego czekałem na niego z lekkim zdenerwowaniem. A co będzie, jak nie będziemy mieli o czym ze sobą rozmawiać? Ubierze się i wyjdzie? A jak ja będę chciał żeby wyszedł? Brak obycia towarzyskiego zaczynał mi coraz bardziej doskwierać.

Jarek miał go więcej, gdyż zjawił się prawie natychmiast i już na początku wręczył mi kawałek sernika.
- Mama dała, żebyśmy się nie zagłodzili - powiedział. Lekka przesada, nie wyglądał na specjalnie zagłodzonego.
- Mama wie, że tu jesteś?
- Pewnie, a czemu nie? Robię coś złego?
W sumie nie ale ja raczej bałbym się powiedzieć własnej matce, że idę do kogoś, z kim spędziłem dotychczas pół godziny. No i te pytania: a kto to, kim są rodzice, do której szkoły chodzi, do którego kościoła...
Zwlokłem się do kuchni po talerzyki. Cholera, przydałby się szlafrok na taką okoliczność, w filmach ludzie chodzą po domu w szlafrokach. A jak ja wyglądam, w piżamie? Fajnie, wizyta zaczęła się od obciachu. Krojąc ciasto zastanawiałem się gorączkowo o czym rozmawiać żeby było ciekawie a żeby nie wyjść na idiotę. Do tej pory jeszcze na nikim nie chciałem wywrzeć dobrego wrażenia i nie bardzo wiedziałem jak to się robi. Po prostu rozmawiało się z ludźmi a jak temat się zgrał i nie było już o czym gadać to się odchodziło. Tu nie było tak prosto. Gdy wróciłem do pokoju Jarek stał odwrócony do mnie tyłem i przyglądał się mojej biblioteczce. Nawet nie zastanawiałem się, dlaczego patrzę się na jego tyłek, w ogóle chyba nie myślałem o niczym.
- Te mapy przedwojennego Wrocławia są autentyczne?
- Jak najbardziej. Znalezione na strychu tego poniemieckiego domu na Szczęśliwej, który rozebrali kilka lat temu.
- Mogę?

A ja się martwiłem o to, że nie będzie o czym rozmawiać... Jarek był kopalnią wiedzy o przedwojennym Wrocławiu, mnie bardziej interesowało to co się z miastem działo po wojnie, a sporo wiedzy miałem od ojca, który był inżynierem budownictwa i już w latach pięćdziesiątych stawiał miasto na nogi. Do rzeczywistości sprowadził nas dopiero zgrzyt klucza w zamku.
- O cholera, ojciec...
- A co, miało mnie tu nie być? - zapytał przestraszony Jarek. - To trzeba było...
- Ciii - powiedziałem bo ojciec był już w przedpokoju. Ledwie się rozebrał, od razu zajrzał do mojego pokoju.
- Dzień dobry, widzę że masz gościa.
Odkrycie na miarę wynalezienia oczu. Dlaczego dorośli mówią takie głupoty? Przecież trudno nie zauważyć obcego człowieka w pokoju trzy na cztery i nie jest to włamywacz ani listonosz ani nie stoi przy mnie z nożem przytkniętym do gardła. Logiczne że musi być moim gościem.
- Poznajcie się: to jest Jarek Jaskierski a to mój ojciec, Stefan Madejski - powiedziałem zastanawiając się co pisał Kamyczek w Przekroju: czy najpierw przedstawiamy osobę mniej ważną ważniejszej czy na odwrót. No i kto w tym momencie jest ważniejszy?
- Znam jednego Jaskierskiego, Dionizy, inspektor nadzoru budowlanego. Bardzo porządny chłop.
- To mój ojciec.
- To ty syn Dyzia jesteś? No kto by się spodziewał, jaki ten świat jest mały... A w ogóle to skąd się znacie, bo zdaje się, że on mieszka gdzieś na Krzykach?
Powiedzieć prawdę czy nie? Gdyby nie to, że jarek był w moim pokoju, pewnie bym wymyślił coś o religii czy czymś podobnym. Niestety na miejscu był ktoś kto mógł zweryfikować to kłamstwo, a trudno kłamstwem wywrzeć na kimś dobre wrażenie. Powiedziałem więc prawdę.
- Wpadaj częściej - powiedział ojciec, kiedy Jarek ubierał się do wyjścia a znając mojego ojca wiedziałem, że tym razem nie jest to odzywka grzecznościowa. No i w taki sposób Jarek stał się u nas bardzo częstym gościem a ja dziękowałem w duchu pierwszemu w życiu istotnemu zbiegowi okoliczności.

No i jak? - zapytałem przyjaciela wieczorem.
- Pozytywnie.
- Raczej nie szalałeś za bardzo...
- Spokojnie, na wszystko przyjdzie czas - odpowiedział mi niezrażony. - Najpierw się dobrze poznajcie a później pogadamy. Na razie nie daliście mi żadnej szansy, oglądając jakieś stare papiery i kłócąc się czy linia tramwajowa jechała tędy czy tamtędy. Ale to bardzo pozytywny objaw. Czuję, że z tego coś będzie. Tylko nie rób głupot - dodał nie precyzując na czym te głupoty miałyby polegać.
- Pogłaskać cię?
- Jak ci się chce...
Chciało mi się, ale również chciało mi się go trochę pogimnastykować. Wczoraj widziałem główkę przyjaciela naczelnego wodza tego domu i wiedziałem już jak to ma wyglądać. Ciągnąłem skórę na dół i śliski łepek, który pokazywał się na czubku, już był jakby większy. Tak w ogóle to nasze wieczorne rozmowy mają pewien rytuał, zazwyczaj leżę na łóżku przy włączonej lampce nocnej, by mieć na niego lepszy widok, ze spodniami opuszczonymi do kolan. Nie lubię jak gumka od piżamy uwiera mnie w jądra, lubię zupełny luz. I choć u nas w domu panuje niepisany zwyczaj niewchodzenia do cudzych pokoi wieczorem, zawsze jest ryzyko, że ojciec lub matka sobie o czymś przypomną i wejdą poinformować. Dlatego zazwyczaj nasłuchuję co się dzieje w domu. Tego wieczora jednak mój instynkt mnie zawiódł. Gdy zorientowałem się, że w przedpokoju jest jakiś ruch, było już za późno, ojciec stał w drzwiach. Nie od razu go zauważyłem, zajęty moim przyjacielem. Jednak gdy tylko zobaczyłem jego barczystą sylwetkę w drzwiach, z nerwów nie mogłem nawet znaleźć spodni od piżamy.
- Tylko pamiętaj o chusteczce - powiedział ojciec i wyszedł z pokoju. I jak go nie lubić? Od pewnego czasu coraz bardziej przekonuję się do tego człowieka, którego w dzieciństwie nie cierpiałem i buntowałem się kiedy tylko miałem okazję. Tylko pozostał jeden mały problem - czy mam iść i go przeprosić? Bo mimo wszystko czułem się bardzo głupio. Z miejsca skonsultowałem to z moim przyjacielem.
- Sam nie wiem - przyznał bezradnie - ale może powstrzymaj się kiedy ja jestem taki... No wiesz. To że raz widział wcale nie musi znaczyć, że powinien widzieć następny.
- I to wystarczy?
- Jak najbardziej. Nie rozpieszczaj go bo w tym miejscu to on popełnił gruby nietakt. Jesteś już w takim wieku, ze powinien pukać przed każdym wejściem do pokoju. Miałbyś czas na schowanie mnie i święty spokój.
Jednak długo nie musiałem czekać na ciąg dalszy. Rozległo się ciche pukanie do drzwi.
- Proszę bardzo - powiedziałem na głos, zdecydowanie, odważnie. Nie musiałem zgadywać, kto wszedł do mojego pokoju.
- Lesiu....
- Tata, ile mam cie prosić abyś do mnie nie mówił Lesiu? Już nie unieszczęśliwilibyście, Boże co za słowo, mnie bardziej żadnym imieniem. Wystarczy, że mam Leszek, co brzmi jak mały chłopiec.
- No nie wściekaj się tak - powiedział ojciec. - Chce cię po prostu przeprosić za niespodziewane najście. Głupio mi, nie mogłem zasnąć, bo widziałem coś, czego nie powinienem.
- Trudno - powiedziałem siląc się na najbardziej obojętny ton jaki był w moim zasięgu - czasem tak bywa. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, przynajmniej już tata nie będzie mnie pytał o wymiary. Stwierdzono naocznie.
Ta rozmowa dawała mi więcej przyjemności niż się spodziewałem, dodatkowo mdłe światło robiło całkiem przyjemny nastrój. W zasadzie powinienem się domagać pewnej informacji w rewanżu, Jeszcze miesiąc temu w ogóle nie przyszłoby mi to do głowy, a już najmniej pytać o to własnego ojca.
- No nie jest źle - powiedział ojciec. - A będzie jeszcze lepiej. Jak dojdziesz do szesnastu, masz u mnie szampana - powiedział wesoło.
Jak to ugryźć? Mam!
- I już będę lepszy od taty?
- Powiedzmy, że równy. OK łobuzie? I pamiętaj o tym by nie brudzić pościeli. Co ja mam z tą twoją mamą... - powiedział już zupełnie innym głosem. Powinienem już wtedy wyczuć przestrogę, jednak odebrałem to o wiele bardziej naturalnie, mnie też często zachodziła za skórę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3172
Przeczytał: 88 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 3:00, 25 Gru 2014    Temat postu: Rozmowy z przyjacielem (8)

W nocy śniły mi się same głupoty. Że znów do mnie przyszedł ojciec, tym razem z długim centymetrem krawieckim i zaczął mi mierzyć. Obudziłem się w środku nocy i od razu mi coś nie grało. Przejechałem ręka po podbrzuszu - mokre. Chyba się nie zesikałem? Dla pewności podsunąłem rękę do nosa. Nie, to było co innego. Ale, do ciężkiej cholery, przecież nic takiego nie robiłem? Dywanik w trybie natychmiastowym dla mojego przyjaciela był nieuchronny.
- Nie chce mi się z tobą gadać ale muszę. Co ty najlepszego wyprawiasz? Miało być czysto.
- To znów twoja wina - odezwała się złośliwa bestia z satysfakcją w głosie.
- Czy ty zawsze będziesz zrzucał z siebie odpowiedzialność? To nie ja a ty popłakałeś się ze szczęścia tym razem. I to dość mocno. A ja się będę musiał z tego tłumaczyć - powiedziałem, rozpaczliwie czyszcząc prześcieradło.
- Tak, tylko nie ja a ty myślałeś o głupotach przed snem. A teraz jak zwykle wszystko na mnie - powiedział obrażony i już więcej się do mnie tej nocy nie odezwał.
Z niezłym pasztetem mnie zostawił. Przewidywałem, nader zresztą słusznie, że tego typu historie będą się jakiś czas powtarzać. Lubię sobie czasami pomarzyć przed snem i to coraz częściej i coraz odważniej.

Zacząłem więc kombinować jak znaleźć jakiś w miarę niezawodny sposób na te nocne niespodzianki. Najlepiej go czymś zawiązać, tylko czym? Na razie nie spowiadałem się co dla niego szykuję, wyjdzie w praniu. Podwiązanie jednak nie wchodziło w grę, nie lepiej w coś go wsadzić? I tu z pomocą przyszła mi niezastąpiona Książka dla chłopców, z której dowiedziałem się o istnieniu czegoś takiego jak prezerwatywa. Co prawda jej przeznaczenie było inne ale może i w tym będzie pomocna? Wiele na jej temat nie było, tyle że lest z lateksu i się ją nakłada. Zatem zadanie numer jeden - zdobyć prezerwatywę. W kioskach były, ich handlowa nazwa to eros. Zdecydowałem że kupię dwie na próbę. Cena była przystępna, to złoty pięćdziesiąt to żaden wydatek, paczka najtańszych papierosów, sportów kosztowała trzy pięćdziesiąt. Tylko gdzie je kupić? Cos mi mówiło, że to towar trefny i że trzynastolatek może mieć kłopoty z zakupem. Kioski na północnych Krzykach z góry odpadały, w większości znałem kioskarzy a oni mnie, w niektórych znano również rodziców. W centrum zawsze kolejki, trzeba wybrać coś spokojniejszego. Usiadłem nad moim ukochanym planem Wrocławia i zacząłem kombinować. Leśnica za daleko, Księże Małe - nigdy ich nie lubiłem. Co będzie to będzie - pomyślałem wychodząc z domu. Na Powstańców Śląskich wsiadłem w dwudziestkę i pojechałem na Grabiszynek. Gdzieś koło Inżynierskiej znalazłem kiosk, w którym siedziała znudzona starsza pani.
- Poproszę dwa erosy.
- Młodzieży nie sprzedajemy, Musisz mieć osiemnaście lat - odparła. Wsiadłem w najbliższy tramwaj jadący Grabiszyńską do centrum i wypatrzyłem kiosk przy ulicy Lwowskiej. Tym razem kioskarzem był jakiś facet, na moje oko po trzydziestce.
- Są może erosy?
- Spadaj gówniarzu!
I tyle było z moich zakupów w tamtym miejscu. Czy rzeczywiście to taki przeklęty przedmiot? Z zakupu zrezygnować nie zamierzałem, jednak po dotychczasowych doświadczeniach lepiej mieć jakieś sensowne tłumaczenie. Hm, zgodnie z tłumaczeniem w książce, erosy robi się z lateksu, trzeba tylko jeszcze wiedzieć co to jest... Na logikę plastik albo guma. No to po prostu powiem, że potrzebuję lateksu. Uzbrojony w wytłumaczenie podszedłem do kiosku na placu PKWN. Tym razem sprzedającym był starszy facet.
- Poproszę dwa erosy.
Popatrzył na mnie podejrzliwie, po czym niechętnie sięgnął do pudełka i mi je podał.
- A na co ci? Nie za młody jesteś? No ale jak masz zrobić jakąś głupotę...
- Potrzebuję lateksu.
- A nie lepiej gumowe rękawiczki? Też są z lateksu.
Cholera... Na to nie byłem przygotowany. Na szczęście z tyłu ktoś stanął więc facet bez ceregieli podał mi erosy i zainkasował zapłatę. Czegoś nie rozumiałem. Czy jeśli ktoś idzie do sklepu kupić chleb to sprzedawca pyta się do czego jest potrzebny? Albo przestrzega by za dużo nie jeść? Nie. To dlaczego robi się ceregiele przy sprzedaży prezerwatyw?

W domu aż mnie korciło, by przetestować zakup, ale rodzice jeszcze nie spali, musiałem odczekać swoje. Mój przyjaciel chyba domyślał się, że szykuje się coś dziwnego, bo gorączkował się dobre pół godziny przed pójściem do łóżka. Traf chciał, że miałem sporo zadane i musiałem przedłużyć odrabianie lekcji. Jednak pod koniec nie mogłem już myśleć o niczym innym. No i wreszcie nadszedł ten moment. Na szczęście na opakowaniu był poglądowy rysunek, jak to się nakłada. Umieścić na czubku i rolować w dół. Jako syn inżyniera byłem już niezły w czytaniu rysunków poglądowych, szkiców i rysunków technicznych.
- Co to kurwa jest? - zapytał mój przyjaciel. - Wiedziałem że coś kombinujesz, doniesiono mi o tym już po południu, ale...
- Trzeba cię jakoś ubrać. No szykuj się, będziemy przymierzać.
- Wal się.
- Słownictwo, misiu. Robisz mi problemy to muszę na ciebie znaleźć jakąś radę.
- Przestałeś mnie lubić? - zmartwił się.
- Nie, nie o to chodzi. Raczej przestałem cię rozumieć, zachowujesz się irracjonalnie. Co prawda jest jakieś wytłumaczenie, nawet niedawno czytałem, hormony czy coś takiego, ale szczerze mówiąc, guzik mnie to obchodzi. No, ubieramy.
Nie było to wcale takie trudne i już po chwili mój przyjaciel przestał być tak bezwstydnie nagi. Śmiesznie nawet wyglądał w tym kapturku, który, jak głosiła instrukcja, miał być pojemniczkiem na nasienie. Czyli łzy radości mojego przyjaciela. Zacząłem go głaskać, spokojnie, delikatnie. To było coś nowego, jakbym to nie ja dotykał. Mój przyjaciel siedział cicho, ale chyba mu się to podobało, gdyż zrewanżował mi się tak silnym tańcem radości, jakiego jeszcze nie przeżyłem. Zmęczony po prostu zasnąłem.

Na D-Day wybrałem noc z soboty na niedzielę, kiedy mama siedzi u ciotki w Opolu. I okazało się to bardzo roztropną decyzją. W niedzielę rano i ojciec i ja lubimy sobie pospać, ale granice rozkoszy są ustalone na dziewiątą, by ubrać się, zjeść śniadanie i spokojnie zdążyć do św. Henryka na sumę na jedenastą. Ponieważ testy odbywały się późnym wieczorem, chyba nawet po północy, musiał mnie budzić ojciec.
- Co to jest? - zapytał trzymając czubkami palców, jak najdalej od siebie, prezerwatywę.
On nie wie co to jest? No co jest, do cholery? To raczej on powinien wiedzieć a nie pytać się mnie - pomyślałem budząc się w trybie błyskawicznym.
- To jest prezerwatywa - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Ja się ciebie nie pytam co to jest...
Czyżbym się przesłyszał?
- ... ale co to robi w twoim pokoju na podłodze.
Przecież mu nie odpowiem, że leży, bo to było oczywiste, ale skoro miał kłopoty z ustaleniem podstawowych faktów...
- Skąd to masz? - grzmiał dalej ojciec.
- Kiosk na placu PKWN, cena detaliczna...
- Wiem, ile kosztują. Jeszcze pytanie po coś to kupił.
Nie trzeba było tak od razu? To się dawało logicznie wytłumaczyć a nawet powołać się na niedawno wydane nowe przepisy domowe. Bez zbędnych ogródek powiedziałem ojcu po co mi to było.
- Nie mogłeś z tym przyjść od razu do mnie? - powiedział zupełnie innym głosem, po części zrezygnowanym, po części z dużą ulgą. - To nie tak się robi, myślę, że z tym pomysłem mógłbyś startować w jakimś konkursie racjonalizatorskim. Tyle że, jak widzisz, ma wady. Po pierwsze, pokaż mi się w tej piżamie.
Wstałem a ojciec popatrzył na rozporek. Mój przyjaciel akurat miał wolne od swej niedawnej aktywności wiec większego wstydu nie było.
- One są po prostu za szerokie, nawet teraz widzę ci jajka. Nic dziwnego, że później są takie niespodzianki na pościeli. Jedyna rada to kupić ci porządne spodenki do spania albo naprawdę porządną piżamę. Tyle że po naprawdę porządną piżamę to trzeba jechać do NRD albo jeszcze lepiej do Reichu. Zobaczę w sklepie za porządnymi gaciami na noc dla ciebie. Jeszcze tylko zmierzę cię w pasie. A na drugi raz jak masz takie problemy to mi mów, chyba ostatnio sobie coś wyjaśniliśmy.
W ogóle ostatnio zmieniłeś się nie do poznania - chciałem mu odpowiedzieć, ale na razie nie będę go za bardzo chwalił, może mu się jeszcze coś odwidzi?

- Będziesz miał nowe środowisko - poinformowałem mojego przyjaciela.
- No i dobrze, czas najwyższy, byle tylko nie było mi w nim za ciasno. I masz kolejną nauczkę. Przestań kombinować, więcej wiary w otoczenie, w ludzi.
- przecież nie zapytam o to Jarka, prawda?
- A czemu niby nie? Spróbuj, czuję, że on też ma problemy z przyjacielem, chyba nawet o wiele większe niż ty.
- A skąd ty to możesz wiedzieć?
- Zwykła intuicja. Pożyjemy zobaczymy.
Nasza znajomość powoli i niezauważalnie wchodziła w fazę przyjaźni, o czym co prawda nikt jeszcze nie mówił głośno ale coś wisiało w powietrzu. Kiedyś, kiedy nie było nikogo w domu, zaczęło się od bitwy na poduszki a skończyło na mocowaniu na kanapie a później na podłodze. To był pierwszy kontakt naszych ciał, pomijając oczywiście rutynowe uściski dłoni. Trudno w tej chwili ustalić, kto zaczął, choć dalej będę uparcie twierdził, że Jarek. Już od samego początku wyczułem, ze ta zabawa podoba się mojemu przyjacielowi i to bardzo. Tarł się o tkaninę, prężył, jeszcze chwila a zacząłby syczeć... Nasze ciała wirowały w jednej kotłowaninie, momentami nie wiedziałem czego dotykam, raz twardo, raz miękko a wszystko przyjemnie. Pod koniec bitwy postanowiłem być bardziej metodyczny i sprawdzić jak na to reaguje przyjaciel Jarka. Jeden niby przypadkowy ruch i już wiedziałem, że też mu się to podobało. Był chyba taki moment, że czułem tego jego przyjaciela na twarzy, choć posiekać się za to nie dam. W końcu obaj mieliśmy dość, leżąc na sobie, dysząc ciężko i śmiejąc się w tych chwilach, kiedy mogliśmy jeszcze oddychać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3172
Przeczytał: 88 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 3:01, 25 Gru 2014    Temat postu: Rozmowy z przyjacielem (9)

Tym razem rozmowa była trochę inna i w trybie natychmiastowym odbywała się w łazience zaraz po wyjściu Jarka.
- Najpierw zrób ze mną porządek a później pogadamy - zażyczył sobie mój przyjaciel.
- Aż tak ci się podobało? - zapytałem choć odpowiedź musiała być pozytywna, gdyż całe krocze miałem już mokre i śliskie. A jemu jeszcze było mało.
- Nie gadaj tylko bierz się do roboty - popędził mnie. Tym razem nie było głaskania a energiczne wciry z niemal natychmiastowym skutkiem. I to jakim! Nie było wylewania się a strzał, który niemal zalał mi twarz.
- Uff - powiedział przyjaciel gdy już było po wszystkim. - A teraz słuchaj mnie uważnie. Jest dobrze.
- Czy tylko to masz mi do powiedzenia?
- Głównie. Jego przyjaciel też jest zadowolony.
- A skąd ty to możesz wiedzieć?
- Spotkaliśmy się przypadkowo i wymieniliśmy przelotne ukłony, jeśli o to chodzi. Stosunki bilateralne zostały nawiązane.
- Wyrażasz się jak redaktor Grzegorz Woźniak w Wieczorze z Dziennikiem - zganiłem go. - Do mnie mówi się po ludzku.
- To po ludzku ci powiem, że Jarek był chyba mną zainteresowany...
- Przypadek.
- I ściśnięcie mnie za główkę to też przypadek? Ejże. Nie lekceważ tego. Jeśli mam mieć przyjaciela to ten jest całkiem niezły.
- Tylko głupia zabawa. To już się pewnie nie powtórzy. A w sumie szkoda... Ten jego przyjaciel musi być rzeczywiście fajny.
- Co, już mnie zdradzasz?
- Nie rozumiem, przecież przed chwilą się darłeś, że życzysz sobie kolegi, prawda? Gdzie tu sens, gdzie logika, a nade wszystko - gdzie konsekwencja?
- Ej, nie uderzaj w tak wysokie dzwony. I ty i ja wiemy jaka jest kolej rzeczy. Ale każdemu jest smutno jak traci prawo wyłączności. Ale obiecuję, że nie będę zazdrosny. No to na dobranoc pogłaskaj mnie jeszcze.
- Naprawdę nie masz dość? To będzie już trzeci raz, prawda?
- A co mi wyliczasz? - zezłościł się - niedługo kartki na te pieszczoty wprowadzisz jak Gierek na cukier. No zabieraj się do roboty tylko teraz delikatniej, nie szalej tak jak poprzednio.

Obiecane majtki zjawiły się w któreś popołudnie, kiedy ojciec przyszedł z pracy. - Weź przymierz - powiedział.
- A co, jak będą za małe to pójdziesz oddać? - zadrwiłem.
- Nie, ale kupie inne.
W ogóle zauważyłem, że ojciec coraz mniej liczył się z wydatkami na moją skromną osobę. Jeśli to był wynik podwyżki, to nic mi o niej nie było wiadomo, natomiast jeśli tylko jego dobrego serca - podziękować i pobłogosławić. Gacie faktycznie były idealne, ani za wąskie, ani za szerokie i nie uciskały w jadra.
- Na pewno cię nie cisną? - upewniał się ojciec. - Najgorszy ból u faceta, wierz mi.
- Nie muszę, sam to wiem i to już od przedszkola.
- Mieliśmy wypadek na budowie kiedy pomocnikowi murarza cegła spadła na jajka. Takiego krzyku nie słyszałem nigdy wcześniej i nigdy później. A dla niego to się skończyło operacją i bezpłodnością.
Ojciec zadziwiał mnie coraz bardziej, kiedyś jakakolwiek wycieczka w te rejony była w najlepszym wypadku ignorowana a najczęściej karcona, dziś coraz rzadziej się krępował mówiąc o tych rzeczach. Chyba jednak przestał mnie uważać za dziecko, z czego tylko mogłem się cieszyć.

Nie wiedziałem, że to dopiero początek. Kiedyś, już w nowym roku szkolnym, kiedy z czystym sumieniem mogłem powiedzieć, że mam czternaście lat, przyszedł do mnie do pokoju z butelką piwa. W ogóle ostatnio coraz częściej popijał i myślał chyba, że ja tego nie widzę. W każdym razie odniosłem wrażenie, że jest trzeźwy.
- Słuchaj, Leszku, chcę cię o czymś poinformować.
To już nie Lesiu, nie łobuzie. No no, są postępy.
- To znaczy?
- Między mną a twoją mamą nie jest ostatnio najlepiej.
Dlaczego mnie to nie dziwi? Choć nigdy, przenigdy się przy mnie nie kłócili, siekiera wisiała w powietrzu. Było widać, że odzywają się do siebie tylko i wyłącznie z konieczności, ostatnio nawet tata wyniósł się do tego trzeciego pokoju, który jest w zasadzie nieużywany, bo jest za zimny. Coś schrzaniono z kaloryferem - twierdził ojciec a jako inżynierowi budownictwa mogłem wierzyć. Na początku wymykał się późnym wieczorem, tak, żebym nie widział, a przyłapany mówił, że się źle czuje albo wynajdował inne powody. Ostatnio robił to całkiem oficjalnie, choć dopiero teraz poznałem prawdziwą przyczynę.
- To znaczy? Już nie musisz udawać, że nie śpicie w jednym łóżku, dawno się tego domyśliłem.
- To są chyba jeszcze za trudne sprawy dla ciebie. Natomiast co musisz wiedzieć to to, że być może będziemy chcieli żyć z mamą oddzielnie. Może na jakiś czas, może na zawsze, tego jeszcze nie wiem. W każdym razie, jakkolwiek będzie, zadbamy, aby tobie nie stała się krzywda.
- To znaczy?
Chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.
- Jeśli zdecydowalibyśmy się mieszkać oddzielnie, musiałbyś chyba podjąć decyzję z kim chcesz zostać. Nie da się mieszkać w dwóch domach jednocześnie, prawda?
Mieszkanie było na nazwisko ojca i podejrzewałem, że on tu zostanie. Natomiast ciągle nie mogłem zrozumieć co się stało, że chcą zamieszkać oddzielnie. W sprawach rozwodowych nie miałem żadnej wiedzy, choć było u nas w klasie kilka osób, których rodzice się rozwiedli, byli tacy, których rodzice mieli różne nazwiska. Czyżby mnie czekało to samo? Najbardziej prawdopodobne w tym wszystkim było, że albo on albo ona mają kogoś nowego, takie rzeczy wiem choćby z filmów, choć tak naprawdę nigdy się tym nie pasjonowałem.
- Tata, a jak zapytam tylko o jedną rzecz, to powiesz mi prawdę?
Ojciec popatrzył się na mnie niespokojnie. Nie zgodzić się na tak postawione pytanie czy nawet nie dopuścić do niego równało się uznaniu odpowiedzi za kłamstwo.
- Pytaj - powiedział zrezygnowany.
Chwilę trwało zanim się przełamałem i wyłożyłem kawę na ławę.
- No... Czy masz jakąś nową, nie wiem jak to nazwać, bo nie mamę... Panią? Przyjaciółkę?
Ojciec odetchnął z ulgą.
- Nie.
I ja mu uwierzyłem. Ojciec po prostu nie umie kłamać i przekonałem się o tym już dość dawno temu.
- To ja w takim razie z chęcią zostałbym z tobą.
I w tym momencie zrobiłem to, co planowałem już dawno, podszedłem do niego i się przytuliłem. Kochałem go za to, że w końcu powiedział prawdę i za wiele innych rzeczy. I chciałem się przytulić do męskiego ciała. Takiego prawdziwego, dorosłego mężczyzny, trochę misiowatego, który daje poczucie bezpieczeństwa. Czy ja już niedługo będę mógł równie otwarcie i szczerze powiedzieć mu coś, co powoli wyłania się jako mój największy sekret życiowy? Jeszcze nie byłem pewien, jeszcze istniały pewne wątpliwości zdiagnozowane niezawodnym podręcznikiem Jaczewskiego, ale dla mnie powoli zaczynało być oczywiste. Tez chciałbym tak jak on, usiąść na jego łóżku i powiedzieć: Tato, chcę cię o czymś poinformować...
- To kiedy się stanie? - zapytałem. Akurat był październik, nie wiedziałem czy to kwestia lat, miesięcy, tygodni czy dni.
- Może już na początku nowego roku. Tylko ty się tym nie przejmuj, normalnie chodź do szkoły, nie rób cyrków. Będziemy z mamą robić wszystko, by na tobie to się odbiło najmniej.

Zaraz po tej rozmowie zameldował się mój przyjaciel.
- Widzisz jakie przez takich jak ja mogą być problemy.
- Takich jak ty? Co ma jedno z drugim wspólnego?
- Czternaście lat nie nauczyło cię myśleć? Zadawałeś ojcu całkiem prawidłowe pytania, tyle że nie wyciągałeś poprawnych wniosków. Jeśli ojciec nie ma nowej kobiety, a nie ma, to...
- Matka ma nowego faceta.
- Zgłoś się do Nobla za ten wniosek, choć zdaje się, że autonominacji nie przyjmują, przynajmniej na razie.
Tak bezczelny już dawno nie był...
- Ktoś chciał w naszej mamusi zamoczyć i zdaje się, że zrobił to dość skutecznie. Widzisz, ty jeszcze do tej pory wątpisz, że ja jestem potęgą. Tacy jak ja rozstrzygają nie tylko o losach ludzi, w końcu jesteśmy powołani po to by ich tworzyć, ale czasem całych narodów. Dlatego już teraz proszę cię, abyś bacznie uważał jak mnie używasz.
- Na razie cię w ogóle nie używam, a to co było z Jarkiem, było zupełnie incydentalne.
- Nie rozumiemy się. Nikt ci nie zabrania mnie używać, gdyby tak było, pewnie bym się śmiertelnie na ciebie obraził. Nie tylko ty, ja również chcę mieć szczęśliwe, udane życie. Natomiast używaj mnie z głową. Wiesz już, jakich szkód mogę narobić i co się dzieje, kiedy jestem zmuszany do nieodpowiedzialnego działania, prawda? Dlatego nie proszę o nic innego, jak o zdrowy rozsądek. Umówmy się, że jak coś mi się nie będzie podobało to będę krzyczał, dobra?
- Masz to jak w banku, zresztą i tak się wydzierasz, choć trzeba przyznać, że nie tak mocno jak jeszcze do niedawna.
- Bo zacząłeś być jakby mądrzejszy. Pomyślę nad jakąś nagrodą dla ciebie, a to będzie coś naprawdę ekstra. A na razie pogłaskaj mnie na dobranoc...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Analog2
Wyjadacz



Dołączył: 02 Lut 2013
Posty: 157
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy

PostWysłany: Czw 19:32, 25 Gru 2014    Temat postu:

Opowiadanie ciekawe, ale tematyka dziwna. Myslalem z poczatku, ze bedzie to kolejna, mlodziezowa sygnatura. A tu bohater jeden, a przyjaciel to czlonek. Dziwne Tongue out (1) Sadzilem, ze w koncu zrobisz opowiadanie o dwoch, mlodych, co nie to, ze beda odkrywac swoje preferencje, a np. Jak on zareaguje jak mu to powiem? Moze zaprosze go do siebie na noc i zainicjuje zabawy? Z czasem przerodziloby sie to w pelna milosci i uczucia opowiesc. Na zaledwie 20-30 odcinkow. Niby nic szczegolnego, a w Twoim wykonaniu mogloby stac sie bardzo popularne. Tylko z gory mowie, ze wicej opisu seksu ( cos w desen bimaxa ), bo jak ma byc tak, jak w przypadku innych, to nie wypali. Oczywiscie plytko przedstawilem to wyzej, ale mysle, ze jakbys zalapal, o co chodzi, to wyjdzie cos dobrego.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3172
Przeczytał: 88 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 19:44, 25 Gru 2014    Temat postu:

Pewnie kiedyś coś takiego napisze ale kto powiedział, że tu będzie tylko jeden bohater? Smile Dziś wieczorem będzie wiadomo o wiele więcej, święta to fajny okres na pisanie. To również opowiadanie (choć wolę slowo książka) o odkrywaniu preferencji, nauce szacunku dla własnego ciała, pewnych powiązaniach na styku popędu i etyki.,. A że wybrałem taką formę? To chyba lepiej, że mozna to napisac inaczej? Moim marzeniem jest, żeby to opowiadanie otworzyło oczy na problemy, które są przemilczane.

Od razu zaznaczam: nie czytałem ani nie widziałem w teatrze Monologów waginy i pomysł jest oryginalnie mój. Członek tu jest pewnym symbolem - potrzeb ciała i czesto spiera sie z bohaterem, który ma nieco inne potrzeby, ale który uczy się postrzegać świat.

Mam nadzieję, że nic nie zamotałem. Zdaję sobie sprawę, że książka jest dziwna, ale... Powiem szczerze - mam dość schematów Smile I jeszcze jedno - mam zamiar doprowadzić bohatera (i jego prącie) aż do śmierci (choć może zmienię zdanie). Siłą rzeczy początkowy okres jest najciekawszy, bo literatura to sztuka pisania o konfliktach a tych jest najwięcej na początku. Później już nie jest tak ciekawie,.
Pozdrawiam i czekam na inne opinie.

PS. Pisząc raczej nie sugeruję się żadnymi innymi tekstami, które znam (pod względem fabuły, postaci itp). Jeśli już to na pewno nie stąd, na pewno nie erotycznymi a zupełnie innymi,które pomagają mi w konstrukcji i prowadzeniu linii narracyjnej. Mogę zdradzić, że najlepiej pod tym względem leży mi Jeffrey Archer i jeśli chodzi o pewne rozwiązania konstrukcyjne to jest go tu sporo. Jak też innych pisarzy, Pera Jersilda (Szwed), Anniki Idstrom (Finka), Jo Nesbo (Norweg) - fajnie się uczyć od tych, którzy naprawdę dobrze piszą.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Czw 22:32, 25 Gru 2014, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Analog2
Wyjadacz



Dołączył: 02 Lut 2013
Posty: 157
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy

PostWysłany: Czw 22:15, 25 Gru 2014    Temat postu:

Nie za duzo sobie wybrales? Bo trojkat, inni, teraz to...? Ja wiem doskonale, ze Ty nie chcesz pisac tylko o seksie. Jasna sprawa, ja tez nie lubie jak bez przerwy jest seks. Ale rozwaz moje opowiadanie.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3172
Przeczytał: 88 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 22:27, 25 Gru 2014    Temat postu:

Trójkąt podgoniłem i już się kończy. Inni będą kontynuowani choć jeszcze musze rozegrać do końca drugi tom. A to... niejako przez przypadek. Porządkowałem swoje teksty na trujniku i wpadło mi w ręce opowiadanie, w którym dostrzegłem zmarnowany ogromny potencjał, Traktuję to jako odskocznię od Innych. A Twoje opowiadanie jest rozważane Smile

PS. Nowe odcinki za ok. 2h. Jeslio zdążę, będą nowi Inni, ale nie obiecuję, w końcu ja też mam święta i bliskich.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Czw 22:29, 25 Gru 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3172
Przeczytał: 88 tematów

Pomógł: 72 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 23:40, 25 Gru 2014    Temat postu: Rozmowy z przyjacielem (10)

Kolejne mierzenie dało rezultat dwanaście i pół centymetra. Dobijam powoli do, jak to mówią w komunikacie o stanie wód w radio, dolnej strefy stanów średnich, tak przynajmniej twierdzi książka Jaczewskiego. Przyjaciel pręży się dumnie, też zadowolony z wyniku.
- To jeszcze nie koniec - zapowiedział. Wygląda na to, że on jest bardziej zadowolony niż ja. Tak naprawdę oprócz przyjaciela naczelnego wodza nic nie widziałem i nie wiem jak to wygląda w praktyce. Jakoś do tej pory nie miałem za wiele okazji do porównań, jedynie w szatni przed wuefem jest trochę ciekawego do obserwowania. Taki Zenek, jeszcze niższy ode mnie - a jestem drugi od końca jeśli chodzi o wzrost - ma o wiele większą górkę. Dla odmiany Nalazły, zwany przez nas Naleśnikiem, najwyższy, chyba nie ma się czym poszczycić. W ogóle dziwnie jakoś się porobiło, nasza klasa składa się w połowie z wyrośniętych dzieciuchów a w połowie z niedorośniętych młodzieńców. Jeśli miałbym wybierać, dzieciuchy (w tym i ja) podobają mi się trochę bardziej. Chociażby mają łagodniejsze twarze, bez pierwocin zarostu.

To kolejny temat, który ostatnio zaprząta moją uwagę. Kiedy zacznę się golić? Nie mam nad górną wargą nawet ciemnego meszka, jak większość chłopaków, nie mówiąc o brodzie. Sprawdzam codziennie w lustrze i już kilka razy przyłapał mnie na tym ojciec.
- Pindrzysz się przed tym lustrem jak jakaś lafirynda - śmiał się.
- Nie pindrzę się tylko sprawdzam, czy już nie czas się zacząć golić.
- Ty? Ze dwa lata jeszcze, jak tak patrzę na ciebie... Przecież ty dopiero zacząłeś mutację.
Faktycznie, mój głos jest jakby grubszy. Niedawno robiłem porządek w taśmach i znalazłem jedną sprzed kilku lat, na której mówię jakieś idiotyczne wierszyki. Pal sześć te głupoty, ale to brzmi tak, jakby czytała jakaś dziewczynka. Nagrałem się na nowo, tym razem już czytając o wiele poważniejsze dzieło, fragment Potopu, i porównałem rezultaty. Jeszcze trochę piszczę, ale już jest o wiele lepiej. Nawet da się tego słuchać tylko na początku nie mogłem siebie rozpoznać. Zapytałem o to ojca.
- To normalne - powiedział. Gdybyś tak stanął koło siebie i posłuchał siebie samego, słyszałbyś mniej więcej to, co na taśmie. Natomiast większość głosu, która dociera do twoich uszu, wędruje przez czaszkę i robi to szybciej niż przez powietrze. To daje taki efekt, że tak naprawdę nie słyszysz własnego głosu - wyjaśniał cierpliwie. Trzeba przyznać, że jeśli chodzi o wiedze techniczną i pokrewne, jest naprawdę świetny i nie zmienił tego czas ani to, że już wiem więcej i mogę na bieżąco korygować co większe bzdury. Kiedyś uważałem ojca za obeznanego we wszystkim: pomagał mi rozwiązywać zadania z matematyki, pisać prace z polskiego... Teraz nie powierzyłbym mu do napisania nawet streszczenia, po prostu nie jest w tym dobry. I tak samo z innymi, nawet kilku nauczycieli straciło mój szacunek, kiedy okazało się, że poza zawartością podręcznika wiedzą niewiele więcej. Zresztą, dość drogo zapłaciłam za to moje krytyczne podejście.
- Zapiszcie sobie: niektóre metale, takie jak glin w ogóle nie ulegają korozji - dyktowała chemiczka, młoda babka, która, według mnie miałaby większe szanse w jakiejś rewii niż w szkole. Nie wiem, skąd to babsko wywlekli.
- Glin ulega korozji, proszę pani - odezwałem się na głos. - Tyle, że przebiega ona inaczej.
- Tu jest napisane, że nie ulega i nie wprowadzaj mnie w błąd, Madejski. A w ogóle pozwoliłam ci, abyś się odzywał?
- Nie, ale to jest idiotyzm. Tlenek glinu znajduje się dokładnie na każdym aluminiowym przedmiocie, tylko...
- Masz w domu aluminiowy garnek? Zardzewiały?
- Nie zardzewiały, co nie znaczy, że nie skorodowany. Kolejna durnota, nie każda korozja jest od razu rdzą.
- Madejski, nie bądź bezczelnym ignorantem, ja cię proszę. Otwórz podręcznik. Czytaj: korozja, zwana popularnie rdzą lub rdzewieniem...
- To znaczy, że to jest podręcznik dla debili, proszę pani.
Nawet nie wiem, co mnie podkusiło, by używać tak obraźliwych słów w klasie, zupełnie nie mogłem tego zrozumieć. Nauczycielka wzięła mój zeszyt, napisała uwagę na dwie i pół strony, w której takie słowa jak pogarda, chamstwo, arogancja, buta, pycha wypełniały połowę treści.
- Na pojutrze ma być to podpisane.

Były to trzy najgorsze dni w moim dotychczasowym życiu. Unikałem ojca jak zarazy, nawet mój przyjaciel się zdumiał, kiedy wieczorem dawał mi rozpaczliwe znaki a ja przez dłuższy czas go ignorowałem. Nie miałem serca, nastroju, niczego. W końcu wkurzył mnie.
- Czego chcesz?
- Tego co zawsze, żebyś o tym pamiętał. Zaniedbujesz mnie.
- Mam swoje powody - odburknąłem. - Może i jesteś ważny, ale czasem są rzeczy ważniejsze.
On chyba też nie był specjalnie zachwycony, bo zwisał smętnie, opierając się na jądrach.
- No pogłaskaj mnie, poprawię ci humor.
- Możesz tak z łaski swojej się zamknąć? Jutro będzie koniec świata, wyprowadzą mnie z budy w kajdankach do poprawczaka za bycie cynicznym i impertynenckim, a ty mi mówisz o poprawieniu humoru. Humor mi się poprawi, jak ta cholerna buda w nocy eksploduje lub szlag ją trafi w inny sposób, na przykład zostanie opanowana przez terrorystów od Abu Nidala czy Czerwonych Brygad.
- Za dużo telewizji oglądasz. Nic takiego się nie zdarzy i dlatego proponuję ci małe odstresowanie. Przynajmniej będziesz spał spokojnie w oczekiwaniu na tę powódź lub trzęsienie ziemi.
Niechętnie zrobiłem o co prosił. I czekała mnie ogromna niespodzianka - po odciąganiu skórki pojawił się cały łepek aż po kołnierzyk! Aż mi się sucho zrobiło w ustach z wrażenia. Tyle czasu na to czekałem! Od razu zapomniałem o wszystkich zmartwieniach. Długo napawałem się niebiesko-fioletowym kolorem, który zmieniał się w biały po dotknięciu. Tyle, że dotyk nie był za bardzo przyjemny, odczuwałem go tak, jakby ktoś bezpośrednio dotykał moje wnętrzności, mięśnie czy wątrobę.
- A nie mówiłem, że to będzie coś ekstra? - powiedział przyjaciel. Obiecałem, słowa dotrzymałem. Ja nie rzucam słów na wiatr.
- Na wiatr zdarza ci się rzucić coś innego - sprowadziłem do do parteru ale zdawał się tego nie zauważyć. - No naciesz się mną. Ładny jestem, prawda?
Ładny może i był, ale co to za uciecha, jeśli największy swój sukces ostatnich miesięcy trzymać tylko dla siebie samego? Cos z tym trzeba będzie zrobić, coraz częściej zaczynałem marzyć, by komuś się tym pochwalić. Masę razy wyobrażałem sobie okoliczności, w jakich miałoby to nastąpić i było to nawet przyjemne.
- Nie kombinuj - ostrzegł mnie mój przyjaciel. I nakryj mi główkę, bo już mi się zimno robi.
Ba, ale jak to zrobić? Nie obyło się bez bólu i wciskania, choć czułem, że nadchodzi kres moich problemów. Przynajmniej jednych. W nagrodę dałem przyjacielowi wyjątkowo delikatny masaż. Miał rację, potrafi trochę uspokoić w takich trudnych momentach. Z chęcią bym go nawet pocałował. A w sumie czemu nie? Ale zadanie okazało się niewykonalne i mało nie skończyło się połamaniem. Cos mi zgrzytnęło w kręgosłupie i moje plecy zostały dźgnięte włócznią bólu. Cóż, trzeba to będzie odłożyć na zaś.

Ale nawet najprzyjemniejsze zabawy nie załatwią mojego problemu, choć, muszę się zgodzić, spało mi się po tym wszystkim bardzo fajnie. Tyle, że problem został nierozwiązany. Miałem jakieś dwadzieścia minut na to, ojciec pracuje od ósmej a w tej chwili buduje nowe osiedle na Nowym Dworze, tam gdzie 'psy ogonami szczekają', jak się wyraził. Ponieważ na naszego przydziałowego malucha musimy czekać jeszcze co najmniej dwa lata, jest zmuszony jeździć do pracy autobusem, a to cała wyprawa. Dlatego, mimo że zaczynamy o tej samej godzinie, on wychodzi jakieś czterdzieści minut przede mną. Matki nie ma w domu, wybyła na dwa tygodnie niby leczyć się do sanatorium, choć podejrzewam, że jest gdzieś z tym swoim nowym facetem. Nie wnikam. Przygotowywałem śniadanie kiedy ojciec wpadł do kuchni już w garniturze - wiadomo, pan inżynier - i zapytał:
- Masz coś do mnie? Bo muszę już prawie wyjść, jest jakaś odprawa za piętnaście ósma, w sprawie tego bloku na Zemskiej, co niby ma walniętą ścianę nośną.
- W sumie tak - powiedziałem spuszczając oczy i wyjmując z torby szkolnej spoczywającej na oparciu krzesła zeszyt z fatalną uwagą. Ojciec przeczytał ją raz a potem drugi. Już bałem się, że zdzieli mnie tym zeszytem przez łeb, jak to robił, gdy byłem dzieckiem i nie mogłem czegoś zrozumieć a tu nie.
- Dużo waty, mało konkretów, jak w przemówieniu na zjeździe PZPR. Możesz mi powiedzieć o co poszło? Ale krótko i zwięźle, powinieneś to zrobić wczoraj.
- Zwięźle to o korozję tlenku glinu.
- No może nie aż tak zwięźle. Co się dokładnie stało?
Chcąc niechcąc musiałem opowiedzieć wszystko z detalami.
- I za takie gówno zostałeś wichrzycielem porządku publicznego?
Kiwnąłem głową. Nigdy nie słyszałem ojca wyrażającego się w taki sposób, a jeśli to robił to nie przy mnie. Język budowlany jest bardzo barwny i podejrzewam, że w pracy musi kląć jak szewc, to znaczy jak cieśla, ale przy mnie tego nigdy nie robił.
- Na którą masz tę chemię?
- Piąta godzina lekcyjna, to znaczy za piętnaście dwunasta.
- To daj mi ten zeszyt i nie martw się. Na mnie już czas a wieczorem sobie pogadamy.
O dziwo, nie zabrzmiało to jak groźba, choć dotychczas 'to sobie pogadamy' było zwiastunem poważnych tarapatów. Z oporami podałem mu zeszyt. Podszedł do mnie, pogłaskał mnie po głowie i powiedział:
- Nie martw się, takie jest życie. Raz na wozie, raz pod wozem. Nie zawsze jest wino i Maryla Rodowicz. Czasem chleb, woda i film o Leninie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
Strona 1 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin